Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Zagronie, wspomnienia

  • wpisów
    86
  • komentarzy
    70
  • wyświetleń
    13 405

Zagronie

232 wyświetleń

Szóstego sierpnia.

 

Oj! Nie wyspaliśmy się tej nocy!  Mieliśmy miejsca najbardziej w tyle. W dodatku były to jedyne nierozkładalne miejsca w autobusie. Rysia próbuje skorzystać z niewielkiej budki, w tyle autobusu. Zdziwiony boy z początku usiłuje ją odwieść od tego zamiaru. Ale potem rezygnuje. Niestety budka jest przeznaczona tylko dla panów. Czy więc zawsze, używając sloganów, należy myśleć tylko o prawie wyborczym dla kobiet? Kilka niewysokich domów i autobus wjeżdża  na brudne podwórze. Dotarliśmy do Isfahanu. Wychodzimy na ulicę. Pierwszą czynnością jest wyjęcie mapy drogowej Iranu. Na odwrotnej stronie jest, między innymi, plan Isfahanu. Co chcemy robić to wiemy. Chcemy dojechać, albo dojść do campingu, umyć się, coś zjeść i spać. Powiedziałby ktoś, kto zaczął czytać, w tym miejscu, tą  moją grafomańską pisaninę - dlaczego nie spytać się kogoś, lub wsiąść w taksówkę? Dlaczego, że tak proste rozwiązanie nie jest tu żadnym rozwiązaniem. To można się dowiedzieć, przeczytawszy wspomnienia z Teheranu, lub najlepiej całość.

 

Szukamy najpierw  INTO - Iranian National Tourist Organization. Czyli coś w rodzaju naszego Orbisu, tylko lepiej zorientowanego w tym, co ma robić. Na planie miasta INTO oznacza mały globusik. Ustalamy gdzie jesteśmy i w drogę. Jesteśmy w dzielnicy - jakby to można było powiedzieć - linii autobusowych. T.B.T., P.M.T., Mihan Tours, Iran Peyma  i inne. No, przynajmniej wiemy, skąd dalej pojedziemy. Po drugiej stronie ulicy ukazuje się małe architektoniczne cacko - śliczny błękitny meczet. Przyjemność obejrzenia go odkładamy na później. Jest godzina siódma. Otwierane są pierwsze sklepy. Ruch samochodowy na ulicach jest jeszcze niewielki. Skręcamy w prawo i idziemy ulicą Chaharbagh Avenue. Jacek chce wymienić w napotkanym banku dolary. Urzędnicy uśmiechają się i mówią, że dopiero o ósmej. Założymy nową wspólną kasę. Tym razem na trójkę. INTO niestety też zamknięta. Siadamy przed wejściem i oglądamy jeszcze raz plan miasta. Jest namalowany jeszcze jeden globusik. Są więc dwa biura INTO. Naprzeciwko nas po drugiej stronie ulicy znajduje się meczet. Jego wspaniała kopuła błyszczy w promieniach porannego słońca. Czekają nas tu niezłe rozkosze ducha.

 

Po kilkunastu minutach jesteśmy w tym drugim biurze. Ryśka została pilnować plecaków. Młody, o nieśmiałym uśmiechu człowiek, prowadzi nas do sekretarki, a sekretarka do szefa. Szef sadza nas na skórzanych fotelach, a ja w języku francusko-angielskim tłumaczę mu, że chcemy się dowiedzieć, gdzie jest camping. No i czy można otrzymać prospekty Isfahanu. Oczywiście - odpowiada szef. Tylko czy w wersji francuskiej, czy angielskiej. Francuskiej - mówię. Rysuje na małym planie miasta, umieszczonym w prospekcie, miejsce naszego aktualnego pobytu. I miejsce campingu. Do you have a car? - czy mamy samochód - pada pytanie. Non – nie! Poleca taxi. My jednak spróbujemy autobusem. Ah - te pieniążki! Po drodze trafiamy z Jackiem na jakieś biuro linii lotniczych. Siedzący w biurze chłopak nie bardzo wie, czego tu szukamy, ale też nie protestuje, jak dobieramy się do prospektów. Komplet prospektów to nieraz najlepszy przewodnik po kraju. Można tu znaleźć informacje, dziwnie omijane w specjalnych przewodnikach. Które tylko dbają o to, żeby turysta poznał rzeczy wspaniałe i ważne. Ale nie interesują się tym, że ten turysta musi coś jeść, czymś jeździć, gdzieś spać, nie mówiąc o innych, jeszcze bardziej przyziemnych potrzebach. Jeszcze inna cenną zaletę mają prospekty, Można je przeglądać, wspominać. A wspomnienia im są starsze, tym bardziej są kolorowe - jak prospekty.

 

Wracamy do Rysi. Biuro, obok którego siedzi, jest już otwarte. Dostajemy tu tylko jeden prospekt Isfahanu. Camping wydaje się być, nie za bardzo odległy, od miejsca w którym jesteśmy. Idziemy na piechotę, licząc, że po drodze wsiądziemy do autobusu. Po kilkuset metrach rezygnujemy i wsiadamy do taksówki. Pokazuję kierowcy plan miasta z prospektu i miejsce, gdzie ma dojechać. Nie bardzo jestem pewien, że wie, gdzie ma jechać. Zapyta się ktoś - nie zna własnego miasta? Zna, tylko, że plan miasta jest opisany po angielsku. Parę słów w tym języku to  zna dużo ludzi. Ale czy potrafią czytać - tu już mam ogromne wątpliwości. Jedziemy jednak dobrze. Po prawej stronie ulicy ukazuje się krzywa strzałka z napisem „camping”. Jeszcze kilkadziesiąt metrów i stoimy pod wysokim murem. Więc tu jest camping! Bez pomocy INTO nigdy byśmy tu nie trafili. Kierowca nie chce słyszeć o dwudziestu rialsach.  Jak stoi w prospekcie za trzy osoby. Prospekt nas informuje, że transport - jak byśmy to nazwali - komunalny - obsługują taksówki i autobusy. Opłata za taksówkę jest zryczałtowana i wynosi dziesięć rialsów za jedną osobę, piętnaście - za dwie i dwadzieścia - za trzy.  Dopiero, po otrzymaniu czterdziestu rialsów, odjeżdża. Przez dużą bramę, zasłoniętą czymś w rodzaju kurtyny, wchodzimy  na coś w rodzaju dużego podwórza. Rzeczywiście jesteśmy na campingu. Kilka samochodów, jakaś przyczepa campingowa z lodówką i kilka namiotów. Nieco dalej w głębi malutki basen i niewysoki budynek z tarasem. Na którym, przy stolikach siedzą - już na pierwszy rzut oka to widać - bardzo znudzeni ludzie. To pewno ci kapitaliści - właściciele „carów”. Budynek jest małym hostelem, czyli jakby hotelem dla młodych, niezasobnych. Dla młodych, to znaczy dla takich, którzy mają cztery, czy pięć dolarów na nocleg.  Za postawienie naszej płóciennej budki płacimy pięćdziesiąt rialsów, czyli trzy czwarte dolara. I jeszcze dwadzieścia za basen. Basen sobie darujemy.

 

Po śniadaniu i kąpieli(pod prysznicem!), leżymy sobie w cieniu drzew, i czytam Ryśce, i Jackowi prospekt:

„Isfahan-Nesfe Djahan" - znaczy Połowa Świata. Legenda przypisuje założenie tego miasta Tahmurezowi, zwycięscy demonów, lub też Keikawusowi. Inna legenda mówi, że założycielem był Kawe. Biedny kowal pochodzący z Faridanu, małego miasteczka w okolicy Isfahanu, który się zbuntował przeciwko tyranii Zahhaka.  

Pierwsze wzmianki o Isfahanie pochodzą  z epoki Achemenidów, pięćset lat przed nową erą.  Isfahan był  stolicą Persji za panowania Seldżuków - jedenasty, dwunasty i trzynasty wiek. Oraz za panowania Safawidów - wiek szesnasty, siedemnasty i osiemnasty. Za panowania Safawidów Isfahan był wielkim centrum politycznym i handlowym. Z tego okresu pochodzi więc nazwa Nesfe Djahan(Dżahan). Czyli - Połowa Świata. Znany podróżnik francuski tego okresu - Chardin ocenił liczbę mieszkańców na sześć set tysięcy do miliona. Za panowania tych dwóch dynastii, sztuka islamu  perskiego osiągnęła swoje apogeum.”

Wspaniale!

A teraz poczytamy sobie, co się dzieje tutaj dzisiaj.  A dzisiaj jest to centrum kulturalne, posiadające uniwersytet i będące stolicą ostanu. Isfahan jest drugim, co do wielkości miastem Iranu. Miasto jest położone prawie na wysokości naszej Śnieżki - to jest na 1590 m nad poziomem morza. Na północy i na wschodzie miasto otacza jałowa pustynia. Na zachodzie - ogrody. A na południu wznosi się góra Soffe. I   dalej…-  czytam, mojej drzemiącej dwójce. Liczne odnogi rzeki Zayande Rud, która przepływa przez Isfahan, zraszają miasto i pola jego przedmieść. Chłodny i świeży cień drzew rosnących nad Zayande Rud zaprasza do spacerów. I tak dalej…

 

A tymczasem słońce coraz wyżej i coraz mocniej przygrzewa. Przeskoczyliśmy dzisiaj w nocy kilka równoleżników na południe. Idę sobie znowu wziąć prysznic. Tak zwane sanitaria są dobrze pomyślane, tylko wszędzie jest brudno. Znudzone towarzystwo z tarasu zniknęło. Kładę się obok Rysi w namiocie i usiłuję zasnąć. Jacek śpi na materacu, obok namiotu. Wyrywa mnie ze snu jakiś okropny ryk. To głośnik, gdzieś w pobliżu, całą siłą swojej membrany wzywa wiernych do modlitwy. Piekielna technika. Dwa lata temu w Sarajewie chcieliśmy o dwunastej w południe usłyszeć i zobaczyć muezina.  A usłyszeliśmy głośnik. 

 

Po południu i po obiedzie postanawiamy dostać się w okolice placu Majdan-e-Nadhch-e-Djahan. W pobliżu tego placu jest najwięcej wspaniałości architektonicznych. Plac ten, położony w centrum Isfahanu był zbudowany za panowania Szacha Abbasa Wielkiego. Kilka przystanków jazdy autobusem numer siedem i już jesteśmy na placu. Prospekt nie kłamał. Plac jest wspaniały. Przed nami w głębi wznosi się meczet Szacha. Po lewej stronie mamy meczet szejka Lotfollaha. A z tyłu za nami znajduje się portal Cheisariye, tworzący bramę wejściową do bazaru. Niestety słońce, nadmiernie przychylne przez cały dzień, tym razem poskąpiło nam swoich łask. Nad miastem pojawiły się chmury. W tej sytuacji zwiedzanie meczetów odkładamy do jutra, jako że chcemy nasze wrażenia uwiecznić na dłużej. Krokiem amerykańskich turystów okrążamy plac zmierzając w kierunku bazaru. Piękny jest ten Majdan-e-Naghch-e-Djahan. Plac ma kształt prostokąta. Na środku placu jest basen z fontanną. Przechodzimy obok sklepików miniaturzystów. Miniatura, sztuka tak typowa dla Persji, teraz Iranu - rodzi się na naszych oczach. Właściciel sklepiku jest jednocześnie artystą. Malutkim pędzelkiem maluje swoje dzieła, nie zwracając zupełnie uwagi na to, co się dzieje na ulicy. Dopiero wejście do sklepiku przerywa ten proces.

 

Doszliśmy pod portal Cheisariye. Za nim ukrywa się największy bazar w Iranie. Na portalu, trochę już zniszczonym przez czas, Szach Abbas Wielki walczący na czele swoich żołnierzy przeciwko Uzbekom. Wchodzimy do środka i po kilkuset metrach czuję, że tego nie sposób dokładnie zwiedzić. Trudno to nawet opisać. Niektórzy może sądzą, że to jakaś gigantyczna tandeta, lub taki pchli targ, jak Paryżu. Nie widziałem, nie wiem, tylko przypuszczam. Ale bazar nie jest tym, ani tamtym. Bazar w Isfahanie to szereg długich na kilkaset metrów naw. Wzajemnie prostopadłych i pokrytych dachem w kształcie kopuł. Przez otwory w nich wpada do środka światło dzienne. Bazar to gigantyczny dom towarowy, i jednocześnie fabryka, i zakład usługowy. Towary tu sprzedaje, ale i produkuje. Wszyscy tu sprzedają i wszyscy kupują. Idziemy uliczką złotników. Nisze po obu stronach, to warsztaty pracy tych ludzi. Niewielkie szklane gablotki wypełnione cackami z tego metalu. Jackowi, ktoś w Polsce powiedział, że tu za bezcen można kupić złoto. Ja jako jedyny z trójki, jako tako znający angielski, pełnię rolę tłumacza. Wybrany przez Jacka pierścionek wędruje na wagę. Trzy i pół grama. Osiemnastokaratowe - informuje złotnik. Może tak, może nie. I tak nie jesteśmy w stanie tego  sprawdzić How many - ile? Pięćset rialsów.  Szybkie przeliczenie na dolary. Dolary na złote i już wiemy, że na złocie w Iranie Polak kokosów nie zarobi.

 

Uliczka kowali. W głębokich niszach, w oparach różnych roztworów chemicznych, służących do barwienia miedzi. W hałasie, dymie, przy ogniu - pracują kowale.  Arystokracja w tej branży pracuje obok pałacu Ali Ghapu i meczetu Szacha. Na cudeńka tam robione rzuciliśmy tylko okiem. Dokładniej to sobie obejrzymy jutro. Weszliśmy na teren, gdzie robią i sprzedają buty. W niszach pracują szewcy, zszywając cholewki. Kolejne nisze to krawcy. Wystarczyłoby wejść. Mistrz by zmierzył i na oczach klienta powstałoby ubranie. Dywany. Słynne perskie dywany. Cetrum tej sztuki był i jest właśnie Isfahan. Co prawda technika, a raczej biznes zatriumfował i w tej dziedzinie. Dzisiaj dywany robi się masowo w fabrykach. Tutaj następuje dalsza ich „obróbka”. Dywan kładzie się na beton, pokrywający uliczki bazaru. Pokrywa go kurz, depczą po nim ludzie, przejeżdżają małe trójkołowe samochody, rozwożące towar. Dywan się „starzeje”. Później kupiec, albo jego naganiacz - szepnie nam na ucho -„old carpet”, „ancienne tapu”- stary dywan. Rzecz nadzwyczaj cenna, bo wiadomo, że dawniej były tylko „hand made”- robione ręcznie. Pytamy o ceny.  Niewielkie o powierzchni jednego metra kwadratowego kosztują, zależnie od wzoru - od tysiąca do trzech tysięcy rialsów.  Duże do dziesięciu tysięcy - czyli około stu pięćdziesięciu dolarów. I znowu zmiana nastroju. Na tackach kawałki żółtego cukru, ciasta, coś w rodzaju stożkowych serów. Sklep - nisza z nieznanymi nasionami, pestkami. Teraz nici, tysiące szpulek. Obok sklepik ze stertami sweterków, skarpet. Z jednego takiego sklepiku wystarczyłoby towaru dla kilku naszych komisów, ponieważ towary są z całego świata. Przed naszymi, znużonymi już od patrzenia oczyma, defiluje bazar. Przechodzimy obok stosów towarów, przeciskamy się obok ludzi w nawach, usiłujących nam coś sprzedać. Miny obojętne, nogi zmęczone. Błysk zainteresowania z naszej strony budzi od razu reakcję kupca.

 

Zbliża się wieczór. W sklepach - niszach zapalają się gazowe lampy.  Wszędzie tylko sami mężczyźni. Oni sprzedają i oni kupują. Czasem wśród tego tłumu przejdzie kilka kobiet w jasnych i ciemnych czadorach. Przejdzie elew z miejscowej Medresy w białym ubiorze. Przeciśnie się na motocyklu, albo na rowerze, mały ciemnoskóry chłopak. Zupełnie skołowani wychodzimy z bazaru. Niestety nie tam, gdzie chcieliśmy wyjść. Trafiliśmy na wąskie, kręte uliczki, ograniczone po obu stronach wysokimi glinianymi murami. Za nimi ludzie się rodzą, pracują i umierają. Jacek żartuje, że lepiej byłoby, aby nas zmrok nie zastał w tych wąskich uliczkach, pozbawionych światła. Któż bowiem wie z naszych bliskich, oprócz nas samych, co my robimy i gdzie jesteśmy. Wychodzimy z tego labiryntu na normalną asfaltową ulicę. Z czasów Abbasa Wielkiego przenieśliśmy się w dwudziesty wiek. Po kilkunastu minutach kluczenia, kupując po drodze smakowity sangak, dochodzimy do placu Majdan-e-Szach. Czekając na autobus rozmawiam z młodym Irańczykiem. Zaczyna od stereotypowego pytania - skąd jesteśmy? Poland. Widzę, że nie bardzo się orientuje, gdzie ten kraj jest. Dopiero nazwa Lechistan wyjaśnia sprawę. Studiuje w Teheranie, a tutaj ma rodzinę. Był sześć miesięcy na praktyce w ZSRR, ale rosyjskiego zupełnie nie zna. Twierdzi, że w Isfahanie są źli ludzie. Wszędzie są dobrzy - w Teheranie, w Szirazie, tylko tu źli. Dlaczego? Tego się już nie dowiemy, podjeżdża autobus. Krótkie,  by - część i jedziemy na camping.

 

Jeszcze kilo pomidorów w małym sklepiku, winogrona i pitrasimy kolację. Nie tylko my należymy do campingowych nędzarzy. Obok nas stoi niewielki namiot, a nieco dalej drugi. Przed tym dalszym siedzi sobie młoda para. Słowa dolatujące do moich uszu, każą się domyślać, że to Anglicy. A z tymi, z bliższego namiotu, już zawarliśmy znajomość. Właśnie wrócili ze zwiedzania miasta i informują nas, że niedaleko stąd można tanio zjeść Czelou-Kebab, narodowe danie irańskie. Tylko czterdzieści pięć rialsów. Są Francuzami.  Studiują w Paryżu. Przyjechali do Iranu na zaproszenie jakiejś organizacji studenckiej. Jeszcze dzisiaj wybierają się do Szirazu. A później do Kuwejtu, Damaszku i powrót do Paryża, przez Instanbuł. Nic tylko pozazdrościć. Przez koronę nieznanego mi drzewa, pada na namiot światło lamp, stojących na campingu. Usiłuję zasnąć leżąc na podłodze namiotu. Ale to światło mi przeszkadza. Minął następny dzień irańskiej przygody.

 

Zdjęcia:

1.   Isfahan. Majdan-e-Naghch-e-Djahan.  Także: Majdan-e-Szah. A po upadku Szacha - Majdan-e-Imam.  Więc nazwa zależała od okresu historycznego.  Nazwa  dawniej  też  była pisana, w różnych źdródłach, w  różnej transkrypcji(angielskiej, francuskiej).  W czasie naszego pobytu był to spokojny plac z zielenią. Teraz sobie można poszukać w sieci, jak on wygląda.

2.  Wejście  na bazar.  Budynek  i atmosfera wewnątrz się zapewne nie zmieniły.  Pewne towary z pewnością.

Isfahan_ Majdan-e- Shah.jpg

Isfahan_bazar_a.jpg

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...