Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'skitoury' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Pogadajmy
    • Tematy narciarskie
    • Chcę Wam o tym powiedzieć
  • Sprzęt narciarski
    • Sprzęt narciarski
    • Dobór sprzętu
    • Tuning sprzętu
    • Testy sprzętu
    • Giełda sprzętu narciarskiego
  • Stacje narciarskie
    • Polska
    • Alpy
    • Słowacja, Czechy
    • Samochodem na narty
    • Warunki narciarskie - pogoda
    • Reszta świata
  • Technika jazdy na nartach
    • Race
    • Carving, funcarving
    • Freeride, freestyle
    • Poczatkujący na nartach
  • Wyjazdy na narty
    • Relacje z wyjazdów forumowiczów na narty
    • Wolne miejsce w samochodzie
    • Wspólne wyjazdy, odstapię kwaterę, szukam kwatery.
  • Sport
    • Zawody, wyniki, kalendarze, sylwetki ...
    • Zawody dla amatorów
  • Narciarstwo klasyczne, ski touring, ski alpinizm
    • Narciarstwo klasyczne, ski touring, ski alpinizm
  • Aktywne Lato
    • Rowery
    • Rolki
    • Wypoczynek w górach
    • Wypoczynek nad wodą
    • Bieganie
  • Nasze sprawy
    • Forum info
    • Tematy dot. skionline.pl
    • WZF skionline.pl
    • Konkursy
  • Stare forum
    • Ogólne
    • Sprzęt
    • Technika jazdy
    • Wyjazdy i ośrodki
    • Euro 2008
    • Lato 2008
    • Olimpiada Pekin 2008

Blogi

  • JC w podróży
  • Nogi bolo
  • Na białym i na zielonym
  • Zagronie, wspomnienia
  • Chrumcia tu i tam
  • >> z buta <<

Kalendarze

  • Kalendarz Forum
  • Alpejskie Mistrzostwa Świata
  • Alpejski Puchar Świata
  • Puchar Świata w Skokach
  • Puchar Świata w Biegach Narciarskich

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Imię


Miejscowość


Strona WWW


O mnie


Narty marka


Buty marka


Gogle


Styl jazdy


Poziom umiejętności


Dni na nartach

  1. Dzisiaj uderzyłem z kolegą z poza forum na Skrzyczne. Wystartowaliśmy spod hotelu Meta. Skierowaliśmy się w stronę mostku i "kanionu" . Po drodze podziwialiśmy nowy nieuruchomiony (bo po co, przecież ferie już się skończy) system naśnieżania. Pierwszy raz szedłem przez już nie tak nowy mostek oraz "kanion" poniżej Dolin. Hilton kusił kiełbaskami, ale było jeszcze za wcześnie na popas. Szybko przeszliśmy Doliny, gdzie wszystkie wersje tras były przejezdne. Mieliśmy dylemat jak iść dalej i postanowiliśmy cisnąć samym lewym przegiem FIS. Uważam, że żadnego zagrożenia nie stworzyliśmy. Fragmenty pokonane za siatkami dały nam nieco w kość (miękko, stromo i nierówno). Powyżej "grzebienia" odbiliśmy w lewo na szlak czerwony, a następnie w nieoznaczoną płaską ścieżkę, która zaprowadziła nas na... jej koniec. I tutaj zaczął się hit dnia czyli 100-150 metrowa stroma wspinaczka na czworakach w śniegu po biodra z nartami na ramieniu do tzw "agrafki" czyli szlaku chyba czerwonego . Stamtąd już szlakiem i zakosami przez rzadki las i wałem polodowcowym dotarliśmy do schroniska na zasłużony posiłek. Zjazd FISem przez Doliny "kanion" i mostek do miasta. Poniżej Dolin trzeba uważać na minerały, ale da się zjechać bez większych szkód w sprzęcie. Dzisiejsza wycieczka była bardzo udana. PS. W Szczyrku w kilku miejscach można spotkać narciarskie płoty . Jest w nich zawarta historia rozwoju nart oraz wiązań. Na jednych Polsportach to nawet były w pełni sprawne wiązania z okresu PRL typu Beta 2 (miałem takie za dziecka i byłem z nich bardzo dumny). Łezka się w oku kręci.
  2. Czy ma ktoś ochotę na wspólne podejście i zjazd w sobotę z Rysianki ? Pytam bo będzie nas dwóch, a w kupie raźniej. pozdrawiam Andrzej
  3. Skitoury nocne chodziły za mną już od dłuższego czasu. Wreszcie nadarzyła się okazja. W ciągu dnia szkoda, bo zjazdy. Sprzęt mam, potrzebne tylko chęci i one się wreszcie znalazły. Nieczynny w tygodniu Saas Grund wydawał się idealny. Prosto z pod kwatery na nartach i w góry. Po dziennej wczorajszej jeździe i po obfitym Jurkowym posiłku mała drzemka i przed 24 start. Planowałem 2 maks 3 godzinki na rozchodzenie. Miejscowość w nocy urocza i do tego gwieździste niebo. Góry i gwiazdy musicie uwierzyć na słowo Po pierwszej spotykam pracujący ratrak W nocy trzeba wzmóc czujność, niespodzianek nie brakuje Sporo armatek śnieży pełną mocą, a ja przed drugą docieramy do stacji Trift na 2100 m. Na termometrem - 12 stopni ale bez wiatru Postanawiam wydłużyć nieco spacer do Kreuzboden na 2400 m i jestem tam koło 3, mała przerwa na ostygłą już nieco herbatę I postanawiam jeszcze poczłapać w kierunku schroniska Weissmieshütte na 2720 m, to najtrudniejszy odcinek do pokonania i dodatkowo mocno wieje , jestem tu o 4.30. Ale skoro najgorsze za mną, to może jeszcze trochę do góry...dalej miało być lepiej , ale nie było. Jednak o 6 wylądowałem na lodowcu Triftgletscher i końcowej stacji Hohsaas na 3200m i z widokiem na Saas Grund. Niestety wszystkie urządzenia elektroniczne z powodu temperatury odmówiły posłuszeństwa. Ostatnia zdjęcia... Powrót przy padającej latarce, najpierw w cudownym puchu, a od schroniska po kalafiorach i na 7.40 (10 min spóźnienia) melduje się na śniadaniu. Jeszcze tylko prysznic i do Saas Fee na normalne nartowanie. 1700 przewyższenia to mój nocny rekord (i nie tylko nocny). Może o wrażeniach coś wieczorem skrobnę?
  4. Ja już swoje pierwsze skitoury mam za sobą, nadejszła wiekopomna chwila na debiut skitourowy Ani. Po naradzie z doświadczonymi tourowcami, wybór padł na Szklarską Porębę i podejście na Łabski Szczyt. Mieliśmy wyruszyć rano, ale nie mogłem dodzwonić się do wypożyczalni w Cieplicach i zrobił się problem. Ania zaczęła szukać innej i znalazła w Szklarskiej. Ruszamy ze sporym opóźnieniem, do tego w Szklarskiej tłok na dojeździe do Ski Arena Szrenica. W drodze do Jeleniej Góry piękna lampa, warunki do tourowania wydają się idealne. Przejeżdżamy Jelenią i warunki w kilka minut zmieniają się, nagle wszędzie chmury i pada śnieg. Taki warun też lubimy. Ania dostaje fajny sprzęt Narty K2 Wayback 88 dł.170 z wiązaniami Marker Kingpin, foki K2 Trim To Fit Skin, buty Tecnica Cochise 110 Light Dyn. Zakładam foki, mam już wprawę, robię to w końcu 2 raz i można do góry Puchatkiem w strone stacji pośredniej... Po kilku krokach (suwach) orientuje się, że z moimi butami coś nie tak, pięty mnie palą od spodu i od wewnętrznej strony, zwłaszcza prawa stopa. Przechodzę 200-300 metrów i ściągam prawy but, Ania daje mi chusteczki higieniczne i wkładam je do skarpetek z boku pięt. Kolejne 100 m idzie mi się fajnie i ciągniemy równym spokojnym (leniwym) tempem do góry. Niestety chusteczki zsuwają się pod pięty i ból powraca. Dochodzimy do stacji pośredniej i robimy przerwę. Kombinuję co dalej z butami, od pani z baru dostaję taśmę samoprzylepną i obwiązuję nią chusteczki na stopach. Ani wyskakują bąble na śródstopiu od wewnątrz obu stóp, ale jest twarda jak stal i postanawia iść dalej...Po drodze widać, że są świetne warunki do freeridu i widać pierwsze ślady riderów Z pośredniej stacji kierujemy się zielonym szlakiem w kierunku Schroniska pod Łabskim Szczytem. Widoki naokoło oczywiście cudowne i śnieg do tego ciągle pada. Staramy się nie myśleć o butach. Warunki w lesie tak piękne, że Ania pozwala mi na chwilę wpaść do lasu i zaliczyć kilka skrętów.... jestem zachwycony! Spotykamy snowboardzistów którzy wyruszyli ze Szrenicy i przez Kocioł Szrenicki ruszyli w dół i przez las dotarli do nas. Zrobili to bez wiedzy strażników Karkonoskiego Parku Narodowego. Byli happy i pokazali nam nawet filmiki ze zjazdów. Warto się narazić strażnikom lub nawet zapłacić mandat za zjazd w takich warunkach i w takim miejscu (jakby ktoś coś to...). Chłopaki fajni jakby byli narciarzami. Wychodzi mi na to, że wielu snowboarderów jest sympatyczniejszych od narciarzy, może czas zakopać topór wojenny między nami (narty-snowboard) choćby tylko poza trasami. Zmieniamy szlak z zielonego na żółty i idziemy dalej, mijamy granitowe formacje skalne, Kukułcze Skały. Do schroniska już blisko Wreszcie przed 17 docieramy do schroniska i całe szczęście bo stopy nam odpadają. Na Śnieżkę to wchodziłem w kapciach, a nie butach narciarskich, teraz przekonałem się, że buty skitourowe to to samo co zjazdowe i trzeba znaleźć te jedyne - pasujące do naszej stopy. Od środka widać jak wspaniale natura maluje i rzeźbi pięknie okna od zewnątrz Są dwie szkoły kiedy buty niewygodne, pierwsza dla mięczaków, mówi ściągaj, gdy tylko jest możliwość. Druga dla twardzieli, nie ściągaj do końca. Ja należę do mięczaków i ściągam od razu na sali, Ania twardzielka w swoich wytrzymuje do powrotu. Z uwagi na porę i stan naszych stóp rezygnujemy z dalszej części "wyprawy". W planie był jeszcze Łabski Szczyt, Szrenica i zjazd Lolobrygidą. Zrealizujemy innym razem. O 18.30 zjeżdżamy do Szklarskiej tą sama drogą którą wchodziliśmy, bo jest ciemno i tak będzie łatwiej, czołówki na głowy i ruszamy. Powrót w całkowitej ciszy, nikogo nie spotykamy, od czasu do czasu widać tylko między drzewami majaczące światła Szklarskiej Przed stacją pośrednią nieoczekiwanie trafiamy na sztruks, przysypany warstewką świeżego puchu Jeszcze tylko zjazd Puchatkiem i przed 20 kończymy świetny dzień (wieczór), gdyby nie te buty... za to nasze narty były super... Za wypożyczenie Ani sprzętu zapłaciliśmy 102 zł, warto było? Pożegnanie ze Szklarską Porębą, będziemy tu jeszcze wiele, wiele razy... Pozdrawiam serdecznie.
  5. Wreszcie odkrywam prawdziwe (właściwe) skitoury. Czekałem,czekałem i się doczekałem. Termin naszej penetracji Wysokich Tatr 09-12 marca. Skład rozszerzył nam się do 8 osób. Niestety ze Skionline nikt się nie dołączył (może miałbym wtedy łatwiej). A tak byłem ja i 7 kozaków (w zasadzie 6 kozaków i jedna kozaczka). Grupa wrocławska: Kamil, MarioJ, Wujot i ja; grupa małopolska: MajorSki i znani z licznych relacji Tomka, jego przyjaciele z KW Lidka, Sławek i Piotr. Po drodze okazuje się, że Tomek z Piotrem dotrą dzień później (obowiązki służbowe). Docieramy do Starego Smokowca bez problemów przed 10. Po drodze zmieniamy się za kółkiem (jedynie Wiesiek zwolniony z obowiązków, dopiero co wrócił z Alp). Na dodatek drażnił mnie fotami z freeridu (bardzo udanego niestety). Parkujemy przy Grand Hotelu, szybka przebiórka, przepakowanie plecaków, a ja dodatkowo wzbogacony o gadżety przez Kamila. Dostaje detektor lawinowy, łopatę, sondę, raki koszykowe (chyba) i solidną dziabę. Okazuje się, że nie mieszczę się do plecaka, mam za dużo elektroniki (na górze i tak brak internetu) i ładuję się do dwóch plecaków. foto. MarioJ Dla zaoszczędzenia czasu (i moich możliwości) wciągamy się za 8 euro (od łba) szynową lanowką (przypominającą kolejkę na Gubałówkę) i po chwili docieramy na Hrebienok 1285m foto. MarioJ Dalej idziemy czerwonym szlakiem w stronę naszej bazy wypadowej czyli Chata Zamkovskeho (wys. 1475m) Wreszcie docieramy do bazy...obok nas wchodzi dziwny gość - tragarz-noszowy Schronisko malutkie, ale przytulne, mi osobiście pasuje. W chacie prąd jest z agregatu. Wszystko (napoje, piwo, jedzenie) wnoszone jest ze Smokowca na plecach tragarzy, byłem w lekkim szoku. Tak są zaopatrywane wszystkie okoliczne schroniska (nawet te położone powyżej 2000m). Kolejne krótkie przepakowanie i idziemy dalej w stronę Chaty Teryho (wys. 2015 m) Ponownie siłacz na trasie Temu było mało to przysiady ćwiczy... Do Tery'go idziemy Doliną Małej Zimnej Wody (Studena Dolina). Wzdłuż naszej drogi wije się Maly Studeny Potok... Docieramy w końcu do bardziej stromego odcinka prowadzącego w pobliże Żółtej Ściany (Zlta Stena 2182 m), to ta po lewej, częściowo we mgle, wreszcie pierwszy raz w życiu korzystam z harszli i na zakosach próbuje poprawnych zwrotów (ze słabym skutkiem) Kolejny stromy odcinek I wreszcie docieramy do Chaty Teryho Odpoczynek, jakiś posiłek, spotykamy Lidkę i Sławka. Ja już wykończony (zwłaszcza mój kręgosłup). Kozaki jednak chcą iść dalej. Chyba plan był na Baranią Przełęcz (ale nie jestem pewny). Koło Chaty Teryho idziemy przez Dolinę Pięciu Stawów Spiskich. O tej porze trudno je dostrzec, ale wiemy, że na wypłaszczeniach po nich idziemy. Na pewno szliśmy po Pośrednim i Wielkim Stawie. Jest jednak późno, wyższe partie gór spowija mgła i po krótkiej naradzie postanawiamy zawrócić. Warunki cały czas dość trudne, twardo i lodowo. Podczas odwrotu do pokonania mamy trudniejszy fragment, trawersując w okolicy nawisu śnieżnego, posuwamy się pojedynczo co kilkanaście metrów... Od dołu poprawia się widoczność. Teraz widać Kotlinę Pięciu Stawów Spiskich, Chatę Terje'go, a po prawej Prostredny Hrot (Pośrednia Grań 2441 m). Za ganią po drugiej stronie, jeśli się nie mylę wspaniały zjazdowy żleb. Wydaje mi się, że wspominał o nim Tomek (chyba najdłuższy w Tatrach). Mogłem coś poplątać i pewnie Tomek to skoryguje. Wreszcie to na co czekałem cały ciężki dzień, zjazd do bazy, a po drodze piękne widoki... na Dolinę Studena Żółta Ściana, tym razem z innej perspektywy Super zjazd, choć było twardo Jeszcze raz widok na wymienione wcześniej góry, które tym razem ukazały się nam w pięknej krasie... Wyczerpany, ale szczęśliwy docieram do "naszej chaty". Jeszcze pyszna obiado-kolacja i w końcu brzuchem do góry na swoim koju. Jedyny problem to mój kręgosłup i telefon który został w samochodzie. I muszę po niego wrócić. Dziś nie dałem rady. A pisząc ten felietonik czuję jak znowu bolą mnie plecy
  6. Hej, podpowiedzcie mi proszę jakie narty dobrać, a przynajmniej w którą strone patrzeć, bo się gubię. Jeżdże na nartach od dzieciństwa. 7 lat temu przesiadłam się na skitoury, bo już mnie nieco znużyło narciarstwo stokowe.Mam Hagany Dragon 155cm, 13m promień skretu,carbon woodcore. To są mega lekkie narty, a do nich oczywiście mega lekkie krótkie buty Garmond. Byłam zadowolona na puchu, ale to nie są narty na twarde przygotowane trasy. trzęsie nimi, słabo trzmają. Oczywiście to też kwestia butów. Może też mojej wagi - mam 170cm wzrostu i 51kg wagi. Ostatnio pożyczyłam sobie sprzęt - twardsze narty race, buty flex 120 chyba i doznałam objawienia - jeździło mi się SUPER - dynamicznie, szybko,mega łatwo. jak jeżdże. Myslę, że dobrze,z wieloma drobnymi brakami technicznymi. Na ogół techniką krótkich skrętów, 'na zajączka' (taki nawyk ze zjazdów freeride). Chciałabym znowu przerzucić się na sprzet zjazdowy, tym bardziej, że przede mną w tym sezonie wyjazdy w Alpy. I przyznam, że jestem zagubiona które narty kupić.Kuszą mnie twarde slalomki, ale tak naprawdę nie lubię jeździć szybko, wolę dużo kręcić i skakać. Chciałabym jednak nartę, która będzie dobrze trzymać i dostarczy mi przyjemnych doznań na przygotowanych trasach. Ale która też nie zaprotestuje jak wyskoczę nieco off piste - bo na pewno będzie mnie kusić. podpowiedzcie proszę, bo jakkolwiek myślę, że jeżdzę ok, to na sprzecie nie znam się prawie wcale Agata
  7. Wczoraj po południu,postanowiliśmy wybrać się na krótką wycieczkę w nasze G.Sowie.Mariusz spakował sprzęt skitourowy, ja kijki,bo na razie skompletowałam tylko dwa.....Pojechaliśmy pod Wielką Sowę, do nieczynnej od 2011 roku stacji narciarskiej "Potoczek". Na szczęście czas stagnacji dla Potoczka dobiega końca,ponieważ nowy inwestor uzyskał w końcu pozytywną opinię środowiskową i ma pozwolenie na budowę wyciągu na Wielką Sowę.Budowa wyciągu(kanapy 4-os.) ma ruszyć w 2018r. Nartostrada ma być wyrównana i dwa razy szersza, a trasa zjazdu ok.1750m. Po drodze odwiedzamy Zagórze Śląskie,jedziemy dookoła Jeziora Lubachowskiego. Mijamy zaporę wodną. Amatorów świeżej rybki Kultową Fregatę Z Zagórza przez Michałkową i Glinno podjeżdżamy pod wyciąg Potoczek.Mam nadzieję,że te smutne obrazy znikną wreszcie sprzed oczu. Ruszamy w górę nartostradą. Spokojnym tempem suniemy wzdłuż starego wyciągu. Docieramy do stacji przesiadkowej, zima w pełni. Jedna kotwica tylko została...jakby co Mariusz przesiada się na trasę. Dotarliśmy na W.Sowę. Mariusz ściąga foki, ja śpiesznie schodzę już na dół...ściemnia się. Ten, co ma narty to ma fajnie. Wspominałam coś o świeżej rybce? Ania pozdrawia.
  8. W miniony weekend mieliśmy w planach dwa lub trzy szczyty z Korony GP. Noclegi mamy w Rabce w ośrodku Royal. Chcieliśmy w piątek pojeździć jeszcze na nartach w okolicy Rabki przy sztucznym oświetleniu, ale dotarliśmy na miejsce zbyt późno i z piątkowych nart nici. Pierwszy do zaliczenia w sobotę Turbacz chcemy zdobyć na skitourach. Ja sprzęt skompletowałem w ostatniej chwili. Problemem były buty. W KoenigSerwisie jestem koło 12, nie sądziłem, że będę tam tak długo. Zajął się mną Arnold (właściciel) i zleciało tak około dwóch godzin, sprawdzanie, pasowanie, wygrzewanie, dyskutowanie i wybór padł na Dynafity. Przed podgrzaniem i zaraz po nie byłem zadowolony, wszędzie uwierało, ale miałem obklejone stopy i kostki w wielu miejscach specjalnymi plastrami i miałem nadzieję, że bez plastrów będzie lepiej. O tym jednak przekonać się będę mógł w sobotę wieczorem. Gorzej niż w ostatnich butach (też Dynafitach) nie może być. Gdyby coś było nie tak, Arnold będzie jeszcze pracował nad dopasowaniem skorupy lub wkładu. Przez opóźniony wyjazd zabrakło nam 15 minut do wypożyczalni sprzętu skitourowego w Rabce, naprzeciwko Orlenu i "Siwego Dymu". Przez szybę widać, że sprzęt mają fajny. Ania już chora, a ja jeszcze chory. I tak rano się zwlekamy z łóżka. W ostatniej chwili Ania rezygnuje z wejścia na skitourach i postanawia zdobyć Turbacz tradycyjnie z buta. I całe szczęście, że tak postanowiła. Wejście dla mnie okazało się trudne i ciężkie, jakbyśmy razem podchodzili na nartach to chyba z noclegiem w schronisku. Niby tylko 700 metrów przewyższenia, ale coś nie szło. Na Turbacz chcemy ruszyć z Koninek niebieskim szlakiem. Włączam nawi i ruszamy.... drogi coraz węższe i w końcu docieramy do skraju lasu, a mapa sugeruje, do przodu w górę przez las leśnym duktem. O nie ma głupich, ja tędy nie pojadę. Wracamy do drogi na Mszanę i przez Niedźwiedź do Poręby Wielkiej, lądujemy na parkingu koło stacji narciarskiej w Koninkach. Jest już po 11. Szybkie przygotowanie sprzętu i w drogę... Po minięciu leśniczówki wchodzimy w rejon Parku Narodowego Gorców Początek łatwy, lekki i przyjemny, szeroka droga i płasko, po kilkuset metrach niebieski szlak skręca o 90 stopni w prawo i wszystko się zmienia. Teraz dosyć stromo w górę, wąska ścieżka, śniegu mało, dużo lodu i kamieni. Co chwila zakręty, drewniane stopnie, wystające korzenie i progi skalne lub z belek drewnianych. Idzie mi się po tym beznadziejnie, zaczynam żałować, że nie mam harszli (zapomniałem - zostały w domu) nie wiem jednak czy by mi pomogły. Narty co chwilę mi się wypinają, wcześniej ani na Śnieżce, ani w Szklarskiej tak się nie działo. Kilka odcinków pokonuję z nartami na plecach. Krew w żyłach powoli mi się gotuje. O co tu chodzi? Dopiero po 45 minutach przypominam sobie jak Wujot mi tłumaczył, jak zablokować wiązanie by nie działał przedni bezpiecznik. Teraz jest lepiej, ale idzie mi dalej opornie. Po dotarciu do pierwszej polany robi się przyjemniej, znowu jest łagodnie, szeroko i wreszcie śnieg, a nie mieszanka lodowo-kamienno-korzeniowa. Robimy przerwę na batony i energetyki. Łapię drugi oddech i ruszamy dalej, bo do celu jeszcze trzeba doginać sporo, a czas leci nieubłaganie. Wreszcie docieramy w okolice schroniska i jest już po 14 Dwie godziny przerwy w Schronisku na Turbaczu, solidny obiad, i jeszcze piętnaście minut na szczyt Turbacza. Po drodze cudowny widok, na wspaniałe nasze Tatry. Schronisko bardzo ładne, duże ponad 110 łóżek, czyste, jestem przyzwyczajony do mniejszych i starszych (takie są przeważnie w Sudetach, często poniemieckie) Turbacz zdobyty, pozostaje tylko zejść (zjechać) Czy będzie łatwiej? Tak myśleliśmy!
  9. Ten weekend był wyjątkowo intensywny, ale tak musiało być.Sobota stała pod znakiem roweru i pierwszej setki w tym roku, niedziela to kolejna i wyjątkowa wyprawa na narty. Sekcja skitourowa z Andrychowa wielokrotnie mnie zachęcała do przyłączenia się i kusiła kolejnymi fotkami ze swoich wypraw, ale ja jestem trochę uwiązany czasowo i łatwo nie było. Jednak tym razem się udało.Jeszcze nie wiedziałem tak naprawdę jaka niesamowita przygoda mnie czeka. Początek przypominał moje wcześniejsze samotne wyprawy, ale im dalej się dzień rozwijał, tym było ciekawiej, pod koniec bywało nawet niepokojąco. Pobudka 3 rano. Temperatura koło domu na lekkim plusie. Skoro tak, pewnie będzie ciepło i nie zabrałem zbyt wielu rzeczy. Spakowany byłem w większości dzień wcześniej , żeby nie zmarudzić rankiem, ale ostatecznie skompletowałem ekwipunek pod spodziewaną pogodę rankiem. Szybko się zebrałem i pognałem na miejsce spotkania w Jeleśni. Byliśmy umówieni ok 4.30 i tak też wyszło. Dalej jedziemy już razem jednym samochodem w trzy osoby: ja, Aklim i Rafał - można powiedzieć nasz przewodnik. Celem jest Masyw Wielkiej Fatry na Słowacji. Warunki na drodze dość dobre, to też sprawnie docieramy na miejsce, ale za pierwszym razem mylimy punkt startu. Miał być szlak żółty, a jest czerwony... Jednak Rafał szybko rozwiązuję zagadkę i szybko trafiamy we właściwe miejsce startu. Spodziewałem się, że tu będzie nie chłodniej niż jakieś - 5 st., ale to było mocno optymistyczne założenie. Nad ranem było -14... Oczywiście to nie żaden kataklizm, ale trochę byliśmy zaskoczeni. Gramoling, sprawdzenie sprzętu i ruszamy do góry. Początek to taka tam ścieżka w wąwozie, ale o fajnym spokojnym nachyleniu. Tylko śniegu tutaj jakby mało. Teraz nikt nie będzie zaprzątał sobie tym głowy. Raczej myślami już jesteśmy gdzieś tam powyżej 1000 m.n.p.m. Oczywiście od samego początku uwieczniamy każdy ciekawszy etap podróży. Zwłaszcza, że pogoda zapowiada się fantastycznie, choć słońce dopiero nieśmiało opiera się na czubkach najwyższych szczytów. Jestem tu po raz pierwszy w życiu, ale od razu mi się podoba. Widoki dość mocno przypominają te alpejskie, choć to nawet nie Tatry. Piękna dolinka otoczona dość szpiczastymi szczytami. Oczywiście im wyżej, tym ciekawsze widoki. Najbardziej zaskakują wielkie niezarośnięte polany. Niby góry podobne do Beskidów, ale już tak od 1000 m wzwyż gołe. Bardzo przyjemny widok, kiedy pomyślałem o zjeździe na dół. Kiedy słońce zaczyna mocniej operować, trzeba zacząć się rozbierać. Ciepła kurtka powędrowała do plecaka już po kilkuset metrach marszu. Niedługo po tym idę już tylko w samej koszulce i mimo wszystko pot na czole się pojawia. Szkoda, że nie mieliśmy krótkich spodenek. Póki nie ma wiatru, można by zrobić pokaz... Jedno co mocno uderza, to cisza w tych górach. Chodzi nie tylko o brak doznań skutków bezpośredniego sąsiedztwa cywilizacji, ale kompletne zero ludzi! Przez godzinę marszu nie spotkaliśmy nikogo! Może nawet dłużej. Niewątpliwie tam można wypocząć, nawet w marszu. Ale oczywiście znaleźliśmy sobie miejscówkę na chwilę regeneracji i mały popas. Tylko trochę dużo tam śniegu było... Będzie widać na filmiku, na końcu relacji. Pojedliśmy, nieco ochłonęliśmy, więc czas ruszać dalej. Na przełęczy pojawił się lekki wiatr, więc trzeba się ruszać, bo szybko wychładza. Ale to nie problem, wystarczy założyć drugą warstwę, resztę zrobi marsz do góry. Do celu podróży, a właściwie pierwszej części, pozostało już przysłowiowe kilka kroków. Dokładnie to szczyt o nazwie Ploska. Po ok. 2.30 marszu osiągamy wspomniany szczyt. Dopiero tu spotykamy pierwszych ludzi. Robimy sobie fotki, ujęcia do filmików i debatujemy nad dalszym planem. Właściwie to nasz przewodnik Rafał składa kolejne propozycję co dalej. Powiem szczerze, że spodziewałem się ze dwa razy dłuższego marszu i jednego zjazdu. Tak to zazwyczaj wygląda u mnie. Jednak marsz był krótszy i teraz czas na zjazd i kolejne podejście. Na początek kierujemy się mniej więcej w stronę południową. Jest tam ogromna polana, praktycznie bez jednego drzewa. Jest też żleb, ale nie decydujemy się nim jechać. Niestety początek zjazdu lodowy i nierówny, ale po kilkuset metrach trafiamy na większą ilość miękkiego śniegu, a dalej pięknego, nietkniętego puchu. Pięknie! Niestety nachylenie szybko maleje i nie możemy nabrać właściwej prędkości. Skoro tak, to zakładamy foki i zaczynamy ponowną wspinaczkę. Początkowo mieliśmy wejść z powrotem na Ploska, ale po drodze zrodził się plan, żeby ominąć szczyt i ruszyć od razu do Schroniska po Borisovom. Uznaliśmy, że może szkoda czasu i sił na wspin i krótki zjazd. Szybciej będzie trawersować. Tak przynajmniej nam się wydawało... Pokonujemy kolejne żleby i granie,a tu schronisko coś bardzo wolno się przybliża. Do tego miejscami trudno się poruszać, bo raz trochę oblodzeń, a innym razem drzewa i inne przeszkody. Trawers mocno mnie wypompował. Szliśmy chyba dobrą godzinę. Ale nasza wytrwałość została nagrodzona i w końcu docieramy do szlaku, a wkrótce do schroniska. Przy okazji krótkiego zjazdu odpięła mi się foka na jednej narcie, ale tak do połowy. Ponieważ miałem "odpięte" wiązania do marszu, nie miałem szans zapanować nad jedną nartą i gleba. No szlag, wreszcie trochę luźnego zjazdu na krechę, to musiałem wytracić rozpęd... Gorzej, że do foki przykleił się śnieg i ta trzymała się bardziej na słowo honoru. Schronisko było już na wyciągnięcie ręki, więc to nie problem. Ostatnia górka i wreszcie można spocząć. Oczywiście to dobry moment, żeby napić się złocistego trunku. Malutkie schronisko, klimatyczne, jak te starsze u nas. Obok nas siedziała grupka Słowaków i nagle jedna pani zaczęła śpiewać: "hej Sokoły, omijajcie góry, pola, lasy, doły..." Patrzymy tak lekko zaskoczeni, bo bardzo ładnie jej szło.Rafał się podłączył, po czym zaśpiewał coś po słowacku. Chwila pogawędki i chłopaki zaczynają się zbierać. Będą się wspinać na Borisovom. Ze względu na strome podejście, trzeba dymać z buta, a ja nie mam nawet tych skitourowych. Dlatego też rezygnuję, choć przyznam też, że wcześniej zmiażdżył mnie ten trawers. Postanawiam trochę odpocząć i sączyć trunek. Tym bardziej, że słoneczko pięknie operuję. Będę czuwał w bazie i przypilnuję sprzęt. Andrzej z Rafałem ruszają, a ja się opalam i robię sobie fotki. Niestety słoneczko się schowało za choinki, ale chłopaki dość szybko obrócili. Pozostało dopić trunek, spakować się i ponownie ruszamy na Ploska. Niestety, podejście od tej strony nie jest tak sielankowe, jak w pierwszej turze. Jest zbyt stromo żeby iść wprost pod górę, więc trzeba "halsować", czy raczej trawersować. Chłopaki cisną po szlaku, ja idę śladami czyimiś śladami, bardziej w bok. Szlak jest zlodowaciały, natomiast tu jest trochę nawianego puchu. Cisnę ostro i nieźle mi idzie, ale do jakiegoś wypłaszczenia ciągle daleko. Gdzieś w połowie trafiam na mocne zlodowacenie i nie bardzo już mogę się ruszyć. Próbuję trochę w tył, trochę podejść bokiem, ale nie bardzo widzę rozwiązanie. W tym momencie dochodzi do mnie reszta ekipy, lekko zaskoczona jak daleko już byłem. Ale dalej na nartach nie mam szans. Rafał proponuję żebym ściągnął narty, wezmą mi je z Andrzejem do plecaków,a ja dalej cisnę z buta. Wcale nie jest lżej, bo najpierw muszę przebić się butem przez warstwę lodu, a następnie tonę w śniegu po kolana. Jednak tempo podejścia zdecydowanie szybsze, co nie jest bez znaczenia. Robi się późno. Wystarczyło podejść jakieś 50, może 100 m i ponownie mogę założyć narty na nogi. Przy okazji odkrywam, że kompani mają zamontowane Harszle. No tak to można. Jak się dowiedziałem, użyli ich po raz pierwszy, co najlepiej obrazuję warunki do wspinaczki. Najważniejsze, że jesteśmy w końcu na szczycie i pozostaje jedynie zjechać na dół. Jest godzina punkt 16.00. Słońce powoli zmierza do snu, przy okazji tworząc piękne malunki na górach. Ściągamy foki, pakujemy się i ruszamy do ostatniego zjazdu.Oczywiście Rafał wskazuję w którą stronę mamy jechać. Początek bardzo płaski i trzeba się odpychać kijkami,ale później zaczyna się super szeroka polana z odpowiednim nachyleniem. Co prawda nie cała w puchu, ale bardzo mi się podoba. Dalej przez rozrzedzony las i jakieś polanki,aż trzeba skręcić. Wybieramy kierunek, który wydawał się być najlepszy - dość rzadki las i małe polanki. Jest nieźle, ale zamiast puchu, jest sporo lodoszreni. Jakoś suniemy, mimo wszystko. Najgorsze przed nami. Las gęstnieje, coraz trudniej obrać jakiś kierunek jazdy. W pewnym momencie patrze w dół, a tam tak gęsto, że nawet palca by nie przecisnął. Jeszcze ta szreń. Jedziemy w bok, przeciskając się między gałęziami i nie bardzo widać światełko w tunelu. Dosłownie,bo do tego jest coraz ciemniej. Trochę zaczynałem się martwić, ale w tym momencie Rafał dopatrzył leśną drogę i krzyknął:"jesteśmy uratowani!" Faktycznie, jeszcze kilka drzew, po czym się przerzedziło i jesteśmy. Mimo półmroku, teraz to już sielanka. Droga biegnie wzdłuż strumienia i na pewno musi nas doprowadzić do cywilizacji. Jedziemy i jedziemy,a tu niczego nie ma... Właściwe to coraz więcej się odpychamy,a ja zostaję z tyłu bo coś słabo mi narty jadą. Chłopaki co jakiś czas zwalniają i w końcu wyciągają czołówki. No, ja nie mam takich zabawek, bo kto by się spodziewał? Robi się na tyle ciemno, że już nie bardzo widzę po czym jadę, ale jakoś daje rady. Ponieważ ciągle zostaje z tyłu, Rafał daje mi swoją czołówkę i razem z Aklimem jadą razem na jednej. Ponownie mi znikają i tylko naparzam kijkami. Wreszcie jest! Jest cywilizacja! Nie mam już siły, ręce mi odpadają, ale światła i jakiś domek na horyzoncie to dobra wróżba. Mobilizuję się jeszcze, żeby nadgonić trochę i wjeżdżam do jakiejś wioski. Mam tylko nadzieję, że to ta, w której zaparkowaliśmy... Pojawiają się mieszkańcy i trochę zaskoczeni przyglądają mi się jak jadę drogą. Jeszcze kilka zakrętów i pojawia się znajomy widok. Tak! To tutaj zaparkowaliśmy, a Andrzej z Rafałem zaczynają się pakować. Cały przepocony, zmęczony, ale szczęśliwy. Dotarłem do końca dzisiejszej niezwykłej wyprawy. Przebieramy się, jak najszybciej pakujemy do auta i czas wracać. Niewątpliwie to była moja najlepsza wyprawa skitourowa w życiu i z pewnością jedna z najlepszych przygód. Wypompowałem się mocno, ale w sumie tego chciałem. Wielkie podziękowania dla Andrzeja i Rafała, że mnie zabrali i w trudnym momencie pomogli. Jest super ekipa, na której można polegać. Jak sami stwierdzili - dziś od razu zostałem rzucony na głęboką wodę. Chyba sami nie spodziewali się, że taki hardcore wyjdzie. Ale bardzo pozytywny! Na koniec filmik z wyprawy, który chyba najlepiej odda klimat wyprawy: Pozdrawiam, Johnny PS. Dzień wcześniej zrobiłem na rowerze pierwszą setkę w tym roku. Ponieważ nie chcę teraz pisać relacji rowerowych, wrzucam jedynie krótki filmik.
  10. Sobota zapowiadała się piękna, więc bez wahania zapadła jedynie słuszna decyzja: skitoury na Pilsku! Przy okazji tak się złożyło, że kolega właśnie skompletował sprzęt "splittourowy" i chciał go przetestować. Co to za ustrojstwo? To snowboard, który można rozłożyć, doczepić foki i wspinać się jak na nartach. Fajny patent! Widywałem coś takiego w internecie, ale nie na żywo. To teraz była okazja. Skitoury mają tą przewagę nad narciarstwem "przy wyciągowym" , że nigdzie nie trzeba się spieszyć. Normalnie wstaje wcześniej rano, szybko pruję do wybranej stacji, żeby być pierwszym na stoku, zobaczyć sztruks i jak najlepiej wykorzystać karnet. Kiedy wspinam się samemu, mogę nieco zmarudzić i pojawić się u podnóża wybranej górki np. ok. godz. 10, jak dziś. Ale najpierw wspomnę tradycyjnie o drogach - rano mały mrozik, miejscami ślisko, ale bez żadnej ekstremy. Dopiero w Korbielowie nieco śniegu na drodze i paru sparaliżowanych kierowców z tegoż powodu. Ale na szczęście sprawnie docieramy na miejsce i parkujemy pod wyciągiem BABA. Obawiałem się, że tutaj może być zdecydowanie zimniej niż w okolicach Bielska-Białej, więc się poubierałem dość grubo. Kiedy człowiek wysiada z ciepłego auta, to faktycznie odczuwalna temperatura jest niska i myślałem, że dobrze zrobiłem... Czas odpowiednio się spakować, założyć foki i do dzieła! Jeszcze nie ruszyliśmy, a już czuję jak się topię. Wystarczyło wejść do słońca i wszystko jasne: jest o wiele cieplej niż się tego spodziewałem. Już po przejściu 100 metrów zrzucam ciepłą kurtkę, a po przejściu następnych dwustu idę już tylko w jednej cienkiej koszulce bez czapki na głowie.To samo mój kompan. Na szczęście, tym razem zabrałem większy plecak i było gdzie upchnąć nadmiar odzieży. Mimo tego oboje jesteśmy cali mokrzy. Od razu zamarzył mi się mały wiaterek, bo dobre chłodzenie pomaga. Niestety tego u dołu całkowicie brak. Przy okazji przyglądamy się na stok. Ludzi na "babie" szt. kilka, nieco więcej obok na czteroosobowym krzesełku. Warunki określiłbym jako dobre, ale tu i ówdzie można zobaczyć, że śniegu mało. Ale jeździć można bez obaw. humory dopisują do momentu kiedy zobaczymy Buczynkę. Myślałem, że skoro tu już jest dobrze, to tam też choćby jakiś pasek będzie zrobiony, żeby zjeżdżający z góry mogli się dostać do dolnej części tras. Niestety, dół wygląda masakrycznie! Same kamory wymieszane ze śniegiem. Ratrak tamtędy jechał, ale śniegu zdecydowanie za mało, żeby coś to zmieniło. Dopóki idziemy do góry, nie jest to problem, ale jak będziemy zjeżdżać? Pomyślimy nad tym później, teraz trzeba się wspinać i podziwiać widoki. Im wyżej wychodzimy, tym trasa wygląda lepiej. Od mniej więcej połowy Buczynki pojawia się sztruks i tu już jazda będzie możliwa bez obaw. Również wspinaczka jest przyjemniejsza. Ciekaw byłem co z tym wyciągiem na Buczynkę. Widać, że jest gotowy do użycia. Krzesełka wiszą i niby w każdej chwili może być włączony. Oczywiście teraz śniegu mało i jazda byłaby niemożliwa, ale może choć do komunikacji między górą a dołem? Pewnie by się dało,ale... przyjrzyjcie się na zdjęcie: Może temu stoi? Widać, musiał być "ochrzczony" jak niedawno stary orczyk w tym miejscu. Mam nadzieję, że szybko uporają się z tym problemem (i być może innym...) i w końcu krzesełko ruszy. My wspinamy się dalej. Kiedy docieramy do Płaju, zaczyna wiać. Powoli trzeba zacząć myśleć o ubieraniu się, choć dla mnie to dopiero idealny komfort termiczny. Mój kompan woli założyć choć czapkę. Stąd już widać schronisko na Hali Miziowej, więc już tak przyjemniej się robi. Po drodze mijają nas narciarze, kierujący się na Buczynkę. Wszystkim odradzamy ten kierunek, ale tym rozpędzonym nie jesteśmy w stanie. Oj, będą się rysować ślizgi, tępić krawędzie i inne takie. Powinni dać jakieś ostrzeżenie, dużą tablicę, ale niczego takiego nie zauważyłem. Nawet tej słynnej z napisem: "Uwaga, kamienie na trasie!"... Cóż, My dalej do przodu, a tu warunki już fajne. Nie wiem jak końcówka niebieskiej do Hali Szczawiny,ale do Płaju jest dobrze. Jeszcze chwila i osiągamy Halę Miziową. Oprócz pięknych widoków, patrzymy też co tu działa itp. Ludzi bardzo mało. Działa wyciąg na Pilsko i talerzyk na Kopiec. Warunki na trasie bardzo dobre, choć nawet tutaj jakoś obficie nie sypnęło. Kto się uważnie przyglądał, na pewno zobaczył prześwitującą trawę. Na szczęście nic groźnego i na chwilę obecną góra Pilska jak najbardziej godna polecenia. My, będąc rozgrzani, decydujemy się od razu zdobyć szczyt. Przerwę zrobimy sobie w drodze powrotnej. Kierujemy się na niebieską trasę i dalej na Kopiec. Po dotarciu na miejsce, robimy sobie krótki odpoczynek. Kolega zaczął narzekać na obtarcia stóp. Trochę mnie to dziwiło, bo laćki snowboardowe są prawie jak normalne buty. Najwidoczniej "prawie" robi dużą różnicę. Na Kopcu małe zaskoczenie - mija nas kilka skuterów śnieżnych. Wiem, że niektórzy w poważaniu mają wszelkie zakazy, ale skąd ich aż tak dużo? Mały dyskomfort podczas odpoczynku... Szybkie fotki i ciśniemy na szczyt. Widać dość dobrze nie tylko Babią, ale też np. J.Żywieckie czy Skrzyczne. Podobnie jak na Buczynce, niepokoi nas widok powyżej trasy narciarskiej z Pilska - sporo ciemnych plam,wystająca ziemia i kamole. Tu też będzie trzeba kombinować przy zjeździe. Na samej kopule Pilska śniegu do zjazdu dość, ale jeszcze go mało, jak na tutejsze standardy. No ale to dopiero połowa grudnia. Najważniejsze, że docieramy do szczytu i mamy zasłużoną nagrodę, czyli widoczki. Dobry nastrój psuje jedynie bardzo silny i mroźny wiatr. Tu już musiałem ubrać drugą, cienką bluzkę, a po dotarciu na szczyt i odpoczynku, ciepłą kurtkę. Pozostaję się "rozfoczyć", zrobić fotki i tradycyjne Selfie. Na szczycie dostrzegliśmy też narciarzy i snowboardzistów jeżdżących przy pomocy latawców. Niektórzy wzbijali się nawet dość wysoko w powietrze! Jeśli jeszcze ktoś się zastanawiał, czemu tak lubię Pilsko, zwłaszcza na tourach, to już chyba wie... Dobra, fotki porobione, czas uciekać, bo tu strasznie zimno. Wiatr daje w kość zwłaszcza moim dłoniom. Rękawiczki nie pomagają za bardzo. Ruszam więc szybko w dół, byle się nieco schować. Po drodze trzeba uważać,bo zdarzają się takie kwiatki: Kopuła Pilska jest praktycznie płaska, co w sporej części uniemożliwia jazdę na snowboardzie. Narciarz odepchnie się kijkami, "zrobi jodełkę" i po problemie. Snowboardzista ma gorzej, no chyba, że ma Splitboarda i kijki... Tak docieramy do bardziej stromego odcinka odcinka, gdzie można już sunąć bez użycia wspomagania. Kolega montuję dechę, a ja zaczynam kombinować, jak pokonać wcześniej wspomniane miejsce. Wbrew pozorom, nie jest źle i szybko docieram do trasy narciarskiej, na której warunki są już dobre. Oczywiście po południu jest już trochę zmęczona, w jednym miejscu zaczęły wyłazić borowiny, ale bez żadnych przykrych niespodzianek. My ciśniemy do schroniska trochę się ogrzać, choć już podczas jazdy zacząłem nabierać właściwej temperatury. Dobry grzaniec nie jest zły, zwłaszcza w takiej sytuacji. Przy okazji wyjaśniło się, skąd wzięły się skutery śnieżne - można je wypożyczyć! Chyba sam kiedyś spróbuję... Ogrzani, napojeni i nakarmieni ruszamy na dół. Trochę się nam zwlekło i zaczął się już robić półmrok. Szybko pokonujemy trasę, a z nami sporo innych narciarzy i snowboardzistów. Biedaki chyba nie wiedzieli na co się piszą... Jeden gość zalicza glebę jeszcze na dobrym odcinku i niestety dość mocno ucierpiał. Pojawili się jego koledzy, więc My jedziemy dalej do Buczynki. Do jej połowy jazda bezstresowa, później co raz więcej kombinacji. Mi udało się dotrzeć na tyle daleko, że jedynie 100, może 200 metrów musiałem przejść. Bez strat, dodam. Dalej, tj. od Soliska, jazda już z przyjemnością, choć pojawiło się trochę lodu. Przeszkadza jedynie słaba widoczność, bo jeszcze nie włączyli oświetlenia. To znaczy "BABA" nie włączyła... Dojeżdżam na nartach do samego parkingu, pakowanko i czas wracać do domu. Kolejny bardzo udany dzień na nartach, a właściwie na tourach. Piękna pogoda, piękne widoki i w dobry towarzystwie.Szkoda, że Góral nie mógł dołączyć, na pewno by nie żałował - szczególne pozdrowienia dla Ciebie! Pozdrawiam, Johnny.
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...