Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Zagronie, wspomnienia

  • wpisów
    86
  • komentarzy
    70
  • wyświetleń
    13 250

Egzotyczny Iran_cd7


Zagronie

319 wyświetleń

 

Dwudziesty lipiec.

 

Nie był to nadzwyczajny wypoczynek. Twardo, bo bez materaców.  A jak ktoś się przewracał, to budził pozostałych. Dochodzimy do wniosku, że skoro są jajka po pięć rialsów, to warto ich kupić więcej na śniadanie. Mają dużo kalorii. Wprawdzie Jacek twierdzi, że znajomy profesor opowiadał mu, że tylko jedno jajko na dobę przyswaja organizm człowieka. Będąc u siebie w domu, na  Kozłówku, skłonny byłbym w to uwierzyć. Tu nie wierzę. Nasze śniadanie składa się z dwudziestu jaj na twardo, puszki pasztetu, paczki ciastek i gorzkiej herbaty. Tej ostatniej gotujemy tyle, aby starczyło do Teheranu. Chleba oczywiście żadnego nie ma. Co za świństwo –myślę sobie - jedząc  jajko posmarowane pasztetem. Po śniadaniu stawiamy namiot, bo trzeba gdzieś zostawić, to co ze sobą mamy. I kąpiemy się w basenie. Niektórzy z nas mają psychiczne opory. Ameby? Dobrze, ale zęby już myliśmy!

 

Wykąpani i odświeżeni możemy jechać teraz do miasta, czyli Teheranu. A jedziemy tam, aby zobaczyć, czy nie przyjechały nasze bębny. W przypadku, gdyby się pojawiły, musimy je zawieść do ambasady. Upał coraz gorszy. Rano było przyjemnie. Z bramy campingu wychodzi się wprost na szosę, która prowadzi z Teheranu do Saveh. To ma być ta stara droga. Żeby jechać do miasta trzeba przejść na drugą stronę szosy. Tam jednak nie ma cienia. Wystarczy do machania na samochody jedna dyżurna osoba. Reszta czeka przy campingu pod drzewem. Ruch na szosie jest duży. Co chwilę przejeżdżają ogromne ciężarówki. Niektóre wyładowane bawełną tak wysoko, jak tylko można sobie wyobrazić. Krajobraz nie jest czarujący. Kilka osmolonych u góry kominów  fabrycznych. I wysoki mur otaczający ten zakład. Niedaleko nas grupa małych, glinianych domków, bez drzwi i okien tylko z otworami wejściowymi.  O dachach w kształcie kopułek. Kopułkę można wylepić  bez kawałka drewna. A drzew w Iranie   jest jak na lekarstwo.

 

Jesteśmy na dalekim przedmieściu Teheranu od jego strony południowej, pustynnej. Horyzont zamyka od północy potężny mur górski Elbursu, z dominującym nad miastem szczytem Towczal, mającym prawie cztery tysiące metrów nad poziomem morza. Sam Teheran jest położony - jak wynika to z jego planu -  na wysokości od tysiąc sto do tysiąca sześćset metrów. Wysokość ta powoduje, że  noce są nawet lekko chłodne nad ranem. Mieliśmy okazję tego doświadczyć dzisiaj rano. Za to jak jest w południe - lepiej nie mówić. Ryśka, która bohatersko wystawiła się na słońce, zatrzymała mikrobus. Ładujemy się do niego, zachęceni przez konduktora w cywilu. Ile - pada z naszej strony, pytanie po angielsku? Pięć. tomanów? Nie, rialsów! Razem dwadzieścia pięć rialsów. No to ładnie wczoraj wieczorem zapłaciliśmy. Dziesięć razy więcej. A oni jeszcze - daj mu te pięćdziesiąt! Jednak, mimo to,  się nam opłaciło. Taksówka plus camping wyniosły razem nieco więcej, niż hotel dla jednej osoby.

 

Mikrobus co chwila się zatrzymuje. To ktoś wsiada, to inny wysiada. Dla nas to małe odkrycie. Nie ma przystanków, wystarczy machnąć ręką lub wyrazić chęć wysiadania i mikrobus staje. Jedziemy ulicą  Shirokhorshid. To nie ta sama ulica co - Pahlawi, Tacht-e-Jamshid, czy Fisher Abad. Tamte to są ulice śródmieścia, a ta jest peryferyjna. Mijamy dużo warsztatów mechanicznych. Taki warsztat, to też opisywana już wnęka w budynku. Część „załogi” warsztatu pracuje nawet na chodniku .  W ogóle to chodniki wydają się być przeznaczone raczej do handlu i jako miejsca pracy, a nie do spacerów. Nasz autobus kończy jazdę na placu Gumruk. Z planu wynika, że do stacji kolejowej jest niecały kilometr. Przed stacją się rozdzielamy. Dziewczyny z Jackiem pędzą do restauracji. Wiedzą co dobre, coca-cola, klimatyzacja. Ja z Januszem idziemy do bagażowni. Z daleka widać, że są nasze kochane bębenki. Koniec z jedzeniem jajek z pasztetem, którego zresztą nie ma. Dziś się „odkujemy”.  Jeden z robotników wywozi je na rampę.  Żąda za ta przysługę dwa  tomany. Bezczelność! W  Dżulfie dostali prawie osiem dolarów. Jestem jednak tak ucieszony, że się załamuję i mówię do Janusza - daj mu, niech się odczepi. Janusz jest twardy - nie da.

 

Przychodzi Jacek i zaraz wraca po nasze panie. My tymczasem targujemy się z taksówkarzami. Coś dzisiaj strasznie dużo żądają. Piętnaście, dziesięć tomanów. Wczoraj jechaliśmy przecież za pięć. Może bębny to spowodowały?  Wreszcie jeden decyduje się jechać za sześć tomanów.  Jedziemy - ja znów w szoferce. Trochę mi się ta jazda nie podoba. Mam na kolanach plan miasta i widzę, że jakoś dziwnie jedziemy. W końcu on przecież wie jak jechać - myślę. W końcu stajemy przed jakimś dużym budynkiem. Rzut oka na plan. To jest, to jest…Główna Kwatera Policji. Kierowca daje mi do zrozumienia, żebyśmy wysiadali. Powtarza bezustannie - police, police. Jak to?  Przecież my chcemy jechać  do Polskiej Ambasady. I nagle olśnienie! On sobie pomylił Polish Embassy  z  police - policja. Dokoła nas zebrał się tłum gapiów. Jest nawet kilku policjantów. Dyskusja, żeby nie powiedzieć awantura, jest bardzo żywa. Wreszcie jedziemy, ale tylko kawałek dalej, w jakąś boczną uliczkę. Koniec jazdy, nie pojedzie dalej. Wyładowujemy bębny i taksówkarz odjeżdża obrażony - oczywiście bez forsy.

 

Chowamy się do cienia. Ustalamy na planie, gdzie jesteśmy. Nie jest źle. Bliżej mamy stąd do ambasady, niż ze stacji kolejowej. Za cztery tomany powinniśmy tam dojechać. Usiłujemy złapać jakąś taksówkę bagażową. Nie wiele ich tu jeździ. Łapanie wygląda  w ten sposób - pokazuję kierowcy na planie Teheranu miejsce, gdzie jest Polska Ambasada. Wymawiając nazwę ulicy Tacht-e-Jamshid(tachtedżamszid). Już nie Polish Embassy(pouliszembesy). Następnie pokazuję na bębny i na cztery postacie, siedzące w kucki, w cieniu pod murem. Pytając się - ile? Ceny w granicach piętnastu tomanów. Ja proponuję trzy. Wyrozumiały uśmiech kierowcy kończy dyskusję. Trzeba będzie, widocznie, podnieść stawkę. Minęło południe. Cień pod murkiem zrobił się bardzo malutki. Wiecie co - mówi Janusz. Może byśmy pojechali na Demawend. To nie ma sensu mówię. Właśnie chcemy to przedyskutować. Pojedziemy do Puluru - miejscowość, z której można iść na Demawend - dzisiaj. A do IMF pójdziemy w poniedziałek. Nie ma sensu, bo nie mamy listu polecającego pod Demawend.  Ale to nawet nie jest takie ważne. Natomiast nie jesteśmy zaaklimatyzowani, a góra ma prawie pięć tysięcy siedemset metrów. Nikt z nas nigdy nie był na takich wysokościach. A jak próba się załamie, to czy będziemy mieli później siły i odporność psychiczną, żeby jeszcze raz próbować? No to nie jedziemy- zadecydowaliśmy.

 

Siedzimy pod tym murem już dość długo, popijając herbatę z baczka. Jeszcze jedna próba zatrzymania taksówki bagażowej. Oo! Co za spotkanie? Góra z górą…To nasz wczorajszy taksówkarz. Spojrzał fachowym okiem bębny i padła liczba dziewięć tomanów. Odzywka z naszej strony - cztery. Staje na sześciu plus kilka łyków naszej herbaty. Jadę obok niego.  Pochodzi z Tebriz. Teheran mu się nie podoba. Twierdzi, że jest „not good”, nie dobre miasto. Zatrzymaliśmy się przed budynkiem ambasady. Bębny trzeba będzie przenieść do piwnicy, gdzie odbędzie się przepakowywanie. Spróbujemy jeszcze raz prosić sekretarza o nocleg w ambasadzie. Janusz absolutnie nie chce iść do niego. Widać jak mu wczoraj dopiekł. Idę z Elżbietą. Przyjmuje nas starszy siwy pan.  Zaczyna się rozmowa od informacji z naszej strony, jak przedstawiają się nasze sprawy w IMF, gdzie mieszkamy, co zamierzamy dalej robić.  Zostawiamy mu na kartce papieru nasz program działania w Iranie. Z kolei pan sekretarz roztacza przed  nami wizje, co by było, gdybyśmy nie byli „dziką” wyprawą. Samochód specjalny w góry i jeszcze inne takie przyjemności. Wiemy, że jesteśmy „dzicy”. Ale też wiemy bardzo dobrze, z doświadczeń innych, jak trudno jest w kraju nawiązać oficjalny kontakt z obcą federacją górską. Wszystko idzie przez Warszawę, musi się mieć tu poparcie. Nic dziwnego, że ludzie kombinują, aby tylko wyrwać się w jakieś bardziej egzotyczne góry. Ale pan sekretarz jest z dyplomacji z Warszawy i takie przyziemne sprawy są mu z pewnością obce.

 

Atmosfera stała się nawet miła. Żegnamy się dziękując za pomoc. Tu w myśli mam znak zapytania - jaką? Wydaje jednak nam się, że to dyplomacja z naszej strony tak podziękować. I jeszcze jedna prośba do pana - czy nie można by spać w ambasadzie? Dojazd z campingu jest niewygodny. Nam o dojazd nie chodzi, tylko o rialsy.  Mamy sprzęt biwakowy, to nam wystarczy byle taras. Niestety pokoje gościnne mamy zajęte. Jak byśmy chcieli w nich spać? Ale tylko o tym może decydować ambasador. W myśli - dziwne?  Aż ambasador! Czyli – nie, ale dyplomatyczne. Schodzimy do piwnicy. Piwnicę w ambasadzie, gdzie trzymamy nasze rzeczy,otwiera nam młoda dziewczyna. Jest córką jednego z pracowników. Chodzi do angielskiej szkoły i opowiada nam, że w Teheranie była w tym roku ostra zima. Śnieg spadł nawet w marcu.  Z pięciu bębnów dwa zabieramy ze sobą w góry, a trzy zostaną w ambasadzie  na późniejszy okres. Trochę źle zrobiliśmy, żeśmy nie spakowali, od razu w Krakowie, bębnów na poszczególne okresy pobytu. Góry, zwiedzanie Iranu i powrót. To była moja wina.

 

Kiełbasa nam spleśniała, ale może da się ją wykorzystać. Panwit  też zrobił się niezbyt świeży. Część żywności zabieramy na camping. Będziemy mieli dzisiaj pyszny obiad. Do campingu najłatwiej będzie dojechać z placu Gumruk. A do placu Gumruk nie najłatwiej, ale za to najtaniej - dojdzie się piechotą. Znów, jak wczoraj zaskakuje nas zmrok. Wychodząc z ambasady było jasno, dzień. Dochodząc do  placu Gumruk mamy wieczór. Dowiadujemy się, że obok placu na ulicy Mohlavi są dwa dworce autobusowe. Dworcem jest małe podwórze, gdzie stoi kilka autobusów i mikrobusy - zwane tutaj „mynybasy”. Obok podwórza, od strony ulicy znajduje się mały kantorek, gdzie można kupić bilety. Którym autobusem można dojechać do campingu? Tym pytaniem zaczepiamy po kolei ludzi. Po chwili w naszą sprawę jest zaangażowanych kilka osób. Ktoś nas kieruje do sąsiedniego dworca. Stamtąd inny znów przeprowadza nas w poprzednie miejsce. Wiemy tylko, że chcemy jechać na camping, i że znajduje się przy starej drodze do Saveh - „old  road to Saveh”. Wreszcie ktoś - chyba kierowca - wskazuje nam autobus, który jedzie do miejscowości Tanakrod i widocznie przejeżdża obok campingu.

 

„Nasza” linia autobusowa jest biedna. Ma kiepski i położony w ubogiej dzielnicy dworzec. Obsługuje okolice Teheranu i wozi biednych ludzi. A jakich biednych? To mamy okazję teraz zaobserwować. W autobusie siedzą chłopi z okolic Teheranu i mieszkańcy dalekich przedmieść tego parterowego miasta. Niektórzy z nich, wykorzystując wolne chwile, przesuwają między palcami paciorki tasbihu(różaniec muzułmański). Modlą się przeważnie starsi, chociaż  spotkaliśmy młodych ludzi modlących się w ten sposób. Jakiś człowiek sprawdza bilety. Sprawdziwszy - wysiada. Wsiada za to kierowca i autobus  wyjeżdża na ulice Mohlavi. Mijamy plac Gumruk i jedziemy w stronę miasta Karadaj. Na ulicach kwitnie handel. Palą się jaskrawym światłem przenośne gazowe lampy. W ich świetle piętrzą się na dwukołowych wózkach góry brzoskwiń, winogron, arbuzów, pomidorów. Kiedy to oni wszystko sprzedadzą?  Kupujących jest dużo, ale chyba nie na tyle, żeby  to wszystko do jutra zniknęło. Sami mężczyźni. Mężczyźni sprzedają i mężczyźni kupują. Co chwila autobus się zatrzymuje. Ktoś wsiada, ktoś wysiada. Konduktor, ale inny niż na dworcu inkasuje pieniądze, nie wydając żadnych biletów.

 

Opuszczamy główna drogę i obok szosy pojawiają się znaki campingu. Dobrze jedziemy. Pierwszą rzeczą, jaka mamy do zrobienia, to herbata. Morze herbaty. Chce nam się wszystkim znów potwornie pić. I pijemy po litrze na głowę, po półtorej. Jedzenie nieważne, tylko pić. Świetna jest zupa. Dostarcza wody i kalorii. Po tym obiedzie i kolacji zarazem, korzystamy z prysznicu. Na niebie pojawiają się, tak jak wczoraj, baranki. Za murem campingu rozlega się dziwne wycie. Samolot startujący, czy też po wylądowaniu? Nie, to pociąg z lokomotywą spalinową. Bo tu obok campingu jest tor kolejowy. To ma być egzotyka? Słychać cykady i tak się kończy dla nas drugi dzień w Teheranie.

1 komentarz


Rekomendowane komentarze

Dodaję zdjęcia campingu w Teheranie.   Na pierwszym - po naszej pierwszej nocy w tym mieście. Patrząc na zdjęcia można odnieść wrażenie, że byliśmy w raju.  Na pewno, w porównaniu z najbliższym otoczeniem campingu.

W taki sposób będę załączał  dodatkowe zdjęcia do kolejnych  opublikowanych postów.  Nie miałem, niestety,  wszystkich przeźroczy w Wadowicach, tylko w Koninkach.  Przepraszam - tak wyszło.

Zagronie

camping_dzień pierwszy.jpg

Camping_jace i Rysia.jpg

Teh_camping.jpg

  • Like 4
  • Thanks 1
Odnośnik do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...