Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Wywiad ze Ski Pogromcą Everestu


Rekomendowane odpowiedzi

17 lutego mija 31. rocznica pierwszego zimowego wejścia na Mount Everest (8848 m n.p.m.). Przy tej okazji przypominamy rozmowę z Davorinem Karnicarem, który jako pierwszy zjechał na nartach z wierzchołka Mount Everestu do bazy na wysokości 5350 m. Przez cały zjazd, który trwał 4 godziny i 40 minut nie odpiął nart, ani się nie przewrócił.

Było to 7 października 2000 roku. Zjechał tzw. drogą normalną, na stronę południową (nepalską). Marzył o tym od 10 lat.Wcześniej, w 1996 roku, Karnicar podjął próbę zjazdu z Everestu. Wspiął się na wysokość 8200 m n.p.m. i wycofał się z powodu fatalnej pogody i odmrożeń (na skutek odmrożeń stracił dwa palce lewej ręki). Zjechał z 1200 gór w tym z Annapurny i ze wschodniej ściany Matterhornu.

Davorin Karnicar mieszka w Jezersku w Słowenii, w Alpach Julijskich. Na nartach jeździ od dziecka. Był zawodnikiem, startował w kadrze narodowej. Po przerwie w karierze na studia i wojsko, wrócił do sportu, ale już nie jako zawodnik. Pracował jako serwisant sprzętu i masażysta. Jednocześnie zaczął uprawiać ski-alpinizm.

Wioletta Gnacikowska: Wszyscy mówią o Pana zjeździe z Mount Everestu, a pomijają fakt, że Pan się tam najpierw wspiął. Jakby to było coś zupełnie zwyczajnego. A to przecież ogromny wyczyn!

Davorin Karnicar: - Każde wejście na Everest jest wyjątkowym wydarzeniem. Ale na najwyższej górze świata było już około tysiąca osób. Natomiast zjazd z Everestu jest czymś bardzo specjalnym.

Ale chyba był Pan szczęśliwy stojąc na wierzchołku najwyższej góry świata?

- Podczas przygotowań do wyczynu mój psycholog tłumaczył, że szczyt nie jest miejscem na rozmyślania, czy radość. Na to przyjdzie czas dopiero po zakończeniu całego cyklu. Oczywiście samo wejście na szczyt i pobyt na górze był dla mnie czymś szczególnym, ale towarzyszyło mi duże napięcie nerwowe przed zjazdem. Właściwie nawet za bardzo nie mogłem się cieszyć. Przez godzinę, razem z moim partnerem wspinaczkowym, podziwialiśmy panoramę, robiliśmy zdjęcia. Na szczycie musiałem zmienić sprzęt alpinistyczny na narciarski. Czekan zamieniłem na kijki i ruszyłem. Dopiero w bazie, kiedy piłem piwo, poczułem się naprawdę szczęśliwy.

Czego się Pan najbardziej bał: lawin, desek śnieżnych, poręczówek, w które narciarz może się zaplątać, czy problemów ze sprzętem?

- Sprzęt był przetestowany wcześniej, więc nie martwiłem się. Warunki śnieżno-lodowe poznałem wchodząc na szczyt. Dokładnie analizowałem trasę i wiedziałem co mnie czeka przy zjeździe. Najbardziej bałem się tego, że sam spuszczę lawinę, albo seraki oberwą się i zejdzie lawina.

Ciekawa jestem, jak Pan pokonał na nartach uskok Hillary'ego i lodospad Khumbu? Alpinistom te właśnie odcinki sprawiają największe trudności.

- Alpiniści nie potrafią ocenić trudności narciarskich i te dwa miejsca wymieniają jako najcięższe. Po względem narciarskim uskok Hillary'ego nie okazał się trudny. Idąc na szczyt widziałem, że Hillary Step jest pokryty śniegiem i nawet uśmiechnąłem się do siebie, bo wiedziałem, że będzie dobrze. Najgorszy był odcinek grani poniżej uskoku Hillary'ego. Jest ona ostra jak żyletka, oblodzona i bardzo eksponowana na obie strony: nepalską i tybetańską. Nawiany śnieg osuwał się spod nart. To był najtrudniejszy technicznie odcinek.

Natomiast najtrudniejszy pod względem psychicznym był Ice Fall, czyli lodospad Khumbu (ogromne bloki lodowe, które się ciągle „pracują”, pełne szczelin lodowcowych, po których przechodzi się na poziomo ustawionych drabinach - przyp. red.). To odcinek, którego nie da się przejechać na nartach. Ominąłem go z prawej strony. Na trasie, którą wybrałem, jest problem ciągle schodzących lawin. I to mnie bardzo obciążało psychicznie. W dodatku Ice Fall był blisko bazy, kiedy byłem zmęczony czterogodzinną jazdą.

A który fragment sprawił Panu prawdziwą przyjemność przy zjeżdżaniu?

- Siedmiokilometrowy odcinek w Kotle Zachodnim i fragment w pobliżu Przełęczy Południowej. Jest tam szeroko, nic mi nie groziło. Mogłem robić pełne skręty, chociaż po każdych trzech musiałem chwilę odpocząć, bo na takich wysokościach, w rozrzedzonym powietrzu, wszystko męczy dużo bardziej.

Czy robił Pan przerwy w zjeździe np. na wypicie czegoś?

- Piłem herbatę, ale nie zdejmowałem nart. Taka była idea, żebym od wysokości 8848 m n.p.m. do 5350 m nie zdejmował nart. Mój poprzednik Hans Kammerlander z powodów warunków śnieżnych musiał zdjąć narty i przejść niektóre odcinki pieszo. Mówi się o nim, że to pierwszy człowiek, który zjechał z Everestu. Zjechał, ale częściowo. Nie zjechał do samej bazy. Jeżeli ktoś nawet 10 metrów przejdzie się pieszo, bo np. na trasie jest skała, to - według mojej etyki narciarskiej - nie przejechał całości. Ja przejechałem całość. Oczywiście czasem zsuwałem się, robiłem różne figury, które nie mają nic wspólnego z techniką zjazdowców. Ale to są ekstremalne warunki.

Pana narty ważyły niecałe 2 kg. Z czego były wykonane?

- Ten model był wynikiem długoletniej mojej współpracy z firmą Elan. Byłem konsultantem i testowałem narty dla tej firmy. Znałem konstruktorów i wspólnie stworzyliśmy model „Everest 2000”. Musiały wytrzymać temperaturę od plus 10 do minus 40 st. C. Narta do ski-alpinizmu jest nietaliowana, wbrew technologii, którą właśnie Elan wprowadził dla zawodników. Jest trochę szersza od normalnej pod butem o 1,5 cm, żeby but nie wychodził poza krawędź.

Czy ten model nart jeździł, jest w sprzedaży?

- Tak. Nazywa się „Elan Everest 2000”. Na każdej parze jest mój podpis. Kosztuje ok. 1000 marek.

Wniósł Pan sam narty na szczyt, czy tragarze?

- Tych nart nie powierzyłbym nawet najlepszemu przyjacielowi.

Korzysta Pan czasem z helikoptera, żeby dostać się na szczyt?

- Nigdy. Największą wartością dla mnie jest to, żeby wykonać coś samodzielnie. Jeśli chcę zjechać z jakiejś góry, najpierw muszę na nią wejść, przekonać się jaka jest trasa, przeanalizować, którędy najlepiej zjeżdżać. Poza tym głównym niebezpieczeństwem przy ekstremalnych zjazdach są lawiny. Helikopter, który zostawia narciarza na górze, może ją wywołać.

Gdzie można nauczyć się ski-alpinizmu?

- Zapraszam do mnie do Słowenii. Mam swoją szkołę alpinizmu i narciarstwa w miejscowości Jezersko, na północ od Lubliany.

[YOUTUBE]

[/YOUTUBE]

***

Próbę zjazdu na nartach z Mount Everestu jako pierwszy podjął Japończyk Juichiro Miury w 1970 roku. Miał zjechać z wysokości 7700 m n.p.m. i zahamować przy pomocy spadochronu. Ale spadochron nie otworzył się. Śmiałek ciągnął za sobą linki i czaszę w postaci szmaty. Mocno się poturbował. Projekt kosztował 1 mln dolarów.

W 1996 roku z wierzchołka Everestu zjechał Hans Kammerlander. Jechał tylko etapami. Na trudniejszych odcinkach zdejmował narty i szedł pieszo. Pierre Tardivel zjechał z Przełęczy Południowej do lodowca Khumbu. Tylko Davorin Karnicar pokonał drogę z wierzchołka do bazy non-stop, bez odpinania nart.

Źródło: http://narty.sport.pl/narty/1,110558,9125514,Na_nartach_z_Everestu.html

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...