Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

johnny_narciarz

VIP
  • Liczba zawartości

    8 428
  • Rejestracja

  • Wygrane w rankingu

    375

Zawartość dodana przez johnny_narciarz

  1. Dzięki wszystkim! Pogoda jest jaka jest, tragedii w prognozach nie ma. Chyba najwięcej może nas zlać na początku. Później jest szansa być na dłużej suchym i nawet trochę wiatru w plecy. Się zobaczy. Ostatnie 🍺 i do spania. PS. @mysiauek , tos poszedł po bandzie... 9200 km? Kto mi da rok urlopu?
  2. Pozdrowienia z Rozewia! Pendolino do Gdyni idealnie punktualne, tak samo pociąg do Władysławowa. Słońce również punktualne i przy dojeżdżaniu do Władysławowa zaczęło świecić, żeby po osiągnięciu pensjonatu ponownie mogło się rozpadać... Pensjonat przywitał mnie tresciwa zupką i łososiem z grilla. Pozostało dokupić piwo... Coś z Pendolino...
  3. @mysiauek 1.Być może trwa tam remont, albo brakuje tresciwego podjazdu... 2. Gór mamy jakieś 300 km, łatwo nie będzie... @MAIKEL 1977 , dzięki, ale niestety nie wolno nam pomagać w żaden sposób. Ale jakby była wyższa potrzeba - na pewno dam znać. @mamad , początkowe prognozy były fatalne, ale widzę, że z każdą chwilą się poprawiają. Obyś miał rację. Teraz kończymy jazdę w Złotym Stoku, przez Tatry nie jedziemy. @wojgoc , cała trasa to asfalt, po za kilkoma krótkimi odcinkami bruku. Jest krótki odcinek szutru, ale można go ominąć przez Trzebiatów. @tanova, może nie będzie źle, coś tam się poprawia... Jeśli chodzi o przebieg trasy - ta układanka jest Tak, żeby możliwie omijać ruchliwe drogi itp. Dzięki wszystkim, już jestem w drodze do Gdyni.
  4. Dzięki! Bidon tak, ale na mecie. Zasady są surowe. PS.Wielki się nie czuję.
  5. Dzięki! Póki co, to początki i sporo planów. Zobaczymy czy wytrwam i czy zdrowie na wszystko pozwoli.
  6. Dzięki! Oczywiście na kolarce, choć przy takich prognozach warto to jeszcze przemyśleć... Myślałem o tym...
  7. Czas oficjalnie się przyznać do celu głównego moich startów. Zamierzam podjąć próbę pokonania najdłuższego i najtrudniejszego ultramaratonu w Polsce, czyli Maratonu Rowerowego Dookoła Polski (stąd skrót MRDP), do tego jednego z najtrudniejszych na świecie! Tak, to nie przesada. Pokrótce - MRDP to maraton poprowadzony możliwie blisko granicy Polski oraz wybrzeża. Cała pętla liczy 3130 km i trzeba ją pokonać w 10 dni. Przewyższenie ok 25 000 metrów! Jest to maraton o charakterze samowystarczalnym, co oznacza, że nie będą nas karmić i poić, jak na BBT. Nie będzie też punktów, w których będzie można się przespać, wykąpać, o basenie czy saunie nie wspomnę... Wybrałem kategorię Total Extrem, co oznacza, że nie wolno mi w żaden sposób pomagać. Nie wolno mi jechać z kimkolwiek, tym bardziej na kole, a nawet w przypadku awarii roweru, korzystać z innych środków transportu niż moje nogi lub mój rower. Ale oczywiście mogę skorzystać z ogólnodostępnych serwisów rowerowych. Mogę zatrzymać się w hotelu, a nawet na basenie, na swój koszt, tylko czas leci... Tyle informacji ogólnych. Właśnie w tym roku rusza cykl 4xMRDP, czyli maraton w 4 etapach, mówiąc ogólnie. W tym roku jedziemy część wschodnią + trochę gór (300 km), w przyszłym odcinek górski,a za dwa lata część zachodnią. Każda liczy ponad 1000 km, więc konkret. Na samym końcu, w roku 2021 pojedziemy całą pętlę. Tutaj jeszcze wspomnę, że w 5 edycjach MRDP ukończyło zaledwie 66 osób, przy czym tylko 52 w limicie czasu! Jest wyzwanie. Schodzę na ziemię i krótko o najbliższym maratonie, czyli MRDP Zachód. Startujemy już w najbliższy poniedziałek z Rozewia o godz. 12:00 i kierujemy się na zachód wzdłuż wybrzeża. Później wzdłuż zachodniej granicy i dalej przez Sudety do Złotego Stoku, gdzie zlokalizowana jest meta. Razem do zrobienia 1122 km i prawie 9000 m przewyższenia w limicie 96 godzin. tradycyjnie będzie monitoring online: http://trackcourse.com/index.php?mnu=94 Oprócz monitoringu, będziemy też potwierdzać zaliczenie kolejnych punktów kontrolnych za pomocą SMS. Będzie to widoczne na stronie na żywo. Oprócz potwierdzania PK, będziemy też pisać o ważniejszych wydarzeniach, jak np. nocleg, awarie, dłuższy postój, a nawet o swoich wrażeniach. To będzie można śledzić tutaj: http://mrdp.pl/relacja-online Jak ktoś się bardziej zainteresował tematem, to tu jest strona organizatora: http://mrdp.pl/ Nie ukrywam, że chciałbym już być na trasie, choć martwią mnie prognozy pogody. Dokładnie w poniedziałek ma wiać prosto w pysk w porywach do 100 km/h i do tego sporo deszczu. Nie wiem czy w takich warunkach da się jechać... Jeśli uda się przetrwać jazdę wzdłuż wybrzeża, czeka nas mocny wiatr w plecy aż do Zgorzelca. Później, w części górskiej, możemy spodziewać się przymrozków i opadów śniegu! Oby najczarniejszy scenariusz się nie sprawdził. Tak czy owak będzie niezły hardcore... Trasa maratonu: PS. To ostatni wątek rowerowy, jaki otwieram przed zimą.
  8. Zabieram ją na MRDP Zachód. Będzie dużo jazdy po ćmoku, bo dni są już wyraźnie krótsze. Przypuszczam, że nawet dwa akumulatory do X6 mogą nie wystarczyć na 3 noce, o ile nie będzie potrzebna czwarta... Będę więc miał konkretną rezerwę. Do tego, oprócz 4 tradycyjnych Powerbanków, mam jeszcze taki na baterie "paluszki", które kupimy na każdej stacji benzynowej, czy w sklepie. Także jestem solidnie przygotowany od tej strony.
  9. Daje rady, ale szału nie ma. Przy full świetle jazda jest względnie komfortowa, ale wtedy akumulator starcza na ok 1:30. Ale kupiłem jeszcze coś ala Solarstorm dwu diodowa, na pierwszy rzut oka identyczna. Zaleta taka, że ma złącze USB i można ją podpiąć do każdego Powerbanku. Wczoraj sprawdzałem i choć jest słabsza od nawet od 1jednej diody X6 (no może coś w tych okolicach, kiedy puszczona na full), to jednak jedzie się już komfortowo. Kosztuje zaledwie 50 zł.
  10. Jakby ktoś chciał mieć medal BBT na ozdobę, to jeden z kolegów wystawił swój na aukcję charytatywną https://allegro.pl/aukcja-charytatywna-medal-baltyk-bieszczady-1008km-i7550458245.html
  11. Oto ona, dziś będę wracał z pracy po zmroku to przetestuje
  12. Sam się zastanawiam czego było więcej? Jazdy czy jedzenia? Wyżera była mega luksusowa, jak na takie zawody. No i te karnety na basen, saunę itp... Gratulację! Szkoda, że nie mogłem być, bo lubię tą imprezę.
  13. Faktycznie, jedzonko w Brzozowie było znakomite! Do tego pyszne, domowej roboty ciasta. Tutaj dostaje telefon od żony, że nie widać mnie na monitoringu i mam rozładowana baterię. Wyciągam Treckera i podłączam do ładowarki. Przy okazji wykonuję telefon do serwisu BBT, gdzie dostaję instrukcje, jak to naładować. Skoro muszę tu jeszcze chwilę spędzić, lekko kimam. Takie 20 minut na pewno pomoże, a w tym czasie bateria na pewno się już doładuje. Niecierpliwy zbieram się po tym czasie i ruszam w stronę ostatniego punktu. Miało być sporo pod górę, a tak nie ma. Lekkie zaskoczenie. Do samych Ustrzyk dolnych w sumie był jeden na prawdę mocny podjazd, kilka mniejszych i reszta po płaskim. Ale zmęczenie na tym etapie jest już mocno odczuwalne. Człowiek ciśnie, patrzy na licznik, a tam 16 km/h... A wydawało się, że jadę co najmniej 25 km/h. Później się dowiem, że nie tylko ja tak miałem. No i wspaniały moment, kiedy osiągam Ustrzyki Dolne oraz ostatni PK. Ależ blisko jestem! Teraz to nawet z buta bym dotarł w limicie czasu! Najpierw konsumpcja kolejnego obiadku, kawa, coś tam jeszcze i czas atakować ostatni odcinek do mety! Tak byłem podekscytowany, że zostawiłem ładującego się ponownie Treckera do monitoringu... Musiałem się wrócić dobry kilometr. Po chwili jednak powracam już ogarnięty na trasę. Pierwsze kilometry to niemal po płaskim, dopiero gdzieś po 10 km zaczyna się mocna wspinaczka. Przy okazji chyba wszystkie urządznia na raz zaczynają sygnalizować słabą baterię. Musiałem stawać ze 3 razy z tego powodu! Przynajmniej miałem odpoczynki podczas wspinaczki. Kiedy ta się skończyła, zaczął się baaardzo długi zjazd. Do tego chwilami stromy. Prędkość często przekraczała 60 km/h, aż nieco strach. Na sam koniec długi, lekki podjazd już do samej mety. Kiedy mnie tu ktoś doganiał, zebrałem się w sobie i przycisnąłem mocniej, wyprzedzając w końcówce 4 osoby. Taki tam finisch na koniec. Jestem! Radość nieopisana! od razu udałem się na piwo i po Jadło Drwala, tj. tutaj Placek po Bieszczadzku. Przez chwilę nie mogliśmy się dogadać...
  14. No to relacje czas zacząć... cz.1 Bałtyk-Bieszczady Tour to najbardziej kultowy ultramaraton rowerowy w PL i chyba jedyny, który posiada wszelkie certyfikaty międzynarodowe, dzięki czemu pokonując go otrzymujemy kwalifikacje do wszystkich oficjalnych imprez na świecie. Trasa liczy 1008 km. Start z Promu Bielik w Świnoujściu, meta w Ustrzykach Górnych w Zajeździe pod Caryńską. Trasa poprowadzona jest możliwie najkrótszym połączeniem drogowym, choć chyba Org zadbał, żeby było ciekawiej i dołożył nam kilka kilometrów. Po drodze mieliśmy kilkanaście punktów kontrolnych, gdzie podbijamy karty i mamy przygotowany w większości obfity posiłek. Do tego napoje wszelakiej maści i zaplecze sanitarne. Wśród tych punktów są 3 większe, gdzie mogliśmy posłać "przepaki", tj. świeże ciuchy, zapasowe dętki, czy co tam chcemy. Można tam też było się wykąpać, a w jednym punkcie nawet skorzystać z basenu, sauny i kilku innych atrakcji! Po prostu luksusowy maraton. Jak wiecie, dostaliśmy też GPS tracker, żeby zapisać nasz przejazd, a przy okazji widzowie mogli nas śledzić na bieżąco. Wspomnę jeszcze, że po za przepakami mogliśmy posłać np. duży plecak z cywilnymi ciuchami i co tam jeszcze chcemy, czy potrzebujemy po wyrypie. Nie wnikając w szczegóły, nieomal pogrzebałem start w drodze do Świnoujścia, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Tylko zmianie uległy plany i musiałem w Świnoujściu wszystkie rzeczy upakować w rowerze, do przepaków, bądź posłać na metę. Trochę było to kłopotliwe i przez to nie zdążyłem właściwie wypocząć. Ale cóż, udałem się w czwartek po pakiet startowy, aby mieć więcej czasu na rozplanowanie i... niezła kicha. Ekipa tak się uwijała, że była mały dwugodzinny poślizg. Lepiej było pójść następnego dnia ok południa, kiedy w biurze było pusto. Ale mniejsza o to. Pozostało wypić najlepszy izotonik na świecie i położyć się spać. Następnego dnia o godzinie 16:30 mieliśmy odprawę techniczną, a o 17:00 honorowy przejazd po ulicach Świnoujścia. Po czym nas oficjalnie pożegnano. Mieliśmy do wyboru 2 terminy startu: piątek wieczór z limitem czasu 70 godzin, bądź sobota rano, ale z limitem 60 godzin. I tak źle i tak niedobrze. Co z tego, że dostałem 10 godzin więcej, jak od razu musiałem walczyć ze snem? Oczywiście wybrałem wieczór, jako mało doświadczony. Dodam jeszcze, że w kategorii SOLO, czyli musiałem pokonać trasę samotnie. Żadnej jazdy na kole, jak w OPEN, czy TEAM. zaniosłem przepaki i bagaż do specjalnie przygotowanych samochodów i pozostało czekać. Niestety, na drzemkę miałem raptem 30 min... Godzina 22 melduje się na promie, z którego miałem startować. Dostałem GPS treckera i ustawiłem się na starcie. Żeby grupy nie były zbyt duże, puszczano nas po 6 osób co 5 minut. Mnie przydzielono do grupy na godzinę 22:35. Dla mnie im później, tym lepiej. Szkoda tylko, że nie mogłem startować o 2:00 w nocy. Coś bym zdążył przespać. Ale wybrzydzam... Przyszła moja pora, kapitan Bielika III zadzwonił, pożegnał nas i ruszyliśmy w trasę. Coś panowie nie mogli się zebrać na obroty, więc przycisnąłem na pedały i odskoczyłem od całej mojej grupy. Jakże inaczej to wyglądało od "Pięknego Wschodu 500", gdzie to ja zostałem z tyłu. Narzuciłem mocne tempo, nawet bardzo mocne. Często dobijałem na prostych do 40 km/h, doganiając w tym czasie mnóstwo ludzi startujących przede mną. Nawet podjazdy pokonywałem coś w okolicach 25 km/h, co normalnie raczej się nie zdarza. Po osiągnięciu pierwszego punktu kontrolnego stwierdziłem, że to za mocne tempo na taki dystans i czuje to w nogach. Wcinam 2 pączki i jadę dalej, ale już bardziej uważnie, choć nadal szybko. To niestety kończy się małym kryzysem formy nad ranem i mając zrobione ok 150 km, może więcej, muszę zrobić przerwę na stacji benzynowej. Ból w nogach masakryczny! Przeholowałem. Zamawiam dwa Hot Dogi, kawkę i jeszcze 2 energetyki, które zazwyczaj mi pomagały. Posiedziałem trochę i czas na chwile prawdy. Siadam na rower i... jak nowo narodzony! Szok! Organizm szybko poradził sobie z kryzysem i znowu zaczynam nieźle cisnąć. Tym razem bardzie "słucham sygnałów", które wysyła mi organizm. Zaliczam kolejny punkt kontrolny, chyba to było w Pile. Zlokalizowany na zewnątrz, ale z ciepłym posiłkiem. Niezbyt syty, ale w połączeniu z innymi prezentami wystarczył. Szybko ruszam dalej, za dnia lepiej ujechać jak najwięcej. Niestety jedziemy teraz niemal non stop krajówką nr 10, na której nie ma asfaltowych poboczy, za to jest mnóstwo TIR-ów. Asfalt bardzo dobrej jakości pozwala regularnie utrzymywać w granicach 30 km/h, ale te podmuchy mijających aut wprowadzają sporo niepewności. Do tego z każdą chwilą ruch gęstnieje. Wyprzedzają mnie nawet Rosomaki, ale wojskowi trzymają odpowiedni odstęp. Jazda przebiega sprawnie i bez zakłóceń. Sprzęt działa poprawnie, pogoda się trzyma, chwilami mam nawet sporo słońca. Ale najfajniejsze są posiłki na punktach kontrolnych - im dalej tym lepiej i bardziej obfito. Gdzieniegdzie możemy nawet wybierać co chcemy zjeść. To już rozpusta, ale mi to nie przeszkadza. Na pierwszym większym punkcie, w Solcu Kujawskim dostałem nawet karnet na basen. Tam też niektórzy mieli swój pierwszy przepak (trzeba było wybrać 2 miejsca z 3). Ja tu nic nie miałem, bo z powodu prognoz pogody, wszystko posłałem na 500 i 700 kilometr. Ale co tam, napiłem się, pojadłem i jazda w drogę! Tutaj po raz pierwszy zobaczyłem ciemne chmury, więc tym bardziej podkręcałem tempo. Miałem nadzieje być suchym przynajmniej do połowy trasy. Gdzieś koło Torunia wjeżdżam na trasę nr 91. To była trasa nr 1, ale teraz funkcje, czy raczej numer, przejęła autostrada, biegnąca dosłownie obok. Wydawało mi się, że będzie to fajny odcinek - dobry asfalt, poszerzane pobocza i mały ruch. No niestety, asfalt ok, pobocza też, ale ten ruch! Nie mniejszy niż na autostradzie obok. Zwłaszcza doznania akustyczne mogą zniszczyć. Do tego ciągle jadę góra- dół. Tu nie jazdy po płaskim. Do tego to co lubię najbardziej: wiatr prosto w pysk! Tempo wyraźnie spada i jedzie mi się ciężko. Na szczęście szybko docieram do kolejnego punktu kontrolnego, gdzie czekają mnie wyśmienite naleśniki. To już chyba 5, albo 6 porcja obiadowa dziś... Do tego dołożyli nam po bułeczce z serem, ale nie wiedzieć czemu, nikt ich nie brał. Skoro tak, to ja pozbierałem wszystkie pozostawione, część konsumując na miejscu, część w drodze do następnego punktu. Ssanie na tym etapie jazdy miałem mocne. Gdzieś już po ćmoku dotarłem do Włocławka. Kiedy wjechałem na znane mi ulice z Wisły 1200, pomyślałem sobie: "już tu byłem i też na rowerze". Przy okazji dostrzegłem ukończoną ścieżkę, która wtedy była jeszcze rozryta. Ech, znajome tereny, ale teraz mimo później pory nie udam się do pensjonatu. Trzeba tyrać dalej, czas leci. Tu nie ma mowy o dłuższym postoju. Cisnę dalej wzdłuż Wisły do Płocka - tam też byłem i też na rowerze! Wiem nawet gdzie jest Mc Paśnik. Ale przed Płockiem odbijam w jakąś pomniejszą drogę przez las i cisnę do kolejnego punktu kontrolnego. Niestety, w drodze do niego łapie mnie deszcz. Muszę się ubrać, tj. chociaż pelerynę. Burza długo nie trwa, ale "odprowadza" mnie do samego punktu kontrolnego. Przy okazji chyba byłem filmowany przez samochód firmowy Orga. Pewnie dobre ujęcie w nocy i deszczu. Ponieważ na postoju ciągle pada, wyciągam spodnie przeciwdeszczowe z Decathlonu na próbę. Nie są jakieś tragiczne, ale mam wrażenie, że strasznie topornie się w nich jedzie. Do tego kawałek za PK w Gąbinie deszcz znika i mam przed sobą suchą drogę! Zrzucam to cholerstwo i kontynuuję jazdę w krótkich gaciach. Peleryna suszy się na mnie, nie ściągam jej. Z resztą lekki opad łapie mnie jeszcze kilka razy tej nocy. Tak do Łowicza, czyli połowy trasy (525 km). Tutaj mam pierwszy przepak i mogę się wykąpać. Jest też obfita dwudaniowa wyżera. Trochę czasu tu straciłem. Tak się złożyło, że właśnie w tym miejscu dogonił mnie ktoś ze ścisłej czołówki, nie wiem czy nie Karol Wróblewski. Wpadł biegiem pod kocioł i od razu wziął 2 dania. Pierwsze - rosół wcisnął jak wygłodniałe dziecko z Afryki. drugie przesypał do reklamówki, w której były foldery reklamowe i nie wiem nawet czy uje stamtąd wyciągnął... Szybko wsadził napoje w kieszonki i pognał do roweru. Tak się walczy o czas, a nie tam kąpiel, przepaki, dwie kawy, przebieranie się jak ja... Spotkałem tu kolegę z Wisły 1200, postanowił się tu przespać. Ja wyciągnąłem Smarkfona, sprawdziłem szczegółowe prognozy pogody i zapadła jedynie słuszna decyzja: jadę dalej! Prognozy pokazywały sucha noc, ale już ok. 8 rano miało zacząć lać. Uznałem, że lepiej ujechać jak najwięcej suchym po ćmoku, niż teraz spać i ruszać prosto w deszcz. Szło dobrze, ale nad ranem zacząłem się zataczać z braku snu. To już druga nocka. Mimo presji deszczu, staje gdzieś pod wiatą przystankową i ucinam sobie krótka drzemkę. Takie może 20 minut, ale jakże pomocne! Już praktycznie zrobiło się jasno, a ja ucieszony tym faktem kontynuowałem jazdę. Niestety prognozy się sprawdziły i zaczęło padać. Choć początkowo niezbyt mocno. Ulewa ruszyła z kopyta, kiedy dotarłem na PK w Nowym Mieście. Widząc co się dzieje, postanawiam uciąć sobie drzemkę. Niestety, słabo z zasypianiem. Poleżałem więc może 30 minut i postanowiłem jechać dalej. Niestety, ulewa ani trochę nie odpuszcza. Trzeba się z tym pogodzić i kontynuować jazdę. Poubierałem co mam najlepszego na taką okazję i ruszyłem. Drogi już całe pozalewane, jedna wielka rzeka. Musiałem tez dobrze zabezpieczyć elektronikę. Na wszelki wypadek, znając prognozy, cały czas ładowałem swojego GPS-a. Teraz byłoby to niemożliwe, albo przynajmniej ryzykowne. Ulewa nic a nic nie chce osłabnąć, jedna ściana deszczu. Mimo to ubranka przez pierwsze 2 godziny dają radę. Później stopniowo zaczynam odczuwać spodnie przemoknięte jak ściera do podłogi (podobnie wyglądały), chlupiące buty, czy w końcu lepiącą się pelerynę i już mokrą koszulkę. Rękawiczki jak gąbka... Żeby nie stracić temperatury, cisnę non stop bez żadnego postoju, choć akurat teraz do następnego PK mam aż 90 km. Najważniejsze, że noga podaje, a ja to znoszę zupełnie bez problemowo. Kiedy docieram do Starachowic, nie ukrywam szczęścia. Wchodzę cały przemoczony na PK i wyciągam moją kartę do podbicia. Strasznie się ze mnie lało! W tym momencie podchodzi jakaś zaspana dziewczyna do stolika i pyta o pogodę: - Pada? - Nie, słońce świeci - odpowiadam przemoczony Starachowice przyjęły nas iście po królewsku! Wybór co zjeść imponujący! Do tego punkt zlokalizowano na krytej pływalni, która była nieczynna, ale działały suszarki do włosów... Tym sposobem moje buty znów były suche. Do tego tu miałem drugi przepak z suchymi ciuchami. Ale najfajniejszy był moment, kiedy na punkcie pojawił się @Bumer ! Miło było zobaczyć i porozmawiać. Spotkanie bardzo dobrze wpłynęło na moje samopoczucie. Dzięki Andrzej! Ponieważ tu miałem ostatni przepak, musiałem podjąć jakąś decyzję co dalej. Na polu leje jak z cebra. Jak ruszę, to już na pewno prędko suchy nie będę. Ponownie sięgam po smarkfona i analizuje pogodę na bieżąco. Wynika z nich, że jeśli poczekam 2 godziny, to opady powinny minąć i już do mety na sucho. Wiem już też, że 3 nocka jest nieunikniona. Wolę jechać suchy w nocy, niż mokry w dzień. Postanawiam się w końcu nieco przespać. Ale jednego nie przewidziałem: obok pływalni trwały próby przed jakimś koncertem... O śnie mogłem zapomnieć. Mimo wszystko coś tam odpocząłem. Wstaję gdzieś ok 17, razem ze mną koledzy, którzy postąpili jak ja. Niestety, ciągle pada, choć już wyraźnie mniej. Czekam jeszcze chwilę i ruszam w trasę. Drobne kropelki w sumie nie przeszkadzają, do tego rzeki na drogach zniknęły. Jest wyraźnie lepiej, a z każdą chwilą powinno się jeszcze poprawiać. Tylko tutaj zaczynają się pierwsze góry i mocniejsze podjazdy, nawet po kilkanaście procent. Tempo spada. Na horyzoncie góry parują. Ale tuż przed zachodem pojawia się słoneczko! To bardzo podbudowało po mokrym dniu. Kiedy zapada zmrok, wyraźnie spada temperatura. Ręce zamarzają, a ja nie mam żadnych cieplejszych rękawiczek, bo niby po co takie w lecie? Do tego bardzo ciepłym? Szybkie przemyślenia i zaczynam szukać stacji benzynowej. Znajduję tuż przed kolejnym PK , chyba w Opatowie i kupuję słynne rękawiczki robocze. Są ze skóry, więc powinny być dobre. Inni skubią te foliowe do tankowania. Co ciekawe, niedługo po tym zrobiło się wyraźnie cieplej i dość szybko rękawiczki trafiły na ramę. Do tej pory jazda szła względnie bezproblemowo, bez awarii, czy innych kłopotów. Tak być nie mogło - dokładnie o północy, kiedy opuszczałem PK w Majdanie Królewskim, złapałem flaka. Dokładnie to lekko zeszło powietrze. Nie chcąc ryzykować wymiany dętki gdzieś w krzakach po ćmoku, zabieram się do tego po lampą w Majdanie. Niestety mam problemy i coś jest nie tak. Zmęczony wracam na PK, gdzie szczęście w nieszczęściu było zorganizowany serwis. Odnalezienie przyczyny kapcia zajmie nam dobre półtorej godziny! Przez chwilę byłem pewny, że to już po zawodach. Nieszczęście w szczęściu, że serwis był słabo doposażony. Nie mieli nawet dętki, o oponie nie wspominając. Gdyby mieli, wymieniłbym całość. Ale po półtorej godziny rozchylam małe nacięcie, gdzie paznokciem wydrapuję dwa mikro szkiełka. To było tak małe i niewidoczne, że nie do wiary. Ale jadę dalej. Niestety założyłem dętkę wcześniej niby uszkodzoną. Miała być na próbę i tak została. Co ciekawe, nie uciekało z niej powietrze, ale czujność musiałem zachować, kiedy sobie to uświadomiłem. Odcinek do następnego PK pokonuje błyskawicznie. Prosta równa droga, świetny asfalt i mały ruch - bosko! Spać też mi się nie chcę. Tuż przed PK w Sędziszowie Małopolskim wyprzedzam jakąś grupkę kolarzy i odjeżdżam im dość sporo. Dzięki nim za chwile przekonam się, jak ja się strasznie grzebię na tych punktach. Dojeżdżam, konsumuję co mi tam dali, a tu wiele nie było, kibelek i powoli się zbieram. W tym czasie owa grupka zdążyła mnie dojechać i ruszyć przede mną! Mobilizuje się i cisnę zaraz za nimi. Oczywiście szybko ich wyprzedzam i zaczynam podjazd. Jeszcze nie wiedziałem, że ten będzie najbardziej treściwym na całej trasie. Po ciemku kompletnie nie widzę jak jest długi i stromy, ale jadąc na najwolniejszym przełożeniu czuję mocny ból w nogach! Co gorsza, podjazd wydawał się nie kończyć. To była bardzo długa wspinaczka i dała popalić! Do tego martwiłem się o moją lampę. Podczas drugiej nocy, gdzieś w jej połowie, wymieniłem akumulator i nie miałem pojęcia ile ten jeszcze wytrzyma. Co prawda miałem opcje rezerwową, ale nie sprawdzoną. Jakże się cieszyłem, kiedy powoli świtało, a aj docierałem do PK, gdzie miało być Koło Gospodyń Wiejskich i ponoć mega wyżera! Ale jadę i jadę, wskazane 45 km na mapce mija, a tu ani słychu, ani widu Brzozowa! Ktoś, kto opisywał mapkę, walną się o drobne 20 km...
  15. Przegapiłem jeszcze to pytanie Start opłaciło zaledwie 13 osób, 4 pozostałe pewnie jeszcze się wahają... Niska frekwencja wynika z tego, że tydzień wcześniej rozgrywany będzie inny maraton: Maraton Północ-Południe. Duża większość wpisała się właśnie tam, bo to już "wyrobiona marka". Być może pojadę go w przyszłym roku. Start z Helu, meta gdzieś na Podhalu (ponoć w przyszłym roku będzie pod Morski Okiem). Do zrobienia 987 km i bardzo duże przewyższenie! To ponoć jeden z najtrudniejszych ultra w PL.
  16. Ja je akurat kupiłem w niedzielę wieczorem, bo zrobiło się tak zimno, że nie dałbym rady bez nich jechać. Ponoć nad ranem było nawet tylko +2 stopnie... Wiele osób "skubało" po stacja te foliowe do tankowania, czy też jednorazówki na buty... Niektórzy na prawdę mieli fajne pomysły. Folia NRC tez była w użyciu podczas ulewy... Niestety nie, bo jeszcze nie doleczyłem lewej stopy. Po całym dniu trochę puchnie. Mógłbym przez to pogrzebać start w ostatnim ultra w tym roku. Potrzebuje jak najwięcej odpoczynku. Wspomnę jeszcze o jeździe po ścieżkach na zawodach. Generalnie jak trafiałem na te dobrej jakości, bez wielu przejazdów, korzystałem w pełni. Jednak w większości jechałem drogą. Przy tak długim dystansie, gdybym w każdym mieście miał dodatkowo kilkadziesiąt razy ruszać i stawać, to byłoby zabójstwo dla mnie. Rozpęd do 30 km/h (często więcej) i hamowanie do zera. To jest wyścig, ale ze względu na to, że peleton rozciągał się na kilkaset kilometrów, nikt dla nas dróg nie zablokuje. Jednak trzeba zrozumieć, że tak jak np. TdP ścieżkami nie jeździmy. Proszę o wyrozumiałość, taki charakter zawodów.
  17. Slorastorm, taka jak moja, czyli X6, kosztuję ok 250 zł za komplet. Ja dokupiłem dodatkowy akumulator za stówkę, bo jeden na ultra nie wystarczy. Tak to mniej więcej wygląda: 1. Większość TIR-ów , a w sumie niemal wszyscy, trzymają duży dystans i nie stanowią zagrożenia. Szacunek dla nich wszystkich! Wiem jak 360 rowerzystów musiało być dla nich upierdliwymi, non stop zwalnianie i wyprzedzanie. Zdecydowanie gorsi są w osobówkach i pomniejszych busikach, choć jakiejś tragedii nie było. Może numerek startowy robił swoje? 2. Tak, celowo wrzuciłem ta scenę. Lekko mnie Ci ludzie zdziwili, bo przecież nigdzie się nie spieszyli, a do tego zza zakrętu wyskoczył samochód, kiedy biegacz jeszcze nie opuścił jezdni... Ja raczej sztywno przestrzegam przepisów, nic mi nie da 1 minuta, a zdolność do prawidłowej oceny sytuacji, zwłaszcza po dwóch dobach bez snu, drastycznie spada. Tak jak szybkość reakcji. Więc wole stanąć, niż ryzykować choćby pogrzebanie wyścigu, o zdrowiu nie mówiąc... Trasa MRDP Zachód ponoć jakościowo słaba jest, choć ponoć parę najgorszych odcinków zostało zmienionych. Ostatnie 300 km to non stop góry i tego się nieco obawiam. Natomiast cieszy mnie przejazd przez Karłów. Jeśli uda się utrzymać tempo z BBT, to pewnie będę przed południem we wtorek. Dużo zależy od warunków atmosferycznych - kierunek wiatru, ewentualny deszcz itp. Będzie monitoring online, puszczę tu link do niego. Jestem tu w temacie z Bumerem - choć wiele jest niedoskonałości w organizacji ruchu, to jednak powinno się sztywno przestrzegać przepisów. Czasem nam coś się wydaje bez sensu, ale ktoś jednak przewidział nietypową sytuację i temu np. stoimy na pustym skrzyżowaniu. Przekonałem się o tym wielokrotnie. Najbardziej utkwił mi w pamięci jeden odcinek drogi nr 1 (obecnie chyba 91), gdzie była długa prosta, brak zabudowań i zakaz wyprzedzania... Okazało się, że lekkie pofałdowanie terenu powoduje, że możemy nie dostrzec samochodu jadącego z przeciwka i stąd tam było wiele wypadków. Był tam też "Czarny Punkt", jak ktoś pamięta takie ostrzeżenia.
  18. Jakiś punkt w przeszłości? Tak, jak miałem niecałe 20 lat ukończone, trochę kręciłem, ale tylko raz przekroczyłem liczbę 100 km. Ale wtedy wyłącznie po górach.Później rower dobre blisko 20 lat miał wolne i się zakurzył... W tym czasie wiodłem sporo niezdrowy tryb życia... Po skręceniu nogi na nartach, jakieś 4 lata temu, powróciłem na rower i się zaczęło! Najpierw kilka tras po 100 km, później powyżej 200, raz nawet 320 km. No i przyszedł ten rok. Najpierw Piękny Wschód 510 km, Później Wisła 1200 na Facie i teraz BBT. Za 3 tygodnie jeszcze jeden strat: MRDP Zachód i 1122 km do zrobienia. Oświetlenie? Solarstorm X6 - trudno znaleźć coś lepszego. Przy 3 diodach samochody mrugają z przeciwka, że je oślepiamy. Przy jednej wciąż mamy komfort widoczności, ale długość działania imponuje: 12 godzin! Koła musiałem dopompowywać, kiedy złapałem flaka. Normalnie nie ma z tym problemu. Po prostu mikro dziurka...
  19. Jest mi bardzo miło. Pozdrów Rafała ode mnie i całą ekipę! Fajny pomysł mieliście - jazda wzdłuż rzek jest bardzo przyjemna, zwłaszcza jak lubicie jeździć w terenie z dala od cywilizacji. Zawsze możecie ściągnąć ślad z www.wisla1200.pl i zaliczyć jakąś część trasy. Do Warszawy dojeżdżałem przez niekończące się krzaki, ale dalej była bardzo fajna ścieżka, która chyba dopiero ok 50 km za stolicą robi się zakrzaczona. Patrząc jaki dystans zrobiliście, spokojnie Rafał da radę. Oczywiście jazda dzień po dniu po 200 km i więcej jest trudna, ale tylko z rana czuję się ból. Później jakoś to idzie. Oczywiście, jazda w grupie ma swoje zalety, ale też ograniczenia - sam się przekonałem podczas Wisły 1200. Raz traciłem czekając na kolegów, innym razem jak mi tempo narzucili, to musiałem odpuścić. Dlatego zwłaszcza Fatem wolałem jechać sam. Bardzo się cieszę, że takie wyzwania, jakich się podejmuję, wpływają też na innych. W końcu ja też brałem przykład i wzorce od podobnych mi obecnie zawodników...
  20. Wiesz, wokół miast jest całkiem spoko, ale bardzo brakuje tras pomiędzy miastami. My często z nich nie korzystaliśmy, bo podczas wyścigu nie masz czasu pokonywać kilkudziesięciu krawężników, przejazdów, kiedy obok jedziesz drogą po pierwszeństwie. To zbyt duże straty czasowe i mocno wyczerpujące doświadczenie - przyspieszanie do ponad 30 km/h i hamowanie do zera. Ale wyścigi rządzą się swoimi prawami...
  21. Ha ha, to prawda. Niektórzy czasem mówią, że trasa jest łatwa, bo 900 km po płaskim, a tylko ostatnie 100 km to góry. Nic bardziej mylnego! Nasz kraj jest o wiele bardziej pofałdowany, niż mi się wydawało! Treściwych podjazdów było mnóstwo. Sporo z nich to w okolicach Starachowic i dalej. To była długa i ciężka walka do samego końca, ale satysfakcja z ukończenia ogromna! Sam nie wiem jak wytrzymałem aż 3 noce bez snu. Ludzie padali jak muchy i się podnieść nie mogli. Budziki napażały na PK non stop i nikt ich nie gasił...
  22. Niestety incydenty były. Ja dwukrotnie trafiałem na jakiś dziwnych, podpitych łebków. Jedni chcieli nas częstować piwem, choć nie wiem o co im chodziło do końca. Drugim razem zataczający się młodzieńcy chcieli wiedzieć dokąd jedziemy i jeden nieomal chwycił mi kierownicę. Nieomal, bo już z daleka trzymałem odpowiedni dystans i nie sięgnął... Niestety kawałek dalej zostawili ubitą butelkę na środku drogi. Mam nadzieję, że nikt na nią nie trafił.
  23. Oprócz medalu dostałem na mecie imienny strój kolarski z moim czasem przejazdu. Prawa do takowych mają wyłącznie osoby, które ukończyły BBT w limicie czasu 70 godzin. Mój to 64:33.
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...