Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

johnny_narciarz

Rekomendowane odpowiedzi

Dnia 6.09.2018 o 10:34, tanova napisał:

Czy startuje tylko 17 uczestników?

Przegapiłem jeszcze to pytanie :)

Start opłaciło zaledwie 13 osób, 4 pozostałe pewnie jeszcze się wahają... Niska frekwencja wynika z tego, że tydzień wcześniej rozgrywany będzie inny maraton: Maraton Północ-Południe. Duża większość wpisała się właśnie tam, bo to już "wyrobiona marka". Być może pojadę go w przyszłym roku. :)  Start z Helu, meta gdzieś na Podhalu (ponoć w przyszłym roku będzie pod Morski Okiem). Do zrobienia 987 km i bardzo duże przewyższenie! To ponoć jeden z najtrudniejszych ultra w PL. :)

  • Thanks 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to relacje czas zacząć... :)  cz.1

Bałtyk-Bieszczady Tour to najbardziej kultowy ultramaraton rowerowy w PL i chyba jedyny, który posiada wszelkie certyfikaty międzynarodowe, dzięki czemu pokonując go otrzymujemy kwalifikacje do wszystkich oficjalnych imprez na świecie. Trasa liczy 1008 km. Start z Promu Bielik w Świnoujściu, meta w Ustrzykach Górnych w Zajeździe pod Caryńską. Trasa poprowadzona jest możliwie najkrótszym połączeniem drogowym, choć chyba Org zadbał, żeby było ciekawiej i dołożył nam kilka kilometrów. Po drodze mieliśmy kilkanaście punktów kontrolnych, gdzie podbijamy karty i mamy przygotowany w większości obfity posiłek. Do tego napoje wszelakiej maści i zaplecze sanitarne. Wśród tych punktów są 3 większe, gdzie mogliśmy posłać "przepaki", tj. świeże ciuchy, zapasowe dętki, czy co tam chcemy. Można tam też było się wykąpać, a w jednym punkcie nawet skorzystać z basenu, sauny i kilku innych atrakcji! Po prostu luksusowy maraton. xD Jak wiecie, dostaliśmy też GPS tracker, żeby zapisać nasz przejazd, a przy okazji widzowie mogli nas śledzić na bieżąco. Wspomnę jeszcze, że po za przepakami mogliśmy posłać np. duży plecak z cywilnymi ciuchami i co tam jeszcze chcemy, czy potrzebujemy po wyrypie.

Nie wnikając w szczegóły, nieomal pogrzebałem start w drodze do Świnoujścia, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Tylko zmianie uległy plany i musiałem w Świnoujściu wszystkie rzeczy upakować w rowerze, do przepaków, bądź posłać na metę. Trochę było to kłopotliwe i przez to nie zdążyłem właściwie wypocząć. Ale cóż, udałem się w czwartek po pakiet startowy, aby mieć więcej czasu na rozplanowanie i... niezła kicha. Ekipa tak się uwijała, że była mały dwugodzinny poślizg. Lepiej było pójść następnego dnia ok południa, kiedy w biurze było pusto. Ale mniejsza o to. Pozostało wypić najlepszy izotonik na świecie i położyć się spać. Następnego dnia o godzinie 16:30 mieliśmy odprawę techniczną, a o 17:00 honorowy przejazd po ulicach Świnoujścia. Po czym nas oficjalnie pożegnano.

Mieliśmy do wyboru 2 terminy startu: piątek wieczór z limitem czasu 70 godzin, bądź sobota rano, ale z limitem 60 godzin. I tak źle i tak niedobrze. Co z tego, że dostałem 10 godzin więcej, jak od razu musiałem walczyć ze snem? Oczywiście wybrałem wieczór, jako mało doświadczony. Dodam jeszcze, że w kategorii SOLO, czyli musiałem pokonać trasę samotnie. Żadnej jazdy na kole, jak w OPEN, czy TEAM. zaniosłem przepaki i bagaż do specjalnie przygotowanych samochodów i pozostało czekać. Niestety, na drzemkę miałem raptem 30 min...

Godzina 22 melduje się na promie, z którego miałem startować. Dostałem GPS treckera i ustawiłem się na starcie. Żeby grupy nie były zbyt duże, puszczano nas po 6 osób co 5 minut. Mnie przydzielono do grupy na godzinę 22:35. Dla mnie im później, tym lepiej. Szkoda tylko, że nie mogłem startować o 2:00 w nocy. :) Coś bym zdążył przespać. Ale wybrzydzam... Przyszła moja pora, kapitan Bielika III zadzwonił, pożegnał nas i ruszyliśmy w trasę. Coś panowie nie mogli się zebrać na obroty, więc przycisnąłem na pedały i odskoczyłem od całej mojej grupy. Jakże inaczej to wyglądało od "Pięknego Wschodu 500", gdzie to ja zostałem z tyłu. Narzuciłem mocne tempo, nawet bardzo mocne. Często dobijałem na prostych do 40 km/h, doganiając w tym czasie mnóstwo ludzi startujących przede mną. Nawet podjazdy pokonywałem coś w okolicach 25 km/h, co normalnie raczej się nie zdarza. Po osiągnięciu pierwszego punktu kontrolnego stwierdziłem, że to za mocne tempo na taki dystans i czuje to w nogach. Wcinam 2 pączki i jadę dalej, ale już bardziej uważnie, choć nadal szybko. To niestety kończy się małym kryzysem formy nad ranem i mając zrobione ok 150 km, może więcej, muszę zrobić przerwę na stacji benzynowej. Ból w nogach masakryczny! Przeholowałem. Zamawiam dwa Hot Dogi, kawkę i jeszcze 2 energetyki, które zazwyczaj mi pomagały. Posiedziałem trochę i czas na chwile prawdy. Siadam na rower i... jak nowo narodzony! Szok! Organizm szybko poradził sobie z kryzysem i znowu zaczynam nieźle cisnąć. Tym razem bardzie "słucham sygnałów", które wysyła mi organizm.

Zaliczam kolejny punkt kontrolny, chyba to było w Pile. Zlokalizowany na zewnątrz, ale z ciepłym posiłkiem. Niezbyt syty, ale w połączeniu z innymi prezentami wystarczył. Szybko ruszam dalej, za dnia lepiej ujechać jak najwięcej. Niestety jedziemy teraz niemal non stop krajówką nr 10, na której nie ma asfaltowych poboczy, za to jest mnóstwo TIR-ów. Asfalt bardzo dobrej jakości pozwala regularnie utrzymywać w granicach 30 km/h, ale te podmuchy mijających aut wprowadzają sporo niepewności. Do tego z każdą chwilą ruch gęstnieje. Wyprzedzają mnie nawet Rosomaki, ale wojskowi trzymają odpowiedni odstęp. :)

Jazda przebiega sprawnie i bez zakłóceń. Sprzęt działa poprawnie, pogoda się trzyma, chwilami mam nawet sporo słońca. Ale najfajniejsze są posiłki na punktach kontrolnych - im dalej tym lepiej i bardziej obfito. Gdzieniegdzie możemy nawet wybierać co chcemy zjeść. To już rozpusta, ale mi to nie przeszkadza. Na pierwszym większym punkcie, w Solcu Kujawskim dostałem nawet karnet na basen. Tam też niektórzy mieli swój pierwszy przepak (trzeba było wybrać 2 miejsca z 3). Ja tu nic nie miałem, bo z powodu prognoz pogody, wszystko posłałem na 500 i 700 kilometr. Ale co tam, napiłem się, pojadłem i jazda w drogę! Tutaj po raz pierwszy zobaczyłem ciemne chmury, więc tym bardziej podkręcałem tempo. Miałem nadzieje być suchym przynajmniej do połowy trasy.

Gdzieś koło Torunia wjeżdżam na trasę nr 91. To była trasa nr 1, ale teraz funkcje, czy raczej numer, przejęła autostrada, biegnąca dosłownie obok. Wydawało mi się, że będzie to fajny odcinek - dobry asfalt, poszerzane pobocza i mały ruch. No niestety, asfalt ok, pobocza też, ale ten ruch! Nie mniejszy niż na autostradzie obok. Zwłaszcza doznania akustyczne mogą zniszczyć. Do tego ciągle jadę góra- dół. Tu nie jazdy po płaskim. Do tego to co lubię najbardziej: wiatr prosto w pysk! Tempo wyraźnie spada i jedzie mi się ciężko. Na szczęście szybko docieram do kolejnego punktu kontrolnego, gdzie czekają mnie wyśmienite naleśniki. To już chyba 5, albo 6 porcja obiadowa dziś... Do tego dołożyli nam po bułeczce z serem, ale nie wiedzieć czemu, nikt ich nie brał. Skoro tak, to ja pozbierałem wszystkie pozostawione, część konsumując na miejscu, część w drodze do następnego punktu. Ssanie na tym etapie jazdy miałem mocne. xD

Gdzieś już po ćmoku dotarłem do Włocławka. Kiedy wjechałem na znane mi ulice z Wisły 1200, pomyślałem sobie: "już tu byłem i też na rowerze". xD Przy okazji dostrzegłem ukończoną ścieżkę, która wtedy była jeszcze rozryta. Ech, znajome tereny, ale teraz mimo później pory nie udam się do pensjonatu. Trzeba tyrać dalej, czas leci. Tu nie ma mowy o dłuższym postoju. Cisnę dalej wzdłuż Wisły do Płocka - tam też byłem i też na rowerze! Wiem nawet gdzie jest Mc Paśnik. xD Ale przed Płockiem odbijam w jakąś pomniejszą drogę przez las i cisnę do kolejnego punktu kontrolnego. Niestety, w drodze do niego łapie mnie deszcz. Muszę się ubrać, tj. chociaż pelerynę. Burza długo nie trwa, ale "odprowadza" mnie do samego punktu kontrolnego. Przy okazji chyba byłem filmowany przez samochód firmowy Orga. Pewnie dobre ujęcie w nocy i deszczu.

Ponieważ na postoju ciągle pada, wyciągam spodnie przeciwdeszczowe z Decathlonu na próbę. Nie są jakieś tragiczne, ale mam wrażenie, że strasznie topornie się w nich jedzie. Do tego kawałek za PK w Gąbinie deszcz znika i mam przed sobą suchą drogę! Zrzucam to cholerstwo i kontynuuję jazdę w krótkich gaciach. Peleryna suszy się na mnie, nie ściągam jej. Z resztą lekki opad łapie mnie jeszcze kilka razy tej nocy. Tak do Łowicza, czyli połowy trasy (525 km). Tutaj mam pierwszy przepak i mogę się wykąpać. Jest też obfita dwudaniowa wyżera. Trochę czasu tu straciłem.

Tak się złożyło, że właśnie w tym miejscu dogonił mnie ktoś ze ścisłej czołówki, nie wiem czy nie Karol Wróblewski. Wpadł biegiem pod kocioł i od razu wziął 2 dania. Pierwsze - rosół wcisnął jak wygłodniałe dziecko z Afryki. drugie przesypał do reklamówki, w której były foldery reklamowe xD i nie wiem nawet czy uje stamtąd wyciągnął... Szybko wsadził napoje w kieszonki i pognał do roweru. Tak się walczy o czas, a nie tam kąpiel, przepaki, dwie kawy, przebieranie się jak ja... xD

Spotkałem tu kolegę z Wisły 1200, postanowił się tu przespać. Ja wyciągnąłem Smarkfona, sprawdziłem szczegółowe prognozy pogody i zapadła jedynie słuszna decyzja: jadę dalej! Prognozy pokazywały sucha noc, ale już ok. 8 rano miało zacząć lać. Uznałem, że lepiej ujechać jak najwięcej suchym po ćmoku, niż teraz spać i ruszać prosto w deszcz. Szło dobrze, ale nad ranem zacząłem się zataczać z braku snu. To już druga nocka. Mimo presji deszczu, staje gdzieś pod wiatą przystankową i ucinam sobie krótka drzemkę. Takie może 20 minut, ale jakże pomocne! Już praktycznie zrobiło się jasno, a ja ucieszony tym faktem kontynuowałem jazdę. Niestety prognozy się sprawdziły i zaczęło padać. Choć początkowo niezbyt mocno. Ulewa ruszyła z kopyta, kiedy dotarłem na PK w Nowym Mieście. Widząc co się dzieje, postanawiam uciąć sobie drzemkę. Niestety, słabo z zasypianiem. Poleżałem więc może 30 minut i postanowiłem jechać dalej. Niestety, ulewa ani trochę nie odpuszcza. Trzeba się z tym pogodzić i kontynuować jazdę.

Poubierałem co mam najlepszego na taką okazję i ruszyłem. Drogi już całe pozalewane, jedna wielka rzeka. Musiałem tez dobrze zabezpieczyć elektronikę. Na wszelki wypadek, znając prognozy, cały czas ładowałem swojego GPS-a. Teraz byłoby to niemożliwe, albo przynajmniej ryzykowne. Ulewa nic a nic nie chce osłabnąć, jedna ściana deszczu. Mimo to ubranka przez pierwsze 2 godziny dają radę. Później stopniowo zaczynam odczuwać spodnie przemoknięte jak ściera do podłogi (podobnie wyglądały), chlupiące buty, czy w końcu lepiącą się pelerynę i już mokrą koszulkę. Rękawiczki jak gąbka... Żeby nie stracić temperatury, cisnę non stop bez żadnego postoju, choć akurat teraz do następnego PK mam aż 90 km. Najważniejsze, że noga podaje, a ja to znoszę zupełnie bez problemowo. Kiedy docieram do Starachowic, nie ukrywam szczęścia. Wchodzę cały przemoczony na PK i wyciągam moją kartę do podbicia. Strasznie się ze mnie lało! W tym momencie podchodzi jakaś zaspana dziewczyna do stolika i pyta o pogodę:

- Pada?

- Nie, słońce świeci - odpowiadam przemoczony xD

Starachowice przyjęły nas iście po królewsku! Wybór co zjeść imponujący! Do tego punkt zlokalizowano na krytej pływalni, która była nieczynna, ale działały suszarki do włosów... Tym sposobem moje buty znów były suche. Do tego tu miałem drugi przepak z suchymi ciuchami. Ale najfajniejszy był moment, kiedy na punkcie pojawił się @Bumer ! Miło było zobaczyć i porozmawiać. Spotkanie bardzo dobrze wpłynęło na moje samopoczucie. Dzięki Andrzej! Ponieważ tu miałem ostatni przepak, musiałem podjąć jakąś decyzję co dalej. Na polu leje jak z cebra. Jak ruszę, to już na pewno prędko suchy nie będę. Ponownie sięgam po smarkfona i analizuje pogodę na bieżąco. Wynika z nich, że jeśli poczekam 2 godziny, to opady powinny minąć i już do mety na sucho. Wiem już też, że 3 nocka jest nieunikniona. Wolę jechać suchy w nocy, niż mokry w dzień. Postanawiam się w końcu nieco przespać. Ale jednego nie przewidziałem: obok pływalni trwały próby przed jakimś koncertem... O śnie mogłem zapomnieć. Mimo wszystko coś tam odpocząłem.

Wstaję gdzieś ok 17, razem ze mną koledzy, którzy postąpili jak ja. Niestety, ciągle pada, choć już wyraźnie mniej. Czekam jeszcze chwilę i ruszam w trasę. Drobne kropelki w sumie nie przeszkadzają, do tego rzeki na drogach zniknęły. Jest wyraźnie lepiej, a z każdą chwilą powinno się jeszcze poprawiać. Tylko tutaj zaczynają się pierwsze góry i mocniejsze podjazdy, nawet po kilkanaście procent. Tempo spada. Na horyzoncie góry parują. Ale tuż przed zachodem pojawia się słoneczko! To bardzo podbudowało po mokrym dniu. Kiedy zapada zmrok, wyraźnie spada temperatura. Ręce zamarzają, a ja nie mam żadnych cieplejszych rękawiczek, bo niby po co takie w lecie? Do tego bardzo ciepłym? Szybkie przemyślenia i zaczynam szukać stacji benzynowej. Znajduję tuż przed kolejnym PK , chyba w Opatowie i kupuję słynne rękawiczki robocze. Są ze skóry, więc powinny być dobre. Inni skubią te foliowe do tankowania. Co ciekawe, niedługo po tym zrobiło się wyraźnie cieplej i dość szybko rękawiczki trafiły na ramę. :) 

Do tej pory jazda szła względnie bezproblemowo, bez awarii, czy innych kłopotów. Tak być nie mogło - dokładnie o północy, kiedy opuszczałem PK w Majdanie Królewskim, złapałem flaka. Dokładnie to lekko zeszło powietrze. Nie chcąc ryzykować wymiany dętki gdzieś w krzakach po ćmoku, zabieram się do tego po lampą w Majdanie. Niestety mam problemy i coś jest nie tak. Zmęczony wracam na PK, gdzie szczęście w nieszczęściu było zorganizowany serwis. Odnalezienie przyczyny kapcia zajmie nam dobre półtorej godziny! Przez chwilę byłem pewny, że to już po zawodach. Nieszczęście w szczęściu, że serwis był słabo doposażony. Nie mieli nawet dętki, o oponie nie wspominając. Gdyby mieli, wymieniłbym całość. Ale po półtorej godziny rozchylam małe nacięcie, gdzie paznokciem wydrapuję dwa mikro szkiełka. To było tak małe i niewidoczne, że nie do wiary. Ale jadę dalej. Niestety założyłem dętkę wcześniej niby uszkodzoną. Miała być na próbę i tak została. Co ciekawe, nie uciekało z niej powietrze, ale czujność musiałem zachować, kiedy sobie to uświadomiłem.

Odcinek do następnego PK pokonuje błyskawicznie. Prosta równa droga, świetny asfalt i mały ruch - bosko! Spać też mi się nie chcę. Tuż przed PK w Sędziszowie Małopolskim wyprzedzam jakąś grupkę kolarzy i odjeżdżam im dość sporo. Dzięki nim za chwile przekonam się, jak ja się strasznie grzebię na tych punktach. Dojeżdżam, konsumuję co mi tam dali, a tu wiele nie było, kibelek i powoli się zbieram. W tym czasie owa grupka zdążyła mnie dojechać i ruszyć przede mną! Mobilizuje się i cisnę zaraz za nimi. Oczywiście szybko ich wyprzedzam i zaczynam podjazd. Jeszcze nie wiedziałem, że ten będzie najbardziej treściwym na całej trasie. Po ciemku kompletnie nie widzę jak jest długi i stromy, ale jadąc na najwolniejszym przełożeniu czuję mocny ból w nogach! Co gorsza, podjazd wydawał się nie kończyć. To była bardzo długa wspinaczka i dała popalić! Do tego martwiłem się o moją lampę. Podczas drugiej nocy, gdzieś w jej połowie, wymieniłem akumulator i nie miałem pojęcia ile ten jeszcze wytrzyma. Co prawda miałem opcje rezerwową, ale nie sprawdzoną. Jakże się cieszyłem, kiedy powoli świtało, a aj docierałem do PK, gdzie miało być Koło Gospodyń Wiejskich i ponoć mega wyżera! Ale jadę i jadę, wskazane 45 km na mapce mija, a tu ani słychu, ani widu Brzozowa! Ktoś, kto opisywał mapkę, walną się o drobne 20 km... xD 

  • Like 3
  • Thanks 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Faktycznie, jedzonko w Brzozowie było znakomite! Do tego pyszne, domowej roboty ciasta. Tutaj dostaje telefon od żony, że nie widać mnie na monitoringu i mam rozładowana baterię. Wyciągam Treckera i podłączam do ładowarki. Przy okazji wykonuję telefon do serwisu BBT, gdzie dostaję instrukcje, jak to naładować. Skoro muszę tu jeszcze chwilę spędzić, lekko kimam. Takie 20 minut na pewno pomoże, a w tym czasie bateria na pewno się już doładuje. Niecierpliwy zbieram się po tym czasie i ruszam w stronę ostatniego punktu. Miało być sporo pod górę, a tak nie ma. Lekkie zaskoczenie. Do samych Ustrzyk dolnych w sumie był jeden na prawdę mocny podjazd, kilka mniejszych i reszta po płaskim. Ale zmęczenie na tym etapie jest już mocno odczuwalne. Człowiek ciśnie, patrzy na licznik, a tam 16 km/h... A wydawało się, że jadę co najmniej 25 km/h. Później się dowiem, że nie tylko ja tak miałem. No i wspaniały moment, kiedy osiągam Ustrzyki Dolne oraz ostatni PK. Ależ blisko jestem! Teraz to nawet z buta bym dotarł w limicie czasu! Najpierw konsumpcja kolejnego obiadku, kawa, coś tam jeszcze i czas atakować ostatni odcinek do mety! Tak byłem podekscytowany, że zostawiłem ładującego się ponownie Treckera do monitoringu... xD Musiałem się wrócić dobry kilometr. Po chwili jednak powracam już ogarnięty na trasę. Pierwsze kilometry to niemal po płaskim, dopiero gdzieś po 10 km zaczyna się mocna wspinaczka. Przy okazji chyba wszystkie urządznia na raz zaczynają sygnalizować słabą baterię. Musiałem stawać ze 3 razy z tego powodu! Przynajmniej miałem odpoczynki podczas wspinaczki. Kiedy ta się skończyła, zaczął się baaardzo długi zjazd. Do tego chwilami stromy. Prędkość często przekraczała 60 km/h, aż nieco strach. Na sam koniec długi, lekki podjazd już do samej mety. Kiedy mnie tu ktoś doganiał, zebrałem się w sobie i przycisnąłem mocniej, wyprzedzając w końcówce 4 osoby. Taki tam finisch na koniec. Jestem! Radość nieopisana! od razu udałem się na piwo i po Jadło Drwala, tj. tutaj Placek po Bieszczadzku. :) Przez chwilę nie mogliśmy się dogadać... xD

224626348_bbtmeta.thumb.jpg.fff9d83129d07e19212131cc61a32b03.jpg

 

Edytowane przez johnny_narciarz
  • Like 3
  • Thanks 6
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@johnny_narciarzTradycyjne super relacja, jeszcze raz gratulacje!  Tak przypuszczałem że rękawice kupiłeś w trasie, ja ładnych parę lat temu kupiłem ciut zgrabniejsze ;) po serwisie owinąłem nimi zestaw naprawczy i okazało się że nie jeden raz się przydały nie tylko w czasie naprawy, zwłaszcza że jeżdżę bez rękawic kolarskich.

rsz_1magurka_2018_poster_wrzesnien.jpg

Dzisiaj wycieczka urozmaicona podjazdem na Magurkę, udział w zawodach zmobilizował mnie do jazdy bez pchania roweru i odpoczynków :) i co najważniejsze - udało się, a efekt końcowy dla mnie niespodziewany. Pozdrawiam.

Edytowane przez surfing
  • Thanks 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, waldek~ napisał:

Przeczytałem Twoją relacje i tak się zastanawiam czy Ty wiecej jechałeś czy jadłeś? 😁

 

Sam się zastanawiam czego było więcej? Jazdy czy jedzenia? :ph34r:xD Wyżera była mega luksusowa, jak na takie zawody. No i te karnety na basen, saunę itp...

36 minut temu, surfing napisał:

Dzisiaj wycieczka urozmaicona podjazdem na Magurkę, udział w zawodach zmobilizował mnie do jazdy bez pchania roweru i odpoczynków :) i co najważniejsze - udało się, a efekt końcowy dla mnie niespodziewany. Pozdrawiam.

Gratulację! :)  Szkoda, że nie mogłem być, bo lubię tą imprezę. :)  

  • Like 1
  • Thanks 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@surfing - gratulacje z zajecia miejsca na pudle😋

@johnny_narciarz - dzięki za wczrpujaca relacje z maratonu. Faktycznie, ze spora czesc relacji poświęciłeś zarciu😁 - widać, ze lubisz dooobrze zjeść. Czekam jeszcze na fotę i opinie o słynnej już lampce otrzymanej po wjeździe na Sniezke. X6 znam.

Edytowane przez wojgoc
  • Like 1
  • Thanks 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

13 godzin temu, wojgoc napisał:

@johnny_narciarz - jak sie sprawdziła lampka w drodze z pracy do domu?

Daje rady, ale szału nie ma. :) Przy full świetle jazda jest względnie komfortowa, ale wtedy akumulator starcza na ok 1:30.

Ale kupiłem jeszcze coś ala Solarstorm dwu diodowa, na pierwszy rzut oka identyczna. Zaleta taka, że ma złącze USB i można ją podpiąć do każdego Powerbanku. Wczoraj sprawdzałem i choć jest słabsza od nawet od 1jednej diody X6 (no może coś w tych okolicach, kiedy puszczona na full), to jednak jedzie się już komfortowo. Kosztuje zaledwie 50 zł. :)

XX.thumb.jpg.cd733af9cbae6bb5af918106149ff9d1.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

23 minuty temu, johnny_narciarz napisał:

Daje rady, ale szału nie ma. :) Przy full świetle jazda jest względnie komfortowa, ale wtedy akumulator starcza na ok 1:30.

Ale kupiłem jeszcze coś ala Solarstorm dwu diodowa, na pierwszy rzut oka identyczna. Zaleta taka, że ma złącze USB i można ją podpiąć do każdego Powerbanku. Wczoraj sprawdzałem i choć jest słabsza od nawet od 1jednej diody X6 (no może coś w tych okolicach, kiedy puszczona na full), to jednak jedzie się już komfortowo. Kosztuje zaledwie 50 zł. :)

XX.thumb.jpg.cd733af9cbae6bb5af918106149ff9d1.jpg

To może w następnym maratonie, ktoś pojedzie na ochotńika na @johnny_narciarz X-szóstka ;)?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

11 minut temu, Sariensis napisał:

To może w następnym maratonie, ktoś pojedzie na ochotńika na @johnny_narciarz X-szóstka ;)?

Zabieram ją na MRDP Zachód. Będzie dużo jazdy po ćmoku, bo dni są już wyraźnie krótsze. Przypuszczam, że nawet dwa akumulatory do X6 mogą nie wystarczyć na 3 noce, o ile nie będzie potrzebna czwarta... Będę więc miał konkretną rezerwę. ;) Do tego, oprócz 4 tradycyjnych Powerbanków, mam jeszcze taki na baterie "paluszki", które kupimy na każdej stacji benzynowej, czy w sklepie. Także jestem solidnie przygotowany od tej strony. B|

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


Booking.com


www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...