-
Liczba zawartości
2 752 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
130
Komentarze w blogu dodane przez tanova
-
-
2 godziny temu, mysiauek napisał:
Chce odpuscić w 2022 wakacje w Polsce i myślę nad Alpami ale z dzieckiem. A tu woda do kąpania się musi być.
Cieplutka woda jest w jeziorach w Karyntii. W ubiegłym roku pływałam pod koniec sierpnia w Ossiacher See i temperatura była bardzo komfortowa, a ja jestem wybredna pod tym względem.
- 2
-
Z covidem na plecach - 10. Rajd Rowerowy Dookoła Zalewu Szczecińskiego
Blog prowadzony przez tanova
Z tego, co kojarzę, są też promy na noc ze Świnoujścia do Ystad, można przekimać podróż. Niestety nie ma na tej trasie takiej szybkiej opcji jak katamaran i rejs trwa 6-7 godzin.
-
Z covidem na plecach - 10. Rajd Rowerowy Dookoła Zalewu Szczecińskiego
Blog prowadzony przez tanova
11 godzin temu, artix napisał:To piękna część Niemiec. Świetne tereny rowerowe. Znam całą północ od Puttgarden przez Rostock, Sassnitz aż do Świnoujścia i Szczecina. Szkoda że z auta, ale plany by to zmienić już są 😉
Jest świetna trasa rowerowa wzdłuż Bałtyku, po niemieckiej stronie - która zresztą łączy się z polską od Świnoujścia.
Póki co mamy objechane od Greifswaldu na wschód i Rugię, ale też mamy plany, żeby w przyszłym roku zrobić odcinek z Lubeki (kursuje bezpośredni, regionalny pociąg ze Szczecina - zabiera rowery).
- 1
-
Z covidem na plecach - 10. Rajd Rowerowy Dookoła Zalewu Szczecińskiego
Blog prowadzony przez tanova
Niedziela
6.30 dzwoni budzik. Na zewnątrz jeszcze ciemnawo i wieje. Jeszcze jak wieje! Z południa wieje. Niby człowiek widział prognozę, ale jednak się łudził - nic z tego. Śniadanie, gramoling - bagaż do ciężarówki, sakwa na rower, zbiórka - jedziemy na prom na Wolin. Ale jest pięknie - jednak już mi się znów chce jechać.
Za przeprawą nieciekawy fragment poboczem S-3 do krzyżówki pod Międzyzdrojami. Może już wkrótce będzie alternatywa w postaci nowego fragmentu trasy R-10, czyli Velo Baltica. Tymczasem jest gotowy odcinek do Wapnicy i Wolina, którym jadę po raz pierwszy.
Pierwszy przystanek nad Jeziorem Turkusowym w Wapnicy:
Do Wolina są spore górki przez bukowy las. Fajnie zrobili asfaltowe pasy dla rowerów wzdłuż zabytkowej, brukowanej drogi, a potem gruntową drogą. Niestety jazda w dużej grupie ma ten mankament, że nie bardzo da się nagle zatrzymać, żeby sfotografować detale. Postój w Wolinie wypadł w mało malowniczym miejscu, więc kolejne zdjęcia już z odcinka na południe od Wolina.
Biegnie tutaj szlak Blue Velo - w znacznej części szutrową ścieżką po koronie wału przeciwpowodziowego. Widoki super, ale ten morderczy, południowy wiatr nieźle nas sponiewierał. O dziwo - na Zalewie nie było jeszcze fali, przynajmniej nie w tej zatoczce.
Dalej - przez Stepnicę i Lubczynę - do prawobrzeżnych dzielnic Szczecina. Po rundce ulicami śródmieścia, rajd skończył się już o zmierzchu na Łasztowni.
Stepnica:
Lubczyna:
Niespełna (Strava trochę zawyżyła kilometraż) 300 km w dwa dni, w fajnej atmosferze. Nie jesteśmy z Darkiem wielbicielami imprez masowych, ale akurat ten rajd Gryfusa był super ogarnięty. Organizatorzy się spisali, należą im się podziękowania.
- 5
-
20 godzin temu, marboru napisał:
Kawał dobrej, nikomu nie potrzebnej roboty
Ale jak było pięknie! 😮
Dzięki Magda.
Roboty trochę było z relacją - sam wiesz, jak to jest - ale wspomnienia, daty i nazwy miejsc z czasem ulatują - a tak to przynajmniej gdzieś w sposób uporządkowany to zostanie. Pięknie było - to prawda. Gdzieś ta Italia wciąż we mnie jest ...
-
Wędrując szlakami Vinschgau/Val Venosta (29.08-04.09.2021)
Blog prowadzony przez tanova
03.09.2021: Tarsch – Kofelraster Seen (22,6 km, 2430 m)
Miał być spokojny szlak na ostatni dzień, ale nie do końca wyszło. Może jakieś ładne jeziorka w pobliżu? Są? Są - Kofelraster Seen. Nawigacja pokierowała nas "skrótem" na parking Alte Säge, z którego zaczynał się szlak. Skrót okazał się wąską, kamienistą ścieżką - odpowiednią może dla mtb, ale nie dla samochodu osobowego. Zostawiliśmy auto w pierwszej niekolizyjnej zatoczce, bo szkoda samochodu, a do parkingu ponoć było niespełna 2 km. Było jednak ponad 4 km w jedną stronę, wzdłuż stacyjek Drogi Krzyżowej . Mieliśmy więc nadprogramowe 8 km drogą, a dalsza wędrówka prowadziła bardzo stromym szlakiem w górę.
Chwila odpoczynku pod schroniskiem Latschinger Alm
Im wyżej, tym mniej drzew, a więcej jagód:
Wdrapujemy się na grzbiet i widać pierwsze jeziorko:
A za nim jest drugie:
Zejście na szczęście było łagodniejsze i ładniejsze.
Naprzeciw nas widok na wlot doliny Schnalstal
Schodzimy do schroniska Marzoner Alm
a potem do auta.
***
Wracam do Polski z poczuciem, że ledwie liznęliśmy tamtejszych szlaków i ... lżejsza o 2 kg. W samej dolinie Martell zostało kilka szczytów, na które chętnie bym jeszcze weszła i byłyby w moim zasięgu. Może kiedyś? Kto wie?
- 8
- 1
-
Wędrując szlakami Vinschgau/Val Venosta (29.08-04.09.2021)
Blog prowadzony przez tanova
02.09.2021: Martell - Vorderer Rotspitz (12,1 km, 3033 m)
Pętla na drugi trzytysięcznik, z punktem wyjścia na parkingu na końcu doliny Martell. Trzeba pokonać nieco ponad 1000 m przewyższenia, szlak nie jest trudny, ale wymaga uwagi na długich odcinkach serpentyn przez piargi - szczególnie przy schodzeniu. Trasa jest wyjątkowo widokowa - z panoramą na najbardziej spektakularne szczyty Veneziaspitze, Cevedale, a ze szczytu podziwiać można również Gran Zebru i Ortlera. Zejście u podnóża potężnych lodowców Cevedale przez morenowy krajobraz doliny.
Zaczynamy nad jeziorem przy hotelu Paradies, a łagodny szczyt Rotspitze skrywa się za drzewami:
Powyżej linii lasu pasą się owce, a jednostajne brzęczenie dzwonków przerywa od czasu do czasu głośny gwizd świstaka.
Widok na drugą stronę doliny i Zufallspitze (Cevedale)
Leżeć tutaj przyjechały?
Na środku chyba wystaje Gran Zebrú (Königspitze) - 3851 m., drugi po Ortlerze szczyt pod względem wysokości.
Zaraz zaczną się ułatwienia w szczytowym odcinku podejścia:
I już - jesteśmy!
A co po drugiej stronie? Lodowce:
Zoom na Gran Zebru i Ortlera
A z trzeciej strony - Zufrittsee, bez retuszu! Darek się wpasował kolorystycznie
Schodzimy:
Ta fotka też bez retuszu:
I już.
- 6
-
Wędrując szlakami Vinschgau/Val Venosta (29.08-04.09.2021)
Blog prowadzony przez tanova
01.09.2021: Merano
Dzień bardziej na luzie. Pojechaliśmy rowerami, ponownie fragmentem trasy wzdłuż Adygi. Merano to miasto-ogród. Urzekło nas bogactwem roślinności, barw, urokliwą architekturą i pięknym położeniem.
Promenada nad rzeką Passer:
Domy zdrojowe:
Stare miasto:
Zamek Trauttmansdorff i ogrody botaniczne na tarasach ponad miastem:
- 7
- 1
-
Wędrując szlakami Vinschgau/Val Venosta (29.08-04.09.2021)
Blog prowadzony przez tanova
31.08.2021: Tarscher Alm – Blaue Schneid (15,4 km, 3036 m) / Hasenöhrl (3257 m)
Pogoda poprawiła się na tyle, że można było wyjść w wysokie partie gór - widoczne poprzedniego dnia z drugiej strony doliny. Naszym celem był trzytysięcznik Hasenöhrl - najbardziej na wschód wysunięty wierzchołek masywu Ortlera, na którym jest lodowiec. Punktem wyjścia była górna stacja kolejki krzesełkowej Tarscher Alm. Jeszcze kilkanaście lat temu działał tutaj ośrodek narciarski, jednakże ponoć nie był rentowny. Wyciąg krzesełkowy wykupiła miejscowa organizacja turystyczna, ale funkcjonuje on tylko latem. Szkoda - bo tereny na narty byłyby piękne.
Idziemy szlakiem do Großes Wetterkreuz (2436 m) na przełęczy. Stoi tutaj nowy krzyż, a stary służy jako budulec na ... ławkę.
Malownicza, panoramiczna ścieżka prowadzi do pozostałości dawnego akweduktu, dostarczającego wodę z gór na pola uprawne w dolinie - w tle na pierwszym zdjęciu widać cel dzisiejszej wycieczki, a na drugim - schron turystyczny i akwedukt:
Jeszcze trochę wspinaczki w skalnym terenie i jesteśmy na grani, z której roztaczają się wspaniałe widoki na dalekie Dolomity i na bliskie Arzkarsee w dolinie Ultental:
Hasenöhrl wydaje się być blisko, na wyciągnięcie ręki, ale to nieprawda.
Zaczynają się łaty śniegu
Pierwszy przedwierzchołek Blaue Schneid 3036 m npm.
A co potem? Potem wspinaczka na linach i łańcuchach, która chyba jednak trochę mnie przerosła.
Po przejściu fragmentu (ponoć tego najgorszego) jednak miałam dość. Może bym i zdecydowała się iść dalej, gdyby było więcej czasu, ale go nie było. Tak więc główny wierzchołek zdobył Darek z Wojciechem, a my z Marią w międzyczasie zaczęłyśmy schodzić.
Decyzja - jedyna racjonalna w tej sytuacji, ale jednak trochę niedosyt mi pozostał. Dała mi ta góra słodko-gorzką lekcję.
[cdn.]
- 6
-
Godzinę temu, Ziemowit napisał:
Dzięki za odpowiedzi
Pod Kronplatzem niedawno zadział się rytualny mord na tle satanistycznym, którego dokonał nasz rodak na jednym z tubylców. Ciekawe czy to ma wpływ na ceny, dostępmość i czy nas tam będą witać z otwartymi ramionami.
Coś może być na rzeczy - czworo potencjalnych polskich satanistów na rowerach z sakwami, nic dziwnego, że nas nigdzie nie chcieli. A jak już wpuścili, to obsługa dostała histerii.
- 1
-
@Ziemowit odpowiadając na Twoje pytania:
1. Przypuszczam, że trudności ze znalezieniem noclegu wynikały nie tyle z pandemii, ile z terminu - sierpień to tradycyjnie szczyt sezonu urlopowego we Włoszech i nawet w ostatnim tygodniu miesiąca prawie wszędzie mieli komplet gości.
Z wyprzedzeniem zarezerwowałam noclegi w Vinschgau: pokój dwuosobowy ze śniadaniem w cenie 40 euro/os. oraz apartament na tydzień dla czterech osób (dobry standard - dwie łazienki, strefa spa w pensjonacie) - 700 euro/całość.
Przed wyjazdem zorientowałam się, że w okolicach Cortiny nie ma co liczyć na nocleg w rozsądnej cenie - pokoje dwuosobowe zaczynały się od 200 euro za noc wzwyż, dlatego też wzięliśmy na wszelki wypadek namiot - i przydał się. Natomiast zaskoczyły mnie również wysokie ceny i brak miejsc pod Kronplatzem, bo wydawało mi się, że w lecie jest to mniej atrakcyjna miejscówka.
Noclegi na trasie wyszły nam następująco: agroturystyka pod Klausen - 40 euro/os. (pokój dwuosobowy ze śniadaniem), hotel *** pod Kronplatzem 80 euro/os. (pokój dwuosobowy i jednoosobowy ze śniadaniem), kemping w Cortinie - 19 euro/os. (nocleg w namiocie), hostel w Termine di Cadore - 30 euro/os. (pokój czteroosobowy bez śniadania), hotel *** w Feltre 50 euro/os. (pokój dwuosobowy ze śniadaniem).
Nie mam porównania z Włochami przed pandemią, ale zestawiając ceny z podobnymi wyprawami do Austrii (2020 i 2018) i Alzacji (2019), to jest trochę drożej - bo w Austrii i Francji płaciliśmy 30-45 euro za nocleg ze śniadaniem i nigdy nie mieliśmy problemu ze znalezieniem czegoś "z marszu".
2. To jest bardzo trudne pytanie .
(A) - Piękne widoki były cały czas, bo cała trasa prowadziła przez góry, choć charakter tych gór zmieniał się po drodze - od potężnych trzytysięczników "na wyciągnięcie ręki" w Vinschgau, przez skaliste Dolomity po zalesione krajobrazy i łagodniejsze szczyty przedgórza. Chyba właśnie urozmaicenie krajobrazu i piękno przyrody było największym atutem tej trasy.
(B) - Przejeżdżaliśmy przez kilka bardzo ładnych miasteczek czy miast z ciekawą, zabytkową starówką. Na pewno warto odwiedzić Brixen i Bolzano - które ma ponoć również bardzo ciekawe muzeum archeologiczne. W drugim tygodniu urlopu pojechaliśmy też na cały dzień do Merano, które jest po prostu prześliczne - pełne kwiatów i śródziemnomorskiej roślinności, malowniczo położone w kotlinie, wśród wysokich gór, z dziewiętnastowieczną częścią uzdrowiskową i tętniącym życiem starym miastem. Tak - Merano chyba najbardziej nas urzekło, choć - nie oszukujmy się - we Włoszech jest wiele bardziej spektakularnych miejsc dla miłośników architektury i zabytków.
(C) Trasę wyprawy ułożyłam korzystając z serwisów internetowych - głównie z niemieckojęzycznego https://radreise-wiki.de/, z bardzo dokładnym opisem szlaków długodystansowych (Radfernwege). Zasadniczo szlaki łączą się ze sobą w punktach węzłowych, ale w praktyce bywa tak, że fragmentami biegną gdzieś tylko palcem po mapie, albo są objazdy, które są kiepsko lub wcale nie oznaczone. Jest więc kilka wyznakowanych, bardzo ciekawych tras - Etschtalradweg, Pustertal, Toblach-Cortina czy Valsugana z bardzo dobrą infrastrukturą, a pomiędzy trzeba sobie radzić samemu. Bardzo kiepski jest np. wjazd do Trydentu od strony Pergine Valsugana - wręcz w opisie radzą, aby ten odcinek pokonać pociągiem. Przydaje się aplikacja z dokładną mapą offline i naniesionymi szlakami - my korzystaliśmy z mapy.cz. Generalnie wyszło nam tak ok. 75% asfalt, 25% inne nawierzchnie - głównie szuter, ale momentami była też jazda drogami gruntowymi.
- 1
- 1
-
28.08 (sobota) – Feltre - Valsugana - Trydent (95 km, przeważnie pod górę)
Ostatni dzień objazdówki po Dolomitach. Co prawda wstępny plan trasy zakładał opcjonalnie zamknięcie pętli do Bolzano, ale nie był to priorytet.
Po wyjeździe z Feltre kierujemy się w stronę Valsugany. Niestety początkowy fragment nie jest wyznakowanym szlakiem i znów mamy podobną niedogodność jak w ostatnich dniach, że albo jedziemy ruchliwą krajówką, albo gdzieś bujamy się po krzakach i polnych drogach, jadąc na azymut. W okolicach jeziora Lago di Corlo łapiemy znów oznaczenia szlaku i jest zdecydowanie lepiej. Droga wije się wśród lesistych wzgórz i ładnych wiosek aż do Fastro. Tutaj spektakularnymi serpentynami zjeżdżamy do Primolano, w dolinie Valsugana.
Sporo tutaj - jak i w całej dolinie - szosowców, którzy upodobali sobie chyba właśnie szczególnie ten podjazd. Ja jednak się cieszę, że nam - z tymi tobołami - wyszło jechać w dół. Jaka jest Valsugana? Śliczna i sielankowa! Po drodze granica prowincji:
Mijam skalne wrota
Punkt info:
W barwach klubowych ...
Robimy postój w Borgo Valsugana, bo jest ładnie i jesteśmy głodni.
Deser ...
Znów jesteśmy na szlaku Via Claudia Augusta
Nad jeziorem Lago di Caldonazzo:
Za jeziorem, w Pergine Valsugana, szlak niestety się kończy - nie ma drogi wjazdowej dla rowerów do Trydentu. Alternatywą jest objazd górą przez Civezzano, a to niezła wspinaczka. Nagrodą jest panorama miasta z góry i dość karkołomny zjazd wąskimi i krętymi uliczkami tuż koło zamku Buonconsiglio
Niestety zwiedzania Trydentu nie było - mało czasu i jakieś demonstracje na starym mieście, przez które policja zamykała ulice, więc tylko cyk-cyk po drodze na dworzec.
Pomnik Dantego - jako kontra włoskiej ludności Trydentu dla monumentu Walthera von der Vogelweide w Bolzano.
Do Vinschgau wracamy z dwiema przesiadkami - w Bolzano i Merano i przygodami. Pociąg do Bolzano się spóźnił, a pociąg do Merano w ogóle tego dnia został odwołany. Następny też stał w polu, więc zamiast po 21-szej, byliśmy w pensjonacie krótko przed północą, a podróż zamiast dwóch i pół trwała blisko pięć godzin. Ech, te włoskie pociągi!
I to koniec naszej rowerowej wyrypy. Następny tydzień spędziliśmy na górskich wędrówkach, o których może napiszę osobno.
Cały ślad trasy (bez tego pierwszego dnia na rozruch) można zobaczyć na traseo: https://www.traseo.pl/trasa/dookola-dolomitow
- 9
- 2
-
27.08 (piątek) – Cadore - Feltre (69 km, przeważnie z góry)
Rano właścicielka hostelu powiedziała koleżance Marii i mnie, że po sąsiedzku jest kościół pw. Marii i Magdaleny. No racja - zatem Maria i Magdalena pod kościołem Marii i Magdaleny.
Próbowałam dowiedzieć się od właścicielki, dlaczego w okolicznych miasteczkach jest tak pusto - np. w pobliskim Longarone. Poniższe zdjęcie przedstawia starszą część miasta. Dalej są tylko budynki z lat 60-tych i 70-tych i pomimo pięknych gór wokół - niewiele się tu dzieje. Jak doczytałam później - w 1963 r. miała tu miejsce największa katastrofa zapory wodnej, kiedy to duży obryw zbocza do zbiornika spowodował ogromną falę powodziową, która zniszczyła kilka miejscowości w dolinie. Zginęło wówczas prawie 2000 osób, z których połowy nigdy nie odnaleziono. Może dlatego ludzie nie bardzo chcą tu mieszkać?
W Longarone, w sklepie sportowym, dostajemy namiary na dwa najbliższe serwisy rowerowe w oddalonym o kolejne kilkanaście kilometrów Ponte nelle Alpi. Koniecznie musimy podjechać - naprawić moją tylną przerzutkę i wymienić szprychę u kolegi. Linka przerzutki zerwała się na najcięższym przełożeniu, więc każdy podjazd - a tych nie brakuje - to dla mnie pchanie roweru z sakwami pod górę.
Jadąc doliną Piave:
W pierwszym serwisie facet nas po prostu olał i stwierdził, że nie ma czasu. W drugim - maestro szybko uporał się z obydwiema awariami i mogliśmy kontynuować podróż.
Czekając na naprawę:
Jedziemy w stronę Belluno - to już dość bliskie okolice Wenecji. Architektura staje się taka typowo włoska - zarówno w samym Belluno, jak i po drodze.
Zastanawiamy się, czy złapie nas kolejny deszcz, ale przechodzi gdzieś bokiem. Postanawiamy dojechać jeszcze ok. 30 km do Feltre i tam zanocować. Po prawej stronie mamy pasmo Dolomitów Belluńskich ...
... po lewej już przedgórze, przypominające nasze Beskidy:
Na ostatnich kilometrach przed Feltre oznaczenia szlaku się skończyły. Mamy do wyboru jazdę bardzo ruchliwą krajówką SS50 albo objazdy bocznymi drogami. Objazd okazuje się bardzo stromym podjazdem, wreszcie lądujemy u jakiegoś rolnika na podwórku, który kieruje nas we właściwym kierunku. W Feltre znajdujemy nocleg w bardzo przyjemnym hotelu, w sercu starego miasta. Akurat odbywa się tam nocny bieg po murach miasta - sylwetki biegaczy z czołówkami wyglądają bardzo zjawiskowo, a publiczność żywiołowo dopinguje zawodników.
Po zawodach - huczna impreza w jednej z knajpek, bez reżimu sanitarnego. To mnie trochę zaskoczyło, bo poza tym bardzo restrykcyjnie przestrzegane są przepisy pandemiczne - w sklepach, lokalach, pociągach, kolejkach linowych i pensjonatach wszyscy noszą maseczki i to nie nonszalancko na brodzie, tylko prawidłowo. Jeśli ktoś zapomniał, to personel od razu zwracał uwagę, ale generalnie ludzie sami bardzo się pilnowali. W restauracjach i w jednym z pensjonatów, gdzie była strefa spa, pytano nas, czy mamy green pass (ale nikt nie sprawdzał). Ludzie też raczej przestrzegali dystansu społecznego - z tym jednym wyjątkiem.
Jemy przepyszną pizzę, pijemy dwie karafki lokalnego wina i spacerujemy po urokliwej, wieczornej starówce Feltre.
[cdn.]
- 7
-
26.08 (czwartek) – Cortina d'Ampezzo - dolina Cadore (66 km, z góry)
Cortina - królowej włoskich Dolomitów przedstawiać nie trzeba. Cudnie położona w samym sercu gór, nieco snobistyczna, piękna i zimą i latem. Jesteśmy tutaj pierwszy raz - chcemy wyjść gdzieś na szlak, zobaczyć góry nie tylko od podnóża.
Miasteczko już o poranku tętni życiem:
Tutejszy Mitoraj:
Czy to jeszcze pies, czy breloczek do plecaka?
Impresje po tegorocznych zawodach PŚ
Tofany, Faloria, Cinque Torri czy Lagazuoi? Ech - osiołkowi w żłoby dano... Jest dylemat. Można by spędzić w Cortinie dużo, dużo czasu, ale cóż - na coś się trzeba zdecydować. Wybór w końcu padł na Falorię - podobno boskie widoki właśnie na Tofany (i nie tylko), można na szczycie zrobić krótki trekking, stacja kolejki jest tuż przy szlaku rowerowym, no i ... zawsze chciałam zobaczyć na żywo trasę olimpijską .
Cortina z góry i Tofany, a w oddali po lewej widać Lagazuoi i 5 Torri:
Narciarskie trasy w letniej odsłonie:
Panoramy - fantastyczne:
Jest i trasa slalomu:
Na górze:
Zwei Damen und Drei Zinnen:
Przy schronisku:
Ech, aż się nie chce wracać na dół. Ale cóż - trasa się sama nie przejedzie, więc wczesnym popołudniem ruszamy w dalszą drogę, doliną Cadore.
Po prawej stronie góruje wybitny kolos Monte Pelmo (3.168 m npm.):
Droga opada najpierw łagodnie w dół aż do Pieve di Cadore. Miejscowości z typowo turystycznych zmieniają się w coraz bardziej spokojne, górskie miasteczka. W Pieve zauważamy już trochę opuszczonych, starych domów.
Krajobraz zmienia się jeszcze bardziej, gdy ostrymi serpentynami zjeżdżamy nad Piavę, na dno doliny - do Perarole di Cadore. Mamy wrażenie, że trafiliśmy do innego świata. Wyludnione miasteczko, zaniedbane budynki, zabite dechami okiennice - tylko w brudnawym, małym barze kilku tubylców smętnie sączy piwo. Co gorsza - zbliża się wieczór, zanosi się na deszcz i trzeba poszukać noclegu.
W jednym B&B nikt nie otwiera ani nie odbiera telefonu, w drugim - babka nie ma miejsc, ale dzwoni gdzieś po znajomych i znajduje nam nocleg w odległym o ok. 10 km Ospedale di Cadore, w hostelu.
Wieczorna jazda wśród miejscowości-widm, dnem głębokiej i ciemnej doliny, wśród pionowo opadających skał jest trochę niesamowita. Koledze pęka szprycha w tylnym kole, a mnie urywa się linka od przerzutki. Na koniec dopada nas rzęsista ulewa. Docieramy już po zmierzchu - przemoczeni, tuż przed tym, gdy ulewa zamieni się w gwałtowną burzę. Gospodarze są przemili - zamawiają dla nas gorącą pizzę i przywożą nam do pokoju. Sam hostel mieści się w wąziutkiej, zabytkowej kamienicy i oferuje dziesięć miejsc. Wszystko świeżo odremontowane, czyściutko, jest też mała ekspozycja o historii tego miejsca. Bardzo miłe i klimatyczne lokum.
A taki mieliśmy widok z okna (już rano)
[cdn.]
- 7
-
25.08 (środa) – Kronplatz-Cortina d'Ampezzo (58 km, pod górę)
Rowerowa kulminacja - krajobrazów, wysokości i wrażeń. Rano zjeżdżamy z Rasen w stronę rzeki Rienz, mając przed sobą widok na Kronplatz - jak na dłoni. Widoki będą jednak później jeszcze lepsze.
W drodze:
Zaporowe jezioro Olanger See:
Takie tam, towarzyskie - na moście:
Jedziemy w kierunku Toblach i wkrótce oczom naszym ukazują się kontury Dolomitów Sexteńskich:
Relaksik w altanie po drodze:
I jeszcze raz góry:
Jesteśmy zaledwie kilka kilometrów od źródeł Drawy, gdzie startowaliśmy rok temu. Zajrzymy? Koniecznie!
2021:
2020:
Tym razem zamiast na wschód - jedziemy na południe, do Cortiny d'Ampezzo. Szlak rowerowy prowadzi wygodną i szeroką szutrówką wśród gór, przez przełęcz Passo Cimabanche, dawną trasą linii kolejowej. Dzięki temu nabieramy wysokości lekkim i stałym wzniosem. Mając rowery z bagażami - bardzo efektywna opcja. Dużo osób w różnym wieku jeździ tutaj rowerami, ale generalnie na szlakach przeważają elektryki - tak 80%, turystyczne i mtb. I to nie tylko wśród publiki w dojrzałym wieku, ale również sporo młodych jeździ ze wspomaganiem. Takie wygodne pokolenie. Większość ludzi jeździ na lekko, długodystansowych sakwiarzy zdecydowanie mniej niż w Austrii, ale są. A jakie tu się robi przewyższenia? Strava pokazuje tak średnio 700-1000 m verticala dziennie, a na odcinkach tak odczuwalnie "z górki" - około 400 m podjazdów.
Jezioro Toblacher See:
Przy trasie, w Nasswand, trafiamy na cmentarz wojenny z czasów I wojny światowej, na którym pochowano ponad 1200 żołnierzy różnych nacji - między innymi 145 Polaków. I faktycznie - odnajdujemy kilka krzyży z polsko brzmiącymi nazwiskami.
Miejsc upamiętniających zaciekłe walki między Austro-Węgrami a Włochami w tym okresie jest zresztą sporo po drodze.
Dojeżdżamy do jeziora Dürrensee i kultowego miejsca z fantastyczną panoramą na Drei Zinnen/Tre Cime - z jednej strony, a Monte Cristallo z drugiej. Obowiązkowy foto-stop.
Croda Rossa:
Zbliżamy się do granicy prowincji Trydent-Górna Adyga z Wenecją Euganejską:
I jest - jest przełęcz Passo Cimabanche! 1530 m! Jeszcze nigdy nie byłam rowerem na takiej wysokości, jeszcze nigdy nie wjechałam rowerem tak wysoko!
Teraz jeszcze parę kilometrów przepięknego zjazdu do Cortiny. Zobaczcie sami!
Tunel ...
... a za tunelem ...
Tym razem spędzamy wieczór i nocujemy na bardzo ładnym kempingu International Camping Olympia w Fiames, zaledwie kilka kilometrów od Cortiny. Przydały się namiociki i śpiwory, wiezione na wszelki wypadek.
[cdn.]
- 9
-
24.08 (wtorek) – Klausen-Kronplatz (72 km, pod górę)
Rano, zanim wyjechaliśmy rowerami, przeszliśmy się spacerkiem pod wodospad Schrambacher Wasserfall w Feldthurns (tak nazywała się wioska, w której spaliśmy). Wodospad jest widoczny z "brennerki" i warto się zatrzymać w miejscowości, np. na nocleg - jeśli jedziecie gdzieś dalej, na południe Włoch. Z autostrady trzeba zjechać wyjazdem Val Gardena i kierować się na Brixen, z szosy SS12 droga jest bezpośrednia.
Kilka kilometrów szlakiem nad rzeką i już jesteśmy w mieście biskupim Brixen, o czym świadczą liczne, emanujące przepychem sakralne budowle.
Katedra:
Akcent brukarski:
Charakterystyczna fontanna na rynku:
Eisack za Brixen:
Po minięciu przedmieść Brixen szlak zaczyna bardziej stromo wspinać się w górę i odchodzi od rzeki, przechodząc z jednej strony autostrady na drugą. W pewnym momencie odbijamy się od zamkniętej kładki (obrywy skalne). Objazd jest źle oznaczony, próbujemy na azymut przedostać się do doliny Pustertal, co nie jest takie proste w plątaninie dróg, autostrady i linii kolejowej.
Spektakularnym wysokim wiaduktem nad Eisack wjeżdżamy do miejscowości Aicha. Zdjęć nie robiłam, skupiona na tym, aby nie wpaść pod samochód na ruchliwej szosie SS49. Wreszcie można spokojnie odetchnąć wśród zieleni, z widokiem na dolinę:
Ruiny zamku Mühlbacher Klause:
Teraz jedziemy wzdłuż rzeki Rienz:
Na szlaku rowerowym Pustertal-Radweg co jakiś czas umieszczono tablice z licznikiem rowerzystów. Pokazuje godzinę, datę, liczbę rowerzystów danego dnia i od początku roku.
Podjazd - zjazd, podjazd - zjazd. Tak to wygląda. Przejeżdżamy przez gwarny i pełen turystów Bruneck, zastanawiając się, czy zaraz nie złapie nas ulewa.
Oryginalna ekspozycja sklepu górskiego
A podobno to w języku polskim jest dużo spółgłosek?
Jest i akcent wielkopolski (na cześć miasta partnerskiego):
Na promenadzie - bach! Kolejny źle oznakowany objazd. Szukamy drogi, pytając napotkanych mieszkańców i rowerzystów. Jak widać sady ustąpiły miejsca polom kukurydzy. Za to mamy widok na Kronplatz:
Zbliża się wieczór - czas poszukać noclegu. Odbijamy się od jednego telefonu do drugiego, od jednych drzwi do drugich. Nigdzie nie ma miejsc - podobno w sierpniu to tutaj normalne. W końcu jedna z właścicielek pensjonatu obdzwania po kolei kilka miejscówek i znajduje nam dwójkę i dwie jedynki w hotelu w Rasen. Jedziemy - ale, że trochę nam trudno trafić po ciemku i w deszczu, dzwonię na recepcję potwierdzić przyjazd i uprzedzić, że będziemy ciut później. Właściciel opieprza mnie, dlaczego jeszcze nas nie ma? A potem jest już tylko gorzej ...
Gdy docieramy na miejsce, w recepcji zastajemy jakiegoś nienaturalnie pobudzonego chłopaka, który ma trudności w wykonaniu tak prostej czynności, jak zakwaterowanie czwórki gości. W końcu robi to za niego starszy kelner. Po otwarciu mojej "jedynki" kartą okazuje się, że jest ona ... zajęta przez kogoś innego. Wracam na recepcję i spokojnie przedstawiam, jak się sprawy mają - chłopak dostaje histerii, wszyscy biegają, telefonują, starszy kelner wkurzony - jak w jakimś wariatkowie. Okazuje się, że nie ma więcej wolnych pokoi i musimy przespać się z Darkiem w drugiej "jedynce" - wielkości kajuty na statku. Kelner przychodzi na górę i przeprasza moją koleżankę i jej męża w "dwójce" za zaistniałą sytuację. Istny dom dla obłąkanych, ale raczej nie mamy planu B, więc pozostaje nam iść napić się do baru i jakoś przenocować do rana.
[cdn.]
- 9
-
23.08 (poniedziałek) – Goldrain-Klausen (105 km)
Sakwy spakowane? No to ruszamy!
Zasadniczo koncepcja była taka, żeby objechać dookoła główny masyw Dolomitów dolinami rzek: Adygi, Eisack (Isarco), Rienz, Boite, Piave i Brenty. Wiodą tamtędy szlaki Via Claudia Augusta, Pustertal-Radweg, Dolomiten-Radweg oraz Eisacktal-Radweg. Cała pętla liczyłaby ok. 400 km, przy czym dołożyliśmy odcinek z Vinschgau, wzdłuż górnej Adygi (ok. 70 km). Trasa mniej-więcej opracowana, noclegi ogarniamy na bieżąco - w zależności, dokąd dojedziemy.
Odcinek do Bolzano przejechał się sam, bo było z górki, za to ostatnie 30 kilometrów jechaliśmy w górę doliny Eisack (w kierunku Brennera). Pierwsza ciekawa miejscowość to Kastelbell, ze średniowiecznym zamkiem obronnym.
Kolarska metaloplastyka w Naturns:
Charakterystycznym elementem krajobrazu są duże krucyfiksy w drewnianych kapliczkach o formie deltoidu:
Jedziemy nad rzeką ...
... aż do elektrowni wodnej w Töll:
Docieramy do punktu widokowego ponad Merano:
Tym razem nie zatrzymujemy się dłużej w Merano, bo przed nami jeszcze spory kawałek drogi. Ale przy trasie rowerowej taka ciekawostka :
Dość płaski odcinek do Bolzano, wzdłuż linii kolejowej i rzeki. Jedyną atrakcją jest zjawiskowy kontur masywu Rosengarten (?) na horyzoncie.
Bardzo fajnym udogodnieniem w lecie są też gęsto rozmieszczone ujęcia wody pitnej - wprost przy ddr-ce lub w miejscowościach. Zimna, krystaliczna woda w upał - bezcenne!
W Bolzano zaglądamy na starówkę - do katedry i na Walthersplatz. Stoi tutaj monumentalny pomnik Walthera von der Vogelweide - średniowiecznego minnesängera niemieckiego, najwybitniejszego poety aż do czasów Goethego. Statuę wykonano z białego marmuru w Laas pod koniec XIX w. z inicjatywy niemieckojęzycznej ludności miasta, na fali ruchów narodowościowych. A dlaczego akurat Vogelweide? Otóż jedna z hipotez, dotyczących miejsca urodzenia Walthera, głosi, że przyszedł na świat w pobliskim Lajen, w dolinie Eisack.
Katedra:
Od Bolzano zmieniamy dolinę - teraz będziemy jechać na północ, wzdłuż Eisack. Niestety za sąsiedztwo - oprócz rzeki i linii kolejowej mamy teraz również autostradę i starą szosę na Brenner. Obydwie głośne i bardzo ruchliwe. Gdzie się dało, to poprowadzono ddr-kę w oddaleniu od dróg samochodowych, ale nie wszędzie było to możliwe, bo wąwóz miejscami jest dosyć wąski. Jeden z kilku tuneli rowerowych na trasie:
Eisack:
Rzut oka na zegarek, na mapę i decyzja, że nocujemy w okolicach Klausen. W samym miasteczku niestety nic nie znalazłam w naszym budżecie, ale kilka kilometrów dalej, w stronę Brixen były wolne pokoje w sympatycznej agroturystyce, u właścicielki okolicznych jabłkowych sadów.
Podwieczorne klimaty w Klausen:
I nasze lokum na noc:
[cdn.]
- 10
-
1 minutę temu, Ziemowit napisał:
Super relacja. Ta dolina od dawna jest na mojej liście top 5, a może i top 3 miejsc, gdzie chciałbym zamieszkać, barierą są wysokie włoskie podatki, które trzeba płacić zakładając we Włoszech firmę i bardzo skomplikowane przepisy podatkowe. A może ktoś mi powie, że jest inaczej i to dużo łatwiejsze?
Co do samego miejsca, jedyny minus jaki znalazłem to zaskakująco zimna woda nawet latem w jeziorze Reschensee. W okolicy wyrastają bardzo wysokie góry i z doliny rozciągają się zacne widoki na okoliczne lodowce (tylko w słoneczną pogodę, której trochę brakuje na zdjęciach).
👌
@Ziemowit - dzięki!. Pierwsze wrażenie, gdy zjechałam poniżej Mals było - o jeny, jaka ta dolina głęboka i jakie te góry potężne! Kontrast jest naprawdę duży, nawet w porównaniu do innych alpejskich dolin. A gdy pójdzie się szlakiem z którejś z bocznych dolin, to cały świat lodowców i gigantycznych trzytysięczników jest na wyciągnięcie ręki. Robi wrażenie.
- 1
-
@marboru - trochę daleko macie do tej kawiarni , ale cóż - dla takiego kolarskiego designu warto się poświęcić.
- 1
-
3 godziny temu, marboru napisał:
@tanovaRadom nigdy nie jest na uboczu 😜
To miasto z najsłynniejszym lotniskiem 😁😀
To centrum kraju, a nie tam takie tam 😁😁😁
No popatrz Pan - lotnisko, centrum, a Szlak Ogórka bokiem poprowadzili! 😁😁😁
-
Niedziela. Trzecia i ostatnia część Szlaku Ogórka w brandenburskim Spreewaldzie to 80-kilometrowa pętla północna z Lubolz koło Lübben, którą pokonaliśmy w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Podjechaliśmy rano autami z rowerami na bagażnikach, bo wyruszaliśmy z miejsca oddalonego o blisko 40 kilometrów od naszego noclegu, a potem mieliśmy też trochę bliżej do Szczecina.
To był zdecydowanie najbardziej spokojny fragment Gurkenradweg - próżno tutaj szukać autokarów wycieczkowych i gwarnych miejscowości turystycznych. Zamiast tego jest kilka jezior, będących siedliskiem wszelakiego ptactwa, liczne odnogi Szprewy i Dahme, lasy, łąki oraz kameralne miejscowości z agroturystykami. Szlak wiedzie głównie asfaltowymi, bocznymi drogami, jest trochę dróg dla rowerów, sporo szutru i krótkie odcinki z płyt betonowych, bruku oraz gruntowe.
Zapora i śluza na Szprewie w Petkamsberg:Zaraz za nią jedzie się wzdłuż jezior, które powstały jako rozlewiska Szprewy.
Pocztówkowe Schlepzig ze starym młynem oraz uroczymi kafejkami nad kanałem - o tej porze ruch na wodzie i w kawiarenkach jest jeszcze niewielki.
Kolejne jezioro - Neuendorfer See - nad którym jest spory kemping, ale i kilka dzikich zejść nad wodę. Szlak biegnie blisko linii brzegowej.
Kolejny foto-stop na zaporze w miejscu, gdzie Szprewa łączy się z kanałem Dahme-Umflutkanal. Kanał zbudowano w 1904 roku, aby odprowadzić nadmiar wód ze Szprewy do jej dopływu - Dahme. Miało to uchronić dolny Spreewald od powodzi, a zarazem poprawić warunki żeglugi na Dahme.
Dalej jedziemy do miejscowości Köthen, gdzie zaglądamy nad kolejne jezioro, z nawet ciepłą wodą. Zastanawiamy się nad kąpielą, ale jednak zwycięża opcja pysznej kawy z jabłecznikiem i lodami w pobliskiej kawiarence. I słusznie, bo jak się wkrótce okazało - przyda się nam trochę wzmocnienia przed ostatnim, wymagającym fragmentem trasy.
Za Köthen szlak skręca w las, wiodąc najpierw trawersem zbocza wzdłuż łańcuszka trzech malowniczych jezior:Droga najpierw łagodnie pnie się lekko w górę, ale z czasem robi się bardziej stromo, a ubity, leśny dukt ustępuje miejsca luźnym kamykom. Przez jeden z nich Darek łapie kapcia.
Ostatnie 20 km to trochę ścieżka zdrowia. W przeciwieństwie do pozostałej - płaskiej - części Szlaku Ogórka, pod Krausnick jest spore wzniesienie (143 m npm.) z dłuższym, szutrowym podjazdem o nachyleniu do 8%. Trzeba pokonać przewyższenie ok. 100 metrów. - ale strach się rozpędzić z góry, bo droga kręta, a nawierzchnia usypuje się. Następnie kawałek piachu, w którym trochę ugrzęzłam, a na koniec asfaltowa DDR-ka przez las, wzdłuż zwykłej, gruntowej drogi, ale zmuszająca do jazdy slalomem między poprzecznymi barierkami co sto-dwieście metrów. Po co wytyczać DDR-kę na takim zadupiu, zamiast poprawić istniejącą drogę i po co stawiać te głupie metalowe barierki, gdy nie ma tam praktycznie żadnego ruchu - nie wiem.
I tak dojeżdżamy do Lubolz:Około 17-tej kończymy, by jeszcze przed dwudziestą zameldować się w domu. Tak blisko, a jednak inaczej i bardzo fajne tereny na rower, a pewnie też i na kajak. Pozdrawiam.
- 5
- 1
-
Drugi dzień w Spreewaldzie i najdłuższa pętla - a w zasadzie ósemka - na trasie Vetschau - Lübben - Golßen - Straupitz - Vetschau. Ponad 136 km. Pogoda wciąż wymarzona - lato w pełni, więc zaraz po śniadaniu ruszamy w trasę – tym razem w kierunku zachodnim.
Na początku malownicze stawy w Stradow:Pierwsze trzydzieści kilometrów przez serce rezerwatu jedziemy w tempie emeryckim – co chwila zatrzymujemy się, żeby zrobić zdjęcie, bo krajobrazy są idylliczne.
Nasza czwórka przy młynie Radduscher Buschmühle:
Poranek na jednej ze stanic wodnych i szprewaldzkie landszafty:
Z Leipe do Lübbenau wiedzie chyba najbardziej spektakularny odcinek szlaku. Rowerzystów i pieszych jest tutaj jak na promenadzie, wciąż trzeba kogoś wymijać. Samo Lübbenau jest dość komercyjnym miejscem – na przystani naganiacze, na nabrzeżu stragany z lokalnymi specjałami z ogórka, mnóstwo restauracyjek, autokary wycieczkowe i tłumek turystów.
Za Lübbenau tereny leśne ustępują miejsca łąkom – jest niemniej malowniczo, a już mniej tłoczno. Zielono-niebieski labirynt.
Dojeżdżamy do Lübben, w którym „przewiązuje się” nasza ósemka. Darek kontroluje mapę i nawigację. Stwierdza, że powinniśmy przyśpieszyć, jeśli chcemy zrealizować zakładaną trasę. Mniej postojów, mniej zdjęć – jakby przeczuwał, że następne 30 kilometrów faktycznie nie będzie ciekawe. Monotonne, płaskie ścierniska, farmy wiatraków, nijakie wioski cuchnące gnojówką i kiszonką, a do tego centralnie pod mocny wiatr . Największą atrakcją okazał się przejazd nad autostradą A13 z widokiem na Tropical Islands.
Pod samym Golßen trochę lepiej – wjechaliśmy w las, a po drodze, w Rietzneuendorf nawet trafił się ładny folwark.
Ratusz i uliczka w Golßen:
Tutaj zawracamy, więc mamy z wiatrem, a tereny robią się nieco ciekawsze. Przejeżdżamy przez prawdziwe, szprewaldzkie plantacje ogórka. Właśnie kończą się zbiory – po polu jeździ kilka traktorów z wielkimi skrzydłami. Po dokładniejszym przyjrzeniu się zauważamy, że na tych skrzydłach leżą na brzuchu ludzie, którzy ręcznie zbierają ogórki, transportowane następnie taśmociągiem na przyczepkę.
Ponownie przejeżdżamy przez Lübben, kierując się teraz na północną odnogę szlaku. Tereny rolnicze znów ustępują miejsca łąkom i kanałom, ale nie ma tutaj komercji i turystów. O proszę - coś dla @marboru - jest tutaj nawet Radom , niestety tak trochę jakby na uboczu ...
Słońce powoli chyli się ku zachodowi, jest klimat.
Ostatnia godzina na lampkach, przy zapadającym zmierzchu. [cdn.]
- 2
-
... i jest z grubej rury, tylko, że innej . Wow - fantastyczna wyprawa, fantastyczne widoki i fantastyczne zdjęcia. A skoro zostajecie dwa tygodnie, to i Triglava obskoczycie.
Mieliście wcześniej jakiś trening wspinaczkowy w uprzężach, czy poszliście tak "na żywioł"? Sprzęt macie swój, czy wypożyczacie?
- 1
-
Przepiękna fotorelacja - chcemy więcej!
Gratuluję udanego debiutu na alpejskich przełęczach - jest to wyzwanie, nie ma co, ale jak widać godziny szlifowania mazowieckich szos jednak zaprocentowały sportową formą.
Rok temu widzieliśmy Alpy Julijskie od drugiej strony. Arnoldstein - też Wam znany - w zasadzie nawet niedaleko. I niektóre krajobrazy też trochę podobne do Karyntii. Życzę dużo słońca i pięknych dalszych wypraw! Pozdrawiam
- 1
Jeziora Salzkammergut
w JC w podróży
Blog prowadzony przez JC
Napisano