Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Ranking

  1. artix

    artix

    Użytkownik forum


    • Punkty

      9

    • Liczba zawartości

      4 089


  2. marboru

    marboru

    VIP


    • Punkty

      7

    • Liczba zawartości

      7 177


  3. Ziemowit

    Ziemowit

    Użytkownik forum


    • Punkty

      4

    • Liczba zawartości

      1 785


  4. barattolina

    barattolina

    Użytkownik forum


    • Punkty

      3

    • Liczba zawartości

      98


Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 17.07.2021 uwzględniając wszystkie działy

  1. Wejście na Czerwoną Ławkę 2309 m npm, to dla Słowaków podobno najtrudniejszy szlak w Tatrach. Naszym zdaniem jest kilka innych, trudniejszych i bardziej wymagających choć, generalnie, nie było łatwo. Łańcuchy, klamry i główkowanie gdzie postawić nogę, a jak chwycić skałę. Dla kogoś kto ma lęk wysokości, pionowe ekspozycje zmroziłyby krew w żyłach. Nasz czwartkowy, 32 kilometrowy trekking wiódł dwiema urokliwymi dolinami Studeny Potoku. Jak było? Tatry za każdym razem zachwycają i witają nas bajkową, piękną pogodą! Opisać napotkane piękno, trudno. Mogę jedynie pokazać w fotorelacji i nowym wpisie na blogu Zapraszam. Początek dnia, tuż po deszczu. Idziemy szlakiem żółtym wzdłuż Studeny Potoku. Teraz trochę fotek wspomnianego cieku wodnego W lesie czuliśmy się jak w puszczy amazońskiej - wilgotność pewnie coś ok 90%. Urokliwe miejsca I co? Burza... Pół godzinki, kieliszeczek prądu i poszliśmy dalej. Poniżej nasza "spelunka" I ponownie spotkanie z "białą" wodą. Idziemy w górę. Wchodzimy w Małą Dolinę Studeny Potoku. Niebo się odsłania... ...jest pięknie! Paula na szlaku: Kwiatki numer 1: I kolejny wodospad z bliska: ...i jeszcze jeden: Dolina Spiskich jezior, powinna mieć inną nazwę...miliona wodospadów Pod Teryho Chatą. Widoki magiczne - gra światła i chmur. Mordor? Lodowa Przełęcz... tam byliśmy wczoraj (kolejny blog niebawem). Nasz cel - Czerwona Ławka: Gzie idziemy? Na jedną, czy na drugą przełęcz... oczywiście - Czerwona! ...a potem ta druga Śniegu Ci tutaj dostatek No, to co? w górę? Żelastwo w garść i w górę! Michał i Paula już walczą ...a ja za nimi. Halo!!! Kto to? I po klamrach, ku niebu! Po drodze czas na kontemplację otaczającej nas przyrody... Poniższe zdjęcie z tego dnia podoba mi się najbardziej Wam też się podoba? Wiecie dlaczego "Czerwona Ławka"? Od koloru skał... A na przełęczy... kwiatuszki i zlot motyli. 2309 m npm zdobyte... można schodzić Widok w stronę Gerlacha - w drugiej linii z chmurkami. Tą to zawsze do śniegu ciągnie Tak, tak - narty by się przydały. Przypomnę - mamy połowę lipca. Widok na dół z żółtego szlaku prowadzącego do Zbójnickiej Chaty. Już na dobre w Wielkiej Studeny Dolinie Zbójnicka na horyzoncie...i piwko Już kiedyś robiłem temu czemuś zdjęcie Na powrocie z Małej Wysokiej... Czerwony Kapturek Komu bije dzwon? I teraz tradycyjnie, fotki z GoPro Od początku naszej wędrówki. Perspektywa się zaokrągla Marboru na szlaku: A za plecami jakieś barany... Paula Ciągnie i mnie do śniegu... W środku wodospadu. T Chata Jeziorko, jedno ze "Spiskich" Będzie przerwa? Była! Kwiatki numer 2 a nawet 3. Moje ulubione Kolejne jeziorko: Pod słońce: Inna perspektywa: I jeszcze inna... Idą... Trzy w jednym - z wysokości: Marboru tuż przed rozstajem szlaków. I są. Łańcuchy na Czerwoną Ławkę - początek szlaku. No to idę Na klamrach: Przełęcz Czerwona Ławka zdobyta! Teraz zejście: Jak ja to lubię, wielkie klocki... ...może nie takie jak w Dolomitach, ale zawsze jakieś Droga powrotna... ...w środku lata prowadziła przez śnieg No i zleciało 72 zdjęcia z niezwykłej wędrówki. Nogi oczywiście bolały. 32 kilometry i droga od godziny 6 rano, do 20 wieczorem. Lekko, nieśpiesznie i z dwoma długimi przerwami z powodu deszczu, w schroniskach. Było niezwykle fajnie! Dzisiaj odpoczywały, po wczorajszej Lodowej Przełęczy...a jutro kolejne wyzwanie. Jakie? Zaprasza wkrótce do odwiedzin mojego bloga. Pozdrawiam serdecznie marboru
    6 punktów
  2. Wczorajszy wieczorno- nocny powrót autem do PL. - granica IT-AUT, AUT-CZ, CZ-PL: nic się nie dzieje Ciekawe bo trasa taka sama, jak w piątek tydzień temu za dnia. Wyglada na to, ze kontrola na granicy CZ-AUT działa tylko za dnia, wczoraj w nocy nie było śladu po posterunku.
    3 punkty
  3. 3 punkty
  4. Do tej pory byłem dumny, że przejechałem tę przełęcz (również spowrotem przez Szwajcarię) samochodem bez zarysowania lakieru. 🙀 🙀
    2 punkty
  5. Czerwoną Ławkę zrobiłem dość dawno temu. O ile o same chwyty, głównie dzięki wszędobylskim drabinkom i łańcuchom jest łatwo, o tyle ekspozycja jest konkretna i paraliżuje. Mam spory lęk wysokości. EDIT: Oglądając te zdjęcia czuję się dziadkiem, bo przypomniałem sobie, że od paru lat omijam takie szlaki i skupiam się na bardziej rekreacyjnych trasach.
    2 punkty
  6. PIEKŁO NA STELVIO 48 zakrętów, ca. 1850m przewyższenia przy średnim nachyleniu 7,4% na odcinku 24km od Prato allo Stelvio (Prad am Stilfserjoch) – taką trasę wybraliśmy, jest jedną z trzech wariantów podjazdu – prawdziwe PIEKŁO KOLARZY. To był kolejny dzień po rozgrzewce, nasz drugi dzień pobytu w Alpach. „Ta góra jest chora” – powiedział do mnie kolega od żółtej szosy. Ja popłakałam się jak byłam już na szczycie. Wspinaczka zajęła mi jakieś 7,5h łącznie z postojami. Spore rozczarowanie spotkało mnie już na początku wspinaczki, kiedy zorientowałam się, że nie mam już lżejszego biegu 😄 (tarcze:46/30, kaseta:11-34). To był mój pierwszy pobyt w górach na rowerze. Pierwszy raz jeździłam na takiej wysokości i nie spodziewałam się, że jestem AŻ tak słaba ! Nie byłam w stanie utrzymać koła grupki niemieckich turystów w czerwonych koszulach..hehe, już na samym początku podjazdu – na pierwszej serpentynie z numerem 48. Trasę można podzielić z grubsza na dwa etapy – odcinek o mniejszym nachyleniu w lesie i odcinek poza lasem gdzie zaczyna się R Z E Ź. O ile w lesie każdy jeszcze wygląda jako tako, to z biegiem redukcji ilości zakrętów (numeracja maleje od podstawy podjazdu do szczytu) lwia część uczestników tego szalonego czynu zaczyna przypominać rozgrzany piec. Każdy wylewa siódme poty, każdy uprawia trening mentalny - prawdziwą walkę ze samym sobą i z tą piekielną górą. Dla mnie najtrudniejszy był odcinek w lesie. Człowiek nie widzi końca a zakręty mijają bardzo wolno z uwagi na długie odcinki drogi po między nimi. Niby nie widzisz nachylenia, niby jest niewielkie, a jednak płuca się wypluwa. Zresztą, zobaczcie sami jak to wygląda: Jednak im wyżej tym częściej drzewa ustępują i pojawiają się takie momenty: Wyjechałam z lasu i to był moment pierwszego wzruszenia – tak, jest !!! Widzę już szczyt. Mam nawet zdjęcie z tego miejsca – to była piękna chwila !!! Telefon mówi, że zdjęcie zostało wykonane o 13:48, wiec zostało mi jeszcze około 2h wspinaczki, gdzie procent nachylenia wynosił 8-12%. Jest już coraz wyżej i brak tlenu daje się mocno we znaki. Zdecydowana większość rowerzystów pozdrawia się nawzajem i wspiera się na tej morderczej trasie. Jak już byłam trochę wyżej i widziałam dokładnie wszystkie curviątka, które prowadzą na szczyt – wiem, bo je wtedy policzyłam ! Zobaczcie, jednak nie wszyscy wyglądali jak piece. Byli tacy, którzy prezentowali się niczym Vincenzo Nibali na Giro :-D: Trasa ponad lasem jest trudniejsza. Są dużo większe przewyższenia i ekspozycja słoneczna, nie ma się gdzie schować. Jest naprawdę gorąco. Pokonywanie kolejnych serpentyn idzie jednak sprawniej, odcinki pomiędzy nimi są krótsze. Zdecydowanie wolę tą formę wspinaczki. Jednak nadal się bardzo ciężko. Pamiętam jak, stanęłam na jednym z zakrętów , spojrzałam w górę i pomyślałam – „o jprdl, przecież to nie jest możliwe, żeby tam podjechać” – jedna z serpenty wisiała mi dosłownie nad głową :-D. Na szczęście można było zatrzymać się na chwilkę pod pretekstem wykonania dokumentacji fotograficznej hehe. Widoki zapierały dech w piersiach: Wreszcie byłam coraz bliżej szczytu. Tak sytuacja przedstawia się tuż tuż prze końcem (acha, tam gdzie widać pasmo drogi które zawija się za zboczem wypada mniej więcej 2/3 podjazd, licząc od dołu – czyli najdłuższego odcinka leśnego po prostu nie widać) : Na szczycie czekał na mnie kolega od żółtej szosy: Wjechaliśmy razem, ale w innym czasie. On wyprzedził mnie o jakieś 1,5h, a ma dużo twardsze przełożenie. Szacun dla niego, bo połowę podjazdu zrobił stojąc na pedałach. To jest widok ze szczytu najbardziej stromej części podjazdu: Zdobycie szczytu tej przełęczy, a w szczególności emocji, które temu towarzyszą, atmosfery morderczego podjazdu, a także wsparcia innych rowerzystów, motocyklistów oraz kierowców samochodów osobowych nie da się opisać – wszyscy kibicują !!! Na każdym kroku widzisz podniesione kciuki i słyszysz dopingujące klaksony. Coś niesamowitego !!! Jak wreszcie zakończyłam już wspinaczkę i byłam na szczycie, to zachowywałam się tak jak Mark Cavendish, który w tym roku wygrał swój pierwszy etap na TdF. Łzy szczęścia i niedowierzanie, że to mi się udało !!!!! Miałam też wrażenie, ze gratulacje spływają do mnie z całego świata (chociaż były to smsy od najbliższego grona znajomych ). O pracy mentalnej, którą wykonałam w czasie podjazdu mogłabym założyć chyba osobny watek na skionline O Stelvio dowiedziałam się dwa miesiące przed wyjazdem, od koleżanki. Wpisałam wtedy nazwę do Googla i już wiedziałam, że chcę tam pojechać. Wszystko zaczęło się od zakupu nowego roweru pod koniec zeszłego roku. Potem włączyłam przez przypadek Eurosport i natknęłam się na któryś z początkowych etapów Giro – no i poszło….. Teraz planuje zakup szosy. Chciałabym pokonać Stelvio właśnie na szosie, tak jak robi to Grande Giro. To moje kolejne marzenie. Mogę Was zapewnić, że było bardzo ciężko, ale życzę Wam wszystkim, abyście choć raz w życiu pokonali tą przełęcz. Po wyczerpującej wspinaczce czekał mnie jeszcze bajeczny, lecz ekstremalny zjazd. Wybraliśmy wariant przez Szwajcarię, zamykając trasę w pętlę. Strona Szwajcarska wygląda tak: Wyjechaliśmy z domu o 8:30, około 9:00 zaczęliśmy się wspinać. Ja ukończyłam walkę o 16:15, kolega o 15:00. Zjazd zajął nam około godziny. W domu byliśmy w okolicach 9:30. Zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi :))) Dziękuję za uwagę 🙂 Do następnego razu !!
    2 punkty
  7. @Ziemowit warto wrócić w trochę trudniejszy teren na Słowacji. Jest olbrzymia zaleta... Turystów brak. Pustki. Wczoraj idąc na Lodową Przełęcz przez cały dzień spotkaliśmy... 2 Ludzi i 3 Kozice 😃 Czerwona Ławka, to nawet koło Via Ferraty nie stała 😜 @Jeeb musiał jakiś słowacki "Fakt" cytować 😃 A tak na serio, sam czytałem u naszych południowych sąsiadów w internetach, że CzŁ jest naj w Tatrach...a prawda jest taka, że Orla Perć, to zupełnie inna klasa trudności, ich Rohacze również...a jakby się zastanowić, to inne szlaki, bardziej wymagające też by się znalazły.
    1 punkt
  8. Ma być via ferrata tamże. Jeeb pisał podając slowackie źródło.
    1 punkt
  9. Stelvio to sie je w pakiecie z Gavia i Mortirolo
    1 punkt
  10. @barattolina Gratulacje!!! Aczkolwiek co do jednego nie mogę się zgodzić: to nie jest Piekło Kolarzy, to jest Raj
    1 punkt
  11. Sprzęt, sprawdzony, gotowy do wyprawy.
    1 punkt
  12. Rozgrzewka przed Dniem Piekła Kolarzy 🚲 W zasadzie na dzień przed. To był ostatni moment, bo w górach mogliśmy spędzić 3 dni, przy czym drugi był przeznaczony na Piekło. Dziś przedstawię Wam dzień pierwszy we włoskich Alpach, które znałam dotychczas tylko i wyłącznie z zimowych wyjazdów narciarskich, chociaż też nie do końca bo akurat w zachodniej części Południowego Tyrolu nigdy wcześniej nie byłam. Do Włoch jechaliśmy we trójkę jednym autem z trzema rowerami na dachu. Ruch był spory, przyznam, że nie spodziewałam się 12sto godzinnego dojazdu . Na granicy DE/AT i AT/IT bez kontroli. Wszyscy mieliśmy jednak paszporty covidowe i zarejestrowaliśmy swój pobyt na włoskiej stronie rządowej. Na miejscu przy zameldowaniu nikt nie wymagał od nas ani certyfikatu ani potwierdzenia rejestracji pobytu. Rozgrzewka polegała na przystosowaniu się do wysokości (chociaż wiadomo, że jeden dzień to za mało) oraz przygotowania mięśni na Piekło. Na tzw. przystawkę przed Daniem Zero pokonaliśmy przewyższenie 625m na długości ok.15km. Najwyższa rzędna - 1566m npm, ze startem z poziomu około 950m npm. Były więc i podjazdy i zjazdy gdzie rower rozpędzał się do steki w trzy sekundy (takie przynajmniej miałam wrażenie). Na co dzień mieszkamy na nizinach, więc takie wysokości były już dla nas odczuwalne. Po odespaniu trudów podróży, śniadaniu oraz kawusi wyruszyliśmy na trening. Po krótkiej wspinaczce naszym oczom ukazał się taki widok: Potem było już tylko gorzej: Trasa którą wybraliśmy w większości była drogą rowerową. Zamierzaliśmy objechać całe jezioro, które oplata z jednej strony gładki niczym lico młodej dziewanny asfalcik, o taki...... .....a z drugiej nawierzchnia szutrowa. Kolega na szosie z "opąką 25" musiał w tamtej części przemieszczać się drogą dla samochodów (ja i mój D. mamy grawele). Tutaj cała rowerowa trójca na jednej focie: Faktycznie objechaliśmy jezioro, pożerając po drodze różne pyszności: Po udanej wspinaczce i obczajce okolicy ruszyliśmy w dół. W teorii, bo żeby zjechać te 600m w dół trzeba było jeszcze trochę podjechać w górę:-))) O tutaj widać zdradliwy początek tego zjeździku: Jadąc w dół ćwiczyłam zachowanie zimnej krwi przy dużych prędkosciach i sprawdzałam skuteczność hamulców tarczowych. Spadek nie wydawał się zabójczy, ale potem na Stravie po analizie statsów wyszło, że jednej niepozornie wyglądającej górce rozwinęłam prędkość 70km/h !!! Tutaj jest jej początek (to co widać to podjazd, zjazd z drugiej strony). A tak sytuacja przedstawiała się na wzniesieniu pola, które widać na powyższym zdjęciu. Cóż...to tyle, jeśli chodzi o rozgrzewkę. Ciekawa jestem ilu z Was wie co czekało mnie następnego dnia - założę się że większość już się domyśla. Dzień Zero czyli to co nazywam Piekłem Kolarzy opiszę Wam w następnym odcinku :))))) Pozdrawiam serdecznie :*** STAY TUNED
    1 punkt
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...