Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Ranking

  1. tanova

    tanova

    VIP


    • Punkty

      11

    • Liczba zawartości

      2 752


  2. Ziemowit

    Ziemowit

    Użytkownik forum


    • Punkty

      3

    • Liczba zawartości

      1 785


  3. Gerald

    Gerald

    Użytkownik forum


    • Punkty

      3

    • Liczba zawartości

      1 862


  4. sstar

    sstar

    Użytkownik forum


    • Punkty

      3

    • Liczba zawartości

      3 984


Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 20.07.2021 uwzględniając wszystkie działy

  1. Czytając w czerwcu wpis @marboru, pomyślałam sobie - taki spektakularny zamek, a jeszcze mnie tam nie było? Minęły trzy tygodnie i nadarzyła się sposobność - przy okazji wyjazdu do Wrocławia. Autor bloga bardzo skrupulatnie opisał historię i udokumentował fotograficznie zakamarki Książa, więc pozwolę sobie tylko na parę uzupełniających impresji. Trafiliśmy akurat na międzynarodowy konkurs tradycyjnego powożenia, więc na podjeździe kolejno prezentowały się bardzo eleganckie bryczki i powozy - a szykowna damska publiczność niewiele ustępowała tej z wyścigów w Ascot: oszałamiające kapelusze, długie suknie i niebotyczne szpilki. Tutaj prezentuje się duet krakowski: I kolejne powozy, czekające na swój występ: Zamek pieczołowicie odrestaurowano, niestety z oryginalnego wystroju zostało niewiele, bo hitlerowcy - planujący przerobić pałac na siedzibę Führera - nie patyczkowali się i dość brutalnie potraktowali zabytkowe wnętrza. A za czasów administracji czerwonoarmistów i PRL-u było jeszcze gorzej. Wiele pomieszczeń ma więc wygląd z epoki, ale nie oryginalny. Sala myśliwska: Okna i balkony w sali Maksymiliana - najbardziej okazałej w zamku. Tej samej, w której uwagę @marboru przykuły cycate sfinksy Sporą część pomieszczeń zajmuje ciekawa wystawa fotograficzna. Pasją kucharza księżnej Daisy była bowiem fotografia i uwiecznił w bardzo udany sposób wiele scen z życia mieszkańców zamku - dwu- i czteronożnych. Między innymi udomowionego białego wilka księżnej. Jeszcze raz piękne ogrody: Wsporniki balkonu z motywami zwierzęcymi na fasadzie: i tanova w hortensjach w wałbrzyskiej palmiarni Hochbergów: Wkrótce postaram się wrzucić - już chyba na własnym blogu - relację z drugiej części dolnośląskiego weekendu. Pozdrawiam
    6 punktów
  2. Całokształt brzmi jak: Nie chcę niczego się dowiedzieć, chciałem tylko wrzucić reklamę jakiejś strony.
    3 punkty
  3. Za pap>> Amerykańska agencja prasowa Associated Press (AP) prognozuje, że polska reprezentacja olimpijska zdobędzie w Tokio 22 medale, w tym pięć złotych. Na najwyższym stopniu mają stanąć m.in. młociarz Paweł Fajdek, siatkarze i koszykarze 3x3. Igrzyska rozpoczną się w piątek. Najwięcej krążków do kraju mają przywieźć lekkoatleci, bo aż siedem. Cztery medale mają zdobyć przedstawiciele rzutu młotem. Oprócz Fajdka na podium powinni - zdaniem ekspertów AP - stanąć także Wojciech Nowicki i Anita Włodarczyk (oboje srebro) oraz Malwina Kopron (brąz). Dwa krążki powinni wywalczyć oszczepnicy - drugie miejsca są prognozowane dla Marcina Krukowskiego i Marii Andrejczyk. Po brąz ma pobiec kobieca sztafeta 4x400 m. Zadowoleni powinni wrócić do kraju także wioślarze. Cztery polskie osady są w stanie wywalczyć medale - złoty w czwórce mężczyzn, srebrne w czwórce podwójnej - zarówno panów, jak i pań - oraz brąz Mirosław Ziętarski i Mateusz Biskup w dwójce podwójnej. Trzy krążki do Polski mają przywieźć kajakarze. Na drugim stopniu podium mają stanąć Marta Walczykiewicz (200 m) oraz Karolina Naja i Anna Puławska w K2 na 500 m, a na trzecim - kobieca czwórka w K4 na 500 m. Polski hymn mają usłyszeć jeszcze startująca w strzeleckim trapie Sandra Bernal, a także koszykarze 3x3 i siatkarze. Ci pierwsi w finale pokonają Serbów, a drudzy - według prognoz - okażą się w ostatnim meczu lepsi od Brazylijczyków. Do srebrnego medalu typowani są kolarka torowa Daria Pikulik w omnium oraz tenisowy mikst Iga Świątek i Hubert Hurkacz. Z kolei brązowe medale mają zawisnąć na szyjach Piotra Myszki (windsurfing), taekwondzistki Aleksandry Kowalczuk (+67 kg) i zapaśnika w stylu klasycznym Tadeusza Michalika (97 kg). Zobaczymy co się sprawdzi ..Jak myślicie?
    2 punkty
  4. „Owa góra wielkiej doznawała czci u wszystkich mieszkańców z powodu swego ogromu oraz przeznaczenia, jako, że odprawiano na niej przeklęte, pogańskie obrzędy” – pisał o Ślęży po łacinie niemiecki kronikarz Thietmar z Merseburga na początku XI wieku. Mijałam ją dziesiątki razy, majaczącą jako ciemny zarys na horyzoncie, jadąc autostradą A4 w kierunku na Wrocław. Czasem warto jednak zwolnić, zboczyć z autostrady i spotkać się z tym niezwykłym miejscem. Dlaczego niezwykłym? Z kilku powodów. Jadąc w stronę Sobótki przemierzamy płaską jak stół dolnośląską dolinę. Wszędzie pola, zboża, miasteczka i wioski i nagle – taki masyw, nie wiadomo skąd. Błąd systemu – stwierdziła moja córka, stojąc na szczycie i spoglądając dookoła. Irytacja niemieckiego biskupa nie była bezzasadna – od starożytności Ślęża była miejscem kultu solarnego, o czym świadczą zachowane kamienne kręgi na niej i na pobliskiej Wieżycy. Może nie tak spektakularne jak w Stonehenge, ale jednak są. Do dziś uznawana jest za jedno z potężniejszych miejsc energetycznych w Polsce, zaraz po Wzgórzu Wawelskim, choć jej moc zakłóca ponoć ogromny maszt przekaźnikowy na szczycie. Stojący nieopodal schroniska i kościoła. Tak, oczywiście – duchowni chrystianizujący pogańskie plemiona często budowali świątynie na miejscu dawnych obrządków. Tak też uczyniono na Ślęży i jeszcze poprowadzono tędy szlak Jakubowy. Archeologowie wykopali tutaj również kilka kamiennych posągów – między innymi niedźwiadka, będącego niejako maskotką Ślęży. Początkowo datowano znaleziska na czasy starożytne i kulturę łużycką, ale jednak nowsze badania wskazują na wczesnośredniowieczne pochodzenie tych rzeźb. Na szczyt prowadzi kilka szlaków – z przełęczy Tąpadła (to najkrótsza droga) oraz z Sobótki (nieco dłuższe podejście). Są też szlaki okrężne, archeologiczne i boczne – do dalszych wiosek, więc różnych wariantów na wycieczkę jest sporo. My wybraliśmy wejście żółtym szlakiem z Sobótki przez Wieżycę, a zejście niebieskim do zamku w Górce i powrót do Sobótki nieoznakowaną ścieżką przez las. Pomimo pogodnej i dość ciepłej niedzieli wędrowców na szlaku nie było zbyt wielu, na niebieskim spotkaliśmy może z pięć osób, za to na kopule – kupa luda. Widok na Sobótkę z żółtego szlaku: Nie uszliśmy za daleko, a tu już pierwsza pokusa - pomimo dość wczesnej pory skusiliśmy się na szklaneczkę bursztynowego, z lokalnego browaru. Krasnoludki dobrze się postarały. Podejście pod Wieżycę trochę nas zaskoczyło - kawałek stromej i bardzo kamienistej ścieżki, za to na szczycie - nagroda. Ponad stuletnia wieża Bismarcka i piękne z niej widoki. Gdzieś w oddali, na horyzoncie majaczą Góry Wałbrzyskie (chyba): Idziemy dalej przez liściasty las, zastanawiając się, co widziały te majestatyczne głazy. Przy szlaku wyeksponowano dwie kamienne rzeźby - postać z rybą oraz niedźwiadka (drugi podobny jest na szczycie Ślęży): Na szlaku: I na polanie, na szczycie - 718 m npm.: Proszę Państwa, oto miś: Taras widokowy na kościele jest płatny, kawałek dalej jest bezpłatna wieża. Idziemy! Schodzimy niebieskim szlakiem wśród skał i lasu. Stromą i krętą ścieżką. Przy schodzeniu niestety jakoś głupio się potknęłam o kamień i wyłożyłam. Promieniujący ból w nadgarstku, ale mogę ruszać ręką. Nie przechodzi, trzymam w górę - źle, w dół - jeszcze gorzej, w końcu zrobiłam sobie temblak i było lepiej. Godzinę pobolało, potem jakoś zaczęło przechodzić. Skończyło się tylko na sporym krwiaku, uff. Jednak dobra ta energia Ślęży. Dochodzimy do zamku w Górce. Zamek jest w remoncie, daleko mu do wymuskanego Książa ale ma klimacik: Siedzi ofiara losu ... Wycieczka na pół dnia, nieco ponad 16 km, w sam raz, żeby zdążyć jeszcze późniejszym popołudniem na rodzinne spotkanie. Pozdrawiam.
    2 punkty
  5. Lepiej kup jej sprzęt narciarski albo fajną odzież i zabierz zimą na narty, choćby i do Bułgarii 🤔
    2 punkty
  6. IMHO Trollstigen jest delikatnie przereklamowany Widoki super ale są w Norwegii lepsze drogi dla roadsterów i pewnie i na rower. Skrócone dwa przykłady: 1. Śnieżna droga https://www.norwegofil.pl/najpiekniejsze-trasy/sniezna-droga-aurlandsvegen https://google.pl/maps/dir/Kjerag+Restaurant+(Øygardstøl),+Fv500,+4127,+Norwegia/Olavs+Pub/@59.0509368,6.6497515,15z/data=!3m1!4b1!4m14!4m13!1m5!1m1!1s0x463971424ec87beb:0xb763049b0955f879!2m2!1d6.6521148!2d59.0466413!1m5!1m1!1s0x0:0x58f318739301dcee!2m2!1d6.6485808!2d59.0543754!3e0 2. Droga z/do Lysebotn (Kjeragbolten warto zobaczyć i wejść ). https://szewo.com/lysebotn-i-lysefjorden/ https://www.google.pl/maps/dir/61.1027438,7.4227928/Marius+Moldvær,+Skjerdalsvegen+17,+5745+Aurland,+Norwegia/@60.910736,7.2132455,2372m/data=!3m1!1e3!4m14!4m13!1m5!3m4!1m2!1d7.3924049!2d61.076705!3s0x463e1f6ab214eb59:0x2773e1e40521d8ec!1m5!1m1!1s0x463e10d3e6c3dff7:0xc54a4ceaba4c487!2m2!1d7.1893173!2d60.9090125!3e0
    2 punkty
  7. Jagnięcy Szczyt 2230 m npm, to ostatni cel naszej weekendowej wędrówki po Tatrach słowackich. A po drodze? Zielony Staw Kieżmarski przyrównywany do Morskiego Oka wraz z klimatycznym Schroniskiem. Widok na tatrzańskie giganty: Jastrzębią Turnię, Kieżmarski Szczyt, Baranie Rogi, czy najwyższy Durny Szczyt. Widocznych szczytów z samego otoczenia "jeziorka" ciężko z pamięci zliczyć 😮 Czy spotkaliśmy jakieś jagnięta na szlaku do Jagnięcego Szczytu? Tak! Dowód poniżej No, to co? Fotorelacja start! Startowaliśmy z Kieżmarskiej Doliny Białej Wody. Tuż po wyjściu na malutką polanę widok na Tatrzańską Łomnicę: Kieżmarska Biała Woda: Mała Świstówka: Woda biała, to fakt! Dolina Zielonego Jeziora, tuż przed Schroniskiem... Dziarskim krokiem do przerwy śniadaniowej A co do jedzenia? Coś co przypomina Jastrzębią Wierzę Na "paszę" był też inny chętny... ...nie dostał. Turyści z Polski, a na dodatek z Radomia, chytrzy! Szybkie, widokowe foto i... ...w drogę! Na szlak! Auta schroniskowe... też malownicze! Idziemy ...i widoki, są! A z tyłu kolejna wieża? Przerwa na kamieniu... No i trzeba pokazać gdzie idziemy... ...idziemy tam! Na Jagnięcy Szczyt! Z bliska, ten szczyt, to wygląda dokładnie tak... ...a jeszcze dokładniej, to tak...i nawet, ktoś się nie bał i wszedł przed nami 😮 Tym czasem jeszcze jedna perspektywa... perspektywa kontemplacji Krok za krokiem, krok za krokiem... ...a tu śnieg 😮 Też go dotknąłem Jeszcze trochę w górę i napotykamy kilka łańcuchów. Marboru: Paula: Wchodzimy na grań: Tu też fotosy Idziemy północno zachodnią częścią grani. Chmury... Tuż przed szczytem historia z okularami... Klasyczny Hilary... Myślałem, że zgubiłem, a one spadły mi z czapki i przyczepiły się do plecaka. Jeszcze kilka kroków i jesteśmy!!! Szczyt "Jagniątka" zdobyty Jemy i czekamy aż chociaż trochę przewieje te chmury... ...doczekaliśmy się! Grań, przy której szliśmy... płonęła!!! 😮 Widoki... ... I jeszcze... I tak długo... W tych okularach widziałem zdecydowanie wszystko większe Schodzimy! Żegnamy Jagnięcy Szczyt. Szlak: "Oczko"... Bliżej... Kozi Szczyt: No i Kozice!!! Słodziaki!!! I jagniątka też były malutkie! Zero lęku przed ludźmi 😮 Schodzimy dalej... Zielony, z góry! Ukwiecona "Nimfa" I z bliska pachnidło... Kto zgadnie, co to za "szpica"? Schronisko: I widoczek w całości ale bez zielonej wody Trochę tutejszych zachwycających krajobrazów... Kto by nie chciał mieć takiego tła? Aż do znudzenia... ...zbliżenia 😮 I zoom X30: Robimy ostatnie zdjęcie... ...i spadamy na dół. Do domu daleko, i chcemy wrócić przed 20stą. Ten cel również udało się zrealizować. Korki umiarkowane...a tuż po wejściu do auta - burza. Kolejny raz się udało Nie ma jak pogoda i radar Kolejna nasza wizyta w Tatrach niezwykle udana. W nogach grubo powyżej 80 km. Skreślamy kolejne trzy sztuki z Turystycznej Korony Tatr... na liście do zrobienia zostało już niewiele Co będziemy robić później? Trzeba wyznaczyć sobie kolejne wyzwania. Pozdrawiam serdecznie marboru i Paula
    1 punkt
  8. Fantastycznie, zjawiskowo - no i brawo za dystans trzydniowy 👏. Trzy dni wykorzystane na maxa. Ale co do jagniąt to bym ... polemizowała . Chyba ktoś był bar... ekhm... nieuważny na biologii .
    1 punkt
  9. Od roku szukałem okazji popływania Orzycem. Parę dni temu miałem okazję spłynąć Orzycem od Makowa Maz. do Narwi i dalej do Zegrza. Orzyc jak najbardziej OK, urokliwa rzeka - polecam. Narew .. hmm ? .. nigdy więcej tego motorowego wariactwa.
    1 punkt
  10. Wejście na Czerwoną Ławkę 2309 m npm, to dla Słowaków podobno najtrudniejszy szlak w Tatrach. Naszym zdaniem jest kilka innych, trudniejszych i bardziej wymagających choć, generalnie, nie było łatwo. Łańcuchy, klamry i główkowanie gdzie postawić nogę, a jak chwycić skałę. Dla kogoś kto ma lęk wysokości, pionowe ekspozycje zmroziłyby krew w żyłach. Nasz czwartkowy, 32 kilometrowy trekking wiódł dwiema urokliwymi dolinami Studeny Potoku. Jak było? Tatry za każdym razem zachwycają i witają nas bajkową, piękną pogodą! Opisać napotkane piękno, trudno. Mogę jedynie pokazać w fotorelacji i nowym wpisie na blogu Zapraszam. Początek dnia, tuż po deszczu. Idziemy szlakiem żółtym wzdłuż Studeny Potoku. Teraz trochę fotek wspomnianego cieku wodnego W lesie czuliśmy się jak w puszczy amazońskiej - wilgotność pewnie coś ok 90%. Urokliwe miejsca I co? Burza... Pół godzinki, kieliszeczek prądu i poszliśmy dalej. Poniżej nasza "spelunka" I ponownie spotkanie z "białą" wodą. Idziemy w górę. Wchodzimy w Małą Dolinę Studeny Potoku. Niebo się odsłania... ...jest pięknie! Paula na szlaku: Kwiatki numer 1: I kolejny wodospad z bliska: ...i jeszcze jeden: Dolina Spiskich jezior, powinna mieć inną nazwę...miliona wodospadów Pod Teryho Chatą. Widoki magiczne - gra światła i chmur. Mordor? Lodowa Przełęcz... tam byliśmy wczoraj (kolejny blog niebawem). Nasz cel - Czerwona Ławka: Gzie idziemy? Na jedną, czy na drugą przełęcz... oczywiście - Czerwona! ...a potem ta druga Śniegu Ci tutaj dostatek No, to co? w górę? Żelastwo w garść i w górę! Michał i Paula już walczą ...a ja za nimi. Halo!!! Kto to? I po klamrach, ku niebu! Po drodze czas na kontemplację otaczającej nas przyrody... Poniższe zdjęcie z tego dnia podoba mi się najbardziej Wam też się podoba? Wiecie dlaczego "Czerwona Ławka"? Od koloru skał... A na przełęczy... kwiatuszki i zlot motyli. 2309 m npm zdobyte... można schodzić Widok w stronę Gerlacha - w drugiej linii z chmurkami. Tą to zawsze do śniegu ciągnie Tak, tak - narty by się przydały. Przypomnę - mamy połowę lipca. Widok na dół z żółtego szlaku prowadzącego do Zbójnickiej Chaty. Już na dobre w Wielkiej Studeny Dolinie Zbójnicka na horyzoncie...i piwko Już kiedyś robiłem temu czemuś zdjęcie Na powrocie z Małej Wysokiej... Czerwony Kapturek Komu bije dzwon? I teraz tradycyjnie, fotki z GoPro Od początku naszej wędrówki. Perspektywa się zaokrągla Marboru na szlaku: A za plecami jakieś barany... Paula Ciągnie i mnie do śniegu... W środku wodospadu. T Chata Jeziorko, jedno ze "Spiskich" Będzie przerwa? Była! Kwiatki numer 2 a nawet 3. Moje ulubione Kolejne jeziorko: Pod słońce: Inna perspektywa: I jeszcze inna... Idą... Trzy w jednym - z wysokości: Marboru tuż przed rozstajem szlaków. I są. Łańcuchy na Czerwoną Ławkę - początek szlaku. No to idę Na klamrach: Przełęcz Czerwona Ławka zdobyta! Teraz zejście: Jak ja to lubię, wielkie klocki... ...może nie takie jak w Dolomitach, ale zawsze jakieś Droga powrotna... ...w środku lata prowadziła przez śnieg No i zleciało 72 zdjęcia z niezwykłej wędrówki. Nogi oczywiście bolały. 32 kilometry i droga od godziny 6 rano, do 20 wieczorem. Lekko, nieśpiesznie i z dwoma długimi przerwami z powodu deszczu, w schroniskach. Było niezwykle fajnie! Dzisiaj odpoczywały, po wczorajszej Lodowej Przełęczy...a jutro kolejne wyzwanie. Jakie? Zaprasza wkrótce do odwiedzin mojego bloga. Pozdrawiam serdecznie marboru
    1 punkt
  11. Zauważyłem, że sporo z Was było już w Bułgarii. Planuję w tym roku wspólny wyjazd z narzeczoną i rozważamy właśnie Bułgarię. Jeśli podróżowaliście, to raczej z biurem podróży, czy na własną rękę?
    1 punkt
  12. Uważam, że zawsze lepiej zapobiegać niż leczyć. Warto wesprzeć się suplementami na wzmocnienie stawów, jak i oczywiście porządnie się rozgrzać przed zjazdami. Mi samemu trzy lata temu przytrafiła się kontuzja kolana, która niestety powraca, i to w najgorszych momentach. Moja narzeczona na szczęście jest pielęgniarką i potrafi temu jakoś zaradzić. Wiem, że to nie forum medyczne, ale może ktoś z was ma do polecenia jakieś sklepy z fajną odzieżą medyczną? Niedługo zbliżają się urodziny narzeczonej i pomyślałem, że to może być dobry pomysł na prezent. W sieci natrafiłem na taką stronę https://flowmed.pl/ i rozważam kupno zestawu spodnie + koszulka. Będę wdzięczny za wasze opinie, bo nie jestem zbyt dobry w kupowaniu prezentów.
    1 punkt
  13. Jedno, choć czasem z ranca pomykali/ło się w obie. Wtedy był to naprawdę oblegany teren i to nie tylko w weekendy. Taki „muszę tu być „ dla Słowaków, Krywań wysiada i te ciagle pytania czy Orla albo Chłopek trudniejsze te zdjęcia są z 13 września, wtedy taki wypad z „konieczności w sezonie” często tam bywalce pod koniec października i zawsze było spokojniej, nawet w weekendy Pozdrawiam mirekn
    1 punkt
  14. Udany wypadzik Gratulacje. Panie a kiedyś 2013 wrzesień to klamer tyle nie było ale "luda" sporo więcej Co "odważniejsi" dawali z lewa bo tam pusto. Pozdrawiam mirekn
    1 punkt
  15. Prognozy maja to do siebie, że tak około 50 % trafia, a reszta nie. Tak jak z pogodą. Zawsze są niespodzianki na plus i minus, jak będzie z naszą reprezentacją, ta pandemiczna Olimpiada jest całkowicie różna od poprzednich, może łatwiejsza, choć niekoniecznie. Ja nie lubię zgadywać, każdy sukces będzie radością ale i smutku pewnie nie zabraknie. Dwa medale w rzucie młotem kobiet będzie ciężko, Francuzka i Amerykanki, chyba że Amerykanki mają coś do ukrycia, dobre wyniki robiły u siebie, a z kontrolą u nich różnie bywa. Nawet na eliminacjach można polec (patrz Fajdek - wielokrotnie). Wystarczy że pogoda będzie zła w dniu zawodów (deszcz, wiatr, zimno) i już problemy mogą być w kole, wiele razy tak było. Nawet mój faworyt w tenisie (ziemnym, bo w stołowym raczej nie był zgłaszany) Novak Djokovic może nie dotrwać do medalu, a co dopiero sportowcy o mniejszym talencie. Siatkarze na medal czekają od Montrealu 76, też nie mogą być pewni medalu, jeden słabszy mecz w fazie pucharowej i po ptokach. Jednak myślę, że jakiś worek medali przywiozą nasi do domu, są dyscypliny bardzo popularne i takie w których łatwiej wdrapać się na podium...
    1 punkt
  16. Nie chce siać defetyzmu i oglądał będę ale https://www.onet.pl/sport/onetsport/japonczycy-sie-boja-nie-chca-igrzysk-olimpijskich-dlaczego-toyota-sie-wycofala-tokio/73qpvgw,d87b6cc4 https://www.sport.pl/igrzyska-olimpijskie/7,154863,27345495,coraz-wiecej-przypadkow-koronawirusa-na-igrzyskach-w-tokio.html
    1 punkt
  17. Nie dziwie się wam. Jest jeszcze dobre wino. W Annecy narty kupiłem, co prawda zdalnie, ale kiedyś tam byliśmy.
    1 punkt
  18. Tak, do Zbójnickiej Chaty. Moja THR Grań Tatr 2019 Choć zdecydowanie ciekawszy i nie trudny jest zjazd do Staroleśnej Doliny przez Strzeleckie pola
    1 punkt
  19. PIEKŁO NA STELVIO 48 zakrętów, ca. 1850m przewyższenia przy średnim nachyleniu 7,4% na odcinku 24km od Prato allo Stelvio (Prad am Stilfserjoch) – taką trasę wybraliśmy, jest jedną z trzech wariantów podjazdu – prawdziwe PIEKŁO KOLARZY. To był kolejny dzień po rozgrzewce, nasz drugi dzień pobytu w Alpach. „Ta góra jest chora” – powiedział do mnie kolega od żółtej szosy. Ja popłakałam się jak byłam już na szczycie. Wspinaczka zajęła mi jakieś 7,5h łącznie z postojami. Spore rozczarowanie spotkało mnie już na początku wspinaczki, kiedy zorientowałam się, że nie mam już lżejszego biegu 😄 (tarcze:46/30, kaseta:11-34). To był mój pierwszy pobyt w górach na rowerze. Pierwszy raz jeździłam na takiej wysokości i nie spodziewałam się, że jestem AŻ tak słaba ! Nie byłam w stanie utrzymać koła grupki niemieckich turystów w czerwonych koszulach..hehe, już na samym początku podjazdu – na pierwszej serpentynie z numerem 48. Trasę można podzielić z grubsza na dwa etapy – odcinek o mniejszym nachyleniu w lesie i odcinek poza lasem gdzie zaczyna się R Z E Ź. O ile w lesie każdy jeszcze wygląda jako tako, to z biegiem redukcji ilości zakrętów (numeracja maleje od podstawy podjazdu do szczytu) lwia część uczestników tego szalonego czynu zaczyna przypominać rozgrzany piec. Każdy wylewa siódme poty, każdy uprawia trening mentalny - prawdziwą walkę ze samym sobą i z tą piekielną górą. Dla mnie najtrudniejszy był odcinek w lesie. Człowiek nie widzi końca a zakręty mijają bardzo wolno z uwagi na długie odcinki drogi po między nimi. Niby nie widzisz nachylenia, niby jest niewielkie, a jednak płuca się wypluwa. Zresztą, zobaczcie sami jak to wygląda: Jednak im wyżej tym częściej drzewa ustępują i pojawiają się takie momenty: Wyjechałam z lasu i to był moment pierwszego wzruszenia – tak, jest !!! Widzę już szczyt. Mam nawet zdjęcie z tego miejsca – to była piękna chwila !!! Telefon mówi, że zdjęcie zostało wykonane o 13:48, wiec zostało mi jeszcze około 2h wspinaczki, gdzie procent nachylenia wynosił 8-12%. Jest już coraz wyżej i brak tlenu daje się mocno we znaki. Zdecydowana większość rowerzystów pozdrawia się nawzajem i wspiera się na tej morderczej trasie. Jak już byłam trochę wyżej i widziałam dokładnie wszystkie curviątka, które prowadzą na szczyt – wiem, bo je wtedy policzyłam ! Zobaczcie, jednak nie wszyscy wyglądali jak piece. Byli tacy, którzy prezentowali się niczym Vincenzo Nibali na Giro :-D: Trasa ponad lasem jest trudniejsza. Są dużo większe przewyższenia i ekspozycja słoneczna, nie ma się gdzie schować. Jest naprawdę gorąco. Pokonywanie kolejnych serpentyn idzie jednak sprawniej, odcinki pomiędzy nimi są krótsze. Zdecydowanie wolę tą formę wspinaczki. Jednak nadal się bardzo ciężko. Pamiętam jak, stanęłam na jednym z zakrętów , spojrzałam w górę i pomyślałam – „o jprdl, przecież to nie jest możliwe, żeby tam podjechać” – jedna z serpenty wisiała mi dosłownie nad głową :-D. Na szczęście można było zatrzymać się na chwilkę pod pretekstem wykonania dokumentacji fotograficznej hehe. Widoki zapierały dech w piersiach: Wreszcie byłam coraz bliżej szczytu. Tak sytuacja przedstawia się tuż tuż prze końcem (acha, tam gdzie widać pasmo drogi które zawija się za zboczem wypada mniej więcej 2/3 podjazd, licząc od dołu – czyli najdłuższego odcinka leśnego po prostu nie widać) : Na szczycie czekał na mnie kolega od żółtej szosy: Wjechaliśmy razem, ale w innym czasie. On wyprzedził mnie o jakieś 1,5h, a ma dużo twardsze przełożenie. Szacun dla niego, bo połowę podjazdu zrobił stojąc na pedałach. To jest widok ze szczytu najbardziej stromej części podjazdu: Zdobycie szczytu tej przełęczy, a w szczególności emocji, które temu towarzyszą, atmosfery morderczego podjazdu, a także wsparcia innych rowerzystów, motocyklistów oraz kierowców samochodów osobowych nie da się opisać – wszyscy kibicują !!! Na każdym kroku widzisz podniesione kciuki i słyszysz dopingujące klaksony. Coś niesamowitego !!! Jak wreszcie zakończyłam już wspinaczkę i byłam na szczycie, to zachowywałam się tak jak Mark Cavendish, który w tym roku wygrał swój pierwszy etap na TdF. Łzy szczęścia i niedowierzanie, że to mi się udało !!!!! Miałam też wrażenie, ze gratulacje spływają do mnie z całego świata (chociaż były to smsy od najbliższego grona znajomych ). O pracy mentalnej, którą wykonałam w czasie podjazdu mogłabym założyć chyba osobny watek na skionline O Stelvio dowiedziałam się dwa miesiące przed wyjazdem, od koleżanki. Wpisałam wtedy nazwę do Googla i już wiedziałam, że chcę tam pojechać. Wszystko zaczęło się od zakupu nowego roweru pod koniec zeszłego roku. Potem włączyłam przez przypadek Eurosport i natknęłam się na któryś z początkowych etapów Giro – no i poszło….. Teraz planuje zakup szosy. Chciałabym pokonać Stelvio właśnie na szosie, tak jak robi to Grande Giro. To moje kolejne marzenie. Mogę Was zapewnić, że było bardzo ciężko, ale życzę Wam wszystkim, abyście choć raz w życiu pokonali tą przełęcz. Po wyczerpującej wspinaczce czekał mnie jeszcze bajeczny, lecz ekstremalny zjazd. Wybraliśmy wariant przez Szwajcarię, zamykając trasę w pętlę. Strona Szwajcarska wygląda tak: Wyjechaliśmy z domu o 8:30, około 9:00 zaczęliśmy się wspinać. Ja ukończyłam walkę o 16:15, kolega o 15:00. Zjazd zajął nam około godziny. W domu byliśmy w okolicach 9:30. Zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi :))) Dziękuję za uwagę 🙂 Do następnego razu !!
    1 punkt
  20. Rozgrzewka przed Dniem Piekła Kolarzy 🚲 W zasadzie na dzień przed. To był ostatni moment, bo w górach mogliśmy spędzić 3 dni, przy czym drugi był przeznaczony na Piekło. Dziś przedstawię Wam dzień pierwszy we włoskich Alpach, które znałam dotychczas tylko i wyłącznie z zimowych wyjazdów narciarskich, chociaż też nie do końca bo akurat w zachodniej części Południowego Tyrolu nigdy wcześniej nie byłam. Do Włoch jechaliśmy we trójkę jednym autem z trzema rowerami na dachu. Ruch był spory, przyznam, że nie spodziewałam się 12sto godzinnego dojazdu . Na granicy DE/AT i AT/IT bez kontroli. Wszyscy mieliśmy jednak paszporty covidowe i zarejestrowaliśmy swój pobyt na włoskiej stronie rządowej. Na miejscu przy zameldowaniu nikt nie wymagał od nas ani certyfikatu ani potwierdzenia rejestracji pobytu. Rozgrzewka polegała na przystosowaniu się do wysokości (chociaż wiadomo, że jeden dzień to za mało) oraz przygotowania mięśni na Piekło. Na tzw. przystawkę przed Daniem Zero pokonaliśmy przewyższenie 625m na długości ok.15km. Najwyższa rzędna - 1566m npm, ze startem z poziomu około 950m npm. Były więc i podjazdy i zjazdy gdzie rower rozpędzał się do steki w trzy sekundy (takie przynajmniej miałam wrażenie). Na co dzień mieszkamy na nizinach, więc takie wysokości były już dla nas odczuwalne. Po odespaniu trudów podróży, śniadaniu oraz kawusi wyruszyliśmy na trening. Po krótkiej wspinaczce naszym oczom ukazał się taki widok: Potem było już tylko gorzej: Trasa którą wybraliśmy w większości była drogą rowerową. Zamierzaliśmy objechać całe jezioro, które oplata z jednej strony gładki niczym lico młodej dziewanny asfalcik, o taki...... .....a z drugiej nawierzchnia szutrowa. Kolega na szosie z "opąką 25" musiał w tamtej części przemieszczać się drogą dla samochodów (ja i mój D. mamy grawele). Tutaj cała rowerowa trójca na jednej focie: Faktycznie objechaliśmy jezioro, pożerając po drodze różne pyszności: Po udanej wspinaczce i obczajce okolicy ruszyliśmy w dół. W teorii, bo żeby zjechać te 600m w dół trzeba było jeszcze trochę podjechać w górę:-))) O tutaj widać zdradliwy początek tego zjeździku: Jadąc w dół ćwiczyłam zachowanie zimnej krwi przy dużych prędkosciach i sprawdzałam skuteczność hamulców tarczowych. Spadek nie wydawał się zabójczy, ale potem na Stravie po analizie statsów wyszło, że jednej niepozornie wyglądającej górce rozwinęłam prędkość 70km/h !!! Tutaj jest jej początek (to co widać to podjazd, zjazd z drugiej strony). A tak sytuacja przedstawiała się na wzniesieniu pola, które widać na powyższym zdjęciu. Cóż...to tyle, jeśli chodzi o rozgrzewkę. Ciekawa jestem ilu z Was wie co czekało mnie następnego dnia - założę się że większość już się domyśla. Dzień Zero czyli to co nazywam Piekłem Kolarzy opiszę Wam w następnym odcinku :))))) Pozdrawiam serdecznie :*** STAY TUNED
    1 punkt
  21. Liczę, że kiedyś dane mi się będzie wybrać w zimie na narty (skitury) do Bułgarii. Choć nie zwykłem brać urlopu w tym okresie, chciałbym zahaczyć o wyjazd tam na początku stycznia. Dzisiaj obchodzone było w prawosławiu święto Św. Jordana, dzień Jordanu, Epifania (Objawienie Pańskie). W Bułgarii i Macedonii jest one obchodzone w sposób szczególny. https://r.pl/blog/kultura-bulgarska-co-warto-wiedziec "Jednym z najstarszych świąt bułgarskich jest obchodzony 6 stycznia dzień św. Jordana. Według wiary chrześcijańskiej, tego zimowego dnia Bóg zstąpił na Ziemię, a Jezus Chrystus został ochrzczony przez Jana Chrzciciela w rzece Jordan i ogłoszony synem bożym. Zgodnie z bułgarską tradycją kapłan po odprawieniu modłów wrzuca krzyż do rzeki, jeziora lub jakiegokolwiek znajdującego się w okolicy zbiornika wodnego. Młodzi mężczyźni skaczą do lodowatej wody, by go szukać. Uważa się, że ten, który znajdzie krzyż będzie w nadchodzącym roku zdrowy i szczęśliwy. Stare wierzenia mówią, że jeśli krzyż zamarza w wodzie, rok przyniesie żyzne plony. Uczestnicy obrzędu często ubrani są w stroje ludowe i śpiewają stare ludowe pieśni." Dzisiaj, w miasteczku Kałofer, w którym miałem przyjemność rozpocząć 3 dniowy trekking po Starej Płaninie, uroczystości wyglądały tak: Kilka lat temu, nakręcono film "Bóg istnieje, a jej imię to Petrunia" produkcji Macedońskiej, w którym to kobieta (tytułowa Petrunia) wyławia krzyż. Wywołuje to skandal (w zwyczaju mogą zrobić to tylko mężczyżni), który próbuje rozwikłać policja (nie mająca żadnych podstaw prawnych). Jakże łudząco przypomina to pewne aspekty u nas.... Film każdemu polecam. Wart obejrzenia. Poniżej zwiastun:
    1 punkt
  22. Bułgarskie schroniska należą w większości do BTS (Bułgarski Związek Turystyczny). Ten sam związek zajmuje się też znakowaniem szlaków turystycznych, które są całkiem nieźle oznaczone. Znajomy opowiedział mi andegdotę skąd to się wzięło. Mianowicie, za komu popularyzowano turystykę górską oraz bano się szpiegów. Z tego drugiego powodu mapy były fatalne, lub nie było ich w ogóle. Lecz żeby ludzie nie pogubili się w niełatwych do przejścia górach, dobrze oznaczono szlaki. Bułgarskie schroniska prezentują z reguły niższy standard niż nasze. Często jedynym posiłkiem będzie ugotowana zupa w olbrzymim garze, a na śniadanie ciepły chleb z serem upieczony na starym piecu w kuchni. Do sporej części schronisk nie ma drogi, a wszystko transportuje się na koniach. Do schronisk w których byłem, ścieżka jest miejscami tak wąska, że ciężko się minąć. Po drodze widzę jeden taki konwój żywności - 4 małe konie objuczone piwami, i żywnością. Pomimo tego, nie miałem z nikim problemu. Bardzo podobała mi się atmosfera w górach - ludzie są życzliwi, i podobnie jak u nas witają się. Szlaki w większości są puste, nieco większy ruch robi się w weekendy. Centralna część Starej Płaniny wymaga co najmniej (moim zdaniem) 2-3 dniowej wędrówki aby cokolwiek nieśpiesznie zobaczyć. Drugi dzień poświęcam na przejście trasy od schroniska Raj, do schroniska im. Wasyła Lewskiego leżącego na końcu Doliny Starej Rzeki. Trzeci dzień - to zejście do Karłowa. Drugiego na szlaku, nie spotkaliśmy nikogo. Zupełna pustka. Schronisko im Wasyła Lewskiego - tutaj śpimy, jemy pyszną zupę i kozi ser z chlebem. Ot cała prosta kolacja, i jaka smaczna! Nazajutrz zejście do Karłowa - miasteczka z którego pojedziemy pociągiem do Płowdiw, a dalej kolejnego dnia w Riłę. Zejście do Karłowa to ok 15 km i 1000 m przewyższenia w dolinie Starej Rzeki. Po drodze dwa schroniska. W schronisku Chubawec, jemy zupę i pijemy herbatę. Herbata stoi w wielkim garze - 10 litrowym, skąd jest nalewana chochlą. Karłowo.
    1 punkt
  23. Malutki samolot Dash 400 ląduje o 6:30 na płycie lotniska. Jest deszczowo i sennie, nastrój udziela się pasażerom. Szybka przesiadka. Okęcie. W zasadzie nie trzeba byłoby wyświetlać z której bramki przechodzi się do samolotu. Sznurek pasażerów na lotnisku z daleka wyglądał bardzo stereotypowo jak na ten kierunek. Wypisz, wymaluj tak jak sobie to wyobrażałem. Nie żebym się czepiał, w końcu sam tam lecę. Samolot z Warszawy do Burgas przypomina pociąg pospieszny z głębi Polski do któregoś z morskich kurortów nad Bałtykiem. Część rodzinek z dziećmi, jest już lekko wstawiona. Ale nie żebym się czepiał, w końcu mi się też nieraz zdarzało pić przed południem. 🙂 Niemniej jednak nasłuchałem się od znajomych pracujących na lotnisku, jak wygląda typowy pasażer do Bułgarii i dlaczego akurat część z nich czasami nie wsiada. Od drugiego znajomego, który pracował dwa lata w Bułgarii jako rezydent - usłyszałem drugie tyle. 🙂 Ląduję w Burgas, jest 10:30 i niesamowicie gorąco (byłem z kolegą, ale narrację będę prowadził w tej relacji z mojej perspektywy). Chyba teraz uwierzyłem że tu jestem. Nic nie pokrzyżowało planów, ani nagłe zamknięcie granic, kwarantanna, czy coś innego. Szybki spacer po mieście, kupno butli gazowej, godzinna wizyta na plaży.....jest pusto. Normalnie powinno być tutaj mnóstwo ludzi, ale tak nie jest. Jest spokojnie, morze ma piękny, błękitny kolor. Szkoda że nie zaplanowałem tego na odwrót, tj kąpieli w morzu po powrocie z gór....na drugi raz nie powtórzę tego błędu. Na peronie pierwszym dworca kolejowego w Burgas rozłożone stoliki, można kupić zimne napoje, piwo i przekąski. Jest 32 stopnie, wypijam piwo jedno za drugim. Na peronie obok od rana stoi czterowagonowy pociąg z lokotmowyą i ogromnym napisem БДЖ . Od razu przypomina mi się piosenka o bułgarskiej kolei. Когато мразя те, обичах те! БДЖ, БДЖ, обичам те! БДЖ, БДЖ, шттт! (Kiedy Cię nienawidzę, kocham Cię, BDŻ, BDŻ!) Wysłużony i zaniedbany skład o godzinie 14:30 odjedzie z Burgaskiego dworca, gdzie dalej skieruje się na tzw. podbałkańską magistralę kolejową. To jednotorowa linia, przebiegająca u stóp południowej części Starej Płaniny. Znając bułgarskie realia, wiem że godzina przyjazdu jest orientacyjna. Przez ograniczenia prędkości pociąg przyjeżdża jednak tylko 40 minut później. Jest 18:45. Kałofer. Malutkie miasteczko położone u stóp Starej Płaniny. Dworzec kolejowy ulokowany jest 4 km od miasteczka. Do pociągu wsiadają ludzie z plecakami (czuje pierwszy powiew górskiej wędrówki). Ze składu nikt nie wysiada. Tak też myślałem, że z tego miejsca nie będzie się jak wydostać, oprócz własnych nóg. Idziemy piechotą. Po 5 minutach polną drogą pędzi auto - to nastawniczy ze stacji wraca po pracy do domu. Podwozi nas do miasteczka, i przynajmniej zwraca mu się za benzynę 🙂 Nocleg, obiadokolacja, spacer. W Kałoferze urodził się i część swojego życia przemieszkał Christo Botew. Narodowy wieszcz Bułgarski. Jest tutaj jego olbrzymi pomnik. Nocleg mam przy ulicy, a jakże Christo Botewa. W Bułgarii ciężko nie zauważyć upamiętnień postaci głównych narodowych bohaterów - Wasyła Lewskiego i Christo Botewa. Wcześniej w Krakowie, pojechałem na ulicę Christo Botewa na rowerze. Zrobiłem sobie zdjęcie. To tam symbolicznie zacząłem podróż do Bułgarii. To też chyba jedyna bułgarska postać, która doczekała się upamiętnienia w Polsce, w postaci ulic, patronów szkół itp. Choć jest on zupełnie nie znany. Dzień później zapominam o ruchliwej cywilizacji, pandemii i innych problemach. Przed sobą mam majestat Starej Płaniny. Pierwszego dnia dochodzimy do Schroniska "Raj". Rozbijamy namiot przed schroniskiem (cena - 5 lewa od namiotu). W schronisku do zjedzenia jest zupa z fasoli i/lub kebab (mięso mielone pieczone na grillu). Obie rzeczy, jedyne do wyboru z menu smakują wyśmienicie. Jemy, rozbijamy się, a potem wychodzimy na ponad godzinny spacer do wodospadu Raj.
    1 punkt
  24. Tak to wygląda u tych psycholi z południa; https://gazetakrakowska.pl/pieniny-slowacy-nie-zartowali-pilnuja-wjazdu-do-swojego-kraju-nawet-na-sciezkach-rowerowych/ar/c1-15718810
    0 punktów
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...