Search the Community
Showing results for tags 'niemcy'.
-
https://en.wikipedia.org/wiki/Monte_Kaolino Czy ktoś z Was tego próbował-ja tam wielokrotnie przejeżdżałem w pobliżu,ale zawsze w pośpiechu,w interesach,a teraz mnie korci,by sprobować czegoś nowego,zanim zawitam w lecie na halę w Druskiennikach.Widziałem to z dołu,przed przebudową w 2007,na narty nie było czasu...
-
Pozdrowienia z Hamburga/Wittenburga, czwartego w tym sezonie wyjazdu na halę. Każdy kolejny utwierdza mnie w przekonaniu o wyższości narciarstwa halowego nad konwencjonalnym, w każdej sferze...
-
Albis - Labe - Elbe - Łaba. Na krótkim odcinku w Szwajcarii Czesko-Saksońskiej jest rzeką graniczną, ale ponad dwie trzecie jej długości (blisko 800 km) przypada na odcinek niemiecki. Po relacji z Czech zapraszam na drugą część bloga z Elberadweg - szlaku w granicach Republiki Federalnej Niemiec, a przynajmniej tej jego części, którą udało się nam przejechać w sierpniu tego roku. Niedziela, 21 sierpnia W niedzielę rano ciężkie chmury wisiały jeszcze nad doliną Łaby, ale przestało już padać. Wkrótce po wyjeździe z Dečina docieramy do granicy. Trochę się dziwimy, że opuszczamy terytorium ... Czechosłowacji : Jadąc po niemieckiej stronie mamy widok na Hřensko - bramę do najciekawszych szlaków Szwajcarii Czeskiej. Ciekawostka: Hřensko jest najniżej położoną miejscowością Czech - 115 m npm. Po niedawnych pożarach w obydwu parkach narodowych wznowiono już ruch promów na Łabie i otwarto szosę łączącą Hřensko z niemieckim Bad Schandau oraz część szlaków turystycznych. Do odwołania nieczynny jest szlak do Pravcickiej Bramy i wąwóz Kamienicy, gdzie pożar był najstraszniejszy. Znad rzeki nie widać szlaków pożogi - niestety okolica zmaga się również z plagą kornika-drukarza, który spustoszył świerkowe lasy i to już bardzo widać. Pijemy pierwszą niemiecką kawę i podziwiamy panoramę Bad Schandau: Przełom Łaby - część niemiecka: Twierdza Königstein - podziwiamy z dołu: Z lewego brzegu przeprawiamy się promem na prawy, do uroczego Kurort Rathen, skąd zaczyna się szlak pieszy do skalnych baszt (Bastei), górujących nad Łabą: Sakwy zostawiamy w jednej z restauracji, rowery przypinamy na zewnątrz i ruszamy na wędrówkę. Widoki? Sami zobaczcie! A to już pobliska Pirna: Na wieczór zajeżdżamy do Drezna - okazuje się, że zarezerwowany przez booking apartament jest w bardzo alternatywnej dzielnicy Nordstadt - pełnej knajpek, klubów, graffiti itp. Ciekawa okolica i pełna życia, choć w nocy było nawet spokojnie.
-
Nareszcie doczekałam się tegorocznego urlopu - dwa tygodnie rowerowej laby! Wróć - nie laby, tylko Łaby. Jak było? Świetny i urozmaicony szlak, zarówno dla miłośników zwiedzania jak i pięknych krajobrazów. Cała trasa ma blisko 1300 km długości, z czego 370 km przypada na Czechy, a pozostała część na Niemcy. Na jedną wyprawę to dużo, ale rzeka jest na tyle blisko Polski, że można trasę podzielić na odcinki, albo wybrać jej fragment. Tak właśnie zrobiliśmy i my tego lata. Niedziela, 14 sierpnia Jest niedzielny poranek, szósta rano, w środku długiego, sierpniowego weekendu. Piękny wschód słońca. Zaspana córka podwozi mnie i moją drugą połówkę na dworzec, na Intercity "Matejko". Szczecin-Przemyśl to prawie najdłuższa trasa kolejowa w Polsce. My jednak jedziemy nim tylko do Wrocławia, gdzie mamy przesiadkę. W tym roku urlop będzie "eko" - auto zostaje w domu, a my dojedziemy do Łaby pociągiem i rowerami. Benzyna droga, inflacja i kryzys paliwowy szaleją, więc cena za bilety kolejowe dla dwóch osób z rowerami (przezornie kupione z miesięcznym wyprzedzeniem) - jedyne 74,20 zł - cieszy. Jakaś ekstra promocja weekendowo-grupowa, bo cena bazowa była dwa razy wyższa. W pociągu haki na rowery (obok stojaków na narty!) i półki na sakwy. We Wrocławiu okazuje się, że TLK z Warszawy ma półtorej godziny opóźnienia, które dalej rośnie. Udaje nam się przebukować bilety na pociąg Kolei Dolnośląskich, ale w Sędzisławiu - gdzie mieliśmy spotkać się z zaprzyjaźnioną parą z Krakowa, będziemy godzinę później. Umawiamy się więc ze znajomymi w Kamiennej Górze, gdzie można coś zjeść przed dalszą drogą. Polregio KD nabity ludźmi i rowerami, dobrze, że jedziemy niedaleko. Okazuje się, że nasi przyjaciele mają awarię roweru - dosłownie rozsypała się sztyca siodełka. A tutaj niedziela i żaden serwis nie pracuje. Co za pech! Na miejscu, w Kamiennej Górze zastanawiamy się, czy uda się zablokować sztycę, która wpada do rury podsiodłowej. Wpadam na pomysł, aby wykorzystać butelkę Cisowianki do redukcji średnicy, oklejamy sztycę taśmą - i proszę! Prowizorka, bo prowizorka, ale dało się dojechać przynajmniej na nocleg w Czechach, a następnego dnia poszukać czynnego sklepu rowerowego z serwisem. Z Kamiennej Góry jedziemy do Krzeszowa bardzo wygodną i widokową DDR-ką. Góry na razie mamy tylko na horyzoncie. W Krzeszowie, w opactwie benedyktynek, trwają przygotowania do odpustu 15 sierpnia. Oglądamy zespół klasztorny i barokowy kościół: Dalej kierujemy się w stronę Chełmska Śląskiego. To urokliwe, nieco senne miasteczko, zdecydowanie na uboczu. Warto obejrzeć zabytkowy rynek i bardzo ciekawe, drewniane Domy Tkaczy z XVII wieku: Za Chełmskiem zaczyna się podjazd w stronę granicy. Ale nie jest ani bardzo stromy, ani szczególnie długi, więc jedzie się dobrze, nawet z sakwami. Ostatnia wioska po polskiej stronie to Okrzeszyn. Tutaj kończy się asfalt, a granicę pokonujemy szutrową drogą. Po czeskiej stronie dojeżdżamy do szosy, która na szczęście okazuje się niezbyt ruchliwa i spektakularnym zjazdem - mijając ośrodek narciarski Petrzikowice - dojeżdżamy do przedmieść Trutnova, gdzie mamy zarezerwowany nocleg. Do Łaby coraz bliżej. [cdn.]
-
Spreewald leży w Brandenburgii, bliziutko przy autostradzie z Berlina do Drezna – zaledwie dwie i pół godziny drogi od Szczecina i półtorej godziny od Zielonej Góry. Warto spędzić tam weekend lub nawet więcej czasu. Dlaczego? Niesamowite krajobrazy licznych odnóg i kanałów Szprewy tworzą istny labirynt wśród lasów i łąk. Oprócz gęstej sieci kanałów i szlaków wodnych, po których pływać można kajakiem albo płaskodenną łodzią, znaleźć można w tej zielonej krainie setki kilometrów pięknych tras rowerowych, w tym Szlak Ogórka (Gurkenradweg) - pętlę o długości 260 km po najciekawszych miejscach rezerwatu biosfery w Spreewaldzie i jego okolic. Pętla ma układ gwiaździsty, więc można ją przejechać w dwóch, trzech, a nawet czterech etapach, startując np. z miasteczek Burg (Bórkowy), Lübben (Lubin) czy pobliskich miejscowości. A że jesteśmy na forum narciarskim, to nadmienię jeszcze przy okazji, że niedaleko stąd jest do hali Snowtropolis (chyba najmniejszej w Niemczech), niestety na nartach będzie można pojeździć dopiero od października. Do Vetschau, gdzie mieliśmy zarezerwowane dwa noclegi na agroturystyce, dotarliśmy w piątek około 10-tej rano. We czwórkę - ja z Darkiem i sąsiadka Monika ze swoją drugą połówką. Ściągamy rowery z bagażników, szybkie ogarnięcie sakw, prowiantu itp. i ruszamy w kierunku wschodnim, pętlą do Cottbus. Pogoda dopisuje - jest piękny, słoneczny i ciepły dzień. Najpierw jeszcze wizyta w informacji turystycznej w Vetschau, gdzie zaopatrujemy się w poglądową mapkę i robimy fotkę przed pałacem miejskim. „Ogórek, ogórek – zielony ma garniturek, i czapkę i sandały, zielony jest cały” – pamiętacie tę piosenkę? Pyszne szprewaldzkie ogórki to wizytówka regionu, więc wszystko jest tutaj ogórkowe – można się napić ogórkowego radlera (taki sobie), zagryzając ogórkami w occie z różnymi przyprawami (dobre), nic więc dziwnego, że i szlak rowerowy jest ogórkowy. Przez najbliższe trzy dni będziemy podążać za takimi tablicami z piktogramem wesołego zielonego ogórka, pędzącego na rowerze . Spreewald – jak cała niemiecka część Łużyc - jest regionem dwujęzycznym, zamieszkałym przez etniczną mniejszość słowiańską Serbołużyczan. Świadczą o tym dwujęzyczne nazwy ulic i miejscowości, ale również oznakowanie dróg rowerowych jest zarówno w języku niemieckim jak i dolnołużyckim. Już po kilku minutach zaczynają się typowe szprewaldzkie krajobrazy – kanały, stare młyny, mostki, śluzy i kajakarze. Inaczej niż na szlakach rzecznych można tutaj pływać trasami okrężnymi, wracając do punktu startu, bo nurt jest bardzo spokojny. Nie ma też przeszkód w korycie, więc oprócz typowych kajaków, są też dmuchane, rozmaite kanu i łódki wiosłowe w różnych wariantach. Dojeżdżamy do ładnego miasteczka Burg – tu mieści się również przystań, gdzie można skorzystać z przejażdżki tradycyjną łodzią z flisakiem. Co jest na stolikach? Oczywiście browarek i ... słoik ogórków! Im bliżej Cottbus/Chociebuża, tym krajobraz staje się bardziej podmiejski, a zielono-niebieską dżunglę zastępują smętne, enerdowskie blokowiska. Również i tutaj tablice są dwujęzyczne. Mam w swojej biblioteczce przewodnik po Niemczech, wydany w 1991 roku, tuż po zjednoczeniu. Oto co można wyczytać w nim o Cottbus: „Opuszczone kamienice, zabite deskami fronty i osiedla mieszkalne z wielkiej płyty, pokryte węglowym pyłem tworzą wizerunek miasta. Tylko secesyjny gmach Teatru Miejskiego przypomina o lepszych czasach”. Aktualnie kopalnia węgla brunatnego jest w fazie wygaszania, a jej rozległe tereny podlegają rekultywacji i stopniowej zamianie na jeziora. Samo miasto natomiast wydaje się, że zyskało nowe życie – w centrum turystów przyciąga ładna starówka, odnowione budynki, a na obrzeżach zielone tereny, w tym Park Branitz z pałacem (w remoncie) i oryginalną piramidą na jeziorze, w której spoczywają doczesne szczątki księcia Pücklera – tego od Parku Mużakowskiego. Na rynku w Cottbus: Elektrownia wodna na Szprewie: Park i pałac Branitz: Szlak prowadzi dalej w kierunku Peitz, przez tereny zalewowe dawnej kopalni – dzisiaj ostoję ptactwa. I tylko wielkie kominy elektrowni Jänschwalde przypominają o niedawnej, przemysłowej historii tego miejsca. Droga powrotna do Vetschau wiedzie malowniczo koroną wału na Szprewie i jej odnogach. Miejscami nurt Szprewy tworzy bystrza, a miejscami napędza stare młyny, czy płynie spokojnymi kanałami. W jednym z nich pod wieczór obserwujemy beztrosko baraszkującą rodzinę piżmaków. Na kwaterę docieramy, gdy zaczyna już zapadać zmierzch. Za nami długi dzień i blisko 100 km jazdy, więc trzeba się wyspać. [cdn.]
-
Bardzo lubimy z Darkiem Pojezierze Meklemburskie i tamtejsze urokliwe trasy rowerowe, których jest mnóstwo. Korzystając z wolnej soboty i otwartej granicy, wybraliśmy się więc na kolejną wycieczkę w tamte okolice. Do Neustrelitz, skąd startowaliśmy, jedzie się blisko dwie godziny autem od nas z domu (niecałe 130 km), a że dzień jest długi to czasu na rower zostaje całkiem sporo. Darek zrobił tę pętlę dwa lata temu w pojedynkę. Dla mnie to nowa trasa, tylko miasteczko Mirow znałam z naszego tripu dookoła wielkich jezior meklemburskich. O samym Neustrelitz napiszę na końcu, bo rano tylko przejechaliśmy nad jeziorem Zierker See, w kierunku kanału Kammerkanal. A tytułowa historia kryminalna? Nad kanałem natknęliśmy się na trupa . No nie tak dosłownie . Trup był bardzo przystojnym i bajecznie bogatym księciem - ostatnim wielkim księciem Meklemburgii-Strelitz. Mianowicie 23 lutego 1918 r. trzydziestosześcioletni Adolf Fryderyk VI wybrał się na spacer z psem, z którego niestety nie powrócił. Dzień później ciało księcia znaleziono w tym właśnie kanale z raną postrzałową klatki piersiowej, jednak bezpośrednią przyczyną zgonu było utoniecie. Samobójstwo? Czy jednak zbrodnia? Tej zagadki niestety nie udało się wyjaśnić . Przypomina o niej jednak tablica pamiątkowa nad brzegiem kanału. W Userin zatrzymaliśmy się na chwilę nad jeziorem. Pustki - kolejna knajpa zamknięta na głucho i na sprzedaż, a pogoda wystraszyła chyba wszystkich plażowiczów . Szaro, buro i ponuro - tylko moja bluza rowerowa odcina się od tej postcovidowej, zupełnie nie-czerwcowej, depresji. Z ołowianych chmur rzeczywiście wkrótce zaczyna padać deszcz - akurat gdy dojeżdżamy do miasteczka Wesenberg. Pierwszą ulewę przeczekujemy pod wiatą na terenie domu opieki dla seniorów, drugą pod daszkiem na dziedzińcu ładnego zamku: Kręcimy się chwilę po uliczkach starówki, zaglądamy na rynek, w którego centrum rośnie krąg starych lip: A jeszcze jedna ulewa łapie nas na wyjeździe z miejscowości, gdzie nie ma za bardzo się schować, więc przeczekujemy pod drzewem. Kolejna wioska to Seewalde. Jest tam ciekawy pałac - obecnie w remoncie - z galerią ceramiki i starymi rzeźbami. Oto patron naszej dzisiejszej pogody: Kawałek dalej zaczyna się szutrowy odcinek przez las do Canow. Na skraju zagajnika znajdujemy wymarzone miejsce na piknik. Ach, jak cudnie! Pogoda poprawia się, wychodzi słońce, ale żeby nie było tak różowo, to zaczyna coraz mocniej wiać i to w kierunku przeciwnym do jazdy. A jedzie się po wzgórzach morenowych, w urozmaiconym terenie. Jeziora połączone są ze sobą siecią kanałów i śluz - ponieważ znajdują się na różnej wysokości, przez które pływają rozmaite łódki i kajaki. Często można na mostach zobaczyć takie jednostki i miejsca. Tutaj zainteresowały nas ciekawe wózki szynowe do przewozu kajaków - można skorzystać, aby nie czekać na śluzowanie z innymi większymi łodziami. Dojeżdżamy do Mirow, gdzie zatrzymujemy się na kawę nad kolejnym kanałem i na małą sesję zdjęciową koło pałacu. Odnajdujemy tutaj również obelisk ku czci naszego znajomego nieboszczyka: W pobliskim kościele znajduje się krypta książąt Meklemburgii-Strelitz, gdzie spoczywa również tragicznie zmarły ostatni potomek rodu. Z Mirow nasza trasa prowadzi prostą drogą przez las, wzdłuż naszyjnika mniejszych jezior i kanałów, łączących je z Müritz. Droga jest z kostki betonowej, ale bardzo równiutko ułożonej, więc jedzie się komfortowo. Nie jestem pewna, czy to jest dla mnie wymarzony standard drogi przez las - chyba wolę mimo wszystko bardziej naturalne nawierzchnie, ale droga pełni funkcje dojazdowe do kilku gospodarstw położonych nad jeziorami, więc ok, kto bogatemu zabroni? Na pierwszych kilku kilometrach jest jeszcze trochę ludzi z pobliskich kempingów, a potem - pusto. Wszystko fajnie, jednak znów zaczęło niestety padać. Wyciągamy kurtki przeciwdeszczowe i jedziemy dalej. No to takie tęczowe widoki w nagrodę: Dzwony w Babke obwieszczają, że mija właśnie osiemnasta. A obok kościoła, pod rozłozystym dębem znajdujemy obelisk upamiętniający poległych w I wojnie światowej. Sporo takich na Pomorzu - po jednej i drugiej stronie granicy. Domykamy dużą pętlę w Useriner Mühle i jeszcze robimy małe "oczko" po drodze do Neustrelitz przez Lindenberg. A na koniec - trochę zmarznięci - robimy jeszcze rundkę honorową po Neustrelitz. Miasto zostało założone jako książęca rezydencja w XVIII wieku. Zachowało się w nim wiele barokowych i klasycystycznych zabytków oraz piękny park. Zadziwiła mnie nieco rzeźba dwóch pięknych młodzieńców w pozie dość jednoznacznej: I widok na rynek: W sumie wyszło nieco ponad 90 km ze sporym przewyższeniem - jak na tereny nizinne. Ale taki urok pojezierzy. Drogi w ok. 90% utwardzone, trochę szutrów i parę skoków w bok w jakieś piaszczyste dojścia nad jeziora. Wciąż mamy wrażenie, że ten region Niemiec jest taki trochę nieodkryty i mało znany w Polsce. Chyba niesłusznie. Pozdrawiam serdecznie.
- 4 comments
-
- 15
-
Kiedy tydzień temu pojechałem do Oberwiesenthal nie spodziewałem się, że to ostatnie podrygi sezonu narciarskiego, który nie był dla mnie udany, a z powodu koronawirusa zakończył się tak, jak wyglądał Krótki wypad na niemiecko-czeskie pogranicze uważam jednak za bardzo udany, ponieważ był on pełen ciekawostek Ciekawostka pierwsza jest taka, że Oberwiesenthal to najwyżej położone miasto w Niemczech (914 m.n.p.m.). A macie, wy wymuskane alpejskie osady! Druga ciekawostka jest taka, że z miasta na górę Fichtelberg wozi narciarzy najstarsza w Niemczech kolej linowa, kursująca od 1924r. Uroczy, czerwony wagonik kursuje co 15 minut a podróż nim zajmuje raptem 4 minuty. Kolejna ciekawostką było to, że podczas mojego pobytu w mieście obywały się właśnie Mistrzostwa Świata Juniorów w narciarstwie klasycznym. Postanowiliśmy zatem z kolegą podopingować skoczków podczas konkursu drużynowego. Chciałem stworzyć pansłowiańską grupę wsparcia, gdyż miałem do dyspozycji flagę polską, czeską, słowacką, ukraińską i rosyjską. Jednakowoż kolega z flagami miał dotrzeć dopiero na drugą serię. W międzyczasie się okazało, że Słowacy i Ukraińcy nie startują, Czesi i Polacy odpadli już w 1. serii, a samą rosyjską flagą jakoś głupio było machać... Toteż w milczeniu obejrzeliśmy, jak chorągiewkami machają, a zawody wygrywają inni... A skoro o skokach mowa, to kolejną ciekawostką jest to, że w Oberwiesenthal mieszka i jego honorowym obywatelem jest Jens Weissflog (jak ktoś nie wie kto to jest, niech zapyta Małysza). Podobno prowadzi tu (Weissflog, nie Małysz) restaurację, ale w niej nie byliśmy, bo na bank serwuje w nich sznycle i soljanki, a te wychodziły nam już uszami Narciarską ciekawostką jest to, że niemiecki ośrodek ten połączony jest z nieodległym, czeskim ośrodkiem Klínovec, tworząc wspólnie tzw. „Interskiregion”. Ośrodki łączy skibus, który co 30 minut wozi narciarzy od ośrodka do ośrodka. Co ciekawe, przystanki znajdują się na szczytach gór – Klínovcu i Fichtelbergu, z jednym przystankiem pośrednim w dolinie, przy niesłusznie budzącym niepokój nazwą, małym ośrodku Neklid. Skibus obsługują Czesi za pomocą dość wysłużonego, wycieczkowego autokaru, którego kierowcą, w dniach gdy akurat z niego korzystałem, był odziany w wełnianą czapkę, wąsaty pan, bez wątpienia o imieniu „Honza” lub „Pepa”. Miał on dość osobliwy zwyczaj – mimo że na znajdującym się na szczycie przystanku pojawiał się często ok. 15 minut przed odjazdem, nie otwierał drzwi, tylko w najlepsze biesiadował w autobusie, smarując chlebíčky różnymi pomazánkami i raz po raz spoglądając na czekających na zewnątrz narciarzy. A przypominam, że przystanki znajdują się na szczycie, a tam często było zimno, mgliście i wietrznie. Dopiero 1-2 minuty przed godziną odjazdu (a nawet po niej), otwierał drzwi i wpuszczał to hipotermiczne towarzystwo do środka. Nic nie było w stanie zmącić spokoju pana kierowcy, nawet sytuacja, gdy w ostro skręcającym autobusie otworzyła się burta i wszystkie narty oraz snowboardy, dzięki sile odśrodkowej, malowniczym wachlarzem rozsypały się po szosie, tamując ruch uliczny w dwóch kierunkach. „Halt!”, „Stop!”, krzyczał cały autobus, a pan kierowca ze stoickim spokojem zatrzymał autobus, otworzył drzwi i pozwolił narciarzom biegać po szosie i poboczu i zbierać swój sprzęt, który wrzucony na powrót do luku bagażowego pojechał wkrótce w dalszą drogę. Na koniec słów kilka o narciarskich walorach Oberwiesenthal. Sam ośrodek nie jest duży i oferuje głównie łagodne, niebieskie trasy, idealne do nauki lub rodzinnego, spokojnego szusowania. Odcinki „czerwone” są krótkie i nieliczne. Jedynie pod kolejką linową znajduje się bardziej wymagająca, oznaczona kolorem czarnym trasa Rennstrecke, posiadająca homologację FIS. Tak jak wspomniałem, Oberwiesenthal tworzy wraz z czeskim Klinovcem tzw. Interskiregion, oferujący łącznie ponad 40km tras. Karnet obowiązujący na oba ośrodki można nabyć przy zakupie skipasu na co najmniej 1,5 dnia. Ośrodki łączy bezpłatny skibus, odjeżdżający co 30 minut raz z jednego, raz z drugiego szczytu, a po drodze zatrzymujący się jeszcze w niżej położonej stacji Neklid. Sam Klinovec jest ośrodkiem większym, oferującym całkiem długie i szerokie trasy, na czele z blisko 3 kilometrową „Jáchymovską” (trasa nr 1). Także sama infrastruktura (wyciągi) po stronie czeskiej jest nieco nowocześniejsza. Narciarze mogą wjeżdżać i parkować na szczycie Klinovca, przy czym wjazd na prowadzącą na szczyt drogę jest płatny (opłata zależy od czasu między wjazdem a wyjazdem). Na szczycie Fichtelbergu i Klinovca znajdują się hotele – ten niemiecki jest czynny, natomiast czeski jest zamknięty i bardzo malowniczo niszczeje, przywodząc na myśl horrory i filmy ze Scooby Doo Jak się okazało, weekend 7-8 marca był ostatnim tchnieniem narciarskiej zimy, bo już w czwartek ośrodek wyglądał tak jak poniżej, a tydzień później dobiła go pandemia. Strona Interskiregionu: https://interskiregion.com/ A koniec mała reklama - można polubić mnie na facebooku, gdzie na moim niekomercyjnym fanpage opisuję różne narciarskie przygody. Zapraszam https://www.facebook.com/skibumpl/
- 17 replies
-
- 26
-
- oberwiesenthal
- klinovec
-
(and 1 more)
Tagged with:
-
Ultra Gryfus 2020 - 250 km dookoła Zalewu Szczecińskiego w jeden dzień
tanova posted a blog entry in Na białym i na zielonym
W sobotę razem z Darkiem przejechaliśmy 3 Ultra Gryfus Turystyczny Ultramaraton Rowerowy dookoła Zalewu Szczecińskiego. Pobudka o 4.45, śniadanie, szybki gramoling i przy świetle księżyca jedziemy autem z rowerami na szczecińską Łasztownię. O 6.00 odbieramy pakiety startowe u organizatora. Ja miałam start o 6.30 - w pierwszej grupie szosowej, Darek o 8.05, więc spora różnica i sporo miał chłopak do nadrobienia. Trasa prowadziła zgodnie z ruchem wskazówek zegara, więc najpierw jechaliśmy część niemiecką, a powrót - stroną polską. Na starcie: Na starcie lekko kropi, ale przejazd przez (rozkopany) Szczecin jest jeszcze w miarę na sucho. Im bliżej granicy, tym bardziej pada i deszcz będzie nam towarzyszył, aż do popołudnia. Podłączam się pod grupę ze Stargardu, która jedzie podobnym jak ja, spokojnym tempem. Pierwszy punkt kontrolny jest w Ueckermünde, gdzie trzeba zrobić zdjęcie przy ławeczce. Potem kolejny, gdzieś na parkingu pod Bugewitz - tym razem z punktem żywieniowym (pączki, batony, napoje) i wolontariuszkami z Gryfusa, które podbijają pieczątki na karcie kontrolnej. Jadę dalej - już solo - w kierunku Anklam, gdzie na rynku robię kolejne zdjęcie do dokumentacji: Na moment przestaje padać, gdzieś nawet nieśmiało próbuje przebić się słońce, ale zaraz ustępuje miejsca ołowianym chmurom i kolejnej fali deszczu. Na dodatek zaliczam - na szczęście niegroźną, ale nieprzyjemną - przewrotkę, zahaczając kołem krawężnik w miejscu, gdzie kończy się ulica i przechodzi w ścieżkę rowerową. Deszcz chyba wystraszył niemieckich urlopowiczów z wyspy Uznam, bo od samego Anklam do mostu w Zecherin na B 110 utworzył się gigantyczny korek aut wyjeżdżających z wyspy. Początkowo jadę asfaltową DDR-ką, równolegle do szosy, ale już za mostem szlak rowerowy odbija w szutrową drogę przez las. Trochę kiepsko na szosowe opony, więc decyduję się jednak pojechać asfaltem. Na szczęście w kierunku na wyspę jedzie mało samochodów, więc nie będę jakoś wybitnie utrudniać kierowcom życia. Jak się potem okazało Darek na tym szutrze złapał gumę i zmieniał dętkę, więc chyba słusznie, że zjechałam. Droga do Świnoujścia dłuży się, a pogoda mocno daje się we znaki. Potrzebuję regeneracji. W Świnoujściu jest kolejny punkt kontrolny w Berliner Döner Kebab (jeden ze sponsorów) przy promenadzie. Niektórzy tylko łapią jedzenie na wynos i szybko jadą na prom. Ja potrzebuję dłuższego odpoczynku przed drugą połową dystansu, ciepłego posiłku i gorącej kawy. Po około 20 minutach dojeżdża Darek, przemoczony do suchej nitki. Ja jechałam w kurtce, on w ciuchach kolarskich - na szczęście ma rzeczy na zmianę i na szczęście przestaje padać. Na promie: Nawet nie widziałam morza, no cóż - niech będzie port w Kanale Piastowskim: Nudny i trochę uciążliwy fragment trasy wzdłuż ruchliwej DK 3 do Wolina mija nawet całkiem dobrze. Jedziemy szerokim poboczem, ale ruch jest duży - TIR-y, samochody, autokary. Od Wolina - znacznie spokojniej, bo zjeżdżamy w lokalną drogę do Stepnicy. Nawet wiatr, który wieje tam ZAWSZE znad Zalewu, nie jest specjalnie uciążliwy. Stepnica i kolejny punkt kontrolny - z kanapkami. Stąd mamy 50 km do celu. Zmęczenie już daje się we znaki - drętwieją ręce od kierownicy, czuję kolana i siedzenie. Okolice Goleniowa: Ostatni odcinek jedziemy już po ciemku. O ile do granic Szczecina jest jeszcze w miarę, to na końcowych 15 km dopada mnie jednak kryzys. Mam już zawroty głowy, muszę się co jakiś czas zatrzymywać, a jazda ruchliwą wlotówką do miasta jest dość stresująca. To było długie 15 kilometrów! 22.16. Jesteśmy na mecie. Bardzo szczęśliwi. Zmieściłam się w regulaminowym czasie, nawet z 1,5 h zapasu i chyba dobrze rozłożyłam siły. Jest ogromna satysfakcja. Spośród 200 uczestników tylko dwie osoby się wykruszyły z powodu awarii roweru. Większość pojechała ten ultramaraton sportowo - najlepsi w czasie niewiele ponad 8 godzin, ale było też sporo osób, które jechało tak jak my - spokojniej, bardziej turystycznie - jakieś grupy koleżeńskie i ze dwie inne pary. Zakładałam, że powinnam przejechać 250 km w +/- 15 godzin i tak się stało, bo miałam czas 15 h:36 minut,(czas nie uwzględnia przeprawy promowej), co biorąc pod uwagę kiepską pogodę i fakt, że nadłożyłam kilka km gubiąc w pewnym momencie drogę, jest moim nowym życiowym rekordem. Fajna była przygoda, daliśmy radę. Aplikacja z mapką i nieco zawyżonym kilometrażem. W rzeczywistości było to ok. 255 km.- 19 comments
-
- 13
-
- rowery
- zachodniopomorskie
-
(and 1 more)
Tagged with:
-
Sobota - chyba najgorętszy dzień tego roku. W prognozach +35 stopni, co tu robić w taki dzień? Nad morze? Nieee - na pewno będą tłumy ludzi i ogromne korki na S3. Nad jezioro? Ale dokąd? Te w pobliżu Szczecina czy Stargardu na pewno będą również bardzo oblegane, albo ostatnio zakwitły. Meklemburgia? Niestety nie da rady - wciąż obowiązuje zakaz jednodniowych wjazdów turystycznych. Gdzieś dalej? Ale dokąd? Mamy więc do wyboru godzinę drogi gdzieś za Gryfino albo w stronę Ińska, albo ... Brandenburgia ! Ale tak leżeć plackiem cały dzień w jednym miejscu? Nuuuda! To może rower? Dobra - to wymyślamy trasę taką, żeby było sporo wody i lasu i też nie za długą, bo ma być rekreacyjnie. Padło na pobliskie Prenzlau i pętlę wokół Jezior Wkrzańskich (Unteruckersee i Oberuckersee), a że to tylko 50 km to jeszcze dokręciliśmy dodatkową pętlę w kierunku południowym. Skład ekipy - Darek, nasza sąsiadka Monika i ja. Auto zostawiamy w Prenzlau i ruszamy rundką wzdłuż Unteruckersee. Gotycka panorama Prenzlau: Nasza trasa na sporym odcinku pokrywała się z długodystansowym szlakiem Berlin-Uznam, o czym informowały różne pomysłowe instalacje: Szlak prowadzi tutaj asfaltową DDR-ką, pnąc się w górę i w dół. Nagrodą są widoki na taflę jeziora i sielskie krajobrazy. Około południa dojeżdżamy do południowego skraju drugiego z jezior - Oberuckersee. Czas na odpoczynek i orzeźwiającą kąpiel w cudownie przejrzystej i chłodnej wodzie! Dalej - od Stegelitz - jedziemy niestety szosą. Docieramy do węzła tras: Ruch jest niestety bardzo duży i straszna patelnia. Zjeżdżamy na chwilkę w boczną drogę, bo ... no sorry, taki mamy klimat : Po siedmiu uciążliwych kilometrach szosą docieramy do Temmen i zjeżdżamy w boczną drogę. tutaj też jest ładne jezioro: Droga jest miejscami brukowana, miejscami szutrowa a miejscami gruntowa. W mijanych wioskach czas jakby się zatrzymał: A przy leśnym dukcie obelisk ku pamięci 30 nieznanych, młodych żołnierzy, którzy zginęli tu kilka dni przed zakończeniem wojny: Jedziemy przez lasy i pola: W takim upale naprawdę nie jest to bułka z masłem. Pijemy litrami, na skórze zaschnięta sól - należy nam się odpoczynek i wzmocnienie. Z ulgą zaglądamy do ogrodowego bistro pani Doritis w Stegelitz, która ugościła nas - a jakże - smakowitym bratwurstem z sałatką kartoflaną i kuflem zimnego Berlinera! No, teraz możemy jechać dalej! Jedziemy wschodnią stroną jezior, znów - góra-dół. Krajobraz po żniwach. Kilka kilometrów przed Prenzlau znów wskakujemy do jeziora, aby rozkoszować się cudowną, wieczorną kąpielą po długim i gorącym dniu. Gdy dojeżdżamy do miasteczka, słońce powoli chyli się ku zachodowi. Za nami ponad 76 km w poziomie i 512 m w pionie w tropikalnych temperaturach.
-
Już od jakiegoś czasu chodził mi po głowie pomysł wybrania się na dłuższą trasę fitnessem po terenach przygranicznych. Ale najpierw były zamknięte granice, potem nie było czasu, albo pogoda nie taka. W końcu jednak przyszedł ten dzień i przekonałam Darka, abyśmy wybrali się na konkretną wycieczkę. Jednodniowy wypad do Meklemburgii odpada - ze względu na ograniczenia wjazdu, ale można przecież jeździć w Brandenburgii! Tak więc zaplanowaliśmy wyjazd transgraniczny - zachodniopomorsko-brandenburski, a dokładniej mówiąc fragment szlaku Odra-Nysa prowadzący Doliną Dolnej Odry. Nie była to nasza pierwsza wizyta w tych rejonach - bywamy tam co najmniej dwa razy w roku, nie licząc kilkudniowej wyprawy od Zgorzelca do Szczecina, zaliczonej trzy lata temu. Grunt to wcześnie wstać i mieć dość czasu w zapasie. O 5.40 radośnie obudziłam Darka stwierdzając, że kanapki na drogę gotowe i żeby się szykował . Szykował się i szykował - wyruszyliśmy o 6.40 . O tej porze w sobotę nie spodziewałam się dużego ruchu na ulicach Szczecina, ale jednak przejazd takimi rowerami przez miasto do komfortowych nie należał - światła, krawężniki, krzywa kostka, remonty dróg. Przy lekkich rowerach przeznaczonych na szosę dużo bardziej się to zauważa, niż przy turystycznych trekkingach. Skierowaliśmy się w stronę Rosówka - najbardziej na północ wysuniętego przejścia granicznego z Brandenburgią. Na granicy: Było jeszcze wciąż dość wcześnie - około 9.00 i ruch samochodowy na szosie B2 nie był zbyt duży. Zdecydowaliśmy się dojechać nią do Gartz (Oder), gdzie można wjechać na szlak. Po drodze trochę górek, ładne widoczki i czereśnie przy drodze. Ale tak przy ruchliwym asfalcie, to chyba niezbyt smacznie i zdrowo - choć szpakom zupełnie to nie przeszkadzało! W oddali - panorama Gartz. Na starówce odszukaliśmy bankomat, żeby wybrać trochę euro w gotówce. Do tej pory zwykle omijaliśmy ją bokiem, jadąc promenadą nadodrzańską, a to całkiem ładne miasteczko. Ruina kościoła św. Szczepana, z aktualnie remontowaną wieżą: A potem odszukaliśmy ławeczkę nad Odrą, gdzie zainstalowaliśmy się na drugie śniadanie. Klasyk z Gartz - czyli fotka z pomnikiem na pamiątkę trzech zburzonych mostów przez Odrę. Teraz najbliższy most jest w Gryfinie-Mescherin albo w Krajniku-Schwedt. Kawałek za Gartz znów jedziemy szosą, bo szlak biegnący koroną wałów przeciwpowodziowych jest od dwóch lat w remoncie, a objazd prowadzi niezbyt wygodną drogą z płyt. Od wioski Friedrichstal wracamy na Oder-Neiße-Radweg, najpierw kawałeczek przez las, a potem już nad kanałem w Dolinie Dolnej Odry. Niestety cały czas dokucza bardzo mocny wiatr - południowo-zachodni - więc mamy centralnie "w mordę wind". Na wałach przeciwpowodziowych fatalnie - jedziemy 15 km/h, mam wrażenie że zaraz mnie zdmuchnie, a przecież bynajmniej nie jestem kobietą filigranowej budowy ! Proszę Darka, aby podjął się roli "wiatrołapa" i jakoś chowam za nim, wtedy jest nieco lżej. Zbliżamy się do Schwedt, przed którym trasa prowadzi malowniczym mostkiem nad śluzą w kanale Odry: Samo Schwedt - spory ośrodek przemysłowy z niewielką, ale ładną starówką - mijamy bokiem i dalej zmagamy się z wichrem, mając jako rekompensatę takie widoki: Chwila odpoczynku w Criewen. Tutaj mieści się centrum informacyjne Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry oraz ciekawy pałac z ogrodem - warto zajrzeć. My jednak tym razem tylko przysiadamy na ławeczce obok drogowskazów: Kolejne miejsce to wioska Stolpe z górująca nad wioską wieżą obronną z XIII w. Czyż to nie jest idealna trasa na rowery szosowe? Jedziemy, jedziemy i dojeżdżamy do Hohensaaten, gdzie kilka łódek właśnie się śluzuje na kanale. Ale przez cały dzień nie widzieliśmy ani jednej barki na Odrze. Czyżby żegluga towarowa wciąż nie rozkręciła się po lockdownie? Tutaj po raz pierwszy rzucił nam się w oczy wyjątkowo wysoki stan rzeki. Prawdopodobnie fala kulminacyjna na Odrze, po ostatnich intensywnych opadach na południu Polski. właśnie dotarła na południowy skraj naszego województwa i przeciwległe tereny po niemieckiej stronie. W wielu miejscach jest dużo wody na terenach zalewowych na zewnątrz wałów. Jeszcze kilka kilometrów i już jesteśmy w Hohenwutzen. Jest 13.30 - pora na obiad. Proponuję, abyśmy zjedli w knajpce na Polenmarkcie w Osinowie Dolnym, ale Darek stwierdza, że ogórkową czy pierogi to on ma w domu i że chce prawdziwego Bratwursta . No cóż, w takim razie idziemy do Gasthofu w Hohenwutzen - Darek dostaje swojego bratwursta i piwo, a ja stek drobiowy z grilla i niemieckiego radlera, w przyjemnym ogródku, prawie przy rzece: Na Polenmarkt jedziemy i tak - uzupełnić picie na powrotną drogę, bo pusto w bidonach. Darek na moście granicznym: Odra-Oder. Potężna rzeka, która wreszcie znów łączy, a nie dzieli ... W Osinowie, na targowisku Polenmarkt, po tygodniach zastoju koronawirusowego, znów tętni życie: A my w tył zwrot i wreszcie z wiatrem. Niemiecki brzeg i polski brzeg: W powrotnej drodze wybieramy wariant przy wieży widokowej, czyli bliżej rzeki. Niektóre drzewa stoją całkiem w wodzie. Ale wysoki stan Odry jeszcze bardziej widoczny jest z góry, z wieży: Na kolejnym zdjęciu widać po koronie drzewa, jak mocno wiało! Niestety wiatr przyniósł też chmury frontowe i gdy byliśmy na wieży - zaczęło kropić. Na szczęście póki co - przelotnie i wkrótce przestało. Owieczki pod Friedrichsthal: W samej wiosce pstrykam taką oto aktualną dekorację - ma ktoś fantazję! Dalej pedałujemy do Gartz i odbijamy w kierunku granicznej wioski Staffelde, a następnie na polski Szlak Bielika. Na granicy po raz drugi: Namówiłam jeszcze Darka, żeby skręcić przed Pargowem (ostatnia polska miejscowość na zachodnim brzegu Odry) w lewo, wzdłuż granicy, kawałeczek na górkę z widokiem na Odrę. Mimo, że droga gruntowa, to dało się podjechać szoszówkami. Ładnie, bardzo ładnie! W wiacie w Pargowie robimy ostatni popas na kanapki. Chmury jednak coraz bardziej gęstnieją - nie ma co się rozsiadać, trzeba jechać, szczególnie, że już prawie 19.00. Jedziemy kiepskim asfaltem do Kamieńca, a potem superancką DDR-ką do Kołbaskowa, wśród dojrzałego zboża - chyba wkrótce żniwa! Żeby nie wracać przez Szczecin, wybieramy trasę na zachód od miasta - przez Smolęcin i Karwowo. Kilka podjazdów na wzgórzach stobniańskich - w gratisie. Malownicze ruiny kościoła w Karwowie: Zaraz za wioską niestety znów zaczyna padać i deszcz towarzyszy nam - mocniejszy czy słabszy - prawie całą drogę do domu. Kolejna rowerowa inwestycja w gminie Kołbaskowo, czyli DDR-ka Karwowo-Warnik: Dalej już było tak paskudnie, że nie robiłam zdjęć. Największą ulewę przeczekaliśmy na przystanku w Dołujach - podjechał autobus do Szczecina, ale nie, nie złamaliśmy się! W siąpiącej mżawce dzielnie popedałowaliśmy w stronę Dobrej Szczecińskiej . W domu byliśmy o 21.15 - jeszcze po widoku, zgodnie z planem. To była długa trasa - przy niezbyt sprzyjającej pogodzie, ale przejechana w całkiem dobrej formie, choć niezbyt szybkim tempie. No to pierwszą "dwusetkę" mam za sobą.
- 8 comments
-
- 13
-
- rower
- pomorze zachodnie
-
(and 1 more)
Tagged with:
-
Wyciągnęliśmy z Darkiem tym razem nasze poczciwe trekkingi, które trochę się zdążyły już zakurzyć przez cztery tygodnie, od powrotu z Alzacji i korzystając z pięknej, jeszcze letniej pogody zrobiliśmy weekendową objazdówkę po Pojezierzu Meklemburskim. Sobota: Rano pobudka 5.45 – śniadanie, szybki gramoling, pakowanie rowerów na bagażnik samochodowy i o 6.45 ruszamy w trójkę – z sąsiadką Moniką i moim Darkiem. Przed nami ok. 150 km dojazdu do Mirow, gdzie planujemy zostawić auto i przesiąść się na rowery. Dojazd – taki sobie – tylko kawałek autostradą, a tak to niemieckie drogi, głównie rangi krajowej i powiatowej, więc trwa to dobre dwie godziny, zanim jesteśmy na miejscu. Po dziewiątej zwarci i gotowi włączamy endomondo i ruszamy w trasę. Najpierw trochę kręcimy się po Mirow – jest tutaj ładny, klasycystyczny pałac z XVIII na wyspie na jeziorze Mirower See. Urodziła się tutaj późniejsza brytyjska królowa Sophie Charlotte von Mecklenburg-Strelitz, żona Jerzego III i babka królowej Wiktorii. Robimy kilka zdjęć: Trochę kluczymy po Mirow, zanim znajdujemy oznaczenia szlaku rowerowego i DDR-kę do Rechlin, poprowadzoną trasą dawnej kolejki wąskotorowej. DDR-ka jest na początku asfaltowa i szybka, potem kończy się asfalt, brakuje ok. 1 kilometra nawierzchni i jedzie się po prostu przez piach. Przekraczamy dawny most kolejowy na kanale, dalej droga trochę lepsza – szutr i twarda gruntowa. Dojeżdżamy do Rechlin, na południu jeziora Müritz. Samo jezioro objechaliśmy już dwa lata temu (szlak rowerowy ma 88 lub 101 km - w zależności od tego, jaki wariant obierzemy), więc odwiedzamy częściowo te same miejsca, ale tylko częściowo. Müritz to największe wewnętrzne jezioro Niemiec – wschodni brzeg jest prawie niezamieszkały: dużo tutaj mokradeł, przez które prowadzi nasz szlak, a linia brzegowa jest porośnięta trzciną i – poza kilkoma miejscami – trudno dostępna. Sporo tu płycizn – w przeciwieństwie do brzegu zachodniego, rozczłonkowanego w kilka wąskich i głębokich (do 30m) zatok, nad którymi rozsiadło się kilka malowniczych miasteczek. Cały obszar wchodzi w skład Parku Narodowego Müritz. Teraz objeżdżamy Müritz od wschodniej strony: Plaża z widokiem na Waren – największe miasteczko nad Müritz: Samo miasteczko – bardzo zadbane i tętniące życiem: Ulica surowego sędziego 😉: Trochę już zgłodnieliśmy, więc w Damerow, parę kilometrów na zachód od Waren, zjeżdżamy do knajpki rybnej nad jeziorem Jabelscher See. Bardzo tu ładnie i można zjeść "fiszbuły" - czyli bułki ze świeżą rybką na ciepło i na zimno, albo całe dania obiadowe. Po drodze zaglądamy jeszcze nad Kölpinsee i Fleesensee. Co prawda szlak nie prowadzi tutaj bezpośrednio nad jeziorem, ale jest kilka dojść na brzeg. Wszystkie jeziora na naszej trasie są ze sobą połączone, więc jest to też ciekawy region dla miłośników sportów wodnych. Stąd już niedaleko mamy do Malchow, gdzie zarezerwowaliśmy nocleg. Meldujemy się na recepcji, zostawiamy sakwy w pokoju i „na lekko“ jedziemy jeszcze zrobić pętlę wokół najbardziej na zachód wysuniętego z wielkich jezior – Plauer See. Jest 17.30, a przed nami jeszcze ok. 50 km szlaku, ale bardzo mi zależy na tym odcinku, bo czytałam, że jest wyjątkowo malowniczy. Plauer See w Lenz: Woda w jeziorze jest bardzo czysta i przejrzysta, ale dziś nie bardzo mamy czas na kąpiel. Południowo wschodni brzeg objeżdżamy gruntową drogą przez las i szosą. Ponoć jest ścieżka piesza nad wodą, ale bardzo zarośnięta i trudno dostępna - na pewno nie zdążylibyśmy objechać jeziora przed zmrokiem. Ciekawie robi się w Bad Stuer na samym południowym cypelku Plauer See, do którego dostajemy się z szosy długim i efektownym zjazdem. Bardzo ładna zabudowa willowa: Teraz szlak prowadzi ścieżką przez las liściasty, nad brzegiem jeziora, przez dość ciekawie ukształtowany teren: Dojeżdżamy do Plau am See – eleganckiego kurortu na zachodnim brzegu. Również tutaj nad wodą podziwiamy okazałą zabudowę willową, a przy plaży zatrzymujemy się na krótki postój – czas nagli. Jeszcze rzut oka z mostu nad kanałem Müritz-Elde-Wasserstraße: Starówka – pewnie również warta odwiedzenia, ale nie dzisiaj. Jesteśmy w połowie drogi, a słońce już nisko. Szlak rowerowy prowadzi w dół i wzdłuż kanału kieruje nas z powrotem nad jezioro. Na zdjęciu - hangary dla sprzętu pływającego: Przy trasie mijamy jeszcze uroczą zagrodę z osiołkiem, kucykami i owcami kameruńskimi, które ponoć nie wymagają strzyżenia – jak się dowiadujemy na miejscu: Jedziemy DDR-ką na północ, wzdłuż drogi do Karow. Takie widoki … Na obrzeżach Karow skręcamy na wschód, już w kierunku na Malchow. Po drodze przejeżdżamy środkiem przez bardzo długi kemping – tak prowadzi szlak. Mnóstwo kamperów – jeden przy drugim, ludzie grilują, piją piwko, siedzą ze znajomymi i z psami. Wszyscy na kupie – no nie wiem, czy ja bym tak odpoczęła. Chyba jednak wolę ten rower i drogę przed sobą … Za kempingiem szlak prowadzi dalej wzdłuż brzegu, my jednak wracamy do DDR-ki wzdłuż szosy, bo czas najwyższy wracać najkrótszą drogą. Do Malchow docieramy po 21-ej, tuż przed całkowitym zapadnięciem zmroku. Ja bardzo nie lubię jeździć po ciemku, więc to już ostatni moment na powrót. Jeszcze po drodze zatrzymujemy się w Netto, kupić coś do jedzenia i picia i docieramy na nocleg. Mapka i dane wycieczki: Przewyższenie jest raczej zawyżone - w zapisie u Moniki było ok. 480 m w górę i w dół. [cdn.]
-
From the album: Hintertux - 07/2019
-
- deggendorf
- bawaria
-
(and 1 more)
Tagged with:
-
W tym roku na Dzień Dziecka cała rodzina była na miejscu i w komplecie, więc - korzystając z pięknej pogody - wybraliśmy się wczoraj na wycieczkę do Stralsundu oraz na Rugię. Obydwa miejsca są w zasięgu jednodniowego wypadu ze Szczecina (2-3 godziny samochodem w jedną stronę), choć oczywiście gdy się ma do dyspozycji cały weekend lub kilka dni, to warto wybrać się na dłużej - bo pięknie tam. Niestety w sobotę musiałam iść do pracy, ale za to niedziela wolna - to jedziemy! Obiecaliśmy dzieciom w Stralsundzie zwiedzanie Ozeaneum - nowoczesnego oceanarium o ciekawej architekturze, w którym z wielkim rozmachem zaprojektowano wystawy tematyczne i akwaria pokazujące florę i faunę Bałtyku i Morza Północnego oraz eksplorację mórz i oceanów. Znajduje się ono nad brzegiem cieśniny Strelasund, wśród dawnych spichlerzy i zabudowań portowych. A na dachu mieści się pingwinarium i taras widokowy z panoramą na stare miasto i port w Stralsundzie Większość osób zwiedza tylko Ozeaneum, ale warto kupić bilet, dający wstęp również do Muzeum Morskiego, mieszczącego się na Starym Mieście, w gmachu XIII- wiecznego klasztoru Św. Katarzyny. Można tam zobaczyć akwaria śródziemnomorskie i tropikalne (ładne) oraz wystawę o historii rybołówstwa (dla koneserów tematu ) Potem spacer po starówce, wpisanej zresztą na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO. Rynek: Ulica Fährstrasse Niedaleko Ozeaneum cumuje również żaglowiec-muzeum Gorch Fock, zbudowany w Stralsundzie jako żaglowiec szkolny w latach 30-tych, po wojnie przejęty przez ZSSR i pływający pod imieniem "Towariszcz" aż do lat 90-tych XX wieku A z nabrzeża widać prawie trzykilometrowy most drogowy na Rugię, którym zresztą pojechaliśmy pod wieczór, w moje ulubione miejsce - do parku narodowego Jasmund. Klify kredowe na Rugii to dla mnie osobiście chyba najpiękniejsze miejsce na wyspie i za każdym razem, gdy tam jestem, to mnie zachwycają. Dotrzeć tam można na kilka sposobów - są szlaki piesze z Hagen, Lohme i Glowe (od strony zachodniej), jest szlak rowerowy (choć po ścieżce na samych klifach jeździć rowerem nie wolno), można też przyjechać autobusem z Sassnitz i na przykład wrócić pieszo szlakiem Höhenweg - górą klifów. Albo - gdy ma się więcej czasu - pójść w jedną stronę górą, a wrócić plażą. My zostawiliśmy auto na oddalonym o kilka kilometrów parkingu w Hagen i szlakiem pieszym przez las dotarliśmy na miejsce. Po drodze jeziorko Herthasee Centrum informacyjno-medialne przy punkcie widokowym Königsstuhl. Tam kasują za wstęp, ale tylko do 19.00, a my byliśmy później - gdy już nie ma tłumów, wycieczek i całej tej komercji. Co ciekawe - kawałek dalej jest nie mniej spektakularny punkt widokowy Victoria Sicht, bez żadnych kas i biletów. Ponad 100 metrów w dół kredowych urwisk. Do domu wróciliśmy lekko po północy, młodzież chyba zadowolona, rodzice też .
- 5 replies
-
- 16
-
- lato
- piesze wędrówki
-
(and 1 more)
Tagged with:
-
Witam narciarską brać. Znalazłem ciekawą ofertę noclegów koło Ga-Pa ale zastanawiam się czy warto się tym interesować? Może ktoś tam był jeździł na Zugspitze i może podzielić się swoją opinią Na stronie ośrodka trudno się połapać czy skipass może być wykorzystywany w innym miejscu. Na mapie Googla widać tam w pobliżu jakiś inny ośrodek, ale co to takiego nie znalazłem. Liczę na Waszą pomoc i opinie czy warto tam się wybarć. Mam w planie wyjazd na ferie ( II połowa lutego) i jestem ciekaw czy w tym okresie jest tam tłok. Mile widziane wszystkie informacje. Dzięki