Kilka spostrzeżeń z przymrużeniem oka po kilku wypadach na narty.
Przyzwyczajony do jazdy w gumowych gąbkach nietrzymających pionu, poziomu, sztywności i trakcji założyłem nowe, piękne Heady WCRy 120 i stanąłem na szczycie Zagronia w Istebnej... No to wio... Wygodnie, pewnie, stabilnie lecz na dzień dobry asekuracyjnie gdyż trza je było wyczuć. But mimo swojej sztywności nie sprawia większego problemu z jakimkolwiek czuciem imadła na stopie więc cholernie z tego zadowolony cisnę ile fabryka dała na moich dwóch starych sztachetach 165cm Heada, które w przyszłym roku zostaną zmienione na jakiś prawdopodobnie cywilny GS 180cm Heada (180cm, 85kg). Karnet rodzinny dla czterech osób na cztery godziny powoduje, że każde z nas może wypowiedzieć się o nowych butach (WCR 120, WCR 70 Junior, Raptor 60, Salomon S/PRO 100 dla mojej żony).
Zanim ktokolwiek się wypowie na temat butów, po jakichś 3 godzinach czuję, że nogi między kolanami a biodrami przestają istnieć. Pozycja wymuszana przez buty powoduje, że mięśnie przy ostrzejszej jeździe zaczynają palić, po prostu czuć jazdę w nogach czego wcześniej nigdy nie doświadczyłem. Zdając sobie sprawę, że jest to kwestia wypracowania techniki jeżdżę jeszcze w innych miejscach czując znaczną poprawę i zaczynając sobie zdawać sprawę czym tak naprawdę jest pewny carving.
Czy bym ponownie dokonał takiego wyboru? Oczywiście. Będąc na nartach kilka razy w tym sezonie ani razu nie zaliczyłem gleby a jeździłem po trasach, które były betonowym lodem. Dodam, że narty, na których jeździłem były przygotowane do sezonu, niemniej były zdecydowanie za krótkie i mało pewnie się na nich czułem. Reszta mojej rodziny również bardzo sobie chwali nowy sprzęt.