Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Zagronie, wspomnienia

  • wpisów
    86
  • komentarzy
    70
  • wyświetleń
    13 366

Egzotyczny Iran_cd4


Zagronie

249 wyświetleń

Siedemnasty lipca.

 

Terkot budzika. Przecieram oczy i wyglądam przez okno. Widok bardzo ograniczony. Stoki górskie porośnięte rzadkim lasem,  raczej krzakami. Od czasu do czasu migają za oknem skałki, w miejscu gdzie wycięto, pod tor kolejowy, kawałek zbocza. Dzwonek budzika obudził Ryśkę. Jest już Tbilisi? Nie, nic nie widać. Piszczą koła pociągu, który skręca gwałtownie raz w jedną, to w drugą stronę. Przejeżdżamy tunele dłuższe, krótsze. Zasypiam znowu. Budzę się około godziny ósmej. Szkoda, przespaliśmy Tbilisi. W drodze powrotnej  będziemy w nim wieczorem i też nic nie zobaczymy. Wychodzę na korytarz. Widziałeś Tbilisi-pytam się Jacka. W Tbilisi będziemy za dwie godziny. Nie żartuj! Poważnie, pociąg się spóźnia. To fajnie! Góry wyłysiały. Rośnie na nich tylko trawa. Jedziemy wzdłuż jakiejś rzeki. Rzut oka na mapę. Tak, to Kura. Przepływa przez stolicę Gruzji i  wpada potem do Morza Kaspijskiego. Ładna rzeka, tylko trochę mętna. Góry się oddalają i stają się bardziej płaskie. Za oknem migają od czasu do czasu nędzne domki z szarej gliny, potem jakiś obóz pracy. Pociąg wolno wtacza się na stację. Jesteśmy w stolicy Gruzji. Godzina dziewiąta. Jest ciepło, ale nie upalnie. Tbilisi jest położone dość wysoko nad poziomem morza, a poza tym, to jeszcze rano. Usiłujemy kupić chleb, który jest nam potrzebny na śniadanie. Można dostać tylko bułki. Jak zdążyłem zauważyć prawie na każdej stacji, że można dostać pieczoną kurę z chlebem, rzadziej rybę. Słodkie bułki i ciastka. Do popicia piwo i tak zwany „kruszon”- coś pośredniego między oranżadą i sokiem owocowym. Klient dostaje to wszystko opakowane w prasę codzienną.

 

Czytałem kiedyś książkę o Albanii napisaną przez Austriaka, który tam wędrował  na skuterze razem z żoną. Otóż kupił pewnego razu w prowincjonalnej aptece maść. Maść tę sprzedawca zapakował w gazetę. Oburzył go ten drobny incydent do tego stopnia, że zaczął wątpić w osiągnięcia, w innych dziedzinach życia, tego małego kraju. Rzecz jest błaha i nie warta wzmianki, tym bardziej, że robiona jest bez złej woli. Wynika to z braku „mocy przerobowych” przemysłu papierniczego. Natomiast warta jest wzmianki mentalność pań, sprzedających wspomniane wyżej wiktuały. Pod tym względem nasze rodzime przekupki są wzorem grzeczności. Nie wiem dlaczego, ale wyobrażałem sobie, że jak przyjadę do Gruzji, to będą mnie otaczały stosy owoców, wspaniałe winogrona. Jedziemy od wczorajszego popołudnia przez Gruzję i nie możemy nic kupić. Co prawda nasz rejon poszukiwań ogranicza się tylko, z konieczności, do stacji kolejowych.

 

Pociąg szarpnął i zaczął się następny etap podróży-do Erewania.  Wszyscy pasażerowie wagonu wylegli na korytarz. Mamy wspaniały widok na miasto, które leży w dole. Dwa kolory dominują- czerwień dachów na małych domkach i zieleń. Te czerwono-zieloną mozaikę przecina w środku Kura. Mijamy małe charakterystyczne kościółki, widoczne na wzniesieniach, zbudowane na planie krzyża. Po drugiej stronie rzeki potężny srebrzysty pomnik…. Pociąg skręca, przejeżdża po moście nad Kurą i Tbilisi znika nam z oczu. Jeszcze tylko na szczycie góry, dominującej nad miastem widać budowlę podobną do widzianych niedawno kościółków. Ciekawe, kto kiedy i po co ją zbudował. Potem i ona znika. Odnoszę wrażenie, jak byśmy jechali na północ. Gdyby nie słońce i mapa, skłonny byłbym w to uwierzyć. Ale my w rzeczywistości jedziemy dokładnie na południe. Na horyzoncie wyrastają, przed nami powoli potężne góry. To łańcuch Małego Kaukazu. Mijamy jakąś wieś i obok toru pojawia się rzeka. To Debied, wpadająca do Kury. Będziemy jej towarzyszyć a ona nam, aż do jej źródeł. Brudna, bardzo brudna woda. Co, albo kto jest sprawcą tego zabrudzenia? Pociąg pędzi na spotkanie gór. Zbocza wznoszące się po obu stronach rzeki są coraz wyższe. Mijamy tunele, półtunele - czyli po prostu okapy chroniące tor od spadających kamieni i skał. Pociąg staje i jesteśmy w miasteczku Aławerdy. Dokoła nas góry ze skałkami na ich zboczach. Budzi się we mnie i Januszu duch wspinacza. Wymieniamy uwagi-ile tu można nowych „dróg” zrobić.

 

Pociąg rusza. Usiłuję ukradkiem fotografować z okna. Ładne miasteczko na tle gór. Na zboczach pojawiają się pojedyncze drzewa. Za chwilę, w trakcie jazdy, rośnie już na nich gęsty las. Nasz długi pociąg wije się jak wąż. Przejeżdża teraz dziesiątki tuneli. W dole płynie, niestety dalej brudna - Debied. Najwyższe szczyty górskie skryte są w chmurach. Po którymś z zakrętów Debied znika nam z oczu i jednocześnie znika las. Górskie „kopy” pokryte teraz są tylko trawą. Po kilkudziesięciu minutach jazdy rzeka pojawia się znowu i razem z nią pojedyncze domy.  Po drugiej stronie rzeki ciekawy cmentarz. Widziałem cmentarze w Polsce, cmentarze muzułmańskie w Jugosławii, gdzie grób kobiety od grobu mężczyzny różnił się tylko tym, że mężczyzna miał na kamieniu nagrobnym wykuty turban, a kamień na grobie kobiety był prosty. Biedni muzułmanie nie mieli takich szykan, tylko  po prostu zwykłe kamienie wetknięte w grób.  Ale ten jest jeszcze inny. Groby,  grobowce jak miniaturowe świątyńki. Grobowiec jest otoczony malutkim ogrodzeniem przez znającego swój zawód kowala. W środku na czterech małych kolumnach daszek, a pod nim grób. To jeden z takich jego modeli. Skąd tu, w zagubionej w górach i chyba biednej miejscowości, taki kult zmarłych. Te groby były z pewnością bardzo kosztowne.

 

Ta zagubiona miejscowość okazała się Kirowakanem. Miasteczko to jest uzdrowiskiem, do którego jedzie towarzysz z przedziału Jacka. Skłonny byłbym w to uzdrowisko uwierzyć, gdyby nie duży zakład przemysłowy, który teraz skutecznie zadymia okolicę i  który na pewno jest sprawcą zabrudzenia biednej rzeki Debied.  C`est la Vie!  Usiłujemy kupić chleb. Już pora na „obiad” złożony z konserwy i chleba, bo bułki, kupione rano w Tbilisi, już się skończyły. Dostajemy duży, ciemny chleb, który najpierw został zważony a potem wyceniony na osiemdziesiąt sześć kopiejek i zapakowany w gazetę. Pociąg wciąż jeszcze jedzie do góry. Tu gdzieś w pobliżu powinien być jeden z najwyższych szczytów- a może najwyższy Małego Kaukazu - góra Aragac. Wydaje mi się, że w głębi widać duży szczyt z pasemkami śniegu. To Aragac. Pozostała czwórka pokpiwa sobie ze mnie, że wszędzie węszę śnieg. Aluzja do jazdy nad Morzem Czarnym. Tam też wydawało mi się, że widzimy momentami ośnieżone szczyty Kaukazu. Przyznam się szczerze, że lubię wodę pod tą postacią fizyczną. Bierze się to zapewne stąd, że narciarstwo jest jedną z moich pasji.

 

Debied wyraźnie zmalała. Cieknie w dół już tylko cienka strużka. Drzewa zniknęły definitywnie, tylko wzdłuż naszej rzeczki rosną jakieś nędzne krzaki. Mijamy wsie, rozłożone u wylotów małych dolinek, spadających z pod kopulastych szczytów. Pociąg ma niestety spore opóźnienie. Liczyliśmy, że przyjedziemy około drugiej po południu do Erewania. Według rozkładu jazdy pociąg w Erewaniu miał stać około siedmiu godzin. Można więc było w ciągu tego czasu zobaczyć przynajmniej śródmieście. Chcieliśmy też   pójść do Inturistu, bo wykombinowaliśmy sobie, że może się da wymienić nasze powrotne bilety kolejowe do Moskwy na lotnicze. Cena prawie ta sama, a oszczędność czasu ogromna. Zdaje się, że z tego wszystkiego będą nici. Jest już późne popołudnie, a do Erewania jeszcze spory kawał drogi. Długi tunel i... - przez dłuższą chwilę - siedzimy ciemnościach. Światła w wagonie palą się tylko na korytarzu. Koniec tunelu i pociąg lekko przyspiesza. Jesteśmy więc po drugiej stronie gór. W dole przed nami widać dość duże miasto. To pewno Leninakan,  nazwa dla uczczenia wodza rewolucji.  Drugie co do wielkości miasto Armenii. Tak, bo już jesteśmy od kilku godzin w Armenii. Jeszcze tylko kilka wężowych ruchów pociągu i stoimy na stacji w Leninakanie. Stąd przez Kars i Erzurum biegnie linia kolejowa do Ankary. Wychodzimy wszyscy na peron. Temperatura taka, jak i u nas o tej porze roku. Leninakan leży wysoko nad poziomem morza. Teraz pojedziemy tylko ciągle w dół. Aragac jest już dobrze widoczny. Można rozróżnić dwa wierzchołki oddzielone od siebie dość głęboką przełęczą. W podszczytowych partiach leży jeszcze dużo śniegu.

 

Pociąg jedzie wzdłuż granicy radziecko-tureckiej, biegnącej wzdłuż rzeki Achurian. Po drugiej stronie rzeki, płynącej malowniczymi zakolami, stoją domki o glinianych płaskich dachach. To turecka wieś. Horyzont po stronie tureckiej zamykają pasma niewysokich wzgórz, biegnących równolegle do Achurianu. Gdzie ta kwitnąca Armenia? Bo krajobraz, który widzimy, wygląda raczej na księżycowy. Jakby jakiś olbrzym szedł po tych niewysokich pagórkach i ze swej sakwy czerpał garściami kamienie, wielkości dyni i rozsiewał je w regularnych odstępach dookoła siebie. Między tym kamiennym nasieniem tulą się do ziemi nędzne trawy. Tylko nad Achurianem, który oddalił się wprawo i zniknął nam z oczu, były większe  partie zieleni.

 

Mamy okazję obejrzeć sobie dokładnie granicę radziecko-turecką. Dzieli kraj socjalistyczny od kapitalistycznego. Widziałem granicę między ZSRR a Rumunią. Szeroki, zaorany pas ziemi. Po jego obu strona wysoki płot ze słupów betonowych, między którymi rozciągnięte są rzędy drutów kolczastych. Oddalonych od siebie o kilkanaście centymetrów. W Bieszczadach miałem okazję być z Rysią na granicy ze ZSRR. Ale tam był tylko wycięty szeroki, trawiasty pas i słupki z pięcioramiennymi czerwonymi gwiazdami. Ta granica, którą widzę teraz, jest imponująca. Szeroki bardzo pas zaoranej i  gładkiej, prawie świeżo  zabronowanej ziemi. Posiada po obu stronach, nie jeden rząd, ale trzy rzędy kolczastych płotów. Od swojej strony widzę, że na słupach są zamontowane izolatory, podtrzymujące druty. Jako elektryk z zawodu wiem, że izolatory się stosuje tylko po to, aby przewód odizolować od ziemi i wpuścić do niego prąd. Ściślej -między ziemią a przewodem - jest różnica potencjałów nazywana napięciem. Człowiek usiłujący sforsować taki płot zawsze dotyka ziemi. Zresztą druty kolczaste, nie zamocowane do izolatorów mogą być doskonale uziemione. I między nimi, a tymi na izolatorach jest wysokie napięcie. Nawet nie musi być za wysokie, aby człowieka porazić i obezwładnić. Ta wspaniała zapora graniczna jest uzupełniona jeszcze stojącymi na pasie reflektorami przeciwlotniczymi. Stoją w takiej odległości od siebie, aby jeden zapalony reflektor oświetlał doskonale pas, aż do następnego. Na tym urządzeniami czuwa człowiek żołnierz na wysokiej wieży, też niezbyt daleko oddalonej od następnej. Na pewno nie dalej, niż w zasięgu skutecznego ognia z karabinu maszynowego. Wspaniała granica. Mucha się nie przeciśnie. Tylko w którą stronę chciałaby lecieć?

 

Czeka nas większa trakcja. Mamy nadzieję zobaczyć najbardziej chyba znaną przed odkryciem Everestu, górę świata. Biblijny Ararat.- noszący turecka nazwę Buyuk Agridag. Według mapy wznosi się tu za granicą, wzdłuż której jedziemy. Od pewnego czasu wypatrujemy go. To z jednej, to z drugiej strony pociągu, w zależności od tego, jak pociąg skręca. Mam! Zobaczyłem pierwszy. Na tle lekko zamglonego nieba, oświetlonego zachodzącym słońcem, widoczna jest bardzo słabo biała, ogromna piramida. Po chwili cała nasza piątka rozróżnia go na tle nieba. Zbliżamy się coraz bliżej do Araratu, ale go więcej nie zobaczymy, ponieważ  zapada wieczór. Szkoda! Jeszcze chwilę błyszczą, jego szczytowe śniegi, w blasku znajdującego się już za horyzontem słońca. Potem to wszystko znika. Ale zdążyłem z okna wagonu zrobić mu zdjęcie. Gdzieś się zawieruszyło. Na pierwszym planie plątanina drutów telefonicznych. Według mapy, w linii prostej to jakieś piętnaście kilometrów od granicy. Wysoka góra. Ma przecież ponad pięć kilometrów. W prawo do głównego wierzchołka szerokie siodło, przełęcz. Dalej szczyt Małego Araratu.  Gdzieś tu zapewne usiadła Arka Noego. Archeolodzy nie wierzą w biblijny potop.  Jakaś gigantyczna powódź na terenach wokół Eufratu i Tygrysu, to było możliwe.  Przecież to były rejony bardzo rozwiniętej cywilizacji.  Będziemy na terenie starożytnej Persji. Jej potęga została zakończona przez Aleksandra Wielkiego. Mamy nadzieję zobaczyć Persepolis.

 

Obok toru pojawiają się pierwsze drzewa. Mijamy od czasu do czasu małe domki, stojące w małych sadach. Ktoś na korytarzu wagonu mówi po rosyjsku, że w tych okolicach była kilka dni temu duża katastrofa kolejowa. Więc może stąd to nasze opóźnienie. Zakłócenia w ruchu kolejowym trwają aż do dziś. Wszyscy z natężeniem wypatrują miejsca katastrofy. W pewnej chwili, w małym lasku, obok toru, widać w świetle, padającym z oświetlonych wagonów, resztki pociągu osobowego. Straszliwie pogięte wagony i cała masa kół, leżących między drzewami na trawie. Wieść gminna, kursująca po wagonie, podaje dwieście zabitych. Jaki procent z tego jest prawdziwe to trudno dociec.

 

Horyzont przed nami robi się coraz jaśniejszy. Sprawcą jasności jest Erewań stolica Armenii. Jest godzina dziewiąta wieczorem, gdy wysiadamy z pociągu. Duży, ładny dworzec. Dzielimy się na dwie grupy, jedna grupa będzie stać obok wagonu, bo nie wiemy kiedy pojedziemy do Dżulfy. Przypuszczamy tylko, że około dwudziestej trzeciej. Druga pójdzie coś zjeść. Zostaję z Ryśką. Wracają po kilkunastu minutach. Jedli tylko jakieś ciasto biszkoptowe z  kakaem. Teraz na nas kolej. Jemy to samo. Nie ma po co włóczyć się po dworcu. Coś się dzieje na torze, gdzie stoi nasz wagon. Wyciągną go na bocznicę i szukaj wiatru w polu. I rzeczywiście, ledwo tylko wsiedliśmy, już gdzieś nas ciągną. Odciągnęli kilka kilometrów od dworca i zostawili na przedmieściu. Nie pozostało nic innego jak tylko pójść spać. Elżbieta pyta  się Miszki, czy możemy się myć, no bo pociąg stoi właściwie na stacji. Łaskawie pozwala. Mija już czwarta doba, odkąd wyjechaliśmy z Krakowa. Jutro będziemy w Dżulfie, a pojutrze w Teheranie. Oczywiście jak się nam pechowego nic nie przydarzy. Zasypiam momentalnie.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...