Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Ranking

  1. marboru

    marboru

    VIP


    • Punkty

      18

    • Liczba zawartości

      7 177


  2. tanova

    tanova

    VIP


    • Punkty

      13

    • Liczba zawartości

      2 752


  3. cyniczny

    cyniczny

    Użytkownik forum


    • Punkty

      8

    • Liczba zawartości

      499


  4. gregre0

    gregre0

    Użytkownik forum


    • Punkty

      3

    • Liczba zawartości

      706


Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 19.08.2019 uwzględniając wszystkie działy

  1. Miałam trochę wątpliwości, czy długi, sierpniowy weekend to jest dobry termin na spływ kajakowy Drawą. Okazuje się, że zupełnie niepotrzebnie – w tym roku na Drawie tłumów nie ma, nawet na zazwyczaj najbardziej obleganych odcinkach w granicach Drawieńskiego Parku Narodowego. Spośród szlaków kajakowych w północno-zachodniej Polsce to właśnie Drawa i Korytnica są moimi ulubionymi i staram się choć raz w sezonie tam spłynąć. Na Korytnicy zrobiliśmy jednodniówkę w lipcu (od Nowej Korytnicy do Bogdanki), a teraz wybraliśmy się na dwudniówkę Drawą z Drawna na Bogdankę i z Bogdanki do Głuska. Ekipa – rodzina z południa Polski, moja rodzinka i para przyjaciół ze Szczecina. W sumie pięć kajaków. Tak jak pisałam, startowaliśmy w Drawnie, z przystani położonej nad jeziorem Grażyna. Na początek „ustawka” Po przepłynięciu pod mostem drogowym i ok. 2 km drugim jeziorem – Adamowo, docieramy do wypływu Drawy i granicy DPN, stamtąd w miarę spokojny odcinek przez biwak Drawnik do Barnimia. Pod mostem w Drawniku pierwsze bystrze i próg, ale znamy to miejsce – nie ma się czego obawiać. Sporo też przeszkód w korycie, ale tutaj wszystkie można ominąć, bo rzeka rozlewa się w miarę szeroko. W Barnimiu koło mostu robimy sobie pierwszy postój i posilamy się drożdżówkami. Jeszcze tylko fotka przy głazie papieskim, upamiętniającym wizytę na szlaku Jana Pawła II. Przed nami najciekawszy, ale i najbardziej wymagający odcinek Drawy – od 9-go do 19 kilometra. Na szlaku rzadko wyciągałam telefon, aby zrobić zdjęcie, bo generalnie cały czas coś się działo – wartki nurt, zwałka za zwałką i kombinowanie, którędy przejść oraz jedna dłuższa przenoska brzegiem rzeki. A telefon zabezpieczony w wodoodpornym futerale. Zdjęcia są więc raczej z miejsc, gdzie akurat przeszkód nie było i nie było ryzyka, że coś się może z nim stać. Wydaje się więc, że rzeka jest spokojna, choć nie do końca tak było - ale na pewno bardzo malowniczo! 😀 Na szczęście nie spotkaliśmy zbyt dużo ludzi, więc nie tworzyły się zatory przy przeszkodach – jak to często bywa w pogodne, wakacyjne weekendy – i płynęło się w miarę płynnie. Następny postój wypadł nam na polu biwakowym Barnimie – to około 4 km od wsi Barnimie. Pole jest na skarpie, na którą prowadzą drewniane schody. Płynę w kajaku z córką – dobrze sobie radzi i zmyślnie kombinuje na przeszkodach. Na początku trochę się jeszcze stresuję, bo siedząc z tyłu nie mam całego oglądu sytuacji, ale szybko okazuje się, że Młoda wszystko ogarnia i stanowimy całkiem dobry tandem. Tylko raz miałyśmy taką ciekawą sytuację przy przejściu przez niską kłodę, że ona z przodu przepchnęła się pod, a ja – dwa podejścia i niestety nic z tego. Stoimy, a kłoda między nami – nie ma rady, jak nie dołem, to przeszłam górą – oczywiście z wrodzonym wdziękiem i gracją. 🤣 Drawa płynie głębokim wąwozem, silnie meandrując. Za każdym razem, gdy nią spływamy jest inaczej – inny stan wody, inne przeszkody w korycie. Pomimo, że to park narodowy, zauważamy w tym roku w kilku miejscach powycinane pilą w kłodach przejścia – nie wiadomo, czy to robota innych kajakarzy, czy pracowników parku. Hmm… Do Bogdanki docieramy po ośmiu godzinach nieśpiesznego płynięcia, wliczając w to postoje po drodze. Za nami 24 km wiosłowania w bystrym prądzie rzeki, wśród zwalonych drzew. Słusznie Drawa na tym odcinku jest określana jako rzeka o charakterze górskim. Następnego dnia kontynuujemy w składzie mniejszym o jeden kajak. Znajomi nie do końca dali radę kondycyjnie i zamienili tego dnia kajak na rowery, a Drawę na trasę do Korytnicy. My wyruszamy dość późno, bo dopiero ok. 11-tej, za to znów płyniemy prawie sami. Pogoda i w piątek i w sobotę – dość dobra. Jest raczej pochmurno, ale bez deszczu, a temperatura umiarkowana – 20-23 stopnie, więc w miarę ok. Na Bogdance Drawa łączy się z Korytnicą, dlatego też od tego miejsca niesie zdecydowanie więcej wody. Rzeka płynie majestatycznie szerokim korytem wśród lasu, ale zwalone w poprzek drzewa wciąż zmuszają do czujności i kombinowania trasy. Nurt przyspiesza w pobliżu pola biwakowego Sitnica. Zatrzymujemy się tutaj na kanapki. Wszystkie pola w granicach DPN urządzone są raczej skromnie, ale wygodnie – pomosty, drewniane wiaty, miejsca na ognisko, toi-toie, ale jest czysto i schludnie. Nie ma prądu, bieżącej wody, ani zaplecza w pobliżu – więc trzeba polegać na własnym zaopatrzeniu. Jest za to kolejna informacja, że znajdujemy się na szlaku papieskim – i to w dwóch językach. Na rzece: Darek płynie z sześcioletnią wnuczką swojego brata: Ostatni postój wypada nam na biwaku Pstrąg na lewym brzegu Drawy, na skarpie. Stąd dzwonimy do kajakowego, który ma nas odebrać w Głusku. Potem już tylko odcinek coraz szerszego rozlewiska, przed elektrownią wodną Kamienna. Niespełna 20 km szlaku i sześć godzin płynięcia drugiego dnia, zdecydowanie bardziej relaksowo, niż pierwszego dnia. Niedziela to był nasz ostatni dzień urlopu, a ponieważ początkowo zapowiadano słońce i 28 stopni, to planach było słodkie nieróbstwo na plaży. Niestety prognozy się nie sprawdziły i zamiast słońca, na niebie wisiały ciężkie chmury, z których od czasu do czasu siąpiła drobna mżawka, a temperaturę trudno było uznać za upalną. Więc zamiast wylegiwania się nad jeziorem, poszliśmy z przyjaciółmi na ośmiokilometrowy spacer dookoła jeziora Dominikowo – kilka kilometrów od Drawy. Na mostku przez Słopicę (lewy dopływ Drawy), pomiędzy jeziorami Dominikowo i Krzywe Dębsko Nawet znaleźliśmy jednego koźlaka – ale tylko jednego, bo straszna susza w tym roku. Pozdrawiam.
    12 punktów
  2. Wycieczka rowerowa do Kazimierza Dolnego nad Wisłą Miejscowość, cel kolejnej naszej rowerowej wyprawy jest powszechnie znana. Nie tylko z historii, zabytków i pięknego rynku ale również z nart Przecież w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą znajduje się moja "codzienna" narciarska górka Relacji, tu na forum, z nart w KDnW jest tu przecież cała masa Dzisiaj, w tą piękną, słoneczną niedzielę, postanowiliśmy z Paulą zrobić sobie wycieczkę rowerową za Wisłę właśnie, w lubelskie! Łącznie udało się nakręcić 151 kilometrów, przepłynąć dwoma różnymi promami Wisłę oraz zjeść świetne, włoskie jedzenie na obiad. Mapka: Z domu ruszyliśmy po śniadaniu i kawie ok godziny 10siątej. Kierunek: Kazanów, Lucimia, Janowiec - fajne asfalty, po drodze pyszne jeżyny w lesie, a sama trasa niezwykle malownicza pośród pól i mazowieckich klimatów. Pierwsze zdjęcia, tuż przy ujściu Zwolenianki i obszaru chronionego - przy pięknym, drewnianym młynie Czysta woda, taras i pokoje do wynajęcia... może kiedyś się skusimy - bo miejsce naprawdę z niezwykłą atmosferą. Drewniany taras, leżaki i w zasięgu roweru wiele ciekawych miejsc: ujście Iłżanki, Solec nad Wisłą, Janowiec, Kazimierz i Nałęczów. Świetna baza na rowery, kajaki, ryby... marboru: Tuż za młynem, w kierunku Lucimi mamy fajny 500 metrowy podjazd - pokazuje się przez moment 11% na Garminie 😮 Kilka minut i jesteśmy w Janowcu. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zrobili jakiegoś zdjęcia z zamkiem Z drugiej strony widok na tutejszy, zabytkowy kościół: Mijamy miasteczko i kierujemy się w stronę promu. Ten akurat jest po drugiej stronie, więc znowu z nudów - zdjęcia Paula ze statkiem pirackim... Cierpliwy kolarz... No i mamy nasz środek lokomocji Koszt promu, to 6 złotych od osoby (za rower opłat nie pobiera się). Ludzi na pływadełku niewiele. Trzy samochody i dwoje rowerzystów Przez chwilkę można pokontemplować Królową Polskich Rzek. Mostek kapitański: Pamiętacie taki wakacyjny serial dla młodzieży sprzed lat "Szaleństwa Majki Skowron"? Poniższy obraz właśnie ten film mi przypomniał... ...kilka chwil zadumy i wspomnienia przychodzą tak łatwo. Wysiadam jako ostatni Nawet chciałem zawrócić Tak mi się spodobało, że "na poczekaniu" wymyśliłem, że wrócimy też promem, tylko innym - z drugiej strony Kazimierza. Dla chcących powtórzyć nasz wyczyn rada: w stronę Kazimierza kierujcie się drogą na wale, pod wałem droga, to bruk - nas wytelepało dosyć mocno z 7mką w oponach. Kilka chwil i docieramy na rynek w Kazimierzu Jak w każdą niedzielę - tłumy i poruszanie się po rynku i okolicach - w butach, prowadząc rowery. Paula, a za nią jakaś czarownica? Pokręciliśmy się to tu, to tam... ...i wylądowaliśmy we włoskiej restauracji mającej bardzo przyjemny ogródek na zielonej trawce Jedzonko niedrogie i bardzo smaczne. Najedzeni i pełni wigoru postanowiliśmy szybko uciekać z tego turystycznego miejsca pełnego straganów, cukrowej waty, lodów i wszelakiej maści kuglarzy, cyganek i innych czarodziejek. Minęliśmy ośrodek narciarski i tuż za rondem i wyborem kierunku na Puławy skręcamy w lewo, do następnego promu. Ponownie, po 6 złotych od "twarzy" i płyniemy dosyć osamotnieni... ...trochę drogawo ta impreza, ale warto! Promy na Wiśle mają swój klimat i polecam każdemu skorzystanie gdy będzie w okolicy Kolejne skojarzenie z poniższym widokiem? Tym razem film "Rejs"... - Panie Kazimierzu klucze... - Kluczbork? … Kajaki! Koniecznie musimy dotknąć w tym roku Wisłę wiosłami. Jest piękna! Tuż po opuszczeniu naszego statku mamy podjazd. 11% i kolejny dobry kilometr porządnej górki - spójrzcie na wykres z mapki - ok 80 kilometra. Przed Janowcem uzupełniamy bidony i fundujemy sobie deser w postaci pysznych lodów. Pełni energii kręcimy pozostałe do domu 50 kilometrów. Niedziela mija nam niezwykle szybko i świetnie. Jesteśmy bardzo zadowoleni z kolejnej wycieczki rowerowej Paula dzisiaj przekręciła na liczniku 3000 km w sezonie. Marboru przekręcił dzisiaj 5000 km w sezonie. Pozdrawiamy serdecznie marboru i Paula
    8 punktów
  3. Tour de Święty Krzyż - świętokrzyski klasyk szosą Długo w domu nie usiedziałem. Po rozruszaniu mięśni, po płaskim we wtorek (54 km), po powrocie z czterodniówki szosowej na południu Polski - ponownie wizyta z szosą w górach. Tym razem Góry Świętokrzyskie wraz z Paulą Świętokrzyski klasyk, to trasa wokół Łysej Góry i Świętego Krzyża oraz Łysicy. Dzisiaj trochę zaspaliśmy...do 10 zdrowy sen 😮 Po pysznym śniadaniu szyba decyzja - pakuję rowery do Corolli i w drogę. Było trochę obaw, czy dwie szosy zmieszczą się, jedna na drugiej, do środka auta - okazały się niesłuszne. Po zdjęciu przednich kół, bez problemu się mieścimy. Jedyne co, trzeba było pomiędzy rowery włożyć miękki i gruby koc. Parkujemy w Nowej Słupi i po szybkim złożeniu bików - ruszamy w drogę. Kierunek jaki obraliśmy, to Nowa Słupia - Bodzentyn - Święta Katarzyna - Kakonin - Święty Krzyż - Nowa Słupia, łącznie prawie 62 km. Nasz cel widoczny z początku naszej wycieczki: Pierwszy odcinek, na rozgrzewkę, do Bodzentyna - z górki i płasko. W samym miasteczku, na początku, fajny podjazd po bruku w stronę zamku - jest krótko, ale bystro. Garmin wskazuje nawet 11%. Docieramy na Zamek Oczywiście jedno zdjęcie w tym miejscu, to mało Paula: marboru: Odwiedzamy śliczny ryneczek w Bodzentynie Ruszamy w stronę Świętej Katarzyny - podjazd. Kilka kilometrów z nachyleniem max 7% (przez chwilkę). Mijamy stok narciarski Baba Jaga, wjeżdżamy do odcinak leśnego - Świętokrzyski Park Narodowy - krótki, fajny zjazd, po czym łagodnie trasa wznosi się w kierunku miasteczka. Zatrzymujemy się przy tutejszym Klasztorze Benedyktynek. Foto Podjeżdżamy dalej. Po prawej mijamy stok narciarski w Krajnie, na wzniesieniu odbijamy na Krajno 2. Stąd piękna panorama w stronę Kielc z wyraźnie widocznym, kieleckim Telegrafem. Pięknie Teraz mamy świetny zjazd Kierujemy się w stronę Kakonina. Z tej wioski można podejść (dłuższa droga) na Łysicę. Zatrzymujemy się w klimatycznym miejscu, przy początku szlaku. Paula i jej Koleżanka z bliska Stodoła W tym miejscu, znajduje się również bar. Można zjeść tu coś ciepłego, kupić coś do picia. Serwują tu pyszną szarlotkę. My po chwili odpoczynku i po przerwie ruszamy dalej. Teraz przed nami istne interwały. Po długim zjeździe, do głównej drogi, zaczynamy podjazd w stronę głównego celu naszej wyprawy. Na początek mamy krótką ściankę podjazdu w Bielinach 19% (jakieś 100 metrów) po czym mozolnie wspinamy się do góry. Kolejna krótka, 200 metrowa ścianka 14%, po czym zaczyna się odcinek interwałowy. Zjazd, podjazd, zjazd, podjazd. Docieramy do głównej drogi prowadzącej na Święty Krzyż. Teraz mamy już tylko pod górę. Od szlabanu i oznaczeń Świętokrzyskiego Parku Narodowego na sam szczyt jest podjazd ok 7% i długości ok 2 kilometrów. Zaczyna się próba dla Pauliny. Jedzie dzielnie trzymając moje koło, jestem pozytywnie zaskoczony tym jak sobie radzi. Z upływającymi metrami zaczynam słyszeć, że ktoś dyszy za plecami Mimo wszystko, daje radę Dziewczyna! Pod koniec, przy samym szczycie zaczyna się wypłaszczać do 5% - tu już zmieniam przerzutki na cięższe i wyraźnie zostawiam Partnerkę Zaprawa po górach jest W każdym bądź razie jestem dumny z Pauli - świetnie, to wyjechała! W sumie, to jej rekordowy pod względem przewyższenia podjazd. Docieramy do celu. Ponieważ jest święto, to turystów mijamy sporo. Trzeba uważać, zsiadamy więc z rowerów i również zwiedzamy. Robimy pamiątkowe zdjęcie na górze. Mimo, że jest błękitne niebo, to mamy już chłodno. Kręcimy się krótko. Piękna panorama Inskrypcja przy wejściu do świątyni: I powoli zbieramy w drogę powrotną. Nowa Słupia, to miasto partnerskie Budapesztu. I pewnie dlatego też posąg tego Pana... a może jest jakiś inny powód? Ktoś zna? Jeszcze pamiątkowe zdjęcie z wieżą telewizyjną... ...i z bliska: Jedziemy w dół. Ze względu na duży ruch na drodze uważamy, by nikogo nie rozjechać. Pełna koncentracja, a dłonie na manetkach hamulcy. Po leśnym odcinku zjazdu docieramy w okolice parkingów gdzie znajduje się karczma. Jemy pyszny schabowy z kapustą i ziemniaczkami opiekanymi. Siedzimy na zewnątrz, słońce zaszło i zrobiło się chłodno - dalsza część zjazdu jest szybka (szeroki, dobry asfalt, pełna widoczność). To wisienka na torcie takie rowerowanie w dół. Docieramy kolejny raz do drogi głównej - świetną sprawą jest to, że przy szosie wydzielona jest po obydwóch stronach ścieżka rowerowa. Jedzie się komfortowo i bezpiecznie. W drodze do Nowej Słupi mamy jeszcze jeden podjazd maksymalnie 7% i potem już do samego auta ponownie, przyjemny zjazd. Kończymy naszą kolejną przygodę bardzo zadowoleni. Polecamy każdemu zabranie roweru w Góry Świętokrzyskie i przejechanie naszego śladu. Pozdrawiamy marboru i Paula
    3 punkty
  4. Dzień 3 Rano idziemy zobaczyć jeziorko Wrzecionek położone raptem 70 metrów od kwatery - jakoś wcześniej nie było czasu. Kot gospodarzy całkiem łowny:-) Z kwatery jedziemy na parking w Rybakach, skąd zamierzamy zrobić w końcu pętlę po Kaszubskim Parku Krajobrazowym. Trasa: Rybaki - Ostrzyce - Ręboszewo - Chmielno - Garcz - Sianowo - Miłoszewo - Linia - Sierakowice - Borucino - Gołubie - Rybaki. Całość 92 km Pierwsze jezioro Ostrzyckie - przepiękne. Za Ostrzycami całkiem solidny podjazd do Złotej Góry. Na górze punkt widokowy na jezioro Brodno Wielkie. Moje zaślubiny z jeziorem Kłodno:-) Droga do Sianowo okazała się niespodzianką. Najpierw płyty, później szutrówka, hmm na satelicie wyglądało na asfalt:-) W końcówce piękny zjazd do Sianowa z widokiem na jezioro Łeba. Klimatyczny kościółek w Sianowie Popas nad jeziorem Łeba. Bardzo malownicza droga z Miłoszewa przez Tłuczewo do Linii. W Gołubiu jedziemy całkiem sensowna ścieżką rowerową - cały czas pod górę, aż do Wieżycy. Później czeka nas około 1 km zjazdu na parking do samochodu drogą DK 20. Po zapakowaniu się, postanawiamy jeszcze trochę pozwiedzać i jedziemy do Malborka - nigdy wcześniej tam nie byłem. Skoro odwiedziliśmy Malbork to jeszcze po drodze zahaczamy o Grunwald:-) To miejsce o tej porze dnia jest znakomite. Cicho, spokojnie, tylko pojedynczy ludzie. I tu kończy się trzydniówka po Kaszubach. Z Grunwaldu jedziemy już prosto do domu.
    3 punkty
  5. Po nartach w lipcu, o czym pisałem ostatnio: przyszedł czas na narty w sierpniu W sierpniu miałem już okazję na nartach jeździć: w 2016 i 2017r. na Hintertuxie. Za pierwszym razem było dużo śniegu i wspaniała jazda po 18km nartostrad, za drugim razem trafiłem na falę upałów "Lucyfer" która zamieniła jazdę w walkę o życie na topniejącym, antycznym lodzie. Tym razem wybór padł na miejsce dla mnie nowe, czyli Passo Stelvio we Włoszech, czy raczej w Południowym Tyrolu, gdyż jak mawiają niektórzy lokalsi, "Südtirol ist nich Italien". Passo Stelvio, znany też jako Stilfser Joch to letni ośrodek narciarski, czynny od maja do listopada, a rozciągający się między 2750mnpm (przełęcz) do ok. 3450mnpm. Sam wjazd na przełęcz dostarcza wielu emocji. Zjeżdżając nagrałem cały zjazd do miejscowości Prad ma ok 24km. Ma on 48 ponumerowanych zakrętów o 180 stopni i średnie nachylenie 7,4%. Przejazd nim to piękne widoki, przeciskanie się między murkami, samochodami, kamperami, motocyklistami i kolarzami, a wszystko przy dźwięku zarzynanych silników i zapachu palonych sprzęgieł i hamulców. Na jednym z zakrętów nagrała się stłuczka Samo ośrodek reklamuje się jako "największy letni ośrodek narciarski" z 30km nartostrad, ale taka oferta jest dostępna tylko na początku sezonu. W sierpniu zjazd ze stacji pośredniej Trincerone do przełęczy jest już pozbawiony śniegu, a zjazd z Livrio do Trincerone jest przejezdny, choć formalnie stoi tablica z informacją "zamknięty". W praktyce narciarze używają go na koniec dnia, aby zjechać do stacji pośredniej. Po odliczeniu tras zamkniętych na treningi, do amatorskiej jazdy pozostają 3 wyciągi talerzykowe i 4 trasy o długości ok 1km każda. Większość oznaczona jest kolorem niebieskim, ale są to porządne, szerokie stoki o przyzwoitym nachyleniu. Ośrodek jest bardzo malowniczy, a przy górnej stacji wyciągu nr 6 (Cristallo) można podejść kilkanaście metrów do góry, skąd rozciąga się niesamowity widok na dolinę po drugiej stronie masywu. Warunki trafiły mi się bardzo dobre, z dobrą pokrywą śnieżną, bez "wystającego" lodowca i z dobrą pogodą. Pierwszego dnia, po bezchmurnej nocy warunki były perfekcyjne: twardo i szybko, drugiego było bardziej miękko, ale jak na lato, bardzo przyzwoicie. Dzięki umiarkowanemu nachyleniu można cieszyć się fajną jazdą, a nie robią się przy tym - jak na Hintertuxie - muldy po pachy. Warto wspomnieć, że w 90-letniej historii ośrodka tylko raz został zamknięty z powodu braku śniegu - właśnie w czasie wspomnianej fali upałów "Lucyfer". Wyciągi narciarskie działają od 6.30/7.00 do 12.30, tak więc po zakończeniu treningów (około południa) nie zostaje wiele czasu na skorzystanie z pozostałych, udostępnionych stoków. Po zjechaniu do doliny zostaje za to sporo czasu na spacer po okolicach przełęczy i skorzystanie z przyzwoitej oferty kulinarnej. Przełęcz jest mekką kolarzy i motocyklistów, za dnia przeżywa oblężenie jednośladów. Reasumując, te ośrodek ma ode mnie dużą okejkę Acha, karnet 1-dniowy kosztuje 47 euro. A tutaj krótkie wideo podsumowanie. W drodze powrotnej warto zatrzymać przy zalewie w Graun im Vinschgau. A na koniec nienachalnie zapraszam do polubienia mojego niekomercyjnego profilu na Facebooku, gdzie opisuję swoje narciarskie przygody https://www.facebook.com/skibumpl/ Pozdrawiam! www.passostelvio.eu
    2 punkty
  6. No, no, to mógł by się mały zjazd udać. Tylko, że musiał bym Ewę zostawić w domu, bo jej rower własnie oddałem do upgradu. Warka, Góra Kalwaria to okolice na które mam już w GPS'ie przygotowane dwie trasy. Czekają tylko na sprawny rower Ewy i oczywiście żebym nie miał dyżuru! Dawajcie jednak znać, jakby się coś kroiło. Może, wyskoczę sam?
    2 punkty
  7. Ja to odbieram jako koszmarek niestety. Czyżby w okolicy nie było szczytu z równie atrakcyjnym widokiem ?
    2 punkty
  8. @lski@interia.pl Michał w weekend eksplorował te tereny. Wysłał kilka fot do mnie. Świetnie tam Zielono... Jest co zwiedzać Pusto... Jest gdzie się napić No i dwujęzyczny klimat...
    2 punkty
  9. Ano może coś w tym jest. Jeżdżę na budżetowych Vittoria Zaffiro IV rozmiar 23c, Marcin ma jakieś Conti, przód 23c, a tył 25c. Z tym, że tutaj ewidentnie zadziałała fizyka i ewentualnie lekkie niedopompowanie kół, bo miał w obydwu klasycznego snake'a. Ja znowuż jak sobie wspominam moje gumy to albo gdy wrąbałem się w jakieś grube szutry lub na warszawskich ścieżkach gdzie wszelakiego shitu (szkieł, drutów, jakichś ostrych kamyczków) niestety leży sporo. No i nie zawsze chce mi się kontrolować ciśnienie w oponach (zazwyczaj jeżdżę na 7-8 atm), a to niestety podstawa, aby gum było mało. Aktualne opony mam w miarę świeże - jakieś 5 tys. przebiegu, ale po zużyciu ich na tył pewnie pójdzie jakieś 25c, a może i więcej, na przód pewnie 25c - więcej raczej nie wejdzie. Ale przy okazji, czytam teraz książkę "Sagan - mój świat" i on też wozi zapasową dętkę jak gdzieś jadą rekreacyjnie z chłopakami. No to chociaż w tym wymiarze mogę powiedzieć, że "jestem jak Sagan" 😄
    2 punkty
  10. @cyniczny kolejny super fajny wypad rowerowy! Dzięki za relację W życiu tyle najeździłem kilometrów, a gum w sumie, razem z Paulą złapałem trzy...na 6 lat jazdy... ODPUKAĆ!!! Akysz, by nie zapeszyć!!! Dlatego też nigdy nie wozimy ani zapasu, ani łatek. Zawsze gdzieś w odwodzie wóz serwisowy... Wam się one dosyć często przytrafiają. Pytanie, czy to nie jest przypadkiem wina opon? Popatrzcie na to co macie na obręczach - może warto zainwestować w ich wymianę? Pozdrawiam serdecznie Ciebie i Kumpla Cyklistę!
    2 punkty
  11. Dzień 2 Drugiego dnia miała być pętla po Kaszubskim Parku Krajobrazowym, zobaczenie jeziora Ostrzyckiego, Brodnicy i jeziora Raduńskiego. Początkowo jedziemy zgodnie z planem czyli Skorzewo - Kościerzyna - Puc - Grabowska Huta - Kaplica W okolicy Grabowskiej Huty ratujemy trzech szosowców dętką. Okazało się, że jadą z Wrocławia na Hel i chcą to zrobić w czasie poniżej 36 h, a do tej pory zużyli już wszystkie zapasy. W Rybakach z uwagi na kontuzję (Marcin mocno sobie stłukł kość ogonową, ja narzekam na łaskoczące ścięgno Achillesa podejmujemy trudną decyzję, że wracamy przez Szymbark i Stężycę na kwaterę. Jest dopiero 12:00 więc szybko wpadamy na plan, aby pociągiem pojechać do Gdańska do kina na "Pewnego razu Hollywood". Wyprawa udaje się super, choć sam film mocno średni, ale posiłek w restauracji Mąka i kawa poprawia nam humory. I tak kończymy drugi dzień z wynikiem 50 km. No trudno może jutro będzie lepiej:-)
    2 punkty
  12. @tanova - dzięki za super relację. Przypomniałaś mi stare studenckie czasy. Jakieś dwa tygodnie spływu Drawą. Były jeziora, zatory, progi, jakaś elektrownia (mini) chyba, poligon o świcie (żeby przeskoczyć mostek na którym rano stawał posterunek podczas ćwiczeń), wojsko ćwiczące przeprawę przez kanałek różnymi metodami, wyprawa w górę starej Drawy do jakiegoś urokliwego super czystego jeziorka..... Oj, aż naszła ochota by tam wrócić. Dawaj więc znać, może uda się zgrać termin i odświeżyć wspomnienia.
    1 punkt
  13. Na szosie jest inaczej. Tu mam wrażenie, że znaczenie ma wszystko - obręcz, szerokość opony (te poniżej 25 wydają się być najmniej odporne). Precyzja w ułożeniu opony do obręczy ma kolosalne znaczenie, a tu wszystko małe, wąskie - o błąd i niedokładność nietrudno. Obręcze karbonowe nie są delikatne - są bardzo wytrzymałe ale niestety nie są odporne na uderzenia, czy wyszczerbienia itd. Trzeba być delikatnym, przy operowaniu przy nich, zwłaszcza przy zdejmowaniu opon, wymianie dętki itd. No, a cena jednej obręczy? Często potrafi przekroczyć 5000 złotych Pogoń za lekkością w rowerach szosowych kosztuje... W weekend wstępnie planujemy kajaki na Wiśle ale jeszcze nie wiem, czy to wypali? Jak nie wypali, to się odezwę - może zrobimy tą Warkę? Szczerze, to kusi mnie Góra Kawiarnia, w Górze Kalwarii No ale to dla nas dystans ok 180 km i wyprawa na cały dzień - nie wiem, czy się uda? Jesteśmy w kontakcie jakby co.
    1 punkt
  14. @tanova jesień, polska złota jesień i szosa...to już niebawem przed nami. Uwielbiam tą porę roku na dwóch kółkach! Dzięki Magda Za Wisłę musimy dalej wyjechać - Lubelszczyzna jest piękna Kajaki na przełomie Wisły? Mam nadzieję, że niebawem pokażę jakąś relację i przekonam Cię, że Królowa Polskich Rzek, to prawdziwa Królowa Pozdrawiam serdecznie!
    1 punkt
  15. @tanova wkręcona w kajaki Dzięki za fajną relację. Drawa była dwa lata temu jednym z rozważanych, wakacyjnych celów - wygrała Puszcza Borecka ze względu na odległość podróżowania. Fajnie tam - kiedyś z pewnością się wybierzemy.
    1 punkt
  16. Cześć Bardzo podobną pętlę aczkolwiek na rowerach MTB z wniesieniem ich na Łysicę (bo o wjeżdżaniu trudno mówić) robiliśmy parę lat temu z Ewką. Piękne rejony i piękne trasy. Z uciążliwości pamiętam, że było bardzo zimno na zjazdach (początek maja i późne popołudnie) oraz brak hamulców (jechałem jeszcze wtedy na starym rowerze, który miał pewnie ze 30 lat i na tym wyjeździe hamulce mi strzeliły na jednym ze zjazdów w lesie. Gdyby nie krzaki byłoby krucho). Bardzo mnie zaskoczyły podawane przez Ciebie wartości procentowe podjazdów bo nie odczuwaliśmy ani razu aby były aż tak strome. Wynika z tego, że się po prostu nie znam zupełnie a i pewnie na MTB zupełnie inaczej się to odczuwa. A jak mierzysz nachylenie podjazdów Mariusz? Bierzesz z Altimetra czy masz jakiś przyrządzik? Pozdro serdeczne
    1 punkt
  17. Cześć Ja też wróciłem z kajaków wczoraj wieczorem i "leczę rany". Cieszy to co piszesz o małej ilości ludzi w czasie "sierpniówki" bo to znaczy, że szlak nadal w miarę trzyma klasę i odstrasza większość chętnych. Tam zresztą chyba są limity - i bardzo dobrze. Odcinek parkowy płynięty na ciężko zawsze potrafi dostarczyć wrażeń i nie jest łatwy - gratulacje! Czy wiadomo Ci coś, albo może byłaś na starej Drawie? Słyszałem, że ktoś tam ostatnio płynął ale ciężko znaleźć jakieś informacje na ten temat. Pozdrowienia serdeczne
    1 punkt
  18. Też zawsze mam zapasową dętkę na szosie. Tym bardziej, że w typowych butach szosowych specjalnie chodzić się nie da.
    1 punkt
  19. Brawo - piękna wyprawa z walorem krajoznawczym i kulinarnym i super relacja! Jakby nie patrzeć, to razem wykręciliście ponad 300 km! Zazdroszczę słonecznej pogody - u Was jeszcze pełnia lata, u nas ma się wrażenie, że jesień już puka do drzwi. Wisła rzeczywiście malownicza i królewska, ale taka wielka rzeka na kajaki? Nie wolicie zmęczyć się na mniejszych, nieuregulowanych rzeczkach, z dala od cywilizacji?
    1 punkt
  20. Cześć, Dzisiaj kolejna wyprawa górska. No to zaczynamy! Postanowiliśmy pojechać na Biały Krzyż PKSem i dalej na nogach. Autobus o 10.05 powinien jechać ale się spóźnił 15 minut. No to już jesteśmy na Białym Krzyżu. Idziemy szlakiem w kierunku Kotarza. Ludzi jak na lekarstwo. Jak doszliśmy na Kotarz to okazało się że tam jest jakiś bieg. Na Kotarzu krótki postój i dalej w drogę. Kierunek Biła. Po drodze przepiękne widoki. Po drodze był orczyk, prawdopodobnie Węgierski. Wyglądał na opuszczony dawno, ale przecież Węgierski jeszcze nie dawno był czynny. Węgierski zobaczony to do Biłej dokładniej do schroniska Chata Wuja Toma. Po zjedzeniu czegoś w schronisku atak na Klimczok. Na początku podejście bardzo męczące. Później trochę lepiej. Ale jakie widoki! Cały Szczyrk łącznie z Biłą oraz Żywiec i inne miasta. Na sam Klimczok nie weszliśmy bo już byliśmy zmęczeni. Ale siodło pod klimczokiem zaliczone. Tak kolejny wyciąg. Postanowiliśmy za pójdziemy na Szyndzielnie. Droga na Szyndzielnie z siodła pod klimczokiem była miejscem gdzie widzieliśmy najwięcej ludzi. Po drodze kolejny wyciąg. To ten powyżej górnej stacji gondoli. Na szyndzielnii dość spora kolejka do zjazdu Gondolą. Ale szybko szło. Zjechaliśmy Gondolą do Bielska Białej. Po drodze smutny widok. Sahara całkowicie zarosła. Jak zjechaliśmy to w autobus nr 8 na dworzec PKS. Mieliśmy pojechać Żądłem. Planowo o 17.15 jeden autobus na Salmopol i jeden do Biłej. Czekamy. Czekamy. I nadal czekamy. O 17.40 idziemy na PKS bo o 17.50 jedzie PKS jedzie wtedy na Salmopol. Wsiadamy i dopiero widzimy 1 autobus Żądło. Była 17.48. Drugi autobus Żądła wogóle nie przyjechał. Żenada. Piszą że o 17.15 przyjadą 2 autobusy a 1 przyjeżdża dopiero o 17.48. Nie, na pewno nie byłem za późno bo na przystanku byłem już o 16.40. Na szczęście PKS punktualnie. Do Szczyrku jechał 45 minut. Byliśmy już bardzo głodni i szybko udaliśmy się na obiad. To tyle dzisiejszego dnia.
    1 punkt
  21. Poniżej relacja z 3 dniowego wyjazdu na Kaszuby 15-17/08. Dzień 0 Marcin od kilku dni jeździł już po Mazurach i Pomorzu, stąd dojazd musiałem zorganizować we własnym zakresie. Spotkać mieliśmy się w Tczewie. Ponieważ bilety kupowałem trochę na ostatnia chwilę (do końca nie wiedziałem czy szef da urlop na piątek:-)), musiałem wybrać wariant kombinowany czyli jednym pociągiem z W-wy do Iławy. Tam przesiadka na pociąg do Tczewa. Niestety już w Warszawie mój pociąg był opóźniony 40 minut, a czasu na przesiadkę miałem niecałe 10. Stąd zapadła szybka decyzja, że Marcin podjedzie po mnie do Iławy. Warszawa Zachodnia w oczekiwaniu na opóźniony pociąg. Wreszcie w Iławie, jeszcze tylko 150 km na kwaterę:-) Dzień 1 Rano pobudka i powoli szykujemy się do jeżdżenia. Najpierw śniadanko, mały rzut oka do lodówki, hmm rarytasów nie będzie:-) Nasza kwatera w Skorzewie, bardzo fajna, przemili właściciele. Pierwszy dzień to trasa zaplanowana przez Marcina: Skorzewo-Wdzydze Kiszewskie - Wdzydze Tucholskie - Abisynia - Sominy - Parchowo - Stężyca - Skorzewo, całość 125 km. Trasa bardzo ładna, niestety przez pierwsze 50 km mocno uciążliwy ruch samochodowy. Pierwszy odpoczynek nad malowniczym jeziorem Wdzydzkim. Odcinek z Wielu do Lubnia był remontowany. Asfalt wyfrezowany z licznymi dziurami. Na jednej z nich Marcin łapie dwa kapcie na raz, w przednim i tylnym kole. O tylnym kole dowiedział się od razu, bo rąbnęło konkretnie i powietrze od razu zeszło.O przednim dopiero w kolejnym dniu, bo powietrze schodziło dość wolno. Jeden z najładniejszych w tym dniu odcinków, droga do Somin. W Sominach postanawiamy coś zjeść. W tym niepozornym budynku mieści się restauracja z pysznymi daniami z ryb. Marcin bierze smażoną Troć, ja Dorsza. Wszystko świeże i pyszny. Niestety z uwagi na spory ruch na dania trzeba poczekać 30-45 minut. Jest też nietypowy zielnik, z którego mogą korzystać klienci restauracji. Druga część trasy pokrywa się z drogą huraganu jaki przeszedł przez te okolice 2 lata temu. Mimo upływu czasu, zniszczenia dalej robią ogromne wrażenie. Ostatni odpoczynek robimy nad jeziorem Mausz. Miejsce bardzo fajne, ciche, kameralne.
    1 punkt
  22. Acha, na wysokości 3200mnpm spotkałem takiego oto jegomościa. Ponieważ próbował przekroczyć nartostradę, litościwie zwiozłem go na narcie na bok, ale widziałem że potem wrócił. Dzień wcześniej na tej samej wysokości widziałem motyla. Ciekawe czy się spotkali
    1 punkt
  23. 😍 za fb: Drodzy fani Kolejki w Koninkach! Niezmiernie miło nam poinformować że od jutra tj. 17.08.2019 Kolej Linowa Tobołów wznawia swoją działalność. Po dzisiejszym badaniu Transportowy Dozór Techniczny dopuścił Kolejkę do eksploatacji. Jeździmy jutro od 9:00 do 17:00, a w niedzielę od 9:15 do 17:00 Rozkład jazdy w tygodniu podamy w niedzielę. Do zobaczenia Koninkach.
    1 punkt
  24. Dawno mnie Tu nie było, ale jest okazja się pojawić z powodu wizyty w Szczyrku na otwarciu nowych rowerowych singletracków. Pierwszy parking zapełniony w 100%, drugi w 50%. Stanie w kolejce do gondoli (raz dłuższej, raz krótszej) mnie wcale nie przeszkadzało. Tematów do rozmowy ze znajomymi było dużo. Do gondoli wchodzą 2 rowery z 2 rowerzystami więc nie szło to tak sprawnie jak w zimie, gdzie wchodzi 10 narciarzy. Pierwszy raz byłem na Szczyrkowski w lecie. Widoki trochę inne niż w zimie, ale miejsca znajome więc nie można się zgubić. Chociąż na Hali budowa restauracji zmienia jej oblicze. Ale najważniejsze są ścieżki rowerowe. Na razie są "tylko" dwie. Pierwsza to Hip Hopa czyli flowtrail o gładkiej (jeszcze póki nowa) nawierzchni z wieloma zakrętami, hopkami, stolikami, bandami. Długość 5,5 km powoduje, że najlepsi jadą nieco ponad 10 min, średni zjazd to 12-15 min. Jest co robić 🙂 . Ścieżka kończy się przy drugim parkingu w Czyrnej. Druga ścieżka to Otik. Jego nawierzchnia jest w pełni naturalna, po trawie, kamieniach, korzeniach. Jest trudna, ale nie ekstremalna. Jest kilka hopek z pniaków lub położonych na płasko kamieni. Otik kończy się na Solisku skąd asfaltem cały czas w dół dostajemy się pod gondolę. Od 11.30 do 16 zjechaliśmy 3x Otikiem, 2x Hip Hopą. Ulewa po 16 godz. zakończyła dzisiejszy rowerowy dzień. Było świetnie. Co do tłoku na trasach to nie było najgorzej. Ludzie startowali w odstępach. Jak ktoś został dogoniony to z reguły po chwili ustępował miejsca. Na rowerach obowiązuje jakiś tam kodeks.
    1 punkt
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...