Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Ranking

  1. marboru

    marboru

    VIP


    • Punkty

      18

    • Liczba zawartości

      7 177


  2. Gacek1964

    Gacek1964

    Użytkownik forum


    • Punkty

      18

    • Liczba zawartości

      260


  3. Gerald

    Gerald

    Użytkownik forum


    • Punkty

      13

    • Liczba zawartości

      1 865


  4. andy-w

    andy-w

    Użytkownik forum


    • Punkty

      13

    • Liczba zawartości

      1 561


Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 19.01.2021 uwzględniając wszystkie działy

  1. 15 punktów
  2. Jutro pracuję na noc. Zresztą już czuję zmęczenie po dwóch dniach. Dzisiaj wyszedłem na Klimczok i z niego zjechałem. Bajka. Zjazd z Szyndzielni był moim małym marzeniem. ile lat temu dało się zjechać na sam dół?
    10 punktów
  3. Mariusz @marionen był wczoraj w Karpaczu na skiturach. Śniegu w bród. Strzecha Akademicka
    9 punktów
  4. Klimczok, Szyndzielnia styczeń 2019. W sobotę też planuję tam być.
    8 punktów
  5. Dziś sporo ludzi szkoliło się na stokach Szwajcarii Baltowskiej w Bałtowie. Pogoda raczej nie sprzyjała uczniom, szczególnie na krześle. Wystarczyły dwa przejazdy aby cały tylek przemoczyć zalegającym na krześle śniegiem. Dziwna to ta "nauka" taka bez restauracji. Co prawda działa bar, można coś na gorąco kupić, no ale dziwnie wygląda to siedzenie w odstępach na krzesłach przy ścianie, nie przy stolach. Cały dzień produkowano zapasy śniegu przy krześle, do tego natura też dziś swoje dołożyła.
    7 punktów
  6. Ja z Johnnym wybieramy się w środe na Szyndzielnię i Klimczok. Start ok. 8 godz. My być słonecznie. Śniegu jest póki co bardzo dużo i zjazd jest możliwy "nartostradą" (czy ktoś jeszcze używa tego określenia ?) do samego dołu. Jest to okazja która zdarza się ostatnio raz na kilka lat, a odwilż już się zaczyna. Pilsko, Rysianka poczekają na nas, tam zima jest niemal "zawsze" 😊.
    7 punktów
  7. Od początku epidemii wszystkie nasze gabinety specjalistyczne i POZ działają normalnie. Przyjmujemy wszystkich zgłaszających się. Przez 90 dni mieliśmy 75 łóżkowy oddział covidowy. W szczycie 2 fali leżało w nim 72 chorych, a 9 kolejnych było podłączonych do respiratora. Od początku epidemii zaraziło się 311 pracowników. 37 przeszło covid bardzo ciężko. 17 nadal nie wróciło do pracy i nie wiadomo czy wrócą, zmiany w płucach nie pozwalają im na wejście na 1 piętro. Pamiętaj, że lepiej jest nie odzywać się wcale i wydać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości.
    7 punktów
  8. Góry to nie są, raczej (pa)górki. Fotki z wczoraj.
    6 punktów
  9. Można również nie dyktować innym, co mają robić i jak spędzać czas. Chcesz to siedź w domu i pielęgnuj relacje rodzinne oraz szlifuj kulinarny warsztat, reszcie pozwól żyć.
    5 punktów
  10. Jak ja tych Szwajcarów szanuję. Pokazują, że zwyczajnie można podejść do tematu odpowiedzialnie. Klasa!
    4 punkty
  11. Z dzisiaj. Miejsce podobne. 2x więcej (pa)górek. No i 5cm świeżego od wczoraj, no i ciepłej znacznie.
    4 punkty
  12. Dobre wiadomości z Gryzonii / Graubünden : 19.01.2021 Spełnione warunki dalszego funkcjonowania ośrodków narciarskich Rząd przyjmuje do wiadomości, że obecnie spełnione są warunki dalszego funkcjonowania ośrodków narciarskich. Szeroko zakrojona strategia testowania na koronawirusa to potwierdza. Dlatego też przedłuża się zgodę na funkcjonowanie ośrodków do niedzieli 28 lutego 2021 włącznie źródło: https://www.gr.ch/DE/institutionen/verwaltung/djsg/ga/coronavirus/info/Seiten/Start.aspx Oby tylko Polska nie znalazła się na liście obszarów ryzyka 🙏.
    4 punkty
  13. wielka szkoda że przestał pisać relacje na forum
    4 punkty
  14. Nie obraź się, ale brzmisz jak wysłannik rządowy. Każdy tu czeka na otwarcie stoków by cieszyć się śniegiem, który wreszcie spadł, a nie czekać na następny rok. Kto wie co będzie za rok. Ale generalnie trzymam za Ciebie kciuki - rób formę.
    3 punkty
  15. Przejazd jednoosobowym krzesełkiem jest bardzo zgodny z zasadami dystansu społecznego, Sanepid powinien docenić.
    3 punkty
  16. No, no - myślałam, że już się tej zimy nie doczekam . Po uruchomieniu kursów łyżwiarskich na lodowisku na szczecińskiej Gubałówce, jutro ruszają EDUKACYJNE ZAJĘCIA SPORTOWE – LEKCJE JAZDY NA NARTACH I SNOWBORDZIE SLALOMEM 👍👍👍. https://www.facebook.com/szczecinskagubalowka/posts/3751579271567971 Jutro niestety cały dzień w robocie, ale może w środę rano uda się wyskoczyć? Na naukę nigdy za późno .
    3 punkty
  17. Jak zawsze bardzo elokwentna i poparta solidnymi argumentami odpowiedź na moje pytanie o ubezpieczenie od eksperymentu medycznego (skan na stronie 15 tego wątku) jaki się na naszych oczach i naszych bliskich dzieje. Niestety dla ciebie po raz kolejny pokazałeś wielkie nic czyli zero. Mam nadzieję, że choć kilka osób zobaczy kim jesteś ... Pomimo tego, że nie odpowiadasz na pytania dam ci maleńką szansę na zachowanie odrobinki godności, a raczej przyzwoitości na tym forum i być może jak będziesz w lustro spoglądał. Wrzuć tu oryginalny tekst z ulotki tej super szczepionki pfajzera, którą tak promujesz. Jeśli nie zrobisz tego ty, ja to zrobię wraz z tłumaczeniem. Niech się wszyscy dowiedzą co tak naprawdę promujesz, co można, a czego nie po tej szczepionce i inne szczegóły, o których "zapomniałeś" napisać. Na przykład o fakcie, że w grupie "testerów" nie było osób po 55 roku życia ...
    2 punkty
  18. Dobra wiadomość dla pasjonatów z aglomercjii śląskiej. Cisowa na Jurze również otwarta, w ofercie całodniowe szkolenia narciarsko-snowboardowe :
    2 punkty
  19. Ludzi bardzo mało jeżeli w całym ośrodku jeździło 100 osób to im tak zawazam. Trasy bardzo fajne z góry do dołu są z 3 warianty, głównie łagodne, jedynie trasa numer 4 była ostrzejsza. Minus to wagon z dołu jeździ co 20 minut. Lagalb dwie czerwone trasy i jedna czarna, generalnie trudniejsze ale według mnie ciekawsze. Z Diavolezzy do Lagalb dojedziesz na nartach natomiast w drugą stronę tylko bus lub pociąg.
    2 punkty
  20. Tu masz. Btw. z pierwszym błędem się nie do końca zgadzam - długi krok zmniejsza przyczepność więc robienie długich kroków na stromym powoduje, że się ześlizgujesz, dwa - suwanie narty jest ważne po płaskim, na stromym też bardziej liczy się przyczepność w czym pomaga przydeptanie narty.
    2 punkty
  21. Podpisuje się pod tym zdaniem obiema rękami i czterema łapami swojego kota...
    2 punkty
  22. coś Spiochu nie odrobiłeś lekcji planowania przed sezonem, w google znajdziesz kilka serwisów gdzie są opisane wycieczki w Karkonoszach, na forach jest sporo relacji (również na tym), popracuj trochę z mapą i z relacjami 🙂 Śnieżkę najlepiej od Przełęczy Okraj, to nie będzie dla Ciebie zbyt trudne https://kpnmab.pl/ostrzezenia https://ski.priv.pl/przewodniki/przewodniki.html https://ski.priv.pl/przewodniki/trasy.html
    2 punkty
  23. Rząd już zrobił "unik". https://www.rynekzdrowia.pl/Polityka-zdrowotna/Morawiecki-w-lutym-rzad-bedzie-chcial-wdrazac-protokoly-sanitarne-dot-fitness-i-gastronomii,217797,14.html Wydaje mi się że od teraz ew. luzowanie obostrzeń będzie zależne od nastrojów społecznych. Pandemia już spowszedniała. A przez ponadnormatywną śmiertelność na jesień kto miał umrzeć to umarł.
    2 punkty
  24. Jeździło się tam za "bajtla". A przejazd jednoosobowym "zabytkiem' to dzisiaj atrakcja. :). Sanepid pewnie tam nawet nie dojedzie :).
    2 punkty
  25. Jutro zatem uderzam na Szyndzielnię. Zjazd z tej góry to było moje marzenie, podsycane opowieściami mojej mamy o jeździe na Saharze.Gdyby ktoś chciał dołączyć na nieśpieszną wycieczkę około 11-12, zapraszam. Dzisiaj wyrwałem się na Turbacz, pogoda bajkowa. Obowiązkowy postój w schronisku na zupę, dzisiaj oscypkową. Mają tam obłędną kuchnię.
    2 punkty
  26. Ja byłem z synem 10-16 i jestem mega zadowolony. Widzę że trasa Hahnensee z Corvarch do StMoritz zaliczona - bardzo mi się podobał ten zjazd 😀 I też mieliśmy totalne pustki na trasach - jak na zdjęciu Jedyne do czego można by mieć zastrzeżenie to sposób oznakowania tras - w jednym dniu kiedy były bardzo duże opady śniegu i była słaba widoczność parę razy wylądowaliśmy poza trasą. No ale poza tym rewelacja! Szczególnie jak na obecne warunki
    2 punkty
  27. Koninki ogłosiły w zasadzie start: https://www.facebook.com/koninki/posts/4429054037110206
    2 punkty
  28. Bodzentyn, czyli ośrodek Baba Jaga sniezy!
    2 punkty
  29. Władasz kartę płatniczą do rękawiczki. Płacisz zbliżeniowo ręką. Mówisz: "No, było warto się szczepić."
    2 punkty
  30. Rząd Słowacji zdecydował, że zakaz wychodzenia z domu zostanie przedłużony do 7 lutego 2021. Jednocześnie podjęto decyzję, że od poniedziałku do 27 stycznia na Słowacji przeprowadzone zostaną powszechne testy na obecność koronawirusa. Brak negatywnego wyniku będzie oznaczać obowiązkowe pozostawanie w domu. Minister zdrowia Marek Krajczi wyjaśnił, że w wyniku testów kraj zostanie podzielony na 36 powiatów z dobrymi wynikami, gdzie życie będzie mogło wracać do normy. Pozostałe 37 będą testowane do czasu aż zaczną spadać liczby zakażonych.
    2 punkty
  31. Miał być Malinów, a było jak zwykle ostatnio. Malinów odpadł bo baliśmy się, że od Soliska będziemy zakładać pierwszy ślad w przynajmniej półmetrowym świeżym śniegu, a że byliśmy we dwóch to byśmy się nieźle "ściorali" (nie wiem jak się to pisze). Śniegu jest tyle, że poza trasą tylko na mocno stromych odcinkach da się dzioby zadrzeć do góry. Na tych płaskawych narta nurkuje (nasze 95 tak robiły). Dzisiaj 120 i więcej dałyby radę.
    2 punkty
  32. Wczoraj pierwsze wyjście i zjazd po ciemku. Mróz już trochę dawał, ale towarzystwo i atmosfera wynagrodziła wszystko.
    2 punkty
  33. A może ktoś będzie chciał się wybrać na Rysiankę. Warunki fantastyczne. Żłatna - Hala Lipowska-Rysianka i zajebisty zjazd do Złatnej.
    2 punkty
  34. Dwudziestego siódmego lipca. To nie była spokojna noc. Gwałtowne szarpanie namiotem przez wiatr. Hałas kamiennych lawin i piekielny jazgot blach, które przykrywały schron, trzymających się resztek konstrukcji. Do których przywiązaliśmy namioty. Wydawało się nocy, że się na nas zwalą. Choć wieczorem je sprawdzaliśmy. Ubieram się w namiocie i wychodzę na zewnątrz. Słońce świeci jasno, ale jest jeszcze chłodno. Biorę plastykowe bańki, worek na wodę i kieruję się do wanty, aby nabrać wody na śniadanie. Śnieg jest jeszcze zamarznięty. Dwadzieścia metrów podejścia i dostaję zadyszki. To nie są Tatry. Inna sprawa, że brak mi aklimatyzacji. Na śniadanie jemy nieśmiertelną zupę mleczną. Zupełny brak apetytu i to u wszystkich. Przełknięcie kilku łyżek zupy i zjedzenie kawałka pumpernikla wydaje się być zadaniem ponad siły. Po śniadaniu rozpoczyna się dyskusja, której bohaterami są nasze kobiety. A zwłaszcza Elżbieta. Janusz twierdzi, że Elżbieta powinna zejść niżej, bo czuje się bardzo źle. Co ci jest - pytam się? Pytanie raczej zbędne, bo i tak wszystko widać. Ryśkę też boli mocno głowa. Gdzie chcesz iść na dół - zwracam się do Janusza. Do Sarczal. Posiedzimy tam ze dwa dni, a jak się poczuje lepiej, to wrócimy. Obawiam się, że takie rozbicie grupy, może doprowadzić do tego, że nigdzie w tych górach nie wyjdziemy. W tym stanie psychicznym, w jakim się znajdujemy, łatwo nam może przyjść rezygnacja z ambitniejszych, jak na naszą skalę, planów w tych górach. Czuję to wyraźnie, bo poza niechęcią, do jakiegokolwiek wysiłku i czymś w rodzaju chęci znalezienia się jak najszybciej na dole - nie odczuwam nic więcej. Sądzę, że inni to samo czują. A Ryśka i Elżbieta szczególnie. Później nas ocenią w klubie nie po tym, że kogoś bolała głowa, że miał dosyć tego słońca, śniegu, pumpernikla, konserw i gór w ogóle. I tak dalej. To są rzeczy chwilowe, nieuchwytne i prawie niezrozumiałe dla tego, co ich nie przeżył. Ja proponuję - zwracam się do wszystkich - aby przeczekać jeden dzień. Jeżeli Elżbiecie się nie poprawi, pójdziecie jutro w dół. Mnie się wydaje, że musimy w tych górach coś zaliczyć. Moglibyśmy z Jackiem iść dzisiaj na Szadeh Kuh(4450 m), a potem granią do Mian Sehczal(4250 m). Zaliczylibyśmy w ten sposób dwa czterotysięczniki. Idziemy więc we dwójkę. Próbuję namówić Ryśkę, ale stanowczo odmawia. Bierzemy linę - tak na wszelki wypadek, glukozę, ciastka i kardiamid. Podchodzimy stromym polem śnieżnym w stronę przełęczy między Szadeh Kuh i Mian Sehczal. Podest zostaje w dole. Do szczytu Szadeh Kuh mamy trzysta metrów podejścia. Śnieg jest miękki i bez trudności wybijamy butem stopnie. Kończy się pod samą przełęczą. Przed nami wyrasta wielka kopuła Tacht-e-Sulejman, leżącego po drugiej stronie lodowca Sarczal. Na przełęczy „maliniaki” o odcieniu brązowo-czarnym. Ty jesteś geologiem - mówię do Jacka - co to za skała? Nie geologiem, tylko geofizykiem -protestuje, a to jakaś skała wulkaniczna. Niewiele się od niego dowiedziałem. Robimy kilka zdjęć. Jackowi przy tym wpada, między kamienie, osłona obiektywu. Janusz się będzie wściekał - bo to jego aparat. Idziemy w stronę Szadeh Kuh. Pod szczytem okazuje się, że nie wyjdziemy na niego bez „problemów”. Słowa tego używa się często przy wspinaniu się, gdy pojawiają się na drodze wspinaczkowej miejsca trudniejsze do pokonania. Wyciągam z plecaka linę. Mnie to jest raczej nie potrzebne, ale ze względu na Jacka. Nie wspinał się nigdy. Wiążemy się liną. Ściśle to ja przywiązuję linę do niego. Siadaj na kamieniu i asekuruj. Wiesz - mówię. Na wspinaczce stosuje się komendy. Mogę iść? Ty odpowiadasz - idź! Ja z kolei - idę. Kilkanaście metrów wspinania i jestem na szczycie. Na pierwszym moim szczycie ponad cztery tysiące metrów. Nie jest to wybitna góra, ale liczą się te metry! Kiedyś, leżąc przy źródełku w Karniowicach, słuchałem wyliczania jakiejś wspinającej się dziewczyny, ile ma za sobą czterotysięczników w Alpach. Pode mną dolina Tacht-e-Czal i dalej, bardziej na południe, jakieś łańcuchy górskie pokryte śniegiem. Jacek, z kolei, „zdobywa” Szadeh Kuh. Za nami gramoli się cała grupa Irańczyków. Uśmiechamy się wzajemnie do siebie. Z powrotem, na przełęcz, zjedziemy po śniegu. Jedź Jacek, ja cię będę asekurował liną z czekana. Zabawa w alpinistów. Idziemy dalej granią w stronę Mian Sehczal. Intryguje mnie ten ciemny kolor skały. Ale Jacka jeszcze bardziej. Znalazłeś coś ciekawego? W skale, jak rodzynki w cieście, tkwią czarne, nie granatowe, okruchy. Co to jest? Może granaty. Granaty? Jacek stuka dziobem czekana po kamieniu, usiłując coś wydłubać. Ja też zaczynam stukać, aż rozbijam jeden kamień z „granatami”. Ee, to nie są granaty. Ale skała jest ładna. Do plecaka zabieramy trzy kawałki. Początki programu „naukowego” mamy zrobione. Każda praktycznie wyprawa, w tym okresie naszego kraju, miała w oficjalnym programie, zgłaszanym władzom, program „naukowy”. Ułatwiało to starania o paszport, generalnie o wyjazd z Polski. Odkrywamy dziurę w grani. Co, może jaskinia? O ile wiem, to nikt o tym, z poprzednich naszych polskich wypraw pod Alam Kuh, nie wspominał o jaskiniach. Jacek wchodzi tyłem. Masz latarkę. Mam w plecaku. Poczekaj chwilę. No i co? Co widzisz? Niewielka - ma ze trzy metry. Idziemy dalej, nie będziemy odkrywcami jaskiń. Przed nami szczyt Mian Sehczal. Ten cały szczyt to niewielki występ w grani, która biegnie jeszcze dalej. Ale dalej nie chce nam się iść. Wyjmuję z plecaka pomarańczowy woreczek, w którym mam kawałki cukru, orzechy i precelki - wymieszane razem ze sobą. Jemy to bez przekonania. Herbata z plastykowej bańki jest wstrętna. Robię zdjęcia panoramy. W dole widać schron Sarczal. Z którego ten szczyt wyglądał bardziej imponująco. Zjedziemy może tym polem śnieżnym na nasz lodowiec - proponuję Jackowi, pokazując mu to pole. Tak będzie najłatwiej i najszybciej będziemy w domu. Czekan pod pachę i jazda w dół po śniegu. Kilkanaście minut drogi i jesteśmy przy namiotach. Widzieliśmy jak byliście pod Szadeh Kuh i słyszeliśmy, jak uczyłeś Jacka asekuracji. Nasze panie czują się trochę lepiej. Może pójdziemy jutro na Tacht-e-Sulejman? Droga jest bardzo łatwa. Pięćset metrów różnicy poziomów dzieli od nas od szczytu. Przy okazji wyjdziemy na Szadeh Kuh. Nasze żony nie zdradzają zbytniego entuzjazmu. Spróbujemy je jutro przekonać. Obiado-kolacja przypomina znowu drogę przez mękę. Zupa, trochę konserwy, kawałek chleba i herbata - to wszystko. Piątka młodych i zdrowych ludzi zjada na dzień kilka kromek chleba, lub niecałą paczkę pumpernikla. Obiad wygląda w ten sposób, że za zasłoną z płyt styropianowych, pozostałych po schronie, stoją dwa Juvle. Płyty chronią prymusy przed wiatrem, który potrafi w nieskończoność wydłużać gotowanie, pozbawiając nas w szybkim tempie cennego paliwa. Obiad przygotowuje, przeważnie, męska cześć ekipy. W zależności od tego, który z nas trzech dysponuje największą ilością energii. Pozostali siedzą z obojętnymi minami, na kawałkach płyt styropianowych i bez specjalnego zainteresowania czekają, aż się coś ugotuje. Płyną wolno toczące się rozmowy, przerywane lawinami kamiennymi, na które prawie nie zwracamy uwagi. Może tylko wtedy, gdy zejdzie jakaś większa z nich. Zapada zmierzch, na niebie pokazują się pierwsze gwiazdy. Robi się chłodno. Zupa gotowa! To zupa dla Gienka i Ryśki - oznajmia Janusz, który ją gotował. Siadam z Rysią na kawałku płyty i usiłujemy coś zjeść z jednej aluminiowej miski kochera. Jedz Jacek z nami. Nie dziękuję, będę jadł z nimi. Prawdziwie dantejskie sceny rozgrywają się przy jedzeniu makaronu z konserwą. No, stary! Zjedz jeszcze trochę, troszeczkę! Zachęcamy się wzajemnie. Obiad, czy kolacja - wszystko jedno jak to się nazwie, kończy się. Janusz umocował piekielna blachę, która nam tak dokuczyła minionej nocy. Pora spać. Mój nocny ubiór składa się z kalesonów, skarpet, piżamy, swetra, podkoszulka i czapki narciarskiej. Śpiwory mamy liche. Dobre do Jugosławii, ale nie w zimne góry. Dodatkową ochroną jest coraz większa warstwa brudu, pomieszanego na twarzy z Dermosanem. Zdjęcia: 1. Na pierwszym planie lodowiec Jachczal. Wyżej długa, prawie pozioma grań do szczytu Mian Sehczal -4250 m npm. W lewo, od grani, widoczne skały szczytu Szadeh Kuh - 4450 m npm. Szczyt dalej w lewo, poza kadrem. W tle piramida Tacht-e-Solejman - 4650 m npm. 2. Szczyt Szadeh Kuh - 4450 m. Widok z drogi Steinauera. Po jego prawej stronie pole śnieżne, którym podchodziliśmy z naszego biwaku na podeście. 3. Jacek i autor postu.
    1 punkt
  35. Dwudziestego czwartego lipca. Budzik zaczyna się wściekać o piątej. Mamy godzinę czasu do wyruszenia. Upychamy, wyjęte z plecaków rzeczy, z powrotem do nich. Jacek gotuje herbatę, a dziewczyny przygotowują kanapki z pumperniklem. O szóstej pojawia się pierwszy muł. I zaczyna się obciążanie tego zwierzaka. Na grzbiecie ma coś w rodzaju grubej maty, sięgającej do połowy brzucha. Po obu stronach grzbietu mulnicy mocują plecaki, wiążąc je sznurami i mocując pasami, przechodzącymi pod brzuchem muła. Jeden muł zabiera około osiemdziesięciu kilogramów ładunku. Potem kolej na drugiego i trzeciego. Biegam dookoła z aparatem fotograficznym, aby uwiecznić ten dla nas „doniosły” moment, formowania „karawany”. Czytało się o tym dotychczas tylko w książkach. Teraz to jest naszym udziałem. Ranek jest szary. Nad wsią snują się mgły. Gór nie widać, za wyjątkiem najbliższych stoków. Dokładnie szósta trzydzieści karawana wyrusza w drogę. Mamy do pokonania prawie dwadzieścia kilometrów pod Alam Kuh. Założymy obóz pod północną ścianą tego szczytu, na wysokości ponad cztery kilometry. Rudbarak leży na wysokości tysiąc dwieście metrów. Ubrani jesteśmy bojowo, w ciężkie górskie buty i w aparaty fotograficzne. Nastrój znakomity. Mgła rzednie. Obok drogi szumi, przelewając się na kamieniach, Sardab. Na przedzie muły, za nimi dwóch mulników. Na końcu my. Starszy z nich ma około czterdziestu lat, młodszy ze dwadzieścia. Na nogach mają coś w rodzaju kaloszy. Ceremonia kierowania mułami jest prosta. Używa się do tego patyka i cmokania. Pojawia się żółta tablica z napisem - Hesarczal, Alam Kuh. Skręcamy w kierunku, który wskazuje. Po drugiej stronie potoku, u wylotu trawiastego żlebu, leży duży płat brudnego śniegu. Śnieg w lipcu na tej wysokości? To prawdopodobnie pozostałość po dużej lawinie. Niezłe tu muszą być w zimie opady! Widzimy jakieś ogromne zielska, nieco podobne do naszych łopianów. Stoki gór są porośnięte dość gęstym, liściastym lasem. To przeważnie buki. Ale spotyka się tu dęby, wiązy, jesiony, wierzby a nawet bukszpany. Sosny włoskie, cyprysy i tuje rosną na niższych wysokościach. Przechodzimy obok prymitywnej chałupki. Posiada tylko trzy ściany, z których czołowa jest ułożona z kamieni, a dwie pozostałe stanowi skalne zacięcie. Dach jest wykonany z płytek łupkowych i obciążony kamieniami. Na którymś z zakrętów doliny Hesarczal, którą idziemy, ukazują się w głębi potężne ośnieżone szczyty. Tacht-e-Sulejman -pytam się przewodnika. Yes – tak! To daleko. Dwadzieścia kilometrów i dwa tysiące czterysta metrów do góry. Jeszcze dzisiaj przed nami. Pod samą Alam Kuh muły nie dojdą. Jak się czujesz-pytam Ryśki? Za szybko idą - nie mam kondycji. Nie dobrze - myślę. To dopiero początek. Na kamieniu leżą dwie kozice. Jedna z poderżniętym gardłem. Obok kilku Irańczyków. Jeden z nich ma lornetkę. Szakal – mówią. Tu są więc szakale. Moment odpoczynku, ponieważ i mulnicy się przyglądają. Tylko muły poszły swoja drogą. Ryśka coraz bardziej wysiada. Postój będzie w Vandaraban, do którego dojdziemy - według informacji pana Nagavi - około dwunastej. Teraz jest dziewiąta. Moja dama nie wytrzyma jeszcze trzy godziny tego tempa. Swoje trzy grosze zaczyna dorzucać słońce. Zrobiła się pogoda i tylko gdzie, niegdzie włóczą się po szczytach mgły. Tapol, tapol - wykrzykuje młody mulnik. What`s – tapol? Z mimiki można się domyślić, że będzie tam postój. Przekraczamy Sardab i Tapol okazuje się być pojedyńczą chałupą. Muły dostają siano, a nam mała dziewczynka zaofiarowała herbatę. Nie bardzo chcemy z niej korzystać, bo mamy własną, a poza tym nie mamy drobnych rialsów. Z drugiej strony gospodarz, prawdopodobnie ojciec dziewczynki, może się obrazić. Otoczenie domu wskazuje, że właściciel utrzymuje się tylko z pasterstwa. Trudno bowiem uważać za źródło utrzymania kilka słoneczników rosnących na marnej grządce. Nasze panie, a szczególnie Rysia, są solidnie zmęczone. Komu w drogę, temu czas. Zaczyna się dyskusja. Musimy chyba zapłacić za herbatę? Nie! Ile im damy? Dziesięć herbat -pięćdziesiąt rialsów. To za dużo. Nie mam zresztą drobnych. A z doświadczenia wiem, że pieniędzy się często nie wydaje. Przynajmniej w takich okolicznościach. Mogą zresztą nawet, gdyby chcieli rozmienić, tu nie mieć możliwości, bo nic nie mają. Wezmą to, co im damy. Ile - zwracam się do Janusza? Który nosi wspólną kasę. Grzebie w portmonetce i wyciąga dwadzieścia rialsów. Daj ty - mówi do mnie. On uważa, że to jest za dużo. Ja - za mało. A gospodarz uśmiecha się tajemniczo. Ba! Kto miał rację? Późniejsze doświadczenia wykazały, że Janusz. Dwadzieścia rialsów, to trzydzieści centów. A w tym kraju tak łatwo się pieniędzy nie zarabia. Może, z wyjątkiem, gdy to są cudzoziemcy. Tacy jak my. Muł zaczepił o ogrodzenie moją nową horolezką. Ciągnie bydle i zaczynają w niej pękać paski. Cmokanie przywołuje go do porządku. Góry łysieją coraz bardziej. Ich szczyty już są pozbawione drzew, tylko niżej pozostały pojedyncze ich grupy. Słońce dopieka. Nad potokiem Sardab miejscami są śliczne łączki. Oh! Żeby tu rozbić biwak, posiedzieć tu trochę - wyrywa się Ryśce. Nie potośmy przyjechali do Iranu, aby siedzieć nad potokiem - mówię do żony. Kolejny dom z dużym polem słoneczników. Na tym pustkowiu to prawie pałac. Nasz mulnik chce od nas „cigarets” - papierosów. Nikt z nas nie pali. Ale je mamy. To tylko, jak wynika z doświadczeń różnych wypraw, dobry środek służący do ułatwienia załatwienia różnych spraw. Są głęboko w plecaku - informuje Elżbieta. W Vandaraban - mówię do niego. Częstuje nas podpłomykiem. Kurtuazja nakazuje jeść, choć każdemu z nas na pewno przypominają się - dżuma, cholera, ospa i diabli wiedzą co. Na stokach pasą się konie. Vandaraban. Kolejna osada. Jest nią gliniany dom w kształcie litery „L”, który od zewnątrz, na dłuższym boku, ma krużganek. Do słupów krużganka można by przywiązać konie i byłoby ranczo. Tym razem honory gospodarza pełni kobieta. Zauważyliśmy, że po tej stronie gór, kobiety nie noszą czadorów. Góry Elburs są nie tylko granicą klimatyczną, ale i etniczną. Na dywanie, po turecku, siedzi grupka miejscowych, do których dosiedli się nasi mulnicy. A wśród nich starzec z siwą brodą. Nad małym ogniskiem, w czajniku gotuje się woda. Siadamy na drugim dywanie. Jak ludzie dobrze wychowani, zdejmujemy buty. Nawet, gdybyśmy nie byli - to i tak zdjęlibyśmy, bo nogi nasze tego wymagają. Zapowiada się dłuższy postój. Muły zostały pozbawione swojego ciężaru i spokojnie zajadają sobie siano. Pijemy podaną nam herbatę, gotujemy swoją i podgrzewamy konserwę. Obok płynie Sardab, mulnicy zaciągają się otrzymanymi od nas papierosami i płynie spokojna rozmowa na sąsiednim dywanie. Tylko my jesteśmy dysonansem, w tym spokojnym i jakby leniwym obrazie, ze swoim pośpiechem. Ludzi cywilizowanego świata. Którzy tu przyjechali, aby zaliczyć jeszcze jeden kraj, jeszcze jeden szczyt, jeszcze jedno miasto. Starzec pokazuje Elżbiecie, że boli go głowa. Ci ludzie widocznie wierzą, że potrafimy leczyć. Z tym leczeniem to miały nieraz kłopot ekspedycje himalajskie. Dostaje dwa proszki na ból głowy. Oby tylko za nim nie poszli inni, bo apteczkę mamy skromną. Możemy rozdawać co najwyżej witaminy. Wyruszamy w samo południe, płacąc pięćdziesiąt rialsów. Tak dużo, bo nie mieliśmy drobnych. Droga wiedzie teraz Doliną Sarczal. I potok też się tak nazywa. Drzewa kończą się definitywnie, wyżej będzie trawa, jeszcze wyżej śnieg i lód. Zostało nam jeszcze tysiąc sześć set metrów podejścia. Mamy wyjść na wysokość trzy tysiące sześć set metrów do schronu Sarczal. Leżącego powyżej moreny czołowej lodowca o tej samej nazwie. Wszystko tu nazywa się Sarczal. Zbliża się do nas z góry mikro karawana, złożona z jednego muła i kilku ludzi. Na grzbiecie niesie narty. Uprzejme „helou” i pytania z obu stron - kto, skąd i dokąd? Przed nami mamy mistrza narciarskiego Iranu. Champion wraca z treningu pod Alam Kuh. My też jesteśmy narciarze. Charakterystyczne ugięcie nóg w kolanach, ręce w lekko bok. Znana sylwetka. I rozumiemy się doskonale. By - część, do widzenia i idziemy dalej. Ostatni dom na trasie, jak wynika z mapy. Dookoła niego pełno owczego łajna i sfora psów. Kończy się to, szczęśliwie dla nas, tylko na głośnym – hau , hau. W miejscach, gdzie ścieżka jest kamienista, muły zwalniają. Żeby tych kamieni było jak najwięcej - mówię do Jacka. Ja też wysiadam - odpowiada. Kilkadziesiąt metrów za nami idzie Ryśka, a kawałek dalej Elżbieta i Janusz, który jej towarzyszy. Potok Sarczal, który szumiał daleko w dole, pojawił się znowu obok nas. Musimy go przekroczyć, bo ścieżka biegnie dalej po drugiej stronie. Z góry pędzi prąd wściekłej wody. Pierwsze przechodzą muły, potem mulnicy, a na końcu skacząc po kamieniach Jacek. Ja zostaję i poczekam na Ryśkę, bo sama tu nie przejdzie. Nie jestem już też w stanie wytrzymać tempa mulników. Widzę jak Jacek stoi na zboczu po drugiej stronie i wymachuje rękami, coś krzycząc. Zdaje mi się, że do nadchodzącej Ryśki. Nic nie słychać, bo ten wściekły ryk wody zagłusza wszystko. Wydaje mi się, że jej widocznie chce pokazać, gdzie jestem. Na stoku powyżej pasą się owce. Są różnokolorowe, białe, czarne, brązowe. Czekam na Ryśkę, a wyżej, po drugiej stronie potoku, czekają na nas mulnicy z Jackiem. Pomagam jej się przeprawić. Mulnicy poszli dalej. Prawdopodobnie już ich dzisiaj nie dogonimy. Dostrzegamy Elżbietę i Janusza. Są jeszcze dość daleko od nas. Machamy do nich rękami, wskazując dalszy kierunek drogi. Janusz nas dojrzał i możemy iść spokojnie dalej. Ciężko się nam idzie. Potok został w dole. Siadamy na kamieniach. Wyciągam mapkę doliny Sarczal. Jeszcze jakieś siedemset, dziewięćset metrów w górę. Rozglądam się dookoła. Ten szczyt to chyba Siah Kaman, ma prawie cztery i pół kilometra. Tam po drugiej stronie grani powinna być dolina Naft-e-Czal. Turnie, turniczki - bez nazwy. To nie Tatry, gdzie prawie każdy kamień jest nazwany i pomierzony. Po kilkuset metrach znowu siedzimy. Jesteśmy bardzo zmęczeni i chce nam się pić. Widać morenę czołową lodowca Sarczal. Tam gdzieś obok niej powinien być schron. Odpoczywamy już nie siedząc, a leżąc. Sto metrów i kładziemy się gdzieś w cieniu pod kamieniem. Następne sto i znowu leżymy. Jestem przerażony. Chcę w przyszłym roku jechać w Hindukusz, a tu na wysokości niewiele ponad trzy tysiące metrów jestem zupełnie do niczego Dysponowałem zawsze dobrą kondycją w Tatrach. Pocieszam się, że się zaaklimatyzuję. Ryśka czuje się trochę lepiej ode mnie. Dopadamy wody wypływającej z lodowca. Piję i się polewam. A ameby - mówi jakiś głos we mnie? Bzdura - ameby! Jaka ta morena wysoka! Teraz odpoczywamy, co kilkanaście metrów. Gdy wychodzimy na morenę dostrzegam schron Sarczal, a głębi wymarzona panorama Alam Kuh. Jakoś to wszystko nie robi na mnie wrażenia, z wyjątkiem faktu, że schron jest blisko. Idziemy przez małą łączkę, na której rosną śliczne, malutkie, niebieskie kwiatki. Od strony schronu w naszą stronę idą muły. Wracają. Młodszy wręcza mi kartkę od Jacka. Daj im jeszcze pięćdziesiąt rialsów. Opłata za muły wynosiła siedemset pięćdziesiąt rialsów. Czyli jakieś niecałe dziesięć zielonych. Obawiamy się z Rysią, że Janusz z Elżbietą nie dojdą dziś do schronu. Patrzyliśmy w dół moreny i nie było ich widać. Jest prawie piąta. Za dwie godziny będzie ciemno. Wydrapuję scyzorykiem- ponieważ nie mam długopisu - na kamieniu napis ”pomoc przyjdzie”. Owijam to w kartkę Jacka i daję mulnikom. Na pewno ich spotkają. W schronie Jacek pichci herbatę. Nalewam ją do kubka i do tego dwie łyżki glukozy. Wiesz co - zaczynam? Patrzyliśmy z Ryśką długo w dół moreny. I nie widzieliśmy nigdzie Janusza i Elżbiety. Sądzę, że oni dzisiaj nie dojdą. Elżbieta wysiadła zupełnie. Należałoby wziąć śpiwór, coś do żarcia, Juvel. Naszą machinę do gotowania i iść w dół. Może byś ty poszedł - mówię do Jacka. Bo ja jestem zupełnie „lewy”. Dobrze - pójdę. Ładujemy plecak i Jacek schodzi. Popijam herbatę i patrzę jak Jacek schodzi. Ee, ee - odbija mi się i cała herbata z glukozą użyźnia ziemię. To skutki picia lodowatej wody w czasie podejścia. Zaczyna mnie boleć głowa. Jacek zniknąl mi z oczu. Szukam lornetki. Może przez nią go dostrzegę. W lornetce widzę Elżbietę i Janusza wychodzących na morenę. A gdzie jest Jacek? Oby się nie rozminęli! Już mam zamiar krzyczeć, gdy Jacek ich dostrzega. Wloką się razem przez łączkę, ze ślicznymi kwiatkami. W kamiennym schronie brud. Stalowe łóżka z poukładanymi w poprzek deskami. Materace z gąbki, leżące na betonie. Znajduję lampę naftową, kilka świeczek, jakieś woreczki napchane pestkami ze słonecznika. Jest jeszcze cały szereg rzeczy, które zwykle zostawia się po sobie w schronach górskich. Pichcimy z Rysią herbatę. Trójka jest już blisko. Biorę miskę od kochera z herbatą, kubek i schodzę do nich. Elżbieta idzie resztką sił. Pije i siada na kamieniu. Imponuje kondycją Jacek. Siedzimy przed schronem i gotujemy. Zapada wieczór i robi się chłodno. Elżbieta leży. Jest całkowicie wykończona. Ja nie mam zupełnie apetytu. Nawet pić mi się nie chce. Inni też apetytem nie imponują. O Elżbiecie nawet nie ma co mówić. Zimno mi i coraz bardziej boli mnie głowa. Wkładam sweter, skafander i czapkę narciarską. W rzeczywistości to nie jest tak znowu zimno. Objawy te są oznaką zmęczenia organizmu i braku aklimatyzacji. W schronie pali się lampa naftowa. Kładę się do „łóżka”, to znaczy na materac gąbkowy. Ubieram piżamę, bo i taki luksus mamy. Na to sweter. Na nogach mam skarpetki, a na głowie czapkę narciarską. Dostajemy z Elżbietą, jako „chorzy”, gorący barszcz do łóżka. Pozostali jeszcze coś tam jeszcze gotują. Zapada noc na wysokości trzy tysiące sześćset metrów. Latarka leży obok głowy. Wiecie co? Może ostatni wyniesie lampę do przedsionka, bo jak ktoś w nocy ją uderzy, to spłoniemy. Dookoła nas pustka. Ostatni ludzie zostali półtora kilometra niżej. Jak to inaczej wygląda - myślę - gdy się siedzi w domu i planuje taką wyprawę. W wyobraźni jawią się wtedy potężne szczyty, obsypane iskrzącym się w słońcu śniegiem i spadające z pod nich lodowce. A niżej zielone doliny, pokryte lasem i cudowne potoki. Wyobraźnia nas umieszcza, siedzących przed obiektywem aparatu fotograficznego, na jednym z tych szczytów. Za plecami mamy wspaniałą panoramę górską. Drugi obrazek - leżymy leniwie, po trudach „zdobywania”, obok namiotu, który powinien być w lasku i nad potokiem. Taką ma się czasem wyobraźnię, ukształtowaną na podstawie książki, albumu. Głos rozsądku, powstałego z doświadczenia, jednak mówi - uważaj bratku! Góry to piekielne zmęczenie, to brud, to zimno i mokro. I to, że za łyk gorącej herbaty, oddało by się wszystko, co się posiada. Aby tego doświadczyć, nie trzeba być koniecznie wybitnym alpinistą. A cudowne, ośnieżone szczyty i głębokie, zielone doliny, to raczej widzi się później, we wspomnieniach. Dzisiaj też nie widziałem nic cudownego, tylko rozpadające się szczyty, ciemne kamienie i brudny śnieg. Wiem jednak, że jak wrócę do domu, to po latach góry wyładnieją, a śnieg będzie bardziej biały. Ból głowy, lepkie od brudu ręce i skurcze żołądka będą odległym i jakby nieprawdziwym wspomnieniem. Zdjęcia 1. Przed domem pana Nagavi. Rysia, muł i mulnik, Elżbieta. 2. Nasza karawana. Droga wiedzie wzdłuż potoku Sardab. 3. Gdzieś w głębi doliny powinny się pojawić ośnieżone szczyty. Sterczące trzy kilometry nad nami. 4. Schron Sarczal - 3600 m npm. Janusz, Rysia i moja skromna osoba. Pogoda, w czasie robienia zdjęcia, była równie ponura, jak schron. Otaczała nas przed wieczorna mgła.
    1 punkt
  36. Jak @Zagronie, wspmniał - Życie zasłania ludziom wszystko, ale narty zasłaniają jeszcze wiecej w zimie. Naprawdę nie umiecie wytrzymac sezonu bez nart?. Przeciez w takiej przerwie można zbudować konkretną formę pod nastepny seozn - cwiczącz w domu. Mozna odnowić relacje z Rodziną i bliskimi. Mozna lepiej gotować - piekarnik nie bedzie służył juz za nastepna szafkę :), mozna teraz lepić bałwana, zrobić iglo i fort, a poźniej bitwe na śniezki. Wiecej czaasu spedzać z dziećmi, praca zdalna daje mase mozliowości. Ale gdy wybraliscie spedzanie czasu poaza domem to nie bezie wam to pasować,
    1 punkt
  37. Ja używam tego określenia. Poza zeszłym rokiem, praktycznie co roku zaliczam tam zjazd(y) na sankach z samej góry, przez Dębowiec pod stacje kolejki Polecam każdemu, bo naprawde mozna uzyskac ciekawe predkosci "warp-sankowe" na dluższy moment (np ostatnia prosta do Dębowca).
    1 punkt
  38. "Te chopy przebierańcy z wiadrami na głowie dużo godoją, a przecie wiadomo że na Podhalu baby mają najwięcej do powiedzenia" - zacytuję z grubsza właścicielkę cukierni która jako jedna z nielicznych terminu buntu dotrzymała. źródło: RMF W porannym RMF-ie wspomniano o jednym otwarciu w Karpaczu. Z ciekawości sprawdziłem: nie dość że na licencji PZN to jeszcze niespełna 400-metrowa górka. Stok Relaks przy pensjonacie "Przystanek Bavaria". Tymczasem coraz więcej branż naciska coraz bardziej zdecydowanie na 1 lutego. Oto fragment komunikatu Polskiej Federacji Fitness:
    1 punkt
  39. W tej chwili w całej Polsce mamy tysiące kilometrów tras na narty biegowe
    1 punkt
  40. Wykorzystuję warunki póki są, zachęcam bo na biegówkach też nieźle można pojeździć. Zjazd trasą niebieską na biegówkach może dostarczyć więcej emocji niż zlodzona czarna na zjadówkach Przewaga nart nad 4WD
    1 punkt
  41. Dziś powtórka z wczoraj czyli Corvatsch, pustki wszędzie.
    1 punkt
  42. Dzisiaj pojeżdżone wbrew rozporządzeniom i kaczystom z rządu Szwajcaria Bałtowska Dzisiaj, po dwóch latach stania ruszyła kolej krzesełkowa. Pełna relacja w wątku o warunkach narciarskich, pod linkiem: Zapraszam do poczytania Pozdro! PS. Policji brak, Sanepidu brak
    1 punkt
  43. Dzisiaj już dosypało poważniej, mniej uczęszczane szlaki trzeba było przecierać (temperatura -8) -zabawa niezła.😉
    1 punkt
  44. Puszcza Bukowa po raz drugi - Czajcza Góra i Binowo Kolejna wycieczka do Puszczy Bukowej – tym razem od strony południowej i w nieco mniejszym składzie, niż tydzień temu, bo tylko z Darkiem. Pogoda sprzyja – jest zimowo i dosypało śniegu, ale zapowiadana „bestia ze wschodu” na Pomorzu Zachodnim okazała się takim hałaśliwym, ale niegroźnym ratlerkiem: -2 stopnie i przebłyski słońca, więc całkiem fajne warunki na wędrówkę. Tym niemniej dojazd Drogą Kołowską przez główne pasmo Wzgórz Bukowych dostarcza trochę emocji, bo wąska i kręta droga jest zaśnieżona i bardzo śliska. Już zaczynam się czuć trochę jak w górach. Pomysł na trasę był podobny jak ostatnio – trochę górek i jezioro. Zaczynamy w Binowie – wiosce w gminie Stare Czarnowo, położonej u stóp Gór Bukowych, znanej przede wszystkim z pola golfowego, ale jest tu też ładne jezioro z plażami i trochę ośrodków wypoczynkowych. Ostatnio byliśmy tu chyba z dwadzieścia lat temu, gdy nasz syn był kilkuletnim brzdącem. Teraz, w styczniu wioska jest senna i opustoszała, ale trochę się tu jednak zmieniło – na przykład powstała winnica, jedna z bodajże czterech w okolicach Szczecina. Idziemy początkowo żółtym szlakiem, okalającym od północy Jezioro Binowskie, a potem wchodzimy na zielony szlak, który doprowadzi nas na Czajczą Górę – pierwszy z celów naszej dzisiejszej wycieczki. Początkowo wędrujemy średnio ciekawą drogą przez wieś i jej przysiółki, ale gdy wchodzimy w las, jest już zdecydowanie ładniej. Odnajdujemy kolejny kamień, tym razem znakujący Drogę Binowską. Leśna ścieżka łagodnie pnie się do góry wśród bukowego lasu, a śniegu przybywa. Czajcza Góra (127 m npm.) jest o prawie 20 metrów niższa, niż Bukowiec, który odwiedziliśmy ostatnim razem, ale ciekawsza widokowo. Można stąd dojrzeć dolinę dolnej Odry i Równinę Wełtyńską. Robimy pętelkę wokół wzniesienia Czajczej Góry czarnym i niebieskim szlakiem. Na ścieżce widać ślady nart biegowych. Snujemy z Darkiem fantazje – gdzie by tu można zbudować wyciąg i poprowadzić trasy zjazdowe. Może tutaj? Ech nie, szkoda lasu. Schodzimy do opłotków Binowa i odbijamy na żółty szlak dookoła jeziora. Mijamy ośrodki wypoczynkowe, potem wędrujemy ścieżką przy linii brzegowej. Ładnie tu. Na polance, funkcjonującej latem jako plaża, robimy postój na gorącą herbatę i drożdżówki. Jakieś małolaty pieką kiełbaski przy ognisku. Po drugiej stronie jeziora widać pole golfowe – to te białe fałdy terenu – i potężny maszt RTV w Kołowie, na Lisicy, zapewniający sygnał w województwie zachodniopomorskim i części lubuskiego. Potem szlak trochę odchodzi od jeziora i prowadzi bardzo błotnistą drogą przez las. Dobrze, że jest lekki mróz i błoto zamarzło. Jeszcze zaglądamy na wiejską plażę w samym Binowie, ale dokuczliwy, zimny wiatr dość szybko nas wygania. Pora wracać do domu.
    1 punkt
  45. Koninki - Turbacz - Obidowiec - Suhora - Tobołów - Koninki.
    1 punkt
  46. Piękne warunki są przede wszystkim dla tych co teraz jeżdżą. Bo mają puch na trasach i obok. My w Jungfrau od trzech dni jeździmy na szerszych nartacg, warunki pogodowe trudne ale jeździ się świetnie 🙂 Najlepsze ferie jakie mogliśmy sobie wymarzyć !
    1 punkt
  47. U nas w klubie dzieciaki (te starsze) pomykają na slalomkach HEADa. Czy narta zapier...a - pod dobrym jeźdźcem odda energię, która ja naładujesz, wiec oczywiście ze potencjalnie tak. Czy potrafisz z tego skorzystać - to ty musisz juz wiedzieć. To trochę jak z kupnem Porsche 911 - czy to auto ma potencjał - mega - ale najczęściej jeżdżą nim ludzie, którzy nie sa w stanie go w ogóle wykorzystać, częściej używając takie auto do stania w korku w jednym z dużych miast... Ktos juz tu napisał - topowa narta, topowego producenta.
    1 punkt
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...