Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'rower' .
-
Czasem, żeby przeżyć małą przygodę, nie trzeba ruszać daleko. Wystarczy zapakować rower, bidon z napojem… i ruszyć kilkadziesiąt kilometrów za miasto. Dziś kieruję się z Bielska-Białej do Pszczyny – niewielkiego, ale niezwykle urokliwego miasta, które będzie punktem startowym mojej rowerowej wyprawy. Dojeżdżam do Pszczyny. Zatrzymuję się na parkingu tuż przy dawnym polu golfowym, dziś częściowo zarośniętym i zapomnianym, ale kiedyś – jednym z bardziej oryginalnych pomysłów rekreacyjnych tej okolicy. To dobre miejsce na start – cicho, zielono, zaledwie kilka kroków od Parku Zamkowego. Wyciągam rower, sprawdzam sprzęt do nagrywania i ustawiam nawigację. W powietrzu unosi się zapach porannego lasu i lekko wilgotnej trawy. Przede mną kilkadziesiąt kilometrów jazdy przez książęce ścieżki, leśne ostępy i miejsca, gdzie historia spotyka się z przyrodą. Rower gotowy. Ja też. Czas ruszyć w drogę. 1. Park Zamkowy w Pszczynie – początek trasy Moja trasa zaczyna się od jednego z najbardziej malowniczych miejsc na Śląsku – Parku Zamkowego w Pszczynie. To nie jest zwykły park. To część dawnej rezydencji książąt pszczyńskich – jednej z najznamienitszych rodzin arystokratycznych tej części Europy. Po lewej widać monumentalny Zamek w Pszczynie – budowlę, której historia sięga XI wieku, ale swój obecny kształt zawdzięcza przebudowie w stylu klasycystycznym z XIX wieku. Wnętrza zachowały się niemal w całości – to jeden z nielicznych zamków w Polsce, który można zwiedzać z oryginalnym wyposażeniem. Z kolei park, przez który teraz jadę, został zaprojektowany w stylu angielskim przez Petera Josepha Lenné – tego samego architekta, który stworzył ogrody Poczdamu i Berlina. Alejki, kanały wodne, romantyczne mostki i pomnikowe drzewa tworzą tutaj atmosferę jak z epoki romantyzmu. Nieprzypadkowo właśnie tu często spacerowali członkowie rodziny Hochbergów oraz odwiedzający ich europejscy goście, w tym sam cesarz Wilhelm II. Dziś park jest otwarty dla wszystkich. Cichy, zielony i pełen harmonii – doskonałe miejsce na rozpoczęcie rowerowej przygody. Jadę powoli, żeby nacieszyć się tym spokojem – zanim trasa zaprowadzi mnie w głąb lasu. 2. Skansen – Zagroda Wsi Pszczyńskiej Opuszczając park, mijam po lewej stronie wyjątkowe miejsce – Zagrodę Wsi Pszczyńskiej, czyli skansen etnograficzny, który wciąż nie jest tak znany, jak na to zasługuje. To tutaj, w cieniu starych drzew, zgromadzono zabytkowe budynki z całego regionu – drewniane chałupy, stodoły, spichlerze, a nawet starą kuźnię i młyn wodny. Wszystkie obiekty pochodzą z XIX i początku XX wieku i zostały przeniesione tu z pobliskich wsi, by zachować pamięć o tradycyjnej architekturze ziemi pszczyńskiej. To żywa lekcja historii – można tu zobaczyć, jak wyglądało codzienne życie na śląskiej wsi jeszcze sto lat temu. W weekendy zagroda tętni życiem: odbywają się pokazy rzemiosła, wypiek chleba, warsztaty dla dzieci. Ale nawet teraz – w zwykły dzień – to miejsce emanuje spokojem i autentycznością. Przejeżdżam powoli, zerkając między płoty i dachy kryte gontem. To kolejny powód, by kiedyś wrócić do Pszczyny – już nie tylko rowerem, ale może i z całą rodziną. 3. Przejazd obok dworca kolejowego – uwaga na remont! Jadę dalej wyznaczoną ścieżką rowerową, prowadzącą mnie w stronę pszczyńskiego dworca kolejowego. To charakterystyczny punkt miasta – zabytkowy budynek z końca XIX wieku, wzniesiony w czasach, gdy przez Pszczynę przebiegała jedna z głównych linii kolejowych łączących Śląsk z Wiedniem i Krakowem. Dziś jednak miejsce to przechodzi sporą metamorfozę – trwa gruntowny remont linii kolejowej i samego przejazdu w pobliżu stacji. Uwaga dla rowerzystów: trzeba zwrócić uwagę na oznaczenia i tymczasowe przejście przez tory. W miejscu tradycyjnego przejazdu ruch może być chwilowo wstrzymany lub poprowadzony objazdem. Na szczęście trasa jest dobrze oznakowana, więc nawet mimo prac budowlanych można bezpiecznie przejechać i kontynuować podróż dalej – w stronę lasów. 4. W stronę Jankowic – bocznymi uliczkami za „jedynką” Po minięciu dworca ścieżka rowerowa prowadzi mnie bezpiecznie pod drogą krajową nr 1 , przejazdem, który pozwala wygodnie przedostać się na drugą stronę Po około 400 metrach skręcam w lewo – w jedną z tych uliczek, które mają swój niepowtarzalny klimat. Niskie, jednorodzinne domy, stare jabłonie w ogrodach, dzieci bawiące się na podwórkach. Ruch samochodowy prawie nie istnieje, a droga wije się miękko między zabudowaniami, jakby zapraszała, by jechać powoli i cicho. Ten odcinek prowadzi mnie w kierunku Jankowic – miejscowości położonej na skraju kompleksów leśnych, znanej z kontaktu z naturą, ale też z niezwykłej historii, którą odkryję już za chwilę. 5. Z Jankowic do Studzienic – prolog do leśnej przygody Opuszczam Jankowice i kieruję się dalej na północ – w stronę Studzienic, miejscowości położonej na obrzeżach Lasów Pszczyńskich. Ten odcinek to łagodne, asfaltowe drogi, prowadzące przez otwarte tereny i rozproszone zabudowania. Czuć, że zbliżam się do czegoś większego – do lasu, który już zza horyzontu daje o sobie znać ścianą zieleni. W Studzienicach wjeżdżam na leśne ścieżki – szerokie, dobrze utrzymane trakty prowadzące w głąb Lasów Pszczyńskich. To tutaj zaczyna się właściwa przygoda z naturą. Wokół tylko drzewa, ptaki i miękkie światło przesączające się przez korony. Droga lekko opada, potem znów się wznosi – krajobraz zmienia się z każdym zakrętem. To idealne miejsce, by złapać rytm jazdy i po prostu... zniknąć na chwilę z mapy codzienności. 6. W sercu Lasów Pszczyńskich – rezerwat „Żubrowisko” i dziedzictwo Hochbergów Gdy zagłębiam się w Las Pszczyński, krajobraz zmienia się całkowicie – asfalt ustępuje miejsca ubitym, szutrowym ścieżkom, a w powietrzu czuć wilgoć, mech i zapach żywicy. Przede mną rozciąga się Rezerwat „Żubrowisko” – wyjątkowe miejsce o statusie ochronnym, w którym żyją żubry, potomkowie osobników sprowadzonych tu już w latach 30. XX wieku. Historia tego miejsca jest równie ciekawa, co przyroda: to właśnie tu książęta Hochbergowie, właściciele zamku w Pszczynie, prowadzili własną hodowlę żubrów, by odtworzyć populację tego majestatycznego gatunku. Dziś rezerwat nie jest dostępny bezpośrednio dla turystów, ale ścieżka prowadzi tuż obok jego granic. Zdarza się, że można dostrzec żubry z trasy – przemykające między drzewami, albo spokojnie pasące się w oddali. Jadę wolno, czujnie. Tu przyroda ma głos, a człowiek staje się tylko gościem. 7. Od leśnych szutrów do asfaltu – Staw Wspólny i kojące dźwięki natury Po kilku kilometrach przyjemnej jazdy przez Lasy Pszczyńskie – szerokimi, równymi szutrami, które aż proszą się o swobodne tempo i głęboki oddech – dojeżdżam do asfaltowej drogi. Tu szlak zaczyna nieco opadać, a drzewa robią miejsce dla otwartej przestrzeni. To znak, że zbliżam się już powoli do granic lasu – i do Tychów. Po drodze zatrzymuję się jeszcze na chwilę nad niewielkim, ale urokliwym zbiornikiem wodnym – Stawem Wspólnym. To miejsce ma w sobie coś kojącego. Wokół cisza, ale nie zupełna – raczej ta naturalna, wypełniona życiem. Słychać kumkanie żab, śpiew ptaków i cichy szum wiatru, który przelatuje po powierzchni wody. To jeden z tych momentów, kiedy człowiek odruchowo zwalnia… i po prostu siedzi. Bez pośpiechu. Krótka przerwa, łyk wody z bidonu, kilka głębszych oddechów. Jeszcze kilka kilometrów – i dotrę do Tychów. 8. Wjazd nad Jezioro Paprocany – zameczek zamknięty, ale widoki otwarte Zbliżając się do Tychów, przecinam jeszcze jeden duży trakt – dwupasmową drogę prowadzącą z Bielska-Białej do Katowic. Tu trzeba bardzo uważać, ponieważ ruch jest bardzo duży. Po drugiej stronie, asfaltowa droga, prowadzi mnie w kierunku dobrze już znanego punktu na mapie rowerowej Śląska – Jeziora Paprocany. Zanim zbliżę się do wody, zerkam jeszcze w stronę Zameczku Myśliwskiego w Promnicach. Niestety – w tym sezonie obiekt jest w remoncie, a dojazd pod sam budynek jest zamknięty. Szkoda, bo to jedno z najbardziej fotogenicznych miejsc na trasie – drewniany pałacyk z końca XIX wieku, który przez dziesięciolecia był letnią rezydencją książąt pszczyńskich. Nie tracę jednak nastroju – zamiast tego decyduję się na objazd jeziora. Zaczynam od lewej strony, gdzie promenada prowadzi przez zadrzewione brzegi, drewniane pomosty i miejsca idealne na odpoczynek. Przed sobą mam nie tylko piękne widoki, ale też wyjątkową przestrzeń rekreacyjną – Paprocany to miejsce, które od lat przyciąga nie tylko rowerzystów, ale też rodziny, spacerowiczów i wszystkich tych, którzy po prostu chcą pobyć blisko wody. 9. Przystanek nad wodą – żaglówki i zamek w oddali Jadąc dalej wzdłuż jeziora, znajduję miejsce, gdzie mogę zjechać bliżej brzegu. Rower zostawiam przy poręczy i schodzę kilka kroków na drewniany pomost. Przede mną tafla wody – spokojna, lekko pofałdowana przez wiatr. Po niej suną małe żaglówki, sterowane przez dzieci z pobliskiego klubu żeglarskiego. Ich białe żagle wycinają kontrast na tle zielonych brzegów i błękitnego nieba. W oddali, po drugiej stronie jeziora, dostrzegam sylwetkę Zameczku Myśliwskiego. Choć nie mogłem dziś podejść bliżej, jego wieżyczki i drewniane detale nadal robią wrażenie – nawet z tej perspektywy. To idealne miejsce na chwilę zatrzymania – siadam na pomoście, patrzę na wodę i słucham dźwięków jeziora: klikania masztów, śmiechu dzieci, szumu trzcin. Tychy pokazują tu zupełnie inne oblicze – ciche, otwarte na naturę i niezwykle przyjazne dla każdego, kto porusza się na dwóch kółkach. 10. W stronę Kobióra – przez remonty do serca lasu Opuszczam Jezioro Paprocany i kieruję się na południe – w stronę Kobióra. To ostatni odcinek miejskiego fragmentu trasy, zanim znów zanurzę się w leśnej ciszy. W tym miejscu warto zachować szczególną ostrożność – przed miejscowością znajduje się przejazd kolejowy, który obecnie przechodzi modernizację. Ruch jest ograniczony, a trasa nie zawsze dobrze oznakowana – trzeba uważnie śledzić objazdy lub tymczasowe przejścia. Gdy tylko pokonam ten fragment, wszystko znów się zmienia. Wjeżdżam prosto do Rezerwatu Babczyna Dolina – jednego z bardziej urokliwych i dzikich miejsc w Lasach Kobiórskich. Ścieżka prowadzi przez sosnowe i mieszane drzewostany, miejscami tak gęste, że słońce tylko delikatnie przesącza się przez korony. Teren jest łagodny, przyjemny do jazdy, z naturalnym podłożem i niemal zupełnym brakiem ruchu samochodowego. To ostatni poważny fragment leśnej przygody – i doskonałe miejsce, by zwolnić, wyciszyć się i domknąć tę trasę w skupieniu, z dala od miasta i asfaltu. 11. Wjazd do dawnej bazy rakietowej – beton, cień i echa historii Leśna droga prowadzi mnie prosto w kierunku miejsca, które – choć dziś zapomniane – jeszcze kilka dekad temu miało ogromne strategiczne znaczenie. Przede mną ukryta w gęstwinie dawna baza rakietowa z czasów zimnej wojny. Wjeżdżam do niej niepostrzeżenie – otacza mnie las, a ścieżka, po której jadę, pozostaje doskonałej jakości. Nawierzchnia jest równa, szutrowa, szeroka – aż trudno uwierzyć, że prowadzi donikąd... poza historią. Po kilku minutach pojawiają się betonowe pozostałości – zarośnięte fundamenty, niszczejące place, fragmenty ramp i konstrukcji technicznych. Wszystko pokrywa zieleń: mech, paprocie, samosiejki, które odbierają przestrzeń temu, co kiedyś było groźne i tajne. Nie ma tu żadnych tablic, żadnego ogrodzenia – tylko milczenie lasu i betonowe ślady przeszłości, w której Śląsk był ważnym punktem na mapie Układu Warszawskiego. Jadę powoli, z szacunkiem i lekkim dreszczem. W upalne dni to miejsce daje wyjątkowe ukojenie – gęsty cień i przyjemny chłód, które sprawiają, że łatwo zapomnieć o rzeczywistości. Przede mną jeszcze kilka kilometrów tej niezwykłej leśnej drogi – a potem powrót w stronę Pszczyny. 12. Przez las i Piasek – ostatnie kilometry, powrót do Pszczyny Po wyjeździe z bazy rakietowej czeka mnie jeszcze jeden leśny odcinek – prosty, długi, niemal symboliczny. Droga sunie między drzewami jak oś czasu, jakby prowadziła mnie już prosto ku zakończeniu wyprawy. Wkrótce docieram do miejscowości Piasek. To spokojna okolica, ale również tutaj trwa modernizacja linii kolejowej. Tory można ostrożnie przekroczyć – ruch pieszo-rowerowy jest dopuszczony, choć wymaga uważności i krótkiego zejścia z roweru. Gdy pokonam to miejsce, powoli wjeżdżam na przedmieścia Pszczyny. Ścieżka rowerowa prowadzi mnie już spokojnym rytmem, wzdłuż zabudowań i znanych punktów, które pojawiają się w polu widzenia jak znajome kadry. Jeszcze kilka zakrętów, kilka pedałów – i wracam do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Park Zamkowy w Pszczynie znowu przede mną – ale dziś patrzę na niego inaczej. Trasa domknięta. Koło się zamknęło. Ale wspomnienia – zostaną z tą trasą na długo. 13. Podsumowanie – 50 kilometrów w najlepszym stylu To była trasa licząca około 50 kilometrów – przyjemnych, technicznie łatwych, a jednocześnie pełnych zmienności i charakteru. Przejechałem przez asfaltowe alejki, szerokie leśne szutry, fragmenty miasta i miejsca, gdzie historia odciska swoje ślady w betonie i mchu. Cień lasów Pszczyńskich i Kobiórskich towarzyszył mi przez większość trasy – idealny na upalne dni, dający wytchnienie i poczucie spokoju. Jezioro Paprocany zachwyciło nie tylko widokiem, ale też infrastrukturą – to miejsce stworzone do wypoczynku. A po drodze – zameczki, skanseny, rezerwaty i ciche ścieżki między ogrodami. To trasa, którą można polecić każdemu – rodzinom z dziećmi, początkującym rowerzystom, ale też tym, którzy po prostu szukają dnia bez pośpiechu i z bliskością przyrody. Nie trzeba wyjeżdżać w góry, by poczuć się jak w podróży. Czasem wystarczy… dobrze wybrana droga.
- 1 komentarz
-
- 2
-
-
-
- rower
- gdzie na rower
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
🚴♂️ Velo Dunajec: ze Szczawnicy do Sromowców! 🌄 W tym odcinku zabieram Was na malowniczy odcinek trasy Velo Dunajec – z Szczawnicy do Sromowców Niżnych. Po drodze opowiadam o samej trasie, możliwościach spływu Dunajcem tratwami lub pontonami oraz odwiedzam słynny Czerwony Klasztor po słowackiej stronie. Przepiękne widoki Pienin i przełomu Dunajca gwarantowane!
-
- rower
- velo dunajec
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Wyrusz ze mną na rowerową przygodę po niezwykle malowniczych terenach Małopolski! Startuję z miejscowości Klucze, skąd ruszam nową trasą rowerową wokół Pustyni Błędowskiej – największej pustyni w Europie Środkowej, nazywanej „polską Saharą”. Trasa prowadzi przez zróżnicowane krajobrazy: od otwartych piasków po gęste lasy. Po drodze przecinam Białą Przemszę, zmagam się z piaszczystymi podjazdami i wspinam się na wzgórze za Chechłem, by następnie dotrzeć do tajemniczych ruin zamku w Bydlinie, którego początki sięgają XIV wieku. Po krótkim odpoczynku wracam przez malownicze zakątki Jury Krakowsko-Częstochowskiej i odwiedzam zamek Rabsztyn – jeden z najpiękniej położonych zamków na Szlaku Orlich Gniazd. Cała trasa kończy się w punkcie startu – Kluczach. To idealna propozycja dla fanów MTB, turystyki rowerowej i odkrywania mniej znanych zakątków Polski!
- 1 odpowiedź
-
- 3
-
-
-
-
- rower
- gdzie na rower
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Wyrusz ze mną na rowerową przygodę po niezwykle malowniczych terenach Małopolski! Startuję z miejscowości Klucze, skąd ruszam nową trasą rowerową wokół Pustyni Błędowskiej – największej pustyni w Europie Środkowej, nazywanej „polską Saharą”. Trasa prowadzi przez zróżnicowane krajobrazy: od otwartych piasków po gęste lasy. Po drodze przecinam Białą Przemszę, zmagam się z piaszczystymi podjazdami i wspinam się na wzgórze za Chechłem, by następnie dotrzeć do tajemniczych ruin zamku w Bydlinie, którego początki sięgają XIV wieku. Po krótkim odpoczynku wracam przez malownicze zakątki Jury Krakowsko-Częstochowskiej i odwiedzam zamek Rabsztyn – jeden z najpiękniej położonych zamków na Szlaku Orlich Gniazd. Cała trasa kończy się w punkcie startu – Kluczach.
-
- rower
- gdzie na rower
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Objechałem na rowerze Velo Czorsztyn , po raz pierwszy 😋. Trasa świetna, zwłaszcza widokowo. Nie będę teraz rozpisywał się w temacie walorów wizualnych, ale chciałbym przekazać, że powstaje nowy odcinek ścieżki, który zapewni bezpieczny przejazd z okolicy zapory z Nidzicy w kierunku Czorsztyna. Na sporym odcinku jest już wytyczona ścieżka, a na jej części kładziony jest asfalt.
- 6 odpowiedzi
-
- 8
-
-
-
Velo Czorsztyn - rowerem dookoła jeziora Czorsztyńskiego (Vlog306)
JC dodał wpis na blogu → w JC w podróży
Szukasz pomysłu na jednodniową wycieczkę rowerową w malowniczym miejscu? 🚴♂️ Velo Czorsztyn to jedna z najpiękniejszych tras rowerowych w Polsce, prowadząca wokół Jeziora Czorsztyńskiego. W tym vlogu pokażę Ci pełen przejazd trasą, zapierające dech w piersiach widoki na Tatry, zamki w Niedzicy i Czorsztynie, oraz praktyczne wskazówki – gdzie się zatrzymać, co zobaczyć i gdzie odpocząć.-
- rower
- velo czorsztyn
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Wielu osób na forum spiera się nad wyższością graveli nad szosą, enduro nad trailówką ,czy mtb nad trekkingiem. Tymczasem typowy użytkownik, kupuje rower. Do czego? Do wszystkiego. Zazwyczaj takie podejście jest wyśmiewane przez fanatyków dowolnej grupy rowerów. Tymczasem producenci zaczynają nadążać. Co powiecie na takie cudo: https://www.bike-discount.de/en/buy/focus-thron-6.8-eqp-1133761
-
Mieszkanie Hotel Chiński Zhong Hua https://hotelchinski.pl Plus prywatna plaża i kąpiel w dowolnej temperaturze z szybkim powrotem pod kołdrę. Także dobre śniadania w White Marlin https://whitemarlin.pl Jedzenie Bar Przystań https://barprzystan.pl plus szprotki z patelni, ale czymże by było to miejsce bez mini muzeum rybackiego Jerzego Piątka rybaka i gawędziarza od pokoleń https://turystyka.wp.pl/sopot-male-muzeum-z-wielkim-sercem-6566977338473120a?amp=1 zakupy u Jana Nowakowskiego taki tam jubiler gdzie lampe bursztynowa w srebrze kupiliśmy http://sopocianie.muzeumsopotu.pl/relacja/jan-nowakowski
-
Jakoś nic jeszcze nigdy o Juracie nie napisałem, choć jeździłem tam zarówno z mamą jak i rodziną... cóż rzec? Trendy. Wiele się nie zmieniło. https://www.onet.pl/kultura/wydawnictwo-muza/wakacje-1939-gwiazdy-nad-jurata-kiepura-halama-bodo-fragment-ksiazki/8ptzg3x,30bc1058
- 3 odpowiedzi
-
- 4
-
-
- morze
- pływanie kajakiem
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Trasa rowerowa Velo Soła, w przyszłości, będzie jedną z najbardziej malowniczych tras rowerowych w Polsce. Szlak rowerowy nr 611 zaczyna się w Rajczy w miejscu, gdzie swój początek ma rzeka Soła i będzie prowadzić, aż do ujścia rzeki do Wisły, łącząc się z Wiślaną Trasą Rowerową w okolicy Oświęcimia. W przyszłości, w trakcie przejazdu trasą wzdłuż Soły, przejedziemy wzdłuż jezior Żywieckiego, Międzybrodzkiego oraz Czanieckiego. Trasę przejedzie każdy - dzieci też! Nie ma tu stromych podjazdów, trudnych odcinków. Zaletą jest świetne skomunikowanie, gdyż jedziemy prawie przez cały czas w pobliżu linii kolejowej Żywiec - Zwardoń, więc tak jak ja, możecie dojechać na początek szlaku pociągiem i w dowolnym momencie pociągiem wrócić. W Internecie nie ma wielu informacji na temat tej trasy. Znalazłem wiadomość, że cała trasa Rajcza - Jezioro Żywieckie ma być otwarta w sierpniu 2024, ale po przejechaniu całego odcinka stwierdziłem, że nie jest to prawda, ponieważ brakuje odcinka Węgierska Górka - Żywiec, który można jednak bezpiecznie przejechać wg. śladu GPX, jaki zamieszczam poniżej. Trasa Velo Soła 611 - GPX do pobrania : https://skionline.pl/download/velo-sola-strava.gpx
- 5 odpowiedzi
-
- 3
-
-
Rowerem z Bachledki w Pieniny, czyli Velo Dunajec po słowacku. Przy okazji pobytu i nagrywania materiału do filmu o nowej inwestycji w ośrodku Bachledka Ski & Sun na Słowacji postanowiłem przejechać na rowerze jedną z polecanych tras. Wybrałem się na wydłużoną wersję trasy nr 4, aby przejechać fragment jednej z najpiękniejszych tras rowerowych w Polsce, położony na ... Słowacji :). Tak właśnie jest, bo aby przejechać na rowerze przełom Dunajca musimy skorzystać z trasy rowerowej po słowackiej stronie.
-
- rower
- velo dunajec
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Trasa rowerowa Velo Soła, w przyszłości, będzie jedną z najbardziej malowniczych tras rowerowych w Polsce. Szlak rowerowy nr 611 zaczyna się w Rajczy w miejscu, gdzie swój początek ma rzeka Soła i będzie prowadzić, aż do ujścia rzeki do Wisły, łącząc się z Wiślaną Trasą Rowerową w okolicy Oświęcimia. W przyszłości, w trakcie przejazdu trasą wzdłuż Soły, przejedziemy wzdłuż jeziora Żywieckiego, jeziora Międzybrodzkiego oraz jeziora Czanieckiego. Trasę przejedzie każdy - dzieci też! Nie ma tu stromych podjazdów, trudnych odcinków. Zaletą jest świetne skomunikowanie, gdyż jedziemy prawie przez cały czas w pobliżu linii kolejowej Żywiec - Zwardoń, więc tak jak ja, możecie dojechać na początek szlaku pociągiem i w dowolnym momencie pociągiem wrócić. W Internecie nie ma wielu informacji na temat tej trasy. Znalazłem wiadomość, że cała trasa Rajcza - Jezioro Żywieckie ma być otwarta w sierpniu 2024, ale po przejechaniu całego odcinka stwierdziłem, że nie jest to prawda, ponieważ brakuje odcinka Węgierska Górka - Żywiec, który można jednak bezpiecznie przejechać wg. śladu GPX, jaki zamieszczam poniżej. Trasa Velo Soła 611 - GPX do pobrania : https://skionline.pl/download/velo-sola-strava.gpx
-
- 132 odpowiedzi
-
- mtb
- ustawienia
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W przyszłym tygodniu wybieram się na ok. 3 dni z rowerem w Karpaty ukraińskie,rozpuściłem wici wśród kolegów niewirtualnych,ale na razie jeszcze bez zdecydowanych deklaracji,może ktos z Was?Wyjazd prawdopodobnie w środę z Gorlic,tam okolice Sławska i Wołowca...
-
Maso Corto na forum kojarzy się przede wszystkim z nartami… w sumie mi też, choć nigdy na nartach tu nie byłem. Kojarzy się również z lodowcem i górami. Po pobycie na Cyprze (uzupełnię blog) gdzie miałem temperaturę +42 zdecydowanie na drugą odsłonę wakacji wybrałem chłodniejsze, bardziej puste i piękniejsze dla oka miejsce - Maso Corto. Przyjechaliśmy wczoraj o 23 i zaraz jaka odmiana? Temperatura +4 i padający śnieg z deszczem, a w górach śnieg. Co będziemy tu robić? Aktywnie spędzimy 10 dni. Trekkingi, trzytysięcznik, lodowiec, rowery, narty?… będzie się działo. Ponieważ plany są ambitne, a pogoda niepewna, obserwujcie ten wątek by zobaczyć, co udało się zrobić, a czego nie? Oczywiście polecam również swój Kanał na TikToku, gdzie codziennie wrzucam nowe materiały. Dla tych, którzy jeszcze go nie widzieli, wystarczy wpisać: nogi bolo i wcisnąć obserwuj - będziecie na bieżąco. Pochwalę się również, zbudowaną już, w dość krótkim czasie społecznością wokół mnie. To prawie 900 osób… jak nic będę sławnym influenserem jak @JC 😃 Wracając do wątku… …dzień pierwszy nie był szczególnie udany jeśli chodzi o pogodę. Co udało się zrobić? Poznać, tą urokliwą osadę, mały trekking z rzutem oka na ferratę, którą będziemy tu robić. Złapaliśmy okno pogodowe i pojeździliśmy na rowerze szosowym. Zapraszam na krótką fotorelację z pierwszego dnia 😊 Tutejszy Matterhorn: U góry świeży opad - to dobrze, ponieważ w planach tego wypoczynku jest również wyprawa skiturowa ⛷️ Szum potoku i wodospadów przyciąga wzrok: Tu mieszkamy 😊 Aparthotel, którego właścicielem jest Sepp, a samo miejsce jest dość znane na pewnym kanale na You Tube 🤪 Idziemy w górę pomimo siąpiącego delikatnie deszczu. Jest cudownie rześko, górsko i jakże inaczej niż na rozgrzanym Cyprze. Pomimo kontuzji nogi (nadciągnięty mięsień przywodziciel dwugłowego uda) idzie mi się w górę dość sprawnie. To dobrze, bo miałem wiele obaw co do mojego pobytu w górach w tym roku. Myślę, że nie będzie źle 💪 a zdrowie dopisze. Dochodzimy do kaskad… jest ich tu bardzo dużo wzdłuż tras narciarskich. Co chwila kręcimy video na TikToki, cykamy jakieś zdjęcie, kręcimy materiały dla jednego z bardziej znanych tu forumowiczy 🤪 Pięknie, zielono, a powietrze dla płuc jest cudowne. Tego mi było trzeba 👍 Niesamowite miejsce… tym bardziej, że przez wodospad wiedzie via ferrata Larix, którą będziemy szli. Kilkaset metrów w górę i po trasach narciarskich docieramy z powrotem do hotelu. Wychodzi słońce, więc co? Paula ciśnie na rower - idziemy 🚵♂️ Mimo, że jest tylko +10, ruszamy lekko ubrani. Zjazd jest chłodny, ale podjazd będzie gorący. Postanawiamy zrobić krótką rundę, 20 km nad jeziorko, a nawet nieco niżej. Na tym odcinku przewyższenie to ok 500 metrów. Cóż? Noga kontuzjowana, nie mogę ryzykować dłuższego zjazdu, a potem wymagającego podjazdu. Delikatnie. Kolory zniewalają 🙂 Lago Di Vernago z bliska: Na tamie i kawałek za, jest asfalt, więc robię tam wycieczkę. Paula gna prawie 70 km/h w dół nie patrząc na moje plany i szwankującą nogę… chyba będzie rozwód 😄 Kontenpluję miejsce… i jednak kusi dalszy zjazd: Skusił… zjeżdżam niżej 2 kilometry, bo noga na to pozwala. Tempo spokojne, a potem pod górę, ostrożne, delikatnie i wolno. Na powrocie zatrzymuję się w tutejszym miasteczku. Bardzo urokliwym, noszącym tą samą nazwę co jezioro, Vernago. Cisnę powolutku w górę… I co? Hardcorowiec mnie dogania 😄 Mija, a potem będzie się wokół mnie kręcić. Oszczędzając się w czasie kontuzji jadę konsekwentnie lekko po tych +10% w górę i często zatrzymuję się na zdjęcia. Przerwy mi dobrze robią. Na kolację udaje się dotrzeć przed ponownymi opadami deszczu. Rekonesans w górach i na rowerze zrobiony mimo słabej pogody. Szczęśliwi kończymy pierwszy dzień pobytu. Co będzie dzisiaj? Zachęcam do śledzenia niniejszego wątku i mojego kanału, nogi bolo na TikToku. Pozdrawiam serdecznie Mariusz, marboru 🙂
- 31 komentarzy
-
- 11
-
-
-
- masocorto
- maso corto
- (i 10 więcej)
-
Tegoroczna majówka była okazją do zamknięcia sezonu narciarskiego, który z powodu warunków śniegowych oraz z przyczyn rodzinnych był dla nas dosyć słaby. Mając na uwadze niedawne opady śniegu w Alpach i zachęty płynące zewsząd co do doskonałych warunków na lodowcach, zdecydowaliśmy się na wyjazd narciarsko-rowerowy, który mieliśmy w planach zrealizować kamperem. Dysponowaliśmy czasem od niedzieli 28-go kwietnia do soboty 4-go maja i pierwotnie mieliśmy zacząć od Kitzstienhorn i przesuwać się dalej w stronę Tyrolu. Już w trakcie jazdy 1-go dnia prognoza pogody zrewidowała nieco nasze plany, ponieważ zapowiedziano znaczące pogorszenie się warunków od czwartku 2-go kwietnia, kiedy to miał nadejść front deszczowo-śnieżny. Szybka decyzja i zamiast zatrzymywać się w Kaprun, pojechaliśmy dalej – do Zillertal i na parking pod lodowiec Hintertux, ponieważ liczyliśmy że odwiedzimy nieznane nam wcześniej ośrodki narciarskie (a Kitz znaliśmy z wcześniejszych wypadów, a ja osobiście jestem fanką Hintertuxa). Dojechaliśmy tam w niedzielę wieczorem na miejscu zastając sporo ekip kamperowych, które stacjonowały tam już chyba dosyć długo. Niedziela była akurat słabszym pogodowo dniem, ale za to poniedziałek miał być ekstra. Poniżej kilka ujęć parkingu ze stacjonującymi pojazdami kempingowymi. Jako jedno z nielicznych miejsc, pod Hintertuxem nie ma zakazu kamperowania, ale nie ma też specjalnie żadnych udogodnień. Toalety są czynne w godzinach pracy kas kolei górskiej, woda źródlana jest dostępna z sadzawki przy kolejce, zrzutu nieczystości brak. Swoją drogą ciekawe jak długo będą tolerować nocowanie na parkingu, bo część ekip lekko naszym zdaniem przesadzała z biwakowaniem. W każdym razie udało się tam przespać 2 spokojne noce w miłych okolicznościach przyrody 😊 DZIEŃ 1 – HINTERTUX i narty Rano bez stresu i przesadnej walki z czasem około 8:30 wygramoliliśmy się z naszego domku na kółkach i poszliśmy w kierunku gondoli. Dzień zapowiadał się wyśmienicie, słoneczko już świeciło nad szczytami. Nie ma co wiele mówić: petarda, żyleta, torpeda, czy co tam jeszcze można z kolokwialnych określeń użyć ogólnie miodzio: Rano warunki dosyć twarde, koło 12:00 poniżej Fernerhaus śnieg zaczął wymiękać, aczkolwiek wyżej było dalej znakomicie. Przerwa regeneracyjna z opalaniem na tarasie i dalej pomykaliśmy tak do 15:00 kiedy to już uznaliśmy że wymiękamy (wiem, mięczaki z nas ale mieliśmy na uwadze długi narciarsko-rowerowy tydzień). Po obiadku w kamperze i sjeście udaliśmy się jeszcze na spacerek po okolicy – kto widział wcześniej wodospad po lewej od gondoli? Niestety 1-szy dzień załatwił mnie w pewnym sensie na resztę wyjazdu, bo okazało się, że słońce spaliło mi twarz w sposób nie do opisania – przez następne dni stanowiłam żywą wersję biało-czerwonej flagi, zresztą do tej pory jeszcze odzyskuję fason 😉 DZIEŃ 2 – ZILLERTAL i rowery Obudziłam się rano z opuchniętą czerwoną twarzą, nie było mowy o dalszej ekspozycji słonecznej na śniegu, musieliśmy zjechać do cywilizacji po ratunek. Miła Pani farmaceutka w aptece w Mayrhofen (Polka) poratowała mnie Bepanthenem i sporą porcją próbek kremów z filtrami SPF50 i 100. Wysmarowałam się, założyłam buffa na twarz i wsiedliśmy na rowery. Kampera zaparkowaliśmy na dużym parkingu pod Ahornbahn – kolej była nieczynna więc parking darmowy (normalnie 2euro/h). Mieliśmy w planach trasę do jeziora Zillergrundl (ok. 1800m npm), niestety nasz plan został szybko zewryfikowany bo droga była „gesperrt” i pracował tam ciężki sprzęt blokujący przejazd nawet rowerem czy pieszo. Uznaliśmy że w takim razie pojedziemy doliną w stronę Zell am Ziller i tam wjedziemy na jakiś wyższy poziom. Trasa wzdłuż doliny bardzo przyjemna, po drodze ławeczki, place zabaw, w samym Zell fajna kawiarenka. Ponieważ na te manewry trochę nam zeszło czasu, zatrzymaliśmy się na lodach i obmyśliliśmy plan na resztę dnia, który zakładał przerzut do Stubaital ze względu na mało optymistyczną zmianę pogody już od środy ☹ Tymczasem jednak zawinęliśmy się z Zell am Ziller z powrotem w stronę Mayrhofen bo tam znaleźliśmy inne jeziorko Stillupgrund (ok. 1200m npm). Droga do niego bardzo komfortowa, niestety asfaltowa (z asfaltowaniem dziur), na końcu kilka tuneli i dalej droga gesperrt, ale nad jezioro udało się dojechać. Niestety trasa powrotna tą samą drogą. Ogólnie trwa teraz dużo prac związanych z usuwaniem osuwisk i zabezpieczaniem terenu, co chwila gdzieś prace drogowe czy terenowe – ewidentnie szykują wszystko przed sezonem letnim. Dodatkowo w wyższych partiach jeszcze leży śnieg więc nie ma aż takiego wyboru dostępnych tras. Po powrocie na parking wyruszyliśmy w kierunku nieznanej nam doliny Stubai, ponieważ musieliśmy zabezpieczyć tego dnia nocowanie (tam nie wolno parkować na dziko, a jedyny kemping przed lodowcem nie odbierał telefonu i nie odpisał na maila 😊 ). Dotarliśmy bardzo przyzwoicie po 17:00 do kampingu Edelweiss w Volderau k. Neustifft im Stubaital tzn. w godzinach pracy biura kampingu (do 17:30). Obsługa mało miła jak na moje dotychczasowe kontakty z Austriakami. Nie można stanąć na 1 noc (rozumiem żeby był szczyt sezonu, tłok i kampery waliły jeden za drugim, ale było jeszcze sporo miejsc wolnych), musieliśmy pobyt określić od razu na 2 noce. Na terenie kampingu była knajpka – chcieliśmy zjeść coś lokalnego bo przywiezione jedzenie nieco nam się znudziło, ale wszystkie stoliki były zarezerwowane (a potem wywiesili napis że restauracja zamknięta do czerwca). Na szczęście pani obsługująca skierowała nas naprzeciwko kampingu gdzie była wyśmienita lokalna restauracja / gospoda – polecamy Tyrolergrustl i inne pyszności: DZIEŃ 3 – STUBAI i narty Sprzed kampingu podjechaliśmy następnego dnia rano skibusem pod lodowiec podziwiając po drodze piękny krajobraz i niestety nadciągające od strony południowej chmury. Zakupiliśmy bilety na 1 dzień mając na uwadze konieczność odwrotu następnego dnia. Nie znaliśmy lodowca Stubai, zatem był to wyjazd poznawczy i nie wyszedł specjalnie pozytywnie tzn. w porównaniu z Hintertuxem wszystko było gorsze: - warunki słabe: kiepskie światło z uwagi na pogodę, miękki śnieg, na dole już wręcz hamujący - dużo więcej ludzi, węższe i mniej urozmaicone trasy (wiadomo że nie wszystko czynne, ale jednak) - najgorsze Kaiserschmarrn jakie jadłam w życiu Ogólnie zmęczyliśmy się nieco i znudziliśmy po przejechaniu dostępnych tras w ośrodku. Plus taki, że moja czerwona twarz nie cierpiała od nadmiaru słońca bo go nie było. Zjechaliśmy do doliny, gdzie zaczął padać przelotny deszcz. W przerwach między opadami wybraliśmy się na spacer w górę rzeki Ruetz. Mieliśmy opłacony jeszcze jeden nocleg i ochotę na wycieczkę rowerową na następny dzień więc deszcz nas nie ucieszył. Plan był taki, że jeśli będzie lało od rana, to zbieramy się od razu, a jeśli nie, to próbujemy gdzieś pojeździć. DZIEŃ 4 – STUBAITAL i rowery Rano kolejnego dnia pogoda nie była najgorsza tzn. przynajmniej nie padał deszcz ale z kierunku lodowca nadciągały złowrogie chmury. Ponieważ trasy narciarskie na lodowcu nas nie zachwyciły, mieliśmy w planach przynajmniej krótką wycieczkę rowerową – wymyśliliśmy kompaktową pętelkę w okolicy kampingu z nagrodą w postaci jakiegoś złocistego albo kawowego napoju w Milderaunalm na wys. ok. 1650m npm. Wróciliśmy się doliną w stronę Milders – bardzo ładna, malownicza zabudowa (niestety mam na kamerce, nie zatrzymywałam się żeby robić zdjęcia), skąd prowadzona była trasa MTB na górę częściowo szlakiem Rodelbahn czyli toru saneczkowego. Trasa była szutrowa i bardzo przyjemna z ładnymi widokami, po drodze tylko postój na przetaczanie rowerków nad pniem drzewa (akurat była ścinka), ale na górze niestety „alm” był zamknięty – jak większość tego typu atrakcji miał przerwę międzysezonową. Ponieważ na górze zaczynało kropić, to zebraliśmy się szybko w dół, potem jeszcze trochę popedałowaliśmy w górę rzeki do przyjemnego miejsca w rozlewisku z placem zabaw i infrastrukturą rekreacyjną. Potem na kamping i wycof strategiczny z powodu deszczu w kierunku Kaprun i Kitzsteinhorn. Po drodze zwiedziliśmy Kitzbuhel – również remonty międzysezonowe: Pod wieczór dotarliśmy pod Kitza, gdzie jak się okazało – mimo oficjalnych tablic z zakazem kamperowania kilka ekip stało i potwierdzało, że nikt nie przegania. Parking P1 pod Kitzem nie dość że przestronny, to wyposażony w kontener na śmieci oraz czynną cała dobę toaletę – taki wypas. Legalną opcją jest kamping w Kaprun – niestety zamknięty po sezonie albo w Zell am See, jest też parking pod Maiskogel, na którym nie ma zakazów postoju w nocy. DZIEŃ 5 – wycof na północ Nad ranem usłyszeliśmy dudnienie deszczu i tak – no niestety dogonił nas. Po sprawdzeniu kamerek na górze (totalna szarość) uznaliśmy że trzeba uciekać na północ. Wymyśliliśmy trasę w stronę Pragi, po drodze zmodyfikowaną na Karlowe Wary. Trasa przez Austrię malownicza oprócz tego że chmury wisiały nisko i co i rusz coś z nich kapało. Wjechaliśmy do Niemiec i było lepiej, choć chcieliśmy zatrzymać się w Regensburgu, a chmury w dalszym ciągu wyglądały groźnie. Ostatecznie zatrzymaliśmy się na krótkie zwiedzanie (parking wzdłuż Dunaju - miejscówka z Park4night), zjedliśmy pyszne „wursty” z kapuchą, musztardą i bułką w historycznej knajpce i pojechaliśmy dalej w stronę Karlowych Warów. Miejscówkę w Karlowych Warach mieliśmy upatrzoną – na obrzeżach miasteczka jest kamperpark na terenie hipodromu i pola golfowego. Bardzo przyjemna miejscówka, można zrobić serwis kampera, są toalety, prysznice, prąd, przystrzyżona trawka na części miejsc (część jest na utwardzonym terenie – te były już zarezerwowane). Na terenie ośrodka jest tez restauracja, ale nie mieliśmy okazji jej sprawdzić. DZIEŃ 6 – zwiedzanie i powrót Rano w sobotę zebraliśmy się pozwiedzać miasteczko oczywiście na rowerach. Do centrum trasa wzdłuż rzeki zajęła jakieś 15-20 minut. Wdrapaliśmy się na dwóch kółkach na punkt widokowy Piotra Wielkiego i Diany. Zjechaliśmy do urokliwej starówki, pospacerowaliśmy i zatrzymaliśmy się na kawkę w ogródku Cafe Elefant – polecamy choć ceny mocno europejskie. Wróciliśmy koło 13-tej i rozpoczęliśmy powrót na Górny Śląsk kibicując Idze w Madrycie. Podsumowanie: wyjazd super udany i niezapomniany z powodu patriotycznej opalenizny (którą usiłuję spacyfikować w dalszym ciągu). Dzięki mobilnemu domkowi możliwa jest duża elastyczność i spontaniczność wyjazdów, co polecamy wszystkim do przetestowania 😊
-
Cześć, Jako że zbliża się wielkimi krokami tegoroczna majówka, planujemy wyjazd narciarsko-rowerowy w okolice któregoś z austriackich lodowców. Znam tylko Kitzsteinhorn i Hintertuxa ale to raczej z głównego sezonu zimowego, stąd pytanie: gdzie będzie relatywnie dużo tras i najlepszy śnieg o tej porze roku? Wiem że teraz sporo dopadało, ale nie lubimy typowo wiosennych warunków tzn. ciapy i 15-20 stopni i liczymy na pewne urozmaicenie, żeby się nie znudziło kilka dni w tej samej okolicy. Planujemy część tygodnia (lub popołudnia) poświęcić również rowerom (górskim), stąd dolina (jak np. Zillertal który znam) wydaje się atrakcyjna. Z drugiej strony kusi np. Stubai. Co Wy na to? Jakie macie doświadczenia?
-
Czy można legalnie wyjechać na rowerze na Śnieżkę? Prawie! Drugi dzień mojego pobytu po czeskiej stronie Karkonoszy spędziłem na rowerze. Wybrałem się z Pecu pod Śnieżką na przepiękną trasę, w trakcie której wyjechałem na Cerną horę, odwiedziłem przepiękne widokowo polany w drodze na Śnieżkę oraz podjechałem "prawie" pod najwyższy szczyrk Karkonoszy. Czy warto tu przyjechać na rower? Mam nadzieję, że odpowiedź na to pytanie znajdziecie w tym filmie.
- 2 komentarze
-
- 1
-
-
Z albumu: Rowerem z Maso Corto do Pfossental
© skionline.pl
-
- rower
- maso corto
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Z albumu: Rowerem z Maso Corto do Pfossental
© skionline.pl
-
- rower
- maso corto
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Z albumu: Rowerem z Maso Corto do Pfossental
© skionline.pl
-
- rower
- maso corto
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Z albumu: Rowerem z Maso Corto do Pfossental
© skionline.pl
-
- rower
- maso corto
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Z albumu: Rowerem z Maso Corto do Pfossental
© skionline.pl
-
- rower
- maso corto
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Z albumu: Rowerem z Maso Corto do Pfossental
© skionline.pl
-
- rower
- maso corto
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Z albumu: Rowerem z Maso Corto do Pfossental
© skionline.pl
-
- rower
- maso corto
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami: