Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Alto Adige, Südtirol - o regionie


marboru

Rekomendowane odpowiedzi

Pewnie większość z Forumowiczy wie na ten temat bardzo wiele, bądź prawie wszystko...ja dopiero w tym roku będąc w Dolomitach trochę posłuchałem od Rezydenta na ten temat i tak naprawdę, tylko wzbudzono we mnie ciekawość na temat Sudtirolu, Alto Adige.

Niedawno przeczytałem na ten temat bardzo fajny artykuł.

Fragment, oraz link - poniżej.

Zupa z siana na wysokościach

Skomplikowaną historię regionu zdradzają dwie nazwy: włoska Alto Adige i niemiecka Südtirol. Mariaż kultur, o którym zwykło się mówić jako o idealnym połączeniu niemieckiej precyzji z włoską fantazją. Południowy Tyrol nie byłby sobą, gdyby tej podwójności nie obrócił na swoją korzyść, czerpiąc z obu kultur pełnymi garściami. Połączone z bogactwem natury tworzą miejsce, gdzie w doskonałej formie królują przyjemności bliskie narciarzom i hedonistom.

Na wizytówce ma napisane hrabia. Comte z włoska, a Graf z niemiecka – bo oba te języki są w Południowym Tyrolu oficjalne i funkcjonują równolegle.

Hrabia Michael Goëss-Enzenberg jest jednym z większych posiadaczy ziemskich w regionie. Ma 100 ha winnic i sadów. Jednak to nie słynne południowotyrolskie jabłka zaprzątają hrabiemu głowę. Najważniejsze jest wino.

Niezwykle wysoki, nobliwy, ważący słowa – znać po nim, że dobre maniery wysysane są w jego rodzinie z mlekiem matki już od kilku wieków. Graf zdaje się być postacią z innego, lepszego świata. Dopóki nie zaczniemy rozmawiać z nim o winie.

Gdy w kieliszkach wybucha aromatem, autochtoniczny dla regionu, szczep lagrein o niezwykle intensywnym wiśniowym kolorze, błękitne oczy hrabiego nabierają chłopięcego figlarnego blasku. Wina, które robi i firmuje nazwą Manincor (co znaczy serce w dłoni), choć absolutnie nie można ich nazwać typowymi, jak ulał pasują do Południowego Tyrolu. Lekkie, eleganckie, z pomysłem.

U hrabiego dojrzewają w beczkach nie z dębu francuskiego, a własnego południowotyrolskiego rosnącego na terenie posiadłości. Zanim znajdzie się w nich wino, trzeba zahartować deski na słońcu, deszczu i śniegu, a potem jeszcze wysłać je do bednarza do Austrii.

Cały ten trud po to, by gotowe już beczki jeszcze lepiej przekazywały winu charakter terroire, na którym powstało. Hrabiowska manufaktura uosabia przywiązanie mieszkańców Południowego Tyrolu do ziemi i dumę z jej produktów.

Fakt, że region jest jednym z najbogatszych we Włoszech, też nie jest bez znaczenia. Żyje się tu lepiej, jest więc czas na to, by spokojnie rozejrzeć się dookoła i docenić piękno krajobrazów oraz różnorodność i bogactwo tej krainy.

Górną Dolinę rzeki Adygi, która dała regionowi włoską nazwę Alto Adige. I poplątaną historię, której tajemnicy uchyla niemiecka nazwa – Südtirol. Południowy Tyrol. Zaraz, zaraz. Ale przecież jesteśmy we Włoszech. A Tyrol słusznie kojarzy się nam z Austrią.

Cała ta semantyczna zagadka wyjaśnia historię regionu, który jeszcze w czasie I wojny światowej należał do cesarstwa austro-węgierskiego. Dopiero po przegranej wojnie, na mocy porozumień z 1919 roku, razem z sąsiednim Trydentem (Trentino) przydzielono go w ramach wojennych reparacji Włochom.

Język włoski i niemiecki zrównał dopiero "Statut Autonomiczny Prowincji Bozen" z 1972 roku. Wspólna tożsamość mieszkańców zaczęła rozkwitać nieco później. Turysta przybywający tu na narty zastanie dziś podwójne nazwy miejscowości.

Po włosku Alpe di Siusi to niemiecki Seiser Alm. A w dolinach zamieszkałych przez ludność ladyńską Val Badia/Gadertal czy Val Gardena/Gröden na pierwszym miejscu będzie nazwa w pierwotnym języku regionu – ladyńskim. Zdarzają się też nazwy potrójne. Na początku ciężko przewidzieć, kiedy usłyszymy na powitanie niemieckie "Grüss Gott!", a kiedy włoskie "Buongiorno!".

Ten mariaż kultur, o którym zwykło się mówić jako o idealnym połączeniu niemieckiej precyzji z włoską fantazją, najłatwiej dostrzec w kuchni.

Bruschetta w Merano to włoska pizzeria pełną gębą. W oknach wiszą czerwone ozdobione kiczowatym złotym haftem firanki. Na ścianach boazeria pamiętająca przybywającą tu "do wód" cesarzową Sissi oświetlona złotymi wygibasami żyrandola rodem ze snu kosmity.

Kiczowaty wystrój gości jednak nie zraża. Klientów aż nadmiar, na stolik trzeba grzecznie poczekać. Wprawne oko wypatrzy zajadające się tu pizzą jedne z bardziej wpływowych rodzin w mieście. A obok nich studentki dzielące się przystawkami i podjadające sobie spaghetti z talerzy.

Na drugim biegunie od tej klasycznej włoskości jest gospoda Tirler Almgasthof w Alpe di Siusi serwująca solidne knedle wielkości pięści. Doprawione szpinakiem i speckiem nawiązują do najlepszych tradycji górskich potraw znanych zza austriackiej granicy. Parmezanowa posypka nadaje im nieco finezji, ale sos z masła sprawia, że choć pyszne, długo nam poleżą na żołądku. Tradycyjnie, suto, tylko wstać od stołu jakby trudno.

Jednak Południowy Tyrol nie byłby sobą, gdyby tej włosko-niemieckiej tradycji twórczo nie wykorzystywał. Julian Seeber, szef kuchni w pięciogwiazdkowym Alpina Dolomites w Alpe di Siusi, też podaje w swojej eleganckiej restauracji knedle.

Z tym że w jego wydaniu nie są one kulą armatnią na bazie suchego chleba, a finezyjną konstrukcją z knedli pokrojonych w plastry. Ich struktura, choć główny składnik (chleb) wciąż ten sam, jest zaskakująco delikatna.

Tajemnica – zdaniem szefa – tkwi w odpowiednim namoczeniu knedlowego ciasta w mleku, delikatnym, pełnym wyczucia odciśnięciu. Nietypowe zestawienie z surową kapustką, a nie maślanym sosem, też jest nie bez znaczenia. I tak oto można posmakować połączenia tradycji i finezji. A zdawałoby się, że to "tylko" knedle.

Za oknem hotelu niestrudzenie kursują niebieskie wagoniki gondolek. Pięknymi carvingowymi skrętami i pokracznym pługiem zjeżdżają ku nim narciarze. Sporo dzieciaków pędzących na kreskę niczym mali kamikadze, w kaskach ozdobionych pluszowymi uszami zwierząt.

Dla rodzin i początkujących narciarzy Alpe di Siusi to region szyty na miarę. Szerokie krągłości płaskowyżu rozciągającego się łagodnymi łukami na wysokości 1800-2300 m n.p.m. tworzą idealne warunki do nauki szusowania.

Dramatyzmu dodaje krajobrazowi zwieńczająca tę krainę łagodności poszarpana formacja Sciliar/Schlern (2563 m) i przeciwległy masyw Sassolungo, po niemiecku Langkofel, czyli Długa Góra. Trochę tak, jakby szerokie hale Alpe di Siusi były preludium dla majestatycznego piękna Dolomitów.

Te góry są niemal magnetyczne. Ciężko od nich oderwać wzrok. O fascynujących kształtach, szpiczastych graniach, tak jakby natura wzięła sobie za punkt honoru niestworzenie dwóch do siebie podobnych, nie skąpiąc im zaskakujących zwrotów akcji i poszarpanego dramatyzmu.

Pełno w nich też tajemniczych skamielin, zastygłych w kamieniu koralowców, bo Dolomity to tak naprawdę część prastarego dna morskiego. Le Corbusier miał o nich powiedzieć, że są najpiękniejszą budowlą świata.

Zimą soczyście zielone hale Alpe di Siusi zamieniają się w przyjemnie szerokie nartostrady. Większość hoteli rozłożyła się wprost na stoku. Można założyć narty w progu i już jesteśmy na jednej z 60 kilometrów tras.

A wystarczy przekroczyć grzbiet doliny, niejako wskoczyć za masyw Sasolungo, i już ma się u stóp kolejne 175 kilometrów tras w Val Gardenie/Gröden z jej gościnnymi rozciągniętymi wzdłuż doliny miejscowościami Ortisei, Selva, St. Cristina.

Kto lubi odmianę, ten w Południowym Tyrolu na brak urozmaicenia nie będzie narzekał, szczególnie ze skipasem Dolomitisuperski w kieszeni (umożliwia szusowanie na 1200 km tras w całych Dolomitach).

Z Val Gardeny, na nartach, można dostać się do ekskluzywnej Alta Badia, z jej eleganckimi hotelami, chociażby pięciogwiazdkową Rosa Alpina, w której stylowych wnętrzach chętnie bywa George Clooney.

A reszta śmietanki towarzyskiej za punkt honoru uznaje choć jedną wizytę w St. Hubertusie, restauracji z 2 gwiazdkami Michelina prowadzonej przez Norberta Niederkoflera, szefa tworzącego nowoczesne dania, cenionego i zarazem uroczo nieśmiałego, który lepiej czuje się w kuchni, mieszając swoje firmowe risotto z jabłkami niż ściskając dłonie zachwyconym ucztą gościom.

Na stoku, szczególnie w okolicy snobistycznej Corvary w Alta Badia, nawet w butach narciarskich i pełnym rynsztunku, też można zaznać przyjemności wysokich lotów – chociażby w przerwie w szusowaniu wybrać się do schroniska górskiego Col Alt na… ostrygi. Serwowane są tu też południowotyrolskie wina, szampan i 16 rodzajów włoskich win musujących.

Przezornie, rozparte na 2000 m n.p.m., schronisko mieści się tuż przy końcowej stacji wyciągu gondolowego prowadzącego z Corvary. Można więc tu łatwo dotrzeć nawet bez nart albo po biesiadzie z nartami w dłoni "zjechać" na dół kolejką.

Kto morza w górach czuć nie lubi, doceni Veneziano – pomarańczowy w kolorze aperitif z Prosecco i ziołowym likierem Aperol zwieńczonym plastrem sycylijskiej pomarańczy. I gdy tak spokojnie rozejrzeć się wokół (sącząc podawane w wielkich kielichach Veneziano), okazuje się, że stroje narciarzy, szczególnie tych z Corvary, są jakby staranniej dobrane.

Tu błyśnie kryształek Swarovskiego, tam mignie obszyta futerkiem kurtka czy zaszczeka biały pudel prowadzony na smyczy przez właścicielkę w modnych śniegowcach. Ktoś, komu nie wystarczą wrażenia estetyczne i smakowe, wybierze się na 20-minutową wyprawę ski busem do Piculin, na Kronplatz/Plan de Corones, łysą górę, z której poprowadzono 114 kilometrów tras. Bez cienia drzew, szerokich, ale wcale nie łagodnych.

A kto zamiast ski busem woli ruszyć w podróż na nartach, wyprawi się z Alta Badia (lub Val Gardena) na podbój Sellarondy. To chyba najsłynniejsza karuzela narciarska w Dolomitach. Prowadzi wokół masywu Sella, łącząc cztery otaczające go doliny. By ją pokonać, trzeba przejechać na nartach 26 kilometrów.

A że w pogodny i słoneczny dzień to popularny wśród narciarzy pomysł, na podbój Sellarondy lepiej przeznaczyć cały dzień – o ile nie chce się zostać na stoku, o dwa (zamknięte punktualnie o czasie) wyciągi od domu.

Warto też mieć więcej czasu, chociażby po to, by po drodze zajrzeć do bielutkiego Rifugio Elilio Comici w Val Gardena. To schronisko z charakterystycznymi błękitnymi okiennicami cieszy się sławą dolce vita w najlepszym górskim wydaniu.

reszta artykułu pod linkiem: http://narty.onet.pl/reportaze/zupa-z-siana-na-wysokosciach,5,5021088,artykul.html

Źródło za Onet: Anna Janowska, Voyage

Edytowane przez marboru
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...