Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Zagronie, wspomnienia

  • wpisów
    86
  • komentarzy
    70
  • wyświetleń
    13 252

Zagronie

289 wyświetleń

       

Pierwszego sierpnia.

 

Szaro i mokro. Jacek już wstał i stoi obok namiotu. Na przeciwległym zboczu, nad potokiem pasą się owce. Pastuch zdziwiony niezwykłym dla niego widokiem, długo przygląda się naszym namiotom. W ręce ma długi kij, na nogach te niby kalosze, widziane już u mulników. Nędzne spodnie  i koszula dopełniają reszty. Jest to stary, chudy człowiek, o ciemnej cerze. Jacek zabiera się do rozpalania Juvla. Ugotujemy zupę, zwiniemy namioty i walimy do Rudbarak - proponuję. Oczywiście - kiwa głową. Mży. Zimno. Owce już zniknęły. Poszły niżej ze swoim panem. Dosyć wysoko jeszcze jesteśmy. Z pewnością wyżej od naszych tatrzańskich Rysów. Zwijam z Rysią namiot. Szukam naszych czekanów. Wreszcie są pod namiotem Janusza i spółki.

 

Pozostała nam do zrobienia najtrudniejsza rzecz - przeprawa przez potok. Skakanie z kamienia na kamień wykluczone. Może bez plecaków by się dało. Pierwszy przeprawia się Janusz, dzielnie przechodząc w butach. Potem w tenisówkach idzie Ryśka, a Janusz wraca po Elżbietę. Usiłuję przejść boso, ale szybko rezygnuję z tej próby. Woda jest lodowata, kamienie śliskie i prąd piekielnie silny. Wreszcie jesteśmy po drugiej stronie. Zmieniamy z żoną szybko buty na cięższe i idziemy. Pozostali nas dogonią. Musimy iść szybciej, aby się rozgrzać. Na ścieżce błoto, wymieszane  przez setki małych racic. W dalszym ciągu mży i jest zimno. W dole szumi potok. Ścieżka jest przepaścista. Pozornie nic trudnego. Ale wystarczy moment nieuwagi, poślizgnięcie się, plecak waży ze czterdzieści kilogramów i nieszczęście gotowe. Nic nie uratuje przed znalezieniem się w potoku dwieście metrów niżej. W trudniejszych miejscach pomagam Rysi czekanem.

 

Chałupa pasterska. Przez dach wydobywają się z niej kłęby dymu. Jako nieznajomi zostajemy obszczekani przez sforę psów. Pastuch przygląda nam się z ciekawością. Docieramy pod mały okap skalny. Przebieramy się. Mokre ciuchy wędrują do plecaka, z wyjątkiem drugich butów Rysi, które zatoczywszy piękny łuk lądują w potoku. Wykończyły się zupełnie. Wkłada „Zawraty” dobre na śnieg i skałę, ale nie na marsz po ścieżce. Dogania nas reszta i też zaczyna się przebierać. Po drugiej stronie potoku kilku ludzi niesie wiązanki chrustu. Znaleźliśmy się w strefie pierwszych drzew. Idziemy dalej. Vandaraban. Przechodzimy chwiejny mostek na potoku Sardab. Dolina Sarczal pozostała już  za nami. Do Rudbarak mamy około czterech godzin.  Jeden tubylców zmaga się obok ścieżki z dużym pniem drzewa. Używa do tego celu szerokiej bardzo siekiery o wymiarach tasaka. Na stokach pasą się konie. Dwa z nich spłoszone, przez nas przed chwilą, pomknęły w dół doliny. Deszcz ciągle mży. Nasze suche niedawno ubrania, namakają znowu. Gór zupełnie nie widać, tylko najbliższe stoki. Wszystko otulają nisko wiszące chmury.

 

Prawdopodobnie taka pogoda panowała tutaj, w czasie całego naszego pobytu pod Alam Kuh. Widzieliśmy przecież ciągle, w stronę Rudbarak, tą wiszącą pod nami warstwę chmur. A sto kilometrów na południe, po drugiej stronie gór, jest ciągle słońce i czterdzieści stopni.  I  tak  dzień, za dniem, bez nadziei na deszcz. Tu nad Morzem Kaspijskim woda, zbierana przez cały rok, utworzyłaby słupek o wysokości dwóch metrów, a tam za górami  - o wysokości dwudziestu pięciu centymetrów! Tu jest zielona oaza, a tam prawie pustynia. Na razie jesteśmy przemoczeni, i  mamy dosyć chłodu,  i wody. Ale jeszcze tylko kilka dni i będziemy z powrotem w Teheranie, gdzie tęskniliśmy za zimnem i górami. Akopol. Tak nazywa się to miejsce na mapie. Na nasze spotkanie  wybiega grupka dzieci wołając - mister tea, tea! Odpoczywamy już coraz częściej. Przestało padać. Widać już pierwsze domy Rudbarak. Na drodze błoto. Pięcioro, wychudłych i przemokniętych  ludzi, wlecze się w kierunku domu pana Nagavi.

 

Gospodarz domu osobiście pomaga nam wnieść plecaki na werandę. Dom pana Nagavi jest   bez porównania  okazalszy, niż  inne domy we wsi. Jak przyjemnie jest chodzić boso po dywanach, zostawiwszy te ciężkie, przemoczone buciory przed drzwiami. Do pokoju zostaje wniesiona lampa, i mały piecyk na naftę, i parafinę. Lampa jest lampą Alladyna - jak zapewnia pan Nagavi.  Trochę to zapewnienie psuje napis na szkiełku „made in England”.  Młodsza generacja Nagavich rozwiesza sznury po pokoju. Ten pokój, w odróżnieniu od tego, w których poprzednio spaliśmy, posiada lepsze wyposażenie. Oprócz dywanów, to na ścianach wiszą kolorowe ilustracje przedstawiające Szacha i kilka meczetów. Na dworze znowu leje. Siedzimy po turecku dookoła małego plastykowego obrusiku, z wymalowanymi meczetami w jaskrawych kolorach. Na obrusie znana już nam kolacja po irańsku. Dziś już nie mamy skrupułów, czy wypada wszystko zjeść. Jesteśmy porządnie głodni.

 

Po kolacji wpisujemy nasze górskie „osiągnięcia” do dużej książki, którą przyniósł pan Nagavi, razem z małą walizeczką. Pieczołowicie trzymaną przez miłego gospodarza. Za oknem leje, a my rozmawiamy, siedząc na dywanach, ze starym przewodnikiem górskim.  Czarnym, niskim chłopem ze wsi Rudbarak. Położonej tysiące kilometrów od Polski, gdzieś na Środkowym Wschodzie, u stóp potężnych gór Elburs. Pan Nagavi  jest dumny ze swoich sześciu synów.  Jest dumny, że w jego domu nocował kiedyś brat, albo szachowej, albo Szacha. Już nie pamiętam. Jest także dumny - może najbardziej - ze swojej walizeczki, której zawartość tworzą listy, kartki pocztowe i zdjęcia skierowane do pana Safara przez ludzi z całego świata.  Ludzi, którzy kiedyś zetknęli się z nim i z Elbursem. To mu imponuje. I w tej wiejskiej społeczności stanowi o jego prestiżu i poważaniu przez współziomków. Nie mówiąc o pieniądzach. Z jeszcze jednym ciekawym człowiekiem mamy okazję rozmawiać tego wieczoru. Pan Nagavi przyprowadza do nas irańskiego biologa z jakiegoś instytutu w Teheranie, kierującego małą ekspedycją w górach. We wszystkich możliwych miejscach suszy się nasz dobytek. Gaśnie lampa Aladyna i szum deszczu kołysze do snu nasze obolałe ciała.

 

Zdjęcia:

1.   Wracamy z  pod Alam Kuh.  Wieś Rudbarak - 1250 m npm.  Droga wzdłuż potoku Sardab. 

2.   Wiejska uliczka w Rudbarak. Domy kryte łupkiem.  Dość osobliwa konstrukcja ścian

Powrót  z gór.jpg

Wieś Rudbarak.jpg

Edytowane przez Zagronie

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...