Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Zillertal, 26.01.2013 - 02.02.2013


Rekomendowane odpowiedzi

Zillertal, 26.01.2013 – 02.02.2013

W sobotę ok. 5 rano wystartowaliśmy z południowych obrzeży Warszawy. Na Katowickiej, za Mszczonowem spotykamy się z przyjaciółmi i rozpoczynamy wyczekiwaną podróż w kierunku Zillertal. Opłacało się przeżywać koszmar podróżowania Gierkówką, bo odcinek do Piotrkowa Trybunalskiego jest teraz bajeczny. Za Piotrkowem już wolniej, ale nadal sprawnie, za Siewierzem wjeżdżamy na autostradę A1 prowadzącą do przejścia granicznego w Gorzyczkach. Tutaj zonk, na całym odcinku do granicy nie ma ani jednej stacji benzynowej. Tym, którzy startują z południa pewnie to nie robi, ale my decydujemy się zjechać do Wodzisławia Śląskiego i dolewamy do pełna. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie powstaną wyznaczone przekreślonymi jeszcze znakami stacje. Dalsze etapy podróży idą sprawnie, około 18 dojeżdżamy do zjazdu w dolinę Zillertal, gdzie spowalnia nas tradycyjny chyba sobotni korek. Około 19 meldujemy się w Laimach, wiosce pomiędzy Zillertal Areną i Penken. Kwatera to nowowybudowany, co najwyżej kilkuletni, dom. Zajmujemy całą górę, do dyspozycji mamy przestronny, dobrze wyposażony apartament i czyściutką, cieplutką narciarnię czyli właściwie austriacki standard. Przystanek skibusa do Penken i Areny oddalony o jakieś 200m, sklep spożywczy 100m od kwatery. Poza tym, cisza, spokój, czyli to, czego my szukamy na wyjeździe narciarskim.

Teraz kilka słów o kolejnych dniach na nartach pisanych z perspektywy średnio jeżdżącej kobiety. Moja osiągi nie są imponujące, ale może komuś przydadzą się moje obserwacje.

Niedziela, 27.01 – Penken, 42km wg.skiline

Wyjazd rozpoczyna się przepiękną pogodą. Cały dzień jest lekko mroźny i słoneczny. Przed 9 docieramy na górną stację Horbergbahn. Ja mam dodatkową misję opieki nad siostrą, która po raz pierwszy jest w Alpach, ma za sobą tylko kilka godzin jazdy na nartach i o 10 rozpoczyna naukę w szkole narciarskiej. Żeby zagospodarować tę godzinę zabieram ją na niebieską „8”, jest to szeroka trasa, idealna do nauki. Potem jedziemy na niebieską „20”, zwaną „baby tour” i tu jest rozczarowanie, ta trasa jest w większości wąską półką w lesie, właściwie nie da się na niej ćwiczyć skrętów. Tak wyglądało jeszcze kilka innych niebieskich tras i jak stwierdzi słusznie po zaledwie dwóch dniach moja siostra, woli te szerokie czerwone ;)

Po odstawieniu siostry do szkoły jeździmy jeszcze dość wymagającą czerwoną „5”, a następnie korzystając z pięknej pogody, chcemy przepiąć się wyżej, na Rastkogel. Stoimy chwilę w kolejce do „żelaznego potwora” 150er Tux i za chwilę jesteśmy na wysokości prawie 2500m. Na Rastkogel jeździmy głównie czerwoną „2” korzystając na przemian z sześcio i ośmioosobowego krzesła. Około 15 decydujemy się na powrót do Horbergbahn, jedziemy czerwoną „16”, która momentami łączy się z czarną „16” i jak dla mnie jest to mocno wymagająca trasa, zwłaszcza pod koniec dnia. Na szczęście jakoś dałam radę. Wciągamy się jeszcze 6-osobowym krzesłem Knorren i z góry patrzymy sobie na pustą trasę Harakiri i kończymy nasz dzień zjeżdżając czerwoną „3” pod Horbergbahn. Dzień bardzo udany. Spotykamy się z moją siostrą, która jest po pierwszym dniu nauki w Skischule Frankhauser, zresztą godnej polecenia. Ku mojemu zaskoczeniu już pierwszego dnia została zabrana na łatwe, czerwone trasy. Szczerze mówiąc, zazdroszczę jej, bo rok temu wykupiłam sobie dzień nauki w Solden i wynudziłam się jak mops przez 4 godziny katując w grupie średniozaawansowanej jedną niebieską trasę na Gigijoch. Widać, co szkoła, to inne podejście.

CDN.

  • Like 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poniedziałek – 28.01.2013, Penken, 34km wg.skiline

To był chyba najsłabszy dzień. Właściwie cały dzień padało – dużo i gęsto. Na rozgrzewkę kilkakrotnie zjechaliśmy niebieską „8”, po czym krzesłem „Schneekar” wjechaliśmy na szczyt Horberg. Na górze warunki ciężkie, bardzo silny wiatr i słaba widoczność. Zjeżdżamy czerwoną „7”, która w niższych partiach daje już więcej frajdy. Niestety, po kilku zjazdach nogi odmawiają posłuszeństwa w jeździe na coraz większych muldach i zjeżdżamy na przymusową przerwę w knajpie. Po przerwie już tylko „lajtowo” jeździmy po „8” i kończymy jazdę wyjątkowo wcześnie, tuż po 15 zjeżdżamy gondolą, a śnieg pada, pada, pada…

Wieczorem wybieramy się na termy w Fugen. Jest fajnie, ale bez szału. W zeszłym roku mieszkaliśmy w Langenfeld i tamtejsze termy to było COŚ, chyba najlepsze na jakich byłam, tutaj jest po prostu przyjemnie. Saunowy świat też średni, bez klimatu, bardzo mało kobiet, dużo gołych facetów, mi się nie podobało. Następnym razem jak będziemy w Zillertal, a przyjedziemy tam jeszcze na pewno, może uda się wcelować w kwaterkę z sauną.

CDN.

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wtorek – 29.01, Penken, 37km

Jako że poniedziałek mieliśmy właściwie w plecy ze względu na gęsto padający śnieg, postanawiamy spędzić kolejny dzień na Penken. Pogoda jest cudowna, świeci słońce, a pod nartami świeżo ubity puch. Zaczynamy od czerwonych „7” i „27”, jest moc!!! Tam mija nam poranek i wczesne przedpołudnie. Po południu jedziemy na czerwone „11”, „1” i „6” – wszystkie fajne, szerokie, przy moich umiejętnościach na takich trasach mam maximum przyjemności z jazdy. Narciarsko dzień udany na 100%!!!

Przy okazji, tego dnia pada też kulinarny strzał w „10” na „szlaku Apfelstrudla”. Będąc w Austrii raczymy się tym deserem codziennie, można by rzecz to taka nasza tradycja. W każdej knajpie smakuje on nieco inaczej. Wspólnie orzekliśmy, że Pilzbar przy stacji gondoli Penkenbahn ma Apfelstrudel nr. 1 z absolutnie idealnym ciastem i dorównującym temu genialnym jabłkowym nadzieniem. Pycha!!!

CDN.

  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

30.01.2013 – Hochzillertal, Hochfugen, 51km

Tego dnia czekała nas kolejna zmiana pogody. Nastąpiło duże ocieplenie, co przy operującym słońcu dawało mocno plusowe temperatury. W dolinie czuć było powiew wiosny, na górnej stacji kolejki w Kaltenbach o 9 rano było koło 2 stopni. Sam pomysł umieszczenia dwóch równoległych gondolek w Kaltenbach jest świetny, rzeczywiście zgodnie z hasłem „Keine Wartezeit” ruch odbywa się właściwie na bieżąco. Rozpoczynamy od czerwonej „6”, a potem lekko rozgrzani chcemy wyruszyć w stronę Hochfugen. Ze zdziwieniem spostrzegamy, że krzesło Sonnenjet jest nieczynne, a kartka informuje, że to z powodu silnego wiatru. Na niższych stokach jest cicho, prawie zero wiatru, aż ciężko uwierzyć w taką informację. Czynne jest przepięcie przez Neuhuttenbahn. Udajemy się tam i kiedy już siedzimy na wyciągu wszystko robi się jasne. Im wyżej, tym mocniej dmucha, czegoś takiego jeszcze nie przeżyłam, chwilami po prostu się bałam. Na nartach też jest niewiele lepiej, chwilami wiatr wieje tak mocno, że trzeba się zatrzymać. Myślę sobie, że dobrze, że nie wybraliśmy się na Tuxa, bo taka opcja też była brana pod uwagę. Jeśli cokolwiek byłoby czynne, pewnie pourywało by nam głowy. I kiedy tak sobie podróżuję powoli w dół, nagle ktoś z tyłu dosłownie zdejmuje mnie ze stoku. W ułamku sekundy czuje potworne szarpnięcie, ból w kontuzjowanym w zeszłym roku kolanie, na szczęście wiązanie puszcza i noga jest wolna. Słyszę „sorry, sorry” i przekleństwo w naszym rodzimym języku. A jakże, rodak nie zapanował nad nartami, bo mu rzekomo ktoś zajechał i z całym impetem wjechał we mnie. Za chwilę podjeżdżają jego koledzy, cali uchachani, mi nie jest do śmiechu. Niestety, Alpy w cudowny sposób nikogo nie nauczą kultury narciarskiej. Z trudem jadę dalej, do końca wyjazdu kolano będzie dawało o sobie znać. Przeprawiamy się dalej w kierunku Hochfugen. Jazda krzesłem Wedelexpress to niesamowite przeżycie, jest rozpięte bardzo wysoko, najpierw nad przełęczą potem idzie ostro w górę, poniżej połacie stoków idealne do off piste. Zjeżdżając w dół czerwoną „3” już w Hochfugen czujemy jak stoki puszczają, w okolicach gondolki jest już zupa. Znowu na górę gondolą „8er jet”. Z mapy wynika, że na szczycie Hochfugen jest kilka niebieskich tras, co cieszy moją początkującą siostrę. Trasy rzeczywiście są przyjazne, ale obsługujące je krzesło „Hochfugen 2000” jest bardzo wolne, co przy bardzo silnym wietrze na górze jest ciężkie do zniesienia. Po kilku zjazdach niebieskimi trasami „13” i „11” decydujemy o powrocie w stronę Hochzillertal. Warunki pogodowe bez zmian, na górze urywa głowy, na dole ciepło i bardzo miękko. Już w Hochzillertal pomagamy wezwać pomoc dla Niemca, starszego pana, który doznał kontuzji na muldach. Zjeżdżamy w dół i tam w knajpie Marendalm zjadamy najlepszego Wienerschitzla na stoku. Apfelstrudel też mają tam całkiem oryginalny, z dodatkiem sera. Chwila błogiego opalania się i robi się 15. Kończymy dzień na orczyku obsługującym dół czerwonej „5”, jeździmy niemalże do zamknięcia. Ja z siostrą i szwagrem wracam na dół gondolą, mój mąż i para przyjaciół nie mogą odmówić sobie zjazdu w dół Stephan Eberharter Goldpiste. Czekamy na nich na dole. Wracają mocno umęczeni, ale też bardzo zadowoleni.

Ogólnie dzień przyjemny, ale do tego ośrodka muszę jeszcze powrócić, bo warunki pogodowe nie pozwoliły w pełni skorzystać ze wszystkich tras.

Edytowane przez idealist
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

31.01.2013 – Zillertal Arena – 20km

W czwartek ruszyliśmy do Areny. Po intensywnym przepinaniu się w Hochzillertal, w Arenie postanowiliśmy skupić się tylko na fragmencie tras. W pogodzie nastąpił kolejny twist, mocno się ochłodziło i rozmięknięte poprzedniego dnia stoki stały się w niższych partiach lodowym betonem. U góry jeździło się fantastycznie, jeździliśmy na wszystkich czerwonych trasach w obrębie Rosenalm. Panowie nie omieszkali pójść na Skimovie wzdłuż czerwonej „17”. Ja nie jestem mocna w jeździe na lodzie i koło 15 zakończyłam zjazdy i wraz z dziewczynami siedziałyśmy na ławeczce pod górną stacją kolejki Rosenalmbahn obserwując ludzi zjeżdżających w stronę gondoli. Wyglądało to jak pomieszanie cyrku i komedii z czasów filmu niemego. Właściwie co kilkanaście sekund ktoś się wywracał na lodowym zboczu, aż dziw, że nie skończyło się to żadnym wypadkiem.

Z pewnością powrócę do tego ośrodka, bardzo podobały mi się czerwone trasy. Chciałabym też zobaczyć inne części Areny. Arena jest też najlepsza jeśli chodzi o dostęp do Internetu. Tylko tutaj w wielu miejscach są Hot Spoty z dostępem do netu. W kontekście Areny wspomnę jeszcze kierowcę skibusa, który z sympatią machał do narciarzy na przystankach i na głos zapowiadał kolejne miejscowości.

01.02.2013 – Penken, 35km

Ostatni dzień na nartach, powrót na Penken i plan zrobienia „the best of”. Niestety, ostatniego dnia pogoda nieco pokrzyżowała nam plany. Znowu jest cieplej, a na górze mglisto i pochmurno. Zaczynamy od czerwonej „7”, potem jedziemy na Rastkogel, ale tam widoczność jest fatalna i po kilku zjazdach wracamy niżej. Zdecydowanie lepiej jeździ się na ulubionych przez nas czerwonych „6” i „11”, choć śnieg nie jest zbyt przyjemny, mokry i ciężki z muldami, a gdzieniegdzie są jeszcze pozostałości lodowych połaci. Tak niestety nasz wyjazd dobiega końca.

Podsumowując, bardzo wysoko oceniam ten region. W 6 dni absolutnie nie do przejeżdżenia, mnogość tras jest przeogromna, każdy znajdzie coś dla siebie. Bardzo dużo fajnych, szerokich czerwonych tras, na których bezpiecznie będą podróżować narciarze ze średnimi umiejętnościami. Bardzo rozbudowana sieć skibusów, jechaliśmy samochodem tylko raz, do Kaltenberg, choć mogliśmy równie dobrze skorzystać z bezpłatnej kolejki Zillertalbahn. Bardzo dobra infrastruktura, tylko raz, na Hochfugen byłam rozczarowana wolnym krzesłem. Ceny na stokach i w restauracjach umiarkowane. Pogoda mogłaby być ciut lepsza, ale z tym jak na loterii. Na pewno tam jeszcze wrócimy!!!

Zdjęć nie mam, ale mam nadzieję dostać od mojej siostry.

Edytowane przez idealist
  • Like 6
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

30.01.2013 – Hochzillertal, Hochfugen, 51km

Tego dnia czekała nas kolejna zmiana pogody. Nastąpiło duże ocieplenie, co przy operującym słońcu dawało mocno plusowe temperatury. W dolinie czuć było powiew wiosny, na górnej stacji kolejki w Kaltenbach o 9 rano było koło 2 stopni. Sam pomysł umieszczenia dwóch równoległych gondolek w Kaltenbach jest świetny, rzeczywiście zgodnie z hasłem „Keine Wartezeit” ruch odbywa się właściwie na bieżąco. Rozpoczynamy od czerwonej „6”, a potem lekko rozgrzani chcemy wyruszyć w stronę Hochfugen. Ze zdziwieniem spostrzegamy, że krzesło Sonnenjet jest nieczynne, a kartka informuje, że to z powodu silnego wiatru. Na niższych stokach jest cicho, prawie zero wiatru, aż ciężko uwierzyć w taką informację. Czynne jest przepięcie przez Neuhuttenbahn. Udajemy się tam i kiedy już siedzimy na wyciągu wszystko robi się jasne. Im wyżej, tym mocniej dmucha, czegoś takiego jeszcze nie przeżyłam, chwilami po prostu się bałam. Na nartach też jest niewiele lepiej, chwilami wiatr wieje tak mocno, że trzeba się zatrzymać. Myślę sobie, że dobrze, że nie wybraliśmy się na Tuxa, bo taka opcja też była brana pod uwagę. Jeśli cokolwiek byłoby czynne, pewnie pourywało by nam głowy. I kiedy tak sobie podróżuję powoli w dół, nagle ktoś z tyłu dosłownie zdejmuje mnie ze stoku. W ułamku sekundy czuje potworne szarpnięcie, ból w kontuzjowanym w zeszłym roku kolanie, na szczęście wiązanie puszcza i noga jest wolna. Słyszę „sorry, sorry” i przekleństwo w naszym rodzimym języku. A jakże, rodak nie zapanował nad nartami, bo mu rzekomo ktoś zajechał i z całym impetem wjechał we mnie. Za chwilę podjeżdżają jego koledzy, cali uchachani, mi nie jest do śmiechu. Niestety, Alpy w cudowny sposób nikogo nie nauczą kultury narciarskiej. Z trudem jadę dalej, do końca wyjazdu kolano będzie dawało o sobie znać. Przeprawiamy się dalej w kierunku Hochfugen. Jazda krzesłem Wedelexpress to niesamowite przeżycie, jest rozpięte bardzo wysoko, najpierw nad przełęczą potem idzie ostro w górę, poniżej połacie stoków idealne do off piste. Zjeżdżając w dół czerwoną „3” już w Hochfugen czujemy jak stoki puszczają, w okolicach gondolki jest już zupa. Znowu na górę gondolą „8er jet”. Z mapy wynika, że na szczycie Hochfugen jest kilka niebieskich tras, co cieszy moją początkującą siostrę. Trasy rzeczywiście są przyjazne, ale obsługujące je krzesło „Hochfugen 2000” jest bardzo wolne, co przy bardzo silnym wietrze na górze jest ciężkie do zniesienia. Po kilku zjazdach niebieskimi trasami „13” i „11” decydujemy o powrocie w stronę Hochzillertal. Warunki pogodowe bez zmian, na górze urywa głowy, na dole ciepło i bardzo miękko. Już w Hochzillertal pomagamy wezwać pomoc dla Niemca, starszego pana, który doznał kontuzji na muldach. Zjeżdżamy w dół i tam w knajpie Marendalm zjadamy najlepszego Wienerschitzla na stoku. Apfelstrudel też mają tam całkiem oryginalny, z dodatkiem sera. Chwila błogiego opalania się i robi się 15. Kończymy dzień na orczyku obsługującym dół czerwonej „5”, jeździmy niemalże do zamknięcia. Ja z siostrą i szwagrem wracam na dół gondolą, mój mąż i para przyjaciół nie mogą odmówić sobie zjazdu w dół Stephan Eberharter Goldpiste. Czekamy na nich na dole. Wracają mocno umęczeni, ale też bardzo zadowoleni.

Ogólnie dzień przyjemny, ale do tego ośrodka muszę jeszcze powrócić, bo warunki pogodowe nie pozwoliły w pełni skorzystać ze wszystkich tras.

fajna relacja. dzięki. wrzuć foty!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...