Jak raport, to raport. W niedzielę (pomyliwszy na swoje szczęście daty - niedziela - 13 kwietnia, nie 14 - ominęłam Kasprowy, który i tak okazał się nie chodzić) wybrałam się na Słowację. Dojechałam do Łomnicy, znalazłam miejsce do parkowania, buty na nogi, reszta na plecy - i dawaj do lanovki. A tam miły pan parkingowy z wieścią, że łyżowaczki nie ma, bo lód. Można poczekać aż przygotują trasę, ale można się i nie doczekać. Co ja na to, pewnie łatwo się domyślić. No i w auto, do Strbskiego Plesa. Dotarłam potwornie późno, o 11. W sumie nie było czego żałować, prócz straconego po drodze czasu. Ludzi było mało (jak na niedzielę, ale żadnych kolejek i bez tłumów na trasach), śnieg dobry, naprawdę dobry - do 14 trochę rozmiękł, ale bez przesady. W sumie wyjazd udany.
Infrastruktura się polepszyła! Nasi sąsiedzi chwalą się na holidayinfo.sk nowym kiblem! Fakt, wyglazurowany, i w dodatku bezpłatny, no, no. Ale kabinki takie ciasne, że trudno się w nich zmieścić (a wielkoludem z pewnością nie jestem), można ćwiczyć gimnastykę akrobatyczną, żeby nie ocierać się o kosz na odpadki. Jak bezpłatnie - to i mydła, i papieru nie ma. Ale cóż to znaczy w obliczu piękna gór? Ale czaj z soczkiem smakował chemicznie. Chemikaliów w herbacie nie trzeba od razu potępiać, byle z umiarem - ale to śmierdziało plastikiem. No i w złotówkach zapłacić można - kurs 60 koron za złotówkę.
Ale w sumie i tak plus. Tatry nieziemsko piękne. Nawet jazda 40km/h cieszyła, bo można się było napatrzyć.
PS. A na Łomnicy rewizja lanovki: 14-27 kwietnia, ale potem ma być czynne do 11 maja!