Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

kony

Użytkownik forum
  • Liczba zawartości

    187
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Zawartość dodana przez kony

  1. kony

    Jak ustawić wiązanie

    Wiązanie jako całość (przód + tył) trzyma but ściskając go. Siły działają wzdłuż skorupy buta. Długość skorupy jest niezmienna a rozstaw dwóch części wiązania względem siebie możemy regulować. Jeżeli rozstaw jest mniejszy -> nacisk części wiązania na but jest większy i odwrotnie jeśli rozstaw jest większy -> siły pomiędzy butem a wiązaniem będą mniejsze. Ta siła wzajemnego oddziaływania pomiędzy butem i wiązaniem, jeżeli jest większa niż zakładano (jeśli tył wiązania jest zbyt blisko przodu) powoduje że potrzeba użyć większej siły aby wypiąć but z wiązania.
  2. kony

    Jak ustawić wiązanie

    Może faktycznie RF to niezbyt fortunny przykład bo jak ktoś trafia za swoim rozmiarem to można to przeoczyć. Ja mam skorupę 302 albo 304 (nie pamiętam teraz dokładnie) i takiej dokładnie wartości akurat RF2 nie ma - co skłoniło mnie kiedyś do zastanowienia się co z tym faktem począć. Lepszy do zrozumienia jest wydaje mi się ten przykład z wiązaniem "rentalowym" gdzie operujemy sporymi przedziałami. W moich wiązaniach Vist'a np. mikroregulacja śrubą tylnego wiązania to dobre 1,5cm. Teraz wyobraź sobie, że ustawiam w obu nartach wiązania wg. długości skorupy a potem w jednej narcie skręcam tył na maksa do przodu a w drugiej na maksa do tyłu. Nie da się nie zauważyć że coś tu jest na rzeczy W przypadku RF nie rzuca się to w oczy bo nie ma śruby tylko trzeba pokombinować z blaszką, nie pamiętam też jaki jest zakres przesunięcia tyłu w tym wiązaniu. Ale z tego co pamiętam to w opakowaniu z wiązaniami jak kupowałem była jakaś instrukcja i chyba coś o tej blaszce było tylko być może jeszcze mniej zrozumiale napisane niż ja to tutaj próbuję wyłuszczyć.
  3. kony

    Jak ustawić wiązanie

    Spróbuję jeszcze raz. Oprócz podstawowego ustawienia na RF, masz możliwość niezależnej mikroregulacji samego tyłu. W każdym przypadku uda Ci się wpiąć buta w wiązanie ale jeśli tył będzie za blisko - sprężyna będzie napięta bardziej, jeśli tył będzie trochę za daleko - sprężyna będzie napięta mniej. Wiązanie jest wyskalowane dla takiego położenia tylnej części wiązania, w którym po zapięciu buta ta właśnie blaszka znajduje się w oznakowanym położeniu. Jeżeli jest inaczej to przy ustawieniu konkretnej wartości na skali rzeczywista siła wypięcia będzie inna - mniejsza lub większa w zależności od tego, w którą stronę przesunięty jest tył w stosunku do pozycji optymalnej.
  4. kony

    Jak ustawić wiązanie

    Zauważ że podziałka w RF nie obejmuje wszystkich długości skorupy (np. mojej ). Jeszcze lepiej widać to na przykładzie wiązań "rentalowych", ustawiasz wiązanie w zakresie np. 305-315 ale przyznasz że jest różnica pomiędzy skorupą 305mm a skorupą 315mm ? Tą różnicę niweluje się właśnie mikroregulacją tylnej części wiązania. Sam tego nie wymyśliłem, dopytałem kiedyś w serwisie.
  5. kony

    Jak ustawić wiązanie

    Chyba nie do końca "po sprawie". Zapomniałeś o regulacji tyłu, prawdopodobnie tą właśnie blaszką widoczną na ostatnim zdjęciu. Podstawowe ustawienie do długości skorupy zawsze zawiera się w jakimś przedziale a dokładne dopasowanie do danej długości dokonuje się właśnie ustawieniem samego tyłu. W Fischerach na RF jest właśnie taka blaszka jak tutaj a w Vistach np. mam śrubę którą się przesuwa tył wiązania. Na przykładzie Fischera: na tej blaszce są nacięcia i po zapięciu buta w wiązanie (to ważne, musi być but a nie samo wiązanie zapięte na sucho) ta blaszka ma być w takim położeniu żeby koniec obudowy wiązania zawierał się w przedziale tych nacięć. Trochę to skomplikowanie tłumaczę ale chyba prościej nie potrafię. Chodzi o to że przedział podstawowej regulacji rozstawu jest za duży. But będzie się w wiązaniu trzymał ale siła napięcia sprężyny będzie niezgodna ze skalą wobec czego jeśli nie ustawimy tyłu poprawnie to możemy sobie też darować ustawianie siły wypięcia. Wniosek - do serwisu!
  6. Kupiłem od niego kilka lat temu narty i wszystko było tak jak deklarował. Udało mi się z nim porozumieć telefonicznie i uzgodnić szczegóły. Ale jak mówię, było to dobre 4-5 lat temu - mógł od tego czasu zmienić podejście do klienta i biznesu
  7. kony

    Kolejorz!!!

    Mecz moim zdaniem najgorszy do oglądania ze wszystkich dotychczas pucharowych - ale najważniejsze, że dał awans ;)Bugi - Milanu nie wylosujemy bo Milan wychodzi z drugiego miejsca w grupie a my losujemy drużynę z pierwszego miejsca. Kto będzie w koszyku ostatecznie okaże się dzisiaj wieczorem ale będą tam drużyny do przejścia. Problem w tym, że Lech się na wiosnę może długo rozpędzać i na mecz PUEFA mogą nie być jeszcze w biegu - obym się pomylił.Heej Lech! PS. Tego lata dałem Ivanovi D. parę dobrych rad na szkolnym boisku, więc ta jego wczorajsza brama wogóle mnie nie zaskoczyła
  8. Wydaje mi się, że miał na myśli raczej podmianę próbek czy coś w tym stylu - o taki manewrach się czasami słyszy i nie trudno taką sytuację sobie wyobrazić. Brał czy nie, wydaje mi się że ślady w organiźmie zostają na tyle długo, że można całą sprawę zbadać i próbować się bronić. Albo tylko mi się wydaje...
  9. Stopa mnie bolała punktowo, dosyć mocno ale nie miało to związku z tym wypełnieniem tylko z budową samej skorupy. Po prostu mam dosyć wysokie podbicie i akurat miałem niewygodny ucisk w tym miejscu gdzie jest przykręcona druga klamra (i to tylko w jednym bucie a nie w obu). Przy robieniu wlewu zakłada się takie specjalne wycięte z pianki nakładki na palce i w przykleja też w okolicach kostek żeby po zalaniu kapeć w tych miejscach nie przylegał zbyt mocno do stopy w tych szczególnych miejscach. Nie można w końcu całkowicie unieruchomić sobie na sztywno palców bo by poodpadały z bólu szczególnie na mrozie. Trzeba wziąć pod uwagę, że te wkładki u ski-bilka są chyba uniwersalne a nie przeznaczone do konkretnego buta. Ja miałem buty, które były tak sprzedawane fabrycznie. Jest pewnie ryzyko że taka wkładka nie do końca będzie zgrana z konkretną skorupą i w efekcie zamiast polepszyć to sobie życie utrudnisz. Gdyby to nie kosztowało zbyt dużo to kto wie, może bym się skusił żeby to wypróbować w nowych butach. Myślę, że warto spróbować bo trzymanie stopy jest naprawdę, jak to mawia Smuda, "perfektne"
  10. Dokładnie za miesiąc od dzisiaj wyruszam do Nassfeld, ależ mi tymi zdjęciami JC narobił smaku... jak ja ten miesiąc mam przeżyć spokojnie...chyba się za serwis nart zabiorę to mi jakoś czas zleci.
  11. Miałem kiedyś Atomica AFT z takimi właśnie kapciami zalewanymi pianką. Początkowo miałem problem bo nikt w Poznaniu nie chciał się podjąć wykonania "wlewu" a sam też się bałem bo to jest jednorazowy manewr i nie chciałem sobie spaprać trzewików. Ostatecznie zrobili mi to w Gliwicach w serwisie u p. Żórawieckiego (adresu teraz nie pomnę). Takie kapcie są świetne jeśli chodzi o trzymanie stopy, pianka idealnie wypełnia wolne przestrzenie i nie ma problemu z jakimiś luzami. Oczywiście przy założeniu że mamy dobrze dobrany rozmiar buta bo jak ktoś ma 2 numery większe buty to mu pewnie w niczym wypełnienie nie pomoże. Nie rozwiązuje to jednak wszystkich bolączek. Ja np. ostatecznie pozbyłem się tych butów ponieważ nie mogłem zlikwidować ucisku mocowania jednej z klamer w podbicie. Na początku było OK ale po jakimś czasie użytkowania stawało się to coraz bardziej uciążliwe i trzeba było odpuscić. Acha, no i raz z jakichś powodów musiałem zrobić przerwę w ciągu dnia jazdy i zdjąłem buty. Skorupa sztywna od mrozu, wkładka lekko mokra od potu i założenie buta wymagało 3 osób...
  12. Z jednej strony wydaje się, że instruktor na początek to rzecz niemal niezbędna. Ale weźcie za przykład "list od czytelnika" w najnowszym NTN'ie - relację z kursu na instruktora i wyobraźcie sobie że trafiacie na człowieka, który do tego sportu i jego nauki ma takie właśnie podejście jak ten opisany przez czytelniczkę. Dalej twierdzę, że z instruktorem ale dobrze bym się najpierw rozejżał i rozpytał bo w przeciwnym razie efekt może być taki, że to będzie raz pierwszy i ostatni bo się skutecznie można zniechęcić jak się trafi na jakiegoś "specjalistę". Dodam jeszcze, że na nartach zacząłem jeździć w 86 roku i parę sezonów mam za sobą ale gdybym miał teraz taką możliwość to jazdy z dobrym instruktorem bym nie odmówił.
  13. kony

    Gdzie jedziesz na narty?

    27.12 - 03.01 - Nassfeld Potem ferie w lutym - i tu nie wiem gdzie jechać, może coś polecicie ? Chodzi mi o miejsce gdzie można z domu na stok i odwrotnie. Ze względu na małoletnią córkę, która niekoniecznie daje radę cały dzień na stoku i musimy się z żoną zmieniać. Dotychczas było to Val Thorens ale ileż można, byłem tam już ze 4 razy.
  14. Wybaczcie, umknęło mi jakoś
  15. kony

    Val Gardena/St. Christina

    Odpowiedź na większość pytań organizacyjnych znajdziesz tutaj: http://www.saslong.org/
  16. wywiad cd. Śledzi pan Puchar Świata? - Oglądam. Jeżdżą coraz szybciej. W ostatnich latach najbardziej zmienił się slalom. Jest znacznie bardziej dynamiczny. Podoba mi się. Teraz wchodzi generacja chłopaków, którzy szkolili się już wyłącznie na krótkich nartach. Ja zaczynałem na długich i w pewnym momencie musiałem się przestawić. Ale to jednak nie to samo co ci, którzy wychowali się już na carvingach. Jadą prosto na tyczkę, bez żadnej linii, opóźniają skręty maksymalnie, cały czas na krawędzi. Jednym z takich młodych jest Jean-Baptiste Grange [wygrał wczoraj slalom PŚ - red.]. Widziałem go na mistrzostwach Francji. Podoba mi się też Stéphane Tissot. To brat mojej żony, stawał już na podium PŚ. Niedawno paskudnie złamał nogę, ale wraca do formy. Był trzeci na mistrzostwach. Co pan sądzi o Bode Millerze, największej gwieździe ostatnich lat? - Znam Bode bardzo dobrze, razem zaczynaliśmy. Kiedy byłem na studiach w Denver, on akurat przebijał się do kadry. Jeździliśmy razem na zawody, raz on wygrywał, innym razem ja byłem szybszy. Był bardzo zdolny, potrafił czasem wykręcić przejazd z innej planety, wszyscy dostawali na mecie po półtorej sekundy w plecy. Ale czasem wyglądało to komicznie, bo od zawsze bardzo ryzykował. Jechał na złamanie karku i lądował w lesie, na drzewie. Takie przejazdy też były. Rzeczywiście jest takim wariatem, czy tylko się na takiego kreuje? - Kreuje się. To bardzo pracowity człowiek. Wychował się w rodzinie hipisów i stąd ten jego luz, bezkompromisowość. Lubił też dobrą zabawę, potrafił np. przyjść na zawody po całonocnej balandze w dyskotece. Byłem kiedyś w jego rodzinnych stronach, we Frankonii. Mieszkałem dwa kilometry od tej chaty bez prądu i bieżącej wody, gdzie się wychował. Trenowaliśmy, graliśmy w piłkę. W pobliżu była jedna góra, supermarket, pięć kościołów, ale też mnóstwo sportu. Wujek Bode założył tam ośrodek dla młodzieży. Ludzie nawet z Bostonu przyjeżdżali. Bode spędzał tam całe dnie. Grał w piłkę, tenisa, biegał, potem pracował w tym ośrodku. Był wszechstronny. Mógł wybrać między karierą piłkarza, narciarza i tenisisty. Pamiętam, że gdy już był w kadrze na PŚ, to czasem odpuszczał obozy i treningi, bo startował w turniejach tenisowych. Był chyba nawet mistrzem stanu. Wahał się, czy tenis, czy narty. Na czym polega tajemnica jego sukcesu? - Ma zupełny luz w głowie. Nic nie robi z przymusu. Bez nart i zwycięstw też byłby szczęśliwym człowiekiem. To efekt tego hipisowskiego wychowania, a te wszystkie skandale wokół niego to maska. Musiał się jakoś skryć przed mediami, jak zrobił się szum. Kogo podziwiał pan jeszcze na stokach? - Zawsze ktoś był. Ale często narciarz, którego podziwiałeś za to, jak jeździ, okazywał się strasznie ciężkim typem prywatnie. Nie zawsze najfajniejsi zwyciężali. Sebastian Amiez wygrał w 1996 r. klasyfikację generalną w slalomie, bo na stoku był rewelacyjny, ale poza nim był nie do wytrzymania. Głośny, zarozumiały i arogancki typ. Kto był fajny? - Najwięcej siedziałem z Norwegami, Szwedami, no i Francuzami. Oni wszyscy fajni byli. Utrzymuje pan kontakty? - Nie. Spaliłem mosty. Jakoś nie potrafiłem się pozbierać po zakończeniu kariery. Jednak przecierpiałem to bardzo. Był nawet taki moment, że chciałem wrócić. Po cichu zacząłem trenować, ale sobie bark wybiłem i dałem spokój. Mówi się dziś we Francji o polskich sportowcach? - W ogóle. Nawet o Kubicy, Radwańskiej? - Nic, a jeśli już, to mało. Francuzi piszą głównie o piłce, a jeśli już o czymś innym, to o swoich sportowcach i sukcesach. Wyjątkiem jest może gazeta "L'Equipe". A o polskich muzykach mówią? - Zdarza się. Ostatnio był w radio cały dzień z muzyką Zbyszka Preisnera. Może niedługo o panu będzie głośno. Narty zamienił pan na gitarę i został muzykiem. - Bo chyba jednak bardziej ją kocham. Narty lubię, muzykę kocham. To taki mój prywatny ogród. Sprawia mi przyjemność. Narty założyłem, jak miałem cztery lata, ale rok później uczyłem się już gry na fortepianie. W pana rodzinie muzyka i narty były od pokoleń. - Muzyka od trzech generacji. Górale zawsze ją mieli we krwi. To artystyczne dusze, przecież wymyślili ciupagi, proszę też spojrzeć na góralskie domki (śmiech). W Galicji zawsze był taki tygiel narodów - Cyganie, Żydzi, wpływy z południa, wszystko to się wymieszało i powstała dobra muzyka. Pierwsze skrzypce na Podhalu miał mój pradziadek Szymon Gąsienica- Krzyś. Był przyjacielem Tetmajera, przywiózł mu je z Wiednia. Jaka była pana droga muzyczna? - Jako nastolatek fortepian zamieniłem na gitarę, zabierałem ją nawet na PŚ. Grałem w kapelach. W pewnym momencie robiliśmy coś w stylu Pink Floydów. Ale dużo eksperymentowałem, grałem też klasykę, śpiewałem piosenki francuskie. Byłem trochę samoukiem, bo ciągle jeździłem na nartach. Czego pan słuchał? - Wszystkiego! W młodości Michaela Jacksona, potem miałem okres fascynacji jazzem. Był u nas taki mechanik, który grał na klarnecie i miał mnóstwo kaset, pożyczał. Odkryłem wtedy dużo fajnych amerykańskich jazzowych rzeczy. Potem Hendrix, Led Zeppelin, Frank Zappa, King Crimson. Tom Waits? - Miałem 19 lat, kiedy koncertowaliśmy z kapelą w Paryżu w naprawdę niezłych klubach. Mieliśmy kontrakt, ale jeszcze wtedy trzymały mnie narty, więc rzuciłem to. Koledzy mi tego nigdy nie wybaczyli. I wtedy wpadły mi w ręce dwie płyty Waitsa. To był bardzo ważny moment, zmienił moje podejście do muzyki. Uświadomiłem sobie, że mogę robić mniej ostrą muzykę, ale jednocześnie wyrafinowaną, skomplikowaną. Powiedział pan kiedyś, że jak się coś tworzy, to trzeba pamiętać, że robi się to dla innych, nie dla siebie. - To jest coś, co uświadomił mi kiedyś kompozytor i przyjaciel rodziny Henryk Mikołaj Górecki, chyba największy autorytet, jaki miałem. Muzyka jest dla słuchaczy, nie dla siebie. Lubię kontakt z widownią, lubię grać i spotykać się po koncertach. To nie jest łatwa rzecz, wyjść i przez półtorej godziny sprawić, żeby ludzie nie zasnęli. Trzeba się odważyć. Panu się udało? - Grałem i śpiewałem po knajpach, czasem dla kompletnie pijanego towarzystwa. Raz występowaliśmy w sali, w której był tylko jeden przysypiający pijaczek. Ale pokazywał kciukiem do góry, że jest fajnie (śmiech). Wtedy był strajk autostrad we Francji, może dlatego nikt więcej nie przyszedł. Ale były też świetne koncerty dla fanów, którym podobało się to, co gramy. Za kilka dni wychodzi pana najnowsza płyta "Time Ruines". Czego możemy się spodziewać? - To są bardzo amerykańskie piosenki. Smooth jazz, trochę amerykańskiego pop folku, ale też spokojnego rocka. Jedną z piosenek śpiewa pana kuzynka Alicja Bachleda-Curuś. - Specjalnie przyjechała, żeby nagrać ten kawałek. Wyszło bardzo fajnie. Da się wyżyć z muzyki, szczególnie takiej niemainstreamowej? - Nie wiem, czy ludzie polubią moją muzykę. Robię to z nadzieją, że tak. Zobaczymy za parę lat. Biznesowo to jest ciężka droga, trzeba walić głową w ścianę. Na pewno jednak robię teraz to, co kocham. Chcę być zawodowcem, może nie w takim sensie, żeby zarabiać miliony, ale choćby dużo koncertować. Zresztą, nie wiem, co mógłbym innego w życiu robić. Nie jestem geniuszem finansowym, nie mam smykałki do biznesu. Maluje pan... - Od lat. W zeszłym roku była wystawa moich obrazów w Warszawie, w galerii naprzeciwko Sheratona. Fajna wystawa, nawet sporo obrazów się sprzedało. No, maluję. Muzyk, malarz, zna cztery języki, i jeszcze narciarz, człowiek renesansu z pana... - Nie lubię tego określenia. Leonardo da Vinci nie jestem, nie tworzę latających maszyn. Staram się robić jak najwięcej i tyle. Nie mam konkretnego zawodu, a jestem już po trzydziestce. Na muzyce chyba znam się najlepiej. Umiem zrobić płytę, trochę już wiem, jak to działa. A nie myślał pan, żeby kiedyś z ojcem coś z tym polskim narciarstwem zrobić, jakoś je wskrzesić? - Chyba szkoda zdrowia i czasu na użeranie się z działaczami. Oni i tak w pierwszej kolejności będą walczyć o stołki. Na razie będę grał i śpiewał. Do Polski przyjadę na koncerty.
  17. W Gazecie Wyborczej ukazał się wywiad z Andrzejem Bachledą juniorem. Wydał mi się ciekawy i pomyślałem, że chyba nie ma przeciwskazań żeby go tutaj zacytować aby inni też mieli okazję go przeczytać. Podzielony na dwa posty bo był zbyt długi. Artykuł został wydrukowany w dodatku sportowym do GW w dniu 17.11.2008 Tytuł: "Andrzej Bachleda. Narty lubię. Muzykę kocham." Rozmawiał: Jakub Ciastoń. A oto treść: Jakub Ciastoń: Jak to się stało, że skończył pan sportową karierę w 2004 r.? Ma pan dopiero 33 lata, wielu starszych alpejczyków, jak Didier Cuche czy Hermann Maier, wciąż z powodzeniem startuje w Pucharze Świata. Andrzej Bachleda: - Miałem dość. Po pierwsze, bardzo dużo od siebie wymagałem. Chciałem poprawiać rezultaty, a odnosiłem wrażenie, że stoję w miejscu. Byłem mistrzem treningów, jeździłem tak dobrze, że występowałem nawet w filmach instruktażowych. Demonstrowałem, jak powinien wyglądać idealny technicznie przejazd. Na zawodach zjadała mnie trema. Może brzmi to dziwnie, ale ja nie lubiłem startować. Zawsze zazdrościłem takim jak Kalle Palander i Bode Miller, że potrafią się odstresować i zjechać na kompletnym luzie. Z tymi słabymi wynikami to pan jednak przesadza. Był pan piąty na igrzyskach w Nagano w kombinacji, w 2000 r. piąty w slalomie w Wengen, regularnie zajmował punktowane miejsca w PŚ. Jest pan najlepszym polskim alpejczykiem ostatnich 30 lat! - No to powiem coś o tym piątym miejscu w Nagano. W połowie slalomu w pierwszym przejeździe chciałem się zatrzymać. Wydawało mi się, że jadę kompletnie do d... Głos w głowie mówił: "Zatrzymaj się, to nie ma sensu". Mało brakowało, a tak bym zrobił. Co pana powstrzymało? - Pomyślałem, że to olimpiada, że jednak nie wypada. Gdy zobaczyłem na mecie, że mam pierwszy czas, nie mogłem uwierzyć. Potem wyprzedził mnie jeszcze Kjetil Andre Aamodt i kilku innych. Okazało się, że wcale tak źle nie zjechałem. Miałem talent do nart, ale chyba nie miałem odpowiedniej osobowości, charakteru, o to chodziło. Skąd się brała trema i to, że wymagał pan od siebie tak dużo? - Chyba jednak miałem jakiś kompleks wyników ojca [Andrzej "Ałuś" Bachleda to najlepszy polski alpejczyk w historii. W latach 70. zdobywał medale MŚ i stawał na podium PŚ]. Lubiłem jeździć na nartach, ale gdzieś tam w głębi duszy zawsze czułem presję. Zresztą sława ojca nie pomagała. Czasem było tak, że stałem w bramce startowej, próbowałem się skoncentrować, a tu nagle jakiś starszy facet klepał mnie w plecy i mówił: "Dawaj, dawaj! I pozdrów ojca od Hansa". Jak po czymś takim miałem się nie denerwować i dobrze zjechać? Z zamiarem rzucenia nart nosił się pan kilka razy. - Pod koniec lat 90. wyjechałem na studia muzyczne do Denver, gdzie dostałem stypendium. Wtedy po raz pierwszy powiedziałem sobie, że rzucam narty. Ale jakoś od nich nie uciekłem, byłem przecież w Kolorado, dookoła świetne warunki do szusowania. Jeździłem więc w drużynie uniwersyteckiej, ale rekreacyjnie, bez żadnej śruby treningowej. Przypadek sprawił, że akurat wtedy był tam Puchar Świata. Stwierdziłem, że może jednak spróbuję. I zająłem 14. miejsce! Więc znów jakoś poleciało. Dlaczego dziś w kraju, gdzie są góry i 3 mln ludzi jeździ na nartach, nie ma nawet pół zawodnika na poziomie PŚ? - Z głupoty, z niczego więcej. Ale nie chcę się bawić we wskazywanie palcami winnych i wymienianie nazwisk. To proszę chociaż opowiedzieć o swojej współpracy z Polskim Związkiem Narciarskim. Od siódmego roku życia mieszkał pan we Francji, tam uczył się jeździć. Startował nawet w kadrze narodowej. Ale ostatecznie wybrał Polskę. - To była trudna współpraca, od samego początku. To właśnie kolejny powód, dla którego rozstałem się z nartami. Co się panu nie podobało? - Bałagan, niekompetencja. Wojenki podjazdowe działaczy. Dużo szumu i gadania, a mało pracy. Zdarzało się, że przylatywałem specjalnie z USA na Puchar Europy do Niemiec. I okazywało się, że nie mogę wystartować, bo PZN... zapomniał mnie zgłosić do zawodów. Wyobraża pan sobie? Kto płacił za przelot? - Związek, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że jeśli podliczyć takie wpadki, to wychodzi, że straciłem przez to szansę na triumf w klasyfikacji końcowej PE, szanse na punkty i lepszą pozycję Polski w rankingu. A wojenki działaczy? - Pomysł na rozruszanie narciarstwa w tamtym czasie był prosty. Na bazie zawodników wychowanych we Francji, czyli mnie, ale też męża mojej siostry Stéphane'a Exartiera, który dostał polskie obywatelstwo, miała być zbudowana silna kadra. Wydawało mi się, że to jest dobra rzecz dla Polski. Stéphan był już wtedy starszy, ale ciągle jeździł dobrze. Ja mogłem sporo wnieść, byłem zawsze we Francji w czołówce juniorów. Mój ojciec chciał pomóc, był też inny trener z zagranicy chętny do współpracy. Plan zakładał, że doczepi się do nas najlepszych młodych zawodników z Polski, taką kadrę B. Było kilku zdolnych chłopców, mieli bogatych rodziców, chcieli się uczyć. Ale zanim zaczęliśmy pracę, jeszcze w lecie, działacze zrobili złą atmosferę. Zaczęli opowiadać jakieś niestworzone rzeczy na zebraniach. Całe towarzystwo zostało skłócone o pieniądze i wpływy. Nie wiem, z czego to się brało. W każdym razie szansa na porządną kadrę została zmarnowana. Jakoś w końcu wyszło, że startowałem sam, ale potem z każdym rokiem miałem już coraz bardziej dość tej partyzantki ze związkiem. Teraz jest chyba lepiej, przynajmniej w kadrze kobiet. Zna pan Katarzynę Karasińską? Dwa sezony temu kilka razy zdobywała punkty w Pucharze Świata. - Znam Kasię i dobrze jej życzę, mam nadzieję, że coś się rozrusza, ale nie śledzę teraz tego, co się dzieje w związku. Problemem nie były tylko kłótnie i walki działaczy, ale też brak systemu, słabe szkolenie. W Polsce jest za mało zawodników, większość jest słaba technicznie. Dobrze poznał pan narciarstwo we Francji, ale też w USA i Szwajcarii. Jak jest tam? - We Francji przeszedłem wszystkie szczeble od juniora do seniora. W narciarstwie nie ma cudów. System szkolenia musi być od samego dołu do góry. Od szkółek dla dzieci, poprzez silnie rozbudowaną sieć klubów, aż po profesjonalnie zarządzane kadry regionalne i narodową. W Polsce nie ma niczego. Nie ma nawet profesjonalnych trenerów. Trenerzy nie chcą się uczyć, nie interesuje ich, co dzieje się na świecie. We Francji są dyplomy, trenerzy stawiają sobie za cel zdobywanie kolejnych szczebli kariery. Np. w kadrze narodowej po sezonie jest zebranie wszystkich szkoleniowców, odbywa się dyskusja, ocena wyników, jest jakaś polityka, plany na kolejny sezon. Do tego dochodzi technika. W Polsce jest kompletna samowolka, każdy trener robi co innego, ma inne widzimisię. We Francji jest jeden kanon. Dlatego każdy trener wie, co ma robić np. z juniorem, którego przejmuje w kadrze regionalnej. Jest kontynuacja. Do sukcesów potrzeba też w narciarstwie silnych sponsorów. - Tak było w USA, gdzie narty bardzo poszły do przodu dzięki inwestycjom przed igrzyskami w Salt Lake City. Ale np. Brytyjczycy nie mieli gigantycznych pieniędzy, nie mają też wielkich gór, a jakoś udało im się w ostatnich kilku latach osiągać niezłe wyniki. Przed igrzyskami w Turynie rozmawiałem z jednym z trenerów kadry. Mówił, że w naszych górach właściwie nie da się trenować. Jak chciał w Szczyrku zająć stok na trening kadry, turyści zwyzywali go od "ćwoków". - Bez przesady. W Polsce są stoki, na których można trenować slalom. Zresztą teraz wszyscy jeżdżą w Alpach. Trzeba chcieć, mieć pomysł. I pieniądze... - Wcale nie są najważniejsze. W dzisiejszych czasach nie jest trudno znaleźć sponsorów. W Polsce problemem jest mentalność działaczy i trenerów. Nie tylko w narciarstwie, w sporcie w ogóle. Jakiś czas temu w Warszawie obserwowałem trening wioślarzy nad Wisłą. Trener przyszedł i na "dzień dobry" wszystkich za wszystko opieprzył. Bez sensu. Może tak się pracowało w latach 70., ale świat się zmienił. Trener to jest opiekun, nauczyciel, fachowiec i profesjonalista, a nie facet od pokrzykiwania: "Jak niesiesz te wiosła, baranie!". Brakuje kultury sportowej. Pana ojciec powiedział kiedyś, że nie będzie u nas dobrych narciarzy, dopóki nie będzie klasy średniej z prawdziwego zdarzenia, z szacunkiem do ciężkiej pracy. - Coś w tym jest. Podpisuję się pod tym. Ma pan jeszcze kontakt z nartami? - Jeżdżę. Jestem też instruktorem w Megeve, niedaleko Genewy. Przyjeżdżają ludzie z Paryża, Lyonu. Jak na takich, którzy są na stoku kilka tygodni w roku, we Francji jest niezły poziom. Ale rola trenera jest też niewdzięczna. Trzeba czasem uświadamiać rodzicom przekonanym o niezwykłym talencie dzieci, że jednak nie są aż tak utalentowane. Miałem niedawno dwóch Włochów, bardzo fajnych chłopaków. Rodzice już widzieli w nich zawodowców, a ja widziałem, że nic z tego nie będzie. Za mały talent. Żeby uświadomić rodziców, zabrałem ich na zawody. Zajęli dwa ostatnie miejsca. Zderzenie z rzeczywistością było brutalne, ale może dzięki temu pójdą teraz na studia, a na nartach będą jeździć dla przyjemności.
  18. kony

    Val Gardena/St. Christina

    Jeździłem Saslongiem w ubiegłym roku i jeśli będzie zamknięty to jest czego żałować. Z drugiej strony, możliwość zobaczenia zawodów na żywo powinna tą stratę zrekompensować. Ale weź pod uwagę, że jeśli chcesz coś zobaczyć "z bliska" to musisz się zaopatrzyć w bilet - ceny uzależnione od miejsca czyli od tego co z tamtąd widać
  19. Wszystko się zgadza. A efekt finansowy choć nie był najważniejszy też jest zauważalny, tym bardziej że mam do obróbki zwykle 3 pary nart + parapet córki.
  20. Nigdy nie zakładałem że będę sam robił narty żeby było taniej. Poprostu kiedy podjąłem taką decyzję musiałem jednorazowo i tak wydać kilkaset zlotych, co boli tymbardziej kiedy ma się świadomość że można to wydać naprzykład na skipas Dlatego świadomie na początek odpuściłem imadła i zaadoptowałem stare domowe żelazko. O ile w przypadku żelazka nie widzę powodu żeby coś zmieniać to brak stabilnego mocowania narty dał mi w kość. Zgadzam się z Tobą co do czasochłonności tego zajęcia tymbardziej kiedy stawia sie pierwsze kroki. Za pierwszym razem zeszła mi cała sobota a na drugi dzień zakwasy uświadomiły mi istnienie mięśni o których dotychczas nie miałem pojęcia Wiem jedno, więcej bez mocowania nie robię. Jeśli nie znajdę satysfakcjonującej alternatywy kupię imadło i spokój ale wcześniej może popróbuję różnych rozwiązań. A tak przy okazji, czy te najprostsze imadła np. Toko spełniają zadanie w pełni czy raczej nie do końca ? Chodzi mi o to czy do domowego użytku można spokojnie brać te najtańsze i najprostsze czy może z jakichś względów się nie sprawdzają ?
  21. To też, ale do tego już przywykłem i na to mam baczenie.
  22. Nareszcie!!! Jak pamiętam to już ładnych kilka lat Eurosport nie miał praw do transmisji zawodów z Austrii i co roku musiałem kręcić anteną przez pół nieba żeby coś uchwycić. W tą sobotę nareszcie bezstresowo (oj żebym nie wykrakał) Tym co nie są na bierząco dam jedną radę. Jak planujecie oglądanie zawodów w Eurosporcie to upewnijcie się na stronie Fis-u o której tak naprawdę zaczynają się zawody. Eurosport potrafi zrobić sobie jaja. Np. zawody startują o 10.00 a w Eurosporcie transmisja jest o 11.00 bo wcześniej akurat jest biathlon albo inny tenis. Ale jak się biathlon skończy przed czasem to nie poczekają do 11.00 tylko dają wcześniej i jak sobie człowiek włączy o 11.00 to się załapie na samą końcówkę. Nabrałem się tak już kilka razy i nieźle się wkurzyłem.
  23. Chciałbym podrążyć ten wątek. Od ubiegłego sezonu wziąłem się za samodzielną obróbkę nart. Wydatki przy kompletowaniu sprzętu od zera są spore i tak padło że zrezygnowałem z imadła. Jakoś dałem radę z pomocą okolicznych sprzętów i dodatkowej pary rąk ale cyklinowanie i szczotkowanie ślizgu bez porządnego umocowania narty to orka, która odbiera całą przyjemność z tej pracy. Teraz rozważam rozwiązanie tego problemu i kombinowałem własnie czym zastąpić dedykowane imadła narciarskie. Ważne żeby było efektywnie, a nie żeby kosztowało fortunę i miało firmowy napis. Więc, może byś zamieścił jakiś bardziej sczegółowy opis Twojej technologii albo ew. fotki przy pracy ?
  24. kony

    Core Downforce ?

    Racecarverr - to może manufakturkę jakąś otworzymy skoro czujesz się na siłach strugać narty ? Ja pójde na kurs do szewca i rozwinę dział ski-obuwia Ale tak na serio, poszukałem jeszcze w necie i znalazłem więcej info od południowych sąsiadów (jest jakaś dystrybucja tych desek w Czechach i Słowacji): Kusi mnie żeby zostać testerem jak sugeruje bugi, nie mam wiele do stracenia bo: to będzie druga para nart więc zawsze w razie porażki mam na czym jeździć, mogę je kupić dzisiaj a oddać w styczniu jeśli nie będę zadowolony a zapłacę tylko jakbym ją pożyczył na tydzień (28zł / dzień). Wiązania fabrycznie montowane startują od 6 din – więc nie jest to raczej rekreacyjna narta. No i ta geometria wygląda zachęcająco. Na allegro za ta kase moge kupić pseudo gigantki Fischera a z kolei w komórki pchać się nie zamierzam bo za wysokie progi...
  25. Znalazłem w dobrej cenie takie gigantki Core Downforce 178cm, 104/65/89mm Nie spotkałem wcześniej tego wynalazku, znalazłem w necie stronkę: www.coreskis.com i wiem tylko tyle że dłubią toto ręcznie we Włoszech. Mogę je kupić za 400 pln, jeżdżone przez jeden sezon i to raczej niewiele. W podobnej cenie mogę kupić oczywiście "(u)znane" marki ale zajeżdżone. Jestem ciekawy czy ktoś jeździł na tych nartach albo słyszał jakieś wiarygodne opinie.
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...