I rower. Może uda się zmylić pogonie, przypiąć sakwy, dojechać na dworzec, wtarabanić się do pociągu, wysiąść dajmy na to w Stróżach i zanurzyć się w pachnący i tętniący zielenią Beskid Niski.
A wówczas wspomnienie sezonu narciarskiego złagodnieje i przestanie być boleśnie nostalgiczne, albowiem jeszcze tyle radości przed nami.
Dopiroż, kiedy ostatnie ciepłe jesienne dni przeminą i zrobi się zimnawo, coraz bardziej będzie dawać o sobie znać zimowa obsesja. Najpierw nieśmiało, delikatnie, później coraz intensywniej. Aż wreszcie wraz z pierwszym listopadowym śniegiem natręctwo narciarskie zawładnie nami całkowicie. Hop, siup i do nowa!