skionline.plstacje przeczytaj Wyślij link znajomemu Wydrukuj Dodaj komentarz

W bazie żółtych delfinów

2016.11.26
fot. J.Ciszak/skionline.pl
Kliknij, aby powiększyć.
fot. J.Ciszak/skionline.pl
Odgłos warczącego żółtego helikoptera w górach nie kojarzy się dobrze. Zimą, w większości przypadków, jego pojawienie się związane jest z koniecznością udzielenie pomocy osobom, które na stoku doznały kontuzji uniemożliwiających samodzielne dotarcie do punktu medycznego. O tym, jak w razie wypadku powiadomić odpowiednie służby i poprosić o transport helikopterem dowiedzieliśmy się u źródeł - w najstarszej, działającej od 1960 roku bazie lotniczego pogotowia ratunkowego, która mieści się w Trento, stolicy włoskiej prowincji Trentino.

Zobacz także:

Opuszczamy samochodem centrum Trento i po kilkunastu minutach jazdy docieramy w pobliże lotniska, do bazy w której stacjonują cztery śmigłowce obsługujące całą prowincję Trentino. Dzięki uprzejmości jednego z pilotów - Matteo Pirazzi - mamy okazję poznać bazę "od podszewki" i dowiedzieć się jak organizowana jest pomoc medyczna i transport w górach.

Zwiedzanie rozpoczynamy od ogromnego hangaru, w którym stacjonują dwa helikoptery francuskiej produkcji Dauphin AS 365N3 służące do ratownictwa medycznego. Przypominające kształtem delfiny żółte śmigłowce wyglądają jak "spod igły", choć jeden z nich liczy 20, a drugi 7 wiosen. Tak doskonały stan techniczny helikopterów wynika z niezwykle starannych, przeprowadzanych kilka razy dziennie kontroli technicznych i dbałości o każdą część sprzętu wartego kilkanaście milionów euro. W przyszłym roku planowany jest zakup nowego śmigłowca włoskiej marki Agusta za niebagatelną kwotę 14 milionów euro.

Matteo Pirazzi fot. J.Ciszak/skionline.pl
Kliknij, aby powiększyć.
Matteo Pirazzi fot. J.Ciszak/skionline.pl
Zaglądamy do środka. Na pokładzie, z przodu znajdują się dwa miejsca: dla pilota i towarzyszącej mu podczas każdego lotu osoby z obsługi technicznej, której zadaniem jest kontrola urządzeń pokładowych oraz pomoc w trakcie nawigacji - lądowania i operacji z użyciem wyciągarki linowej. Z tyłu trzy fotele - dla lekarza, pomocnika medycznego, przewodnika górskiego plus miejsce na nosze z "pacjentem". Gdy helikopter bierze udział w akcjach lawinowych, na pokład zabierany jest również pies. W przypadku braku lądowiska, załoga śmigłowca korzysta z wyciągarki i 90-metrowej liny, za pomocą której poszkodowany transportowany jest na pokład.

W pełnej gotowości
fot. J.Ciszak/skionline.pl
Kliknij, aby powiększyć.
fot. J.Ciszak/skionline.pl
Baza czynna jest od świtu do 21.00. Codziennie, tuż przed świtem śmigłowce wyprowadzane są na plac przed hangarami i przygotowywane do startu.
- Czas od zgłoszenia wypadku przez radio do startu wynosi maksymalnie ok. 2 min - wyjaśnia Matteo. Dysponując jednymi z najszybszych śmigłowców, które latają z maks. prędkością 300 km na godz. (maksymalna wysokość lotu wynosi 4000 m), średnio, we wskazane miejsce docieramy w ok. 7 min. Udzielamy pomocy ofiarom wypadków na terenie całego Trentino, tak więc dotarcie w najdalej oddalony zakątek, w okolice Canazei lub San Martino di Castrozza zabiera nam maksymalnie 16 - 17 min. - dodaje pilot. W ciągu roku piloci interweniują ponad 1800 razy. W sezonie zimowym, gdy wypadki na trasach narciarskich są najczęstszym powodem lotów, zdarza się, że dziennie śmigłowce startują średnio 14 razy. W rekordowym dniu odnotowano 17 lotów!

Wybierz dobry numer
fot. J.Ciszak/skionline.pl
Kliknij, aby powiększyć.
fot. J.Ciszak/skionline.pl
Uniwersalny numer ratunkowy 112 funkcjonuje we wszystkich krajach Unii Europejskiej, ale nie we Włoszech.
- Od kilku lat płacimy kary narzucane przez unię, bo numer 112 zarezerwowany jest przez służby Carbinieri, a właściwy numer alarmowy to 118 - z pobłażliwym uśmiechem wyjaśnia Teo. Pytamy więc o zawiłości włoskiego systemu powiadomień i dociekamy, pod który z numerów zadzwonić, by uzyskać pomoc jak najszybciej.
- Zdecydowanie dzwonić należy pod numer 118, który kieruje do centrum telefonicznego współpracującego z naszą bazą - podkreśla pilot. Odpowiednio przeszkolone osoby pomogą w precyzyjnym ustaleniu miejsca wypadku i sprawnie przekażą informację pilotom. Możemy być również pewni, że personel przyjmujący zgłoszenie włada, prócz włoskiego, angielskim i niemieckim. Teoretycznie, dzwoniąc pod numer 112 również możemy zaalarmować służby medyczne, jednak przyjmujący zgłoszenie Carabinieri nie zawsze znają języki obce i właściwie lokalizują miejsce, w które dotrzeć ma śmigłowiec.

Droga przejażdżka
fot. J.Ciszak/skionline.pl
Kliknij, aby powiększyć.
fot. J.Ciszak/skionline.pl
Wykupienie odpowiedniego ubezpieczenia turystycznego obejmującego uprawianie narciarstwa jest absolutnie konieczne; w przeciwnym razie, na wypadek odniesienia kontuzji na stoku, musimy liczyć się ze sporym wydatkiem. Obowiązkiem osoby zgłaszającej wypadek jest rzetelne poinformowanie personelu z centrum telefonicznego 118 o faktycznym stanie ofiary wypadku. Ostatecznie, to właśnie osoba z call center decyduje o konieczności przysłania śmigłowca, jednak gdy interwencja okaże nieuzasadniona, czyli "pacjent" nie wymaga hospitalizacji, nie posiada właściwej polisy ubezpieczeniowej, jest pod wpływem alkoholu lub po prostu zgubił się w górach, za przyjemność lotu helikopterem zapłaci ok. 700 - 750 euro. Jak wyjaśnia Matteo, opłata, w porównaniu z faktycznymi kosztami lotu, które wynoszą ok. 5 tys. euro, jest i tak niewielka.

Śmigłowce do zadań specjalnych
fot. J.Ciszak/skionline.pl
Kliknij, aby powiększyć.
fot. J.Ciszak/skionline.pl
Przechodzimy do drugiego hangaru, w którym stacjonują dwa mniejsze śmigłowce. Na ich pokładzie brak wyposażenia medycznego, jest za to więcej przestrzeni przeznaczonej do transportu osób i przydatnego w górach sprzętu. Śmigłowce te wykorzystuje się podczas prac konstrukcyjnych w trudno dostępnych miejscach, do gaszenia pożarów (nad płozami znajduje się miejsce na bidony z wodą lub cementem), a także do zrzucania lekarstw i szczepionek przeciw wściekliźnie.
Z transportu żółtymi helikopterami korzystają również fotograficy podczas sesji zdjęciowych, geodeci i politycy - to właśnie tym śmigłowcem podczas ostatniej wizyty w Trentino podróżował Prezydent Lech Wałęsa.
Na koniec zwiedzania, zagadka: - Jak sądzicie, do czego służy to urządzenie? - pyta Teo. Podchodzimy do solidnej konstrukcji z napisem "Daisy Bell". Po krótkich oględzinach odkrywamy przeznaczenie Daisy. Mówiąc krótko, to "latająca burza", czyli sprzęt do wywoływania lawin. Choć jego wynalazcą jest Amerykanin, Mike Janes, najczęściej wykorzystuje się je w Europie (wyjątek stanowi stan Utah, gdzie opady śniegu są wyjątkowo obfite). We Włoszech, w zależności od opadów i zagrożenia lawinowego, Daisy wyrusza w misję ok. 10 razy w sezonie; w całej Europie ok. 2000 razy. Przypominająca kształtem dzwon żelazna "dama" waży ok. pół tony i kosztuje 130 tys. dolarów.

Może bez "Daisy Bell" i choćby z połową śmigłowców jakimi dysponują ratownicy z Trentino, doczekamy się w polskich górach podobnej basy z prawdziwego zdarzenia. Takiej, w której ratownicy nie musieliby drżeć na myśl o jakość użytkowanego sprzętu, a poszkodowani w górskich wypadkach czekać na pomoc dłużej niż to konieczne.

skionline.pl


skionline.pl
Tagi: #stacje narciarskie #trentino #włochy #zima #ratunek #pierwsza pomoc #narty

powrót

Zobacz
Śmigłowce ratunkowe w Trentino
Śmigłowce ratunkowe w Trentino
Śmigłowce ratunkowe w Trentino
Aktualne wiadomości w twojej poczcie!
Jeżeli chcesz otrzymywać cotygodniowy,
bezpłatny narciarski serwis informacyjny skionline.pl
dopisz się do naszego newslettera.


Booking.com