Trochę się doszukujesz między wierszami i czytasz wszystko zbyt dosłownie. Bynajmniej nie miałem na myśli, że przejechałem bezpiecznie tysiące kilometrów w dół stoku tylko dzięki szczęściu - raczej zdrowemu rozsądkowi i pokorze do posiadanych umiejętności. Co do chłopaka chodzi o to, że radzi sobie bardzo dobrze jak na ten wiek i coraz rzadziej muszę startować po nim, żeby go mieć na oku a samemu jechać preferowaną prędkością, a jeśli już to niewiele. Rozumiem, że masz przed oczami rodzinę kamikadze sunących bezwładnie w dół po stoku, którzy cudem jeszcze żyją, ale według mnie to tak nie wygląda (napisałbym "mam nadzieję", bo przecież nie wiem jakie odczucia mogą mieć inni narciarze, ale pewnie wyciągnąłbyś znowu Freudowe wnioski 😛 ).
A, i jeśli myślisz że na takich trzęsących narciarzem RC4-kach da się jechać dłużej niż kilka skrętów to wyjaśniam, że nie, to nie jest już fun 🙂 Wyjście odrobinę poza strefę komfortu to chyba nie śmiertelny grzech - skąd inaczej wiedziałbyś, gdzie jest granica.