Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Zagronie, wspomnienia

  • wpisów
    86
  • komentarzy
    70
  • wyświetleń
    12 169

Afganistan(Hindukusz 73)_cd5


Zagronie

242 wyświetleń

 

Post 6

Afganistan(Mazar-i Szerif)

Wsiedliśmy na kuter, po odprawie celnej. Kuter miał zwyczaj płynąć raz na tydzień, na drugi brzeg Amudarii. W Afganistanie byli Rosjanie. Ściśle, obywatele Związku Radzieckiego. Nawet sporo. Specjaliści od geologii,  wraz z rodzinami. Ta ziemia była nieznana. Kryła  jeszcze sporo tajemnic. Kuter pełnił rolę mostu między  brzegami. Nie było go wtedy   między ZSSR i Afganistanem.  Wystarczył kurs raz na tydzień. Ktoś z Rosjan tam jechał. Inny wracał. Lub też ktoś z rodziny. 

Zabrali nas na drugi brzeg. Kuter płynął około dziesięć kilometrów w górę rzeki i przybił do brzegu, na którym była  goła ziemia. Poza kilkoma krzaczkami tamaryszku nie było tu nic. Z kutra na brzeg została rzucona długa deska, pełniąca rolę trapu i pomostu. 

Pasażerowie przeszli po desce na brzeg. Na którym stała  drewniana buda. Pełniąca rolę posterunku  granicznego.  Oprócz tej budy stało tu także kilka namiotów.  Nieco dalej widać było początki asfaltowej drogi i jakieś samochody.  To była zupełnie nowa droga.  Wcześniejsze wyprawy w Hindukusz jechały  przez pustynię. Jak okiem sięgnąć była pustka.  Urozmaicona kępkami roślinnymi. Nic się nie działo. Był upał i spokój.

Pasażerowie na brzegu, czekający na kuter, weszli na pokład. Który odpłynął do Termezu. W dół  Amudarii, która była szeroka i mętna.  Była pełnia lata. W Hindukuszu  i Pamirze topniały szybko lodowce. Wody w rzece o tej porze nie brakowało.  Na tych Rosjan, co wysiedli, czekał mały autobus.  Zabrali nas nim do Mazar-i Szerif.

Przejście graniczne nazwało się Ajratan.  Wcześniejsze wyprawy wyładowywały się  w na brzegu Amudarii w różnych miejscach. Wyprawy, wyładowujące z kutra swój bagaż,  podlegały kontroli celnej. To nic, że to są alpiniści. Porządek musiał być. Każdy kraj ma prawo kontrolować przyjezdnych. 

Praktyka, poprzednich wypraw wykazała, że drobne upominki, zwane potocznie „bakszyszem”, ułatwiają bardzo tu taką kontrolę.  Herbata, cukier, rybki w konserwie. Broń Boże świnina!  Każdemu celnikowi małą paczuszkę, od wdzięcznej ekspedycji za ciężką pracę.  Ale to nie było nasze zmartwienie. My nie mieliśmy nic. Koledzy z bębnami się pomęczą.

Przez okno  autobusu, wpadał bardzo ciepły, pustynny wiatr. Jechaliśmy tą nową, asfaltową szosą do Mazar-i Szerif. Tam można było wynająć samochód, lub taksówkę. Z niego do Kabulu, poprzez łańcuchy Hindukuszu, prowadziła, też świeżo zbudowana szosa. Około  600 kilometrów, poprzez przełęcz Salang.  Podobno częściowo budowana przez polskie firmy. Jechaliśmy idealną, nadamurską równiną. Zamkniętą przed nami, od południa, górska barierą.

Za oknem pojawiło się kilka wielbłądów.  Skubiących sobie  suche, kolczaste roślinki.  Wielbłąd nie ma unerwionych swoich warg. I dlatego może miażdżyć złośliwe kolce. Coś przecież musi jeść. Wiem to od Janusza, biologa. Dostarczał nam w czasie wyprawy sporo ciekawych informacji, o różnych zwierzęcych istotach. Drugim źródłem rozrywki był Maciek, chirurg. Ten z kolei opowiadał, jakie ciekawe przypadki spotykało się w szpitalu, wynikające z tzw. ludzkiej głupoty.

Dojechaliśmy do szosy, prowadzącej  do Kabulu. Skręciliśmy w przeciwną stronę i po kilkunastu kilometrach, przed miastem pojawiło się po lewej stronie osiedle, zbudowane z bloków, podobnych nieco do moich na Kozłówku w Krakowie. Dosyć spore. Metalowy, szczelny płot otaczał ten teren. Nawet były jakieś zielone miejsca, do wypoczynku między budynkami. Co to za osiedle?  Rosyjskie osiedle, dla pracujących w tym kraju Rosjan wraz  z rodzinami. Czuwał nad tym podobno generał.  Teraz wyjaśniła się do końca rola kutra na Amudarii. 

Wjechaliśmy do miasta. Z kolei, z prawej strony drogi, ukazał się  nam wspaniały duży meczet. Też otoczony metalowym ogrodzeniem. Tylko znacznie ładniejszym, niż rosyjskie.  Będzie co fotografować-pomyślałem  sobie!  Jechał  z nami Janusz, który tu już był wcześniej. Znał  miasto.  Kwaterujemy się w  hotelu. Luksusów nie było. Spać się dało w jednej sali na łóżkach. Pościel mamy swoją. Śpiwory i materace. Był też kran z wodą. Ważny element wyposażenia.

Musieliśmy wymienić zielone na Afgani.  Miejscową walutę. Jedyny bank, gdzie można to było uczynić, był skromny.  Pracownicy mieli swoje biurka,  ale stojące na klepisku. Nie, nie wymieniają dolarów! Masz babo placek! Był kraj na świecie, gdzie nie chcieli  zielonych! I to jeden z najbiedniejszych. Udaliśmy  się do dyrektora. Miał gabinet ze znacznie większym biurkiem, ale też stojącym na gołej ziemi. Zgodził się na wymianę pięćdziesięciu  dolarów. To była tu duża suma. Wystarczy nam na pobyt w poszukiwaniu jaskiń.

Chodziłem  po mieście, które było największe na północy Afganistanu. Położone na równinie baktryjskiej, która  jest przedłużeniem pustyni  Kara-kum Włóczyłem się z aparatem fotograficznym. Niestety meczet dla  niewiernych był niedostępny. Tylko mogłem go sobie obejrzeć z zewnątrz.  Meczet zwany Błękitnym. Święte miejsce dla szyitów. Obchodzą w nim Nowruz. Perski „Nowy Rok”, według kalendarza muzułmańskiego w Iranie. Z którym spotkaliśmy się tam, kupując kilka dni wcześniej bilet na autobus dalekobieżny. Według niego była na nim podana data odjazdu.

Obchodziłem meczet dookoła. Fotografując go  z różnych kierunków. Zaintrygowała mnie  duża ilość białych  gołębi siedzących na meczecie.  Jeszcze  więcej ich  było na placu przed meczetem. Gdzie były karmione. Tysiące białych, identycznych gołębi.  Jak się dowiedziałem, to podobno każdy gołąb, który przyleci do meczetu, z biegiem czasu bieleje.

Przyglądałem się życiu ulicy. Fryzjer miał swój „gabinet” na ulicy, pod ścianą domu. Wodę mieszkańcom dostarczali nosiwodzi. W bukłakach z owczej skóry. Sporo ważył  taki ładunek. Transport miejski odbywał się na przy pomocy dwukółek. Z daszkiem chroniącym przed słońcem  Do dyspozycji były też dorożki, z końmi pięknie ozdobionymi.

Sfotografowałem dość duży, niski budynek z szarej gliny. Jego dach złożony jest z szeregu kopułek.  Nad nim sterczą dwie wieżyczki. Mniejsza z oknami. Większa z otworami. Można się było domyśleć, że dla muezzina. Wzywającego pięć razy dziennie do modlitwy. Budynek jest zapewne skromnym meczetem.

Przed glinianym murem tego meczetu spotykam małego, bosego chłopca. Ze swoim skarbem w rękach. W innym miejscu, na pustym placu czekały na uwiecznienie w aparacie, dwie zalotne panny.

Przeskoczę na chwilę w relacji, o niecałe dwa miesiące w przód, gdy wracaliśmy z gór i zatrzymaliśmy się w Mazar-i Szerif. Jurek urządził nam wycieczkę do miejsca, gdzie znajdowała się starożytna Baktria.  Miejsce nie  przypominało miasta Aleksandra Wielkiego. Ale skoro historycy i  archeologowie tak twierdzą, to widocznie  tu było.

Założył je, po pokonaniu Persów i spaleniu  Persepolis(p. Egzotyczny Iran). Dotarł tu,  aż nad Amudarię.  Dalej na wschód już były tylko zimne, wysokie góry.  Nie miał wyboru. Postanowił, że skieruje się na południe, do Indii. Gdzie będzie ciepło i będzie co jeść. 

Nie była to prosta sprawa.  Drogę do doliny Indusu, gdzie już jest płasko, zamykały ramiona Hindukuszu. Z Baktrii i z Mazar-i Szerif widać było je niedaleko na horyzoncie, w kierunku na południe. Są to  pierwsze wzniesienia tych gór. Za nimi, kolejne wyższe. Przed Kabulem sięgające pięć kilometrów.  Do Indusu było, w linii prostej, około osiemset kilometrów.  I cały czas  należało przekraczać przez grzbiety  górskie, prostopadłe do kierunku marszu jego armii. To był wyczyn znacznie większy, niż przejście wojsk Hannibala przez Alpy.

Moi koledzy odwiedzili też wtedy Polkę, mieszkającą kilkanaście kilometrów od miasta.  Stęskniona była za Polakami, za naszą mową. Ah! Te polskie dziewczyny!  Zakochała się.  Chłopak był przystojny. Miał parę dolarów w kieszeni. Po kursie czarnorynkowym to była spora suma. Może opowiadał, że ma bogatą rodzinę. Piękny dom w rajskim ogrodzie. A tu jej mąż pracował w małej cementowni.

Skończył na AGH wydział ceramiczny. Gdzie zawsze było dużo dziewczyn. Ceramika, to przecież porcelana, piękne zestawy na obiad. I wspaniałe kolory zdobień. Jednak  na wydziale AGH „ceramika”, to były materiały ognioodporne(szamotowe), na wykładziny w piecach hutniczych. Cementownie.

Wróciliśmy do naszego zadania. Szukania jaskiń.  Pojechaliśmy wynajętym samochodem. Góry rosły. Horyzont był zamknięty. Przed nami wyrósł wysoki, skalny  mur. Niemożliwe, aby tu był przejazd na południe, w stronę Kabulu.

Ale pojawiła się szczelina między skałami. Którą mała  rzeczka sobie wycinała sobie przez miliony lat. Piękny przełom. Przepiękny. Niedługi był  ten wąwóz i teren się rozszerzył.  Nad szosą pojawiły się suche zbocza.  A  jeszcze wyżej  sterczały  skały. 

Tu mieliśmy szukać jaskiń. Za tym przełomem.  Było bardzo gorąco i sucho.  Jedynym miejscem do biwakowania  była kamienista plaża nad rzeczką. Kolor jej wody był jakiś podobny do mocno rozrzedzonego mleka.  Skąd  płynęła? Czort to wiedział. I co w niej płynie, to była rola następnego czorta.  Gdzie płynęła, to się już niebawem dowiedzieliśmy.

Sprawa biwaku była prosta. Materac plażowy rzucony na kamienie. Na to śpiwór, dobry na lodowe warunki. W nocy spałem na śpiworze. Deszczu tu w lecie nie zobaczymy. Woda, po przegotowaniu i wsypaniu do miski herbaty, dała się pić. Była wstrętna, ale nieszkodliwa. Rzeczka była płyciutka. Ledwie, by zamoczyć nogę do kostek.  Noc była względna. Ale w dzień, w tym miejscu  można się  było usmażyć.  

Ratowaliśmy się chowaniem się w cieniu, w rozpadlinach z czerwonej, miękkiej  ziemi. Wypłukanymi przez wodę.  Nawet coś tu rosło. Czerwona ziemia,   „terra rosa”.  Znana z biwaków na południu Europy. Życie nasze się toczyło po jednej, lub drugiej stronie rozpadliny. W miarę obracania się słońca.

Przerywane wypadami do przełomu.  Gdzie był cień. Biwakować się tutaj  nie dało, ponieważ między szosą i skałą było tylko miejsce na rzeczkę. Ale tu były wspaniałe rzeczy. Stało kilka wózków. Była to drewniana skrzynia na kółkach. W skrzyni była woda, a w niej pływały kawałki lodu i butelki koki, „seven up”.  Boskie napoje! Siadało się  na murku, z boku szosy i sączyło ten zimny eliksir.  Niestety, tylko jedna  buteleczka na dzień. 

Idąc za biegiem rzeczki, trafiliśmy na małe  miasteczko Chulm. Z niskimi, glinianymi domkami.  Istnienie swoje zawdzięczało rzeczce. Która mu dostarczała wody dla roślin i ludzi.  Nie dopłynie do Amudarii. Zostanie wykorzystana ostatnia jej kropla.

Mieliśmy szukać jaskiń.  Nie mogliśmy zawieść kolegów. Mobilizujemy się. Na nogach mamy wysokogórskie, podwójne buty. Botek wewnętrzny, sznurowany, ze skórki. Używałem go potem w Koninkach, jako ciepłego pantofla. But z wibramem. Coś ogromnego i ciężkiego. Musi pomieścić botek. W którym też można było spać w wysokich górach.

Nie pójdziemy w sandałach, w których można było chodzić nad rzeczką. Kamienie, ostre trawy, węże. Słońce prawie w zenicie. I czterdzieści parę stopni. Buty wzniecały kurz. Łaziliśmy po okolicznych stokach. Patrzyliśmy na skały.  Są tu jaskinie, czy ich nie ma? Chyba nie było?

 

       Zdjęcia:

      Część z nich był zrobiona, gdy wracaliśmy po górach. Nic się w Mazar-i Szerif nie zmieniło w tym czasie.

 

                    1.  Kuter. Kuter przewożący pasażerów między dwoma brzegami Amudarii. 

                   2.  Ajratan. Afgański posterunek graniczny.

                  3.  Lutnia. Lutnia to był prosty i bardzo popularny instrument w Afganistanie. Począwszy od dwóch strun. Człowiek, z papierosem z filtrem w butonierce i sygnetem

                         na  palcu, chodzi boso. I ma uszkodzony duży palec u prawej nogi.

                  4.   Autobus. Rosyjski autobus. W adidasach Janusz. Nasze plecaki czekają na załadownie.

                  5.   Szosa do  Mazar-i Szerif. Pasące się wielbłądy na pustyni, nad Amudarią. Na horyzoncie Hindukusz. Zdjęcie zrobione przez szybę autobusu.

                 6.   Portal. Portal Błękitnego Meczetu.  Na placu jest studnia z pompą. Dalej przy wejściu, pod ścianą leży bukłak z owczej skóry, napełniony wodą.

                 7.   MS Błękitny Meczet.

                8.   Błękitny Meczet,  szeroki widok.

                9.   Minarety. W głębi widać Hindukusz.

               10.  Gołębie. Każdy gołąb bielał, z przylatujących do meczetu.

                     Naprawdę to  raczej  inne, niż białe, były zabijane.  

              11.  Przechodnie.  Ogrodzenie Błękitnego Meczetu

              12.  Mułła.   Mułła  z towarzyszami.

              13.  Meczet i chłopiec. Prawdopodobnie też meczet. Ale bardzo skromny. Bosy chłopiec ze swoim skarbem.

             14.  Panny. Tak ubrane chodziły dziewczynki w Afganistanie. Pantalony i chusta na głowie.  Burka i „krata” na na oczach  pojawiały  się dopiero u mężatek.

             15.  Ulica w Mazar-i Szerif. Pięknie kwitnące rośliny. Zieleń musiała być nawadniana. Woda była wpuszczana okresowo do rowów w pobliżu roślin.

                  W lecie przez wiele miesięcy nie  spadała  tu ani kropla deszczu. Nawet chmury na niebie były rzadkością. Afganistan jest położny na południu.

                  Na wysokości północnej Afryki.

             16.   Mazar-i Szerif ulica. Inna skromniejsza ulica. Meczet i zaznaczające się łańcuchy Hindukuszu.

             17.    Dwukółka. Bardzo praktyczny pojazd w tym klimacie.

              18.   Dorożki.  Zapewne do wynajęcia na większe uroczystości.

              19.    Nosiwoda. Człowiek ten dostarczał ludziom wodę. Bukłak, jak widać, jest zrobiony z owczej skóry.

              20.    Dwóch nosiwodów. Podejrzane jest stojące wiadro i bukłak postawiony na sztorc. 

                       Czyżby napełniony z tego rowu? Z tyłu kobiety w burkach.

               21.   Baktria. Tutaj dotarł Aleksander Wielki. Do Amudarii jest kikadziesiąt kilometrów. Dalej na wschód jest Hindukusz, coraz wyższy i po drugiej stronie rzeki Pamir.

                      Musiał się  wrócić do Persji, albo iść na południe do Indii.  Nie było innej alternatywy. Tu była wokół pustynia.

               22.   Przełom. Nowa szosa do Kabulu. Niedawno zbudowana. Za tym przełomem mieliśmy szukać jaskin. Na stronie 85 w monografii „od Andów po Hindukusz”

                      K. Seysse-Tobiczyka jest zdjęcie czarno białe tego przełomu, w czasie wyprawy w 1960 r. Droga jeszcze była bita.

               23.   Biwak. Biwakowaliśmy na tą rzeczką. Andrzej i Janusz(leży).

               24.   Rozpadlina. Nasze dzienne życie się toczyło w cieniu. Herbatka, zupka, czy też makaronik, wszystko było gotowane na wodzie z rzeczki.

                       Na prymusie „Juvlu”. Leszek, Janusz, Andrzej.

               25.  Tamaryszek. Widoczek jest ładny, kolorowy. Nie oddaje jednak upału.. Wyżej, w tych skałach, mieliśmy szukać jaskiń.

               26.   Pola uprawne. Teren dalej nad rzeczką był bardziej płaski i przeznaczony  na pola uprawne. Obok rzeczki widać asfaltową szosę  do Kabulu.

 

 

 

Kuter.jpg

Ajratan.jpg

Lutnia.jpg

Autobus.jpg

Szosa  do Mazar-i Szerif.jpg

Portal.jpg

MS Błękitny Meczet.jpg

Błękitny Meczet, szeroki widok.jpg

Minarety.jpg

Gołębie.jpg

Przechodnie.jpg

Mułła.jpg

Meczet i chłopiec.jpg

Panny.jpg

Ulica w Mazar-i Szerif.jpg

Mazar-i Szerif ulica.jpg

Dwukółka.jpg

Dorożki.jpg

Nosiwoda.jpg

Dwóch nosiwodów.jpg

Baktria.jpg

Przełom.jpg

Biwak.jpg

Rozpadlina.jpg

Tamaryszek.jpg

Pola uprawne.jpg

Edytowane przez Zagronie

1 komentarz


Rekomendowane komentarze

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...