Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Rumcayz

Użytkownik forum
  • Liczba zawartości

    58
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Zawartość dodana przez Rumcayz

  1. Gdzieś na wysokości Myślenickich Turni, dosłownie kawałek za dolną stacją krzesełka w Goryczkowej. Więc nie ma za bardzo sensu bawić się w zjazd na sam dół. No chyba że lubisz spacerki, albo masz nartorolki;) W ogóle to staram się przynajmniej raz w roku odwiedzić Kasprowy, zwykle w lutym/marcu. I muszę się przyznać że w tym roku pierwszy raz zdarzyło się tak, że do Kuźnic musiałem wrócić gondolką. Kolejny anegdotyczny dowód na to jak słaba jest ta zima.
  2. Ja już niestety w pociągu, więc wrzucam ciepłe zdjęcia od kolegi 🤫 Jest zachwycony, mówi że w tym sezonie takiego warunu jeszcze nie miał Śniegu nie brakuje, więc będzie jeszcze długo jeżdżone. Nie mniej, klasycznie, w dolnej części Goryczkowej przydałoby się rozstawić ze dwie-trzy armatki i łatać przetarcia, bo już miejscami wychodzi a to brązowe, a to zielone.
  3. Wczoraj: pół na pół jazda w chmurach i przejaśnienia. Pusto, cudownie i w ogóle. Dziś: wszelkie komentarze zbędne ❤️
  4. Dzięki wszystkim za miłe słowa 😊 Chętnie bym wrzucał coś częściej (bo to w sumie dobra okazja do uporządkowania wspomnień), do tej pory jednak nie za bardzo miałem możliwości czasowe żeby zebrać myśli do relacji (dopiero teraz widzę ile czasu zjadało mi dzierganie doktoratu). Jeśli będzie o czym pisać to przy Wielkanocy skrobnę coś o okolicach Zell am See (z naciskiem na Saalbach; warunkien wyjazdu w gronie rodzinnym było bogactwo niebieskich tras). A tak mocno post factum to chyba nie ma za bardzo sensu się produkować, chyba że komuś jeszcze mało zdjeć np. z okolic Sella Rondy i Cortiny 😅 @marekbtl - widziałem, czytałem, gdy Ty próbowałeś wydostać się w doliny my pewnie akurat walczyliśmy z łańcuchami, żeby móc wjechać w góry @przemo_narciarz w narratora się bawić nie będę, ograniczę się do wyrazów zazdrości, niepotrzebnie wracałem 😅 No i pogoda też chyba lepsza niż nam się trafiła @Jeeb - ski-safari to zdecydowanie mój typ wycieczek, ot ciągle nie ciekawi jak to wygląda "za rogiem". A może po prostu u mnie jeszcze nie nadszedł czas na Złote Przeboje
  5. Hej, Jako ze jestem jeszcze świeżo po, to wrzucam pokrótce swoje wrażenia z wyjazdu do Karyntii. Myślę, że o tyle warto, że nie każdy wybór był oczywisty. Założenia takie jak to prawie zawsze w moim przypadku: każdego dnia zwiedzamy inny ośrodek i objeżdżamy go ile tylko sił w nogach W planach było Nassfeld i Gerlitzen, reszta do ustalenia w trakcie wyjazdu, w zależności od fantazji, obłożenia, pogody, itp. Od razu zastrzegam, że każdy z opisywanych ośrodków odwiedziłem pierwszy raz, więc żadnych porównań względem innych warunków/aury/pory roku nie mam. Do meritum: wyjazd z Warszawy w piątek 22.03 chwilkę po 6, pomimo praktycznie bezustannego deszczu trasa idzie sprawnie bo chwilę po 13 jesteśmy pod Wiedniem, a koło 18 dojeżdżamy do Villach (wybraliśmy przejazd przez austriackie S6, S36 i dojazd do Kalgenfurtu przez S37). Schody zaczęły się za Klagenfurtem, bo zaczęło sypać gęstym śniegiem. Niby fajnie, ale przez paraliż na drogach oraz konieczność założenia łańcuchów na 3 km przed metą (w Matschiedl) pod nocleg zajechaliśmy dopiero koło 19:30. Tak, czy tak, nie ma tego złego, przez noc nasypało jakieś pół metra świeżego, choć komunikaty w Nassfeld mówiły nawet o 90 cm opadu. No właśnie, Dzień 1 (sobota), Nassfeld Trochę czuliśmy, że to niekoniecznie najlepszy pomysł, ale uznaliśmy, że gdzie indziej wiele lepiej (puściej) w weekend nie będzie, a w Nassfeld, przynajmniej w teorii jest gdzie się ludziom rozjechać. Na dodatek poranek przywitał nas bardzo obiecująco, więc i perspektywa jazdy w towarzystwie malowniczych widoków utwierdziła nas w wyborze: Niestety, im dalej w las tym gorzej. Na dodatek, pomimo iż pod ośrodkiem jesteśmy w sobotę o 8:30, to przez zamieszanie przy kupnie karnetów oraz sporą kolejkę do gondolki w Tröpolach, nartować zaczynamy dopiero w okolicach godziny 9:30. W górnych partiach ośrodka widoczność sięgała pewnie nie więcej niż 50 metrów do przodu, do tego trasy przykryte był całkiem grubą i stale powiększającą się (znów zaczęło sypać) warstwą świeżego śniegu. O ile dla mnie to nie był żaden problem, bo wziąłem swoje Thunderbolty, to chłopaki (brat + kumpel) na slalomkach trochę marudzili. Niemniej jednak, nie ma to tamo, przyjechaliśmy tu pojeździć a nie marudzić! Pierwsze kilka zjazdów zrobiliśmy po trasach 21, 23 i 40. Jazda z gatuknu tych "czujnych" - raz, że trzeba było uważam żeby na kogoś nie wpaść, dwa że jednak błędnik też momentami trochę w tym mleku wariował. Na szczęście im bliżej południa tym bardziej jaśniało, a zarazem coraz bardziej kusiła wschodnia część ośrodka (lewa strona mapy), ta za drogą na przełęcz. "Kusiła", bo od rana była zamknięta z uwagi na prowadzone w tym rejonie strzelania (przeciw)lawinowe; szczęśliwym trafem krzesełka ruszyły akurat w momencie gdy kończyliśmy przerwę na calimero. Decyzja była szybka, dzięki czemu (przez chwilę ) czekały na nas puste i nierozjeżdżone stoki. Pierwsze zjazdy "siódemką" bardzo fajne, trasy nr. 1 i 4 też niczego sobie, choć kopne warunki nie rozpieszczały. Trochę gorzej było na 9 i 8, co było zresztą dobrze widać, bo większość narciarzy walczyła o życie na (niezbyt wysokich) ściankach. W drugiej części dnia stopniowo przebijaliśmy się w kierunku Carnii (trasa nr. 80, prawa strona mapki). Warunki na trasach 51, 52, 65, 69 oraz 70 bez zaskoczenia - kopne, porozjeżdżane i generalnie bez szału, do tego na dojazdówce do Rastl czekało nas omijanie prowadzących nierówną walkę z naturą. Wielką natomiast niespodzianką okazał się zjazd czarną 75 - zdecydowanie najtwardsza i najrówniejsza ze wszystkich objechanych przez nas tego dnia tras, w końcu można było trochę pośmigać - może i niezbyt szybko, ale za to fajnym skrętem! Trasa nr. 77 też całkiem ok, sporo frajdy dał zjazd nieratrakowanym, choć mocno już rozjeżdżonym czarnym wariantem w górnej części trasy. Na koniec czekał nas prawie siedmiokilometrowy (tak mi wychodzi z GPS'u) zjazd czerwoną Carnią (nr. 80), z vertical'em ok. 1200 m. Ponieważ lubię takie wycieczki, to całkiem mi się podobało, choć musze przyznać że warunki były zdecydowanie dla koneserów - dosyć tłoczno, kopny i rozjeżdżony śnieg, do tego im niżej tym większa kasza (w dolinach był tego dnia - jak zresztą przez cały nasz wyjazd - całkiem spory plus). Koniec końców pojeździliśmy całkiem solidnie, bo wyszło mi lekko ponad 43 km zjazdów i 8450 m verticala. Niemniej jednak ośrodek "do poprawki" przy lepszych warunkach - nie zachwycił, bo nie miał prawa z uwagi na tłok (weekend) i warunki (pogoda), ale to co zobaczyłem to fajnie wyprofilowane trasy (uwielbiam takie typowo czerwone zjazdy z licznymi zmianami kierunku jazdy i profilu terenu!), na których innego dnia miałbym z pewnością masę frajdy --- Dzień 2 (niedziela), Bad Kleinkirchheim Wybraliśmy się tutaj uciekając przed tłumami. Zaparkowaliśmy strategicznie, przy orczyku nr. 8, tak żeby móc obrócić bez problemu cały ośrodek. Zaczynamy chwilkę przded 9 od Maibrunn Alm. Dookoła (i na parkingu i na stoku) pustki, pierwszy zjazd trasą nr, 11 lekko asekuracyjnie - jest twardo (miejscami wręcz lodowo), ale nieco nierówno i prawie całkowicie bez kontrastu (bardzo miękkie światło, na szczęście bez jazdy we mgle). Za drugim razem już lepiej, przy dobrym kontraście musi to być bardzo fajna, "sportowa" trasa. Stopniowo przeskakujemy w kierunku Kaiserburg'a - całkiem sporo frajdy dała mi trasa nr. 7, ale zdecydowaną gwiazdą dnia była trasa nr. 2. Niezbyt długa, ale szeroka, z dużą liczbą garbów, idealnym warunkiem i w ogóle tym co tygryski lubią najbardziej. Równoległa do niej "piątka" trochę gorzej - nie tak równa (twarde odsypy), przez co zjazd trochę na hamulcu. Niestety zarówno czarna 8, jak i czerwona 6'ka były zamknięte (?brak śniegu w dolinie - tak to wyglądało). Czerwona jedynka do pośredniej trasy gondoli jakoś nieszczególnie zapadła mi w pamięci, co świadczy o tym, że z jednej strony nie było źle, ale z drugiej też niczym mnie w takim razie nie zachwyciła. To co mnie natomiast urzekło to sam Kaiserburg. Nie wiem czemu w końcu nie zrobiłem mu żadnego zdjęcia (chyba mi światło albo kompozycja nie zagrały; w zamian landszafcik z wnętrza), ale ten brutalistyczny zamek (czy tam, jak pewnie powie większość, betonowy kaszalot) naprawdę ma coś w sobie! Po południu uciekliśmy w kierunku St. Oswald. Na początek wjazd dwuosobowymi krzesełkami nr. 12 i 13 i szybka inspekcja stoku - pomimo iż trasa nr. 13 jest zamknięta i ewidentnie płynie, to jest jeszcze przejezdna - już wiem jak wracam! (spoiler - powoli i uważnie, ale bez strat w sprzęcie ). Postanowiliśmy zaczynać od północy (St. Oswald, prawa strona mapki) i stopniowo wracać do Bad Kleinkirchheim. Objechaliśmy w zasadzie wszystko co było do objechania, w dolnych częściach robiło się już kaszowato, ale trasy nr. 26 i 27 wciąż dawały sporo frajdy. Najlepiej oczywiście trzymała się górna ośrodka, najbardziej przypasowała mi czarna 21 oraz czerwona 28, ta druga z rewelacyjnym widokiem na Feld am See Na koniec dnia zostały trasy nr 14 i 16 - może niezbyt urozmaicone, ale szerokie oraz wciąż dobrze się trzymające. Jak już wspomniałem, zjazd do bazy odbyłem zamkniętą 13'ką (jakoś nie lubię jeździć krzesełkami na dół ) - trochę walka o sprzęt, ale co przejechane, to moje. Koniec końców był to całkiem udany dzień, a 44 km w nogach - biorąc pod uwagę warunki - to imho dobry wynik Teraz najważniejsze - czy polecam ten ośrodek? To zależy. Na pewno jest to dobra opcja na weekend, bo z uwagi na trochę skansenowaty charakter jest tam raczej pusto. Choć i tutaj coś może się zmienić, bo w St. Oswald działają już nowa gondolka i krzesełko, więc pewnie i reszta ośrodka sukcesywnie będzie zaliczać upgrade. Jednak mając do wyboru idealny warun i pełną lampę tu lub w Nassfeld, zdecydowanie wybiorę to drugie. --- Dzień 3 (poniedziałek), Gerlitzen Wybaczcie, nie będę za wiele się rozpisywał bo tu trzeba jeździć a nie pisać; w skrócie: RE-WE-LA-CJA! Pod gondolką w Annenheim zameldowaliśmy się jeszcze przed 8, więc o 8:30 byliśmy na szczycie. Na kopule szczytowej wiało tego dnia niemiłosiernie (zwłaszcza do południa, kiedy to się zachmurzyło), ale co się wyjeździłem to moje. Pierwsze zjazdy czerwoną jedynką i czarną dwójką (choć ja nie wiem z której ona strony jest czarna) to było najlepsze co tylko może się narciarzowi trafić - równiutki sztruks, pełna lampa, pusty stok. Ciąłem zakręty jak po*ebany, póki tylko nóg starczyło. 24'ka do orczyka na początku była lekko zmrożona, więc przyczepności było mniej niż więcej, ale na drugim zjeździe już było jak trzeba. No i King of the Hill, czyli trasy 13, 14, 15 i 16 prowadzące na północną część góry. Pomimo, że trafiliśmy tam dopiero koło 10, to wciąż było idealnie - 900 m verticala długim skrętem i na prawie pełnym gazie, uśmiech mi z gęby nie schodził przez cały zjazd! Z tras wartych polecenia urzekła mnie też czerwona 8'ka. Dosyć wąska, trochę "karkonoska" w profilu i odczuciach, i dająca furę frajdy z carvingowania. Na koniec dnia: niech 52 km w nogach i vmax=82 km/h (w końcu było jak i gdzie się puścić!) mówią same za siebie. Jeśli tylko ktoś z Was będzie miał taką okazję, to gorąco polecam ten ośrodek - idealnie wyprofilowane, zróżnicowane, a do tego (zwykle) szerokie trasy robią mega robotę! --- Dzień 4 (wtorek), Mölltaller + Ankogel Ponieważ było już miło, to teraz dla odmiany musi być tak sobie... Czwartego dnia wybraliśmy się na Mölltaller. W zasadzie to gdzie byśmy nie pojechali to by było źle, bo wszędzie miały być chmury i śnieg, ale liczyliśmy na to, że a nuż na lodowcu będzie - z uwagi na wysokość w m n.p.m. - nieco lepiej. Niestety, srogo się przeliczyliśmy. Pod wagonikiem byliśmy o 8:30, koło 9 byliśmy nad Eissee. A tam prawie wszystko zamknięte (łącznie z Panoramabahn, które według komunikatu miało kręcić). Śnieg kopny (gruba warstwa), widoczność licha (dlatego zdjęć brak), a do tego całkiem duży tłok, więc zjechaliśmy co było do zjechania (9, 10, 11, 12) i po krótkiej naradzie uznaliśmy, że trzeba stąd uciekać, bo gorzej być już na pewno nie będzie. A że w okolicy najbliżej jest Ankogel, to tam też się wybraliśmy A co nas czekało w Ankogel? Ano niespodzianka. Zajechaliśmy na miejsce chwilę po 13, i okazało się, że na miejscu warunki są zupełnie inne (lepsze!) niż na Mölltalerze. Przede wszystkim było tam całkowicie pusto (choć nie wiem, czy od rana tak, czy dopiero po południu ośrodek opustoszał), do tego śnieg też jakby mniej kopny niż na lodowcu. Do tego im dalej w dzień, tym coraz więcej przejaśnień! W skrócie: 1 i 1a rewelacyjne (zwłaszcza ta druga, bo i mniej zjeżdżona), podobnie 6'ka; kręciliśmy tam aż do samego zamknięcia naprawdę dobrze się bawiąc. Na dół zjechałem nieczynną 2'ką - dużo muld, mokry i ciężki śnieg, ale trasa przejezdna bez problemu. Podsumowując, Ankogel skojarzył mi się trochę z Kasprowym Wierchem na sterydach - podobne odczucia z jazdy i otaczającej przestrzeni i generalnie jazda na tak! Koniec końców wyszło prawie 30 km, z czego 12 "zmęczyliśmy" na Mölltalerze, a kolejne 18 - w nieco krótszym czasie - już w Ankogel, które zdecydowanie uratowało nam dzień. O lodowcu się nie wypowiem, bo zdecydowanie muszę dać mu drugą szansę w lepszych warunkach, za to Ankogel to rewelacyjny i nieco bardziej kameralny ośrodek, idealny na jeden dzień. Na plus wysokogórski klimat, na minus trochę upierdliwa gondolka na Hannoverhaus, na którą trzeba czasem poczekać - nie z uwagi na tłum (bo go nie ma), a fakt że jest raz na 7 minut. --- Dzień 5 (środa), Drei Zinnen (Dolomity) Na koniec wyjazdu, niespodzianka i szybki wypad w Dolomity, do 3 Zinnen. Dlaczego? Ano, bo prognozy były takie, że jeśli gdzieś, to właśnie tam jest szansa na złapanie odrobiny słońca na koniec wyjazdu. W Verschiaco meldujemy się o 8:30, szybciutko kupujemy karnety i jeszcze przed 9 jesteśmy pod szczytem Monte Elmo. Niebo zachmurzone, ale widoczność dobra; warunek śniegowy rewelacyjny. Przez pierwsze pół godziny jest jeszcze pusto, dopiero potem robi się ludniej, ale wciąż bez kolejek do wyciągów. Na początku zaliczyłem dwa zjazdy czarną 13'ką, pomimo tego, że dwa razy celowałem w dłuższy, czerwony wariant. No cóż, ostatnie czego się spodziewałem, to że zjazd na niego będzie tak schowany. Koniec końców oba warianty znajduję jako bardzo fajne: 1) czarny jest zdecydowanie bardziej wymagający i dający mocno popalić udom, choć w tak dobrym (wzorcowym!) warunku zjazd nim to sama przyjemność; z kolei 2) czerwony daje dużo więcej przestrzeni na wariactwa i oddanie się prędkości . Generalnie, trasy w górnej partii trzymały się dobrze aż do końca dnia, pomimo lekko plusowych temperatur i popadującego do południa śniegu. Na trasach nr. 11, 40 i 41 (przebicie w stronę Signaue) było jednak sporo gorzej - na ściankach były już całkiem spore odsypy, a im niżej tym bardziej cukrowaty był śnieg. Miałem nawet wątpliwości czy na 41'ka zawitał w ogóle ratrak, ale koniec końców wydaje mi się, że po prostu na co trudniejszych fragmentach to narciarze tak mocno zdegradowali stok. Niekwestionowaną gwiazdą dnia była na pewno trasa 5a, gdzie można było grzać ile fabryka dała i ciąć zakręty do woli, bez oglądania się na to czy w kogoś wjedziemy (bo nie było w kogo ). Dobrze się też trzymał czarny wariant trasy nr. 3; niestety czerwoną 10'kę zamknęli nam slalomiści. Na dodatek, oprócz okazji do rewelacyjnej zabawy (skorzystaliśmy również ze slalomu na 5b) w końcu zaczęła nam sprzyjać pogoda! "Gwiazda dnia": Na koniec dnia wróciliśmy na Monte Elmo, gdzie aż do godz. 16 tłukliśmy warianty trasy nr... 16 (przypadek? ) Koniec końców dzień oceniam jako rewelacyjny. Po pierwsze, w nogi weszło aż 56,6 km zjazdu (to chyba mój osobisty rekord; łącznie z wyciągami wyszło ciut ponad 100 km) oraz 11 200 m verticala. Po drugie, popołudniowe słońce i panorama na Dolomity znajduję bardzo miłym akcentem na koniec wyjazdu. Minusy? Na pewno cena karnetu, 74 euro za dzień jazdy to sporo. Malutkim minusem kładą sie też plusowe temperatury i dosyć szybka i mocna degradacja południowych stoków; na szczęście te o północnym nachyleniu nadrabiały! Pozdro, Rumcayz
  6. Tak jak pisałem - wszystko jest do negocjacji. Więc jakby ktoś wolał do Kitzbuhel, czy Wagrain/Flachau to to jest do dogadania. Tylko okolice Zell am See wolałbym odpuścić, bo już mam zaplanowane na następny raz A skąd pomysł na Obertauern to nawet trudno mi powiedzieć, tak nam wyszło z jeżdżenia palcem po mapie
  7. Hej! Razem z kumplem planujemy w drugiej połowie lutego (wstępnie 21-28.02) zaatakować Obertauern (pierwsze trzy dni) i Nassfeld (drugie 3 dni). Założenia są takie, żeby soboty i niedzieli (24-25) nie spędzać w jednym ośrodku, ale co do zasady terminem spokojnie możemy trochę pomanipulować, byle najpóźniej 01.03 wieczorem być spowrotem w Warszawie. Do miejsca docelowego też się jakoś specjalnie nie przywiązujemy (= jest to do ewentualnych negocjacji ). Tak więc, jakby ktoś chciał się podłączyć to serdecznie zapraszamy - do samochodu zmieścimy jeszcze na spokojnie dwie (bez trumny) albo i trzy osoby (wtedy jedziemy z trumną). Wyjazd z Warszawy, więc możemy też zgarnąć kogoś po drodze (czyli w grę wchodzą okolice Łódź i Wrocławia albo Katowic). Oczywiście, możemy zbanować się w jednej kwaterze i razem obskoczyć cały wyjazd, ale możemy też "po taksówkarski" podwieźć i zgarnąć z powrotem zainteresowanych, byle było w miarę po drodze. Pozdro, Rumcayz
  8. Ja mam taki drobny wniosek formalny. Osobiście mogę sobie być za inwestycjami na Kasprowym. Mogę sobie snuć wizję większej liczby wyciągów i tras (bo mi osobiście wyciągi w krajobrazie nie przeszkadzają, a jestem sobie w stanie wyobrazić schludną i nie kłującą w oczy aranżację przecinek). Mogę próbować przekonywać innych do własnego zdania. Mogę również przez innych sam być przekonywanym, że lepiej jest jak jest. Ale to co Krakus81 wypisuje w tym wątku i w wątku o Kasprowym zasługuje w najlepszym wypadku na permanentnego bana i blokadę IP. Szanujmy się i trzymajmy jakiś poziom, bo niektórzy mocno przesadzają z poziomem postów (a w zasadzie jego brakiem). A ponad wszystko przesadzają z językiem, którego używają.
  9. Rumcayz

    Kasprowy Wierch

    Przenoszę I właśnie dlatego, że jest mały i jedyny, to należy zarządzać nim z głową. Nie tworzyć żadnych narciarskich lunaparków z oświetlonymi stokami z muzyką, hotelami i basenami. Wystarczy mimo wszystko kameralny (choć jak na nasze warunki jednak dość duży) ośrodek, PRZEDE WSZYSTKIM nastawiony na zawodowców i narciarza zaawansowanego. Kiedyś, rysując sobie palcem po mapie, wyszło mi coś takiego (w wersji absolutnie maksymalistycznej, na Krokwi mogłoby być tego mniej): https://drive.google.com/open?id=123DX6sUbljmsa2Cucj78NrMlG_5uPkOG&usp=sharing I niech tam nawet bilet kosztuję 150-200 zł za dzień, kto będzie chciał to pojeździ, ale stoję na stanowisku, że ta góra powinna przede wszystkim służyć szkoleniu profesjonalistów. Ale to jest problem szerszy i nie dotyka tylko Kasprowego, ale tak naprawdę całego dobrostanu, który mógłby w jakikolwiek sposób służyć narciarstwu - a wynika on z braku jakiegokolwiek planowania w tym kraju. Prawie wszystkie inwestycje są u nas stawiane na wz'kach. MPZP i plany zagospodarowania województw to jest jakiś śmiech na sali. Najlepsze tereny narciarskie (Pilsko, Mosorny z Cylem, Szrenica, do tego ew. Lubań; Krynica też nie powala) leżą odłogiem, najlepsze turystycznie "ośle łaczki" w kraju również leżą odłogiem bo kilku upartych tak sobie postanowiło (Pasmo Gubałowskie), a na narty jeździ się u nas na 800 m n.p.m., kończąc zjazd na 500. Czemu? Bo niżej łatwiej inwestować, a wyżej zaraz ludzie protestują, bo NIMB i olaboga odwieczny las wytną, a krowy przestaną się cielić (odwieczny, czyli 100-200 letni bór świerkowy, gdzie naturalne dla Karpat na tych wysokościach są buczyny). Powinniśmy sami sobie (jako kraj) odgórnie wyznaczyć kilka lokalizacji na ośrodki narciarskie większe w skali (ale też o lepszych warunkach naturalnych), a nie tak jak teraz dawać wolną rękę inwestorowi, byle się GDOŚ nie przyczepił. Brakuje również przepisów dotyczących zysku społecznego ( w tym wypadku tzw. prawo śniegu), a transport publiczny w i pomiędzy miejscówkami narciarskimi (ale nie tylko) leży i kwiczy. Moim skromnym zdaniem zabieramy się do tego od dupy strony. Powinniśmy ustalić, że te, te i te tereny przeznaczamy na narciarstwo np.: 1) jeden wysokogórski - Kasprowy; 2) dwa średniogórskie - Szrenica, Pilsko 3) oraz kilka innych, nastawionych bardziej na narciarstwo rodzinne i typowo wypoczynkowe, czyli ośrodki typu Zieleniec, Czarna Góra, Wisła, Szczyrk, Mosorny+Cyl, Lubań, Jaworzyna, Białka itp.), ALE, gwarantujemy (przez MPZP, plany zagospodarowania województw) zakres możliwych do przeprowadzenia inwestycji (czyli ile tras i gdzie, ile kolei, jaka skala do/naśnieżania, ile zbiorników, czy przy stokach mogą powstać hotele) oraz ręczymy, że żadnych innych inwestycji w obszarach chronionych ani w ich bezpośredniej okolicy nie będzie (tyczy się Szrenicy, Kasprowego, pasma Policy), a dajmy na to jakaś tam część zysków będzie przeznaczona na okoliczną przyrodę. Tylko to musi być plan kompleksowy (i tu Shuger ma rację, że potrzeba kogoś z jajami) w który zaangażowani będą zarówno potencjalni inwestorzy, jaki i ministerstwa i organizacje ekologiczne. Nie dam sobie głowy uciąć, czy od początku nie był, czy został z niego wyłączony pod koniec XX wieku. Natomiast jak spojrzysz na mapę NAPANT, to zobaczysz, że ma po środku dziurę I tak by mogło pozostać, tłumów tam nie trzeba. Tłumy powinny jeździć po Paśmie Gubałowskim delektując się panoramą Tatr (sam bym często tak robił, jakby się dało), Ale od kilku wyciągów, tras i ograniczonego (czasowo i powierzchniowo) dośnieżania ani świstak ani kozica nie wyginie.
  10. Rumcayz

    Kasprowy Wierch

    Na Słowacji (Chopok) przeszło i jakoś owce nie przestały dawać mleka Tu się w zasadzie zgodzę, profilowanie tras to nie jest dobry pomysł - poza górną częścią Goryczkowej, tak, żeby pozbyć się trawersu i zjeżdżać od razu do kotła (zresztą PKL chyba twierdzi że tak ma być) Jakieś pomysły PKL miał, typu zbiornik podziemny i takie tam. Tutaj głównym problemem (w tym dla TPN) jest właśnie woda, a dokładniej jej skład mineralny - nie chcą, żeby ewentualne dośnieżanie odbywało się przy użyciu wody o innym składzie niż tym który naturalnie występuje w kotle (Goryczkowym w tym przypadku) Tu też zgoda, za długi odcinek i koszty nieporównywalne do zysków. Prędzej główna gondola mogłaby mieć większą przepustowość (pierwotnie miała być bodaj dwa razy wyższa). Opcja atomowa to wyciągi na Krokiew z Zakopanego i Kalatówek. Wtedy faktycznie Kalatówki mogłyby być połączone jakoś z dolną stacją Goryczkowej. Ja bym nie miał nic przeciwko, jeśli by to było zrobione z głową, przede wszystkim pod względem naśnieżenia i bilansu wodnego. Czemu? Bo ani te reglowe smreki nie są tam naturalne, ani wyciągi nie są nierozbieralne, ani non-stop zarastające tatrzańskie polany nie są niczym dobrym (taki np. Apollo Niepylak przez to właściwie u nas wyginął) - ale takich jak ja jest niewielu. Jeśli chodzi o argument klimatyczny - fakt, będzie coraz cieplej, ale w Tatrach mimo wszystko chyba jeszcze trochę da się pojeździć. A poza tym choćby z tego powodu (ograniczenie emisji) wolałbym się wybrać pociągiem do Zakopanego niż samolotem cholera wie gdzie. Na wczoraj, należy dodać
  11. Żaden Chopok, żadne narty. Piłka nożna na hali sportowej umorusanej klejem do szczypiorniaka; nie wiem co mnie podkusiło bo od samego początku było czuć, że parkiet jest strasznie tępy Na ten moment czekam na zabieg rekonstrukcji, ale ten sezon mam już z głowy. Otóż to
  12. Jako geolog zapewniam Cię, że nie ma żadnego wpływu. Generalnie klimat odnosimy do atmosfery, a dryf kontynentów do litosfery; nie ma w atmosferze takiej energii, która mogła by jakkolwiek modyfikować masy skalne i ich ruch poprzez np. uskokowanie. Jedynym znanym mi miejscem gdzie klimat modyfikuje coś więcej niż morfologię terenu jest Wenus. Planeta ta bywa okresowo przegrzewana tak mocno, że termicznie rozszerza skały, co skutkuje powstaniem niewielkiej skali struktur "kolizyjnych" (uskoki odwrócone, być może niewielkie nasunięcia). Tyle że na Wenus zdaje się, że nie ma niczego w rodzaju dryfu kontynentów (łatwiej obserwować takie procesy na tektonicznie pasywnym obiekcie), a temperatur tam panujących nie da się w żadnym wypadku porównać do ziemskich. Natomiast bez żadnych wątpliwości można stwierdzić sytuację odwrotną, czyli że ruchy płyt tektonicznych mogą zmieniać klimat pewnych obszarów. Dzieje się tak poprzez: 1) otwieranie i zamykanie dróg morskich (konfiguracja prądów oceanicznych; np. dla współczesnej Europy kluczowy jest dostarczający ciepła i wilgoci Prąd Zatokowy, wystarczy spojrzeć na klimat panujący na tych samych szerokościach geograficznych w Ameryce Północnej), 2) tworzenie barier geograficznych (czyli gór blokujących prądy atmosferyczne). Jeśli zaś chodzi o te "polskie Himalaje", to nie jest to takie oczywiste i należy się kilka słów rozwinięcia. Ogólnie bardzo trudno jest precyzyjnie wnioskować na temat morfologii terenu w przeszłości, natomiast mam wrażenie, że narrator trochę przerysował słowa prof. Lewandowskiego i Krzywca. W skrócie: wzdłuż strefy Teysseira-Tornquista faktycznie są zlokalizowane orogeny (kaledoński na Pomorzu i waryscyjski na w Górach Świętokrzyskich i częściowo Lubelszczyźnie). Ten pierwszy jednak powstał zapewne w wyniku skośnej kolizji (zbyt mała energia kolizji, żeby powstałya góry skali Himalajów; analogiem mogą być Pireneje). Ten drugi, którego struktury na powierzchni możemy obserwować w Górach Świętokrzyskich, był faktycznie ogromny, a powstał w wyniku trwającego ~ 100 mln lat procesu zakończonego powstaniem superkontynentu Pangei. I tutaj pojawia się problem - góry są na bieżąco erodowane, my obserwujemy tylko zapis ich najgłębszych części oraz, jeśli mamy szczęście, terenów przyległych. Trudno powiedzieć, czy Góry Świętokrzyskie miały duże kilka kilometrów wysokości - musiałyby być bardzo mocno wypiętrzone, co zapewne wiązałoby się z odsłonięciem skał krystalicznych (np. granitów). Z prowadząca do kilkukilometrowych wypiętrzeń kolizja powinna również doprowadzić do powstania nasunięć (powtórzeń w sekwencjach skalnych). My jednak czegoś takiego nie obserwujemy, co może nie wyklucza, ale mocno podważa hipotezę o "himalajskości" Gór Świętokrzyskich (podobne argumenty dotyczą badań geofizycznych na pozostałych odcinkach linii T-T). Jeśli miałbym typować jakieś miejsce we współczesnej Polsce, które mogło w przeszłości być naprawdę wysokimi górami, to są to Sudety. Jest tam mnogość skał magmowych i metamorficznych oraz mamy mocne dowody, że były one podawane erozji przez ostatnie nawet 300 mln lat. A to by świadczyło o naprawdę dużym wypiętrzeniu, może nawet większym niż w Himalajach. Natomiast faktycznie, struktury wgłębne bywają ogromne w skali, ale musimy pamiętać, że nie były one erodowane. A o takich Tatrach wiemy np., że brakuje im około 3 km nadkładu, co wcale nie znaczy, że był taki moment w historii geologicznej, że miały one 5,5 km wysokości Mam nadzieję, że wybaczycie ten przydługi wpis, ale przy zerwanym ACL z aktywności okołonarciarskich zostało mi chyba tylko pisanie na forum
  13. Rumcayz

    Jasna Chopok

    W okolicach 6-9(10?) kwietnia będę na Chopoku (+ew. Szczyrbskie i/lub Łomnica). Wybiera się ktoś w tym terminie? I tak przy okazji - możecie polecić jakiegoś instruktora/szkołę narciarską w okolicy? Chciałem, żeby ktoś kompetentny rzucił okiem na moją jazdę i dał parę wskazówek co i jak poprawić, a to chyba jedyna moja okazja w tym roku, żeby to zrobić na luzie bez oglądania się za bardzo na współtowarzyszy (uroki mieszkania na nizinach). Z góry dzięki i miłego!
  14. Rumcayz

    WZF Pilsko 2019?

    Jutro z dwójką znajomych wpadamy Dziś byliśmy Szczyrku (i taki był pierwotny plan na weekend), ale zachęceni zdjęciami stwierdziliśmy, że oststecznie zrobimy objazd Skrzyczne-Pilsko-Kasprowy. Tak więc do zobaczenia!
  15. Dlatego napisałem (w relacji), że celowałbym w zjazd z przewodnikiem. A że się do tego trzeba będzie odpowiednio przygotować i wytrenować, to oczywista oczywistość. Jakbym chciał popełniać samobójstwo, to nie musiałbym jechać specjalnie pod Mont Blanc - w Warszawie jest całkiem sporo wieżowców do dyspozycji
  16. Miałem podobne wrażenie, przy pełnej lampie i stabilnym śniegu zjazd wydawał się jak najbardziej do ogarnięcia Jedynie początkowe zejście po drabince do mnie nie przemawia i pewnie to by była najbardziej stresująca mnie część tego przedsięwzięcia Jeśli o narty chodzi: mam dosyć szerokie pod butem Majesty Thunderbolty 180 cm, uknułem szatański plan zakończenia ich żywota takim zjazdem, powinny dać radę. Myślę, że uda się kiedyś na siebie trafić, muszę w końcu zjawić się na jakimś forumowym zlocie; poza tym przecież nie kończymy "kariery" w tym roku Wjazd z Valtournenche to: wjazd gondolką do Salette (ok 10-12 min), podjazd do pierwszego krzesełka (jakieś 20 sekund ), wjazd pierwszym krzesełkiem (kolejne 10 min, wolnawe), podjazd do drugiego krzesełka (kolejne 20 sekund), wjazd drugim krzesełkiem (jakieś 5-7 minut), dojazd do orczyka na Cime Blanche (20 sekund), wjazd orczykiem na Cime Blanche (około 5-7 minut), zjazd do gondolki (dajmy na to ze 1:30-2:00 min) i wjazd gondolką na Plateu Rosa (ok. 5-7 min). O ile do krzesełek i orczyka z reguły kolejek nie ma (w godzinach szczytu max 2 min stania), to na gondolkę na Plateau Rosa trzeba czasem poczekać (aż przyjedzie, lub aż się wypełni). Dlatego te 40 min na wjazd trzeba liczyć. Osobówką zdecydowanie startowałbym z Cervini, ale to i tak trzeba by było być wcześnie na parkingu, autokarem (gdzie jest się zależnym od współwycieczkowiczów) mało realne. W każdym razie udanego wyjazdu (jeśli do pisze pogoda, to nie mam wątpliwości, że taki będzie); tydzień na szusowanie pod Matterhornem to tydzień w raju
  17. Rumcayz

    Polska - nowe inwestycje

    Rozwiązanie naszych "problemów" moim zdaniem jest stosunkowo proste, tyle że musi być rozpatrzone na szczeblu centralnym, a nie lokalnym. I o ile jestem bardzo przeciwny decyzjom centralnym oddziałującym wyłącznie punktowo, to kiedy mówimy o lokalizacji ośrodków narciarskich rozpatrywałbym to mniej demokratycznie (ośrodki narciarskie z jednej strony zapewniają dobrobyt, a z drugiej jednak wpływają na krajobraz i powodują antropopresję). Tylko do tego trzeba woli politycznej i PZN'u który interesuję się czymś więcej niż Wielką Krokwią i Wisłą. Do czego zmierzam? Należałoby wytypować (choć tutaj akurat problemów nie będzie, wszyscy mniej więcej wiemy, które góry mają potencjał narciarski, osobiście obstawiałbym Szrenicę, Kopę-Karpacz, Czarną Górę, Szczyrk (+Brenna i Wisła), Pilsko, Mosorny-Cyl, Kasprowy, Lubań, Jaworzyna (+Muszyna-Wierchomla) i to chyba by było na tyle). Z tego zestawu należałoby wybrać trzy-cztery ośrodki "alfa" (warunki narciarskie * możliwości transportowe * potencjał sezonu letniego) i w gruncie rzeczy pozwolić na "Chopokoizację" góry. Spodziewałbym się w tej grupie Szrenicy, kompleksu Szczyrk-Brenna-Wisła oraz Lubania i/lub kompleksu Jaworzyna-Muszyna-Wierchomla. Co rozumiem przez "Chopokoizację"? Dużo tras (>40km), knajpy, hotele przy stoku, aquaparki, generalnie co sobie stryjenka zażyczy. Druga grupa, nazwijmy ją roboczo "beta" to duże ośrodki narciarskie, ale nie ekstensywne. Bardziej kameralne i o ile nadal biorące pod uwagę turystę rekreacyjnego, to sprofilowane pod kluby sportowe i bardziej sportowo nastawionego turystę. W takich ośrodkach nadal spodziewałbym się dużej liczby tras (jak na Polskie warunki, czyli w przedziale 20-40 km), obecności knajp na stokach (ale hotele raczej tylko w dolinach!), zminimalizowania liczby wyciągów (zasada kilku tras z jednego wyciągu) oraz nieco węższych tras niż w ośrodkach "alfa" (ale spełniających założenia FIS). W skrócie - zasada zrównoważonego rozwoju (czyli maksymalizacja zysku, przy minimalizacji strat); wiem, że to bardzo nieostre sformułowanie, ale poświęcenie kilku punktów/gór, w zamian za bezwzględną ochronę pozostałych obszarów górskich to chyba nie najgorszy biznes. Nie wykluczałbym również dotacji centralnych w martwym sezonie, w ogóle generalnie skłaniałbym sie ku zarządzaniu tymi ośrodkami przez lokalne OSiR'y - to chyba jedyny sposób na rozwój narciarstwa alpejskiego (i nie tylko) w naszym kraju.
  18. Od zeszłego roku po głowie chodziło mi nartowanie w cieniu Matterhorna, w zasadzie całe lato gdzieś w tyle głowy miałem zakodowane, że w tym roku spędzę tydzień w Cervini. Niestety, jak to z planami bywa, od listopada zaczęło się wszystko sypać: a to znajomi z którymi miałem jechać się wysypali (bo termin, bo dzieci, itp.). Doszło do tego, że w terminie urlopu poza mną i Zuzą nikogo chętnego na wyjazd w Alpy nie zebrałem i w zasadzie pogodziłem się z myślą (nie żebym narzekał ), że wylądujemy gdzieś pod Großglockner'em, albo w Val di Sole. W międzyczasie znalazłem objazdówkę pewnego biura podróży (co ma wygodę w nazwie) po Dolinie Aosty. Tylko ja byłem bardzo sceptyczny odnośnie jazdy autokarem, a Zuza była bardzo sceptyczna odnośnie lotu samolotem, więc nie brałem tego zbyt poważnie. I tutaj do gry wszedł marboru ze swoją relacją, smaka narobił niesamowitego a i wywołał lekkie (delikatnie powiedziane) ukłucie zazdrości. Tak więc po krótkim, acz merytorycznym akcie perswazji, operacja Aosta została rozpoczęta. Prognozy wyglądały zachęcająco, co prawda pierwsze dwa dni miały być pochmurne i nieco śnieżne, ale potem wszystkie prognozy wieściły lampę. A w rzeczywistości? Było nawet lepiej! Dzień 1 i 2 - przelot i Valtournenche. Według planu wylot do Turynu o 11:45 w sobotę 09.02, stamtąd autokarem do Montjovet. Wchodząc na lotnisko chwilę po 9:00 zwróciłem uwagę na samolot do Turynu, godzina 5:35 (linie Travel Service), planowany odlot o 12. Szybka odprawa i kawka, a w międzyczasie komunikat, że opóźniony samolot do Turynu zwiększa opóźnienie do godz. 14. Nie zazdroszczę 🤔. Włochy powitały nas słonecznie, acz z lekką mgłą; mnie już nosiło, żeby pójść na stok. Jakoś trzeba było przeżyć do niedzieli, choć prognozy były umiarkowane. Jak się okazało, pierwszego dnia pojechaliśmy do Valtournenche (część ośrodka Zermatt-Cervinia), gdyż silne wiatry unieruchomiły sporą część innych ośrodków. 8:30 wyjazd spod hotelu, na miejscu byliśmy jakąś godzinę (z drobnym hakiem) później. Szczytowe partie gór spowite chmurami, z rzadka nieśmiało wyglądało słońce; po stronie Szwajcarskiej wcale nie było lepiej. O trasach nie ma w sumie co się rozpisywać, świetnie przygotowane, pusto, widoczność dobra, na kontrast też nie było co narzekać. Zdjęć też raczej nie robiłem, trochę szkoda mi było czasu, a perspektywie i tak mieliśmy powrót w to miejsce na przynajmniej jeszcze jeden dzień. Szybka rozgrzewka na trasie numer 9 (łagodny zjazd przy dosyć wolnym krzesełku), a następnie przenosiny pod Cime Bianche. Trasa numer 15 - cudo. Długaśny zjazd po urozmaiconym stoku, w zasadzie co kawałek zmiana nachylenia, do perfekcji brakowało tylko większej ilości zakrętów, ale nie można mieć wszystkiego. Obok poprowadzona trasa numer 5, również fajna, choć 15 dużo bardziej przypadła mi do gustu. W tej części ośrodka (poza krótką wycieczką na stronę Cervini) spędziliśmy większość dnia. Od 14:30 zaczął sypać śnieg, z minuty na minutę coraz gęstszy; wzmógł się również wiatr. Na sam koniec dnia zaliczyłem jeszcze zjazd jedynką do samego dołu stacji. Górny odcinek do Salette rewelacyjny, zjazd do dolnej stacji gondolki nieco zatłoczony i zmrożony. Fajna okazja do poćwiczenia slalomu, ale trzeba było mocno uważać, bo każdy fałszywy ruch mógł się skończyć kolizją. Subiektywna ocenia dnia: 7/10. Mapa ośrodka: Fot. 1. Widok z okolic Salette na zachód. Dzień 3 - Pila. Ponownie wyjazd o 8:30, przejazd do Aosty, pod dolną stację ośrodka Pila trafiliśmy chwilę przed 10.Zachmurzenie nadal było spore (choć również dosyć często przebijał błękit nieba), górna część ośrodka zamknięta z powodu wiatru. Jeśli miałbym jakoś zgrabnie opisać Pilę, to użyłbym określenia "tatrzański" - większość tras prowadzi przez lasy, tylko najwyższa część ośrodka (niestety tego dnia nie czynna; nie jeździły krzesła: Couis 1, Couis 2 oraz Grimondet) miała trasy wytyczone do kotłów górskich. Bardzo wygodnie rozwiązane są połączenia między trasami, szkoda tylko, że krzesełka w większości się wloką. Zdecydowanie najciekawsze było krzesło na Leisse, z którego prowadzą rewelacyjne zjazdy trasami 12 i 13. Prawdopodobnie bardzo bym się polubił też z trasą numer 2, prowadzącą pod krzesełkiem Chamole, niestety była ona dość mocno zatłoczona, przez co nie dane mi było jej w pełni przetestować tak, jak lubię (wysoka prędkość, długi skręt). Nie zmienia to faktu, że ośrodek mi się spodobał, panowała w nim bardzo przyjemna, kameralna atmosfera. Subiektywna ocena dnia: 7,5/10. Trzeba będzie tu wrócić kiedy wszystko będzie działać! Mapa ośrodka: Fot. 2. Widok w kierunku Aosty ze środkowej części trasy nr 13. Fot. 3. Widok z tego samego miejsca na wschód, w kierunku Pointe Valetta Fot. 4, 5. Widok w tym samym kierunku, z dolnej części trasy nr 13. Fot. 6. To samo miejsce, widok w kierunku Aosty. Fot. 7. Widok na górną część ośrodka, w kierunku Couis 1 i Couis 2 z górnej stacji krzesła La Nouva. Fot. 8. To samo miejsce, widok w kierunku Pointe Valetta. Fot. 9. Widok z górnej części trasy nr 12 w kierunku krzesła Couis 2. Fot. 10. To samo miejsce, widok na wschód. Jest już po południu, a trasy nadal w idealnym stanie. Fot. 11. Widok z baru/restauracji u wylotu trasy 5a w kierunku Pointe Valetta. Dzień 4 - La Thuile. RE-WE-LA-CJA - w końcu pełna lampa! Ale od początku Wyjazd spod hotelu 8:30, na miejscu byliśmy przed 10; do gondolki weszliśmy... chwilę przed 11? Przed naszym autokarem jechał autokar z biura podróży Olimp. Na górnym parkingu okazało się, że nie ma miejsc, więc musiał wykręcić, co mu zajęło dobre 15 minut. Kolejne 25 minut zajęło mu wjechanie na dolny parking, bo kierowca miał straszny problem ze zmieszczeniem się pomiędzy słupkami wjazdowymi (fakt, było wąsko). Jak już wjechał, od niechcenia rzuciłem, że teraz to nasz kierowca pewnie wjedzie tam na raz. Zrobił to! A nasz autokar był kapkę większy, tak więc ogromny szacunek dla kierowcy. Szybko udaliśmy się gondolką na Les Suches a następnie krzesełkiem (wolnym, niestety) na Chaz Dura. Widoki w każdym kierunku nie do opisania. Z jednej strony Mont Blanc, z drugiej Glacier du Rotor, przed nami dziesiątki kilometrów tras - poezja. Mapa ośrodka: Fot. 12. No cześć! Fot. 13. Widok z Chaz Dura w kierunku Glacier do Rotor. Fot. 13-1, to samo miejsce, nieco w lewo. Fot. 14. To samo miejsce, widok w kierunku Mont Blanc. Fot. 15. To samo miejsce, rzut oka na francuską stronę ośrodka. Fot. 16, 17. Na krzesełkach na Chaz Dura i Col de Fourclaz (to drugie szybsze!) spędziłem większość dnia; trasy 9A i 9 oraz 10 to to, co tygryski lubią najbardziej. W ich dolnej części usytuowana jest bardzo przyjemna knajpa (oznaczenie F na mapie), ze świetną pizzą, jeszcze lepszym bombardino! i przecudowną panoramą. Nie obyło się jednak bez strat - na stacji pośredniej kolejki Col de Fourclaz połamałem kijek i resztę dnia jeździłem tak, jak widać na zdjęciu 17. Brawo ja! 🤣 Fot. 18, 19, 20. Po krótkim odpoczynku udaliśmy się na stronę francuską ośrodka. Zjazd trasą nr 8 to kolejne cudo, niestety mocno wiało i nie chcąc ryzykować utknięcia po "niewłaściwej" stronie góry wróciliśmy do Włoch. To wiązało się z wjazdem na Belvedere, z którego rozciągają się cudowne widoki zarówno w kierunku La Thuile, jak i La Rosiere. Nie ma co opowiadać, zdjęcia będą lepsze niż tysiąc słów. Pierwsze dwa zdjęcia (18, 19) to rzut na puste stoki lotniska po stronie włoskiej, zdjęcie 20 to panorama na stronę francuską. Fot. 21. Zjazd trasą nr 18 z Belvedere do Arnouvaz to jedna z lepszych rzeczy jakie mnie spotkały na tym wyjeździe; zastanawiam się tylko, dlaczego nie pociągnąłem zjazdy na sam dół, trasą nr 6, prosto do La Thuile. Trochę szkoda, ale przynajmniej jest po co wracać! Fot. 22. To już niestety koniec dnia. Gdzieś koło 16 trzeba się było zbierać do autokaru, postanowiłem więc przetestować trasę Pucharu Świata, a więc łączony zjazd czarnymi: dwójką i trójką. To chyba pierwszy zjazd który wzbudził we mnie respekt, zwłaszcza pionowa ścianka na łączeniu tras 3 i 2 robiła wrażenie. Co nie zmienia faktu, że idealna kondycja stoku (twardo, ale nie lodowo!) i relatywna pustka na nim panująca sprawiły, że można było się śmiało rozbujać i wycisnąć z nóg pełnię możliwości. To uczucie gdy wbija Cię w stok na wypłaszczeniu zaraz za ścianką - czysta ekstaza. Na zdjęciu: widok z najniżej położonej ścianki na trasie nr 3 w kierunku miasteczka La Thuile. Niestety zjazd na "dwójkę" przegapiłem i nie mogę sobie tego darować; ale nic straconego, jest kolejny powód żeby wrócić do La Thuile! Subiektywna ocena dnia: 9/10. Była by dycha, gdyby nie to co stało się dwa dni później, ale o tym zaraz, bo teraz czas na... Dzień 5 - Monterosa. Wyjazd standardowo o 8:30, choć tym razem autokar odbierał nas jako ostatnich. Do Stafal dojechaliśmy o 10, pod gondolką szybki serwis (i zakup nowych kijków ), po czym udaliśmy się gondolką w kierunku Alagny, na Passo Salati. Na początek rozgrzewka na niebieskich trasach do Cimalegna (Fot. 23) i podziwianie panoramy na Alpy Zachodnie i dolinę Padu z Passo Salati (Fot. 24, 25, 26, 27). Następnie zjazd w górnej części czerwoną, a w dolnej czarną trasą do Stafal. Chciałem go przetestować w optymalnych warunkach (mało ludzi, nie rozjeżdżona trasa) i byłem wniebowzięty. Zjazd z Passo Salati do Gabiet to niecałe(?) 4 kilometry lotniska na którym można się rozbujać na 100 % możliwości. Z Gabiet do Stafal zjazd jest dużo bardziej techniczny, wąski i kręty. Generalnie umieralnia i odpoczywalnia, więc z byłem z siebie bardzo zadowolony, że zjechałem go krótkimi skrętami na raz, delektując się każdym ruchem. Jedyny minus, że dolna połowa tej trasy, to bardzo łagodny, wąski trawers po zboczu góry. Nic ciekawego, ale trening slalomu w górnej części rekompensował tę "niedogodność" z nawiązką. Zdjęć z części poniżej Gabiet nie mam, szkoda mi było tracić czasu, wybaczcie Mapa tras: Fot. 23. Niebieska trasa do Cimalegna, prawdą mówiąc - nudna. Fot. 24, 25, 26, 27. Widok z Passo Salati na zachód (fot, 24; daleko w tle Monte Viso - charakterystyczny ostrosłup na horyzoncie), północny zachód (fot. 25), południe (fot. 26, 27; zdjęcia tego nie oddają, ale można było dostrzec Apeniny). Ośrodek reklamowany jest jako otoczony największą liczbą czterotysięczników w Alpach, natomiast gdzieś zgubiła się skala i tego w ogóle nie czuć. W kwestiach widokowych najbardziej podobała mi się perspektywa na dolinę Padu, reszta mnie jakoś nie porwała. Fot. 28, 29, 30, 31. Po chwili nadszedł czas na zjazd czarną V3 do Pianalunga i czerwoną na sam dół do Alagny. Czarna V3, mimo że dość mocno uczęszczana, była rewelacyjna. Świetne warunki (twardo, ale nie lodowo), dużo zmian kierunków, w górnej części stosunkowo wąsko, na dole prawdziwe lotnisko. Fot. 32. Widok z Pianalunga na trasę V3 i urwisko pod Cimalegna. Fot. 33, 34. Panorama z czerwonego zjazdu do Alagny oraz panorama miasteczka z okna wagonika. Górna część trasy cudowna, niestety w dole na zmianę kasza, przetarcia i (prawie) lód. Zjechane, ale w tych warunkach nie było sensu tam wracać. Fot. 35, 36, 37. Pół dnia prawie minęło, przyszedł czas na obiad. Z tarasu widokowego w restauracji na Passo Salati otwiera się cudowna panorama na Alpy Zachodnie (Fot. 35). Resztę dnia katowaliśmy czerwony zjazd z Passo Salati do Gabiet. Subiektywna ocena dnia: 7/10. Nie udało nam się wyskoczyć do Frachey i Champoluc; chętnie tu wrócę, choć czegoś mi tu brakowało. Niezbyt wiele tras (choć czerwone i czarne bardzo ciekawe!), poza tym upierdliwe połącznia między dolinnymi końcami tras a gondolami (trzeba drałować 5 minut z nartami, niby żaden problem, ale nie zachęca do częstego zjeżdżania na sam dół. Z pewnością jest to świetne miejsce na freeride, ale warunki śniegowe jakoś (przynajmniej mnie) nie zachęcały: sporo wystających skałek i kamieni, do śnieg typu szreń. Z perspektywy tego wyjazdu całość ratowała bajeczna trasa Passo Salati-Gabiet oraz czarny zjazd Passo Salati-Pianalunga. Dzień 6 - Matterhorn Ski Paradise Wyjazd spod hotelu standardowo 8:30, na miejscu byliśmy o 9:30. Niestety znowu zaparkowaliśmy w Valtournenche, co nam pokrzyżowało nieco plany, bo chcieliśmy jak najszybciej udać się na stronę szwajcarską. Szybko kupiliśmy suplementy do karnetów (35 Euro), po czym udaliśmy się w podróż gondolką, krzesełkiem, krzesełkiem orczykiem i jeszcze raz gondolką na Plateau Rosa. Mapa ośrodka: Dojazd na Plateau Rosa zajął nam dobre 40 minut. Natomiast to co działo się potem... tu nie ma co pisać, to jest definicja raju! Wszelkie słowa są zbędne i nie oddadzą nawet 10% odczuć. Nowa gondola Leitnera z Trockner Steg na Klein Matterhorn wprawia w opad szczęki. Widoki ze szczytu również. Zjazd z Klein Matterhorna do Trockner Steg to typowo lodowcowa historia: szeroko jak na lotnisku, generalnie niezbyt stromo, ale są momenty. Z Trockner Stegg to Schwarzsee prowadzi bajeczna trasa 66, na której z każdym metrem zmienia się perspektywa na Matterhorn. Zjazd z Schwarzsee do Zermatt (przez Furi), najpierw czarną, a potem czerwoną trasą to również orgazm dla wszystkich zmysłów na raz. Gondolka z Zermatt na Trockner Steg prowadzi bez żadnych przesiadek, można za to wyjść na jednej z trzech stacji pośrednich. Panorama z Trockner Steg, to również najlepszy co się możne trafić dla oczu: Mattergorn, Zermatt, Monte Rosa, Klein Matterhorn na jednym ujęciu - bomba! Na sam koniec dnia zjazd z Theodulpass do Plan Maison (rewelacyjne czerwone trasy w kilku wariantach), powrót na Plateau Rosa i szybciutko trasą numer 1 przez Salette do Valtournenche (tego dnia cała trasa nr 1 do samego końca była rewelacyjna; w górnej części twarda i szybka, w dolnej miękka, iście wiosenna). Fot. 38. Zawsze chciałem takie mieć! Fot. 39-58. RAJ Fot. 39. widok w górę Theodulgletscher, w kierunku Plateu Rosa. Fot. 39. Trockner Steg, widok na Zermatt. Fot. 40. Trockner Steg, widok na Monte Rosa. Fot. 41. Trockner Steg, widok na Klein Matterhorn. Fot. 42. Panorama z Trockner Steg. Fot. 43. Matterhorn z górnej części trasy 66. Fot. 44. To samo miejsce, widok na Zermatt. Fot. 45. To samo miejsce, widok na Dufourspitze. Fot. 46. Samojebka z legendą. Fot. 47, 48, 49, 50. Matterhorn z Zermatt oraz z okna gondolki wiodącej z miasteczka na Trockner Stegg. Fot. 50 - product placement Fot. 51. Apeniny z tarasu widokowego na Klein Matterhorn. Fot. 52. To samo miejsce, masyw Mont Blanc w tle, w dole Theodulgletscher. Fot. 53. Panorama z górnej części trasy 85. Fot. 54, 55. To samo miejsce, węższe ujęcia. Fot. 56. Widok na Cervinię z górnej części trasy 6 bis. Fot. 57. To samo miejsce, widok nieco na prawo, w kierunku Matterhorna/Cervino. Subiektywna ocena dnia: 10/10, RAJ! Tu trzeba wrócić, jak objeździłem 15-20% to i tak będzie dobrze. Pod Matterhorn'a MUSZĘ wrócić na cały tydzień białego szaleństwa inaczej nie będę spełniony jako narciarz . Niektórym spodobało się tak bardzo, że utknęli po szwajcarskiej stronie 🤣. Opcje: nocleg na miejscu (~200E); helikopter do Cervini (450E); taksówka do hotelu przez przełęcz świętego Bernarda (1100E). Ja bym wybrał azyl Dzień 7 - Punta Hellbroner i Courmayeur. No cóż, po wizycie w raju moje oczekiwania nie były zbyt wysokie - po prostu czułem, że tego się nie da przebić. I miałem rację. Nie zrozumcie mnie źle - Widoki z Punta Helbronner są cudowne, Mont Blanc robi ogromne wrażenie, a Courmayeur to bardzo przyjemna (choć chimeryczna) stacja narciarska. Na początek (na miejscu byliśmy chwilę przed 10) wybraliśmy się na Punta Helbronner. Nie będę ukrywał, wrażenia są, ale dla własnego dobra zamieniłbym miejscami dzień 6 i 7 Mapa ośrodka: Fot. 58. Taras widokowy na Punta Helbronner, ja, Mont Blanc i Alpy Zachodnie. Fot. 59. To samo, tylko beze mnie Fot. 60. Widok z tarasu widokowego na Punta Helbronner w kierunku Aguille du Midi (po lewej) i Dent du Géant. Fot. 61. To samo nieco bardziej w prawo (widok na wschód); w tle majaczy Matterhorn. Fot. 63, 64. Dwie panoramki: pierwsza na południe, druga na zachód i północny-zachód. Na tarasie spędziliśmy jakieś 1,5h; o 12 byliśmy już na dole i pakowaliśmy się do gondolki Val Veny. Szybko przedostaliśmy się na południową część ośrodka i po bajecznym zjeździe wzdłuż gondolki Col Checruit wyskoczyliśmy na pizzę. Widok z tarasu jak na zdjęciu poniżej (Fot. 65). Trasa pod gondolką była przeze mnie testowana już w grudniu, tym razem warunki nieporównywalnie lepsze. W ogóle wszędzie było pusto, więc można się było bardzo przyjemnie rozbujać i pohulać. Fot. 66, 67, 68. Po obiedzie wjechaliśmy leciwymi gondolkami Youla i Arp na Cresta d'Arp, najwyżej położony punkt ośrodka. Widoki wręcz dziewcze, aż się prosiło o założenie świeżego śladu (tylko jak potem wrócić do autokaru? :D). Stąd zjazd najpierw krótką czarną (nie ma jej zaznaczonej na mapce powyżej), a następnie czerwoną trasą do Col Chercruit. Na koniec dnia przenieśliśmy się na północną część ośrodka, w końcu częściowo oświetloną przez powoli zachodzące słońce. Bardzo przyjemne są trasy między krzesełkami Plan de la Gabba i Bertolini, reszta mnie raczej nie zachwyciła: głównie niebieskie trawersy i tępa kasza, która wyrywała z butów po wyjechaniu z zacienionej części stoku. Subiektywna ocena dnia: 8/10. Fajnie, nawet bardzo, ale La Thuile oraz (przede wszystkim) Zermatt-Cervinia, to jednak inna liga. Warto tutaj przyjechać, ale 1-2 dni to jest max, żeby się tutaj nie zacząć nudzić. Jeśli o mnie chodzi... Wrócę tu na pewno, z uwagą obserwowałem możliwości zjazdu z Punta Helbronner do La Palud (dolna stacja kolejki Skyway) i wyglądało to bardzo kusząco. Jeśli trafię na podobną pogodę i znośne warunki śniegowe, następnym razem raczej nie odpuszczę i wynajmę przewodnika do zjazdu Marboru, co Ty na to? To by było na tyle, niestety ten tydzień minął w mgnieniu oka, a od jutra powrót do szarej rzeczywistości (czyli knucia planów odnośnie następnych wyjazdów! ) Pozdrawiam!
  19. No dobra, Panie marboru, narobiłeś smaka tak bardzo, że jadem na tą samą wycieczkę od 9 do 16.02. Wycieczka ta sama, choć hotel inny, bo w Montjovet, ale mam nadzieję, że też będzie fajnie. Możesz czuć się winny najazdu kolejnej duszy na dolinę Aosty !
  20. Nie mogę się nie zgodzić - całe zdarzenie było absolutnie z mojej winy i zapewne była spowodowana właśnie niedostatecznymi umiejętnościami (które swoją drogą na każdym wypadzie na narty staram się doskonalić, choćby dlatego, że zwyczajnie mi to sprawia frajdę), przyprawionymi chwilowymi warunkami na stoku, do których powinienem był się dostosować i je przewidzieć. Jeszcze powtórzę (tudzież doprecyzuję): to nie było zderzenie "na misia" (tak brzmi sformułowanie "zderzenie", a - stosując terminologię drogową - jest różnica pomiędzy stłuczką a zderzeniem; byłem w stanie na tyle zmienić kierunek jazdy, żeby nie wpaść bezpośrednio na drugą osobę)! Delikatnie tylko trąciłem krawędź cudzej narty - wystarczyło mi to do stracenia równowagi (tutaj zapewne kwestia umiejętności) - natomiast widząc, że i druga osoba traci równowagę, zdążyłem ją lekko odepchnąć w stronę "do stoku". I śmiem twierdzić, że zachowałem się w porządku, bo z tego co widziałem, osoba ta tylko klapnęła, wręcz usiadła na stoku. To co się działo ze mną jest najmniej istotne, bo podstawa to nie zrobić krzywdy innym. Jeśli chodzi sytuację "co by było, gdyby były same dzieci", to mam na taki scenariusz jedną zasadę: generalnie staram się jeździć w jak największej odległości od młodych narciarzy, ewentualnie czekać, aż przejadą. Bezpieczniej zarówno dla mnie, jak i dla nich. Dziś bym się w tej sytuacji zachował inaczej, ale z każdej lekcji wyciąga się jakąś naukę, byle jej cena nie była zbyt wysoka. Pozdrawiam!
  21. Pozwolę sobie dodać od siebie dwa słowa. W zeszłym roku udało mi się "zaliczyć" dwie spektakularne gleby. Jedną na Łomnicy (zderzenie z narciarzem), drugą na Red Devil w Mayrhofen (uniknięcie zderzenia). Jeśli chodzi o incydent z Łomnicy, to jeśli miałbym oceniać, to była to jednoznacznie moja wina (byłem tym, który był nieco z tyłu), natomiast absolutnie nie mam pojęcia co mógłbym zrobić w celu uniknięcia zderzenia. Zdarzenie miało miejsce bodaj w dolnej części trasy nr. 6, na ściance w dolnej części. Z jednej strony jechałem wolno (acz nieco szybciej niż narciarz poniżej) i nie zmieniałem gwałtownie toru jazdy, z drugiej strony warunki było mocno ciężkie, bo stok był cały oblodzony. Przede mną z jednej strony dziecko, z drugiej grupka narciarzy. W pewnym momencie kompletnie straciłem krawędź (może na żyletkach ostrzonych 10 minut wcześniej byłoby inaczej), a pech chciał że w tym samym momencie i dziecko i grupka narciarzy jechali w tę samą stroną, tj. do środka stoku. Z dwojga złego wybrałem kolizję z dorosłym, która swoją drogą musiała wyglądać komicznie: zahaczyłem go nieznacznie krawędzią narty i gdy zobaczyłem że traci równowagę, to popchnąłem go w kierunku stoku (żeby jeśli już to upadł w mniej niebezpieczną stronę). W tym momencie moje nogi zrobiły coś dziwnego bo wyleciałem w powietrze i wylądowałem dobre 20 metrów dalej. Pozbierałem się i po krótkiej rozmowie okazało się że ze współkolizjantem wszystko w porządku, mam tylko nadzieję, że nie ma mi tego za złe, bo wyrzuty sumienia mam do dzisiaj. Natomiast ja się poturbowałem solidnie. Morał z tego taki: noście kaski i ostrzcie narty jak najczęściej. Z kolei w Mayrhofen nieco podobna sytuacja: końcówka dnia, dużo muld i odsypów w dolnej części trasy. Zjeżdżam sobie spokojnie przy krawędzi stoku, tyle że drugi narciarz (jak na złość jedyny oprócz mnie na stoku -.-) non stop podjeżdżał coraz bliżej krawędzi stoku, która była moim torem jazdy. No i jak podjechał za blisko, to przy próbie uniku (niefortunnie, bo na wysokim odsypie) znowu mnie katapultowało. Próbowałem ustać, ale co przydzwoniłem w śnieg to moje. Morał? Noście kaski tym bardziej. Jestem przekonany, że bez kasku wylądowałbym w szpitalu. W najlepszym wypadku.
  22. Pewno i się da, ale z kilkoma zastrzeżeniami: 1) Jeśli gondola miałaby służyć rozładowaniu Szczyrku, to powinna być też niezawodna (wiatr) - ergo winna być to kolej typu Funitel. 2) Tak jak nikdob i poprzednicy zauważyli, trzeba by wykonać dokładne symulacje nasłonecznienia stoków wschodniego i południowego, ze szczególnym uwzględnieniem zakresów wysokości na jakich warunki do jazdy utrzymują się dłużej. 3) Może się okazać, że ciągnięcie tras (może poza jedną, wspólną dojazdową) na sam dół nie ma sensu i wtedy trzeba zrobić przesiadkę. Jedyne(?) miejsca na "węzeł przesiadkowy" to "równia" (c.a. 920 m n.p.m.) i taras poniżej (c.a. 840 m n.p.m.). Jest to trochę niżej niż Hala Skrzyczeńska, więc tym bardziej potrzeba symulacji, żeby stwierdzić czy to nie jest zbyt nisko (tak, żeby góra mogła jeździć dostatecznie długo).
  23. Z ratrakami potwierdzam, w zeszłym roku w Mayrhofen i mi się zdarzyło, że w ciągu dnia ratrak zrobi rundkę dół-góra przy otwartej trasie.
  24. Tyle że tutaj nikt (?prawie nikt) nie narzeka na to, że Szczyrk nie chodzi pełną parą, tylko że otwierane są same niebieskie trasy. A to już jest wynik tego, o czym pisałem wyżej. Swoją drogą, odnosząc się do argumentu "niskich, zewnętrznych gór", to wyobraź sobie moją minę, gdy 8 grudnia w Chamonix pocałowałem klamkę (i musiałem się przenieść do Courmayeur, gdzie też szału nie było), mając świadomość że w Białce można już całkiem poszaleć 😉 Z kolei niedobór wody, to jest zupełnie inna kwestia. Abstrahując od Szczyrku i od tego, że mieliśmy suche lato i jesień, to jako kraj cierpimy na niedobór zbiorników retencyjnych, co bezpośrednio prowadzi do okresowych podtopień i powodzi w sezonie wiosennym. Chyba nie trzeba nikomu specjalnie tłumaczyć, że takie zbiorniki zlokalizowane na obszarach górskich byłyby dla ośrodków narciarskich znakomitym źródłem wody do naśnieżania. A już odnosząc się do samego Szczyrku - Jezioro Żywieckie nie jest nie wiadomo jak daleko, żeby w sytuacji kryzysowej nie dało się stamtąd wody podebrać. Wszystko jednak sprowadza się do współpracy na poziomie lokalnym i regionalnym (opłaty, przesył), ale szczerze mówiąc nie wiem jak to w tym wypadku wygląda i bardziej dywagować nie chcę.
  25. Na wstępie zastrzegam, że mnie jeszcze w nowym Szczyrkowskim nie było, planuję zjawić się jakoś zaraz po Nowym Roku, zaś to co piszę to są tylko luźne dywagacje. No właśnie problem w tym, że większość narciarzy uzna obecny stan rzeczy za satysfakcjonujący. Ile mamy w Polsce ośrodków narciarskich? Dwa-trzy? Góra cztery, jeśli do Białki, Szczyrku i Zieleńca doliczymy Czarną Górę i Jaworzynę Krynicką. Cztery ośrodki - z czego dwie ośle łączki (co prawda z momentami, osobiście np. bardzo lubię trasy 1, 2 i 6 na Kotelnicy), dwie niezbyt duża (acz z potencjałem na rozwój) i całkiem zróżnicowane stacje (Czarna Góra i Jaworzyna Krynicka) i jeden jedyny prawdziwie górski rodzynek (Szczyrk) na 40 mln państwo. Trochę biednie i właśnie dlatego do tych stacji zawsze ktoś (czyli głównie narciarze rekreacyjni i rodziny z dziećmi) przyjedzie - bo nie wieje epoką słusznie minioną (gastronomia, łazienki, baza noclegowa) i są całkiem fajne trasy (i kij że głównie niebieskie, rekreacyjnych to nie interesuje, a maniacy przełkną i Pilsko i Kasprowy. Albo pojadą w Alpy :P). I dopóki nie powstanie w sztuk przynajmniej jeden lub dwie podobna, albo i większa w skali, konkurencja dla Szczyrku (a nawet pomijając Kasprowy, to górki z potencjałem są - pierwsza myśl: Szrenica-Łabski Szczyt, Pilsko, Mosorny Groń-Cyl Hali Śmietanowej (Polica?), Lubań, Jaworzyna Krynicka-Dwie Doliny) to będziemy się tak wozić przez pół sezonu (póki nie napada) po niebieskich trasach. Po prostu biznes is biznes, Szczyrk nie musi się bić o wymagających narciarzy, bo więcej zarobi na weekendowych i rekreacyjnych (których nie zabraknie, przypominam, że mówimy o 40 mln rynku); jednocześnie ludzie w SMR są świadomi, że zanim (jeśli w ogóle) ten typ klienta zacznie wymagać trudniejszych tras, to trochę czasu minie, więc tym bardziej póki co skupiają się na czymś innym. A jak już pisałem, ściąganie wymagającego narciarza jest na ten moment nieekonomiczne, bo na jednego takiego mają (liczba z dudy) 5 rekreacyjnych. Dopiero odpływ niebieskotrasowej klienteli sprawi, że konkurowanie na trudniejsze trasy będzie miało sens. Czyli wracamy do źródła: w Polsce mamy nadpodaż (i to znaczną) narciarzy (i potencjalnych narciarzy) w stosunku do ilości ośrodków narciarskich (trzymających cywilizowany standard, sorry, ludzie są wygodniccy). Dopóki podaż dużych ośrodków oferujących mnogość tras (w tym spory udział łatwych) nie wzrośnie, póty Szczyrki, Białki i Zieleńce mają swoisty oligopol. Swoją drogą, mam również wrażenie, że to nie jest do końca tak, że klient Białki przyjedzie do Szczyrku, stwierdzi że tu za trudno, i znowu wróci (tym razem na stałe) do Białki. Część pewnie tak zrobi, ale część po powrocie do Białki uzna, że faktycznie jest to przerośnięta ośla łączka i że trochę mu ona już nie starcza. Więc tym bardziej Szczyrk robi się klasą samą w sobie, czy się to komuś podoba, czy nie.
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...