Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'mazar-i szerif' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Pogadajmy
    • Tematy narciarskie
    • Chcę Wam o tym powiedzieć
  • Sprzęt narciarski
    • Sprzęt narciarski
    • Dobór sprzętu
    • Tuning sprzętu
    • Testy sprzętu
    • Giełda sprzętu narciarskiego
  • Stacje narciarskie
    • Polska
    • Alpy
    • Słowacja, Czechy
    • Samochodem na narty
    • Warunki narciarskie - pogoda
    • Reszta świata
  • Technika jazdy na nartach
    • Race
    • Carving, funcarving
    • Freeride, freestyle
    • Poczatkujący na nartach
  • Wyjazdy na narty
    • Relacje z wyjazdów forumowiczów na narty
    • Wolne miejsce w samochodzie
    • Wspólne wyjazdy, odstapię kwaterę, szukam kwatery.
  • Sport
    • Zawody, wyniki, kalendarze, sylwetki ...
    • Zawody dla amatorów
  • Narciarstwo klasyczne, ski touring, ski alpinizm
    • Narciarstwo klasyczne, ski touring, ski alpinizm
  • Aktywne Lato
    • Rowery
    • Rolki
    • Wypoczynek w górach
    • Wypoczynek nad wodą
    • Bieganie
  • Nasze sprawy
    • Forum info
    • Tematy dot. skionline.pl
    • WZF skionline.pl
    • Konkursy
  • Stare forum
    • Ogólne
    • Sprzęt
    • Technika jazdy
    • Wyjazdy i ośrodki
    • Euro 2008
    • Lato 2008
    • Olimpiada Pekin 2008

Blogi

  • JC w podróży
  • Nogi bolo
  • Na białym i na zielonym
  • Zagronie, wspomnienia
  • Chrumcia tu i tam
  • >> z buta <<

Kalendarze

  • Kalendarz Forum
  • Alpejskie Mistrzostwa Świata
  • Alpejski Puchar Świata
  • Puchar Świata w Skokach
  • Puchar Świata w Biegach Narciarskich

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Imię


Miejscowość


Strona WWW


O mnie


Narty marka


Buty marka


Gogle


Styl jazdy


Poziom umiejętności


Dni na nartach

Znaleziono 2 wyniki

  1. Post 3 Mazar-i Szarif, Kabul Dwudziestego trzeciego lipca Dzisiaj mamy przeprawić się przez Amudarię do Afganistanu. Czekamy na odprawę celną. W międzyczasie piszę kartkę do Rysi. I znów to samo miejsce, co przed trzy laty. Tylko nie ma już darmowej wody gazowanej, której można się było wtedy napić z dystrybutora. Świat ciągle drożeje. Przeprawa kutrem na drugi brzeg rzeki kosztuje trzy i pół rubla. Do stojącego gdzieś na rzece kutra jechało się autobusem, więc każdy z nas płacił jeszcze po sześćdziesiąt kopiejek. Wnosimy na kuter nasz majdan i płyniemy w górę rzeki do Ajratanu. Czekała nas tu spora niespodzianka, gdy dobiliśmy do afgańskiego brzegu. Zniknęła szeroka deska, po której schodziło się dawniej z kutra na brzeg. Przy brzegu jest przycumowana barka, do której dobija kuter. Poza nią nie było widać większych zmian, od czasu naszej wyprawy. Celnik afgański bawi się w biurokrację. Wypełniamy jakieś papiery. Zwleka z odprawą. Wyraźnie oczekuje bakszyszu. Do Mazare-i Szerif jedziemy z Rosjanami ich autobusem Hotel również ten sam, co poprzednio. Nic ma w tym nic dziwnego, ponieważ żadnego wyboru tu nie ma. Drogo, sześćdziesiąt afgani za noc. Spotykamy Polaków. Grupa z Poznania oczekuje wyjazdu do Agramu. Był tu też niedawno Rysiek K. z wyprawą w Hindukusz Wysoki. Mój dawny instruktor na kursie w Tatrach. I adiunkt na wydziale AGH, gdzie studiowałem. W Mazare-i Szerif jest sporo Afgańczyków, którzy studiowali w Polsce. Notka! Kto nie czytał mojego blogu „Afganistan(Hindukusz 73)” może zobaczyć zdjęcia z Mazar-i Szerif, zrobione w czasie wyprawy w Hindukusz(post „Afganistan(Hindukusz 73)_cd5”. Nic specjalnego się w tym mieście nie zmieniło, w ciagu trzech lat. 24.07 Jedziemy dzisiaj wynajętą taksówką do Kabulu. Nie była to impreza dla nas tania i łatwo nie ustąpiliśmy przy ubijaniu interesu. Wydawało nam się, że oprócz naszej piątki i naszych potężnych plecaków, nikt więcej do taksówki się nie przyplącze. Ale tutejsze zwyczaje były całkowicie inne, niż nasze. Tu decydował kierowca o dopuszczalnym obciążeniu i dogęszczeniu pojazdu. Nie miało sensu protestowanie, bo po co psuć miłe i „przyjacielskie” z nim stosunki. Więc mieliśmy jeszcze dodatkową dwójkę pasażerów z tobołami. W sumie osiem osóbz kierowcą i sporo ponad dwieście, na oko licząc, kilogramów bagażu. Przed nami było około sześćset kilometrów. Najpierw wjechaliśmy w znajomy, mnie i Andrzejowi, wąwóz z wyprawy w Hindukusz. W którym się siedziało na murku i sączyło zimne napoje z „lodu”, który pływał w brudnej wodzie w skrzyni na kółkach. W blogu o wyprawie w Hindukusz można więcej poczytać o przejeździe szosą z Mazar-i Szerif do Kabulu. W Kabulu kwaterujemy się w znów w hotelu Friends. Nocleg kosztuje dwadzieścia pięć afgani. Kawałek drogi nosimy ciężkie plecaki. Każdy ma dwa plecaki - wory. Moje razem mają ponad pięćdziesiąt kilogramów. Śpię w ogrodzie, na materacu. Noc jest, jak na te warunki, całkiem przyjemna. Zresztą Kabul leży na wysokości dwa kilometry nad poziomem morza. Więc i w lecie temperatury są tu znośne. 25.07 Rano na śniadanie jest jajecznica na pomidorach. „Brudas” z Andrzejem poszli kupować koszule na bazar. Za niewiele centów, przeliczając afgani na dolary, można było sobie kupić używany peweksowski, zachodni ciuch. Po południu mała sprzeczka. Janusz chce koniecznie jechać dalej następnego dnia. Rysiek i Andrzej chcą jeszcze posiedzieć tu dłużej. Można to nawet zrozumieć. Całkiem przyjemnie się teraz nam żyje. Wieczorem chodzę z Januszem i Elżbietą po bazarze. Potem zajadamy szaszłyki. Potrawa jest pewna, bo zdjęta, bezpośrednio z ognia. A ogień, jak wiadomo, zabija wszystko i nie trzeba się martwić w jakim stanie było mięso przed nabiciem na szpikulec. Mieliśmy właśnie tego przykład dzisiaj, włócząc się po Kabulu. Weszliśmy w boczną, zakurzoną uliczkę. Środkiem płynęła skądś z góry dżuja(rów z wodą). Przed sklepikami wisiały połcie mięsa baraniego, które z zapałem atakowały roje much. Nie było z nimi problemu, wystarczyło tylko zdjąć połeć z haka i wypłukać w dżuji. Zresztą woda w niej służyła także do mycia zębów. Wystarczyło włożyć do niej palec i wilgotnym przecierać zęby, powtarzając wiele razy. Janusz w pewnym momencie nie wytrzymał i mówi do mnie – stary! Tego się nie da opisać! To trzeba zobaczyć na własne oczy! Iran był o wiele bardziej cywilizowany. Nie było winą tych ludzi, że tak myją zęby, żeby nie powiedzieć o innych, bardziej intymnych, ablucjach w miejscach, gdzie było nieco płynącej wody do dyspozycji. 26.07 Dzisiaj zwiedzam ponownie muzeum w Kabulu, ponieważ Janusz z Elżbietą też chcieli je zobaczyć. Nic nie przybyło od poprzedniej wizyty. Potem zajadamy się arbuzem i szukamy grobu założyciela dynastii Mogołów – Barbura. W końcu go znajduję - ale sam. Jest w pięknym ogrodzie, u stóp góry. Wracam do hotelu na piechotę. Wieje silny wiatr z kurzem. Notka! Podobnie, jak w przypadku Mazar-i Szarif, można obejrzeć zdjęcia z Kabulu z przed trzech lat(post „Afganistan(Hindukusz 73)_cd20”). Także i tu nie zauważyłem, zmian rzucających się w oczy Wojny w Afganistanie jeszcze nie było. Rządził być może jeszcze zięć obalonego szacha.
  2. Post 6 Afganistan(Mazar-i Szerif) Wsiedliśmy na kuter, po odprawie celnej. Kuter miał zwyczaj płynąć raz na tydzień, na drugi brzeg Amudarii. W Afganistanie byli Rosjanie. Ściśle, obywatele Związku Radzieckiego. Nawet sporo. Specjaliści od geologii, wraz z rodzinami. Ta ziemia była nieznana. Kryła jeszcze sporo tajemnic. Kuter pełnił rolę mostu między brzegami. Nie było go wtedy między ZSSR i Afganistanem. Wystarczył kurs raz na tydzień. Ktoś z Rosjan tam jechał. Inny wracał. Lub też ktoś z rodziny. Zabrali nas na drugi brzeg. Kuter płynął około dziesięć kilometrów w górę rzeki i przybił do brzegu, na którym była goła ziemia. Poza kilkoma krzaczkami tamaryszku nie było tu nic. Z kutra na brzeg została rzucona długa deska, pełniąca rolę trapu i pomostu. Pasażerowie przeszli po desce na brzeg. Na którym stała drewniana buda. Pełniąca rolę posterunku granicznego. Oprócz tej budy stało tu także kilka namiotów. Nieco dalej widać było początki asfaltowej drogi i jakieś samochody. To była zupełnie nowa droga. Wcześniejsze wyprawy w Hindukusz jechały przez pustynię. Jak okiem sięgnąć była pustka. Urozmaicona kępkami roślinnymi. Nic się nie działo. Był upał i spokój. Pasażerowie na brzegu, czekający na kuter, weszli na pokład. Który odpłynął do Termezu. W dół Amudarii, która była szeroka i mętna. Była pełnia lata. W Hindukuszu i Pamirze topniały szybko lodowce. Wody w rzece o tej porze nie brakowało. Na tych Rosjan, co wysiedli, czekał mały autobus. Zabrali nas nim do Mazar-i Szerif. Przejście graniczne nazwało się Ajratan. Wcześniejsze wyprawy wyładowywały się w na brzegu Amudarii w różnych miejscach. Wyprawy, wyładowujące z kutra swój bagaż, podlegały kontroli celnej. To nic, że to są alpiniści. Porządek musiał być. Każdy kraj ma prawo kontrolować przyjezdnych. Praktyka, poprzednich wypraw wykazała, że drobne upominki, zwane potocznie „bakszyszem”, ułatwiają bardzo tu taką kontrolę. Herbata, cukier, rybki w konserwie. Broń Boże świnina! Każdemu celnikowi małą paczuszkę, od wdzięcznej ekspedycji za ciężką pracę. Ale to nie było nasze zmartwienie. My nie mieliśmy nic. Koledzy z bębnami się pomęczą. Przez okno autobusu, wpadał bardzo ciepły, pustynny wiatr. Jechaliśmy tą nową, asfaltową szosą do Mazar-i Szerif. Tam można było wynająć samochód, lub taksówkę. Z niego do Kabulu, poprzez łańcuchy Hindukuszu, prowadziła, też świeżo zbudowana szosa. Około 600 kilometrów, poprzez przełęcz Salang. Podobno częściowo budowana przez polskie firmy. Jechaliśmy idealną, nadamurską równiną. Zamkniętą przed nami, od południa, górska barierą. Za oknem pojawiło się kilka wielbłądów. Skubiących sobie suche, kolczaste roślinki. Wielbłąd nie ma unerwionych swoich warg. I dlatego może miażdżyć złośliwe kolce. Coś przecież musi jeść. Wiem to od Janusza, biologa. Dostarczał nam w czasie wyprawy sporo ciekawych informacji, o różnych zwierzęcych istotach. Drugim źródłem rozrywki był Maciek, chirurg. Ten z kolei opowiadał, jakie ciekawe przypadki spotykało się w szpitalu, wynikające z tzw. ludzkiej głupoty. Dojechaliśmy do szosy, prowadzącej do Kabulu. Skręciliśmy w przeciwną stronę i po kilkunastu kilometrach, przed miastem pojawiło się po lewej stronie osiedle, zbudowane z bloków, podobnych nieco do moich na Kozłówku w Krakowie. Dosyć spore. Metalowy, szczelny płot otaczał ten teren. Nawet były jakieś zielone miejsca, do wypoczynku między budynkami. Co to za osiedle? Rosyjskie osiedle, dla pracujących w tym kraju Rosjan wraz z rodzinami. Czuwał nad tym podobno generał. Teraz wyjaśniła się do końca rola kutra na Amudarii. Wjechaliśmy do miasta. Z kolei, z prawej strony drogi, ukazał się nam wspaniały duży meczet. Też otoczony metalowym ogrodzeniem. Tylko znacznie ładniejszym, niż rosyjskie. Będzie co fotografować-pomyślałem sobie! Jechał z nami Janusz, który tu już był wcześniej. Znał miasto. Kwaterujemy się w hotelu. Luksusów nie było. Spać się dało w jednej sali na łóżkach. Pościel mamy swoją. Śpiwory i materace. Był też kran z wodą. Ważny element wyposażenia. Musieliśmy wymienić zielone na Afgani. Miejscową walutę. Jedyny bank, gdzie można to było uczynić, był skromny. Pracownicy mieli swoje biurka, ale stojące na klepisku. Nie, nie wymieniają dolarów! Masz babo placek! Był kraj na świecie, gdzie nie chcieli zielonych! I to jeden z najbiedniejszych. Udaliśmy się do dyrektora. Miał gabinet ze znacznie większym biurkiem, ale też stojącym na gołej ziemi. Zgodził się na wymianę pięćdziesięciu dolarów. To była tu duża suma. Wystarczy nam na pobyt w poszukiwaniu jaskiń. Chodziłem po mieście, które było największe na północy Afganistanu. Położone na równinie baktryjskiej, która jest przedłużeniem pustyni Kara-kum Włóczyłem się z aparatem fotograficznym. Niestety meczet dla niewiernych był niedostępny. Tylko mogłem go sobie obejrzeć z zewnątrz. Meczet zwany Błękitnym. Święte miejsce dla szyitów. Obchodzą w nim Nowruz. Perski „Nowy Rok”, według kalendarza muzułmańskiego w Iranie. Z którym spotkaliśmy się tam, kupując kilka dni wcześniej bilet na autobus dalekobieżny. Według niego była na nim podana data odjazdu. Obchodziłem meczet dookoła. Fotografując go z różnych kierunków. Zaintrygowała mnie duża ilość białych gołębi siedzących na meczecie. Jeszcze więcej ich było na placu przed meczetem. Gdzie były karmione. Tysiące białych, identycznych gołębi. Jak się dowiedziałem, to podobno każdy gołąb, który przyleci do meczetu, z biegiem czasu bieleje. Przyglądałem się życiu ulicy. Fryzjer miał swój „gabinet” na ulicy, pod ścianą domu. Wodę mieszkańcom dostarczali nosiwodzi. W bukłakach z owczej skóry. Sporo ważył taki ładunek. Transport miejski odbywał się na przy pomocy dwukółek. Z daszkiem chroniącym przed słońcem Do dyspozycji były też dorożki, z końmi pięknie ozdobionymi. Sfotografowałem dość duży, niski budynek z szarej gliny. Jego dach złożony jest z szeregu kopułek. Nad nim sterczą dwie wieżyczki. Mniejsza z oknami. Większa z otworami. Można się było domyśleć, że dla muezzina. Wzywającego pięć razy dziennie do modlitwy. Budynek jest zapewne skromnym meczetem. Przed glinianym murem tego meczetu spotykam małego, bosego chłopca. Ze swoim skarbem w rękach. W innym miejscu, na pustym placu czekały na uwiecznienie w aparacie, dwie zalotne panny. Przeskoczę na chwilę w relacji, o niecałe dwa miesiące w przód, gdy wracaliśmy z gór i zatrzymaliśmy się w Mazar-i Szerif. Jurek urządził nam wycieczkę do miejsca, gdzie znajdowała się starożytna Baktria. Miejsce nie przypominało miasta Aleksandra Wielkiego. Ale skoro historycy i archeologowie tak twierdzą, to widocznie tu było. Założył je, po pokonaniu Persów i spaleniu Persepolis(p. Egzotyczny Iran). Dotarł tu, aż nad Amudarię. Dalej na wschód już były tylko zimne, wysokie góry. Nie miał wyboru. Postanowił, że skieruje się na południe, do Indii. Gdzie będzie ciepło i będzie co jeść. Nie była to prosta sprawa. Drogę do doliny Indusu, gdzie już jest płasko, zamykały ramiona Hindukuszu. Z Baktrii i z Mazar-i Szerif widać było je niedaleko na horyzoncie, w kierunku na południe. Są to pierwsze wzniesienia tych gór. Za nimi, kolejne wyższe. Przed Kabulem sięgające pięć kilometrów. Do Indusu było, w linii prostej, około osiemset kilometrów. I cały czas należało przekraczać przez grzbiety górskie, prostopadłe do kierunku marszu jego armii. To był wyczyn znacznie większy, niż przejście wojsk Hannibala przez Alpy. Moi koledzy odwiedzili też wtedy Polkę, mieszkającą kilkanaście kilometrów od miasta. Stęskniona była za Polakami, za naszą mową. Ah! Te polskie dziewczyny! Zakochała się. Chłopak był przystojny. Miał parę dolarów w kieszeni. Po kursie czarnorynkowym to była spora suma. Może opowiadał, że ma bogatą rodzinę. Piękny dom w rajskim ogrodzie. A tu jej mąż pracował w małej cementowni. Skończył na AGH wydział ceramiczny. Gdzie zawsze było dużo dziewczyn. Ceramika, to przecież porcelana, piękne zestawy na obiad. I wspaniałe kolory zdobień. Jednak na wydziale AGH „ceramika”, to były materiały ognioodporne(szamotowe), na wykładziny w piecach hutniczych. Cementownie. Wróciliśmy do naszego zadania. Szukania jaskiń. Pojechaliśmy wynajętym samochodem. Góry rosły. Horyzont był zamknięty. Przed nami wyrósł wysoki, skalny mur. Niemożliwe, aby tu był przejazd na południe, w stronę Kabulu. Ale pojawiła się szczelina między skałami. Którą mała rzeczka sobie wycinała sobie przez miliony lat. Piękny przełom. Przepiękny. Niedługi był ten wąwóz i teren się rozszerzył. Nad szosą pojawiły się suche zbocza. A jeszcze wyżej sterczały skały. Tu mieliśmy szukać jaskiń. Za tym przełomem. Było bardzo gorąco i sucho. Jedynym miejscem do biwakowania była kamienista plaża nad rzeczką. Kolor jej wody był jakiś podobny do mocno rozrzedzonego mleka. Skąd płynęła? Czort to wiedział. I co w niej płynie, to była rola następnego czorta. Gdzie płynęła, to się już niebawem dowiedzieliśmy. Sprawa biwaku była prosta. Materac plażowy rzucony na kamienie. Na to śpiwór, dobry na lodowe warunki. W nocy spałem na śpiworze. Deszczu tu w lecie nie zobaczymy. Woda, po przegotowaniu i wsypaniu do miski herbaty, dała się pić. Była wstrętna, ale nieszkodliwa. Rzeczka była płyciutka. Ledwie, by zamoczyć nogę do kostek. Noc była względna. Ale w dzień, w tym miejscu można się było usmażyć. Ratowaliśmy się chowaniem się w cieniu, w rozpadlinach z czerwonej, miękkiej ziemi. Wypłukanymi przez wodę. Nawet coś tu rosło. Czerwona ziemia, „terra rosa”. Znana z biwaków na południu Europy. Życie nasze się toczyło po jednej, lub drugiej stronie rozpadliny. W miarę obracania się słońca. Przerywane wypadami do przełomu. Gdzie był cień. Biwakować się tutaj nie dało, ponieważ między szosą i skałą było tylko miejsce na rzeczkę. Ale tu były wspaniałe rzeczy. Stało kilka wózków. Była to drewniana skrzynia na kółkach. W skrzyni była woda, a w niej pływały kawałki lodu i butelki koki, „seven up”. Boskie napoje! Siadało się na murku, z boku szosy i sączyło ten zimny eliksir. Niestety, tylko jedna buteleczka na dzień. Idąc za biegiem rzeczki, trafiliśmy na małe miasteczko Chulm. Z niskimi, glinianymi domkami. Istnienie swoje zawdzięczało rzeczce. Która mu dostarczała wody dla roślin i ludzi. Nie dopłynie do Amudarii. Zostanie wykorzystana ostatnia jej kropla. Mieliśmy szukać jaskiń. Nie mogliśmy zawieść kolegów. Mobilizujemy się. Na nogach mamy wysokogórskie, podwójne buty. Botek wewnętrzny, sznurowany, ze skórki. Używałem go potem w Koninkach, jako ciepłego pantofla. But z wibramem. Coś ogromnego i ciężkiego. Musi pomieścić botek. W którym też można było spać w wysokich górach. Nie pójdziemy w sandałach, w których można było chodzić nad rzeczką. Kamienie, ostre trawy, węże. Słońce prawie w zenicie. I czterdzieści parę stopni. Buty wzniecały kurz. Łaziliśmy po okolicznych stokach. Patrzyliśmy na skały. Są tu jaskinie, czy ich nie ma? Chyba nie było? Zdjęcia: Część z nich był zrobiona, gdy wracaliśmy po górach. Nic się w Mazar-i Szerif nie zmieniło w tym czasie. 1. Kuter. Kuter przewożący pasażerów między dwoma brzegami Amudarii. 2. Ajratan. Afgański posterunek graniczny. 3. Lutnia. Lutnia to był prosty i bardzo popularny instrument w Afganistanie. Począwszy od dwóch strun. Człowiek, z papierosem z filtrem w butonierce i sygnetem na palcu, chodzi boso. I ma uszkodzony duży palec u prawej nogi. 4. Autobus. Rosyjski autobus. W adidasach Janusz. Nasze plecaki czekają na załadownie. 5. Szosa do Mazar-i Szerif. Pasące się wielbłądy na pustyni, nad Amudarią. Na horyzoncie Hindukusz. Zdjęcie zrobione przez szybę autobusu. 6. Portal. Portal Błękitnego Meczetu. Na placu jest studnia z pompą. Dalej przy wejściu, pod ścianą leży bukłak z owczej skóry, napełniony wodą. 7. MS Błękitny Meczet. 8. Błękitny Meczet, szeroki widok. 9. Minarety. W głębi widać Hindukusz. 10. Gołębie. Każdy gołąb bielał, z przylatujących do meczetu. Naprawdę to raczej inne, niż białe, były zabijane. 11. Przechodnie. Ogrodzenie Błękitnego Meczetu 12. Mułła. Mułła z towarzyszami. 13. Meczet i chłopiec. Prawdopodobnie też meczet. Ale bardzo skromny. Bosy chłopiec ze swoim skarbem. 14. Panny. Tak ubrane chodziły dziewczynki w Afganistanie. Pantalony i chusta na głowie. Burka i „krata” na na oczach pojawiały się dopiero u mężatek. 15. Ulica w Mazar-i Szerif. Pięknie kwitnące rośliny. Zieleń musiała być nawadniana. Woda była wpuszczana okresowo do rowów w pobliżu roślin. W lecie przez wiele miesięcy nie spadała tu ani kropla deszczu. Nawet chmury na niebie były rzadkością. Afganistan jest położny na południu. Na wysokości północnej Afryki. 16. Mazar-i Szerif ulica. Inna skromniejsza ulica. Meczet i zaznaczające się łańcuchy Hindukuszu. 17. Dwukółka. Bardzo praktyczny pojazd w tym klimacie. 18. Dorożki. Zapewne do wynajęcia na większe uroczystości. 19. Nosiwoda. Człowiek ten dostarczał ludziom wodę. Bukłak, jak widać, jest zrobiony z owczej skóry. 20. Dwóch nosiwodów. Podejrzane jest stojące wiadro i bukłak postawiony na sztorc. Czyżby napełniony z tego rowu? Z tyłu kobiety w burkach. 21. Baktria. Tutaj dotarł Aleksander Wielki. Do Amudarii jest kikadziesiąt kilometrów. Dalej na wschód jest Hindukusz, coraz wyższy i po drugiej stronie rzeki Pamir. Musiał się wrócić do Persji, albo iść na południe do Indii. Nie było innej alternatywy. Tu była wokół pustynia. 22. Przełom. Nowa szosa do Kabulu. Niedawno zbudowana. Za tym przełomem mieliśmy szukać jaskin. Na stronie 85 w monografii „od Andów po Hindukusz” K. Seysse-Tobiczyka jest zdjęcie czarno białe tego przełomu, w czasie wyprawy w 1960 r. Droga jeszcze była bita. 23. Biwak. Biwakowaliśmy na tą rzeczką. Andrzej i Janusz(leży). 24. Rozpadlina. Nasze dzienne życie się toczyło w cieniu. Herbatka, zupka, czy też makaronik, wszystko było gotowane na wodzie z rzeczki. Na prymusie „Juvlu”. Leszek, Janusz, Andrzej. 25. Tamaryszek. Widoczek jest ładny, kolorowy. Nie oddaje jednak upału.. Wyżej, w tych skałach, mieliśmy szukać jaskiń. 26. Pola uprawne. Teren dalej nad rzeczką był bardziej płaski i przeznaczony na pola uprawne. Obok rzeczki widać asfaltową szosę do Kabulu.
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...