Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Ranking

  1. marboru

    marboru

    VIP


    • Punkty

      26

    • Liczba zawartości

      7 177


  2. surfing

    surfing

    Użytkownik forum


    • Punkty

      21

    • Liczba zawartości

      3 834


  3. Zagronie

    Zagronie

    VIP


    • Punkty

      10

    • Liczba zawartości

      511


  4. Tatita

    Tatita

    Użytkownik forum


    • Punkty

      9

    • Liczba zawartości

      239


Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 14.01.2021 uwzględniając wszystkie działy

  1. Bardzo ładne to oświadczenie i bardzo konkretne. Takiego języka oczekujemy, a nie Janosików grożących chipami w szczepionkach. Wątpię, że da to cokolwiek, ale brawa za ten list.
    9 punktów
  2. napisz CV do @JC masz duże szanse na funkcję dozorcy
    7 punktów
  3. Rzeczywiście, dobrze napisane. Obawiam się tylko, że nikt się tym nie przejmie... tymczasem pozdro od Pana Mietka z ratraka
    5 punktów
  4. Decyzja zapadła, jutro jedziemy do St Moritz. Apartament mamy 150 metrów od dolnej stacji kolejki na Corvatch, karnety 7- dniowe już zakupione. Mamy ambitny plan aby prosto z trasy iść na narty, szczególnie że pogoda w sobotę ma dopisać, zobaczymy czy uda się to zrealizować. Pozdrawiam
    5 punktów
  5. Oświadczenie PSNiT w sprawie rządowego przedłużenia zamknięcia stoków narciarskich http://psnit.pl/wp-content/uploads/2021/01/pismo_do_MRPiT_MZ-1-1.pdf
    5 punktów
  6. Jeszcze w kwestii pomocy - można zapłacić za parking. Czarny Groń od dzisiaj 14.01.2021 prosimy Was o wniesienie opłaty parkingowej w wysokości 20PLN lub wielokrotność u zawsze uśmiechniętego Pana/Pani parkingowej.👴🏻 Liczymy, że symboliczna kwota w wysokości 20zł zostanie przez Was zrozumiana, a dla nas będzie stanowiła wsparcie na które nie możemy liczyć od tych, którzy odebrali nam radość z zimy. Wasze liczne odwiedziny Beskidu Małego podczas naszego zamknięcia dodają nam mnóstwo sił do dalszego działania i nieustannego tworzenia tego miejsca wspólnie z Wami.
    5 punktów
  7. Naprawdę nie wiesz jak pomóc Podam na swoim przykładzie 1. Jadę na na skitury uruchomiony wyciąg, zabieram znajomych co skorzystają z wyciągu, jemy w knajpie przy stoku przerobionej na bar zwany restauracją. 2. Kupuję Wiślański Skipass - jak bym nie wykorzystał to przechodzi na następny sezon. 3. Wspieram aktywnie protest. 4. Uświadamiam że na stoku szansa zarażenia jest mniej prawdopodobna niż 6 w totolotka.
    5 punktów
  8. Szczerze to mogę nic nie pisać, skoro jedno zdanie odbiegające od tematu jest powodem do reprymendy... Więcej luzu i dobrego dnia życzę @Ziemowitdobre pytanie
    5 punktów
  9. Najważniejsze że wyciągi i kwatery dla Nas otwarte 😎
    4 punkty
  10. Wymyśliłem ze zanim solidnie sypnie śniegiem trzeba by chociaż na chwile iść w góry i dotlenić organizm. Wypadło na okolice Babiej (jakoś dziwnie przeważnie tak wypada 😉). Z reguły ponad sama królową Beskidów przedkładam okoliczne szlaki - a bo to mniejszy tłok, a bo mało czasu, a bo w końcu Babia najlepiej podziwiać z oddali a nie z samej Babiej. Niebo zwiastowało rychły śnieg wiec wybór padł na stosunkowo bliska hale Śmietanową i po drodze Mosorny - w sam raz trasa na parę godzin z zejściem jeszcze za dnia. No i wreszcie bez ludzi bo trochę chłodno (przed południem -8 stopni) . Po drodze na Mosorny spotkaliśmy 4 osoby (nie licząc narciarzy na stoku), dalej już nikogo. W drodze powrotnej byliśmy już sami. Na górze spotkaliśmy trochę trenujących zawodników i parę osób na skiturach ...oraz pięknie przygotowany stok...ehhh... zdecydowałem ze przeorganizuje jednak poniedziałek i pojadę na stok jeśli górale nie wymiękną Kilka przekleństw szpetnych straszliwie i poszliśmy dalej .. po zimnym i piekielnie śliskim.... W oddali widoczne stoki. Wróciliśmy przed zmrokiem, mimo niepewnej szaro burej pogody warto było..👍
    4 punkty
  11. Szwajcaria Bałtowska rusza już jutro, zaprasza na lekcje edukacyjne 😉 W piątek slalom przy orczyku, a w weekend rusza po dwóch latach (brak śniegu) główna trasa i wyciąg krzesełkowy 👍💪
    4 punkty
  12. Dwudziestego drugiego lipca. Dzień moich urodzin. Skończyłem trzydzieści dwa lata. Spuścili wodę z basenu. Nic nie będzie z dzisiejszych kąpieli. Dwóch dżentelmenów z obsługi campingu myje go dużymi szczotkami. Kąpiemy się w zamian w małym baseniku dla dzieci, których i tak tu nie ma. Za naszym przykładem idą inni kempingowicze. Dżentelmeni uporali się z myciem i zaczynają wpuszczać wodę. Towarzystwo kempingowe posiadało na dnie i czeka, z nogami w wodzie, na jego napełnienie. Jakiś Niemiec myje psa w baseniku dla dzieci. U nas, w pewnych częściach społeczeństwa, panuje mit o nadzwyczajnej kulturze zachodu. Nie mówiąc o dobrobycie. Jak to jest, to można się najlepiej przekonać, stykając się z nimi. Z kulturą jest różnie i nie różnią się wcale w tej dziedzinie od nas. A w pewnych przypadkach jest jeszcze gorzej. Po obiedzie, składającego się dzisiaj z konserwy z chlebem, zupy i herbaty, wybieramy się do Teheranu. Kierowca złapanego mikrobusu ma żonę Polkę. Sam, jak mi się wydaje, nie jest Irańczykiem. Nie wypada jednak się pytać. Nie dojeżdża do placu Gumruk, skręca gdzieś po drodze. Wysiadamy, prosząc o przekazanie pozdrowień dla żony. Nie bierze od nas pieniędzy. Jesteśmy daleko od śródmieścia. Mamy dość dużo czasu, do umówionej dzisiaj wizyty w JMF. Spróbujemy pojechać tam miejskim autobusem. Jeszcze nie próbowaliśmy tego środka lokomocji. Ktoś, wyglądający na urzędnika, rysuje nam, na papierze firmowym instytucji, w której pewnie pracuje, plan dojazdu na ulicę Fisher Abad. Kupujemy bilety po dwa rialsy, które sprzedaje człowiek, siedzący obok(bo jest gorąco) seledynowej budki, miejsca jego pracy. Autobus jest piętrowy i bardzo brudny. W środku jest gorąco i momentalnie przyklejam się do siedzenia. Wysiadamy, bo musimy się przesiąść. Przechodzimy obok jakiegoś kina. Kina - jak zauważyłem – mają, prawie wszystkie, jednakowe reklamy i wydaje się niezależnie od wyświetlanego filmu. Jest to okropnie kolorowy, wielometrowy kicz, na którym tło stanowi kilka typów, walczących ze sobą na pięści, lub przy pomocy coltów. Na przednim planie, pozytywny chyba bohater z wąsami(noszą je prawie wszyscy Irańczycy) dobiera się do dziewoi, typu sexbomba. Będącej aktualnie w trakcie rozbierania się. Taki model reklamy, jak mieliśmy okazję przekonać się później, obowiązywał każde kino. Zaskakują te rozebrane seksbomby w kraju, gdzie bardzo mało widzi się kobiet w sukienkach, nie mówiąc o szortach, czy czymś więcej - jak kostium kąpielowy. Wsiadamy do następnego autobusu i porównując nazwy mijanych ulic z planem miasta, dojeżdżamy do ulicy Shareza. Dziewczyny i Jacek zostają w parku Pahlawi. Wszystko tu nazywa się Pahlawi. Jest to mały, niewielki park na skrzyżowaniu ulic Hafez i Shareza. W parku sami mężczyźni. Niektórzy czytają gazety. Dużo uczących się osób. Zapewne studenci, bo w pobliżu jest Uniwersytet Teherański. Szukamy z Januszem mapy Iranu. Ulica Shareza to miejsce księgarń. Chcemy kupić mapę fizyczną i to opisaną po angielsku. Niestety nie ma. Obeszliśmy wszystkie księgarnie na tej ulicy i skończyło się na kupnie mapy drogowej. Wracamy do parku i oglądamy nasz nabytek. No tak! Pojmuję teraz, że pytanie o Rudbarak nie miało sensu. To coś, jakby Anglik w Warszawie pytał się po niemiecku o Kozią Wólkę. Rudbarak to mała wioska, gdzieś u podnóża gór. I tu na mapie nie ma śladu po niej. Pora iść do IMF. Jesteśmy znów, na znanym szóstym piętrze. Dzisiaj jest mniej ludzi, niż w środę wieczorem. W pewnym momencie miga mi czyjś plecak. „Horolezka”! W Tatrach nieomylny znak, że właściciel jest wspinaczem. Każdy taternicki adept od razu ją nabywał na Słowacji. Właściciel jej odwraca się. Pan jest z Polski? Pierwsze sylaby starczają za odpowiedź. Ze Szczecina? Nie, z Warszawy. Pojawia się drugi. Gdzie byliście? W masywie Dżupadu - to gdzieś nad granicą pakistańską. Opowiada nam, że są z Koła Warszawskiego Klubu Wysokogórskiego. Nie mieli zezwolenia na działalność górską i dołączyli ich do jakiejś wyprawy włoskiej. Zrobili tam kilka nowych „dróg”. Poza tym spenetrowali obszar i wykonali kilka mapek szkicowych. Teraz chcą iść na Demawend. Siedzimy tak, rozmawiając, w gabinecie prezydenta IMF pana Rafatiafshar, którego jeszcze nie ma. Za to pojawia się pan Adili. Prezydenta nie będzie dzisiaj-oświadcza. I do nas - nie macie zezwoleń na działalność w górach. Ale dlaczego? Sytuacja dla nas jest bardzo nieprzyjemna. Jeżeli nie pojedziemy w góry to będzie-czujemy to wszyscy dobrze - po prostu, co tu ukrywać-kompromitacja. Jeszcze na Demawend, bez zezwolenia można próbować, ale w grupę Tacht-e-Sulejman chyba wykluczone. Prosimy bardzo Adiliego, żeby nam pomógł, że jesteśmy alpinistami i przyjechaliśmy przede wszystkim tu w góry. Pomagają nam w naszych prośbach Warszawiacy. Adili pokazuje nam teczkę z pismami różnych klubów, także z zagranicy. W pismach tych zawarte są prośby o zezwolenie na wyjazd w góry. Oni tu w JMF chcą mieć po prostu „podkładkę” papierkową. My jej nie mamy i nie mieli też nasi koledzy z Warszawy. Stąd nasze kłopoty. A pan prezydent nam prawie gwarantował zezwolenie. Wreszcie mister Adili częściowo ustępuje i proponuje spotkanie jutro o dziesiątej. Może da się coś zrobić. Jutro jest niedziela, ale nie dla nich. Oni wczoraj mieli święto. W piątek. Humory mamy nie najlepsze, wychodząc na ulicę. Jeszcze do tego autobus, którym chcemy jechać do placu Gumruk nie zatrzymuje się na przystanku. Jest przepełniony. Zatrzymuje się za to jakiś inny - prawie pusty. Wsiadamy i od razu się wyjaśnia, dlaczego pusty? Bilety są dwa i półkrotnie droższe. Nawet w komunikacji miejskiej tą samą trasę obsługują różne „linie”. Jedziemy w dół ulicą Ferdowsi. Autobus dojeżdża tylko do stacji telegrafu, znajdującej się obok dużego placu. Rozpytujemy o autobus do placu Gumruk. Jakiś uprzejmy gość chce nas zaprowadzić do przystanku, gdzie przystają autobusy do placu Gumruk. W czasie tego marszu „zgubił się” Janusz z Elżbietą, potem z kolei Jacek, który ich poszedł szukać. Wreszcie jedziemy razem ulicą Mohlavi do Gumruk. Wczoraj szliśmy do niego piechotą. Minęła dziewiąta wieczorem, ale handel jeszcze trwa. Otwarte są wnęki, czyli sklepy i sprzedaje się owoce. Wszystko przy świetle gazowych lamp. Choć mają i elektryczność do dyspozycji. Może tradycja, a może wygoda. Taka lampa świeci bardzo mocno i można ją łatwo przenosić z miejsca na miejsca. A może jest taniej tak oświetlać. Dworzec obok Gumruk jest już nieczynny. Wczoraj też przyszliśmy za późno. Mamy szczęście, bo dosyć szybko znajduje się autobus, który jedzie obok Gol-e-Sahra. Dalszy ciąg wieczoru nie różni się od poprzedniego. Herbata, dużo herbaty! A potem leżę sobie obok pozostałej czwórki na śpiworze, gapiąc się na teherańskie nocne niebo. Obok nas na materacach, owinięci w śpiwory, śpią tacy sami jak my, włóczędzy. Rano wstaną i pojadą dalej, szukać swej przygody. I tak przez całe wakacje.
    3 punkty
  13. Dwudziestego trzeciego lipca. Po śniadaniu jedziemy od razu do Teheranu, zabierając ze sobą wszystko co mamy na campingu. Obyśmy tu dzisiaj już nie wrócili! Punktualnie o dziesiątej jesteśmy w IMF. Są i Warszawiacy. Dzisiaj jest ich trzech. Boy podaje tradycyjną herbatę. Mister Adili pyta się - jaki mamy program działania? Jużeśmy im kilka razy to tłumaczyli, ale tłumaczymy jeszcze raz. Dwa tygodnie w grupie Tacht-e-Sulejman i powrót do Teheranu. Z Teheranu na trzy, do czterech dni na Demawend. Proponuje nam jechać najpierw na Demawend, a potem stamtąd, nie wracając do Teheranu, jechać do Rudbarak i w Tacht-e-Sulejman. Ewentualnie odwrotnie, ale nie wracać do Teheranu. Zobaczymy jak to będzie. Najważniejsze, abyśmy wyjechali. Nasza sprawa jest zdaje się na dobrej drodze, skoro tak się pyta. Informuje nas, że pod Alam Kuh jest w tym roku dużo śniegu i lodu. Twarze mojej czwórki wyraźnie pokraśniały. Moja też. Pan Adeli coś pisze. A my rozmawiamy z Warszawiakami. W pokoju jest jeszcze dwóch Irańczyków. Pan Adili wręcza nam dwa listy polecające - cóż za przyjemna chwila. Jeden do pana Safar Nagavi, przewodnika górskiego w Rudbarak. Drugi do pana Abdullohi, albo do pana Marzunopura w Rineh. Niespodzianka! Jeden z ludzi, siedzących w pokoju, jest panem Safarem Nagavi. Niski, starszy, ale czerstwy Irańczyk. Ściska nam ręce. Przyjechał załatwiać jakieś sprawy w Teheranie. Jedzie jutro. Jak chcemy, to możemy z nim jechać. Nie! My wolimy dzisiaj. Mister Nagavi wyciąga gazetę irańską, w wydaniu angielskim. Cała strona jest poświecona wyprawie chilijskiej w góry Elburs. W środku alpinistów chilijskich pan Nagavi. Kiwamy z uznaniem głowami. Żegnamy się z panem Adili i miłymi Warszawiakami. Pomogli nam bardzo. Ten Adili to fajny chłop-myślę sobie. Czuje, co to znaczy lubić góry. Rafatiafshar to tylko reprezentacyjna persona. Tu taktyka wymaga, aby na czele wspinaczy, alpinistów był ktoś ważny. Jeszcze tylko jedno pytanie do pana Adiliego. Skąd odjeżdżają autobusy do Rudbarak? T.B.T. - pada odpowiedź. Pan Safar Nagavi nas zaprowadzi do „tibiti”. Wychodzimy na ulicę. Mam ochotę skakać z radości. Nareszcie jedziemy w góry! T.B.T. jest niedaleko od IMF. Na tej samej ulicy. Pan Nagavi pyta o autobus do Rudbarak. Nie znamy ani jednego słowa z języka farsi, przysłuchując się rozmowie. Przepraszam znamy - kunawarda. Można się domyślić jednak, że nic z tego nie będzie. Żegnamy się z panem Nagavi. Sami sobie poszukamy autobusu. Trzeba tylko zjechać kawałek w dół na ulicę Ferdowsi i tam jest Iran Peyma. Oni jeżdżą do Czalus, a dalej jakoś pójdzie. Używam określenia – jechać w dół, bo my jeździliśmy w dół i w górę. A bierze się to stąd, że Teheran jest położony na pochyłej płaszczyźnie. Wysokość jej podałem już poprzednio. Ulice są zbudowane w ten sposób, że jedne biegną z góry na dół, a drugie prostopadle do nich. My jeździliśmy do IMF i do ambasady przeważnie tymi pierwszymi. Iran Peyma ma na ulicy Ferdowsi tylko biuro. Dworzec jest na ulicy Amir Kabir. Mają autobus do Czalus, tylko że przez Amol, a nie przez Karadaj i Marzunabad. Dlaczego nie ma autobusu przez Karadaj? Z mapy widać, że droga nie jest taka zła. Z mapy tak! Informuje nas pracownik Iran Peymy, a w rzeczywistości jest inaczej. Do Czalus przez Amol jest około trzystu kilometrów, a stamtąd do Rudbarak pięćdziesiąt. Jest już po dwunastej i prosty rachunek wskazuje, że tą drogą dzisiaj nie zajedziemy. Droga wiedzie przecież przez pasmo Elbursu i średnia szybkość nie będzie za wysoka. To nic, pójdziemy jeszcze na ulicę Amir Kabir. Zobaczymy, co na dworcu Iran Peymy powiedzą. Nic nie powiedzieli za wyjątkiem, że jedzie o wpół do trzeciej minibus do Czalus przez Marzunabad. Ile kosztuje? Dwanaście tomanów na osobę. Nie wiedzą nic o naszym bagażu. Teraz szybko do ambasady po rzeczy i wracamy tu z powrotem. Trafiliśmy na jakiegoś cwaniaka taksówkarza. Nie włączył licznika. Czuję, że będzie zaraz awantura. Jedzie ostro. Pod tym względem jest też niezły. Błyskawicznie znaleźliśmy się pod ambasadą. No i jak przewidziałem - awantura. Liczy sobie, każdego z nas, osobno. Dotychczas w Teheranie płaciliśmy za kurs. Zbiera się dookoła nas kilka osób. Dopytują się, o co tu chodzi? Wreszcie odjechał. Nie dostał, tyle ile chciał. Ale i tak za dużo. Dziś w ambasadzie niedziela. Nasz dyplomatyczny „high live” pluska się w baseniku na podwórzu ambasady. Proszę nie zapomninać, że jesteśmy w Teheranie. Jest lipiec i jest południe. Prawie godzinę grzebaliśmy się w piwnicy. Tu coś trzeba dopchnąć. Tam coś przywiązać i czas leci. Wynosimy cały ten majdan przed budynek ambasady. Pięć dużych plecaków, worów i dwa bębny. Jest druga. Za pół godziny odjeżdża minibus do Marzunabadu. Niewiele dzisiaj jeździ samochodów po ulicy Tacht-e-Jamshida. A jeszcze mniej taksówek, w dodatku bagażowych. Wprawdzie jest niedziela, ale nie muzułmańska. Niektórzy przystają. Niestety widok bagaży zmusza ich widocznie do dodania gazu. Staje wreszcie jeden. Niski, czerwony samochód. Do dworca już nie zdążymy. Może pojedzie do Marzunabadu, albo do Rudbarak. Wyciągam mapę Iranu. O, tu - pokazuję palcem – i to wszystko. Pięć osób, ten bagaż. Ile? Czterysta tomanów. Ho, ho, ho! To jest pięćdziesiąt kilka dolarów. Mowy nie ma! Na szczęście zainteresował się naszą dyskusją młody człowiek, znający angielski. Sześćdziesiąt tomanów - proponuję. Kierowca uśmiecha się dziwnie. Dwieście - z jego strony. Osiemdziesiąt – z mojej. Skończyliśmy na dziewięćdziesięciu. Coś tam jeszcze mówił o płaceniu za benzynę. My jednak o tym nie słyszeliśmy. I tak świetnie na tym zarabia. W tym kraju zarobić trzynaście dolarów w ciągu jednego dnia, to nie taka łatwa sprawa. Jedziemy. Po kilku minutach zatrzymuje go jakiś znajomy. Pyta się gdzie jedzie. Do Marzunabadu droga jest bardzo zła. Gestykuluje przy rozmowie, pokazując, że w drodze są dziury. Przez chwilę obawiamy się, że nasz kierowca ni zrezygnuje. Ale jednak jedziemy. Ale jeszcze nie w góry. Zatrzymujemy się w warsztacie samochodowym. Wymiana oleju. Robi to dwóch umorusanych podrostków. Pod sufitem wisi kolorowy portret szacha, wycięty z gazety. Mam na głowie kask używany na budowach. Ja go będę używał przy ewentualnej wspinaczce. Janusz i Jacek mają czapki. Te nakrycia to ze względu na słońce, które według dziewczyn, może nam zaszkodzić. Opuszczamy Teheran. Samochód pędzi autostradą na zachód. Kabina kierowcy jest na trzy osoby, razem z nim. Posiada z tyłu wydłużoną pakę, na której jadą nasze bety i męska trójka. Dziewczyny obok kierowcy. Na liczniku setka. Jeśli pojedziemy tak dalej, to przed wieczorem będziemy w Rudbarak. Pęd powietrza zrywa mi kask z głowy i muszę przytrzymywać go ręką. Niewiele było tej autostrady. Skończyła się po kilkunastu kilometrach. Szybkość samochodu od razu spadła. Wkładam okulary lodowcowe, bo w powietrzu latają małe kamyki. Karadaj. Pięćdziesiąt kilometrów od Teheranu. Do zbocza góry, tuż obok szosy, przylepione małe domki. Niewielki placyk i samochód skręca w prawo, w stronę północy. Obok szosy rosną platany. Góry rosną w oczach. Wjeżdżamy w Elburs. Obok drogi pojawia się śliczna rzeka. Śliczna, bo to strasznie miły widok płynącej, czystej wody, w tym wypalonym przez słońce kraju. Rzeka ma kolor jasno-niebieski i porośnięta jest po obu brzegach płaczącymi wierzbami i platanami. Tworzą razem z rzeką wąski, wijący się pasek soczystej zieleni, wśród wypalonych, brunatnych, kopulastych szczytów. Stajemy przed czajchaną. Słowo składające się z dwóch różnych. Czaj-herbata i chana. Chana, to chyba dom. Znaczy niby herbaciarnia, bo herbata jest tu zawsze. Ale to więcej, niż herbaciarnia. Raczej bufet, bo można coś zjeść. Kierowca zamawia sobie obiad. My tylko po coca-coli. Jest bardzo przyjemnie, chłodniej. Otaczają nas piękne góry, w które jedziemy. Wymieniam film w aparacie. Kierowca zjadł i zapędza nas do samochodu. Droga jest bardzo dobra. Zieleń, rzeka, czarne skały nad rzeką, brunatno-żółte zbocza i błyski słońca przez gałęzie, gdy jedziemy między drzewami. Barwny obraz, złożony z tych elementów przesuwa się przed oczami w miarę jak jedziemy w górę rzeki, w stronę Morza Kaspijskiego, leżącego za górami. Ciszę tego nastroju przerywa nagle dochodzący z przodu warkot spychacza. Stoimy. Przed nami kilka samochodów, a przed nimi dwa spychacze naprawiają drogę. Jak tak dalej będzie, to my do jutra nie dojedziemy. Po kilkunastu minutach jedziemy jednak dalej. Nasz samochód wznosi tumany kurzu. Mijamy wieś. Pudełeczka domków, otoczonych drzewami, porozrzucane są po stokach nad rzeką. A nad nimi góry. Ostre serpentyny. Na drodze żwir. Kurz i bębnienie kamyków po podwoziu. Gliniane pudełka domków zapadają się szybko w dół. Z przodu, po prawej stronie drogi widać wysoką zaporę wodną. Przed nami tunel. Obok niego posterunek policji. Prawie niedostrzegalny ruch jednego z policjantów i kierowca staje. Z jego twarzy można wyczytać, że czuje się niepewnie. Podchodzi do nich i coś pokornie zaczyna tłumaczyć. Policjanci są chyba pijani. Na stoliku, przy którym siedzą, stoi butelka i kilka szklanek. Jeden z nich celuje w drugiego małym browningiem. Kierowca wraca. Wszystko w porządku? Nie w porządku! Soldi, soldi - powtarza. Tu, trzeba dodać, że kierowca zna trochę słów włoskich. Widocznie miał do czynienia kiedyś z Włochami. Co chwilę częstuje nas tymi słowami. Soldi - w tym przypadku, oznacza karę. Dajemy mu dwadzieścia tomanów. To już czterdzieści, bo dwadzieścia już dostał w Teheranie na stacji benzynowej. Zapłacił i jedziemy. To była łapówka dla filarów władzy szacha. Przejeżdżamy tunel i przed naszymi oczami rozlewa się duży zbiornik wodny. Zbiornik byłby ładny, gdyby nie zupełny brak zieleni na jego brzegach. Środkiem wodnej tafli płynie motorówka, ciągnąc wodnego narciarza. Znowu jakaś wieś. Za zbiornikiem rzeka, która go napełniła, jest już coraz węższa. Mamy już pod sobą ze dwa kilometry do poziomu morza. Znów czajchana, ale przystajemy tylko na moment. Do Czalus jest już niedaleko. Sześćdziesiąt, siedemdziesiąt kilometrów. Do Marzunabadu jeszcze bliżej. Słońce, w swojej wędrówce po niebie, jednak nie próżnuje i ma wyraźną ochotę niedługo nas opuścić. Nie zajedziemy przed wieczorem do Rudbarak. Droga coraz gorsza. Skończył się definitywnie asfalt. Którego kawałki, od czasu do czasu pojawiały się jeszcze na drodze. Kurz i kamienie. Rzeka zmalała do nędznego potoku i zniknęła gdzieś w dole. Nad drogą zwieszają się okapy - zwane gwarowo półtunelami. Kurz, bez przerwy kurz. Stoimy. Przed nami tunel. Obok wjazdu nieduży domek dozorcy tunelu. Na coś czekamy? Pewnie na przejazd samochodów z tamtej strony, bo tunel wydaje się za wąski. Brr, ale cholernie zimno i mokro. Marznę po raz pierwszy w Iranie. Wyżej już dziś raczej nie pojedziemy. Koniec tunelu i koniec pogody. Z dołu ciągną mokre mgły. Na stokach pojawiły się małe krzaczki. Jesteśmy po drugiej stronie gór. Dostaliśmy się pod wpływ Morza Kaspijskiego. Czajchana. Kierowca pije wodę, częstując Ryśkę i Elżbietę, które dyskretnie wylewają. Po kilku kilometrach następna czajchana. Tu będzie dłuższy postój. Jest chłodno i wyciągam skafander. Dziewczyny wychodzą z szoferki. Na nasz widok wybuchają śmiechem. Ale wy wyglądacie! Ryśka mówi do Jacka - rodzona matka by cię nie poznała. Ten wgląd spowodował ten piekielny kurz. Kierowca zdejmuje koło i zabiera się do czyszczenia hamulców. Właściciel herbaciarni zajęty jest pieczeniem szaszłyków. Kawałki mięsa, ponabijane na druty, skwiercząc, opiekają się nad ogniem z węgla drzewnego. Na stoku, powyżej nas pasie się stado owiec. Kierowca skończył z hamulcami i jedziemy dalej. Zbliża się wieczór. Szkoda, bo krajobraz jest ładny. Jedziemy w dół doliną rzeki. Nad drogą pojawiają się skały. Są coraz wyższe. Małe miasteczko, a może wieś. Żałuję nieco, że mam przez uprawianie wspinaczki trochę stępioną wyobraźnię. Bo gdyby tak nie było, mógłbym z czystym sumieniem napisać, że jedziemy nad bezdennymi przepaściami. Pod nami i nad nami setki metrów pionowej skały. I dalej w tym stylu… Chwila nieuwagi kierowcy i samochód wyląduje w potoku, kilkaset metrów niżej. Droga biegła, po wykutych w skale, szerokich półkach. W dole płynął potok. Miejsca były idealne do kręcenia filmów katastroficznych ze scenami, w których samochód spada w przepaść. Zrobiło się ciemno. Jedziemy teraz nad samym potokiem. W górze za nami, na tle skał widać poruszające się na różnych poziomach punkty świetlne. To nasza droga „nad przepaściami”, przebyta przez nas, przed chwilą. Dolina zwęża się coraz bardziej. Piękny przełom rzeki przez góry. Szacuję, że miejscami ściany skalne, zwisające się dosłownie nad drogą, mają po pięćset, sześć set metrów. Potem góry się rozsuwają na boki, oddalają od rzeki, maleją i daleko widać światła. To Marzunabad - niewielkie miasteczko. Zatrzymujemy się obok piekarni. Piekarze jeszcze pracują. Obok kilka sklepików, oświetlonych lampami gazowymi. Zastanawiamy się, czy kierowca pojedzie do Rudbarak. Stąd jest jeszcze ze dwadzieścia kilometrów a godzina jest późna – wpół do dziewiątej. Jedziemy, na szczęście dalej. Szybkość wzrasta. Dotychczas, zjeżdżając w dół, jechaliśmy bardzo wolno. Szybkość wzrasta do tego stopnia - że o mało nie wjechaliśmy w bramę koszar. Droga wiedzie ostrymi serpentynami w górę. Marzunabad zostaje szybko w dole. Niebo pełne gwiazd. Jest ciepło. Chłód został kilometr wyżej. Wiatr, wywołany ruchem samochodu, łuna nad Marzanabadem, gwiazdy, warkot motoru i szum kół na zakrętach - to nastrój tej jazdy. Jakaś przełęcz i teraz jedziemy w dół. W głębi przed nami, na górskich stokach, błyszczą światła wsi. Która jest naszym Rudbarakiem? Wjeżdżamy do jednej z nich. Później okazało się, że to było miasteczko Hasankif. Kierowca zatrzymuje się i pyta o benzynę. Tu nie ma stacji. Ale jest prywatna stacja benzynowa. Tą prywatną stacją jest właściciel kilku karnistrów. Płacimy z naszej kasy, już zmniejszonej, za dwadzieścia litrów. Jeszcze tylko kierowca spytał się kilka razy o dom pana Nagavi i jesteśmy na miejscu. Dajemy list polecający z IMF i bez słowa z naszym bagażem zostajemy umieszczeni w pokoju, którego całe umeblowanie stanowią dywany na podłodze. Honory gospodarza domu pełni - jak się domyślamy - syn pana Nagavi. Nagavi junior. A pełni je dobrze. Do pokoju zostaje wniesiona herbata, potem obrusik i ku naszej nieskrywanej radości - kolacja. Jemy kolację po „irańsku”. Jak ją określiliśmy. Składa się na nią - chleb irański „sangak” Coś w rodzaju naszych podpłomyków. Do tego jajka sadzone, cebula i jeszcze jakby rodzaj „kisłego mleka”. Miłośnicy Bułgarii znają go dobrze. Uzupełnia kolację nieodzowna herbata. Przysłowie, że uszy się trzęsą, można tu zastosować bez obawy. Budzą się co prawda w myśli uprzedzenia, byśmy tak szybko nie jedli, bo nie wypada. Albo zostawimy kawałek chleba? Eee, nie zostawiamy. Niewiele tego jest. Komuś się przypomniało, że na wschodzie zjedzenie wszystkiego oznacza, że gość jest głodny. Junior Nagavi z wyrozumiałym uśmiechem patrzy na naszą konsumpcję. Kierowca też nie próżnuje. Oprócz śniadania, to jeszcze dzisiaj nic nie mieliśmy w ustach, za wyjątkiem coca-coli. Do tego konserwy już się nam znudziły. Po kolacji rozpoczyna się dyskusja z kierowcą. Chodzi o ustalenie ceny za przejazd. Kierowca nie chce słyszeć o dziewięćdziesięciu tomanach, ustalonych w Teheranie. Żąda jeszcze do tego zapłacenia benzyny. I opłacenia mandatu drogowego - czyli, jak wspomniałem, łapówki dla policji szacha. Nagavi jest świadkiem, sędzią, a potem naszym stronnikiem w tym sporze. Kończy się na stu dziesięciu tomanach. Kosztowało nas to więc piętnaście dolarów. Trochę drogo! Ale znaleźliśmy się szybko i bez kłopotów w Rudbarak. Leżymy na śpiworach, rozłożonych na dywanach. Na oknie, osłoniętym gęstą siatką, pali się lampa gazowa. Lampa ta ma jeszcze tą zaletę że wydziela sporo ciepła i służy jako ogrzewanie w zimniejszych porach roku. Pokój jest zimny. Gliniane ściany domu pobielone są wapnem. W suficie jest mały otwór, na spaliny z lampy. Jacek ma trudności w jej zgaszeniu i pomaga mu kierowca, który śpi razem z nami. W ciszy nocnej słychać lekki szum potoku Sardab, płynącego niedaleko domu rodziny Nagavi. Jutro pójdziemy wzdłuż niego w górę. Umówiliśmy się z panem Nagavi, że chcemy wyjść o szóstej. Potrzebne nam będą trzy muły. Prosto i twardo jest na tych dywanach. Jakoś dziwnie się czuję. Uczucie powstałe z radości, że tu jesteśmy i z obawy - trudno to wyjaśnić dlaczego - co będzie dalej ? Zdjęcie Nasz samochód. Rysia, Elżbieta, Jacek(tyłem) i Janusz. Takie góry, jak w tle, bez śladu zieleni, towarzyszyły nam w czasie jazdy do góry. Zieleń pojawiała się tylko w zagłębieniach, świadczących, że czasem coś tu cieknie.
    3 punkty
  14. Jedni narzekają inni jeżdżą....
    3 punkty
  15. Tęsknota za nartami wielka, tym bardziej jak w końcu spadło trochę śniegu. No to trzeba na rower Wczoraj było z 5cm śniegu, dzisiaj już 15-17cm. Temperatura od 0 do -1. Smog rozgoniony wiatrem i czasami lekką zamiecią. Fajna jazda po bezdrożach w kopnym śniegu jak i po bardziej ubitych ścieżkach nad Dunajcem. Opony fajnie trzymały, nic nie odśnieżane, nie sypane więc pięknie. Nawet przez miasto można było bokiem przejechać w czystym śniegu żeby uniknąć solnej ciapy. Trzeba korzystać bo niedługo pewnie będzie po zimie.
    3 punkty
  16. Wprowadzasz ludzi w błąd, na miejscu tej stacji załatwiłbym Tobie jakiś wyrok w sądzie.
    3 punkty
  17. Sezon spacerowy na nartach zwanych biegówkami rozpoczęty🙂 u mnie 17 cm śniegu, mam nadzieję że w górach drugie tyle
    3 punkty
  18. @idealist Pisz i wstawiaj fotki, wlewasz nadzieję w narciarskie serca 😊
    3 punkty
  19. Dwudziesty pierwszy lipiec. Można było spać dłużej. Niestety się nie da. Słońce jest dość wysoko i zaczyna nieźle przypiekać. A jest godzina dopiero siódma. Dzisiaj jesteśmy na urlopie. W planie mamy basen, a po południu zwiedzanie Teheranu. Dzień należy rozpocząć od śniadania. Na śniadanie jemy zupę mleczną z naszego proszkowanego mleka i herbatę. Nie mamy apetytu. Nie jest najlepiej. Trzeba się będzie zmuszać, aby coś zjeść. Po śniadaniu panie zabierają się do robót domowych - czyli prania. Panowie kierują się zaś w stronę basenu. Leżymy we trójkę obok basenu, na śpiworze pod daszkiem z trzciny. Procedura - do basenu i pod daszek, aby wyschnąć i „apiać’(od nowa). Basen jest niewielki, woda niezbyt czysta. Usiłuję spisywać swoje wrażenia z minionych dni. Za duży to jednak wysiłek. Odkładam notes i obserwuję basen. Mamy na campingu międzynarodowe towarzystwo. Głównie Niemcy, potem mniej liczni Anglicy, Francuzi, no i my Polacy. Jeśli ktoś za hippisa uważa człowieka z długimi włosami. To tu są sami hippisi, nawet Jacek. Moi koledzy śpią. Tak jest najlepiej. Po prostu przespać ten cholerny, południowy upał. Gapię się na pręty trzciny na daszku, między którymi przedostają się pojedyncze promienie słońca, stojącego prawie w zenicie. Może ktoś pomyśleć, że się lenimy. Powinniśmy, zamiast leżeć nad basenem, uganiać się za egzotyką w Teheranie. Ja też tak myślałem, ale w Polsce. W tym upale traci się ochotę do czegokolwiek, z wyjątkiem chłodu i dobrej coca-coli. Żeby tak można było zwiedzać Teheran klimatyzowaną taksówką? No, może być zwykła. Tylko te pieniążki. Miasto jest zbyt obszerne, aby można go było zwiedzać. Spacerując. Plan na dzisiejsze popołudnie jest następujący. Uzyskanie informacji - skąd i kiedy odjeżdżają autobusy do Rudbarak i do Puluru, a potem zwiedzanie Teheranu. O trzeciej zabieramy się do gotowania herbaty. Na drugie danie będzie kiełbasa, też gotowana i to długo. Wczoraj wieczorem była długa dyskusja o jadzie kiełbasianym. Ktoś twierdził, że trzeba gotować, co najmniej pół godziny, aby zabić jad. Gotowaliśmy czterdzieści minut. Dzisiaj też gotujemy. Kiełbasa jest dobra. Ma swoisty zapach suszonej. Wisi w siatce na drzewie i zdążyła jeszcze podeschnąć. Największe obawy ma Elżbieta. Inna sprawa, że w tych okolicznościach, choroba któregoś z nas byłaby poważnym problemem. Kto by za to płacił? I to w dolarach. Nalewamy herbatę do baczków i zamoczywszy się pod prysznicem, wychodzimy na szosę. Stanie o tej porze na słońcu, przypomina stanie przy piecu martenowskim. Z tą różnicą, że tam żar leje się z boku, a tu z góry. Po pół godzinie jesteśmy na placu Gumruk. Najlepiej o informacje, jak dojechać do Rudbarak i Puluru, spytać na dworcu, z którego odjeżdżamy na camping. Nie, oni tu nie jeżdżą do Rudbarak, ewentualnie do Marzunabadu, albo do Czalus. Te miejscowości leżą niedaleko siebie. Jakiś Irańczyk rzuca nazwę - Iran Peyma(iranpejma) i prowadzi nas na ulicę. Zatrzymuje taksówkę, mówi do kierowcy Iran Peyma i jedziemy. Ta Iran Peyma to pewnie jakaś „linia autobusowa”- myślę sobie. Odbyło się to tak szybko, że nawet nie zdążyliśmy się zapytać. Zatrzymujemy się przed budynkiem, który ma na frontonie napis Iran Peyma. Jesteśmy na ulicy Amir-e-Kabir, w bogatszej dzielnicy miasta. Bogatsza, niż nasza linia na camping, jest Iran Peyma. Poczekalnia z ławami obitymi skórą i jak zwykle z portretem szacha. Na podwórzu stoją bardziej okazałe autobusy. Nie, do Rudbarak nie mają autobusów. Do Czalus – owszem, tak. Do Rudbarak, to T.B.T.(tibiti) może jeździ. Znów nowa linia - myślę. A do Puluru? Niedaleko jest dworzec autobusowy, skąd jeżdżą do Puluru. Aha, a gdzie jest „tibiti”? Podajemy naszemu informatorowi plan miasta, na którym zaznacza krzyżykami miejsca odjazdu do Rudbarak i Puluru. T.B.T. jest na ulicy zaznaczonej krzyżykiem. Najpierw pójdziemy na tę ulicę. Z trudem, przy pomocy policjanta, znajdujemy mały kantorek. Siedzący w nim młody chłopak twierdzi, że jeżdżą do Puluru. Ale nie dzisiaj, tylko jutro o wpół do ósmej. Nieważne. Mamy więc ustalone, skąd można dojechać pod Demawend. Po wyjściu z kantorka spostrzegamy, że jesteśmy niedaleko od meczetu Sepahsalar. Meczet Sepahsalar, o którym, Franciszek Michalski w swojej książce „Wędrówki irańskie”, pisze: „W istocie meczet Sepahsalar jest wspaniałą budowlą, mało tego cudem orientalnej architektury. Monumentalny jego fronton, zwrócony do placu Baherastan obramiają dwa potężne minarety, ozdobione majolikowymi kaflami i kufickimi napisami rzadkiej piękności”. Przez wysoką, sklepioną bramę wchodzi się na wielkie podwórze meczetu. Na ścianach i sklepieniu oglądamy przepiękną barwną „kaszi”, w kolorze czarnym, białym, zielonym i niebieskim. Dalej pisze Michalski: „ Po śmierci fundatora ministra Sepahsalara, podobno otrutego na rozkaz ówczesnego szacha, budowla została do dziś nie wykończona”. Notatki autora książki pochodzą z okresu drugiej wojny światowej. Mamy okazję zobaczyć, jak to dziś wygląda. Jesteśmy więc w najciekawszej, z naszego punktu widzenia, budowli Teheranu. Ma sześć minaretów i przepiękną kopułę, wyłożoną podobnie jak minarety kolorowymi płytkami kaszi(kafelki z malowanego fajansu). Dominują kolory, jak na załączonym dalej zdjęciu. Stukamy do bramy. Może nas wpuszczą? Ta brama to arcydzieło sztuki kowalskiej. Prześliczna robota. Brama się uchyla i jesteśmy w przedsionku, skąd idzie się na dziedziniec meczetu. Obawiamy się, czy wpuszczą nasze panie. Nikt jednak nie protestuje. Wita nas dwójka. Jeden stary, drugi młody. Gdzie chcemy iść? Na dziedziniec, czy wyżej? Oczywiście wyżej. Nie często przecież zdarza się okazja połażenia po meczecie. Wychodzimy na dach, spacerujemy po małych kopułkach, stanowiących dachy leżących niżej pomieszczeń. Na nami tylko minarety i kopuła. Z bliska widać, że brakuje w niej kilku płytek. Patrzymy w dół na dziedziniec z pięknymi piniami, między którymi błyszczy w zapadającym zmroku woda, do rytualnych ablucji. W ręce mam dwa aparaty fotograficzne. Jeden z filmem czarno-białym, drugi z kolorowymi przeźroczami. Do tego światłomierz. Wszystko to plączę się między rękami. Marzę o chwili, kiedy będę mógł usiąść przy jakimś fragmencie architektury, popatrzeć, zastanowić się chwilę. Niestety, bardzo rzadko to się zdarza. Ciągle brakuje czasu, a tyle chce się zobaczyć. Nasz przewodnik-młodszy z dwójki- też jest zapalony. Czy chcemy wyjść na minaret? Wspaniale! Ledwo się można przecisnąć, po krętych, zakurzonych schodkach i to w zupełnych ciemnościach. Ryśka się boi. Przewodnik zostawia nas samych na górze, zachęcając do fotografowania. Co za piękny widok! Dokoła nas morze niskich domów. Znajdujemy się w uboższej dzielnicy Teheranu. Nieco dalej widać i wyższe domy. To centrum tego miasta. Zachodzi słońce, oświetlając je ostatnimi promieniami i wznoszące się półkoliście nad nimi szczyty Elbursu. Robię jeszcze przeźrocze roztaczającej się panoramy. Pod nami mamy, pyszniącą się swoimi barwami, kopułę meczetu. Nad miastem unosi się przedwieczorna mgiełka. Następuje kolejna seria zdjęć, jedyny precyzyjny świadek tej uroczej panoramy. Pojawia się z powrotem nasz przewodnik. Pytamy, gdzie jest w mieście pałac szacha. Pokazuje nam parlament, pałac i jeszcze jakieś inne ważne budynki. Schodzimy niżej. Jestem ciekaw, gdzie on nas jeszcze zaprowadzi. Zastanawiam się, ile to nas będzie kosztowało. Trudno z tymi paroma dolarami, jakie mamy, nie myśleć o tej sprawie. Idziemy po dużym dachu, wyglądającym jak pole usiane regularnie kopczykami kretów, tylko w odpowiednio większej skali. To kopułki dachu sali czterdziestu kolumn. Jest ciemno, ale od czego jest światło elektryczne. Sala jest w remoncie. Po nim sala będzie wyłożona cała alabastrem. Na razie w lekko zielonkawym kolorze jest wyłożony mihrab. Na jego lewej stronie jest duża brunatna plama. Przewodnik zwraca nam uwagę, że plama przedstawia Europę i Azję. I rzeczywiście, widać jakby zarys Skandynawii. Można się domyślić nawet gdzie jest Iran. Oglądamy od spodu kopułę. Bardzo to wszystko ładne. Szkoda, że zapadł zmrok, z którym nawet światło elektryczne nie bardzo sobie radzi. Z ust przewodnika płynie potok informacji. Tu w meczecie mieści się Wydział Teologiczny Uniwersytetu Teherańskiego. Czyli szkoła muzułmańska-Medresa. Przedstawia nam jednego z nauczycieli tego wydziału, z wykształcenia filozofa-jak podkreśla. Nazwisko jego uleciało mi z pamięci. Uśmiechamy się do siebie mile-cóż nam pozostaje? Po dziedzińcu spacerują elewi w białych turbanach na głowie. Zegar nad bramą, po przeciwnej stronie dziedzińca, wskazuje godzinę taką, jaka jest w Mekce. Żegnamy się, płacąc czterdzieści rialsów. Wydaje nam się, że przewodnik zasłużył na więcej. Po wyjściu na ulicę, przypominam sobie, że zostawiłem w kantorku, tam gdzie pytaliśmy się o autobus do Peluru, pożyczony w Krakowie od pana K.C. plan Teheranu,. Wracamy tam z powrotem. Zamknięty. Nic się nie stało, mamy drugi od sekretarza ambasady. Paniom się chce bardzo pić. Nam też. Nogi nas już solidnie bolą. Obok meczetu jest mały barek. Zamawiamy coca-colę, sok pomarańczowy i jakiś napój o nazwie „7UP”. Cola jest z lodu i jest świetna. Za barem siedzi dwóch młodych barmanów, spoglądających na nas przyjaźnie. Nad nimi kiczowaty, w jaskrawych kolorach portret szacha z żoną. Na kolanach trzymają swoje dziatki. Pijemy małymi łyczkami, aby nie przeziębić gardeł. Dalszy ciąg tego wieczoru nie był interesujący, ale za to bardzo nas zmęczył. W „tibiti” nam powiedziano, że P.M.T.(piemti) jeździ do Rudbarak. Jeszcze jedna linia! Piemti z kolei, że Iran Peyma. Kółeczko się więc zamknęło. Nic więcej nie załatwimy. Pojedziemy więc do Marzunabadu, albo Czalus, a stamtąd spróbujemy się jakoś dostać do Rudbarak. Po dłuższym spacerze znaleźliśmy się na placu Gumruk. Zaczyna się znana kołomyjka z dopytywaniem się o autobus do campingu. W pewnym momencie wpada nam do głowy myśl, aby się nie pytać o camping, podając jego angielskie brzmienie – „kemping”, tylko o Gol-e-Sahra(golesachra). Tekst angielski na ulotce głosi - camping, caravansite in Teheran at Gol-e-Sahra. The Flower of the Desert. Kwiat pustyni, piękna nazwa. Riposta, kogoś z dyskutującego dookoła nas tłumiku, jest błyskawiczna. Prowadzi nas, bez dalszych dyskusji do właściwego autobusu. Zapomniałem dodać , że tu autobusy nie mają żadnych tablic, z których korzystanie ze względu na „robaczki” i tak byłoby wątpliwe. Wszystko odbywa się na przysłowiową „gębę”. Na campingu ten sam ceremoniał, co wczoraj. Uzupełnianie wody w organizmie dużo ilością herbaty, jakaś zupa, prysznic. I znajome baranki na niebie. Objaśnienia zdjęć(w kolejności zamieszczania) 1. Wejście do meczetu Sepahsalar 2. Kopuła meczetu 3. Minarety meczetu 4. Szkoła muzułmańska - Medresa 5. Panorama Teheranu wykonana z minaretu. Na pierwszym planie wieżyczka sąsiedniego minaretu
    2 punkty
  20. Ktoś się jednak otwiera!! Czy są szanse że coś ruszy w Wiśle?
    2 punkty
  21. ISPO 2020 - plecak dla skiturowców GREGORY Targhee FastTrack
    2 punkty
  22. Dokumentacja wyprawy Dalsza część naszej przygody w górach będzie, o wiele bardziej zrozumiała, po przeczytaniu podanego dalej materiału. Dlatego postanowiłem napisać ten dodatkowy post. Nie jechaliśmy do Iranu „na wariata”. Zebraliśmy w czasie przygotowań, jak najwięcej materiałów o górach Elburs. O interesującym nas rejonie działania. Ponieważ już wcześniej tu działali Polacy, więc były publikacje w „Taterniku”, czy też w innych pismach. Relacje w „Taterniku” skupiały się głównie na wspinaczce. Na trudnościach „dróg wspinaczkowych”. Wiadomości, o jakichś ciekawych, nowych górach, rozchodziły się zawsze szybko wśród wspinaczy. Materiałów tych nie było wiele. To co posiadaliśmy fizycznie, ilustrują podane dalej zdjęcia. Informacje o górach Elburs Góry Elburs(noszące też nazwę Alborz) tworzą potężne pasmo o odługości 900 km. Nie mylić z Elbrusem, najwyższym szczytem Kaukazu. Okalając południowe wybrzeże Morza Kaspijskiego. Wybrzeże to jest bardzo wąskie. Stoki gór szybko rosną do wysokości ponad cztery kilometry. Teren ten jest ogrodem Iranu. Napływające powietrze, znad Morza Kaspijskiego i dalszej północy, dosłownie opiera się o ten wysoki łańcuch górski. Stanowiący dla niego potężną zaporę. Powietrze traci całą wilgoć, w miarę wnoszenia się. Padają tu obfite deszcze. Rzeki są krótkie i spływają do Morza Kaspijskiego. Iran, na południe od tych gór, jest krajem gorącym w lecie i suchym. W czasie naszego pobytu, bez przerwy widzieliśmy, w kierunku północnym, równomierną, niżej położoną pokrywę chmur. Morze było niewidoczne. Z wysokości ponad cztery kilometry, powinno być widoczne na horyzoncie. Mieliśmy z powodu takiej sytuacji bardzo ładną pogodę pod Alam Kuh. Przypominała, w pewnym stopniu, pogodę w czasie wyżowej inwersji. W dolinach mgły. A u góry słońce i ciepło. Wybrzeże Morza Kaspijskiego było głównym celem urlopowym Teherańczyków. Tych, co sobie mogli na to pozwolić. W Teheranie nie jeździło się na urlop nad Zatokę Perską. Tam jest pustynia i sporo ponad tysiąc kilometrów. Niewiele też się różni klimatycznie od sąsiadów, z drugiej strony Zatoki Informacje o grupie Tacht-e-Solejman Jest to najciekawszy wspinaczkowo teren w górach Elburs. Cytuję, prawdopodobnie z czasopisma „Poznaj Świat”: „Granie Tacht-e-Solejman opadają ku dolinom olbrzymimi polami piargów, bądź ścianami sięgającymi do 700 m wysokości. Doliny Sarczal i Barur mają zdecydowanie alpejski krajobraz. Zlodowacenie plejstoceńskie pozostawiło tu ślady, w postaci jedynych w całym Elbursie lodowców dolinnych. Mają one do 5 km długości i przeważnie pokryte są gruzem skalnym. Obszary frnowego zasilania lodowców są stosunkowo małe. Na skałach krystalicznych rozwinęło się wiele ścian, wśród nich najpiękniejsza-północna Alam Kuh. Załączone zdjęcia 1. Mapka grupy Tacht-e-Solejman. Mapkę opracował Jerzy Wala. Grubą linią zaznaczyłem(w czasie pobytu) mój i Janusza powrót do namiotu, po wspinaczce drogą Steinauera na Alam Kuh. Później będzie to opisane. 2. Widok ze szczytu Siah Kaman na otaczający teren. 3. Strona „Taternika” , miesięcznika Klubu Wysokogórskiego. Podane tam były różne "drogi "na północnej i północno-zachodniej ścianie Alam Kuh. Wśród nich Polaków, nry: - 3, -4, -6. Były to, przypuszczam, wszystko nowe drogi „piątkowe”. Steinauera(5) była „czwórką”. 4. Taki schron stał pod Alam Kuh. Zniszczony przez lawinę śnieżną. Identyczny stał pod Demawendem.
    2 punkty
  23. Emilewicze mogą jechać - komunikat Złoty Groń: Zawodniczki i zawodnicy Otwieramy się dla sportowców, a to oznacza, że najbliższych dniach, stok będzie czynny dla Was, członków klubów narciarskich z ważną licencją PZN Od 16 stycznia (sobota) ośrodek czynny w godzinach 8:00 - 16:00. Zapraszamy szkoły narciarskie na treningi slalomu i slalomu gigant na stoku. Ze względu na panujące obostrzenia, ośrodek narciarski nadal pozostaje zamknięty dla narciarstwa amatorskiego do 31.01; zgodnie z Rozporządzeniem Rady Ministrów z 21 grudnia 2020 r. Otwarty będzie również punkt gastronomiczny, w którym można zakupić dania i napoje na wynos. Szczegółowe informacje dostępne pod numerem 510 250 210 oraz pod adresem mailowym biuro@zlotygron.pl
    2 punkty
  24. Być może komuś się przyda informacja: w Szwajcarii wypożyczalnie sprzętu narciarskiego i punkty serwisowe mogą od poniedziałku dalej działać. Sklepy sportowe - zamknięte. Możliwa tylko sprzedaż wysyłkowa,, ewentualnie z odbiorem na miejscu. Korzystanie z gastronomii na zewnątrz, na tarasach przy lokalach, również prawdopodobnie będzie niemożliwe. Tylko na wynos.
    2 punkty
  25. I tak i nie. Jest zakaz przemieszczania się pomiędzy regionami, ale jak już będziesz w danym regionie to możesz jeździć w ośrodku który jest na terenie regionu. Ja tak rozumiem te informacje. Oczywiście pozostaje sprawa przyjazdu do Włoch i ewentualnej kwarantanny. W sobotę ma być gotowy dekret i wtedy być może wszystko będzie wiadomo.
    2 punkty
  26. No to znaczy się, że w Polsce spokój, bandyterka śpi skoro psy puszczone na stoki.
    2 punkty
  27. Nie pozostało nic innego jak CH, wczoraj dzwoniłem do pensjonatu w którym byłem w grudniu pytając co się dzieje na miejscu ,odp zadowalająca-wszystko funkcjonuje normalnie plus dużo świeżego puchu jedynie knajpy zamknięte co mnie akurat nie martwi( będę gotował pyszności wieczorne 😉) 25 stycznia rozpocznę sezon 2021 w CH 🥰. A FR spokojnie przełożyłem już drugi raz ,a tym razem na grudzień 2021 🥳
    2 punkty
  28. To Italię można sobie wybić z głowy. "Rada Ministrów, na wniosek prezydenta Giuseppe Conte, uwzględniając notę ministra zdrowia i opinię Komitetu Techniczno-Naukowego, postanowiła przedłużyć do dnia 30 kwietnia 2021 r. stan wyjątkowy. - ośrodki narciarskie pozostaną zamknięte, - wyjątkiem będzie Południowy Tyrol - wyciągi zostaną otwarte 18 stycznia dla mieszkańców regionu." Komunikat rządu włoskiego: http://www.governo.it/it/articolo/comunicato-stampa-del-consiglio-dei-ministri-n-90/16024 Łuhuhu 😲
    2 punkty
  29. Gliwice i Korbielów http://www.bjorn.ski
    2 punkty
  30. W sytuacji gdzie sądy oddalają tyle mandatów za rzekome złamanie prawa nie mogę sobie wyobrazić w jaki sposób coś takiego mogłoby przejść. Stacje obecnie działają w ustalonym reżimie sanitarnym. Po otwarciu dla narciarzy nie zmieniłoby się kompletnie nic w tym względzie. Także o ile rozumiem, że stacje mogą obawiać się kar nakładanych przez policję/sanepid to już w skuteczne pozwy osób prywtnych nie wierzę. Nikt nie jest w stanie udowodnić gdzie się zaraził.
    2 punkty
  31. Wczoraj wieczorem napadało trochę śniegu (tak gdzieś z 5 - 10 cm), więc pomyślałem o nartach. Moje dzieci podchwyciły pomysł. Zaliczyliśmy zatem pierwszy dzień na nartach, koło naszego domu, bez wyciągów, bez gór, bez tłumu osób wokół nas (byliśmy sami). Sprawiło to nam bardzo dużo radości, choć od podchodzenia z buta wolę jednak czynne wyciągi. Tak wyglądały nasze narty w pandemii. Dało się zjechać. Śniegu raczej mało.
    2 punkty
  32. Pięknie na tym Malinowie. My dzisiaj nowe warianty w okolicach Skrzyczeńskiej Kopy obczajaliśmy. Cieszy stała dostawa białego naturalnego i sztucznego.
    2 punkty
  33. Cześć Dokładnie. Mamy tu parę osób, które jeżdżą i startują ( a to wysiłek spory dla amatora bo za wszystko zazwyczaj płaci sam - treningi, starty, kwatery itd. I... Szacun dla kogoś kto tak fajnie traktuje narciarska pasję i mu się chce, a samo pytanie się teraz o "licencję" świadczy o wieśniactwie totalnym i tylko przez wzgląd na Jacka nie pojadę dalej. Ale znacie mnie więc sobie dopowiedzcie... I koniec Chrumciu. Pozdrowienia serdeczne
    1 punkt
  34. Cześć U nas podobna sytuacja. Pozdrowienia
    1 punkt
  35. A gdzie Ty byłaś, jak Ciebie nie było?
    1 punkt
  36. @marboru Może udałoby się skoczyć dalej niż kiedyś Robertowi Mateji w Planicy
    1 punkt
  37. Czyli można śmiało spodziewać się podobnych decyzji w AT,FR,DE...
    1 punkt
  38. nie wchodziłem w temat. Mój błąd. Dzięki. Druga sprawa czy w Szwajcarii płaci się osobno za śmieci czy raczej są wliczone w cenę apartamentu? Znajomy mi coś takiego mówił.
    1 punkt
  39. przeczytaj uważnie ostatni post w tym temacie
    1 punkt
  40. O tuż może, bo obsługa zgodnie z naciskiem kerownika nie pozwoli, bo kerownik nie pozwolił, a kerownik pod naciskiem menegera rzeknie że nie, a meneger pod naciskim sanepidu i właściciela nie dostanie premii jak go sanepid ukarze (nie mając nic do menegera), i tak łańcuszek zależności spowoduje że na stok nie wjedziesz, mimo posiadania szczerych chęci oraz nart. Z rowerem możesz wjechać, bo pinokio lepiej toleruje rowerzystów niż narciarzy, ale tylko w porze zimowej. Wraz z nadejściem wiosny i ze znacznym uszczupleniem powłoki śniegowej wśród naszej ekipy rządowej nastąpi powrót do zachęt korzystania z zasobów Naszych gór, bo gdzieżby indziej mieliby się hartować się prawdziwi Polacy na "nartach" oczywiście 🤣.
    1 punkt
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...