Blogs
Bajkowe narty w Ruka - Kuusamo (Vlog228)
Narty na Kurzej Górze (Vlog226)
Sekrety Sellarondy - Seceda, kraina długich zjazdów (Vlog223)
Jasna - zimowy Chopok (Vlog222)
Naśnieżanie stoków narciarskich (Vlog220)
Master Ski w Tyliczu (Vlog219)
Narty w Plose w Południowym Tyroly (Vlog218)
Kronplatz - Top 6 najlepszych tras narciarskich (Vlog217)
Spod palm Merano na narty (Vlog216)
Gitschberg - Jochtal w Południowym Tyrolu we Włoszech (Vlog215)
Sankt Anton am Arlberg narty w marcu cz. 1 (Vlog213)
Jasna - otwarcie sezonu zimowego (Vlog212)
Sulden - Południowy Tyrol zaczyna sezon (Vlog210
Nowości w Centrum Narciarskim Master Ski w Tyliczu (Vlog208)
Schoeneben - Belpiano - Południowy Tyrol - Odkryj nieznane (Vlog207)
Jasna - ceny skipassów i nowości (Vlog205)
Lodowiec Hintertux na rozpoczęcie sezonu (Vlog203)
Rastkogel i Eggealm - Mountopolis w Zillertal cz. 2 (Vlog200)
Penken w Zillertal cz. 1
Narty w Hochzillertal i Hochfuegen w dolinie Zillertal
Zillertal Arena
Szlakiem rowerowym Łaby (1) - Czechy
-
Blogs
-
- 80
entries - 58
comments - 19124
views
Recent Entries
Latest Entry
Tatrzańska Łomnica (Vlog229)
W pierwszy dzień marca zawitałem do Tatrzańskiej Łomnicy, gdzie przy cudownej pogodzie, miałem okazję śledzić próbę bicia Tatrzańskiego Rekordu Prędkości, ale także nagrać dla Was materiał do tego filmu. Przy okazji sprawdziłem, ile kilometrów ma najdłuższy zjazd trasami pod Łomnickim Szczytem i przekonać się, czy jest on dłuższy od zjazdu w Szczyrku.
- Read more...
- 0 comments
- 80
-
Latest Entry
Sportgastein - dla wytrawnych narciarzy
Świetny, kameralny i wysoki... Taki jest Sportgastein!
Niesamowite trasy, cudowne widoki - co więcej dodać? Byłem zachwycony tym miejscem!
Relację znajdziecie pod poniższym linkiem:
Tutejsze czarne trasy robią wrażenie!
Lotniska:
No i tutejszy szczyt został również zdobyty
marboru
-
- 54
entries - 506
comments - 11478
views
Recent Entries
Latest Entry
Szlakiem rowerowym Łaby (1) - Czechy
Nareszcie doczekałam się tegorocznego urlopu - dwa tygodnie rowerowej laby! Wróć - nie laby, tylko Łaby.
Jak było? Świetny i urozmaicony szlak, zarówno dla miłośników zwiedzania jak i pięknych krajobrazów. Cała trasa ma blisko 1300 km długości, z czego 370 km przypada na Czechy, a pozostała część na Niemcy. Na jedną wyprawę to dużo, ale rzeka jest na tyle blisko Polski, że można trasę podzielić na odcinki, albo wybrać jej fragment. Tak właśnie zrobiliśmy i my tego lata.
Niedziela, 14 sierpnia
Jest niedzielny poranek, szósta rano, w środku długiego, sierpniowego weekendu. Piękny wschód słońca.
Zaspana córka podwozi mnie i moją drugą połówkę na dworzec, na Intercity "Matejko". Szczecin-Przemyśl to prawie najdłuższa trasa kolejowa w Polsce. My jednak jedziemy nim tylko do Wrocławia, gdzie mamy przesiadkę.W tym roku urlop będzie "eko" - auto zostaje w domu, a my dojedziemy do Łaby pociągiem i rowerami. Benzyna droga, inflacja i kryzys paliwowy szaleją, więc cena za bilety kolejowe dla dwóch osób z rowerami (przezornie kupione z miesięcznym wyprzedzeniem) - jedyne 74,20 zł - cieszy. Jakaś ekstra promocja weekendowo-grupowa, bo cena bazowa była dwa razy wyższa.
W pociągu haki na rowery (obok stojaków na narty!) i półki na sakwy.We Wrocławiu okazuje się, że TLK z Warszawy ma półtorej godziny opóźnienia, które dalej rośnie. Udaje nam się przebukować bilety na pociąg Kolei Dolnośląskich, ale w Sędzisławiu - gdzie mieliśmy spotkać się z zaprzyjaźnioną parą z Krakowa, będziemy godzinę później. Umawiamy się więc ze znajomymi w Kamiennej Górze, gdzie można coś zjeść przed dalszą drogą. Polregio KD nabity ludźmi i rowerami, dobrze, że jedziemy niedaleko.
Okazuje się, że nasi przyjaciele mają awarię roweru - dosłownie rozsypała się sztyca siodełka. A tutaj niedziela i żaden serwis nie pracuje. Co za pech!
Na miejscu, w Kamiennej Górze zastanawiamy się, czy uda się zablokować sztycę, która wpada do rury podsiodłowej. Wpadam na pomysł, aby wykorzystać butelkę Cisowianki do redukcji średnicy, oklejamy sztycę taśmą - i proszę!Prowizorka, bo prowizorka, ale dało się dojechać przynajmniej na nocleg w Czechach, a następnego dnia poszukać czynnego sklepu rowerowego z serwisem.
Z Kamiennej Góry jedziemy do Krzeszowa bardzo wygodną i widokową DDR-ką. Góry na razie mamy tylko na horyzoncie.
W Krzeszowie, w opactwie benedyktynek, trwają przygotowania do odpustu 15 sierpnia. Oglądamy zespół klasztorny i barokowy kościół:
Dalej kierujemy się w stronę Chełmska Śląskiego. To urokliwe, nieco senne miasteczko, zdecydowanie na uboczu. Warto obejrzeć zabytkowy rynek i bardzo ciekawe, drewniane Domy Tkaczy z XVII wieku:
Za Chełmskiem zaczyna się podjazd w stronę granicy. Ale nie jest ani bardzo stromy, ani szczególnie długi, więc jedzie się dobrze, nawet z sakwami.
Ostatnia wioska po polskiej stronie to Okrzeszyn. Tutaj kończy się asfalt, a granicę pokonujemy szutrową drogą.
Po czeskiej stronie dojeżdżamy do szosy, która na szczęście okazuje się niezbyt ruchliwa i spektakularnym zjazdem - mijając ośrodek narciarski Petrzikowice - dojeżdżamy do przedmieść Trutnova, gdzie mamy zarezerwowany nocleg. Do Łaby coraz bliżej.
[cdn.]
- 54
-
- 86
entries - 70
comments - 6387
views
Recent Entries
Latest Entry
Indie 1976_cd25
Post 26
Baku, Kijów
Dwudziestego trzeciego września
Rano lecimy do Baku. Samolot jest już znacznie większy. Odrzutowiec TU-135. Pogoda kiepska. Widać z góry szare pustynie, potem pojawia się morze. A na nim wieże naftowe. Morze Kaspijskie jest płytkie. Pomiędzy wieżami biegną nad wodą pomosty. Wież przybywa, jest ich coraz więcej, lepiej też już widocznych, bo samolot schodzi w dół. Pomostów też przybywa. W wodzie stoi już cały las wież. Widać Baku. Plątanina pomostów dąży w kierunku miasta. Lądujemy.
Po obu stronach drogi z lotniska do miasta wieże i rury do transportu ropy. Biegnące po ziemi we wszystkich możliwych kierunkach. Jesteśmy w Baku. Idziemy spacerkiem nad morze. Ładna zatoka i przyjemny bulwar z restauracyjkami.
Mamy nieco miejscowego grosza, po udanym handlu. Herbatę podają tu z dużych samowarów. Trochę na sposób afgański. Dostaje się duży, ceramiczny czajnik herbaty i do tego szklaneczkę. Na spodku leżą kawałki cukru, które się ssie, popijając ze szklaneczki gorącą, gorzką herbatą.
Ma tu być ładne stare miasto. Zobaczymy więc, jak to jest w praktyce. Już nieco się naciąłem na Samarkandzie. Orbis organizował tam wycieczki i pisano dużo u nas, jaka tam jest egzotyka i wspaniałe zabytki. W czasie powrotu z Hindukuszu nieco sobie tam pospacerowałem. Z dużym jednak rozczarowaniem.
Widzimy mury miejskie Baku. Od trzynastego do dziewiętnastego wieku. Dość prymitywnie to tu restaurują. Stare miasto jest wewnątrz nich. Wąskie uliczki. Meczet. Jakieś fragmenty dworu Szirwanszacha. Zdaje się szesnasty wiek. Nic specjalnie ciekawego. Może już jestem zepsuty po Iranie i Indiach.
Hotel jest najbardziej luksusowy, jaki mamy w ZSSR, ale otrzymany po małej awanturze. Jest telewizor. Niestety, tak jak w Taszkiencie - zepsuty. Łazienka nieco zdewastowana. Ale za to z gorącą wodą.
24.09.
Lecimy dziś do Kijowa. Wczoraj w Inturiście, przy kupnie biletu lotniczego, wyrażono wielkie zdziwienie. Skąd my znaleźliśmy się w Baku? Nie mieliśmy prawa tu być! Z Termezu powinno się nas było wyekspediować najkrótszą drogą do Polski.
A mnie chodziło po głowie, że mając sporo rubli jak na mnie, moglibyśmy ewentualnie polecieć sobie do Irkucka i zobaczyć Bajkał. Jedno z moich marzeń. Zarzuciłem tą myśl, bo nie chciałem stresować żony, dodatkowym opóźnieniem i niewiedzą, gdzie jestem. I tak była wystarczająco zestresowana moich wyjazdem do Indii. Wiedziała przecież z praktyki w Iranie, jakich niespodzianek można się spodziewać w czasie takich wojaży jak nasze. Teraz wiedziała, że już wracam do domu. Pisałem kartkę o przewidywanej trasie powrotu.
Teraz tu w Baku było już wiadomo, że nad żaden Bajkał byśmy nie polecieli. Nie sprzedano by nam biletów. Kasjerka na lotnisku w dalekim Termezie była zdaje się nie bardzo gramotna i nie powinna nam była sprzedać lotu do Baku, Tylko wprost do Kijowa przez Taszkient. No więc musieli z konieczności nam załatwić jak najszybciej lot do Kijowa, by „inostrańcy” nie włóczyli się po terytorium bratniego kraju.
Lecimy razem z jakąś polską wycieczką starszych pań, które tu węszą za złotem. My też powęszymy. Bo co robić z rublami, które kupiliśmy za dolary, w pośredni sposób, poprzez chusteczki dla Uzbeczek? Kupimy złoto czternastokaratowe, bo tylko takie tu sprzedają i sprzeda się go u nas u Jubilera.
W sumie cała operacja, biorąc u nas czarnorynkowy kurs zielonego, daje pewne dobre przebicie. Musimy sobie, jak jest okazja, powetować nieco straty, poniesione w Indiach przez głupią żądzę przygody. Nie lepiej to byłoby siedzieć w domu i ciułać na samochód? Podliczając te kilka eskapad - do Iranu, Afganistanu i Indii zebrałoby się może na jakąś, giełdową Skodę.
Samolot znów inny. Tym razem Ił-18. Turboodrzutowy. Mam szczęście. Znowu mam miejsce przy oknie. I to właściwej strony. Czteromotorowy. Spoglądam przez okienko na skrzydło z przyczepionymi dwoma potężnymi silnikami. Każdy ma ogromne śmigło z czterema łopatami. Nagle łopaty skrajnego silnika zaczęły się pomału obracać. Szybkość ich wzrosła i z silnika buchnął bury dym.
Silnik zaskoczył. Obroty śmigieł gwałtownie wzrosły. Już nie było widać pojedynczych obracających się łopat, tylko lekko drgające w miejscu śmigieł powietrzne koło. Silnik grzmiał. Przyszła potem kolej na następny, a z drugiej strony na pozostałe dwa. Koncert czterech potworów zagłuszał wszystko. Samolot drgał. Po uniesieniu się powietrze drgawki ustały, ale huk i wirujące koła za oknem pozostały.
Lecimy najpierw na północ, omijając łańcuch Kaukazu, od strony Morza Kaspijskiego, a potem wzdłuż tego łańcucha na zachód. Właściwa strona dla mnie jest ta, z której widać góry. Oglądam wspaniałą panoramę ośnieżonych gór. Wprawdzie trochę daleko, ale widać nieźle.
Nie leci też tak wysoko, jak duże odrzutowce. Wysokość gór wzrasta. Widać jakąś dużą grupę. Może to Uszba? Opisywana często w literaturze górskiej zalodzona grupa górska w Kaukazie.
Potem widać potężny, dwuwierzchołkowy szczyt o łagodnych stokach. Wiem doskonale jak się nazywa - Elbrus. Najwyższy szczyt Kaukazu. Też podobno wygasły wulkan jak Demawend w Elbursie. Zaledwie niższy do niego tylko kilkadziesiąt metrów. Ale za to potężnie zalodzony. Tylko to on może być. Widać doskonale przełączkę między szczytami. Po minięciu tej góry samolot bierze zwrot na północ i Kaukaz znika. Widok był wspaniały. Białe chmury w dole i białe góry na horyzoncie. Kończy się moja indyjska przygoda.
Epilog
Co mi pozostało w pamięci po poznaniu Indii? Zaledwie po ich dotknięciu, a raczej muśnięciu. Pozostała wdzięczność Stwórcy, że się urodziłem w Polsce, a nie w Indiach! Byłem wykształcony, miałem pracę. Mieliśmy mieszkanie M-4 i telewizor czarno-biały. Wprawdzie się często psuł, ale zawsze udawało mi się go naprawić. Mieliśmy syna i nawet nowy samochód Syrenę.
W niedzielę, a potem nawet w sobotę, bo Gierek pozwolił na sześć wolnych sobót w roku, jechaliśmy do Okocimia, gdzie mama spędzała z moją siostrą wakacje. W zimie były wypady na narty. Byłem szczęściarzem życiowym. Spłynął na mnie ogromny spokój. Nasze polskie problemy były jakieś małe, nikłe, bez porównania w stosunku do tego, co tam zobaczyłem.
Ceny
Termez - 5 rubli za przewóz kutrem po Amudarii do Ajratanu w Afganistanie.
● Afganistan
Ajratan - Mazar-i Szerif - 30 Afs(afgani-waluta w Afganistanie).
Hotel w Mazar-i Szerif – 30 do 60 Afs.
Mazar-i Szerif – Kabul(ok. 600 km) - wynajęta taksówka – 100 Afs plus bagaż(pow. 20 kg – 15 Afs za 7 kg).
Hotel w Kabulu - 25 Afs(Friends Hotel – Shar-I Nau).
Kabul – Peszawar(ok. 500 km) - 100 Afs, plus opłata za bagaż jak z Mazar-i Szerif.
Wymiana: 1$ = 43 do 45 Afs
● Pakistan
Peszawar Hotel, ok. 5 Rp(rupii pakistańskich).
Peszawar – Lahore – 25 Rp autobus(może wrosnąć do 40 Rp – zależnie od pojazdu).
Hotel w Lahore – 6 Rp.
Lahore – Amritsar – pociąg - ok. 6 Rp.
Wymiana 1 $ = 9,5 Rp
● Indie
Przelicznik; 1 $ = 8,7 R .W niektórych rejonach Indii dawano za dolara nieco ponad 9 R
Amritsar – Deli – pociąg - ok. 26 R(rupii indyjskich).
Hotel(w stylu indyjskim) w Deli – 2 do 10 R.
Deli – Chandigarth – pociąg (266 km)- 18 R.
Chandigarth – Manali –autobus(300 km) - 23 R, plus bagaż.
Manali – Hotel – 6 R.
Manali – Keylong – Darcha (170 km)– 13 R.
Hotel w Keylong – 3 R.
Kulis – 25 do 30 R na dzień do 30 kg.
Koń(muł) – średnio 25 R na dzień – 60 kg.
Pociąg na trasie Dehli – Madras – Trivandrum – Bangalore – Bombay – Janhsi - Dehli- 7500 km. Bilet specjalny zakupiony w Boroda House p. 35. Tzw. circular ticket – 196,9 R.
Ceny autobusów – średnio- ok. 6 do 8 R za 100 km.
Ceny pociągów – 40 R za 1000 km(2 klasa-sypialny), plus opłata za rezerwację miejsca 5,5 R
Autobusy miejskie 30 pesa(z podziału rupii na 100 części).
Potrawy w Indiach
Mutton biriyani – ryż z baraniną(kawałkami), cebulką i kapustą – smaczny.
Reis biriyani – ryż po wegetariańsku do tego 4 do 6 różnych bardzo ostrych sosów - podawany na południu Indii.
Porotta albo Barotta – bardzo smaczne placuszki o różnych wymiarach, zależnie od okolicy – spotykane tylko na południu.
Puri – też smaczne placuszki o dość różnej konsystencji – sprzedawane na północy.
Placuszki z ryżu(południe) – niezbyt smaczne.
Czapati(Chapati) – placki z mąki i wody, cienkie i o smaku przypieczonego ciasta na makaron – północ kraju.
Jajka – sadzone, gotowane, omlet.
Ryba z curry, ryba pieczona – południe, wybrzeże.
Napoje
Herbata z mlekiem – całe Indie
Kawa(naturalna) z mlekiem – więcej na południu, gdzie jest tańsza od herbaty z mlekiem
Mleko słodzone(bawolic, kozie)
Napoje butelkowane – cola, fanta, woda sodowa i jeszcze inne – raczej słodkie
Owoce
Piru – owoc podobny do jabłka, ale smaku bliżej nieokreślonym, smak może pośredni między papierówką a dynią
Ananas
Orzech koksowy – dojrzały posiada mało mleczka a dużo miąższu. Niedojrzały gasi dobrze pragnienie. Zawiera ok. trzy czwarte szklanki mleczka. Są z grubsza biorąc - podłużny i podobny kształtem do orzecha laskowego – tylko b. duży.
Banany – duże i małe żółte, zielone, czerwono-brązowe.
Jabłka – tylko północ.
Gruszka-jabłko? – smak podobny do gruszki.
Mango – sezon lipiec, sierpień.
Pomarańcze – mało soczyste i smaku gorszym od tych kupowanych w naszym kraju.
Cytryny – malutkie z cienką skórką(limonki).
Japoński owoc – czerwony, podobny do pomidora o zwartym miąższu. Zatyka jak niedobra gruszka.
Winogrona.
- 86
-
- 4
entries - 14
comments - 2313
views
Recent Entries
Latest Entry
Trzydniowiański Wierch 08.08.2021
Dłuższą chwilę mnie nie było na forum, ale wracam z relacją z wczorajszej wycieczki.
Ostatni wyjazd w góry był w maju, tęskniłam strasznie za Tatrami, i już na prawdę stawałam na głowie żeby udało się zgrać dzień wolny z ładną pogodą. Obserwacja prognozy od kilku tygodni, trasa obmyślana jakiś czas temu i w końcu udało się - niedziela powinna być ok. Bałam się, że niedziela w Tatrach to zły pomysł, ale z tego co zauważyłam to Tatry Zachodnie nie są aż tak oblegane jak Morskie Oko, Giewont czy inny Kasprowy. No więc tak: piątek i sobota 12 h w pracy na nogach, a w niedzielę pobudka o 4 i w drogę....
Wracając z pracy w piątek po 21 coś zaczęło piszczeć w aucie-koniec klocków. no po prostu swietnie....i po wyjezdzie sobie myślę. Na szczęście Miśkowi udało się jakieś znaleźć w garażu i w nocy zmieniał ....Pobudka o 4, zbieramy się, pakujemy rowery do auta - nie możemy znaleźć śruby od koła....dobra udało się, coś wymyślił
Pogoda jakaś dziwna się wydaje, ale jeszcze słońce nie wzeszło więc mam nadzieję, że jednak będzie ładnie....jedziemy, coś chmury nad tymi Tatrami Zachodnimi. Misiek już zły bo to wygląda na burzowe chmury.....zaczęło padać po drodze, no po prostu myślałam, że zwariuje.....zaczyna wiać...no ale cóż, dojechaliśmy, pogoda się uspokoiła, ale dalej pochmurno, będzie co bedzie, nic nie poradzimy. Plan był, że dojeżdzamy rowerami do polany Trzydniowki, idziemy dalej z buta dalej w stronę schroniska, odbijamy w lewo na szlak papieski i tamtędy na Trzydniowiański i wracamy na Polanę Trzydniówkę od razu do rowerów i wracamy. No i dobra, wysiadamy z auta, rowery przygotowane, Mikołaj chce dopompować powietrza, a tu powietrze zeszło całkowicie i nie chce się ruszyc.......no wszystkie znaki mówią zeby odpuscić.....w koncu jego rower został w aucie, a my wypozyczylismy rower z wypozyczalni. Oczywiscie dokument tozsamosci został w aucie, dobrze ze ja mialam swój chociaz
No dobra, ruszamy... dojechaliśmy do miejsca gdzie mamy zostawić rowery, i ruszamy dalej z buta, zaczyna padać....no świetnie. Nad Wołowcem widac ciemne szare ciężkie chmury, no jak nic na burzę....ja juz załamana i wkurzona...nie wiemy co robić, najrozsądniej byłoby wrócić, ale żal....na chwilę schowalismy się od deszczu pod drzewami....po jakims czasie przestalo padać, poszlismy w strone schroniska, Misiek jest za tym zeby wracac, albo dojsc do schroniska i wracac, ja stwierdziłam, że moze przeczekamy bo z drugiej strony powoli było widac słonce...w końcu doszliśmy do schroniska na Polanie Chochołowskiej. tam posiedzieliśmy, zaczeło wychodzic słonce, ale przy wysokosci ok 2000 m n.p.m. widać bylo chmury....po wielu dylematach Misiek mowi ze nigdzie nie idzie wyzej, wracamy, moze przejdzie moze nie, bezpieczniej zawrocic-wiedzialam ze ma rację, ale jednak mialam nadzieje, że sie rozpogodzi i ze pojdziemy. dobra, posiedzielismy jeszcze kolo wypasu owiec, zaczelo sie robić coraz ładniej, było ju z kolo 10.00 wiec dosc pozno, plan był inny, ale co zrobić. dobra, w koncu Misiek uległ i poszlismy na góre
Na początku szlak był dość łagodny i szło się całkiem przyjemnie, słoneczko świeciło, wiał ciepły wiatr, raczej płasko niż mocno pod górę. Dopiero później szlak zaczął się piąć mocniej do góry, temperatura też robila swoje i mielismy coraz mniej sił. Podejscie na samą górę już w ogóle dało na w d....nogi
masakra, ja już ledwo miałam siłe iść, a nie wiem jak Misiek doczołgał się do mnie haha co prawda został w tyle, a ja poszłam już sama na szczyt żeby odpocząć i zjeść
Przed wyjazdem myślałam, czy nie zahaczyć o Kończysty Wierch jeszcze- to już tylko godzinka z trzydniowiańskiego, ale odpuscilismy. Może gdyby była wczesniejsza godzina to byśmy się zdecydowali, ale tak to odpuścilismy, poza tym na prawde byliśmy wypruci
Na gorze odpoczęlismy, napatrzyliśmy się na przepiękne widoki i ruszylismy w dół Krowim Żlebem-cieszę się że taki kierunek wybrałam, bo zejście było dośc strome, dało nam też popalic, ale chyba jednak wolałam schodzić tędy bo jakbym miała wchodzic pod górę tak stromo to bym umarła w polowie drogi chyba haha. Z drugiej strony niby jakbym miala to strome podejscie za sobą to pytam tylko lżej by mi się schodziło tamtym szlakiem, sama nie wiem co lepsze, ale i tak i tak dałoby w kość:P po dość długim schodzeniu, moje kolana i ścięgna miały już serdcznie dośc. Największym zbawieniem okazał się oczywiscie rower-przekonalismy się o tym juz nie raz. Zawsze jak idziemy gdzieś z Chochołowskiej to roweramy podjeżdzamy gdzie się da
Jak juz się wsiądzie na rower w drodze powrotnej to nawet nie trzeba pedałować
a jeszcze jak się mija tych wszystkich ludzi i za chwilę jest się na dole...no bajka
Balismy się troche ze to niedziela i że będą tłumy-na szlaku na Trzydniowiański mijaliśmy moze 10 osob....schodzą już troche wiecej - troche ludzi wchodzilo dopiero, ale mimo wszystko było na prawdę baaardzo mało ludzi. Trzeba wiedzieć gdzie iść żeby nie było tłumów
w samej Dolinie jednak dosc sporo ludzi-głównie rodziny z dziecmi, wracajac rowerem trzeba bylo uwazac bo potrafili isć całą szerokością, albo dzieci nieoczekiwanie wybiegały pod koła
wiadomo jak to jest. Na koniec zjedlismy pyszny i nawet nie drogi obiadek w karczmie kawałek za wyjsciem z Doliny. Mało ludzi, tanio, krotki czas oczekiwania, a jedzonko przepyszne
Mimo wielu przeciwności był to na prawdę udany i męczący(pozytywnie)dzień. a powrót? z Chochołowskiej do Mogilan pod Krakowem około połtorej godziny. A wyjechalismy kolo 17 dopiero.....jechalismy za google maps, zadnego korka, zadnych 2 czy 3 godzin na zakopiance jak straszyli
Także dzień przecudowny, mam nadzieję, że jak najszybciej uda mi się znowu wrócić w Tatry:)
Filmik będzie później, na razie kilka zdjęć
- 4
-