-
Wpisy na blogu
-
By JC in JC w podróży0 commentsZabieram Cię w miejsce, o którym jeszcze przed wyjazdem widziałem, że będzie wyjątkowe. Jednak to, co zobaczyłem na miejscu przeszło moje wyobrażenia. Zapraszam na wyspę, na której aktywny wypoczynek nabiera nowego wymiaru, w miejsce, gdzie jednego dnia dotkniesz dłońmi wód bezkresnego oceanu oraz zanurzysz w morzu chmur. Zabieram Cię na Maredę!
-
7 commentsO Olimpie słyszał chyba każdy, bo któż w dzieciństwie nie czytał greckich mitów o boginiach i bogach zamieszkujących tę legendarną górę, najwyższy szczyt Grecji? Ale pojechać tam - w miejsce, gdzie prawie z linii brzegowej Morza Egejskiego wznosi się potężny masyw górski, na blisko trzy tysiące metrów? Zobaczyć na własne oczy, wspiąć się, doświadczyć jak tam jest? Udało mi się spełnić to marzenie kilka dni temu i spędzić tydzień u stóp (i nie tylko) Olimpu, w czasie którego zrobiliśmy trzy trekkingi po szlakach tamtejszego parku narodowego - najstarszego w Grecji. Na pierwszy ogień -
Wąwóz Enipeas
Zaczynamy z Litochoro, w którym mieszkamy. Litochoro jest kilkutysięcznym miasteczkiem turystycznym, ok. 90 km na południe od Salonik, przyciągającym głównie amatorów górskich szlaków. Panuje jednak zupełnie inna atmosfera niż w w położonych kilka kilometrów niżej zatłoczonych i hałaśliwych nadmorskich kurortach Riwiery Olimpijskiej. W górnej części miasteczka fragment wąwozu zagospodarowano jako spacerową promenadę do tzw. Wanny Zeusa - skalnej niecki, przez którą przepływa potok Enipeas (nazwany na cześć antycznego rzecznego boga Enipeusa). Niektóre mity podają, że kąpiel w Enipeas odbiera dziewictwo ... Aktualnie w wannie Zeusa się jednak kąpać nie wolno, bo jest tam ujęcie wody pitnej dla Litochoro, a spaceruje się ścieżką poprowadzoną po betonowych belkach bezpośrednio nad akweduktem. Poniżej kilka zdjęć (z późniejszego, wieczornego spaceru) - z widocznym na horyzoncie grzbietem Olimpu.
Mniej więcej w połowie promenady odchodzi w górę ścieżka do długodystansowego szlaku E4 przez górny bieg wąwozu i dalej na sam Olimp. Z punktu widokowego podziwiamy Litochoro i wody Zatoki Salonickiej.
A w drugą stronę - widoki takie!
a
Początkowe 6 km idzie się trawersując zbocze ponad korytem rzeki. Górski las czasem daje trochę cienia i ochłody przed grzejącym słońcem.
Wkrótce dochodzimy do rzeki - na zdjęciu mój małżonek, Darek, odpoczywający na kamieniu. Woda jest krystaliczna i cudownie chłodna.
Tablice informacyjne przy wejściu na szlak informują po angielsku i grecku, że szlak w zasadzie jest zamknięty z powodu zerwanych mostków. Po drodze jednak spotykamy trochę osób, więc postanawiamy zaryzykować i przekonać się, jak to na miejscu wygląda. O ile pierwszy mostek jeszcze jest w całości, to drugi wygląda tak:
Pozostaje nam przejście po kamieniach - pierwszym razem udaje się suchą nogą, przy kolejnych mostkach już nie do końca - z sześciu ocalała połowa. Ale jest pięknie.
Docieramy do jaskinii św. Dionizego ze świętym źródełkiem:
I do klasztoru pod wezwaniem tego samego świętego. Klasztor na zewnątrz bunkrowaty, ale dziedziniec i wnętrze bardzo ładne. Obok budynku spory parking z dojazdem do szosy z Litochoro do Prionii, można więc dojechać tutaj również samochodem. Wokół klasztoru wala się trochę śmieci i wałęsa się kilka bezpańskich psów - bezdomne zwierzęta to niestety częsty widok w Grecji.
Na ostatnim odcinku szlaku - między klasztorem a Prionią - ludzi jest sporo. Pewnie to zasługa możliwości dojazdu samochodem. Niektórzy korzystają z możliwości kąpieli w wodospadach. Woda jest tu jednak lodowata - odważyłam się tylko umoczyć nogi.
Do parkingu w Prionii docieramy około 17-tej, po 18 km wędrówki. Jest tutaj tawerna z fajnym, greckim jedzonkiem - w wydaniu górskim. Zamawiam zaskakująco smaczną zupę z kozy i decydujemy się, że kierowcy z naszej ekipy pojadą autostopem do Litochoro po auta, a reszta zejdzie w tym czasie kawałek niżej szlakiem. Jako, że zupa była syta, to resztą kanapek podzieliłam się z bezdomną suką spod klasztoru i po przewędrowaniu ponad 22 km i 1300 m przewyższenia wróciliśmy do Litochoro.
[cdn.]
-
-
Albums
-
W poszukiwaniu Ötziego
- By JC,
- 0
- 0
- 29
-
Val Senales - trekking do BerglAlm
- By JC,
- 0
- 0
- 17
-
Latemar - Val di Fiemme, Włochy
- By JC,
- 0
- 0
- 20
-
Skrzyczne - montaż podpór nowej kanapy
- By JC,
- 0
- 0
- 18
-
Gurgl - Obergurgl-Hochgurgl otwarcie sezon 23/34
- By JC,
- 0
- 0
- 13
-
-
Topics
-
- 41 replies
- 1,504 views
-
- 5 replies
- 191 views
-
- 123 replies
- 22,847 views
-
- 6,344 replies
- 610,167 views
-
Jungfrau Swiss 1 2 3 4
By Victor, in Relacje z wyjazdów forumowiczów na narty
- szwajcaria
- ski
- (and 1 more)
- 77 replies
- 12,499 views
-
Forums
-
Pogadajmy
-
- 21.6k
- posts
-
- 29.4k
- posts
-
-
Ski Gear
-
- 19.2k
- posts
-
- 28.8k
- posts
-
- 3.6k
- posts
-
- 3.7k
- posts
-
- 4.5k
- posts
-
-
Stacje narciarskie
-
- 52.6k
- posts
-
- 22.4k
- posts
-
- 10.1k
- posts
-
- 6.2k
- posts
-
- 37.8k
- posts
-
- 1.6k
- posts
-
-
Technika jazdy na nartach
-
- 1.6k
- posts
-
- 5.4k
- posts
-
- 1.7k
- posts
-
- 4.3k
- posts
-
-
Wyjazdy na narty
-
Sport
-
- 11.6k
- posts
- Tenis = Iga
- By moruniek,
-
- 2.4k
- posts
-
-
Narciarstwo klasyczne, ski touring, ski alpinizm
-
- 7.9k
- posts
-
-
Aktywne Lato
-
- 8.6k
- posts
-
- 400
- posts
-
- 2.5k
- posts
-
- 1.5k
- posts
- Moja Jurata
- By Jeeb,
-
- 236
- posts
- Kto biega?
- By Victor,
-
-
Nasze sprawy
-
- 3.9k
- posts
-
- 3k
- posts
- Apel do JC
- By Jeeb,
-
- 1.3k
- posts
-
- 3k
- posts
-
-
Stare forum
-
- 14.6k
- posts
-
- 5.1k
- posts
-
- 782
- posts
-
- 1.2k
- posts
-
- 177
- posts
-
- 167
- posts
-
- 100
- posts
-
-
Blogs
-
- 121
entries - 73
comments - 41689
views
Recent Entries
Latest Entry
Madera - Półwysep Świętego Wawrzyńca (Vlog294)
Zabieram Cię w miejsce, o którym jeszcze przed wyjazdem widziałem, że będzie wyjątkowe. Jednak to, co zobaczyłem na miejscu przeszło moje wyobrażenia. Zapraszam na wyspę, na której aktywny wypoczynek nabiera nowego wymiaru, w miejsce, gdzie jednego dnia dotkniesz dłońmi wód bezkresnego oceanu oraz zanurzysz w morzu chmur. Zabieram Cię na Maredę!
- Read more...
- 0 comments
- 121
-
- 98
entries - 1112
comments - 55173
views
Recent Entries
Latest Entry
Maso Corto - Lato 2024
Maso Corto na forum kojarzy się przede wszystkim z nartami… w sumie mi też, choć nigdy na nartach tu nie byłem. Kojarzy się również z lodowcem i górami.
Po pobycie na Cyprze (uzupełnię blog) gdzie miałem temperaturę +42 zdecydowanie na drugą odsłonę wakacji wybrałem chłodniejsze, bardziej puste i piękniejsze dla oka miejsce - Maso Corto.
Przyjechaliśmy wczoraj o 23 i zaraz jaka odmiana? Temperatura +4 i padający śnieg z deszczem, a w górach śnieg.Co będziemy tu robić? Aktywnie spędzimy 10 dni. Trekkingi, trzytysięcznik, lodowiec, rowery, narty?… będzie się działo.
Ponieważ plany są ambitne, a pogoda niepewna, obserwujcie ten wątek by zobaczyć, co udało się zrobić, a czego nie?
Oczywiście polecam również swój Kanał na TikToku, gdzie codziennie wrzucam nowe materiały. Dla tych, którzy jeszcze go nie widzieli, wystarczy wpisać: nogi bolo i wcisnąć obserwuj - będziecie na bieżąco.
Pochwalę się również, zbudowaną już, w dość krótkim czasie społecznością wokół mnie. To prawie 900 osób… jak nic będę sławnym influenserem jak @JC 😃Wracając do wątku…
…dzień pierwszy nie był szczególnie udany jeśli chodzi o pogodę. Co udało się zrobić?
Poznać, tą urokliwą osadę, mały trekking z rzutem oka na ferratę, którą będziemy tu robić. Złapaliśmy okno pogodowe i pojeździliśmy na rowerze szosowym.
Zapraszam na krótką fotorelację z pierwszego dnia 😊
Tutejszy Matterhorn:
U góry świeży opad - to dobrze, ponieważ w planach tego wypoczynku jest również wyprawa skiturowa ⛷️
Szum potoku i wodospadów przyciąga wzrok:
Tu mieszkamy 😊 Aparthotel, którego właścicielem jest Sepp, a samo miejsce jest dość znane na pewnym kanale na You Tube 🤪
Idziemy w górę pomimo siąpiącego delikatnie deszczu.
Jest cudownie rześko, górsko i jakże inaczej niż na rozgrzanym Cyprze.
Pomimo kontuzji nogi (nadciągnięty mięsień przywodziciel dwugłowego uda) idzie mi się w górę dość sprawnie. To dobrze, bo miałem wiele obaw co do mojego pobytu w górach w tym roku. Myślę, że nie będzie źle 💪 a zdrowie dopisze.
Dochodzimy do kaskad… jest ich tu bardzo dużo wzdłuż tras narciarskich. Co chwila kręcimy video na TikToki, cykamy jakieś zdjęcie, kręcimy materiały dla jednego z bardziej znanych tu forumowiczy 🤪
Pięknie, zielono, a powietrze dla płuc jest cudowne.
Tego mi było trzeba 👍
Niesamowite miejsce… tym bardziej, że przez wodospad wiedzie via ferrata Larix, którą będziemy szli.
Kilkaset metrów w górę i po trasach narciarskich docieramy z powrotem do hotelu.
Wychodzi słońce, więc co? Paula ciśnie na rower - idziemy 🚵♂️
Mimo, że jest tylko +10, ruszamy lekko ubrani.
Zjazd jest chłodny, ale podjazd będzie gorący.
Postanawiamy zrobić krótką rundę, 20 km nad jeziorko, a nawet nieco niżej. Na tym odcinku przewyższenie to ok 500 metrów. Cóż? Noga kontuzjowana, nie mogę ryzykować dłuższego zjazdu, a potem wymagającego podjazdu. Delikatnie.
Kolory zniewalają 🙂
Lago Di Vernago z bliska:
Na tamie i kawałek za, jest asfalt, więc robię tam wycieczkę. Paula gna prawie 70 km/h w dół nie patrząc na moje plany i szwankującą nogę… chyba będzie rozwód 😄
Kontenpluję miejsce… i jednak kusi dalszy zjazd:Skusił… zjeżdżam niżej 2 kilometry, bo noga na to pozwala. Tempo spokojne, a potem pod górę, ostrożne, delikatnie i wolno.
Na powrocie zatrzymuję się w tutejszym miasteczku. Bardzo urokliwym, noszącym tą samą nazwę co jezioro, Vernago.
Cisnę powolutku w górę…
I co? Hardcorowiec mnie dogania 😄
Mija, a potem będzie się wokół mnie kręcić. Oszczędzając się w czasie kontuzji jadę konsekwentnie lekko po tych +10% w górę i często zatrzymuję się na zdjęcia. Przerwy mi dobrze robią.
Na kolację udaje się dotrzeć przed ponownymi opadami deszczu.
Rekonesans w górach i na rowerze zrobiony mimo słabej pogody. Szczęśliwi kończymy pierwszy dzień pobytu.
Co będzie dzisiaj?
Zachęcam do śledzenia niniejszego wątku i mojego kanału, nogi bolo na TikToku.
Pozdrawiam serdecznie
Mariusz, marboru 🙂
- 98
-
- 57
entries - 526
comments - 31713
views
Recent Entries
Latest Entry
Olimp i okolice - sierpień 2024
O Olimpie słyszał chyba każdy, bo któż w dzieciństwie nie czytał greckich mitów o boginiach i bogach zamieszkujących tę legendarną górę, najwyższy szczyt Grecji? Ale pojechać tam - w miejsce, gdzie prawie z linii brzegowej Morza Egejskiego wznosi się potężny masyw górski, na blisko trzy tysiące metrów? Zobaczyć na własne oczy, wspiąć się, doświadczyć jak tam jest? Udało mi się spełnić to marzenie kilka dni temu i spędzić tydzień u stóp (i nie tylko) Olimpu, w czasie którego zrobiliśmy trzy trekkingi po szlakach tamtejszego parku narodowego - najstarszego w Grecji. Na pierwszy ogień -
Wąwóz Enipeas
Zaczynamy z Litochoro, w którym mieszkamy. Litochoro jest kilkutysięcznym miasteczkiem turystycznym, ok. 90 km na południe od Salonik, przyciągającym głównie amatorów górskich szlaków. Panuje jednak zupełnie inna atmosfera niż w w położonych kilka kilometrów niżej zatłoczonych i hałaśliwych nadmorskich kurortach Riwiery Olimpijskiej. W górnej części miasteczka fragment wąwozu zagospodarowano jako spacerową promenadę do tzw. Wanny Zeusa - skalnej niecki, przez którą przepływa potok Enipeas (nazwany na cześć antycznego rzecznego boga Enipeusa). Niektóre mity podają, że kąpiel w Enipeas odbiera dziewictwo ... Aktualnie w wannie Zeusa się jednak kąpać nie wolno, bo jest tam ujęcie wody pitnej dla Litochoro, a spaceruje się ścieżką poprowadzoną po betonowych belkach bezpośrednio nad akweduktem. Poniżej kilka zdjęć (z późniejszego, wieczornego spaceru) - z widocznym na horyzoncie grzbietem Olimpu.
Mniej więcej w połowie promenady odchodzi w górę ścieżka do długodystansowego szlaku E4 przez górny bieg wąwozu i dalej na sam Olimp. Z punktu widokowego podziwiamy Litochoro i wody Zatoki Salonickiej.
A w drugą stronę - widoki takie!
Początkowe 6 km idzie się trawersując zbocze ponad korytem rzeki. Górski las czasem daje trochę cienia i ochłody przed grzejącym słońcem.
Wkrótce dochodzimy do rzeki - na zdjęciu mój małżonek, Darek, odpoczywający na kamieniu. Woda jest krystaliczna i cudownie chłodna.
Tablice informacyjne przy wejściu na szlak informują po angielsku i grecku, że szlak w zasadzie jest zamknięty z powodu zerwanych mostków. Po drodze jednak spotykamy trochę osób, więc postanawiamy zaryzykować i przekonać się, jak to na miejscu wygląda. O ile pierwszy mostek jeszcze jest w całości, to drugi wygląda tak:
Pozostaje nam przejście po kamieniach - pierwszym razem udaje się suchą nogą, przy kolejnych mostkach już nie do końca - z sześciu ocalała połowa. Ale jest pięknie.
Docieramy do jaskinii św. Dionizego ze świętym źródełkiem:
I do klasztoru pod wezwaniem tego samego świętego. Klasztor na zewnątrz bunkrowaty, ale dziedziniec i wnętrze bardzo ładne. Obok budynku spory parking z dojazdem do szosy z Litochoro do Prionii, można więc dojechać tutaj również samochodem. Wokół klasztoru wala się trochę śmieci i wałęsa się kilka bezpańskich psów - bezdomne zwierzęta to niestety częsty widok w Grecji.
Na ostatnim odcinku szlaku - między klasztorem a Prionią - ludzi jest sporo. Pewnie to zasługa możliwości dojazdu samochodem. Niektórzy korzystają z możliwości kąpieli w wodospadach. Woda jest tu jednak lodowata - odważyłam się tylko umoczyć nogi.
Do parkingu w Prionii docieramy około 17-tej, po 18 km wędrówki. Jest tutaj tawerna z fajnym, greckim jedzonkiem - w wydaniu górskim. Zamawiam zaskakująco smaczną zupę z kozy i decydujemy się, że kierowcy z naszej ekipy pojadą autostopem do Litochoro po auta, a reszta zejdzie w tym czasie kawałek niżej szlakiem. Jako, że zupa była syta, to resztą kanapek podzieliłam się z bezdomną suką spod klasztoru i po przewędrowaniu ponad 22 km i 1300 m przewyższenia wróciliśmy do Litochoro.
[cdn.]
- 57
-
- 86
entries - 70
comments - 16488
views
Recent Entries
Latest Entry
Indie 1976_cd25
Post 26
Baku, Kijów
Dwudziestego trzeciego września
Rano lecimy do Baku. Samolot jest już znacznie większy. Odrzutowiec TU-135. Pogoda kiepska. Widać z góry szare pustynie, potem pojawia się morze. A na nim wieże naftowe. Morze Kaspijskie jest płytkie. Pomiędzy wieżami biegną nad wodą pomosty. Wież przybywa, jest ich coraz więcej, lepiej też już widocznych, bo samolot schodzi w dół. Pomostów też przybywa. W wodzie stoi już cały las wież. Widać Baku. Plątanina pomostów dąży w kierunku miasta. Lądujemy.
Po obu stronach drogi z lotniska do miasta wieże i rury do transportu ropy. Biegnące po ziemi we wszystkich możliwych kierunkach. Jesteśmy w Baku. Idziemy spacerkiem nad morze. Ładna zatoka i przyjemny bulwar z restauracyjkami.
Mamy nieco miejscowego grosza, po udanym handlu. Herbatę podają tu z dużych samowarów. Trochę na sposób afgański. Dostaje się duży, ceramiczny czajnik herbaty i do tego szklaneczkę. Na spodku leżą kawałki cukru, które się ssie, popijając ze szklaneczki gorącą, gorzką herbatą.
Ma tu być ładne stare miasto. Zobaczymy więc, jak to jest w praktyce. Już nieco się naciąłem na Samarkandzie. Orbis organizował tam wycieczki i pisano dużo u nas, jaka tam jest egzotyka i wspaniałe zabytki. W czasie powrotu z Hindukuszu nieco sobie tam pospacerowałem. Z dużym jednak rozczarowaniem.
Widzimy mury miejskie Baku. Od trzynastego do dziewiętnastego wieku. Dość prymitywnie to tu restaurują. Stare miasto jest wewnątrz nich. Wąskie uliczki. Meczet. Jakieś fragmenty dworu Szirwanszacha. Zdaje się szesnasty wiek. Nic specjalnie ciekawego. Może już jestem zepsuty po Iranie i Indiach.
Hotel jest najbardziej luksusowy, jaki mamy w ZSSR, ale otrzymany po małej awanturze. Jest telewizor. Niestety, tak jak w Taszkiencie - zepsuty. Łazienka nieco zdewastowana. Ale za to z gorącą wodą.
24.09.
Lecimy dziś do Kijowa. Wczoraj w Inturiście, przy kupnie biletu lotniczego, wyrażono wielkie zdziwienie. Skąd my znaleźliśmy się w Baku? Nie mieliśmy prawa tu być! Z Termezu powinno się nas było wyekspediować najkrótszą drogą do Polski.
A mnie chodziło po głowie, że mając sporo rubli jak na mnie, moglibyśmy ewentualnie polecieć sobie do Irkucka i zobaczyć Bajkał. Jedno z moich marzeń. Zarzuciłem tą myśl, bo nie chciałem stresować żony, dodatkowym opóźnieniem i niewiedzą, gdzie jestem. I tak była wystarczająco zestresowana moich wyjazdem do Indii. Wiedziała przecież z praktyki w Iranie, jakich niespodzianek można się spodziewać w czasie takich wojaży jak nasze. Teraz wiedziała, że już wracam do domu. Pisałem kartkę o przewidywanej trasie powrotu.
Teraz tu w Baku było już wiadomo, że nad żaden Bajkał byśmy nie polecieli. Nie sprzedano by nam biletów. Kasjerka na lotnisku w dalekim Termezie była zdaje się nie bardzo gramotna i nie powinna nam była sprzedać lotu do Baku, Tylko wprost do Kijowa przez Taszkient. No więc musieli z konieczności nam załatwić jak najszybciej lot do Kijowa, by „inostrańcy” nie włóczyli się po terytorium bratniego kraju.
Lecimy razem z jakąś polską wycieczką starszych pań, które tu węszą za złotem. My też powęszymy. Bo co robić z rublami, które kupiliśmy za dolary, w pośredni sposób, poprzez chusteczki dla Uzbeczek? Kupimy złoto czternastokaratowe, bo tylko takie tu sprzedają i sprzeda się go u nas u Jubilera.
W sumie cała operacja, biorąc u nas czarnorynkowy kurs zielonego, daje pewne dobre przebicie. Musimy sobie, jak jest okazja, powetować nieco straty, poniesione w Indiach przez głupią żądzę przygody. Nie lepiej to byłoby siedzieć w domu i ciułać na samochód? Podliczając te kilka eskapad - do Iranu, Afganistanu i Indii zebrałoby się może na jakąś, giełdową Skodę.
Samolot znów inny. Tym razem Ił-18. Turboodrzutowy. Mam szczęście. Znowu mam miejsce przy oknie. I to właściwej strony. Czteromotorowy. Spoglądam przez okienko na skrzydło z przyczepionymi dwoma potężnymi silnikami. Każdy ma ogromne śmigło z czterema łopatami. Nagle łopaty skrajnego silnika zaczęły się pomału obracać. Szybkość ich wzrosła i z silnika buchnął bury dym.
Silnik zaskoczył. Obroty śmigieł gwałtownie wzrosły. Już nie było widać pojedynczych obracających się łopat, tylko lekko drgające w miejscu śmigieł powietrzne koło. Silnik grzmiał. Przyszła potem kolej na następny, a z drugiej strony na pozostałe dwa. Koncert czterech potworów zagłuszał wszystko. Samolot drgał. Po uniesieniu się powietrze drgawki ustały, ale huk i wirujące koła za oknem pozostały.
Lecimy najpierw na północ, omijając łańcuch Kaukazu, od strony Morza Kaspijskiego, a potem wzdłuż tego łańcucha na zachód. Właściwa strona dla mnie jest ta, z której widać góry. Oglądam wspaniałą panoramę ośnieżonych gór. Wprawdzie trochę daleko, ale widać nieźle.
Nie leci też tak wysoko, jak duże odrzutowce. Wysokość gór wzrasta. Widać jakąś dużą grupę. Może to Uszba? Opisywana często w literaturze górskiej zalodzona grupa górska w Kaukazie.
Potem widać potężny, dwuwierzchołkowy szczyt o łagodnych stokach. Wiem doskonale jak się nazywa - Elbrus. Najwyższy szczyt Kaukazu. Też podobno wygasły wulkan jak Demawend w Elbursie. Zaledwie niższy do niego tylko kilkadziesiąt metrów. Ale za to potężnie zalodzony. Tylko to on może być. Widać doskonale przełączkę między szczytami. Po minięciu tej góry samolot bierze zwrot na północ i Kaukaz znika. Widok był wspaniały. Białe chmury w dole i białe góry na horyzoncie. Kończy się moja indyjska przygoda.
Epilog
Co mi pozostało w pamięci po poznaniu Indii? Zaledwie po ich dotknięciu, a raczej muśnięciu. Pozostała wdzięczność Stwórcy, że się urodziłem w Polsce, a nie w Indiach! Byłem wykształcony, miałem pracę. Mieliśmy mieszkanie M-4 i telewizor czarno-biały. Wprawdzie się często psuł, ale zawsze udawało mi się go naprawić. Mieliśmy syna i nawet nowy samochód Syrenę.
W niedzielę, a potem nawet w sobotę, bo Gierek pozwolił na sześć wolnych sobót w roku, jechaliśmy do Okocimia, gdzie mama spędzała z moją siostrą wakacje. W zimie były wypady na narty. Byłem szczęściarzem życiowym. Spłynął na mnie ogromny spokój. Nasze polskie problemy były jakieś małe, nikłe, bez porównania w stosunku do tego, co tam zobaczyłem.
Ceny
Termez - 5 rubli za przewóz kutrem po Amudarii do Ajratanu w Afganistanie.
● Afganistan
Ajratan - Mazar-i Szerif - 30 Afs(afgani-waluta w Afganistanie).
Hotel w Mazar-i Szerif – 30 do 60 Afs.
Mazar-i Szerif – Kabul(ok. 600 km) - wynajęta taksówka – 100 Afs plus bagaż(pow. 20 kg – 15 Afs za 7 kg).
Hotel w Kabulu - 25 Afs(Friends Hotel – Shar-I Nau).
Kabul – Peszawar(ok. 500 km) - 100 Afs, plus opłata za bagaż jak z Mazar-i Szerif.
Wymiana: 1$ = 43 do 45 Afs
● Pakistan
Peszawar Hotel, ok. 5 Rp(rupii pakistańskich).
Peszawar – Lahore – 25 Rp autobus(może wrosnąć do 40 Rp – zależnie od pojazdu).
Hotel w Lahore – 6 Rp.
Lahore – Amritsar – pociąg - ok. 6 Rp.
Wymiana 1 $ = 9,5 Rp
● Indie
Przelicznik; 1 $ = 8,7 R .W niektórych rejonach Indii dawano za dolara nieco ponad 9 R
Amritsar – Deli – pociąg - ok. 26 R(rupii indyjskich).
Hotel(w stylu indyjskim) w Deli – 2 do 10 R.
Deli – Chandigarth – pociąg (266 km)- 18 R.
Chandigarth – Manali –autobus(300 km) - 23 R, plus bagaż.
Manali – Hotel – 6 R.
Manali – Keylong – Darcha (170 km)– 13 R.
Hotel w Keylong – 3 R.
Kulis – 25 do 30 R na dzień do 30 kg.
Koń(muł) – średnio 25 R na dzień – 60 kg.
Pociąg na trasie Dehli – Madras – Trivandrum – Bangalore – Bombay – Janhsi - Dehli- 7500 km. Bilet specjalny zakupiony w Boroda House p. 35. Tzw. circular ticket – 196,9 R.
Ceny autobusów – średnio- ok. 6 do 8 R za 100 km.
Ceny pociągów – 40 R za 1000 km(2 klasa-sypialny), plus opłata za rezerwację miejsca 5,5 R
Autobusy miejskie 30 pesa(z podziału rupii na 100 części).
Potrawy w Indiach
Mutton biriyani – ryż z baraniną(kawałkami), cebulką i kapustą – smaczny.
Reis biriyani – ryż po wegetariańsku do tego 4 do 6 różnych bardzo ostrych sosów - podawany na południu Indii.
Porotta albo Barotta – bardzo smaczne placuszki o różnych wymiarach, zależnie od okolicy – spotykane tylko na południu.
Puri – też smaczne placuszki o dość różnej konsystencji – sprzedawane na północy.
Placuszki z ryżu(południe) – niezbyt smaczne.
Czapati(Chapati) – placki z mąki i wody, cienkie i o smaku przypieczonego ciasta na makaron – północ kraju.
Jajka – sadzone, gotowane, omlet.
Ryba z curry, ryba pieczona – południe, wybrzeże.
Napoje
Herbata z mlekiem – całe Indie
Kawa(naturalna) z mlekiem – więcej na południu, gdzie jest tańsza od herbaty z mlekiem
Mleko słodzone(bawolic, kozie)
Napoje butelkowane – cola, fanta, woda sodowa i jeszcze inne – raczej słodkie
Owoce
Piru – owoc podobny do jabłka, ale smaku bliżej nieokreślonym, smak może pośredni między papierówką a dynią
Ananas
Orzech koksowy – dojrzały posiada mało mleczka a dużo miąższu. Niedojrzały gasi dobrze pragnienie. Zawiera ok. trzy czwarte szklanki mleczka. Są z grubsza biorąc - podłużny i podobny kształtem do orzecha laskowego – tylko b. duży.
Banany – duże i małe żółte, zielone, czerwono-brązowe.
Jabłka – tylko północ.
Gruszka-jabłko? – smak podobny do gruszki.
Mango – sezon lipiec, sierpień.
Pomarańcze – mało soczyste i smaku gorszym od tych kupowanych w naszym kraju.
Cytryny – malutkie z cienką skórką(limonki).
Japoński owoc – czerwony, podobny do pomidora o zwartym miąższu. Zatyka jak niedobra gruszka.
Winogrona.
- 86
-
- 4
entries - 14
comments - 18852
views
Recent Entries
Latest Entry
Trzydniowiański Wierch 08.08.2021
Dłuższą chwilę mnie nie było na forum, ale wracam z relacją z wczorajszej wycieczki.
Ostatni wyjazd w góry był w maju, tęskniłam strasznie za Tatrami, i już na prawdę stawałam na głowie żeby udało się zgrać dzień wolny z ładną pogodą. Obserwacja prognozy od kilku tygodni, trasa obmyślana jakiś czas temu i w końcu udało się - niedziela powinna być ok. Bałam się, że niedziela w Tatrach to zły pomysł, ale z tego co zauważyłam to Tatry Zachodnie nie są aż tak oblegane jak Morskie Oko, Giewont czy inny Kasprowy. No więc tak: piątek i sobota 12 h w pracy na nogach, a w niedzielę pobudka o 4 i w drogę....
Wracając z pracy w piątek po 21 coś zaczęło piszczeć w aucie-koniec klocków. no po prostu swietnie....i po wyjezdzie sobie myślę. Na szczęście Miśkowi udało się jakieś znaleźć w garażu i w nocy zmieniał ....Pobudka o 4, zbieramy się, pakujemy rowery do auta - nie możemy znaleźć śruby od koła....dobra udało się, coś wymyślił Pogoda jakaś dziwna się wydaje, ale jeszcze słońce nie wzeszło więc mam nadzieję, że jednak będzie ładnie....jedziemy, coś chmury nad tymi Tatrami Zachodnimi. Misiek już zły bo to wygląda na burzowe chmury.....zaczęło padać po drodze, no po prostu myślałam, że zwariuje.....zaczyna wiać...no ale cóż, dojechaliśmy, pogoda się uspokoiła, ale dalej pochmurno, będzie co bedzie, nic nie poradzimy. Plan był, że dojeżdzamy rowerami do polany Trzydniowki, idziemy dalej z buta dalej w stronę schroniska, odbijamy w lewo na szlak papieski i tamtędy na Trzydniowiański i wracamy na Polanę Trzydniówkę od razu do rowerów i wracamy. No i dobra, wysiadamy z auta, rowery przygotowane, Mikołaj chce dopompować powietrza, a tu powietrze zeszło całkowicie i nie chce się ruszyc.......no wszystkie znaki mówią zeby odpuscić.....w koncu jego rower został w aucie, a my wypozyczylismy rower z wypozyczalni. Oczywiscie dokument tozsamosci został w aucie, dobrze ze ja mialam swój chociaz No dobra, ruszamy... dojechaliśmy do miejsca gdzie mamy zostawić rowery, i ruszamy dalej z buta, zaczyna padać....no świetnie. Nad Wołowcem widac ciemne szare ciężkie chmury, no jak nic na burzę....ja juz załamana i wkurzona...nie wiemy co robić, najrozsądniej byłoby wrócić, ale żal....na chwilę schowalismy się od deszczu pod drzewami....po jakims czasie przestalo padać, poszlismy w strone schroniska, Misiek jest za tym zeby wracac, albo dojsc do schroniska i wracac, ja stwierdziłam, że moze przeczekamy bo z drugiej strony powoli było widac słonce...w końcu doszliśmy do schroniska na Polanie Chochołowskiej. tam posiedzieliśmy, zaczeło wychodzic słonce, ale przy wysokosci ok 2000 m n.p.m. widać bylo chmury....po wielu dylematach Misiek mowi ze nigdzie nie idzie wyzej, wracamy, moze przejdzie moze nie, bezpieczniej zawrocic-wiedzialam ze ma rację, ale jednak mialam nadzieje, że sie rozpogodzi i ze pojdziemy. dobra, posiedzielismy jeszcze kolo wypasu owiec, zaczelo sie robić coraz ładniej, było ju z kolo 10.00 wiec dosc pozno, plan był inny, ale co zrobić. dobra, w koncu Misiek uległ i poszlismy na góre Na początku szlak był dość łagodny i szło się całkiem przyjemnie, słoneczko świeciło, wiał ciepły wiatr, raczej płasko niż mocno pod górę. Dopiero później szlak zaczął się piąć mocniej do góry, temperatura też robila swoje i mielismy coraz mniej sił. Podejscie na samą górę już w ogóle dało na w d....nogi masakra, ja już ledwo miałam siłe iść, a nie wiem jak Misiek doczołgał się do mnie haha co prawda został w tyle, a ja poszłam już sama na szczyt żeby odpocząć i zjeść Przed wyjazdem myślałam, czy nie zahaczyć o Kończysty Wierch jeszcze- to już tylko godzinka z trzydniowiańskiego, ale odpuscilismy. Może gdyby była wczesniejsza godzina to byśmy się zdecydowali, ale tak to odpuścilismy, poza tym na prawde byliśmy wypruci
Na gorze odpoczęlismy, napatrzyliśmy się na przepiękne widoki i ruszylismy w dół Krowim Żlebem-cieszę się że taki kierunek wybrałam, bo zejście było dośc strome, dało nam też popalic, ale chyba jednak wolałam schodzić tędy bo jakbym miała wchodzic pod górę tak stromo to bym umarła w polowie drogi chyba haha. Z drugiej strony niby jakbym miala to strome podejscie za sobą to pytam tylko lżej by mi się schodziło tamtym szlakiem, sama nie wiem co lepsze, ale i tak i tak dałoby w kość:P po dość długim schodzeniu, moje kolana i ścięgna miały już serdcznie dośc. Największym zbawieniem okazał się oczywiscie rower-przekonalismy się o tym juz nie raz. Zawsze jak idziemy gdzieś z Chochołowskiej to roweramy podjeżdzamy gdzie się da Jak juz się wsiądzie na rower w drodze powrotnej to nawet nie trzeba pedałować a jeszcze jak się mija tych wszystkich ludzi i za chwilę jest się na dole...no bajka Balismy się troche ze to niedziela i że będą tłumy-na szlaku na Trzydniowiański mijaliśmy moze 10 osob....schodzą już troche wiecej - troche ludzi wchodzilo dopiero, ale mimo wszystko było na prawdę baaardzo mało ludzi. Trzeba wiedzieć gdzie iść żeby nie było tłumów w samej Dolinie jednak dosc sporo ludzi-głównie rodziny z dziecmi, wracajac rowerem trzeba bylo uwazac bo potrafili isć całą szerokością, albo dzieci nieoczekiwanie wybiegały pod koła wiadomo jak to jest. Na koniec zjedlismy pyszny i nawet nie drogi obiadek w karczmie kawałek za wyjsciem z Doliny. Mało ludzi, tanio, krotki czas oczekiwania, a jedzonko przepyszne
Mimo wielu przeciwności był to na prawdę udany i męczący(pozytywnie)dzień. a powrót? z Chochołowskiej do Mogilan pod Krakowem około połtorej godziny. A wyjechalismy kolo 17 dopiero.....jechalismy za google maps, zadnego korka, zadnych 2 czy 3 godzin na zakopiance jak straszyli
Także dzień przecudowny, mam nadzieję, że jak najszybciej uda mi się znowu wrócić w Tatry:)
Filmik będzie później, na razie kilka zdjęć
- 4
-
-
Forum Statistics
25.4k
Total Topics381.6k
Total Posts -
Members