Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Zagronie, wspomnienia

  • wpisów
    86
  • komentarzy
    70
  • wyświetleń
    13 235

Zagronie

225 wyświetleń

Siódmego sierpnia

 

Rano. Zanim zacznie się ten piekielny upał, wyruszamy w kierunku Majdan-e-Szach. Bardzo miłe są dzieci w Isfahanie. Co kilka metrów jakiś mały berbeć  woła do nas - hallo mister, albo rzadziej - hallo madam! To ostatnie skierowane jest do Rysi. Idziemy ulicą w stronę przystanku autobusowego i bez przerwy odpowiadamy - hallo.  Plac Majdan-e-Szach jest wypełniony promieniami porannego słońca, przebiegającymi między budynkami, prześwitującymi pomiędzy gałęziami drzew. W słońcu błyszczy  pomarańczowo - niebieska kopuła meczetu szejka Lotfollaha. Kolor niebieski ma również woda w basenie na środku placu, niebo  i cały meczet królewski. Nie gorączkujmy się - wszystko po kolei. Najpierw zwiedzamy meczet szacha(królewski). Kilka danych historycznych. Meczet  zbudowany przez Ostad Ali Akbar-e-Esfahani na polecenie szacha Abbasa Wielkiego. Jest to największy meczet zbudowany za panowania Safawidów. Fronton bramy wejściowej zdobią cytaty z Koranu. Białe kufickie pismo, na niebieskim tle, biegnie  w górę po obu stronach wejścia.

 

Przez piękną  bramę wchodzimy na podwórze meczetu. Chodzimy po krużgankach, podziwiając śliczne kaszi. Właściwy meczet jest wewnątrz. Jego fronton zdobi wspaniała płyta przedstawiająca dwa pawie w kolorze szmaragdowym, z niebieskim wazonem pośrodku nich. Wewnętrzny ejwan(krużganek) wyłożony jest majolikowymi płytami, wspomnianymi kaszi, w tonacjach żółtych, niebieskich i zielonych. Stoimy pod olbrzymią kopułą. Do szczytu kopuły mamy dziewięćdziesiąt stóp. Podobno pod nią rozlega się, aż jedenastokrotne echo. Właśnie widzimy, jak irański tata demonstruje swojej pociesze figle echa. Tupią obydwoje o posadzkę, a pod kopułą jeszcze długo słychać tupanie. Dzieciak się cieszy. Podziwiamy olbrzymią kazalnicę wykutą z jednej bryły alabastru. Mihrab też jest wykuty z jednego bloku tego kamienia. W jednej z sal wystawa fotograficzna. Jego wysokość Szach Reza Pahlawi podczas różnych uroczystości religijnych. Szach modlący się z odsłoniętą, gołą piersią. Szach w jakimś świętym miejscu w otoczeniu notabli. I na dziesiątkach zdjęć Szach. Ile w tym pobożności, a ile wyrachowania politycznego - to trudno zgadnąć.

 

Marzy mi się takie ujęcie fotograficzne - na pierwszym planie duchowny muzułmański w turbanie, a w tle minarety i niebieska kopuła meczetu. Owszem - duchowni są i kopuła jest, tylko nie w takim układzie, jaki mi się podoba. Za to ten nie ma problemów. Ten - to jest malarz wykańczający pod kolumnami malutkim pędzelkiem swoje  arcydzieło. Wszystko tu jest - i kopuła, i minarety, i mędrcy w turbanach. Tonacja obrazka sina. Obok mniejsze „dzieło” czeka na klientów. Wychodząc z meczetu spotykamy przed wejściem wycieczkę  amerykańską. Towarzyszy im irański przewodnik. Nie wydają się być zbytnio zainteresowanymi jego objaśnieniami. Obok na murku siedzi  duchowny i przygląda się temu z obojętną miną.  Przed chwilą w meczecie spotkaliśmy również Amerykanów. Dwie panie i jednego pana w towarzystwie prywatnego przewodnika. Tamci byli bardziej zainteresowani. Przynajmniej panie, które zawzięcie fotografowały.

 

Idziemy w stronę pałacu Ali Ghapu(Kapu). Część obrzeża placu, między meczetem królewskim a Ali Ghapu, jest zajęta przez kowali. Ale jakich kowali! Słynna uliczka kowali z Sarajewa, ani się do nich nie umywa. Ogromne tace o średnicy jednego metra. Koronkowe, zdawało by się, wazy. Czajniki, samowary, dzbany na wodę. Wszystko to błyszczy czerwonawym kolorem miedzi, w wysoko już stojącym słońcu. Towar jest wyłożony na chodniku. Ogromny czajnik sięgający mi prawie do pasa. Wieżyczka zapewnie minaretu, wysoka prawie na trzy metry. Oczy błądzą po tych cackach kowalskiej roboty i po niebieskiej kopule meczetu, tworzącego tło tego niepowtarzalnego widoku. Kto robi te cuda, możemy się za moment przekonać. Mistrz siedzi przed warsztatem i ostrym rylcem rysuje na miedzianej blasze swoje wzory. W głębi warsztatu słychać stukanie malutkich młoteczków, które poruszają jeszcze dziecinne ręce. Mali chłopcy punkt, po punkcie, wykuwają te misterne wzory na  blasze, umieszczonej na grubym podkładzie z filcu. Powstanie z tego piękna taca.

 

Wchodzimy do pałacu Ali Ghapu. Po krętych schodach, których sklepienie i ściany ozdobione  są, nieco już startymi motywami roślinnymi, dostajemy się do sali osiemnastu kolumn.  Na środku sali znajdował się dawniej basen z wodotryskami. Pozostała z niego niecka, zbudowana ze znitowanych blach miedzianych. Kolejną atrakcją w pałacu jest sala skrzypcowa. W niej ściany i sufit pokrywają małe nisze w kształcie skrzypiec. Przez otwory w niszach płynęła muzyka, z innego pomieszczenia. Wykonywana przez orkiestrę  dla zgromadzonych w sali skrzypcowej pań. A pań w tym pałacu było dużo.  Podobno około dwieście  pięćdziesiąt. Pałac służył bardzo prozaicznemu przeznaczeniu. Był haremem szejka Abassa Wielkiego. Pod sklepieniem stoi rusztowanie i robotnicy konserwują  malowidła, powstałe z ręki Reza Abbassi, słynnego miniaturzysty z epoki Safawidów  i jego uczniów. Wychodzimy na najwyższe piętro. Pod naszymi stopami rozciągają się gliniane dachy domów Isfahanu.  W głębi, w rozpalonym słońcu, sterczy szczyt góry Soffe.

 

Zbiegamy w dół.   Teraz kolej na meczet - Shikh Lotfolah Mosque - szejka Lotfolaha, teścia  szacha Abbasa.  Zięć polecił zbudować ten meczet dla królewskiej rodziny. I być może to zadecydowało, że Mohammad Reza  budowniczy, nadał  mu zdecydowanie inny kształt, niż meczety dotychczas przez nas oglądane. Meczet nie ma podwórza, ani minaretu. Kopuła, z zewnątrz,  żółto-niebiesko-zielona należy do najładniejszych w Iranie. Przez biegnący łukiem korytarz wchodzimy do wnętrza, pod kopułę. Wnętrze, swoim pięknem, nie ustępuje wcale kopule. Dominuje kolor niebieski. Ściany meczetu zdobią napisy arabskie - katiby. Tajemnicze dla nas litery, biegną w górę po niebieskim tle, by skończyć się w szerokim zapisanym pasie biegnącym dookoła pod kopułą. Mihrab jest ozdobiony misternymi wzorami. Na te właśnie wzory - zwraca uwagę licznej wycieczce Francuzów - przewodnik. Większe elementy majoliki, jak na przykład kopuła, wykonywane były przez dawnych mistrzów majolikarstwa z płytek fajansu z namalowanymi wzorami. Wyższą formą tej sztuki było układanie wzorów z malutkich różnokolorowych kawałeczków fajansu, ściśle przylegających do siebie. Możemy się teraz przekonać, oglądając ten meczet, ile ta praca wymagała wyobraźni, precyzji i cierpliwości od jego twórców.

 

Kolejną  pozycją na dzisiaj w naszym planie zwiedzania  jest Czahel-Sotu. Czyli pałac czterdziestu kolumn. Zwany też pałacem na wodzie. Został zbudowany na rozkaz szacha Abbasa II.  Przed pałacem rozciąga się, być może najdłuższy basen na świecie. Sto dziesięć metrów długi, a szeroki na – szesnaście. Odbicie w wodzie zwielokrotniło liczbę kolumn, bo w rzeczywistości jest ich tylko dwadzieścia i stąd prawdopodobnie pochodzi nazwa pałac o czterdziestu kolumnach. Lub pałac na wodzie. Z kolei, w innej wersji, pałac miał  rzeczywiście czterdzieści kolumn, ale odbudowany po pożarze otrzymał ich tylko dwadzieścia.  Pałac służył Szachowi do oficjalnych przyjęć. Z krużganku, oficjalny gość szacha Abbasa Drugiego wchodził do westybulu, pokrytego lustrami, złożonym  z małych kawałków połączonych srebrem. Podążając tą samą drogą, którą chodzili kilkaset lat temu władcy tych ziem, wchodzimy do reprezentacyjnej auli. Ściany pokryte są malowidłami. Bitwa szacha Emaila pod Chalderanem. Szach Tasmab przyjmujący króla Indii - Homajuna. Uczta szacha Abbasa. Przed naszym wzrokiem wiją się gibkie tancerki, patrzą na nas otyli władcy tych ziem. Czerwienią - zwraca uwagę przekrojony melon.

 

Siedzę z Rysią pod kolumnami. Jacek poszedł w głąb ogrodu, w którym stoi pałac. Poszedł zobaczyć, co tam jest - jak się wyraził. Jesteśmy z Ryśką może mniej odporni na zmęczenie, lub mniej zapaleni. Z nieba leje się - oczywiście - żar. Zielonkawa woda basenu zachęca do zanurzenia się. Pomiędzy drzewami wiszą girlandy kolorowych żarówek. Pozostałość po Dniu Konstytucji. Zbliża się południe. Z głośnika umieszczonego w pobliżu, widocznie w jakimś małym meczecie, rozlega się wezwanie do modlitwy. Wraca Jacek. Wychodzimy na rozpaloną ulicę. Za nami zatrzaskują bramę do ogrodu. Pora na południową sjestę. Tylko nie dla nas. Nogi nas wiodą do Iran Peymy, po bilet autobusowy do Szirazu. Po drodze wykorzystujemy każdy kawałek cienia, prześlizgując się przy ścianach domów, pod drzewami. Prawie każde biuro linii ozdabiają dwa portrety-Szacha Rezy Pahlawi i Alego zięcia Mahometa.  Podobizny Alego spotykaliśmy w prawie każdym autobusie. Strzeżonego Pan Bóg strzeże. Za sto trzydzieści rialsów nabyliśmy prawo przejazdu do Szirazu. Wracamy do miejsca, z którego odjeżdża autobus „ósemka”. Na chodnikach, pod drzewami leżą ludzie. Starają się przespać, tę najmniej przyjemną porę dnia. Czekamy na autobus. Obok rozłożył swój interes właściciel kilkudziesięciu butelek coca-coli. Z lodu sterczą długie ich szyjki. Nasze przyjście  na przystanek zwiększyło jego czujność. Jego rozczarowanie wyraziło się w wymownymi splunięciu. Do licha z taki klientami! Wyglądają prawie jak Anglicy, a nie mają osiem rialsów na butelkę koki.

 

Pierwszą rzeczą, którą się wykonuje w takim przypadku, po powrocie na camping, jest udanie się pod prysznic.  Po południu znów jedziemy do „miasta". W planie mamy najpierw meczet piątkowy - Masdjet  Djame. Największy i najstarszy meczet Isfahanu, ale nie najładniejszy. Jego budowa rozpoczęła się jeszcze za panowania Dejlamitów - dziesiąty wiek. Główna jego część została wzniesiona w okresie  panowania Seldżukidów. Nawet Mongołowie maczali tu swe palce. Skończyli rozbudowę Safavidzi. Trwało to wszystko przez stulecia. Osiem wieków architektury irańskiej pokazują te kamienie - od dziesiątego do siedemnastego. Kopuły Kadje Nezam-ol-Molk i Tadj-ol-Mlk ministrów szacha Maleka są podobno wzorem architektury z epoki Seldżuckiej. Nie znam się na tym, aby twierdzić, czy jest tak, czy nie. Meczet robi na nas kiepskie wrażenie. Poza ślicznymi kolumnami, reszta sprawia wrażenie zaniedbania i rozpadu. Widać jedynie tylko nikłe ślady konserwowania. Na środku podwórza basen do rytualnych ablucji. Obok niego niewielkie kamienne podwyższenie, na którym się modli kilkadziesiąt osób. Powraca Ryśka, która zapuściła się gdzieś do wnętrza. Widziała modlące się kobiety. Modliły się w czymś w rodzaju kaplicy. Był z nimi mułła. Przedmiotem kultu była jakaś płyta, którą gładziły i krata, którą całowały.

 

Jedziemy autobusem do szkoły muzułmańskiej. Po drodze przypominam sobie, że jeszcze nie zrobiłem zdjęć tych kowalskich cudeniek, na placu Majdan-e-Szach. Wracamy z powrotem i w  rezultacie, jak przychodzimy do Medresy, to na podwórzu robi się zmrok. Ostatni król z dynastii Safavidów, Szach Zoltan Ossein był podobno bardzo pobożny. On to właśnie, przy ulicy Char Baugh, polecił wybudować szkole Char Bagh School dla studentów teologii.  Jak w każdej Medresie, dookoła podwórza znajdują się cele uczniów. Cela ma drzwi od  dziedzińca meczetu i malutkie zakratowane okienko. Miał tu swoja celę również szach Zoltan Hossein.  Cela ta mieściła się na północnym skrzydle meczetu. Jedynie niewielkie różnice dekoracji odróżniały ją od pozostałych. Na dziedzińcu szkoły rosną wspaniałe pinie i platany. Środkiem płynie woda w betonowym kanale. Nad którym siedzi teraz Iranka z kilkoma dziećmi. Obok kanału okrągły basenik do mycia nóg. W zapadającym zmroku przechadzają  się po dziedzińcu elewi w turbanach. W innym miejscu modli się kilka osób. Zegar wskazuje czas, płynący w Mekce. Śliczne są majoliki Medresy. Wyłożono nimi prawie wszystko co się dało. Główne dominujące kolory  zielony, żółty  i niebieski. Do pokrycia ścian, minaretów i kopuły wykorzystano całe doświadczenia mistrzów tej sztuki z epoki Safavidów.

 

Wychodzimy na ulicę. Tu jest znacznie jaśniej. Słońce jeszcze nie zaszło. Wrażenie, że zapada zmrok spotęgowały wysokie mury Medresy. Kolejnym naszym celem są mosty na Zayandeh Rud. Rzece, która płynie przez Isfahan. Jesteśmy przy moście – Pole Si-o-seh-czesmeh u si-o-seh-pol,  czyli most o trzydziestu trzech przęsłach. Nazwa trochę przydługa. Most zbudował generał szacha Abbasa Wielkiego – Allah - Verdikhan. Most znajduje się na przedłużeniu ulicy Czar Baugh. Długi na trzysta sześćdziesiąt metrów. I szeroki na czternaście. Dotrwał do naszych czasów w doskonałym stanie. Popędzam moją dwójkę, bo słońce ma wyraźną ochotę schować pod ziemię swoja tarczę, a błona filmowa nie lubi takich figli. Idziemy do następnego mostu. Pol-e-Khadju. Za czasów Szacha Abbasa Drugiego znajdował się wtedy na drodze do Szirazu. Zapada zmrok. Obok mostu zapalają się reflektory, służące do jego oświetlania. Chodzimy po arkadach. Jezdnia jest bardzo wąska. Zaledwie jeden samochód osobowy się przeciśnie. No tak, ale jego budowniczy nie zakładał, że jego dzieło dotrwa do dwudziestego wieku i będą po nim jeździły, w nadmiernych ilościach, jakieś dziwne, warczące stwory. Gdy płynąca teraz z szumem pod mostem, niewielka i niezbyt czysta Zayande podnosi swoje wody, to most się „zatyka” i powstaje małe sztuczne jezioro.

 

Wracamy na camping. Wędrujemy przez przedmieście Isfahanu. Wreszcie rezygnujemy z braku czasu z tego spaceru i postanawiamy złapać taksówkę. Gdzieś w głębi nad Zayande Rud porusza się jakieś czerwone światełko, za moment widać zielone. To samolot. Maszyna nabiera wysokości na tle ledwo widocznej Soffe. Samolot skręca i bierze kurs na Teheran i znika na wygwieżdżonym niebie. A my za godzinę pojedziemy w przeciwnym kierunku -do Szirazu. Szybko pakujemy nasze graty do plecaków. Płacę pięćdziesiąt rialsów za nocleg, zabieram paszporty i przy okazji kilka prospektów. Gotujemy herbatę i nalewamy do zielonej bańki. Nasze obawy przed amebą ciągle istnieją, aby pić darmową wodę z kranu. Czy słusznie nie wiem. Na cuda kapitalistyczne - kokę i „seven up” nie możemy niestety sobie pozwolić. Musimy z tymi paroma dolarami tu jeszcze pobyć i wrócić do domu. Zresztą herbata doskonale gasi pragnienie.

 

Wychodzimy. Po kilkuset metrach jesteśmy na znajomym przystanku autobusowym, z którego jeździliśmy do Majdan-e-Szach. Sprzedawca biletów przy przystanku kończy swoją pracę  i chowa rozłożone bilety, ale nam jeszcze sprzedaje. Bilety mamy, tylko autobusu nie widać. Zbliża się dziesiąta i widocznie kończą pracę. Jedziemy taksówką - denerwuje się Rysia. Spokojnie -mamy czas - odpowiadam. W końcu rezygnujemy i jedziemy taksówką. Bilety zostaną na pamiątkę. Autobus do Szirazu stoi na brudnym podwórzu. Bez pytania o bilety, ktoś z obsługi przyjmuje nasze plecaczki. I ładuje na dach. Pasażerowie robią pożegnalne siusiu. W dworcowej, dokładnie podwórzowej latrynie i jedziemy. Latryny takie są nawet przy większych przystankach w terenie przy drodze. Mała kamienna budka, W podłodze dziura i dzban z wodą, tam gdzie jest dostępna. Czasem nawet kranik obok. Wymogi bezpieczeństwa są spełnione. Robi się to co musi, bez dotykania czegokolwiek. Nic lepszego i tańszego nie można wymyślić w tym gorącym i suchym klimacie. Linie autobusowe dbają tylko o swoje reprezentacyjne biura i autobusy. Reszta ich zupełnie nie interesuje.

 

Dobre autobusy mają te lepsze linie! Niemieckie. Inne, najczęściej spotykane samochody, są z Japonii. Nie jest to nasza socjalistyczna szarzyzna. Miękko sobie suniemy ulicami Isfahanu. Przy wyjeździe z miasta kontrola policyjna. Kierowca dostaje coś na kształt krążka. Który wkłada pod szybkościomierz. Na tym krążku otrzymuje się, w ten sposób, wykres szybkości autobusu. Tachograf. W ten sposób policja w Szirazie będzie wiedziała, co ewentualnie wyprawiał z nami nasz kierowca. Znikają światła Isfahanu. Na horyzoncie zostaje za nami tylko ich łuna. W reflektorach samochodu migają rzadkie kępy trawy rosnącej po obu stronach szosy. Przed nami pięćset kilometrów górskiej półpustyni i cała noc jazdy. Boy roznosi pepsi-colę i sok pomarańczowy. Vive la Iran Peyma! Odtąd jeździmy tylko tą linią! Nogi majtają mi się w powietrzu, bo tym razem znowu przegiąłem przysłowiową pałę, wybierając miejsca z samego przodu. Kierowca ma wygląd człowieka, któremu można zaufać. Dookoła nas wygwieżdżona irańsko-perska noc. Jedynym żyjącym punktem, w tej pustynno-nocnej pustce,  wydaje się nasz drzemiący pojazd.

 

Zdjęcia:

1.   Wejście do meczetu królewskiego(Szacha). Teraz meczet Imama. Jacek i Rysia. 

2.  Główny budynek meczetu królewskiego.

3.  Pałac Ali Ghapu. Z tyłu był pałac na wodzie.

4.  Meczet Lotfollacha.

5.  Sklepienie kopuły meczetu Lotfollacha.

6.  Motyw roślinny w meczecie  Lotfollacha.

7.   Kopuła meczetu, która się mi bardzo podobała. Meczet na pewno był przy placu Majdan-e-Szach(teraz Imama). Ale  jaki meczet?  Szukałem  w sieci. Nadaremnie.

8.  Meczet Piątkowy.

9.  Modlitwa w Meczecie Piątkowym.

!0.  Motyw ze szkoły religijnej.

11. Most Siose Pol, na rzece Zayande Rud. Most o długości ponad trzysta metrów.

 

Isfahan_meczet królewski_wejście.jpg

Isfahan_meczet królewski._a.jpg

Isfahan_ Ali Ghapu.jpg

Isfahan_meczet  Lotfollach.jpg

Isfahan_Lot_sklepienie kop.jpg

Isfahan_Lotfollach-motyw roślinny.jpg

Isfahan_kopuła meczetu.jpg

 

 

 

 

Isfahan_mecet  piątkowy.jpg

Isfahan_modlitwa.jpg

Isfahan_Szkoła Muzułm.jpg

Most_Zayande Rud.jpg

Edytowane przez Zagronie

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...