Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

barattolina

Użytkownik forum
  • Liczba zawartości

    98
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    4

Zawartość dodana przez barattolina

  1. Hej, korzystając z okazji, proszę o poradę. Jeśli można. Chciałabym wymienić buty na twardsze. Mam jednak sporo obaw. Bo... Obecne moje buty to 85'tki w wersji slim (mam wąską stopę i buty dobierałam na s98). Obcierają mnie od samego początku (tj. od 6lat) w okolicach kostek i wewnętrznej strony stopy. Sześć lat temu nie miałam pojęcia o kupowaniu butów, interesował mnie tylko flex i rozmiar - poszłam, przymierzyłam, kupiłam. To był Intersport w Szczecinie. Dziś wiem, ze personel nie był chyba przeszkolony, bo nikt nie mierzył mi np.szerokości stopy. Nie było też mowy o bootfittingu. Rok temu już się poddałam i prawie z płaczem prosto ze stoku poszłam do austriackiego serwisu Riml i tam zaproponowali mi wygrzewanie skarpety i skorupy. Trwało to ok.20min. Powiedzieli mi wtedy, że jeśli to 20min wygrzewania nie da rezultatów, trzeba będzie zostawić buty na noc. Ponoć buty trzeba wygrzewać zaraz po zakupie, a nie po 6latach użytkowania. Nie wiadomo nawet czy skorupa moich obecnych butów jest do tego przystosowana. W każdym razie 20min pomogło niby, ale idealnie nie jest - bo po dopięciu jak należy butów czuje jednak nadal dyskomfort. Co radzicie w tej sytuacji? Próbować poprawić stare czy inwestować w nowe, już twardsze z bootfitingiem od nowości ? Boje się, że wydam kasę i nic się nie zmieni. Pozdr. ps. Wykład na YT Tomasza Kurdziela ze Snow Expo w Krakowie obejrzałam.
  2. barattolina

    Dolomiti Superski

    Mam inne odczucia - jest drogo, moim zdaniem drożej niż w Austrii. W knajpie za obiad płaciliśmy c.a 70-80eur./3os. i to bez szaleństw (trzy dania bez deserów i przystawek z napojami). Szczytem był hamburger (bez frytek, które trzeba było domówić za 10eur) za 19,5eur. I naprawdę w Szwaju płaciliśmy za takiego samego mniej. Skipasy też cenowo zrównują się powoli z tymi ze Szwajcu (noclegi są już w podobnych cenach). Pamietam, że w 2019/20 Dolomiti Superski kosztował 303eur/6dni w wysokim sezonie, dziś kosztuje 404 !!!. Co do mieszaniny nacji, to nie zauważyłam w tym roku większych różnic. 13-20.01.24 to akurat ferie więc na stokach było wielu Polaków (w okresie okołoświątecznym gości z PL jest baaardzo mało), co nie zmienia faktu, że widzę duży rozdźwięk pomiędzy narzekaniem na ceny a frekwencją, tj. nie widzę żadnej zależności pomiędzy wzrostem cen, a frekwencją. I taka ciekawostka, La Republika wykazała bilans kosztów wyjazdu narciarskiego na 6 dni w wysokim sezonie dla 4-ro osobowej rodziny - wyszło im 7,1 tyś EUR, tj. 11% więcej niż w zeszłym sezonie. Gazeta twierdzi, że narty stają się luksusem. Nam udało się zmieścić w 3,5 tys. na 3os, ale mieliśmy swój sprzęt i nie korzystaliśmy z instruktorów, nie mieszkaliśmy też przy stoku. https://www.repubblica.it/viaggi/2024/01/19/news/caro_settimana_bianca_federconsumatori-421918333/
  3. barattolina

    Dojazd do San Cassiano

    Dodam tylko od siebie, że jest na Kronplatz (stacja Piculin) można dostać się z Alta Badia skibusem, który startuje z parkingu przy stacji Spontana (pomiędzy miejscowością La Villa a miejsc. Badia). Autobus jedzie jakieś 20-25min. Są znaki. Co prawda to nie Corvara, ale z gondolki Col Alto w Corvarze do Spontany dojedziesz na nartach w jakieś 1-1.5h. W zależności od kolejek na wyciągach i umiejętności. Po drodze jest Gran Risa albo alternatywna czerwona 17tka, ale można śmiało też zjechać w dół do La Villa gondolką z Piz La Ila.
  4. Udało się Podejście do kolejki Resciesa jest dość wymagające. Można tam dojść z dolnej stacji gondolki Seceda, kierując się po znakach. Może nie tyle chodzi tutaj o dystans, co o procenty - jest stromo. Początek wygląda tak: Po kilku minutach pieszej wędrówki docieramy do dolnej stacji kolejki Resciesa: Widoczki po drodze, chociaż nie mieliśmy typowej włoskiej pogody, nadal imponujące. Na górnej stacji jest restauracja i początek trasy saneczkowej (i narciarskiej). Na uwagę zasługuje fakt, że wagonik był niemalże pusty z my byliśmy jedynymi narciarzami. Po dotarciu na górę trzeba kierować się po znakach i przejść przez stację na drugą stronę (przez budynek) i tam spotkaliśmy już kilku narciarzy (naliczyłam sztuk 6 plus naszą trójkę). Początek trasy wygląda tak: Jest dość wąsko, ale tylko na początku. Potem trochę szerzej i końcówka znowu się zwęża. Trafiliśmy akurat na dzień po nocnym opadzie i traska nie była przygotowana. Tzn. zalegało na niej około 10-20cm puchu, ale pod spodem było równo i twardo. Nie czuję się najlepiej w takich warunkach i pokonanie jej zajęło mi trochę czasu (adrenalina też była :)). Niemniej jednak był czas i na zachwyty nad widokami i na zdjęcia dla Was. To jest widok z momentu, kiedy traska nieco się poszerza. Na przeciwko oczywiście Seceda i kultowa La Longia: Nudno nie było: Na koniec mostek i ze 150m kijkowania do stacji pośredniej na La Longia. Trasa na pewno warta zobaczenia, w całości wytyczona w lesie, ze wspaniałymi widokami. Nie jest może super długa, ale na pewno można się na niej wyhasać i pozachwycać pięknem okolicznej przyrody. Bardzo chcielibyśmy tam wrócić przy słoneczniej pogodzie. Może kiedyś to się uda. Dzięki za uwagę i trzymajcie się !
  5. Dziękuję. Myślałam, że tylko chwilowo ją zamknęli ;/ Szkoda, bo napaliłam się jak szczerbaty na suchary :((((
  6. Hejka, mam pytanie. Obok dolnej stacji Secedy (na końcówce La Longia) jest jeszcze kolejka - Rasciesa. Trzeba kawałek podejść. Kolejka wjeżdża na ok.2100 i stamtąd jest jakaś czerwona trasa, która prowadzi do stacji przesiadkowej (gondolka-żelazko) przy La Longia. Ktoś z Was zna tą taskę?
  7. Hej hej, podepnę się do tematu @ewusa ponieważ mam podobny dylemat. 09-16.03.24 planujemy narciarski marzec i nie mamy pojęcia gdzie. W Soelden byliśmy tydzień temu, w styczniu będziemy w Seiser Alm no i jeszcze ten marzec by nam się marzył. Termin jest ustalony wstępnie, bo wyszło mi że europejskie ferie są na wykończeniu i można liczyć na puste stoki. Tylko nie wiem jak z pogodą. Ja nigdy na nartach w marcu nie byłam. Chciałabym do Corvary przy Alta Badia (bo kocham), ale małżonek stoi okoniem (ponoć za duże ryzyko, że wszystko będzie płynąć). Wychodzi że ma być wysoko - no to, albo Austria (Ischgl) albo jakiś Szwajc (może St. Moritz)? Chociaż te Włochy....marzy mi się ski-safari. Widziałam jakąś nieprzyzwoitą, włoska relację @marboru z marca. Tylko, że z tego co mówicie, to w takim wypadku trzeba zwlekać do ostatniej chwili i jechać na pogodę. Tylko wtedy ceny z dooop'y zostaną. Co robić drogie Bravo? ps. Na przykucie uwagi - soeldenowski, poranny sztruksik i widoczek z góry na chmury .
  8. ALTA BADIA – jak załatwić się koncertowo na e-MTB. …będzie długo, ale muszę to z siebie wyrzucić. Nie wiem czego my się spodziewaliśmy, ale na pewno nie tego co nas spotkało. Złamana ręka u Darka, u mnie niezliczone ilości siniaków. Niesamowity stres przy pokonywaniu każdego przewyższenia i na zjazdach. Gubienie się w terenie. Schodzenie rowerami które ważą ze 30kg po pionowych ściankach, jakieś zwalone drzewa w lesie. Jednym słowem - koszmar. Cóż. Myśleliśmy, że jazda „góralem” po puszczy za gówniaka wystarczy. Że silnik zrobi za nas wszystko. Otóż…nic z tych rzeczy, a za błędy się przecież płaci. Przykładnie. Prawda? Rano, w sobotę, po dwóch dniach jazdy szosą po przełęczach poszliśmy do wypożyczalni po MTB z silnikiem. Chcieliśmy sobie odpocząć. Pojeździć po Alta Badii na luzie, odwiedzić znane nam z okresu zimowego zakątki. Zjeść coś dobrego w ulubionych knajpach. Ot, przyjemny dzień na luzie. Zadowoleni z siebie wzięliśmy więc rowery i pojechaliśmy w górę asfaltem. Super się jechało, ale odkryłam już że e-bike sam nie jedzie . Niby to prawda znana, ale okazało się, jazda jednak męczy. Zaskakująco szybko męczy. Na szosie tak nie umiem, a tutaj – pach, od razu zadycha. Na dodatek na baterii – wstyd, nie? Pierwszy zaskok. Opony tez jakieś takie grube, kierownica szeroka i prosta. Inaczej przełączasz biegi. A w ogóle to tylko jedna tacza z przodu no i kaseta jakaś taka duża jest.. z 50 zębów ma. Jednym słowem – szosa to to nie jest. Drugi zaskok. No ale każdy rower ma dwa koła – czyli da się jechać. Jest ekstra. I jest coś nowego – lubimy to. Witaj przygodo !!!(czy jak to tam było). Żarty skończyły się jak trzeba było podjechać pod stromiznę na szutrze. Na dodatek, akurat w TEN SAM dzień odbywał się wyścig „BMW HERO SUDTIROL DOLOMITES 2022” i JEDYNA trasa, która prowadziła w górę była obsadzona zawodnikami. Igły nie wciśniesz. No ale skoro już mieliśmy te rowery to trzeba było sobie radzić. Wcisnęliśmy się jakimś cudem w ten wyścig (nie było to zabronione). Początkowo używałam trybu ECO, czyli najniższego biegu bo było mi głupio jechać e-bikem obok ludzi, którzy wkładali tyle wysiłku w to, żeby utrzymać się w siodle. Ja bez żadnego wspomagania – zapomnij (próbowałam). Piłowałam więc wyprzedzając ostrożnie każdego zawodnika powoli, ale jednak. Pilnując przy tym, żeby im nie przeszkadzać, nie zajeżdżać drogi itp. To było stresujące. W końcu dojechaliśmy do jakiegoś rozwidlenia i skręciliśmy w bok. Zrobiło się pusto. No i po chwili okazało się, ze lepiej nie zbaczać z trasy i nie zapuszczać się w rejony, których się nie zna – zgubiliśmy się po raz pierwszy. Zanim wróciliśmy na trakt minęła chyba z godzina, a my byliśmy już poważnie wyczerpani wciąganiem roweru na górę (ach ta bateria), no ale przynajmniej wyścig pojechał…. Można było włączyć wyższe biegi. Ufff….zdjęcie-zen dla wytchnienia, bo piękne momenty tez były. Na razie, bo po potem już nie. Okazało się, że na e-bike’u trzeba umieć jeździć !!! Największym problemem dla mnie było to, że silnik powodował że jechałam (za) szybko w stosunku do włożonego w pedałowanie wysiłku. Mój mózg tego po prostu nie ogarniał. Nie wiedziałam, czy jadę na motorze czy na rowerze jednak. W efekcie czego nie umiałam podjechać pod stromszą górę – nie zrzucałam biegu odpowiednio wcześnie, bo rower sam jechał, ale potem koła zaczynały boksować, w połowie góry biegi już były za twarde i musiałam z niego zejść, podprowadzać pod górę (na gravelu tak nie robię !!!). Tam są podjazdy po 22% i po "stopie" nie ma się już jak wpiąć w pedały. Na dodatek pchać rower 30kg (ta głupia bateria) pod taką górę?? Ze trzy wzniesienia tak pokonałam. Jedno szczególnie mnie wykończyło kompletnie. W końcu jak wgramoliliśmy się na docelowe miejsce, skąd mieliśmy rozpocząć zwiedzanie byliśmy tak wykończeni, że nie mieliśmy ochoty już na nic. Chcieliśmy wracać do domu. Nawet obiad i kawa nie pomogły. Trzeba było jeszcze zjechać do domu (a mieszkaliśmy w Corvarze). A to widok na górze, tak wyglądają traski narciarskie w Alta Badia w lecie:) Wracając do domu postanowiliśmy jechać po śladzie wyścigu w dół. Trasa początkowo pokrywała się ze szlakiem Sellarondy MTB. Wywnioskowaliśmy, że po trasach pieszych przecież nie prowadzi. Po szlakach pieszych to może nie, ale po SINGLETRACKACH już tak !!!!. Jak się później okazało…. - Faaaak, no przecież my tędy nie zjedziemy …. - No nie zjedziemy, ruszamy dalej …… A dalej był pieszy. Wyścig skręcił wcześniej, a szlak Sellarondy prowadził przez singla. Wracać nie było co, bo ja w podjazdy nie umiem i nie miałam już siły. Ze zjazdami u mnie zdecydowanie lepiej. Silnik wtedy nie działa i przynajmniej czuje rower. Darek odwrotnie – wjeżdżał pięknie, ale na zjazdach tak sobie – raz sprowadził rower, raz odważył się zjechać, spanikował i w końcu zaliczył klasyczny skok wzdłuż przez keirę. M a s a k r a !!! Usłyszałam tylko za plecami soczyste k...waaa. Odwracam się – leży. Na nim rower 30kg. Biegnę szybko – cała ręka we krwi. Oglądam – kości nie widać. Pytam – dostałeś w głowę? – Nie. A w brzuch? – tez nie. Po chwili słyszę „nic mi nie jest”. Patrzę na rower? Wygięty hak przerzutki. Wlazł między szprychy. Rozglądam się. Jesteśmy gdzieś między nigdzie, a w dooopie. Cóż było robić…naprostowaliśmy hak i zdecydujemy się jechać dalej w dół. Darek po pierwszym szoku mówi ze ręka jest sprawna, nic go nie boli, ale z zaciskaniem hamulca jest tak sobie. A pieszy jak to pieszy….zaczął się zwężać. Wreszcie zwęził się na szerokość opony i pojawiły się schody. W chooooj schodów. Najpierw w górę, potem w dół. Dobrze, że była obok łąka. Jakoś sobie poradziliśmy. Potem było już tylko gorzej. Szlak zupełnie zniknął i zaczęła się przepaść, w której ktoś na dziko wydeptał ścieżkę. Trzeba było pilnować, żeby nie skręcić kostki i żeby rower nie zjechał, trzymając za oba hamulce jednocześnie. G…to dawało. Na dodatek w poprzek leżało spore drzewo, więc trzeba było rower przenieść nad tym drzewem….Nie wiem jakim cudem tego dokonaliśmy. Dotarliśmy w końcu do regularnej, szutrowej drogi dla samochodów i już na spokojnie, wolno zjechaliśmy do asfaltu, a potem do domu. Złamanie wyszło dopiero jak wróciliśmy z urlopu, w poniedziałek. Po wykonaniu zdjęcia RTG. Darek mówi, ze zjechał po wypadku chyba tylko na adrenalinie, bo po powrocie do domu ręka mu tak spuchła ze nie mógł nią ruszać, a co dopiero hamować i sterować rowerem. No i koniec tej opowieści. Jeszcze był Aperol na skołatane nerwy pod wieczór. W zasadzie, żaden komentarz nie jest już tu potrzebny. W podsumowaniu napisze tylko, że wszystko zrobiliśmy źle. Nie zapoznaliśmy się z ani jednym filmem instruktażowym w temacie jazdy na MTB. Nie przestudiowaliśmy mapy przed wyjazdem, nie przeczytaliśmy ani jednego przewodnika. Nic. Przecież wystarczyło opłacić wyciąg na miejsce, gdzie chcieliśmy pojeździć – w obie strony. Myśleliśmy, że to bez sensu, mając rower z silnikiem jeździć gondolą. Potem okazało się, że większość tak robi. Po prostu zlekceważyliśmy przeciwnika, który nas przerósł. Jestem zła i nie rozumiem jak dorośli, myślący ludzie, którzy mają przecież jako-takie doświadczenie w temacie mogli zafundować sobie takie g...no. Postanowiłam jednak, że tego nie odpuszczę. Za rok, jeśli się uda pojedziemy tam znowu. Tym razem z szacunkiem dla sprzętu i dla tych gór. Zrobimy to drugi raz, ale mądrzej. Dziękuję za uwagę. Trzymajcie się !!
  9. Dziękuję za radę, będę się stosować 😄 Co do BMC - to tak, jest na ultegrze. Opony wymieniałam, bo fabrycznie były czarne 25'tki, teraz są 28. Kolor też nie jest przypadkowy. Ja także lubię, jak rower jest ładny. Do pełni szczęścia brakuje w zasadzie wyższych stożków, ale wymiana kół to już nie przelewki - muszę wybadać temat i więcej pojeździć, żeby wiedzieć czego potrzebuje. Ja także pozdrawiam i życzę miłego rowerowania 🙂
  10. SELLARONDA NA ROWERACH z chłopakami. ❤️🙃 Od ostatniej mojej relacji ze Stelvio minął prawie rok. Zapewne większość z Was nawet jej nie pamięta. Pomyślałam jednak, że może warto napisać kilka słów podsumowania z mojej ostatniej wyprawy w góry i spróbować porównać te dwa wyjazdy – zeszłoroczny na Stelvio i ten aktualny. Może moja relacja doda odwagi marzycielom oraz zaciekawi tych bardziej zaawansowanych wielbicieli gładkiego asfaltu jak całość wygląda oczami początkującego. Przez ostatni rok nie próżnowałam – pracowałam nad formą, zainwestowałam też w sprzęt. W naszym garażu pojawił się na przełomie roku nowy, lekki i seksowny rower o cienkich opąkach. Do roweru dołączył też licznik i pas HR. W celu rozwijania moich kolarskich umiejętności dołączyłam także do jednej ze szczecińskich, amatorskich grup rowerowych „Burza na rowerze” z nadzieją na zaznajomienie się z zasadami jazdy w peletonie. Zauważyłam bowiem, że jazda w grupie mobilizuje mnie na tyle, że osiągam znacznie lepsze efekty niż w przypadku jazd na solo. Nie jestem jednak „koniem krwi arabskiej” i nie mam aspiracji wyścigowych. Po prostu jeżdżę bo lubię, jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi J to tak faktycznie jest. Co do wyjazdu, chcielibyśmy aby one stały się corocznymi cyklicznymi, naszymi mini imprezami rowerowymi. Zobaczymy jak to wyjdzie. Pomysł tegorocznego wyzwania miałam w głowie co najmniej od zeszłego Giro. Ponadto bardzo chiałam zobaczyć jak to jest objechać Sellarondę nie tylko na nartach ale także na rowerze, w lecie. Licząc na oszałamiającą przygodę – nie pomyliłam się – było spektakularnie !!!. W dniu 17.06.2022r, w piątek wystartowaliśmy z Corvary w kierunku Passo Gardena. Poruszaliśmy się zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Mapka: I profil: · Dystans: 52km, · Elewacja: 1803m (razem z dojazdem do apartamentu w Corvarze), · Czas przejazdu: 4:13h (bez postojów), w sumie: 6:57h · Średnie tętno: 138 bpn, maksymalne: 157bpn · Średnia prędkość 12,5km/h · Najwyższa przełęcz: 2241m n.p.m No to jedziemy.... PASSO GARDENA Pierwszą przełęczą była Passo Gardena i ok.700m –przewyższenia. Tutaj wypatrywaliśmy intensywnie znajomych trasek narciarskich. Przyznam, że miałam z tym spory problem, bo region jak się okazuje w lecie wygląda zupełnie inaczej niż z zimie J Zabrakło mi ośnieżonych punktów odniesienia. Sam podjazd nie był trudny, w zasadzie średnio 6-7% nachylenia, byliśmy wypoczęci więc dobrze poszło. Widoki oczywiście oszałamiające. Tutaj chłopaki w trakcie wspinaczki: Trochę wyżej: Oraz ja na szczycie przełęczy. Poznajecie w która stronę patrzę? Tam w dół prowadzi czerwona trasa (fragmentami czarna). Na zdjęciu prezentuje się mój nowy, szybki i umyty rower o imieniu „Karton” :))) Po sesji zdjęciowej i po kolejnej porcji zachwytów nad krajobrazem pojechaliśmy niżej do knajpy. Widoki przy konsumpcji oczywiście powalające. Tak się zjeżdża z przełęczy: A tak się pożera „HausgemachteApfelstudelmitVanillesause”. Widoki przy konsumpcji oczywiście miażdżą: PASSO SELLA Po kolejnym pięknym zjeździe z przewspaniałymi widokami wjechaliśmy na kolejną przełęcz tj. Passo Sella. Tutaj było już trochę trudniej, bo pomimo mniejszej wysokości podjazdu było sporo spadków po 9%. No ale tez daliśmy radę – wspinaczka poszła w miarę gładko. Fota w trakcie wjazdu w kierunku na Selli: Trochę wyżej: Oraz na szczycie przełęczy. A to już widok w kierunku kolejnej przełęczy, w dolinie miasteczko Canazei. Poznajecie? Chyba nie muszę pisać znowu o widokach….PETARDA ! Zjazd z Passo Sella w kierunku Canazei jest dość stromy, ale asfalt jest bardzo dobry. Nie można tylko przesadzić z prędkością, bo jest sporo serpentyn. Chyba, że ktoś umie się składać. Cóż – ja nie umiem, zjeżdżałam wiec zachowawczo pilnując, żeby nie przegrzać tarcz. PASSO PORDOI Oglądaliście w tym roku 20ty etap Giro? Był rozstrzygający i pełen emocji na końcówce. To jest właśnie część trasy tego etapu – Passo Pordoi. Oglądałam na żywo ten fragment wyścigu a potem przejechałam go na goglach kamerą z samochodu. Nic nie odda jednak własnych doświadczeń. Wzruszające są te wszystkie świeże napisy na asfalcie dodające otuchy kolarzom z wyścigu – można poczuć się jak Carapaz…hehehe. Pięknie jest. Mam nadzieje, że kiedyś uda mi się spełnić swoje marzenie i pokibicować zawodnikom tego wspaniałego wyścigu na żywo. Podjazd na Pordoi jest trochę łatwiejszy niż na Sellę, ale połowa trasy wypada ponad lasem i daje się odczuć coraz wyższą temperaturę powietrza. Daliśmy więc radę, chociaż pierwsze oznaki zmęczenia dawały się już we znaki. Fota na podjeździe: Szybka fota na szycie i jazda w dół....też szyyyyybkooooooo. PASSO CAMPOLONGO Zjazd z Pordoi jest tak spektakularny i szybki, że nawet nie stanęłam, żeby zrobić zdjęcie. To około 700m w dół, po serpentynach i na prostych odcinakach. Trzeba się naprawdę mocno pilnować, żeby nie przesadzić z prędkością i nie polecieć z wiatrem. W tym roku, z uwagi na Giro położono też nowy asflat, więc jedzie się jak po stole. M.A.S.A.K.R.A. Zjazd z Pordoi kończy się w Arabbie. Oczywiście i tutaj analizowaliśmy krajobraz w poszukiwaniu ulubionych trasek – trudno nie było J. Potem nastąpiła ostatnia, już czwarta tego dnia wspinaczka. Najtrudniejsza wg mnie – z uwagi na procent nachylenia, nasze zmęczenie i okropny upał. Kolejne serpenty były szczelnie osłonięte przed wiatrem. Tego dnia chłopaki spiekli się na raki. Na szczęście podjazd jest dość krótki. Zatrzymywaliśmy się wiele razy, żeby odpocząć. Sama przełęcz nie powala, natomiast kawałek niżej, za zakrętem, kiedy widać już Corvarę – następuję absolutny nokaut. Żałuję, że nie mamy zdjęcia z tego miejsca, ale trudno jest się zatrzymać na tak pięknym zjeździe. Cyknęliśmy tylko widok z poziomu niżej, przy napisie CORVARA. Przedstawiam zdjęcie z cyklu „prezentacja sprzętu”. Może kogoś zainteresuje. Od lewej: Rosalinda (Rose, Pro SL Disc 105, 2x11, korba: 50/34, kaseta: 11-34), Spec na wypożyczce (Turbo Creo SL Comp Carbon, e-road bike na dodatkowej baterii tj. w sumie 480W, 1x11, korba:46, kaseta: 11-42), Mój Karton (BMC Teammachine SLR_ Three, korba: 52/34, kaseta: 11/30). Jak widzicie lubimy nadawać „imiona” naszym rowerom J Na koniec jeszcze kilka słów podsumowania: · Rower naprawdę czyni różnice – na Stelvio wjechałam gravelem, tym razem miałam szosę. I na niej jedzie się NAPRAWDĘ lżej. Nie dość, że waga roweru jest mniejsza (w moim przypadku to ok.3kg), pozycja bardziej areo to jeszcze opony idą z mniejszym oporem. Niby oczywistość, a jednak nie zdawałam sobie sprawy że to jest taka różnica. Co prawda nie mogę powiedzieć w ilu procentach o jakości wspinaczki zdecydowała moja forma, a w ilu sprzęt. Oceniam to na oko na 50/50. · Pedały SPD-SL - też robią różnicę. Na Stelvio wjechałam na platformach w zwykłych adidasach. Teraz już miałam buty z blokami. Cała energia szła więc na napęd, a nie w powietrze w przypadku kiedy but zejdzie z pedału. Niby też oczywistość, ale okiem laika rowerowego mogę powiedzieć – czuć różnicę. Jeśli jest tutaj ktoś kto się waha ze zmianą pedałów - namawiam, żeby spróbował. Naprawdę warto. · Tętno - co prawda rok temu nie miałam licznika i pasa HR więc nie mam pojęcia jak to wyglądało w statystykach, ale teraz ani razu nie miałam zadyszki (w przeciwieństwie do Stelvio). Dzięki wskazaniom na liczniku nie przekraczałam tętna 150, mogłam kontrolować wysiłek. Planować go. Ta wspinaczka była bardziej dojrzała w porównaniu z poprzednią, kiedy na początku był ogień…niestety szybko zgasł…hehehe. · Wysokość - Góry to nie niziny, na których mieszkam. Na co dzień jeżdżę na wysokości do 100m n.p.m. W góry jest daleko, więc nie mam jak trenować przy mniejszej ilości tlenu. Miałam więc z tym duży problem już na wysokości od 1800npm. Zwyczajnie brakowało mi tlenu. Organizm szybciej się męczył i tracił wydolność. Musiałam jechać dużo wolniej, na niższym tętnie w porównaniu do tego jak jeżdżę w domu. Tutaj chyba nie zrobiłam żadnych postępów w porównaniu w ubiegłorocznym wyjazdem. · Przełęcze – Na Stelvio było mi dużo trudniej, musiałam bardzo pracować i walczyć z głową aby się nie poddać. Tutaj było zupełnie inaczej – objechanie Sellarondy sprawiło mi dużą przyjemność. Profile wszystkich czterech podjazdów są zupełnie inne niż Stelvio. Tutaj mamy elewację 1700m, na Stelvio jest 2000m. Są też inne procenty (Stelvio z większym procentem na końcówce). No i wreszcie – na Stelvio jedzie się jednym podjazdem, a na Sellarondzie mamy 4 podjazdy i 4 zjazdy, co moim zdaniem uatrakcyjnia mocno całą operację. I to byłoby na tyle. Przynajmniej na piątek.... .....bo po piatku nastała sobota z MTB a raczej RZEŹ NA MTB....ale o tym w nastepnym odcinku.... Stay Tuned ❤️😁
  11. Za naszym MSZ: https://www.integrationsfonds.at/coronainfo/pl/ Tutaj są wszystkie aktualne obostrzenia obowiązujące podczas pobytu w Austrii. Jak na razie wisi info o ważności certyfikatu przez 9 miesięcy. Warto obserwować aktualizacje na tej stronie.
  12. Pogubiłam się. Czytam już trzeci raz o austriackich przepisach mających wejść w życie 1.02.22 i nie umiem zrozumieć słowa pisanego. Proszę więc o pomoc. Czy nastolatek, który przyjął drugą dawkę szczepionki 30dni temu, po 1.02.22r będzie miał ważny certyfikat czy nie? W kwietniu kończy 16lat. Z góry dziękuję.
  13. Przejeżdżaliśmy dziś przez Brenner w kierunku Monachium, około 10:00. Było gęsto, cały prawy pas zawalony ciężarówkami (myślałam na weekendy mają bana 👀), przy bramkach kolejki umiarkowane. Nikt nie sprawdzał testów. W obie strony.
  14. Rondo Hakena Park, ul. Poludniowa 20, biały kontener czerwono - białą plandeką (Dom Lekarski). Test kosztuje 120pln wraz z zaświadczeniem w trzech językach (PL/DE/ENG). Wynik po 15 min. w formie papierowej i cyfrowo na IKP. Przy okazji muszę wylać swoj żal na punkt Scanmedica na Mierzynie (kontener z różową plandeką) który miał być otwarty w Nowy Rok od 9:00, ale okazało się ze nie był (podali nam błędne info na infolinii). Zestresowaliśmy więc nie na żarty, bo test robiliśmy w dniu wyjazdu rano i zostaliśmy na lodzie, a przecież był Nowy Rok rano i wszystko zamknięte !!! Uratował nas w/w Dom Lekarski. Także śmiało polecam. Scanmedica oczywiście odradzam. Milego wyjazdu A.
  15. Odpowiem zbiorczo. 1.Test wykonuje sie tylko po to, aby wjechać do Włoch. Nikt go nam nie sprawdzał, ale trzeba go mieć niezależnie od tego czy ktoś to zrobi czy nie. 2.Certyfikat to dowód szczepienia. Test i szczepienie to dwie różne sprawy. Certyfikat w żadnym przypadku nie łączy się z testem i odwrotnie. 3.Ludzie w oczekiwaniu na gondole, krzesła itp. tłoczą się tak samo jak przed covidem. Oczywiście każdy w masce się tłoczy. Tłoczą się także w gondolach i w wagonikach. Obsługa nie interweniuje. Podzielę się jeszcze ciekawostką. Test PCR wykonany nawet komercyjnie jest widoczny w aplikacji mObywatel, ale tylko PCR. Antygenowego, który robiliśmy 01.01.22 przed wyjazdem do Włoch nie ma. Dodatkowo przy teście PCR w wersji papierowej jest data sporządzenia zaświadczenia, ale nie ma daty pobrania próbki. W wersji cyfrowej - jest już data pobrania próbki, podobnie jak jest także kod QR, wiec dowód wykonania testu w mObywatelu wyglada tak samo jak certyfikat (także ma zdjęcie). A.
  16. Buona sera a tutti !!! 🇮🇹😁❤️⛷ Covidowa Sellaronda: - wjazd do Włoch z testem (antygenowym). Na żadnej granicy kontroli nie mieliśmy, - przy zameldowaniu we Włoszech sprawdzają Green Pass (GP), w restauracjach także (przez system), - zakup karnetu możliwy w kasie lub przez internet (www lub aplikacja Dolomito Superski), przy zakupie trzeba okazać GP (także w aplikacji), - codziennie trzeba „odpiknąć” swój GP (można tez zdalnie w apce), - jazda po stokach bez maski, jazda wyciągami (krzesła, gondolki, orczyki itp.) tylko w maskach FFP2 (i wszyscy takie faktycznie noszą), - chodzenie po ulicach tylko w maskach FFP2, - nie widziałam Carrabinieri ma stokach Pozdr. A.
  17. Hej, poniżej wklejam plik, który wczoraj otrzymałam z hotelu w Corvarze. Może się komuś przyda. Jeśli chodzi o Austrię, to na stronie naszego MSZ są na bieżąco aktualizowane informacje: https://www.gov.pl/web/dyplomacja/austria Ze strony wynika, że wjazd do Austrii jest możliwy przy: (1) ważnym certyfikacie (270dni po drugiej dawce), (2) potwierdzonym negatywnym wyniku testu PCR (72h), (3) potwierdzonego przypadku ozdrowienia po chorobie (180dni). Tranzyt bez w/w ograniczeń. Nie ma słowa o trzeciej dawce. Ważność certyfikatu szczepienia w Austrii można sprawdzić tutaj: https://www.gruenerpass.gv.at/geimpft/
  18. Pozdrowienia z Ischgla ! Zdjęcie z wczoraj - dziś jest już cała lampa na niebie !! Nie wiem jak jest teraz bo lockdown w Austrii już się skończył, ale wczoraj knajpy na stokach wydawały posiłki tylko na wynos - wszyscy biesiadowali za to po stronie szwajcarskiej. Trzymajcie się ❤️❤️❤️⛷⛷⛷
  19. Hej, na stronie ON Ischgl jest napisane, że nie jest możliwe podróżowanie do Austrii w czasie lockdownu, a sam ośrodek otwarty jest dla dziennych turystów, lokalsów i pracowników. Zródło: https://www.ischgl.com/en/Active/Active-Winter/Start-our-winter Nie chce mi się wierzyć, że mieszkając w Samnaun będzie można korzystać legalnie z wyciągów po stronie austriackiej, skoro podróżowanie do Austrii samo w sobie nie jest dozwolone. Zabukowałam jednak nocleg od 8.12 - zobaczymy.
  20. @Cosworth240 pozamiatałeś mnie tą relacją. Teraz jestem zmuszona tam pojechać. Tych zdjęć nie da się odzobaczyć 👀 Ciekawe tylko jak upchnę te wszystkie plany w kalendarz 🤔
  21. Serio serio 😁 To mój pierwszy rowerowy wyjazd w góry. Jakiekolwiek. Jestem człowiekiem z nizin, góry znam tylko z sezonu narciarskiego. Wcześniej pytałeś o żółty rower mojego kolegi. To prawdziwa perełka. Rama została wykonana na zamówienie w szczecińskiej stajni Orłowskiego. Jest stalowa, widelec zresztą też. To było 25 lat temu. Jak kolega przestał trenować w klubie, rower przeleżał długi czas w garażu, ale ostatnio, przy okazji powstania naszego nieformalnego szczecińskiego grupetto - przeszedł wymianę części (koła i opony, kokpit, sztyca z siodłem, grupset) i rzutem na taśmę podjechał na Stelvio :))). Kolega nie planuje zmiany roweru na inny, bardziej ….karbonowy 😁😁😁
  22. PIEKŁO NA STELVIO 48 zakrętów, ca. 1850m przewyższenia przy średnim nachyleniu 7,4% na odcinku 24km od Prato allo Stelvio (Prad am Stilfserjoch) – taką trasę wybraliśmy, jest jedną z trzech wariantów podjazdu – prawdziwe PIEKŁO KOLARZY. To był kolejny dzień po rozgrzewce, nasz drugi dzień pobytu w Alpach. „Ta góra jest chora” – powiedział do mnie kolega od żółtej szosy. Ja popłakałam się jak byłam już na szczycie. Wspinaczka zajęła mi jakieś 7,5h łącznie z postojami. Spore rozczarowanie spotkało mnie już na początku wspinaczki, kiedy zorientowałam się, że nie mam już lżejszego biegu 😄 (tarcze:46/30, kaseta:11-34). To był mój pierwszy pobyt w górach na rowerze. Pierwszy raz jeździłam na takiej wysokości i nie spodziewałam się, że jestem AŻ tak słaba ! Nie byłam w stanie utrzymać koła grupki niemieckich turystów w czerwonych koszulach..hehe, już na samym początku podjazdu – na pierwszej serpentynie z numerem 48. Trasę można podzielić z grubsza na dwa etapy – odcinek o mniejszym nachyleniu w lesie i odcinek poza lasem gdzie zaczyna się R Z E Ź. O ile w lesie każdy jeszcze wygląda jako tako, to z biegiem redukcji ilości zakrętów (numeracja maleje od podstawy podjazdu do szczytu) lwia część uczestników tego szalonego czynu zaczyna przypominać rozgrzany piec. Każdy wylewa siódme poty, każdy uprawia trening mentalny - prawdziwą walkę ze samym sobą i z tą piekielną górą. Dla mnie najtrudniejszy był odcinek w lesie. Człowiek nie widzi końca a zakręty mijają bardzo wolno z uwagi na długie odcinki drogi po między nimi. Niby nie widzisz nachylenia, niby jest niewielkie, a jednak płuca się wypluwa. Zresztą, zobaczcie sami jak to wygląda: Jednak im wyżej tym częściej drzewa ustępują i pojawiają się takie momenty: Wyjechałam z lasu i to był moment pierwszego wzruszenia – tak, jest !!! Widzę już szczyt. Mam nawet zdjęcie z tego miejsca – to była piękna chwila !!! Telefon mówi, że zdjęcie zostało wykonane o 13:48, wiec zostało mi jeszcze około 2h wspinaczki, gdzie procent nachylenia wynosił 8-12%. Jest już coraz wyżej i brak tlenu daje się mocno we znaki. Zdecydowana większość rowerzystów pozdrawia się nawzajem i wspiera się na tej morderczej trasie. Jak już byłam trochę wyżej i widziałam dokładnie wszystkie curviątka, które prowadzą na szczyt – wiem, bo je wtedy policzyłam ! Zobaczcie, jednak nie wszyscy wyglądali jak piece. Byli tacy, którzy prezentowali się niczym Vincenzo Nibali na Giro :-D: Trasa ponad lasem jest trudniejsza. Są dużo większe przewyższenia i ekspozycja słoneczna, nie ma się gdzie schować. Jest naprawdę gorąco. Pokonywanie kolejnych serpentyn idzie jednak sprawniej, odcinki pomiędzy nimi są krótsze. Zdecydowanie wolę tą formę wspinaczki. Jednak nadal się bardzo ciężko. Pamiętam jak, stanęłam na jednym z zakrętów , spojrzałam w górę i pomyślałam – „o jprdl, przecież to nie jest możliwe, żeby tam podjechać” – jedna z serpenty wisiała mi dosłownie nad głową :-D. Na szczęście można było zatrzymać się na chwilkę pod pretekstem wykonania dokumentacji fotograficznej hehe. Widoki zapierały dech w piersiach: Wreszcie byłam coraz bliżej szczytu. Tak sytuacja przedstawia się tuż tuż prze końcem (acha, tam gdzie widać pasmo drogi które zawija się za zboczem wypada mniej więcej 2/3 podjazd, licząc od dołu – czyli najdłuższego odcinka leśnego po prostu nie widać) : Na szczycie czekał na mnie kolega od żółtej szosy: Wjechaliśmy razem, ale w innym czasie. On wyprzedził mnie o jakieś 1,5h, a ma dużo twardsze przełożenie. Szacun dla niego, bo połowę podjazdu zrobił stojąc na pedałach. To jest widok ze szczytu najbardziej stromej części podjazdu: Zdobycie szczytu tej przełęczy, a w szczególności emocji, które temu towarzyszą, atmosfery morderczego podjazdu, a także wsparcia innych rowerzystów, motocyklistów oraz kierowców samochodów osobowych nie da się opisać – wszyscy kibicują !!! Na każdym kroku widzisz podniesione kciuki i słyszysz dopingujące klaksony. Coś niesamowitego !!! Jak wreszcie zakończyłam już wspinaczkę i byłam na szczycie, to zachowywałam się tak jak Mark Cavendish, który w tym roku wygrał swój pierwszy etap na TdF. Łzy szczęścia i niedowierzanie, że to mi się udało !!!!! Miałam też wrażenie, ze gratulacje spływają do mnie z całego świata (chociaż były to smsy od najbliższego grona znajomych ). O pracy mentalnej, którą wykonałam w czasie podjazdu mogłabym założyć chyba osobny watek na skionline O Stelvio dowiedziałam się dwa miesiące przed wyjazdem, od koleżanki. Wpisałam wtedy nazwę do Googla i już wiedziałam, że chcę tam pojechać. Wszystko zaczęło się od zakupu nowego roweru pod koniec zeszłego roku. Potem włączyłam przez przypadek Eurosport i natknęłam się na któryś z początkowych etapów Giro – no i poszło….. Teraz planuje zakup szosy. Chciałabym pokonać Stelvio właśnie na szosie, tak jak robi to Grande Giro. To moje kolejne marzenie. Mogę Was zapewnić, że było bardzo ciężko, ale życzę Wam wszystkim, abyście choć raz w życiu pokonali tą przełęcz. Po wyczerpującej wspinaczce czekał mnie jeszcze bajeczny, lecz ekstremalny zjazd. Wybraliśmy wariant przez Szwajcarię, zamykając trasę w pętlę. Strona Szwajcarska wygląda tak: Wyjechaliśmy z domu o 8:30, około 9:00 zaczęliśmy się wspinać. Ja ukończyłam walkę o 16:15, kolega o 15:00. Zjazd zajął nam około godziny. W domu byliśmy w okolicach 9:30. Zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi :))) Dziękuję za uwagę 🙂 Do następnego razu !!
  23. Rozgrzewka przed Dniem Piekła Kolarzy 🚲 W zasadzie na dzień przed. To był ostatni moment, bo w górach mogliśmy spędzić 3 dni, przy czym drugi był przeznaczony na Piekło. Dziś przedstawię Wam dzień pierwszy we włoskich Alpach, które znałam dotychczas tylko i wyłącznie z zimowych wyjazdów narciarskich, chociaż też nie do końca bo akurat w zachodniej części Południowego Tyrolu nigdy wcześniej nie byłam. Do Włoch jechaliśmy we trójkę jednym autem z trzema rowerami na dachu. Ruch był spory, przyznam, że nie spodziewałam się 12sto godzinnego dojazdu . Na granicy DE/AT i AT/IT bez kontroli. Wszyscy mieliśmy jednak paszporty covidowe i zarejestrowaliśmy swój pobyt na włoskiej stronie rządowej. Na miejscu przy zameldowaniu nikt nie wymagał od nas ani certyfikatu ani potwierdzenia rejestracji pobytu. Rozgrzewka polegała na przystosowaniu się do wysokości (chociaż wiadomo, że jeden dzień to za mało) oraz przygotowania mięśni na Piekło. Na tzw. przystawkę przed Daniem Zero pokonaliśmy przewyższenie 625m na długości ok.15km. Najwyższa rzędna - 1566m npm, ze startem z poziomu około 950m npm. Były więc i podjazdy i zjazdy gdzie rower rozpędzał się do steki w trzy sekundy (takie przynajmniej miałam wrażenie). Na co dzień mieszkamy na nizinach, więc takie wysokości były już dla nas odczuwalne. Po odespaniu trudów podróży, śniadaniu oraz kawusi wyruszyliśmy na trening. Po krótkiej wspinaczce naszym oczom ukazał się taki widok: Potem było już tylko gorzej: Trasa którą wybraliśmy w większości była drogą rowerową. Zamierzaliśmy objechać całe jezioro, które oplata z jednej strony gładki niczym lico młodej dziewanny asfalcik, o taki...... .....a z drugiej nawierzchnia szutrowa. Kolega na szosie z "opąką 25" musiał w tamtej części przemieszczać się drogą dla samochodów (ja i mój D. mamy grawele). Tutaj cała rowerowa trójca na jednej focie: Faktycznie objechaliśmy jezioro, pożerając po drodze różne pyszności: Po udanej wspinaczce i obczajce okolicy ruszyliśmy w dół. W teorii, bo żeby zjechać te 600m w dół trzeba było jeszcze trochę podjechać w górę:-))) O tutaj widać zdradliwy początek tego zjeździku: Jadąc w dół ćwiczyłam zachowanie zimnej krwi przy dużych prędkosciach i sprawdzałam skuteczność hamulców tarczowych. Spadek nie wydawał się zabójczy, ale potem na Stravie po analizie statsów wyszło, że jednej niepozornie wyglądającej górce rozwinęłam prędkość 70km/h !!! Tutaj jest jej początek (to co widać to podjazd, zjazd z drugiej strony). A tak sytuacja przedstawiała się na wzniesieniu pola, które widać na powyższym zdjęciu. Cóż...to tyle, jeśli chodzi o rozgrzewkę. Ciekawa jestem ilu z Was wie co czekało mnie następnego dnia - założę się że większość już się domyśla. Dzień Zero czyli to co nazywam Piekłem Kolarzy opiszę Wam w następnym odcinku :))))) Pozdrawiam serdecznie :*** STAY TUNED
  24. Zrobiłam sobie 15 minuten test w Linken, na granicy funkcjonariusz Polizei poinformował mnie ze mogę wjechać do D tylko na sport i tranzytem (oczywiście przy wyniku negatywnym, jaki miałam). Wiem jednak od znajomych ze różnie z tym bywa i w zeszłym tygodniu zawracali z granicy niektórych rowerzystów. Wyglada na to, że nie mają chyba jasnych wytycznych w tej kwestii - bo niby to tranzyt, ale nietypowy do rowerem Ja juz nie mogę się doczekać w każdym razie aż znowu życie wróci do jako takiej normy. W zeszłym roku Meklemburgia otworzyła się dopiero pod koniec sierpnia niestety
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...