Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Pozdrowienia z Doliny Gastein


Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie,

 

Jak pisałem wcześniej, od soboty jestem w Dolinie Gastein i dziś bym pierwszy dzień jazdy. Tytułem wstępu, mieszkamy w małej miejscowości Luggau, pomiędzy Dorfgastein a Bad Hofgastein, więc wszędzie bliżej lub zupełnie blisko.

 

Dziś byliśmy w ośrodku Angertal, gdzie dwa lata temu mój syn uczył się jeździć. O ile wtedy mając 6 lat dopiero stawiał pierwsze kroki, o tyle teraz mając lat 8 pociska jak wytrawny narciarz, aż sam jestem zdziwiony [emoji50]

 

Sam Angertal nic się nie zmienił przez ostatnie dwa lata, więc wiedzieliśmy co i jak. Pogoda dopisała jak nigdy, cały dzień lampa, na górze lekki mróz, na dole cieplej i trochę puszczało. Warunki na trasach zmienne, z rana jak jeszcze było mało ludzi trasy bajeczka, około 11stej zrobił się tłum i zaczęły wyłazić twarde i zmrożone kawałki, których z czasem było coraz więcej. Na początek zrobiliśmy rozgrzewkę na niebieskiej z połowy Stubnerkogel, a dalej to już poszło - Stubnerkogel z samej góry do Angertal jakieś 11 km, później na Schlossalm z samej góry do Bad Hofgastein jakieś 12km, dalej Schlossalm do Angertal, trochę zabawy na kawałku dla dzieci (głównie slalomy) i na koniec raz jeszcze Stubnerkogel do Angertal. Wyszło jakieś 50 km przez cały dzień, czyli jak na pierwszy raz nieźle. Trasy urozmaicone, głównie czerwone albo niebieskie przez las, ale uwaga - odcinkami czerwone zmieniały się w czarne a niebieskie w czerwone. Zwłaszcza te pierwsze były ciekawe, niektóre ścianki były na prawdę wymagające. Trochę się obawiałem czy syn da radę ale śmigał sprawniej niż ja. Dzieci niezwykle szybko się adaptują i robią błyskawiczne postępy. Dziś młody przeskoczył o jakieś kilka poziomów w swojej jeździe, skręt równoległy poprawił o jakieś 300%, nie mogłem się nadziwić jak to szybko poszło.

 

Tak więc dzień udany, mimo tłoku na trasach, ale pewnie niedziela i piękne słońce ściągnęły narciarzy również z okolicy. Zobaczymy co będzie jutro, prognozy pokazują że będzie trochę słońca i trochę chmur.

 

Na jutro mamy zaplanowany Sportgastein, a jak wyjdzie to się zobaczy [emoji6]

 

Tapnięte Tapatalkiem z Androida.

 

 

  • Like 10
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witajcie w drugim dniu alpejskich szaleństw [emoji41] Dziś zgodnie z planem byliśmy w Sportgastein i mogę z ręką na sercu powiedzieć że pokochałem tę górę całym sercem. Ale po kolei.

Rano pogoda nie napawała optymizmem, szczyty pokryte chmurami, szaro i buro. W nocy spadło trochę świeżego śniegu ale w sumie niewiele. No ale jedziemy, skoro już tu jesteśmy.

Sama droga bardzo urokliwa. Najpierw klasyczne austriackie miasteczko Bad Gastein a potem dalej cudownym wąwozem pełnym tuneli, skalistych ścian i lodospadów. Co ciekawe wjazd do Sportgastein odbywa się przez bramkę że szlabanem, gdzie miły pan zadaje pytanie czy na narty. Jak na narty to szlaban się podnosi, nie wiem co się dzieje jak ktoś jedzie w innym celu, chyba coś musi zapłacić, taki folklor [emoji6]

Sportgastein jest na końcu drogi, dalej nie ma już nic, tylko góry. Jest się w sercu Alp, co powoduje dodatkowy dreszczyk emocji. Na parkingu spotykamy załogę chyba z Krakowa, zamieniamy dwa zdania na temat pogody. Z dyskusji wynika że jak my jesteśmy w Austrii to rzadko jest dobra pogoda a jak oni to zwykle jest dobra, czyli dziś powinno być coś pośrodku. Rzut oka do góry i na razie jest po naszemu czyli niewiele widać. Zakładamy sprzęt i do kolejki. Na górze totalne mleko, widoczność na 2-3 metry, no ale jak już jesteśmy to jedziemy. Na początek niebieską. Wszystko tonie w chmurach, kompletnie nic nie widać ani w goglach ani bez. Zjeżdżamy trochę niżej i jest lepiej ale wciąż teren się zlewa. W takich warunkach kolejne dwie godziny, bez szaleństw i ostrożnie. Koło jedenastej zaczynają się niemrawe przebłyski lepszej pogody, jakieś kawałki błękitu i słońca, widoczność się poprawia ale to wciąż jest w kratkę, raz coś widać, raz mleko. Dochodzi południe, zaczynamy myśleć żeby zjechać kolejką do samochodu na przerwę, bo dół dla narciarzy zamknięty. Ale jeszcze ostatni wjazd. I tu nagle następuje totalny zwrot akcji, im wyżej jesteśmy tym więcej słońca. Nagle chmury się rozstępują i pojawia się błękit, słońce wali w twarz, z dołu słychać euforyczne krzyki narciarzy którzy właśnie jadą w dół. Wysiadamy z kolejki, szybkie wpięcie w sprzęt i jedziemy. Słońce oświetla trasę, wszystko widać jak na dłoni, jedziemy niebieską do kolejki by następnym razem posmakować czerwonych. Trasy równe jak stół i mega szerokie więc ciśniemy ile fabryka dała raz za razem. Trasy wspaniałe, urozmaicone, raz płasko raz mega stromo. Narciarstwo totalne. I tak do samego końca, bez przerw, tyle co coś przegryźć i popić w gondoli. Nasza cierpliwość zostaje nagrodzona, Alpy widać po horyzont, w nogach ponad 40 km, zmęczeni zjeżdżamy jako jedni z ostatnich z tej pięknej góry. To był wspaniały dzień!

Tapnięte Tapatalkiem z Androida.

  • Like 6
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czołem,

co do dzieciaków i ich postępów - jeden dzień tam, to tak jak dwa tygodnie tu :-) Zamiast robić po kilka kilometrów na jakimś zmielonym stoku, z kolejką i muldami w weekend - mają do dyspozycji trochę płaskiego, nie koniecznie łagodnego placu do nauki :-), no i luuuz....

Pogody życzę !

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to dziś nie za bardzo jest o czym pisać, pogoda zrobiła zwrot o 180 stopni, zrobiło się ciepło, na górze co prawda padał śnieg ale za to na dole lało. Pojechaliśmy do Angertal bo rano na kamerach było widać że tam jest najlepiej, ale okazało się że widoczność na szczytach była bardzo zła, teren się zlewał jak wczoraj rano na Sportgastein, przyjemność z jazdy żadna. Zrobiliśmy niebieską na rozruch, później kolejną niebieską na drugą stronę Stubnerkogel do Bad Gastein, dalej tą samą niebieską drugi raz ale już tylko do stacji pośredniej bo na dół nie było sensu. Później z podnóża Stubnerkogel czerwoną i dalej niebieską do Angertal i to był chyba najlepszy zjazd bo na chwilę wyszło słońce i wszystko było widać. Po tym zjeździe 2/3 załogi stwierdził że ma dość takich warunków, ja zaś wjechałem jeszcze raz na Stubnerkogel iw zasadzie nie wiem po co bo widoczności już tam nie było żadnej. Gdzieś tak w połowie zjazdu była czarna trasa na sam dół i tam odreagowałem całą frustrację [emoji41] Wyszło w sumie ze 25 km, pocieszające jest jedynie to że jutro ma być lepiej. Mamy zaplanowany wyjazd do Flachau-Wagrain, a jak będzie to się zobaczy rano.

Tapnięte Tapatalkiem z Androida.

  • Like 7
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witajcie, dziś czwarty dzień jazdy, ale zupełnie niezgodny z planem. Mieliśmy jechać do Wagrain ale za późno wstaliśmy, chyba poprzednie dni dały nam w kość.

Rano rzut oka na kamery gdzie najlepiej, bo za oknem była totalna mgła i szybka decyzja że wracamy do Sportgastein. Im bliżej byliśmy kompleksu tym bardziej byliśmy pewni że to była dobra decyzja, pogoda tym razem dopisała. Była prawie lampa, z jednym ale - było ciepło, za ciepło. Ruszyliśmy około dziewiątej i już na górze puszczało i były muldy. Nie wiem co prawda skąd, bo jak byliśmy w poniedziałek to wyciąg ruszył właśnie o dziewiątej - chyba dziś puścili wcześniej bo jadąc do góry widzieliśmy że już na dole jeżdżą. Start niebieską nie należał do najlepszych, śnieg bardzo ciężki, mokry, za dużo go było, w nocy musiało mocno padać i ratraki nie dały rady tego ubić. Poza tym mocno na plusie więc siłą rzeczy śnieg nie mógł być dobry. Drugi zjazd czerwoną która w poniedziałek była bajkowa - dziś mordęga, na ściankach muldy po kolana. Pojeździliśmy do dwunastej i decyzja że zjeżdżamy do samochodu na posiłek i zastanowić się co dalej. Nie powiem że to była jazda zupełnie do bani, na bardziej płaskich odcinkach dało się całkiem fajnie pojechać, na ściankach niestety mega muldy. Poza tym dziś chyba wszyscy stwierdzili że warto jechać właśnie do Sportgastein bo był tłum ludzi. No i te zapierające dech w piersiach widoki Alp po horyzont - po prostu bezcenne.

Mimo tego zdecydowaliśmy się zjechać, zanim zaczną nas zwozić śmigłowcem.

Cdn.

Tapnięte Tapatalkiem z Androida.




  • Like 8
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dnia dzisiejszego ciąg dalszy [emoji6] Po krótkim odpoczynku w samochodzie zapadła decyzja że jedziemy do oddalonego o jakieś 20 minut jazdy Dorfgastein. To mniejszy ośrodek położony w dolinie, dwa sąsiadujące ze sobą dwutysięczniki - Fulseck i Kreuzkogel. Tam jeszcze nie jeździliśmy więc chcieliśmy sprawdzić tamtejszy "poziom usług narciarskich" [emoji6]

Jak się później okazało był to strzał w dziesiątkę.

Tapnięte Tapatalkiem z Androida.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaczęliśmy od niebieskiej siódemki z Fulseck na sam dół do Dorfgastein. Trasa ma koło 7 km i na rozruch jest naprawdę miła. Z góry rozciągają się zapierające dech widoki na Alpy więc jest co podziwiać. Na górze śnieg nawet niezły, na dole masakra, mokro, ciężko i grząsko. Przez błąd w pomiarach zamiast zjechać do stacji pośredniej gondoli pojechaliśmy na sam dół, niekiedy walcząc o życie na monstrualnej wielkości muldach. Więcej tego błędu nie popełniliśmy. Kolejny wjazd na Fulseck i decyzja że zmieniany górę na Kreuzkogel. Więc do przełęczy i czerwoną w dół, lawirując po nierównym terenie. Ludzi dużo mniej niż w Sportgastein, więc tu też na plus. Końcówka tej czerwonej to znów masakra na muldach ale jak się okazało do pokonania. Młody miał tam najlepszą zabawę, ja mniej bo jeżdżę na twardych nartach które słabo się nadają na taki teren, albo ja nie potrafię ich do tego zmusić, obstawiam to drugie [emoji6]

 

Kolejny kurs do góry i jesteśmy na Kreuzkogel. Tam jeszcze lepsze widoki i bardzo, ale to bardzo fajna niebieska trójka, szeroka i o dziwo równa. I na niej właśnie zamordowaliśmy do końca nogi, jeżdżąc szybko i efektywnie, mając przede wszystkim z tej jazdy przyjemność. Gdzieś pośrodku jest jeszcze snowpark, trochę ramp, fajne hopy, młody miał tam trochę zabawy.

 

Generalnie Dorfgastein fajny, zjeżdżaliśmy jako jedni z ostatnich, po części też z powodu wypadku na niebieskiej i chwilowego zamknięcia trasy żeby śmigłowiec mógł wylądować i zabrać poszkodowanego. To był drugi tego typu wypadek dzisiaj, pierwszego poturbowanego śmigłowiec zabierał przed południem ze Sportgastein.

 

Tak więc podsumowując dzień udany, przede wszystkim dzięki zmianie ośrodka. W nogach kolejne ponad 40 km. Po co walczyć z terenem i tłokiem skoro można pojeździć gdzie indziej w lepszych warunkach. Na piątek jest zapowiadana słaba pogoda więc być może tu wrócimy zakończyć fajnie wyjazd.

 

Jutro Wagrain-Flachau (w końcu).

 

 

Tapnięte Tapatalkiem z Androida.

 

 

 


  • Like 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dolinie Gastein byłem wiele lat  temu. Karuzela Dorfgastein, Grossartal najbardziej przypadła mi do gustu. Chociaż w Sportgastein nie byłem. Pojedziesz do Falchau to ci dopiero szczę ka opadnie. Raz, że ośrodek kozacki a dwa ludzi w niektórych miejscach jak w Białce. I nie pchaj się tam w piątek. W piątek polecam Hochkoenig masz pół godziny całkiem niezłą drogą na skróty do Dienten. Tam nie ma tyle ludzi co w pozostałych ośrodkach Ski Amade a ośrodek nie ustępujący pozostałym flagowym z tego karnetu.

Pozdrawiam.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witajcie ponownie. Przedostatni dzień alpejskich szaleństw spędziliśmy w ośrodku Flachau-Wagrain-Alpendorf (w końcu). Wymagało to pewnej dozy poświęcenia i wstania o szóstej, ale chyba było warto. Piszę chyba gdyż powoli zmęczenie daje o sobie znać i wpływa to trochę na generalny odbiór całości.

Do Wagrain dojechaliśmy o ósmej, parking pusty więc na początek zdziwienie. Okazało się że gondola rusza pół godziny później. Podjechaliśmy, zgodnie z sugestiami, pod Flying Mozart. Byliśmy autentycznie pierwsi, nawet udało nam się jakoś wejść zanim oficjalnie otworzono ośrodek, drzwi do hali gondoli były otwarte, więc weszliśmy. Później gość z obsługi je zamknął i reszta chętnych za nami przylepiała nosy do szyby [emoji6]

Na górze widoki piękne, teren do jazdy ogromny, jak na lotnisku. Ruszyliśmy więc w dół, trasą jeszcze dość zmrożoną po nocy, ale za to dziewiczą i praktycznie tylko dla nas. Faktycznie połonina pod StarJetami i SpaceJetami ogromna. Jak się później okazało, miała dziś przyjąć ogrom ludzi.

Zaliczyliśmy że trzy zjazdy i już było widać że robi się tłok. Ludzi przybywało z każdą minutą, ze wszystkich stron. Po jakichś dwóch godzinach postanowiliśmy znaleźć trasę Hermana Maiera. Niestety wysoka temperatura i dużo słońca sprawiły że było bardzo miękko. Trasa ogólnie fajna i pusta, konkretnie nachylona, a dlaczego pusta to się miało okazać na dole - do kolejki kłębił się dziki tłum ludzi. Czym prędzej stamtąd uciekliśmy, nie było sensu marnować czasu. Wjazd na górę i do południa czerwonymi i niebieskimi tak do połowy stoku. Niżej było już ciężko i mokro. Za to na górze zrobił się niezły beton, narty przestały trzymać i było raz dobrze raz źle, w zależności która trasa i kiedy.

O dwunastej decyzja o przejechaniu G-linkiem do Wagrain. Kolejka fajna ale już taką frunąłem na Kitzsteinhornie. Tłumu o dziwo nie było więc poszło sprawnie. Przez następne dwie godziny jeździliśmy po czerwonych i niebieskich trasach które były w lepszym stanie niż te nad Flachau, nawet zahaczyliśmy o czarną, gdzie ścianki były prawie pionowe ale śnieg dobrze trzymał. Młody jeździł też na FunSlopie, swoją drogą fajnie pomyślanym. Najfajniejsza część tej trasy to wjazd ślimakiem do tunelu.

Kolejne dwie godziny i zmiana na Alpendorf. Tam też jest FunSlope ale bardziej dla profesjonalistów, więc był tylko jeden przejazd tamtędy. Chcieliśmy jeszcze zaliczyć odcinek z pomiarem czasu ale okazało się że to dodatkowo kosztuje 1€. Akurat automat przyjmował tylko monety o takim nominale, a że nie mieliśmy to nie pojechaliśmy. Swoją drogą żeby jeszcze dopłacać przy karnecie za kupę kasy to trochę uważam przegięcie. Młody był rozczarowany ale odbił sobie ponownie na FunSlope.

Koło 15:30 decyzja że wracamy do G-LINKa, którego ostatni kurs do Wagrain był około 16:15. Po drodze jeszcze trafiliśmy na trasę której przejechanie rejestruje kamera, więc pojechaliśmy ale dla mnie to była walka o życie, trasa była tak zniszczona. Nie dość że się tam naczekaliśmy to jeszcze trzeba było dojechać o czasie do G-LINKa. Udało się na styk, ostatni odcinek dojazdu czerwoną to istne piekło muld. Młody w siódmym niebie, ja nie do końca. Z G-LINKa do Flying Mozart I zjazd do samochodu.

Teraz by się przydało jakieś podsumowanie ale nie wiem co powiedzieć. Ośrodek ciekawy, mnóstwo tras, piękne widoki praktycznie z każdego szczytu i tłum ludzi, normalnie jak w mrowisku albo rzeczonej Białce. Nie za bardzo lubię takie tłumy, na szczęście obyło się bez wypadku. Na pewno warto było przyjechać, zobaczyć jak to wszystko wygląda, ale zniechęca trochę ilość ludzi jaka tam przyjeżdża, kolejki do krzeseł jak w Polsce.

Jutro ostatni dzień, zobaczymy gdzie wylądujemy, pogoda ma być słaba więc może się okazać że gdzieś koło nas. Jak dopisze to może Dienten - zobaczymy.

Tapnięte Tapatalkiem z Androida.



  • Like 7
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Super... Jakby nie patrzeć - szczyt szczytów sezonów - stąd ludzisków dużo. \\\

Jak widzisz, potencjał jest :-)  A nie wiem, czy zaliczyliście 8er, albo całego Mozarta w pełnej kondycji... A takie śmietanki jak "Top Liner"...

Do Flachau na dół ze 3 warianty są, ciągle był dylemat, czy walić na dół, czy lepiej na "lotnisku" zostać, Swoją drogą, miesiąc temu - ani razu nie stałem w jakiejkolwiek kolejce na wyciągu "Maierowym" - czyli teraz feryje na maxa....

 

Dzięki z relację,

Pozdrówki! 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak nie zaliczyliście trasy pod gondolą rote 8er i trasy pod Mozartem to musisz tam jechać jeszcze raz. To są najlepsze trasy w tym ośrodku. Z tym, że odradzam dzień dzisiejszy bo w piątki to są tam dopiero tłumy. Jak pogoda dopisze to jeszcze raz polecam Dienten. Macie naprawdę niedaleko. A miejsce warte i godne do pojeżdżenia.

Tu macie mały skrót informacji o tym ośrodku:

Pozdrawiam.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki Panowie za odzew, dziś pogoda do bani, na dole deszcz, patrzyłem na kamery to najlepiej w Angertal i tam jedziemy, później mamy w planie zmianę na Dorfgastein. Dienten fajny, ale przy takiej pogodzie już mi się nie chce szarpać. Za rok tu przyjadę znowu, żeby żona objechała te wszystkie ośrodki, niestety w tym roku kontuzja i w efekcie została w Polsce ?

Jeśli chodzi zaś o Flachau, to w sumie najwięcej jeździliśmy trasami 7 i 8, tam były najlepsze warunki, na dole wszystko płynęło, no ale jak jest 12 stopni i wali słońce to musi płynąć [emoji6]

Tapnięte Tapatalkiem z Androida.

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No dobra, to do rzeczy bo jestem tak zmęczony że mi się oczy same zamykają ale jak dziś nie napiszę to jutro już nie będzie to samo.

Dziś pospaliśmy trochę dłużej bo do około siódmej. Szybkie śniadanie i patrzymy co za oknem. A tam szaro i buro, chmury nisko, lekki opad deszczu. Szybkie sprawdzenie kamer i decyzja że do Dienten nie jedziemy bo nic nie widać. Co ciekawe u nas w Angertal było widać wszystko, więc decydujemy że tam zaczniemy. Temperatura za oknem jakieś 2 stopnie, co daje nadzieję że padający deszcz wyżej stanie się śniegiem. Tak też było, im wyżej wjeżdżaliśmy tym więcej śniegu padało. Przy dolnej stacji całkiem spora śnieżyca.

Ruszamy na początek krzesłami na niebieską na rozgrzewkę. Im wyżej tym mniej widać ale w sumie nie było źle. Dużo świeżego śniegu co nastraja mnie pozytywnie bo lubię takie warunki. Ruszamy i jest bajkowo, wciąż sypie, trasę pokonujemy jako pierwsi, zanurzając narty w świeżym puchu. Jadą znakomicie, pełna kontrola, śnieg fruwa dookoła. Mimo że go dużo to nie przeszkadza, nie zakopujemy się. Dojazd do czerwonej i tam trochę gorzej, więcej ludzi, trasa lekko rozjechana. Nie do końca rozgrzane nogi nie chcą się składać do skrętów ale to szybko mija. Na chwilę na niebieską i znów ścianka czerwoną, jest lepiej, dużo lepiej. Tniemy ściankę sprawnie i znów niebieską na sam dół, gdzie przechodzi w czerwoną o genialnym nachyleniu do szybkich skrętów albo ślizgu z krawędzi na krawędź. Trenujemy i to i to, wszystko wchodzi jak w masło.

Drugi zjazd z samej góry, ze Stubnerkogel. Tam warunki trudne, nic nie widać, część tras zamknięta. Pokonujemy grań i ruszamy czerwoną ścianką ostro w dół przy prawie zerowej widoczności. Mimo tego jest zabawa. Kilkaset metrów poniżej wjeżdżamy na znaną niebieską i do dołu. Jestem zachwycony śniegiem i tym co wyprawia mój dzieciak, jeździ jak natchniony, nogi prawie złączone, strome ścianki pokonuje znakomicie, niesamowicie się rozwinął przez ten tydzień. Jeździmy tak do południa i obiecana dziecku zmiana ośrodka na Dorfgastein (snowpark).

Dojeżdżamy tam w 15 minut i pierwszy zonk - nie działa gondola na dole, chyba się coś popsuło. Wsiadamy na krzesła obok i klimat mamy jak z Korbielowa z wyciągu na Szczawiny[emoji41] Wyciąg jedzie powoli ale jedzie, wokół ośnieżone świerki bo wciąż sypie. Z krzesła robimy krótki trawers do drugiego krzesła i dalej w górę. Krzesło nie dojeżdża na sam szczyt Fulseck, trzeba 2km zjechać w dół niebieską. Dużo śniegu, wycinamy skręty jak dzicy. Po drodze spotykamy młodego Szweda który wypadł z trasy i zgubił mamę. Dodatkowo zdechł mu telefon, krótka rozmowa, daję mu swój telefon, dzwoni do mamy i okazuje się że ta jest w widocznym niedaleko przystanku. Ruszamy razem, dzieciak spotyka się z mamą, wszyscy są bezpieczni i szczęśliwi. Krótka rozmowa i dowiadujemy się że jechali razem, dzieciak się wywalił i zniknął za załomem, reszta nawet tego nie zauważyła i pojechali dalej. Młody w szoku nie widział że mama do niego macha z dołu, potrzebował pomocy i akurat byliśmy w pobliżu. Morał z tego taki że trzeba uważać na trasie i uczyć się języków. Byłoby mu ciężko gdyby nie mówił po angielsku i dodatkowo trafił na kogoś kto też w tym języku nie mówi.

Ruszamy dalej i dojeżdżamy do drugiego odcinka gondoli który o dziwo działa. Wyjeżdżamy więc na Fulseck i niebieską do przełęczy między Fulseck i Kreuzkogel. Tam czerwona stroma ścianka ze zwałami świeżego śniegu. Tniemy w dół mimo kiepskich warunków, ale wciąż jest zabawa i dobra forma. Dalej krzesłem na górę i jesteśmy na Kreuzkogel. Tam jest świetna niebieska, szeroka i równa, dalej FunSlope, snowpark i dalej niebieska. Ja wycinam skręty raz krótkie raz dłuższe, narty idą jak po sznurku. Młody to samo, dodatkowo bawi się jazdą na przeszkodach. Jeździmy góra dół, ludzi jak na lekarstwo, trasy puste, można dociskać. I tak do końca, do ostatniego wyjazdu wyciągu na górę. Aż się nie chce wierzyć że trzeba spadać do domu. Ostatni wyjazd na Kreuzkogel i prawie jako ostatni jedziemy niebieską siódemką do Dorfgastein. Wyżej trasa obsypana świeżym, sypkim śniegiem, niżej mega muldy bo ciepło ale bawimy się narciarstwem, zjeżdżamy na sam dół w rytm Bon Jovi "It's my life". Na dole w knajpie zabawa, tańczymy na parkingu, jest miło, wszyscy uśmiechnięci. To był piękny dzień, świetne zakończenie wyjazdu który wykorzystaliśmy na maksa. Dziś w nogach 52 km, jutro wracamy do Polski. Szkoda wyjeżdżać, obiecuję sobie że wrócę tu za rok bo zakochałem się w dolinie Gastein.

To tyle, czas spać, jutro w drogę. Dobranoc.

Tapnięte Tapatalkiem z Androida.

  • Like 7
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...