Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'uzbeczki' .
-
Post24 Kabul Dziewiętnastego września Kabul to jest dla mnie miasto, gdzie można wypocząć. Człowiek czuje się tu prawie jak w domu. Mamy już połowę drogi za sobą. Dużo jest tu teraz Polaków. Zwęszyli interes. Kupują kożuchy i inne rzeczy. Nawet starsze panie się tu zapuszczają. Dojazd nie jest trudny, jak się załatwi samolot przez ZSRR i ma się lekki bagaż. Kabul się zna. Na bazarze Sikhowie wymieniają walutę. Trzy i pół rubla za jednego dolara. Czterdzieści trzy i pół afgani za jednego zielonego. Chustki kaszmirowe, które świetnie idą w Termezie, kosztują 135 „afsów”(afgani). Uzbeczki powariowały na ich punkcie. Poprzetykane „złotymi” nitkami idą jak woda. Produkcja zdaje się japońska. W każdym razie robią je znacznie dalej na wschodzie. Przebicie jest kilkukrotne, takie mamy informacje od kolegów alpinistów. Mimo długich targów handlarze nie chcą spuścić. Kupuję cztery chustki. Andrzej zaś dwadzieścia. Po południu przychodzi do nas chłopak, pełniący rolę menedżera hotelu. Ma dziecko chłopca, siedmiomiesięcznego, który bez przerwy wymiotuje i ma biegunkę. Był z nim trzy razy u lekarza i nie pomogło. Mówi, że bardzo lubi małego. Rozumiemy z Andrzejem jego uczucia. Też przecież jesteśmy ojcami. Tłumaczę mu, że jest niebezpiecznie dawać dziecku leki, gdy się nie jest lekarzem. Widocznie jednak ma duże zaufanie do Europejczyków. Mamy tylko Mexaform i węgiel. Mexaform jedna czwarta tabletki, trzy razy dziennie. Potłuc i zmieszać z mlekiem. Wieczorem sprzedaję na bazarze aparat fotograficzny Leszka, kolegi, z którym pracuję w biurze projektów. Kupuję za to trzy chustki. Pożegnalna kolacja. Kebab i herbata. Dyskutujemy z chłopakami hotelowymi. Chcemy się obudzić o czwartej trzydzieści. Obiecują, że obudzą. Wcale w to nie wierzę. Mazar-i Szerif 20.09 Obudziliśmy się dlatego, że Andrzeja bolał brzuch, po wczorajszej kolacji. Te bóle są spowodowane gwałtowną zmianą odżywiania. Jarskie w Indiach i ostre. A tu baranina z tłuszczem. Bardzo zresztą sycąca. Autobus już stał, jak przyszliśmy. Pełny Afgańczyków i pełen bagażu na dachu. Rano w Kabulu już jest chłodno. Jesień i dwa kilometry nad poziomem morza robią swoje. Od okna ciągnie zimny wiatr. Ładny wschód słońca. Wjeżdżamy w dolinę pod Salangiem. Szczyty już są oświetlone słońcem, a w dolinie jeszcze cień. Wszystkie czajchany zamknięte. No cóż ramadan! Przełęcz Salang, a ściślej kilkuset metrowy tunel pod przełęczą. Strategiczna droga, łącząca północ kraju z Kabulem. Zimno. Za przełęczą mały postój. Jemy zimny Pulao. Zjazd w dolinę rzeki Kunduz. Na polach trwa zbiór ryżu. Tu ryż zbiera się chyba tylko raz w roku. Klimat jest w zimie ostry. Krajobraz dookoła jest smętny. Zniknęły resztki zieleni. Wszystko zżółkło, spopielało. Nawet drzewa, w pobliżu domów, są pokryte kurzem. Wszędzie kurz. Afganistan w jesieni jest zakurzony. Mijamy miejsce naszego biwaku z przed trzech lat, następnie miasteczko Chulm i dojeżdżamy do Mazare-i Szarif. Herbaty, oczywiście nie ma. Dopiero po szóstej. Miasto jest bardziej ortodoksyjne niż Kabul. Jutro przeprawa przez Amudarię. Rosjanie obiecali nam, że zabiorą nas do portu. Wieczorem zjadam świetną zupę. Niezbyt tłusta o smaku zupy ogonowej z torebki. Do tego kawałki baraniny i sałatka z pomidorów. Zupę je się z chlebem. Tutejszym. Widzę ją po raz pierwszy. Może ją jedzą tylko w czasie Ramadanu. Potrawy w czasie postu różnią się, jak mi się zdaje, od codziennych. Widzę gdzieś zsiadłe mleko. Jedzą winogrona. Dużo się teraz piecze specjalnych placków i ciast. W pozostałym okresie jedli tylko Pulao i Kebab. 21.09 Rano awantura z posługaczem w tym dennym hotelu. Woda jest tu tylko okresowo i nie podoba mu się, że się za długo myję. Jest tak bezczelny, że ogląda mnie od strony ustępu. Może jest ciekawy, jak wygląda nie obrzezany facet. Mam ochotę mu przylać, ale to mogłoby opóźnić nasz wyjazd. Rosjanie nam robią niemiłą niespodziankę. Autobus jest pełny i nas nie biorą. Do Termezu jedzie teraz większa grupa Polaków. Razem jest nas dziewięć osób. Załatwiamy za osiemset „afsów” autobus. Mamy z Andrzejem tylko dziewięćdziesiąt. Resztę nam pożyczą rodacy, ale w zamian za ruble. Amudaria bardzo opadła. Wyszły ogromne łachy. Lodowce w górach przestają się topić. W Hindukuszu Wysokim zbliża się zima. Góry to przecież siedmiotysięczne. Kuter lawiruje między łachami. Polaków jest na nim jest szesnastu, reszta Rosjanie. Po odprawie granicznej i celnej na radzieckim brzegu, szukamy z Andrzejem hotelu. Niestety nie ma miejsc. Mamy jeszcze do spuszczenia chusteczki. Cenna rzecz. Szybko dowiadujemy się, gdzie można je sprzedać. Wiozą nas tam samochodem. Andrzej dość dobrze mówi po rysyjsku i podpuszcza Uzbeka, że chcemy się napić herbaty. W rezultacie przynosi Pulao, Nany(placki) i zieloną herbatę. Do tego wymuszamy na nim koniak. Potem następuje handel. Chusteczki oceniają kobiety. Są właściwe, te które tu idą. Ponieważ w Kabulu były różne. Tęga Uzbeczka sięga za obfity biust i wyjmuje gruby, zwinięty plik rubli i odlicza Andrzejowi i mnie odpowiednią sumę. Niewiele jej z niego ubyło. Tyle rubli jeszcze nie miałem, to dla mnie prawie fortuna. Rano pojedziemy sobie na lotnisko. Kupimy za to bilety do Baku przez Taszkient. Czytałem już coś o Baku. Stolica ropy nad Morzem Kaspijskim. Wieże stoją podobno w morzu. Dla inżyniera - takiego jak ja – ciekawostka techniczna. Chwalono tam też ładne, stare miasto. Nocujemy u uzbeckiej rodziny.
-
- 2
-
- chustki kaszmirowe
- zakurzony afganistan
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami: