Wyjazd "z partyzanta", jednodniowe załatwianie hotelu (Rindererhof obok dolnej stacji Gletscherbus 1) - tradycyjnie z wrodzonego lenistwa (auto stoi cały pobyt) jak również zimnej kalkulacji, bo zimy to tutaj raczej nie ma, więc lodowiec jedynym rozwiązaniem. Alergia na mokre trasy objawiła się w całej okazałości. Droga z Wrocławia równe 900km przez Niemcy, 8 godzin bez wielkiego szaleństwa. Podjazd od Myerhofen - duuuże wyzwanie, jak tu jest normalna zima, to ja dziękuję, bez łańcuchów nie ma co próbować.
Dziś dzień pierwszy, 8.30 karnie wsiadam do kolejki i do góry. W hotelu jeszcze sprawdzenie kamerek - niestety lekko dramatycznie. Poniżej 2400 powyżej zera, słońce nie rekompensuje bo go nie ma, na samej górze (Gefronere Wand) wieje i mgła. Wszystko pow. 2600 zamknięte. Krótka analiza sytuacji i pozostały do jeżdzenia... 2 trasy - niebieska 17 z Tuxerjoch i czerwona 2 z Tuxer Fernerhaus. 17-ka na początek, da się przeżyć, chociaż śnieg w 80% składa się ze sztuczności - troche lodu. Początek w niezłej zadymce, potem już lepiej. Trasa przygotowana, ale ponieważ reszta lodowca praktycznie zamknięta, napływają tłumy i szybko zamienia sie w swojskie muldowisko pomieszane z lodem. Uciekam Gletscherbusem 2 na Tuxer. Można powiedzieć, że powtórka z rozrywki, tyle, że mało "stonki", ale ratraki o tej trasie chyba zapomniały, straszna kasza od góry. Na szczeście temp. w granicach -5, śnieg da się odgarnąć nartami nawet takiemu amatorowi jak ja. Dolny odcinek to już "Ciechocinek". Po 12-ej zaczynają i tu napływać ludzie i robi się nieciekawie ze względu na pelne rozbicie trasy. O 14-ej mam dosyć i melduje się w knajpie na degustacji.
Rozmawiałem tamże z ludźmi, którzy przybyli w południe z innych miejsc doliny Zillertal i nie jest dobrze. Na Rastkoglu pada deszcz, brrrr. Niestety temperatury ostatnich tygodni w połączeniu z brakiem konkretnych opadów zmasakrowały narciarsko to piękne miejsce. Ale z naturą nie da się wygrać.
Jutro zapowiadają uruchomienie góry lodowca, mam nadzieję na więcej wrażeń, to mój pierwszy pobyt tutaj i szkoda byłoby odjechać niespełnionym ;-).
Dzień drugi
Wyszło słońce, otworzyli wszystko na górze (powyżej Tuxer) i ... życie stało sie piękne. 8.15 otwieram bramki, 8.40 jestem na 3250npm i cudna dolina stoi otworem. Trasy stół, ludzi niewiele (na razie) więc szybki objazd. Na początek 4+3 do 2-iej stacji Gletscherbusa - czerwona, ale w takich warunkach ma się wrażenie, że zielona ;-). Równoległe do 4 od samej góry (5 i 8) - bez zastrzeżeń. Większość tras lodowca krzyżuje się w jednym miejscu, ale to jest skrzyżowanie wielkości Zieleńca ;-), więc bezproblemowe. Potem przeskok na drugą stronę (Kaserer) i tu jeden drobny przytyk - końcówka dojazdu po ścieżce szer. 2m i ludziach bezmyślnie opalających się w tym miejscu. W górę orczykiem i testowanie tras 11 (po obu stronach wyciągu) oraz 11a - wszystko na poziomie, szczególnie zachwyciła mnie 11a - takiej szerokości zjazdu to jeszcze nie widziałem. Fajnie zorganizowane są połączenia tras - można jeździć ósemkami niemal i sie nie znudzą. Mały przytyk do tras 11 - trzeba przejechać przez trase orczyka, co samo w sobie nie jest może problemem, ale niektórych (wielu) ponosi i orczyk co chwilę stoi. Na deser zostawiłem sobie zjazd 2 na dół, ale mam chyba pecha do tej trasy, bo dziaiaj była w jeszcze gorszym stanie, niż wczoraj - muldy, miękki śnieg etc.
Narodu dzisiaj, mimo , że nie "łykend" zjechalo strasznie dużo, od 11-ej było jak na warunki austriackie tłoczno. Wszystkiemu "winna" pogoda, ujemne temperatury sa powyżej 2500npm, więc większośc gości Zillertal wybiera lodowiec.