Po szesnastu latach ponownie zażyłem narciarstwa zjazdowego w Szklarskiej Porębie. Byłem ciekaw jak ośrodek ten rozwinął się w latach ostatnich i oto garść krytycznych refleksji.
Dzięki Bogu, w roku 2010 oddano do użytku sześcioosobowa „kanapę”, szumnie nazwaną „Karkonosze Express”, co odciążyło wzniesiony w czasach nieboszczki komuny wyciąg krzesełkowy, z którego – nieświadomy - skorzystałem tylko raz. Jest przeraźliwie wolny, często zatrzymujący się. Dwudziestostopniowy mróz uczynił podróż na szczyt wyjątkowo uciążliwą.
Brak łatwego połączenia między trasami narciarskimi, wskutek czego konieczne jest uciążliwe podchodzenie "jodełką" z Hali Szrenickiej, lub z nartami na plecach. Dodatkowo wszystkie wyciągi orczykowe wyłączane są w jednym czasie, przez co turyści korzystający z orczyków na Hali Szrenickiej popadają w pułapkę i aby dołączyć do nartostrady umożliwiającej zjazd muszą podchodzić kilkaset metrów z nartami na plecach. Ponadto brak przy peronach wyciągów zegarów, nawet przy automatach kontrolujących wejście. Rozwiązaniem najprostszym problemu byłoby zamykanie wyciągów na Hali o dziesięć minut wcześniej niż przy tzw Świątecznym Kamieniu, bo o zainstalowanie najprostszego wyciągu typu "wyrwirączka" nie śmiałbym marzyć, jako że - moim zdaniem - przerasta to wyobraźnię właścicieli stacji narciarskiej. Zwróciłem na to delikatnie uwagę "władzy". Zostałem pouczony, że "przecież pisze na dole". Podziękowałem za wiarę w moje umiejętności czytania ze zrozumieniem. A co z obecnymi tam i wtedy Duńczykami?
Parkingi o pojemności niewystarczającej. Te położone bliżej wyciągu płatne w automatach akceptujących tylko monety!! Automat rozmieniający jeden, sprzedawcy nagabywani o zamianę na drobne - wściekli. Moja rada - kupić batonik za 2.30 zł i zapłacić stuzłotówką. Problem łagodzony jest ad hoc przez obsługę, rekrutowaną zapewne sezonowo spośród miejscowych "ptoków". Chętnie akceptują banknoty do kieszeni, po czujnym rozejrzeniu się uprzednio na lewo i prawo (zaobserwowane). Ponadto parkingowi dowartościowują klientów adresując ich uprzejmie i często na wyrost "szefie" lub "kierowniku". Na parkingu miejskim, bezpłatnym, dwa wydzielone miejsca dla niepełnosprawnych zajęte są najczęściej przez prywatne samochody instruktorów narciarskich. Zagadnąłem taką jedną parę w strojach służbowych, wysiadającą z okazałego landrowera, usiłując niedyskretnie dociec jakim to schorzeniem są dotknięci. Zbyli mnie wzruszeniem ramion, a przecież mogli grubym słowem potraktować, albo ryja oklepać. Ale łagodni byli, wszak to najczęściej polska, młoda inteligencja, często studenci, a może nawet absolwenci uczelni wyższych, co z tego, że zapewne sportowych? Tak mi się wydaje, że instruktor narciarski w Szklarskiej zajął pozycję, jaką w okresie Funduszu Wczasów Pracowniczych krzepko dzierżył wszechwładny kaowiec.
Grube i tłuste kolejki do kas, które akceptują jedynie gotówkę. Bez kolejki podchodzą często "uprzywilejowani", znający panią Krysię lub Zosię z kasy. Kiedy po jednym z uprzywilejowanych, który zakupił coś z pięć kilkudziesięciokarnetowych pakietów zapewne dla jakiejś szkoły (samo liczenie gotówki ile trwało!), usiłowała mi wejść przed nos grupa instruktorów narciarskich, zapytałem ich: jakim prawem? Pani Krysia z okienka przyjęła postawę neutralną, instruktorzy powołali się natomiast na "prawo zwyczajowe". Zmieniłem zatem to prawo, o czym poinformowałem zainteresowanych, a korzystając z ich szoku (gęby mieli o tak "O" przez chwilę otwarte) skipass nabyłem, pouczając stojącego za mną pokornie normalnego zarabiacza tak samo dobrych pieniędzy jak moje: "a pan jak tam już sobie chce".
Zastanawiałem się co mi ta atmosfera w narciarskiej Szklarskiej Porębie przypomina i oto wpadłem: toż to niepowtarzalna atmosfera wczasów FWP, kiedy to wczasowicz był daleko za kierownikiem ośrodka, kaowcem, panią kucharką, panią kelnerką i panią sprzątaczką. Tym ze Szklarskiej do łba przesiąkniętego komuną nie przyjdzie, że skoro mają półgodzinną kolejkę do dwu stoisk z goframi, to powinni otworzyć ich sześć, a nie narzekać i leżeć "na bezrobociu". Tam ciągle żywa wydaje się być mentalność kołchozowa, "ino mi się nie chce chcieć". Klient i tak im przyjdzie, a jaka była radość, gdy wiatr unieruchomił wyciągi! Jak poweseleli!
Wniosek: OMIJAĆ!!! OMIJAĆ SZEROKIM ŁUKIEM! O niebo lepiej jest na przykład w Kotlinie Kłodzkiej. Lub do Czech! Albo na Słowację, ale nie do tej zapyziałej, pszenno-buraczanej Szklarskiej Poręby! To najlepszy sposób na ożywienie nadzoru właścicielskiego, przez kieszeń - pod czerep rubaszny.
Zasypało mnie śniegiem, więc w chwili wolnego napisałem. A jeszcze wszedłem do księgarni, gdzie przekartkowałem okazałą książkę o historii Szklarskiej Poręby, zwracając uwagę na obficie opublikowane fotografie sprzed wojny. Były tam okazałe pensjonaty, posesje, domy wczasowe, restauracje. Przy hotelu górskim nad Śnieżnymi Kotłami (dziś ruina i stacja przekaźnikowa) szkoła szybowcowa była. Naturalny tor bobslejowy i saneczkowy. Skocznia narciarska. Trasy zjazdowe. Pociąg do Szklarskiej i dalej przez Jakuszyce. Drogi lepsze jak dzisiaj. Czysto… Porządnie…