-
Liczba zawartości
2 752 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
130
Komentarze w blogu dodane przez tanova
-
-
Czwartek, 22.02.2024, Kronplatz
Chętnie znów przyjechalibyśmy do Cortiny i po cichu liczyliśmy, że nie sprawdzą się pesymistyczne prognozy pogody na czwartek. Poranek przywitał nas jednak niestety gęstą mgłą, więc nie było sensu jechać na Passo Tre Croci (jak planowaliśmy). Zamiast tego pojechaliśmy pociągiem na Kronplatz.
Zdjęcia? Tylko kilka, bo we mgle warunki bardzo słabe. Na górze totalne mleko, niżej też byle jak.
Pamiątka po niedawnych zawodach PŚ:
Wyciąg "Sonne" bez Sonne:
W miarę dobre warunki były tylko na trasie nr 9 (Furcia) oraz wzdłuż kanapy Costa, przy przełęczy Furkelpass. Jeździłam tego dnia krócej. Popołudnie na regenerację dobrze mi zrobiło przed ostatnim, intensywniejszym dniem. Summa sumarum - Kronplatz przy drugim wejrzeniu również mnie nie przekonał, nie zaiskrzyło niestety .
- 2
-
Środa, 21.02.2023 Cinque Torri + Lagazuoi
Rano parkujemy na Col Galina, z widokiem na Jej Wysokość Lagazuoi i Tofany w pełnej okazałości.
Lagazuoi:
Prawa strona stoku zarezerwowana jest przez cały dzień na treningi slalomu i giganta miejscowej młodzieży narciarskiej, ale lewa strona – fantastyczna. Jest szeroko, twardo, o zmiennym nachyleniu. Uśmiech od ucha do ucha i aż się prosi, żeby porządnie docisnąć.
Obracamy ze trzy razy, zanim decydujemy się skręcić w niebieską trasę łącznikową nr 8 – dla odmiany raczej wąską i miejscami płaską, która prowadzi do „głównego” ośrodka. Przy dolnej stacji kanapy „5 Torri” kilka minut czekania i sporo osób. Wyciągi w ośrodku są raczej retro – za wyjątkiem właśnie „5 Torri” same powolne, niewyprzęgane krzesełka, rodem z lat 90-tych a niektóre nawet jeszcze starsze. Ma to swój nostalgiczny urok, szczególnie w tak piękny dzień.
Pogoda super – sporo słońca i bezwietrznie, ale dzięki wysokiemu położeniu ośrodka (trasy zaczynają się od 2000 m npm. wzwyż) stoki – z jednym wyjątkiem – trzymają się znakomicie do końca dnia. To bez wątpienia był idealny dzień na nartach, dla mnie - najlepszy dzień sezonu.
Widoki – rewelacja! To chyba najładniej położony ośrodek, w którym byłam. Zresztą co tu dużo pisać …
Tras jest jak na tak kompaktowy ośrodek sporo, prześlicznie położonych i wcale nie zatłoczonych – zupełnie na odwrót, niż na Kronplatzu z wydajną infrastrukturą. Bardzo się nam podobało.
Jak już objechaliśmy z grubsza 5 Torri, przetransferowaliśmy się z powrotem na Col Galina, a następnie orczykiem i niebieską „4-ką” na przełęcz Falzarego, z której kursuje kolej linowa na szczyt Lagazuoi. Pod dolną stacją kłębi się i zawija tłum ludzi – 45 minut czekania, makabra.
Ściśnięci jak sardynki w puszce wjeżdżamy na górę. Na pewno warto, bo widoki spektakularne i świetne miejsce - choć z tragiczną historią: w czasie pierwszej wojny światowej przebiegała tutaj linia frontu i długi czas toczyły się zacięte walki. Pozostałości dawnych umocnień wojennych są udostępnione do zwiedzania.
Ponieważ robi się trochę późno, rezygnujemy tym razem z pomysłu wycieczki do Armentaroli i zjeżdżamy z powrotem na Col Galina na obiad. Potem jeszcze trochę kręcimy się po 5 Torri zaliczając te z tras, którymi jeszcze nie jechaliśmy. Na koniec ponownie zjeżdżamy na Falzarego, aby załapać się na ostatni wagonik na Lagazuoi o 16.45. O tej porze na bieżąco, bez czekania.
Dzień kończymy przepięknym zjazdem trasą nr 2 wprost pod nasz samochód.
- 3
-
Wtorek, 20.02.2024
Cortina d'Ampezzo
Prognozy zapowiadały najlepszą pogodę właśnie na wtorek i środę - idealnie na wypad do Cortiny d'Ampezzo. Mając w pamięci widoki zapierające dech w piersiach z naszej wyprawy rowerowej, koniecznie chcieliśmy trafić tam zimą przy dobrej widoczności.
Już sama droga z Toblach do Cortiny jest przepiękna – Toblacher See, widok na Drei Zinnen, przełęcz Cimabanche i dolina Boite. Dla nas z Darkiem to podróż sentymentalna i wspomnienia, przy czym szlakiem rowerowym w zimie wiedzie fantastyczna trasa narciarstwa biegowego. Widząc narciarzy dziarsko pomykających w tak spektakularnych okolicznościach przyrody przez moment miałam rozterkę – też bym tak chciała. Ale późniejsze wrażenia z Cortiny nie pozostawiły miejsca na niedosyt.
Najpierw jednak horror z parkowaniem. Znajomi, którzy wyjechali autem przed nami donoszą, że pod gondolą na Col Druscie wszyscy jeżdżą chaotycznie i nie ma gdzie stanąć. Jedziemy więc dalej i jakimś cudem znajdujemy miejsce kawałek za parkingiem Socrepes. Można było pojechać jeszcze wyżej w stronę Pocol, gdzie spokojnie były miejsca na parkingu przy Son dei Prade (przy nowej gondoli Cortina Skyline).
Dolne „piętro” ośrodka to łagodne i szerokie niebieskie trasy. Zjeżdżamy ze dwa razy na rozgrzewkę i ewakuujemy się wyżej, bo stoki rozmiękają już około 10-tej rano. W Cortinie też widać niedostatki śniegu, na szczęście w wyższych partiach jest lepiej.
Tofana Express, Pie Tofana i trasy wzdłuż nich – miód, malina!
Ale najlepsze jest jeszcze wyżej: Pomedes i oczywiście gwiazda medialna PŚ - Stratofana Olimpica. W rzeczywistości robi jeszcze większe wrażenie niż na ekranie – fantastyczna! Z góry, z dołu i z ponad 30-letniego krzesełka, wwożącego na szczyt.
Generalnie infrastruktura w Cortinie jest raczej retro – w słoneczny dzień nie przeszkadza to specjalnie, nawet dodaje trochę uroku. Pewnie gorzej jest przy kiepskiej pogodzie.
Po południu przenosimy się przez Col Druscie pod Tofanę. Wagonik na sam szczyt (3244m) niestety nie działa, ale instalujemy się na obiad w schronisku Capanna Ra Valles.
Nasza ekipa:
Do końca dnia jeździmy po świetnych stokach w kotle pod Tofaną, a na finał zostaje nam zjazd czarną 51 (Forcella Rossa).
No, trochę mnie przeczołgała ta czarna trasa na koniec, nawet mi się nie chciało już potem robić zdjęć. Młodzież snowboardowa pojechała przodem i gdzieś tam jeszcze na koniec córka zaliczyła solidną glebę trochę się nadwyrężając.
I jeszcze krótki przystanek w drodze powrotnej, z widokiem na 3 Zinnen.
[cdn.]
- 8
-
Poniedziałek, 19.02.2024
Poniedziałek to nie był mój dzień - odezwały się kłopoty zdrowotne i rano miałam wątpliwości, czy w ogóle będę w stanie wyjść na narty. Ale jakoś nafaszerowałam się lekami, zwlokłam i dołączyłam około 11-tej do reszty ekipy, która od rana jeździła na Kronplatzu. Bardzo przydała się więc opcja dojazdu pociągiem. Idealnie jest to zorganizowane na miejscu, bo wprost z peronu kolejowego na stacji Percha można przesiąść się w gondolę. Door to door.
Z tego wszystkiego zapomniałam zabrać swojego telefonu, więc zdjęć tego dnia jest niewiele - tyle co rodzina i znajomi zrobili. Kronplatz jako ośrodek mnie nie zachwycił - może to kwestia gorszych warunków - ciepło, zdegradowane stoki, może mniej spektakularnych tras, nie wiem. Wszędzie tłumy ludzi i rozjeżdżone trasy.
Na górze:
Trasa do Olang:
Trochę lepiej było na trasach z St. Vigil na Piz de Plaies: 38,39 i 40, czyli na pucharowej Ercie. Za to na czarnej, na Piculinie - tragedia. Śnieg obsunął się ze zbocza, prawie po całej szerokości trasy do gołej trawy. Przetarcia i wytopy. Moim zdaniem trasa powinna być tego dnia zamknięta.
Jakiś pozytyw? Dobre jedzenie i fajny taras w knajpce przy dolnej stacji gondoli Pedaga w St. Vigil.
[cdn.]
- 8
- 3
-
5 godzin temu, cyniczny napisał:
O proszę, 3 lata temu jeżdżąc w Kubinskiej Holi (i dokładnie ona na Twoim zdjęciu), nocowaliśmy właśnie w Janosikovej Karczmie:-)
Znalazłam Twoją relację zimową - fajne miejsce na zimowy wypad, chociaż ode mnie trochę za daleko. Jest też ośrodek przy samym Rużomberoku - Malino Brdo.
- 1
- 1
-
11 minut temu, Lexi napisał:
Fajne spacerowe szlaki, w sam raz na porę gdy Tatry zamknięte..
Dokładnie - sympatyczna miejscówka na weekend, albo i dłużej. A w Tatrach jeszcze mnóstwo śniegu, który poleży co najmniej do wczesnego lata.
50 minut temu, Otella889 napisał:Piękne zdjęcia Nigdy wcześniej nie słyszałam o tych górach
Bo chyba mimo wszystko są mniej popularne, niż znani sąsiedzi. Aczkolwiek na szlakach 50% Słowacy i 50% nasi - tak więc są tacy, którzy słyszeli.
- 1
-
Dolina Prosiecka i Kwaczańska
Na wschód od Wielkiego Chocza rozpościera się grupa Sielnickich Wierchów, a jeszcze dalej dwie urokliwe dolinki krasowe - Prosiecka i Kwaczańska. Obie doliny wraz z płaskowyżem Svorad na północy i Mariańską Cestą na południu okalają masyw Prosiecznego. I ta właśnie pętla była celem naszej drugiej wędrówki.
Rozpoczynaliśmy z parkingu w wiosce Prosieczne. Płatny 3 euro, ale za to dostaliśmy papierową mapkę z opisem szlaku i najważniejszych atrakcji.
Wlot do doliny Prosieckiej:
Spektakularne Skalne Wrota - początkowy fragment biegnie przez drewniany mostek, a następnie kilka łańcuchów.
Wkrótce jednak płynący dnem doliny potok Prosieczanka zanika gdzieś pod ziemią, a szlak biegnie to po jednej, to po drugiej stronie wyschniętego koryta. Na zboczach wiatrołomy, z których wyschnięte pnie co chwilę tarasują przejście.
W górnej części woda znów się pojawia, a wędrówka staje się ciekawsza:
Odbijamy nieco w bok do wodospadu Cervene Piesky, podziwiając po drodze kilka sasanek:
Ostatni odcinek to ponownie wspinaczka - tym razem po drabince i skałkach ponad kaskadą małych stawów.
Docieramy do węzła szlaków Svorad i najwyższego punktu wędrówki (945 m npm.). Od tego momentu krajobraz zdecydowanie się zmienia - otacza nas szeroka, widokowa polana z wysokimi górami na horyzoncie. To białe to chyba tatrzańskie pasmo Rohaczy.
Za nami Lomne, a w oddali Wielki Chocz
U podnóża przełęczy pod Prosiecznym pasą się krowy - jest sielankowo.
Niestety psuje się pogoda - niebo zaciągnięte burymi chmurami, wieje i deszcz wisi w powietrzu, a my nawet jeszcze nie w połowie drogi. Dochodzimy do malowniczo położonej wioski Velke Borove - banery zapraszają do bufetu, który i tak jest zamknięty. Mijamy kilka tradycyjnych chałup i wiosenne łąki:
Za starym cmentarzem i dawnym kamieniołomem zaczyna się kolejna dolinka - Borovianki,
która dochodzi do Doliny Kwaczańskiej. Kwaczańską jechaliśmy rok temu na rajdzie rowerowym dookoła Tatr ze Szczecińskim Klubem Rowerowym "Gryfus". Faktycznie dolina uznawana jest za granicę między pasmem Gór Choczańskich a Tatrami Zachodnimi.
Nie mogliśmy odmówić sobie ponownego odwiedzenia zabytkowych młynów Oblazy. Odrestaurowane młyny są obecnie atrakcją turystyczną, można je zwiedzać za dobrowolną opłatą, a kolejną atrakcją jest żywy inwentarz, bez żenady uprawiający natrętne żebractwo.
Reczona koza wskoczyła na ławkę, zrobiła kopytkiem screen shota na leżącym smartfonie córki i nadwyrężyła nasz prowiant na drogę.
A my ruszyliśmy dalej w stronę Kwaczan, po drodze podziwiając widoki wgłąb imponującego kanionu:
Ostatni odcinek szliśmy żółtym szlakiem z Kwaczan do Prosieka, mając po lewej stronie piękne widoki na Zachodnie i Niżne Tatry. Ołowiane chmury wciąż kotłowały się na niebie, ale ostatecznie obyło się bez deszczu, który zaczął padać dopiero następnego dnia.
Wspomnę jeszcze, że w Górach Choczańskich są również ciepłe źródła, z których korzystają aquaparki w Beszeniowej i w Luckach, a także jest naturalne kąpielisko termalne w Kalamenach. Nie sprawdzaliśmy, ale jak ktoś lubi, to można skorzystać.
- 11
- 2
-
-
11 godzin temu, Wujot napisał:
Mam nadzieję, że skusisz się na szersze wykorzystanie roweru w okolicach o których napisałaś.
W zasadzie prawie wszystko w Rudawach Janowickich (na północny-zachód od Kamiennej Góry) i całe Góry Krucze (obok Lubawki) można zaliczyć na rowerze. Przy czym są tam miejsca o różnych trudnościach. Na przykład całe Wzgórza Karpnickie (to część Rudaw) są genialne pod spokojną turystykę. Natomiast Góry Sokole czy główny masyw są miejscami mocno wymagające, ale też trzeba wiedzieć jak tam jeździć. Obok Kamiennej Góry jest zupełnie nieznany Czarny Las
Góry Krucze obok Lubawki (nietypowy południkowy przebieg) są kapitalne. To strome kopce ale z dobrą infrastrukturą dróg szutrowych, można jednak znaleźć też bardzo trudne linie. Oddzielnym tematem jest dolina Bobru w wielu miejscach idealna pod jazdę rodzinną.
Myślę, że ze dwa tygodnie akurat by wystarczyły na zapoznanie się z okolicą. Na zachętę dam parę zdjęć i parę moich zapisanych śladów na mapie (czyli to co można i co się jeździ).
Też mam taką nadzieję, choć na Dolnym Śląsku bywam gościem, tylko od czasu do czasu.
Dolinę Bobru zrobiłam rowerem od zapory w Pilchowicach do Lubawki w lipcu, więc trochę przedsmak jest i trasę z Kamiennej Góry do granicy w Okrzeszynie. Nawet w terminach wakacyjnych ruch był znikomy, a - jak widzę po Twoich zdjęciach - przeczucia mnie nie mylą, że to fajne miejscówki i dobrze się również nadają do połączenia z turystyką pieszą w miejsca mniej oblegane a ciekawe.
-
10 godzin temu, moruniek napisał:
@tanova w Bukówce warto było zjeść nad zbiornik wodny. Fajnie miejsce.
p.s.
Jak stopy po zmianie butów i skarpet ? Dalej były problemy ?
Niestety tym razem czas nie pozwolił na zejście nad wodę - może następnym razem, może kiedyś rowerem trasą dookoła Zalewu? Generalnie okolice Lubawki i Kamiennej Góry są bardzo sympatyczne na rower.
Ze stopami tym razem nie było większych kłopotów - pomogły inne buty i skarpety, a nieco łatwiejszy teren i chłodniejsza pogoda też zapewne miały znaczenie.
- 1
-
Niedziela
Opuszczamy pasmo Rudaw Janowickich, kierując się w stronę Lubawki. Przy szlaku w Szarocinie można zajrzeć od podwórza do pałacu, w którym obecnie mieści się Dom Pomocy Społecznej.
Szlak początkowo prowadzi drogą do Nowej Białki, ale krótko przed pierwszymi zabudowaniami ostro skręca w prawo, w las. Zaczyna się dość strome podejście pod Świerczynę (719 m).
Wierzchołek Świerczyny jest porośnięty drzewami, zasłaniającymi widoki, ale za to ciut niżej można podziwiać piękną panoramę na góry i Zalew Bukówka. Tam dzisiaj zmierzamy.
Pogoda wspaniała, szlak malowniczy - czego chcieć więcej?
Przed nami wioska Paprotki, w której zaczyna się podejście na ostatnią górę tego dnia - na Zadzierną (720 m). Podejście niedługie, ale równie strome co na Świerczynę.
Nagrodą za to jest absolutnie fantastyczna panorama ze szczytu.
Zbliżenie na Śnieżkę:
W części szczytowej jest trochę różnych skałek i dróg wspinaczkowych, a tradycje turystyczne regionu istnieją tu od ponad stu lat.
Bukówka wita:
Do Lubawki dochodzimy w sam raz, aby złapać jeszcze pociąg o 13.58 i w miarę o czasie dotrzeć wieczorem do Szczecina.
To już koniec sezonu trekkingowego w tym roku - przynajmniej w górach. Następnym pewnie zawitamy, jak się zrobi biało.
- 5
-
Jesienna odsłona Głównego Szlaku Sudeckiego
Sobota
W miniony weekend wróciliśmy z Darkiem na szlak, aby zakosztować Sudetów jesienią. Zaopatrzyłam się za radą @moruniek w dwie pary skarpet UYN - jedna grubsza z merynosem, druga bez, zabrałam inne buty niż ostatnio i w sobotę rano o 8.30 wysiedliśmy z PKS-u w Miłkowie, tam, gdzie kończyliśmy pierwszy etap w lipcowych strugach deszczu.
Nad Karkonoszami kłębiły się ciemne chmury, nieco lepiej wyglądała sytuacja w kierunku północnym, w którym zamierzaliśmy iść
Wędrujemy do Głębocka asfaltem wśród łagodnych wzgórz, a następnie do Mysłakowic leśną ścieżką.
W Mysłakowicach mijamy dwa kamienie - z tablicą ku czci Theodora Donata, założyciela Towarzystwa Karkonoskiego (Riesengebirgeverein), który mieszkał w miasteczku oraz informującą, że znajdujemy się na GSS.
Napis na tej ostatniej nie jest do końca aktualny - kilkanaście lat temu szlak wydłużono o kolejne 90 km do Prudnika. Tymczasem przed nami pierwsze wzniesienie - Mrowiec (507 m), którego wierzchołek wszakże mijamy trochę bokiem, a następnie łagodnie schodzimy nad jezioro w parku angielskim w Bukowcu:
W opactwie z widokiem na jezioro spoczywa hrabia Friedrich Wilhelm von Reden, założyciel całego tego pięknego majątku.
Szlak prowadzi brzegiem jeziora - podziwiamy piękne kolory jesieni i już cieszymy się na przedpołudniową kawę w Artystycznej Stodole przy pałacu.
Wzmocnieni i posileni wędrujemy leśnym trawersem Średnicy:
Dochodzimy do szosy z Kowar do Gruszkowa, przy której chwilę odpoczywamy koło źródełka Jola:
Aż do parkingu na Przełęczy pod Średnicą praktycznie nie spotkaliśmy nikogo na szlaku. Teraz się to zmienia, bo sporo ludzi wędruje w kierunku Skalnika.
Od węzła szlaków pod Ostrą - idziemy na skałki na Ostrej Małej i na Skalnik, który co prawda nie leży na GSS, ale to tylko 600 m dalej.
Panoramka na Karkonosze w chmurach i Rudawy Janowickie:
Po drodze mijają nas liczni biegacze - uczestnicy ultramaratonu Ultrakotlina. Jak się dowiadujemy na punkcie kontrolnym, teraz biegną ci najwytrwalsi na dystansie 140 i 180 km dookoła Kotliny Jeleniogórskiej. Jestem pełna podziwu.
Szlak opada spokojnie w kierunku przełęczy pod Bobrzakiem i nawet pokazuje się trochę słońca:
Zanim zejdziemy do Szarocina, gdzie mamy zarezerwowany nocleg na agroturystyce, mijamy jeszcze uroczą kapliczkę z jakże mądrym przesłaniem:
W Szarocinie jesteśmy przed siedemnastą. Nie było łatwo znaleźć nocleg o tej porze roku - większość miejsc w tej okolicy już się pozamykała po sezonie albo właściciele nie odbierali telefonów. Ale się udało i to tuż przy szlaku.
[cdn.]
- 5
-
6 godzin temu, marcinn napisał:
Piękna relacja ,brawo....i nie wiem jak to robisz ale małżonek uśmiechnięty 😉
Dziękuję , to chyba dobrze, bo małżonek zwykle na zdjęciach się nie uśmiecha, baa ... unika obiektywu raczej.
4 godziny temu, cyniczny napisał:@tanova jak zwykle fantastyczna relacja - dzięki!!!
Ech okolice Rathen i czesko-saksońska Szwajcaria obudziły wspomnienia. Byłem tam rowerowo ładnych kilka lat temu i podobnie jak Wy, zamek obejrzeliśmy z dołu, ale już obowiązkowy spacer drogą malarzy (Malerweg) - pamiętam ten opad szczęki na górze do dzisiaj, przepiękne miejsce.
@cyniczny - dziękuję za miłe słowa. Cały szlak Malerweg liczy 116 km, choć chyba najbardziej znany jest ten fragment przy Bastei i ten przy Bad Schandau. Dla nas to też był powrót po kilku latach. Wtedy byliśmy cały tydzień, ale bez rowerów, więc głównie chodziliśmy po szlakach - ludzi było sporo więcej niż aktualnie. Ponoć w tym roku turyści masowo poodwoływali rezerwacje z powodu pożaru.
- 1
-
Piątek, 27 sierpnia
Powrót pociągiem zaplanowaliśmy na piątek, w godzinach przedpołudniowych - aby uniknąć weekendowego tłoku w Deutsche Bahn. Wiadomo - bilet za 9 euro cieszy się popularnością, a jeden z pociągów naszego połączenia jedzie do Stralsundu, czyli nad morze. Rano mamy jeszcze trochę czasu, żeby pokręcić się po Magdeburgu, bo poprzedniego dnia już było za późno.
Ostatnia fotka nad Łabą:Katedra - podobnie jak w Dreźnie - odbudowana z gruzów po wojnie. Udaje się wejść do środka przed nabożeństwem, choć oficjalnie nie ma o tej porze zwiedzania.
A po przeciwnej stronie placu - Zielona Cytadela. Ostatni projekt Friedensreicha Hundertwassera, wzniesiony w 2005 roku. Gdy byłam w Magdeburgu w 2008 roku, cytadela była dużo bardziej różowa - przez kilkanaście lat drzewa urosły i coraz bardziej korespondują z nazwą obiektu:
Pora zbierać się na dworzec. W pociągu dość tłoczno i duszno - cały przedział rowerowy zawalony sprzętem i kłótnie, kto i dlaczego ma wstać.
Tłumy również na dworcu Berlin Hauptbahnhof i oblężone windy. Czterdzieści minut na przesiadkę okazuje się zapasem w sam raz, zanim przeniesiemy się z górnego poziomu na dolny i na właściwy peron. W składzie do Stralsundu już luźniej i więcej miejsca na rowery. Wysiadamy w Pasewalku, a ponieważ jest jeszcze "młoda" godzina, to zamiast jechać kolejnym pociągiem do przygranicznego Tantow, ostatnie 50 km pokonujemy rowerami - przy okazji pokazując naszym znajomym z Krakowa, gdzie jeździmy na co dzień.
Robimy sobie postój w Krugsdorfie, żeby obejrzeć pałac i odpocząć trochę nad jeziorkiem Kiessee.Granicę przekraczamy w Dobieszczynie. Na liczniku ponad 900 km. Wyprawę kończymy następnego dnia rundką honorową i pamiątkowym zdjęciem w Szczecinie.
Mam nadzieję, że dane mi będzie kiedyś dokończyć szlak Łaby odcinkiem w północnych Niemczech, aż do ujścia w Cuxhaven. A może w odwrotnym kierunku? O ile w Czechach, zasadniczo do okolic Pragi jedzie się "z górki", to w Niemczech jechaliśmy ... pod wiatr, czasem naprawdę silny i uciążliwy. Dlatego też większość niemieckich sakwiarzy spotykaliśmy jadących z naprzeciwka. I generalnie ten niemiecki odcinek jest bardziej popularny - od wielu lat wybierany jest przez ADFC jako najlepszy długodystansowy szlak rowerowy. Choć nam bardzo podobało się również w Czechach i ten czeski odcinek też polecamy.
Z noclegami na trasie nie ma problemu, o ile nie traficie na jakiś festiwal czy inną masową imprezę. Ceny - od 900 do 2000 koron za dwójkę w Czechach i analogicznie od 52 do 72 euro w Niemczech, w zależności od standardu oraz opcji zjedzenia śniadania. Cała trasa zasadniczo jest dobrze skomunikowana koleją, więc można kombinować z odcinkami według własnej koncepcji i możliwości.
Polecam też stronę: https://www.elberadweg.de/ - są różne wersje językowe, niestety polskiej brak. I niezawodną radreise-wiki z roadbookiem (po niemiecku): https://radreise-wiki.de/Elbe
- 7
- 2
-
Czwartek, 25 sierpnia
Ostatni dzień naszej wyprawy wzdłuż Łaby i najdłuższy dystans, bo ponad 100 km. Początek nawet fajny, druga część dnia - nieco mniej. Taka trochę monotonna jazda wałami przeciwpowodziowymi przez średnio ciekawy krajobraz. Ale od początku:
Zaraz rano przeprawiliśmy się w Coswig na drugi brzeg. Szlak niby zasadniczo prowadzi obydwoma brzegami, ale w praktyce często jednak ten "drugi" wariant to nieatrakcyjne objazdy, słabo oznakowane. A że mostów na naszym odcinku jest niewiele, to pozostają promy. Trzy razy przeprawialiśmy się tego dnia w ten sposób. Cena? 1.50-2.00 euro za osobę i rower.
Widok z promu na panoramę Coswig:Niedaleko zatrzymujemy się w pięknych ogrodach w Wörlitz - na drugie śniadanie i na zrobienie porządku z rowerem Mai, której schodzi powietrze i to z obu kół:
Kolejny przystanek to Dessau - w sumie ciekawe miasto z licznymi obiektami architektury nurtu Bauhaus. Patrząc na te nowoczesne budowle, aż trudno uwierzyć, że powstały sto lat temu.
Most na Łabie - już współczesny, ale pasuje do kolorytu miasta:
Kolejny prom w Breitenhagen i ostatni - w Barby:
Jeszcze parę obrazków z trasy:
Pod wieczór zatrzymujemy się na kolację w Schönebeck, a do Magdeburga docieramy już o zmierzchu:
"Z tak daleka, aż tutaj" - głosi napis na moście. To dobre podsumowanie naszej wyprawy.
[cdn.]
- 7
-
Środa, 24 sierpnia
Szlak rowerowy Łaby na północnych krańcach Saksonii i w Saksonii-Anhalt prowadzi głównie przez tereny rolnicze i wały powodziowe - niekiedy oddalone od rzeki o kilka kilometrów. Mało mam zdjęć z "terenu" z tego dnia, bo i co tu fotografować?
Czasem zbliżamy się do rzeki - wtedy widoki są ładniejsze:
Naszym celem tego dnia jest miasto Marcina Lutra i reformacji - Wittenberga.
W Elster (niedaleko ujścia Elstery do Łaby) zmieniamy lewy brzeg na prawy, korzystając z jednego z promów. Mostów na Łabie na tym odcinku nie ma zbyt wiele i są czasem oddalone od siebie o wiele kilometrów:
Sama Witenberga jest przepiękna i bardzo niemiecka. To wręcz esencja protestanckiego ducha środkowych Niemiec, a świetnie zachowana renesansowa zabudowa i liczne tablice pamiątkowe działają na wyobraźnię. Łatwo poczuć się tutaj jak w burzliwych czasach XVI wieku, kiedy mieszkali w mieście Marcin Luter, Lukas Cranach, Filip Melanchton czy Thomas Müntzer.
W Wittenberdze jesteśmy w dniu, który jest świętem narodowym Ukrainy. Tutejsza społeczność uchodźców zbiera się właśnie na rynku, pod pomnikiem Lutra. Trochę abstrakcyjnie brzmi w tej scenerii odśpiewana gromko "Czerwona Kalyna", ale w sumie - czemu, nie?
Żal mi trochę opuszczać to miasto i mam odczucie niedosytu. Ale chcąc dojechać następnego dnia do Magdeburga, musimy podciągnąć jeszcze przynajmniej kilkanaście kilometrów. Nocujemy w Coswig - dość nijakim i prowincjonalnym miasteczku, w pensjonacie "Pod złotym winogronem".
[cdn.]
- 8
-
Wtorek, 23 sierpnia
We wtorek rano przekropił nas jeszcze lekko deszcz - ostatni w trakcie naszej wyprawy. Przeczekaliśmy pod wiatką i ruszyliśmy dalej przez saksońską krainę pałaców i winnic.
Opactwo cysterek Marienstein w Mühlberg/Elbe. Tutaj zahaczamy nawet o skrawek Brandenburgii.
Belgern:
Torgau z pięknym zamkiem, w którego fosie mieszkają ... trzy niedźwiedzie:
Nocleg znajdujemy kilka kilometrów za Torgau, na kwaterze prywatnej u miłej, starszej pani.
[cdn.]
- 8
-
Poniedziałek, 22 sierpnia
Tego dnia było więcej zwiedzania, niż jeżdżenia, dlatego kilometraż (53 km) niezbyt imponujący.
Apartament w Dreźnie mogliśmy zatrzymać do godziny 13.00, było więc sporo czasu, aby objechać atrakcje, choć oczywiście bez zwiedzania licznych muzeów. Te mam zresztą już zobaczone, gdy byłam w Dreźnie dziesięć lat temu. Drezno, to takie nietypowa metropolia, w którym tzw. Nowe Miasto (Dresden Neustadt), w którym nocowaliśmy, jest starsze niż starówka - Altstadt, zbombardowana w czasie wojny. Wszystkie zabytki to rekonstrukcje - niektóre całkiem nowe, bo odbudowę Katedry zakończono ledwie kilkanaście lat temu.Neustadt, przed fasadą naszego hostelu:
Fantazji nie brakuje również właścicielom samochodów - pardon, trabancików:
Na drezdeńskiej starówce - katedra (katolicka) pw. Świętej Trójcy (po lewej) i zamek Wettynów (po prawej):
Gmach opery:
Zwinger - z rozgrzebanym remontem, ale dało się znaleźć fotogeniczne zakamarki:
Katedra luterańska pw. Marii Panny (Frauenkirche)
Z widokiem na jedną z uliczek:
Orszak książęcy z miśnieńskiej ceramiki - bardzo znane miejsce w Dreźnie:
Akcent rowerowy - można i tak zwiedzać Drezno:
Łaba w Dreźnie:
I panoramka na "do widzenia":
Ruszamy na północny zachód - w stronę Miśni:
Otóż i ona. Miśnia - Meißen. Uniknęła losu Drezna i zachowała swoją historyczną zabudowę.
A co za Miśnią? Za Miśnią zaczyna się najmniejszy region winiarski Niemiec - nawet nie wiedziałam, że Saksonia ma takie tradycje. Mijamy winnice na zboczach wzgórz, a nocleg wypada nam w pensjonacie "końskim", z własną ujeżdżalnią, świetną kuchnią i cudnym zachodem słońca.
[cdn.]
- 8
-
-
Piątek, 19 sierpnia
Rysujące się od rana na horyzoncie sylwetki gór zdradzają, co nas czeka tego dnia. Wjeżdżamy w najładniejszy krajobrazowo odcinek szlaku nad Łabą - Średniogórze Czeskie, które następnie przechodzi w pasmo Szwajcarii Czesko-Saksońskiej.
Litomierzyce:
Nie da się ukryć, że powoli zbliżamy się do niemieckiej granicy:
Odpoczynek z pięknym widokiem na Czeską Bramę - Porta Bohemica:
Dalej jest jeszcze lepiej, bo wjeżdżamy w głęboki, skalny kanion:
Dojeżdżamy do elektrowni Střekov pod Usti nad Labem. Generalnie na czeskim odcinku Łaba jest uregulowana poprzez liczne zapory i stopnie wodne. Nie ma ich za to wcale już później w Niemczech, gdzie rzeka odzyskuje nieco bardziej pierwotny charakter.
Nad konstrukcją hydroelektrowni wznosi się efektownie warowny zamek:
Po cukierkowych czeskich miasteczkach, które mijaliśmy w ostatnich dniach, Usti nad Labem nas rozczarowało - po wojennych bombardowaniach śródmieście odbudowano nieciekawie, a jedynym atrakcyjnym i fotogenicznym miejscem jest chyba most ma Łabie:Dalej też ładnie, czasem jakiś bunkier się trafi:
Kapliczka przypominająca o niedawnych powodziach:
Wkrótce dojeżdżamy do Děčína - ostatniego miasta po czeskiej stronie. Tutaj mamy nocleg, a nawet dwa, bo w sobotę zaplanowaliśmy sobie dzień "postojowy", zwłaszcza, że prognozy są nieciekawe - ma lać. Jeszcze kilka zdjęć z Děčína:
Zamek, w którym ponoć nocował między innymi Fryderyk Chopin:Jest tutaj również - praktycznie w samym mieście - via ferrata: Pastyrska stena:
[cdn.]
- 6
-
Czwartek, 18 sierpnia
Upalnej jazdy nad Łabą ciąg dalszy. Po śniadaniu ruszamy z Nymburka w kierunku zachodnim - tutaj rzeka jest żeglowna i spotykamy nawet spory wycieczkowiec:
Most w Čelákovicach:
W Brandysach drogowskaz informuje, że jesteśmy 17 km od Pragi. Tym razem się nie skusimy, szczególnie, że stolicę Czech znamy z wcześniejszych wyjazdów. Zostajemy przy dającej ochłodę rzece z torem do kajakarstwa górskiego i ładnym zamkiem:
Na trasie "kachny" też szukają chłodu przy Łabie:
Widok na ujście Izery do Łaby:
Czasem jedziemy wygodnym asfaltem, a czasem takim singielkiem:
W Melniku znów podjazd - tym razem pod zamek. Nagrodą są piękne widoki na ujście Wełtawy do Łaby i winnice na zboczu wzgórza:
Kolejna pocztówka z Czech - Melnik:
Dogadzamy sobie :
Łaba szeroko rozlana:
Nocujemy w niewielkim, ale przytulnym pensjonacie w Hoštce - sennym miasteczku z hospoudką na małym ryneczku. Przy kufelku czeskiego piwa w ciepły, letni wieczór, w towarzystwie lokalsów dzień się miło kończy.
[cdn.]- 5
-
Środa, 17 sierpnia
Z czym kojarzy się Kraj Pardubicki? Oczywiście - Wielka Pardubicka! Wyścigi konne wśród pól i siwe konie rasy kladrubskiej. Do do Kladrub nad Łabą i cesarskiej stajni Franciszka Józefa wiedzie nas łabski szlak w środowy ranek.
I Łaba tutaj taka dzika ...
Wkrótce szlak wspina się na wzgórze w Tyńcu nad Łabą, gdzie odłączamy się na czas jakiś od rzeki. Dziesięć kilometrów drogi po słonecznych pagórkach dzieli nas od Kutnej Hory ze wspaniałymi zabytkami, wpisanymi na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO.
Słońce praży niemiłosiernie i temperatura rośnie do ponad trzydziestu stopni, a my mozolnie robimy kolejne metry przewyższenia. Wreszcie rysują się na horyzoncie dostojne sylwetki kościelnych wież Kutnej Hory.
Najpierw Sedlec i trochę makabryczna Kaplica Czaszek z XVIII wieku. W samej krypcie ossuarium - z gigantycznym żyrandolem z ludzkich kości - nie można robić zdjęć. Jedynie przez szybkę, kondygnację wyżej. Vanitas ...Bardziej niż memento mori przemawia do nas jednak carpe diem, jedziemy więc podziwiać dalsze skarby Kutnej Hory.
Po drodze nostalgiczne stare skody:
W najwyższym punkcie miasta stoi przepiękny kościół św. Barbary:
Zjeżdżamy z Kutnej Hory z powrotem w stronę doliny Łaby.
To nie Chorwacja, to Kolin (choć temperatury - jak nad Śródziemnym ☀️😞Przy mrożonej kawie i tostach na kolińskim rynku rezerwujemy kolejny nocleg. Wyboru za bardzo nie ma - ale wolny jest apartament w czterogwiazdkowym hotelu w Nymburku. Trochę drogo, lecz cóż zrobić. Po drodze mijamy bokiem Podiebrady, z lekkim żalem i refrenem piosenki Jaromira Nohavicy z tyłu głowy ("A schody jadą, choć mogłyby stać, na stacji Jerzego z Poděbradu"). Może kiedyś wrócimy pozwiedzać. Ale Nymburk wieczorem też jest cudny ...
[cdn.]
- 6
-
Wtorek, 16 sierpnia
Rano wyjaśniła się zagadka, dlaczego nie mogliśmy znaleźć w okolicy noclegu. Otóż właśnie skończył się wielki festiwal muzyczny "Brutal Assault" w Josefovie, organizowany co roku w sierpniu pod murami twierdzy. Jaka muza? Death metal ☠️
Chyba fani już jednak wyjechali, bo na terenie koncertów trwał demontaż i sprzątanie, a w miasteczku już tylko gdzie nie gdzie powiewały smętnie ostatnie banery.
Josefov bardzo różni się od pocztówkowych czeskich miasteczek, mijanych przez nas nad Łabą. Zachował niezmieniony układ urbanistyczny osiemnastowiecznej twierdzy, choć nigdy jako twierdza nie był wykorzystywany - pełnił funkcję więzienia i koszar dla różnych wojsk. Ostatnio, do lat 90-tych XX wieku, stacjonowały tutaj garnizony radzieckie. Teraz większość budynków to pustostany, mocno nadgryzione zębem czasu.
Niektóre pełnią ponoć rolę scenografii do filmów.
Na paradnym i ogromnym placu centralnym, stoi kościół garnizonowy z wieeeelkimi wrotami:
Pokręciliśmy się trochę po klimatycznych uliczkach - niestety brakło czasu, aby zwiedzić kazamaty. Jedziemy dalej przez Kotlinę Czeską - w stronę królewskiego miasta Hradec Kralove:
I kolejny most na Łabie - już przy wjeździe do miasta:
W Hradec Kralove kolorowe kamieniczki starego miasta przyciągają wzrok, szkoda tylko, że rynek zamieniono na wielki parking.
Pomiędzy wieżami kościelnymi przycupnęła skromnie kamieniczka siedziby rektoratu tamtejszego uniwersytetu.
I jeszcze secesyjna elektrownia wodna z początku XX wieku:
Za miastem - na trasie do Pardubic:
Same Pardubice są chyba najbardziej eleganckim miastem, przez które przejeżdżaliśmy. A może to wrażenie to też zasługa wspaniałej pogody?
Zamek:Pernštejnské náměstí w historycznym centrum miasta - na pierwszym zdjęciu ratusz, na drugim w tle - Zielona Brama:
Nie ujechaliśmy tego dnia zbyt daleko - jedynie 65 kilometrów, ale jak tu minąć takie cuda i nie zatrzymać się? Nocleg wypadł nam w Přelouč - hotel był kiepski i blisko dworca, ale miasteczko całkiem ładne:
[cdn.]
- 7
-
Poniedziałek, 15 sierpnia
Pierwszą sprawą do załatwienia tego dnia było znalezienie serwisu rowerowego w Trutnovie i naprawa sztycy w krossie koleżanki. Kawałka sztycy, który wpadł do rury podsiodłowej i się zaklinował, nie udało się wyciągnąć, ale nowa sztyca została docięta flexem na wymiar i zamocowana. Można jechać dalej.
Warto zatrzymać się w Trutnovie na chwilę przy jednym z mostów na Upie i na starówce - obejrzeć ładnie położony rynek z wielkim smokiem na fasadzie ratusza. Już od rana miasto tętni życiem i przyciąga turystów.Pierwsze skojarzenie - fontanna Neptuna. Ale co robiłby Neptun w Trutnovie? Przy bliższym poznaniu okazało się, że to nie Neptun, lecz Karkonosz - Duch Gór, a w ręku trzyma nie trójząb, ale kij wędrowca.
Przy dworcu kolejowym znajdujemy ciekawy, wielopoziomowy parking rowerowy z automatyczną windą.
A z dworca można dostać się pociągiem na początek Labskiej stezky we Vrchlabi, albo jeszcze wyżej - do Szpindlerowego Młyna (podobno jeżdżą w lecie cyklobusy z Vrchlabi). Dla chętnych jest jeszcze opcja wtaszczenia roweru wyciągiem na Medvedin i dojechanie do schroniska - Labskiej Boudy, a stamtąd dojście do źródeł Łaby.
U źródeł Łaby byliśmy już w lipcu, podczas naszej wędrówki Głównym Szlakiem Sudeckim. Pozostaje nam więc teraz "odhaczyć" po kolei miasta, których herby tworzą mozaikę.Opcja z dojazdem pociągiem do Vrchlabi niestety jakoś mi umknęła na etapie planowania trasy, bo skupiłam się nad możliwościami dotarcia nad Łabę rowerem. Z Trutnova do Vrchlabi raczej słabo, bo nie da się ominąć głównych dróg - a chcieliśmy uniknąć jazdy z sakwami w dużym ruchu samochodowym. Ale jest fajna trasa nr 4300 do następnego miasteczka - Hostinne.
Po drodze wioska Vlčice, w której pomieszkiwał Jan Amos Komeński i nawet ponoć pracował w bibliotece tamtejszego zamku nad swoją "Didactica magna".
Na horyzoncie widoki na stoki narciarskie Černej Hory w Jańskich Łaźniach:
W Hostinnem zjeźdżamy nad Łabę, na ok. 50-tym kilometrze biegu rzeki. Od tego momentu będą nas prowadzić drogowskazy Labskiej cyklotrasy nr 2. Generalnie oznakowanie tras rowerowych w Czechach jest bardzo dobre. Szlaki - lokalne i długodystansowe - są ponumerowane, porządnie opisane i łatwo odnaleźć ich przebieg w terenie. Jakość nawierzchni jest natomiast bardzo różna. Prowadzą w większości bocznymi, mało uczęszczanymi drogami asfaltowymi, ale sporo jest fragmentów z brukiem, gruntowych czy szutrowych, zdecydowanie mniej jest typowych ścieżek dla rowerów.
Poza krótkim fragmentem w granicach miasteczka Hostinnne szlak odchodzi od rzeki, albo biegnie asfaltową szosą wysoko nad zalesionym wąwozem i dopiero w okolicach zapory wodnej Les Kralovstvi ponownie prowadzi przy korycie Łaby.
Na rynku w Dvůr Králové nad Labem (znanego z ogrodu zoologicznego)
Bardziej terenowy fragment trasy przed Kuks:
Samo Kuks to barokowa perełka - kurort-rezydencja, w którym mieścił się okazały szpital sanatoryjny z ogrodem, Kuks było też ważnym ośrodkiem sztuki drukarskiej w XVII w.
Widok na szpital i jego ogrody:I na muzeum starodruków (prywatne):
Po muzeum oprowadzał nas jego kustosz - emerytowany profesor muzyki i historii. Człowiek wielkiej pasji i erudycji. To była prawdziwa przyjemność.
Miło się spacerowało po Kuks i jego zabytkach, ale czas upływał i trzeba było coś postanowić w sprawie noclegu, szczególnie, że na wieczór zapowiadane były burze i ulewy. Postanowiliśmy dojechać do miasteczka Jaromeř i tam coś poszukać. Niestety odbiliśmy się od jednych, drugich, trzecich drzwi ...
W końcu udało się w pobliskim Josefovie. Akurat wolny był na jedną noc apartament w dawnej oberży z XVIII wieku, z czasów, gdy - na polecenie wspomnianego już w tym wpisie cesarza Józefa II - powstawała twierdza. Dzisiaj pensjonat Wunsch prowadzi potomek mistrza kamieniarskiego, który budował fortyfikacje i sam budynek. Bardzo sympatyczny właściciel i bardzo sympatyczne miejsce - jeśli będziecie w pobliżu, to szczerze polecam.A więcej o twierdzy Josefov - w kolejnym wpisie.
[cdn.]
- 8
Dolomiti Superski 17-24.02.2024
w Na białym i na zielonym
Blog prowadzony przez tanova
Napisano
Piątek, 23.02.2024, 3 Zinnen
Ostatni dzień „pobłogosławił” nas obfitymi opadami śniegu. I chociaż narty w Italii kojarzą się głównie ze słoneczną pogodą, to w sumie miło było jednak doświadczyć powrotu zimy i to w wypasionym wydaniu.
Do Vierschach pojechaliśmy pociągiem. Dolna stacja gondoli na Helm w zaśnieżonej odsłonie:
Na górze widoczność kiepska, ale i tak jest lepiej niż w mglisty czwartek na Kronplatzu.
Z rana jeszcze działało krzesełko na szczyt Helm, ale już około 10-tej je zamknięto.
Przenosimy się więc na stoki na Rotwand – piłujemy głównie niebieskie 3, 10a,b i czerwoną 10. Śniegu przybywa – tutaj widok na dół czerwonej trasy nr 41, a na niej - muldy po pas. Ale jeździmy do końca.
Znajomi wracają na kwaterę wcześniejszym pociągiem, my nastawiamy się na powrót o 16.38. Niestety pociąg nie przyjeżdża – ani ten, ani następny. Nie kursują też skibusy, bo cała droga stoi zakorkowana. W internecie, na stronie kolei austriackich (!) syn znajduje info o wypadku na linii kolejowej Pustertalbahn i wstrzymaniu ruchu – jak się potem okazało, pod naciskiem ciężkiego śniegu zwaliło się drzewo na tory, tuż przed nadjeżdżającym składem, a konar wbił się do kabiny maszynisty. Zerwana trakcja, akcja ratunkowa – ale o tym dowiedzieliśmy się po fakcie.
Mieliśmy nadzieję, że odbierze nas autem znajomy – niestety utknął w korku. A my utknęliśmy w Vierschach. Z widokiem na Drawę:
Calimero - na zakończenie narciarskiego dnia:
Dobrze jednak mieć w składzie młodzież obytą cyfrowo – syn znalazł informację, że oto jedzie w naszym kierunku skład z Silian i będzie na stacji ok. 18.40. No to biegiem na peron – pociąg faktycznie przyjechał i nas zabrał. Niestety dojechał tylko do Innichen, gdzie porzucił nas austriacki personel z informacją, że nie wiadomo kiedy przyjedzie załoga kolei włoskich. Trwało to chyba kolejne pół godziny, wreszcie kazano nam się przesiąść jednak do innego pociągu, który odjeżdżał w kierunku Bruneck. Tylko w kierunku, bo w Toblach popsuły się drzwi …
Kolejny postój, ruszamy, gaśnie światło w wagonie. Dojeżdżamy w końcu, po czterech godzinach do Niederdorfu. A to chyba ze 12 km wszystkiego. Taka przygoda na koniec.
Sobota wita nas bajkową pogodą – aż żal wyjeżdżać. Tyle dobrze, że odblokowano autostradę i drogę krajową przez Brenner, które od piątkowego popołudnia były zamknięte, powodując niemały chaos. I to chyba był dla nas ostatni akcent tegorocznej zimy i krótkiego sezonu narciarskiego.