Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 20.11.2021 w Wpisy na blogu

  1. Czy wiedzieliście, że nazwa tego tyrolskiego miasteczka wywodzi się z retoromańskiego „Yscla”, co oznaczało ni mniej ni więcej – tylko „wyspa”? Zapewne odnosiło się to ukształtowania terenu osady, powstałej we wczesnym średniowieczu - wśród gęstych lasów, porastających połacie alpejskich dolin. Ale Ischgl coś z wyspy ma chyba po dziś dzień. Dla narciarzy – to wyspa skarbów – świetne trasy, nowoczesne wyciągi, piękne krajobrazy, strefa wolnocłowa w pobliskim Samnaun, a na dodatek – legendarne après ski. Nieprzypadkowo Ischgl bywa zatem porównywane z wyspiarską – a jakże – Ibizą, bo w czasach przed pandemią było niezłą imprezownią. I właśnie ta reputacja, w połączeniu ze splotem okoliczności, który doprowadził do powstania w marcu 2020 r. jednego z większych ognisk koronawirusa w Europie, spowodowała, że „Ischgl” nie kojarzy się już tylko z nazwą kurortu, ale zyskało nowe znaczenie. Na portalu językowym prowadzonym przez Instytut Języka Niemieckiego im Leibniza (IDS) w Mannheim, można znaleźć między innymi stronę projektu, gromadzącego niemieckie słownictwo „okołopandemiczne”. Wśród około 2000 haseł natknęłam się na trzy, które mają w swoim składzie toponim „Ischgl”. Najdłuższą historię ma „zweites Ischgl” – „drugie Ischgl”. I wbrew pozorom ten neologizm jest zdecydowanie starszy niż epidemia wirusa Sars-Cov-2. Wyszukanie frazy „zweites Ischgl” w największym korpusie języka niemieckiego DeReKo – dostępnym przez platformę OWID i liczącym ponad 50 miliardów wyrazów – dostarczyło blisko 100 wyników. Rzeczywiście – większość z nich jest datowana na 2020 rok, ale mamy i starsze przykłady z roku 1997, 2001 czy 2010, w którym przedstawiciele innych ośrodków (m.in. Kühtai, Montafon) wypowiadają się, że nie chcą być drugim Ischgl, lecz stawiają na spokój i przytulność: „Wir wollen kein zweites Ischgl sein/werden“. Albo wręcz przeciwnie – w roku 2002 gazeta „Neue Zürcher Zeitung” zamieszcza reportaż z ośrodka Wilder Kaiser, który podobno aspiruje, aby stać się drugim Ischgl i oferuje bogaty program aktywnego wypoczynku i rozrywki. Mamy tu więc schemat znany również z języka polskiego – zapewne pamiętacie, gdy bodajże prezydent Wałęsa obiecywał, że Polska stanie się drugą Japonią, a premier Tusk – że będzie drugą Irlandią? Można też nazywać kogoś drugim Małyszem, lub jakiś pałac – drugim Luwrem. Nazwa własna traci wtedy swoją funkcję tzw. onimiczną – czyli identyfikującą jakieś miejsce, obiekt czy osobę, a zyskuje nowe znaczenie. Może to być albo nobilitacja, albo … zła sława. Taki też los spotkał Ischgl. Przyjrzyjmy się zatem, w jakich kontekstach pojawia się „zweites Ischgl” w cytatach z ostatnich miesięcy i jakie konotacje budzi ta nazwa. Już 19.03.2020 bawarski premier Markus Söder grzmiał: „Wir dürfen kein zweites Heinsberg oder Ischgl zulassen“ [Nie możemy dopuścić do powtórki z Heinsbergu czy Ischgl]. Heinsberg to miejscowość w Nadrenii-Westfalii, która pod koniec lutego 2020 r. również stała się hotspotem wirusa Sars-Cov-2. Ale to nie Heinsberg, lecz właśnie Ischgl stało się ikoną pierwszej fali pandemii. W lipcu 2020, gdy powoli luzowano ograniczenia pierwszego lockdownu, a Niemcy tłumnie ruszyli na wakacje, minister zdrowia, Jens Spahn, wyrażał obawę: „Man müsse sehr aufpassen, dass der „Ballermann“ auf Mallorca nicht ein zweites Ischgl wird” [Trzeba się mieć na baczności, aby imprezownie na Majorce nie stały się drugim Ischgl]. W podobnym czasie zwrot ten pojawił się również w języku polskim – za sprawą polskojęzycznego serwisu „Deutsche Welle” (26.06.2020): „Koronawirus w Guetersloh. Ale to nie „drugie Ischgl”. Czy powiaty Gueterlsloh i Warendorf staną się nowym Ischgl? Jeśli dać wiarę ekspertom i politykom, nie, ale zaleca się ostrożność”. Potem to porównanie podchwyciły inne media. Obawy powróciły przed sezonem zimowym 2020/2021, kiedy to w listopadzie 2020 minister Spahn ponownie przestrzegał: „Bloß kein zweites Ischgl!” [Tylko nie drugie Ischgl!], a ośrodki narciarskie – nie tylko w Austrii - wypracowywały koncepty higieniczne i procedury bezpieczeństwa z uzasadnieniem „Wir dürfen uns kein zweites Ischgl leisten” [Nie możemy sobie pozwolić na drugie Ischgl]. "Wir wollen kein zweites Ischgl werden, kein Corona-Hotspot also“ [Nie chcemy stać się drugim Ischgl, czyli ogniskiem zakażenia] – mówił w październiku 2020 organizator zawodów PŚ w szwajcarskim Wengen. Samo Ischgl zapłaciło za swą utraconą cześć dość słoną cenę – było jednym z ośrodków, które w ogóle nie działały w ubiegłym sezonie. Nawet, gdy było to możliwe dla narciarzy z Austrii. Otwarta była jedynie część szwajcarska regionu Silvretta-Arena. Skojarzenie Ischgl z miejscem, w którym żądza zysku i ukrywanie problemu doprowadziły do powstania ogniska epidemii jest również czynnikiem sprzyjającym tworzeniu różnorakich hybryd językowych, takich jak: „Sommer-Ischgl” (ognisko zakażeń w letnim kurorcie), „Fußball-Ischgl” (mecz piłki nożnej, na którym kibice zarażają się koronawirusem), czy najnowsza – jeszcze nie notowana przez stronę IDS – „Ischgl 2.0”, mająca oznaczać „powtórkę z rozrywki”, czyli przestrogę przed ponownym ryzykiem rozniesienia wirusa przez narciarzy. Jak wiadomo – przynajmniej w najbliższych tygodniach – powtórki w Austrii nie będzie, ale Ischgl będzie musiało jeszcze trochę poczekać, aby popracować nad poprawą swojego wizerunku i językowych skojarzeń. Korzystałam z poniższych źródeł: „Neuer Wortschatz rund um die Coronapandemie“ [Nowe słownictwo dotyczące pandemii koronawirusa, w ramach słownika niemieckich neologizmów online IDS]: https://www.owid.de/docs/neo/listen/corona.jsp# Platforma OWID [korpus językowy, rejestracja bezpłatna]: https://www.owid.de/service/cosmas/suche/kw?query=Ischgl%2020&p=2
    3 punkty
  2. Post 6 New Dehli Trzydziestego lipca Rano byliśmy na dworcu w New Dehli - Nowe Deli. Bo też było i Stare(Old Dehli). Z peronu wychodzimy po wiadukcie do hali dworcowej. Wiadukt przechodził w wykafelkowany, jasny korytarz. Co parę metrów stała na nim spluwaczka. A dookoła niej czerwono, na kafelkach i na posadzce. Pierwsza konfrontacja z indyjską egzotyką. Czerwień była od żucia betelu. Żucie dezynfekuje jamę ustną, ale potem to trzeba było wypluć. Buzia była czerwona, ślina czerwona i ściany też. Było dosyć wcześnie, więc na stacji spali sobie jeszcze ludzie. Andrzej z Elżbietą poszli szukać hotelu, którego adres podał im Brudas. Czekam przy bagażach przed dworcem. Przyjechał jakiś pociąg i w hali dworcowej zaroiło się od dziwnych osobników. Z pikami, szablami. Ubrani byli, jak do jakichś scen filmowych. Spokojnie przeszli przez halę i zniknęli. Nikt nic nie kręcił. Byłem ciekaw, co to byli za jedni? Znaleźli ten hotel, ale to jakieś zupełnie podejrzane miejsce. Zmieniamy się przy bagażach i ja z kolei jadę z Januszem do biura informacji turystycznej. Tam informują nas o campingu i o możliwościach wyjazdu w góry. Przy okazji można było zagarnąć garść prospektów, łącznie z uproszczonym planem miasta. Ze stacji jedziemy na camping taksówką. Był on bardzo przyjemny. Miał niewielki, trawiasty plac. Na którego środku na pomoście stał duży okrągły namiot. Część sanitarna była bez zastrzeżeń. Było pusto. Nie licząc tylko kręcących się kilku „białych” postaci. Wreszcie mamy jakieś uczciwe miejsce do spania. Gdyby jeszcze nie było tego upału! Po południu zaczęło lać. Byliśmy w Indiach w okresie pełni letniego monsunu. Po deszczu zwiedzamy, a raczej oglądamy z daleka, Meczet Piątkowy(Jama Masjid). Nie umywa się do Badszahi w Lahore, choć materiał taki sam - czerwony piaskowiec. Małżeństwo się odłączyło. Idę z Andrzejem przez bazar. Trochę podobny do bazarów w Afganistanie i Iranie, choć ma swój własny charakter. Wracamy obaj po ciemku na camping. Leje jak z cebra. Czekamy pod jakimś dachem. Ciągle leje. Na jezdni momentalnie wody po kostki. Zabiera nas riksza z wesołym towarzystwem. Dookoła naszych namiotów stawek. Plecaki stoją w wodzie. Śpiwór też już częściowo zamoczony. Wreszcie układamy się do snu. Dziwny kraj. Rano na stacji spotkaliśmy jakby przebierańców. Ubiory jak do filmu. Piki, szable. Spotkaliśmy ich potem na bazarze. Zaczepiony chłopak wytłumaczył nam, że to Guru - sekta religijna. A te dziwne ubiory, gesty – to ich rytuał religijny. Z kolei przed meczetem zaczepiali nas chłopcy, których specjalnością było czyszczenie uszu małymi pałeczkami. 31.07 W nocy państwo J i E T. przenieśli się do dużego namiotu. Płaci się za niego dodatkowo. Rano, na szczęście, rozpogodziło się. Wszystko jest jednak mokre. Trzeba szybko wysuszyć, bo zaraz w tym klimacie zacznie pleśnieć. Jedziemy potem na pocztę. Umówiliśmy się, że z Polski listy będą przesyłanie na „poste restante”. Wystarczy paszport i odbiera się list. Następnie szukamy Instytutu Górskiego, aby uzyskać informacje w sprawie wyjazdu w góry. Niestety, jest sobota i wszystko jest zamknięte. Dopiero w poniedziałek. W biurze turystycznym kupujemy na jutro bilety, za osiem dolarów od osoby, na wycieczkę do Agry. Chodzi nam o ten słynny „Tadj Mahal”, który jest w tym mieście. Biuro mieści się w okolicy Comonwelth Place. Są tu bardzo eleganckie i drogie sklepy. Spotykamy dwóch Polaków, którzy pomogli Andrzejowi przy załatwianiu wiz w Warszawie. Zamierzają objechać całe Indie. Kupili sobie bilet okrężny za sto rupii. Jest taka ciekawa i bardzo tania, bo za dziesięć dolarów, możliwość zwiedzania tego kraju. Zdjęcia: 1. Guru. Czy to był "guru", nie wiem. W każdym razie, na dworcu New Dehli pojawiło się rano znacznie więcej podobnych postaci. 2. Deli, Meczet Piątkowy. Zalany deszczem monsunowym.
    1 punkt
  3. Post 5 Indie Dwudziestego ósmego lipca Jestem dzisiaj mocno osłabiony. Od dwóch dni nic nie jem. Brudas załatwił nam autobus do Lahore. To już blisko granicy z Indiami. Po drodze co chwila się psuł. Jechały w nim ciekawe typy ludzkie, mające ufarbowane na rudo włosy. Wieczorem byliśmy w Lahore. To duże pakistańskie, milionowe miasto. Bagaż oddajemy do przechowalni. Przyplątał się do nas agent hotelowy i wiezie nas do hotelu, bez wody i światła. Potem do drugiego i wreszcie do trzeciego. Ten jest znośny. Chce od nas trzy dolary za usługę. My dajemy pół dolara. Hotelarz straszy nas, że to zły człowiek i nas wykończy. Dostaje dolara i się odczepia. Trzeba było być czujnym przy negocjacjach w hotelu. Woda musiała być i to na bieżąco, ponieważ mogło się okazać, że jest, ale od czasu do czasu. Woda potrzebna była, aby sobie zrobić prysznic i to nieraz kilka razy w czasie doby. Człowiek w tym mokrym upale był ciągle spocony. Trzeba też było robić często małe przepierki. Cała bielizna „desouss” była u mnie maksymalnie ograniczona. Wszystko było dokładnie analizowane, aby zmniejszyć maksymalnie ciężar plecaków. Nie mogliśmy rezygnować z różnych konserw, które były podstawą pożywienia w górach i nie tylko w nich. Wreszcie nie żywiliśmy się wyłącznie po drodze w „barach”, czy „restauracjach”. Miało się prymus, nieco benzyny w butelce, menażki, konserwy. Jarzyny(pomidory, cebula, papryka) kupiło się tanio. Jakiś miejscowy placek też nie był drogi. Bo to było podstawowe wyżywienie ludności. I gdzieś w hotelu, w sposób nie rzucający się w oczy, robiło się pyszne danie obiadowe. Zielone banknoty przeznaczone były na ważniejsze rzeczy. 29.07 Rano awantura z Ryskiem. Nacięli go na dziesięć dolarów i chce zostać w Lahore. Nie przejmując się jego humorami, Janusz, Elżbieta i ja zwiedzamy przepiękny meczet z czerwonego piaskowca Badshahi(Badszahi). Jest ogromny i ma piękne białe inkrustacje z jakiegoś kremowego kamienia. Może to był marmur. Potem zwiedzamy grób króla Jahangi(Dżahangi). Nic bliżej o nim nie wiem . Wiadomości o miejscowych zabytkach czerpiemy głównie z prospektów, których jest pełno w miejscowych biurach informacyjnych dla turystów. Należy tylko takie biuro odszukać. Zresztą na ogół były w pobliżu dworców kolejowych, czy autobusowych. Ledwo zdążyliśmy na pociąg do granicy z Indiami. Przed wejściem do pociągu musimy formalnie opuścić Pakistan. Na dworcu odbywa się odprawa paszportowa i celna. Wypełniamy odpowiednie karteluszki do odprawy paszportowej. Należy podać na nich różne dane, z których ważniejsze jest wyznanie. Ostrzegano nas w kraju, że należy wpisać wyznanie. Nie lubią ludzi, którzy nie podają wyznania. Katolik im nie przeszkadza, ale brak wyznania pozwala domniemywać, że to komunista. Wpisujemy wszyscy zgodnie - po angielsku - wyznanie katolickie. Celnik zauważył, że trzymam w ręce portfel. Wyrwał mi go i zaczyna przeglądać jego zawartość, zainteresował się dolarami, przeliczył i skrzywił się z dezaprobatą. Doliczył się czterdziestu pięciu. Gdzie ten facet z taką mizerną sumą się wybiera? Mam więcej, ale ukryte, bo nigdy nie wiadomo, co przez taką granicę wolno przewieść. Nie znamy przepisów celnych obcych krajów. A szczególnie bardziej egzotycznych. A mogą być te przepisy nadzwyczaj ciekawe i nieprzyjemne dla podróżującego. Nagle można być poproszonym o zdeponowanie do depozytu jakiejś sumy pieniędzy, nawet nie koniecznie miejscowej waluty. No i jesteśmy załatwieni. Kiedyś tak nas załatwili z żoną przy wyjeździe z Węgier. Skończyło się to dodatkowym wyjazdem na Węgry po odbiór naszej waluty. Przy okazji zrobiliśmy sobie wtedy zwiedzanie puszty. Pociąg jechał przez „no man`s land”, czyli ziemię niczyją. Tak nazywa się teren przy granicy dwóch krajów, które się bardzo kochają. Szerokim pasem takiej ziemi niczyjej był oddzielony Pakistan od Indii. Wagonów pilnowało wojsko pakistańskie, aby nikt nie dał drapaka. Potem nagle znikło i za dobrą chwilę pojawiło się hinduskie. Pociąg wjechał na stację graniczną w Indiach i do wagonu wpadły „czerwone diabły”. Tak ich potem nazwałem od koloru ubiorów. Byli to tragarze walczący o bagaż pasażerów, aby zarobić parę rupii. Na nas nie zarobili. Na peronie w eleganckich mundurach spacerowali sobie wojskowi. W rękach mieli małe laseczki. Zapewne było to dalekie echo angielskich dżentelmenów. Celnik bezczelnie wpisuje mi do paszportu numer aparatu fotograficznego. Co za dziwne zwyczaje? Do paszportu! Będzie kłopot, bo nie da się go później sprzedać. Zawsze to kilkadziesiąt dolarów, za ten ruski wyrób. Przesiedliśmy się na indyjski pociąg. Jechaliśmy nim tylko do Amritsaru. Amritsar jest stolicą Sikhów, mieszkających w stanie Punjab(Pendżab -Pięciorzecze) w Indiach. Pendżab – to kraina pięciu rzek, dopływów Indusu – Bias, Chenab, Dźhelam, Ravi i Satledź. Tędy wszedł do Indii Aleksander Wielki, Mongołowie i inni najeźdzcy. Nacja Sikhów, mimo że bardzo nieliczna, opanowała indyjskie wojsko, jako wyższe szarże. Jak widziało się później Sikha, na przykład w grupie robotników na drodze, to był albo nadzorcą, albo jeździł maszyną. Ale nigdy nie pracował łopatą. W Kabulu opanowali handel. Sikh siedział w swoim sklepiku, elegancko ubrany. Warkoczyki włosów, nigdy nie ścinanych, miał gustownie upięte na głowie. Na tym mały turbanik w kształcie jakby furażerki. Miejscem kultu Sikhów jest Złota Świątynia w Amritsarze. W Amritsarze w nocy mamy mieć przesiadkę na pociąg do Dehli. Jedziemy teraz czymś w rodzaju salonki. Mamy bardzo obszerny przedział z fotelami, pokrytymi skórą. Obok jest duża łazienka z dziurą w podłodze, ale też i z prysznicem! Bomba! Tego się nie spodziewaliśmy.Potem dowiedzieliśmy się, że koleje indyjskie mają podobno cztery klasy. Ta nasza była pewno najwyższa. Korzystamy wszyscy z ochotą, z zupełnie przypadkowej możliwości kąpieli w pociągu! Zdjęcia Meczet Badshahi. Zbudowany z czerwonego piaskowca, jak niżej na zdjęciu. Był ogromny. Nie dało się zrobić jego zdjęcia, nawet fragmentu. Otoczony szczelnie budynkami. Wewnątrz upolowałem tylko takie dwa ciekawe motywy zdobnicze. 1. Inkrustacja. 2. Motyw roślinny
    1 punkt
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...