Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

cyniczny

Użytkownik forum
  • Liczba zawartości

    535
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    22

Zawartość dodana przez cyniczny

  1. cyniczny

    Rowerowe eskapady - relacje

    Sylwek też już dolatuje, Marcin daje znaka, że robi mały popas w Siennie. Z punktu widokowego na przełęcz jest około 500 metrów. Przełęcz zalesiona i bez widoków, ale za to z ławeczką na której czekamy na Marcina. Po zjeździe i odbiciu z DW 392 asfalt mocno się pogarsza. Za to jedziemy w ciszy, bez innych pojazdów nie licząc 4 gości na elektrycznych monocyklach - jest sielsko. W Żelaźnie nie omieszkamy skorzystać z tutejszej atrakcji:-) Przed metą czeka nas jeszcze ostatni podjazd w okolicy Pokrzywna. Sam podjazd jest równiuteńki, ale już zjazd od ulicy Sienkiewicza to łata na łacie. Już wcześniej zdecydowaliśmy, że nie ma sensu jechać od razu na kwaterę, stąd spotykamy się w parku zdrojowym w Polanicy i lecimy na małe co nieco. Statsy dnia pierwszego Dzień drugi Drugi dzień, budzimy się koło 7 i powoli zbieramy klamoty. Samochody mogą zostać na parkingu, ale my pokój musimy opuścić rano. Przed jazdą Sylwek jeszcze lekko reguluje przerzutki w rowerze Marcina. Po drobnych regulacjach ruszamy na trasę. Dzisiaj czekają nas raptem dwa podjazdy;-) Podjeżdżamy w okolicę Szczytnik i tam króciutki zjazd do Szczytnej. Za Szczytną rozpoczynamy główną część pierwszego podjazdu, czyli zdobycie Lisiej Przełęczy (790 m. n.p.m.). Podjazd jest bardzo ładny, dobry asfalt i niewielki ruch. Z przełęczy szybkim zjazdem zjeżdżamy do Karłowa. Tam specjalnie mijamy nasze odbicie w lewo, bo potrzebujemy sklepu. Po powrocie na trasę chwilę odpoczywamy na przydrożnym kamieniu i kierujemy się w stronę granicy. Ta część trasy jest fantastyczna, zresztą praktycznie cała droga do Nove Mesto nad Metuji jest przepiękna. Trafia się też jedna stroma ścianka, dodatkowo główna część po kostce. Ale ogólnie jest przepięknie W Nove Mesto Marcin wynajduje świetną knajpkę, a w niej fantastycznego kurczaka z puree i grilowanymi warzywami - pyszota. Zamek i ryneczek w Nove Mesto Wszystko co dobre szybko sie kończy i ruszamy na ostatni podjazd tego dnia. Generalnie wspinamy się z 300 na prawie 800 m. n.p.m przez około 20 km. Niestety ten podjazd nie jest już tak fantastyczny jak poprzedni, asfalt sporo gorszy + wiele miejsc odsłoniętych i słońce daje popalić, a ostatnie 700 metrów podjazdu to dość mocno nachylony szuter z luźnymi kamieniami - lekko nie było. No ale w końcu osiągamy "drogę sudecką" i pędzimy w doł do Dusznik po drodze mijając wyciąg orczykowy "Jodła" Za Dusznikami jeszcze małe odbicie żeby do Szczytnej nie jechać DK8. Krótki podjazd z którego otwierają się całkiem ładne widoki - niestety na zjeździe asfalt hmm szkoda gadać. Od Szczytnej wzdłuż Bystrzycy Dusznickiej gnamy do Polanicy i na kwaterę po samochody. Z pod kwatery ruszamy po 17:00 i o 22:00 melduję się w domku jak zwykle zmęczony, ale szczęśliwy. Statsy drugiego dnia
  2. cyniczny

    Rowerowe eskapady - relacje

    Poniżej fotorelacja z dwóch pętli po Kotlinie Kłodzkiej. W piątek po robocie wyjeżdżamy na kolejny rowerowy weekend. Kwaterę mamy zaklepaną na przedmieściach Polanicy - Zdrój. Dojeżdżamy tam około 22:00, trochę rozmów i lulu. Rano nie śpieszymy się, jest lipiec więc dzień bardzo długi. U Marcina dużo zmian w rowerze, nowe koła i siodełko, u mnie zupełnie nowy rower - rama kupiona na wiosnę i przerzucone graty ze starego fuji + nowa korba GRX dając trochę lżejsze przełożenia niż klasyczny szosowy kompakt - najlżejsze wyszło 30-34 zamiast 34-34. Pierwsze kilometry to boczna droga omijająca kawałek DK8 na której ruch jest spory Przez Kłodzko przelatujemy błyskawicznie i jedziemy na pierwszą przełęcz Łaszczowa (592 m n.m.p.) Przełęcz zalesiona, więc zdjęć niet. Po zjeździe krótki popas w Dzbanowie na przystanku, później kierujemy się na Złoty Stok - na razie dość płasko. Za Złotym Stokiem zaczynamy podjazd na Przełęcz Jaworową (707 m. n.p.m.), Podjazd jest dość łagodny ma około 8 km i około 400 m w górę, a nachylenia nie przekraczają 10%. Dodatkowo poprowadzony głównie w lesie, co w słonecznym dniu daje wytchnienie, ale widoków zza wiele nie ma - choć gdzieś tam czasem można coś zobaczyć:-) Na przełęczy odpoczynek. Później szybki zjazd do ""Nie ma takiego miasta Londyn, jest..." Z Lądku do Stronia jedziemy ruchliwą DW 392, na szczęście obok jest całkiem fajna ścieżka rowerowa. Mijamy też zniszczoną tamę na rzeczce Morawka. Kąpielisko w Starej Morawie. Dość zaskakująco się do niego podjeżdża, bo początkowo droga jest znacznie niżej niż lustro wody. Od Stronia rozpoczęliśmy nowy podjazd - na przełęcz Puchaczówka (864 m. n.p.m.) Nachylenia do Kletna są dość łagodne - przy okazji przejeżdżamy koło kwatery w której swego czasu nocowaliśmy będąc na nartach w Czarnej Górze. Za Kletnem podjazd staje się trudniejszy, ale za to widoki i sama droga prima sort. Z Janowej Góry czeka nas krótki i szybki zjazd do Czarnej Góry. Tam ludzi tłum m.in. z powodu odbywającego się Runmagedonu. Nie zatrzymuję się tam ani na chwilę i lecę prosto na przełęcz. Punkt widokowy w okolicy przełęczy Puchaczówka (864 m. n.p.m.).
  3. cyniczny

    Moje Mielno

    wygląda na S79 prowadzącą na lotnisko
  4. cyniczny

    Moje Mielno

    I to już jest powód, żeby jechać tam w tym terminie, choćby na jeden dzień:-D
  5. cyniczny

    Rowerowe eskapady - relacje

    Dzięki Co do nachylenia, to mój nie zapisuje niestety takich danych, ale dość często obserwuje ekranik pod tym kątem i maks. jaki zauważyłem to było coś około 18%, ale raczej było to około 15%, przynajmniej ja tak pod noga odczuwałem. Coś ostatni mi ten czujnik barometryczny w edgu szwankuje i potrafi dziwnie skakać zwłaszcza na początku podjazdu/ścianki - na start potrafi pokazać niby 18-20%, a po chwili mimo iż nachylenie sie nie zmienia, opada nagle o 3-5% i taką wartość już utrzymuje.
  6. cyniczny

    Rowerowe eskapady - relacje

    Podczas ubiegłotygodniowego pobytu na Krecie (okolice Rethymna) udało się znaleźć czas na jedno przedpołudniowe rowerowanie. Trasa wstępnie zaplanowana już w domu, rower wypożyczyłem dzień wcześniej popołudniu tak aby móc ruszyć z samego rana dopóki temperatura jest jeszcze znośna. Początek trasy to około 12 km podjazd w okolice monastyru Arkadi. Podjazd ten wynosi mnie z poziomu morza na około 600 m n.p.m. Podjazd w środkowej części jest dość sztywny i na odcinku 2-3km trzyma stale powyżej 10%, nie ukrywam zasapałem się:-) Końcówka podjazdu już jest znacznie lżejsza Skoro był podjazd to musi być tez zjazd:-) A ten jest piękny, szeroka pusta droga ze świetnym asfaltem. Generalnie w tej części Krety wystarczy od wybrzeża odjechać na maks 5 km i już się ma drogi prawie dla siebie nawet te główniejsze nie wspominając o bocznych. W Amari zauważam otwarty sklep, a ze to prawie 50 km trasy robię mały popas. Wchodzi małe piwko, pani pyta (na migi:-) czy bym czegos lekko nie przekąsił i wjeżdża jeszcze pyszny ser i oliwki. W cieniu na tym mały skwerku kontempluję jakie mam zajebiste życie, że mogę odwiedzać takie miejsca:-) Po odpoczynku kieruję się w stronę Potami Dam Lake. Najpierw czeka mnie kolejny około 12 km podjazd, ale z takimi małymi ząbkami/mini zjazdami. Pozwalają one złapać trochę wytchnienia + nie jest on tak sztywny jak ten pierwszy więc podjeżdżam bez problemów. Nad jeziorem drugi i ostatni odpoczynek Pozostał ostatni około 5 km podjazd i 8 km zjazdu do Rethymno. Po drodze mijam malowniczy most Simas - według przewodników najwyższy kamienny most na Krecie. W dole Rethymno - moja meta Trasa przepiękna, generalnie żałuje, że na Krecie miałem czas tylko na jedno rowerowanie - poprzednio udało mi się wygospodarować dwa dni no, ale nie pojechałem tam sam, a plan zwiedzania był mocno napięty:-) I małe statsy z wycieczki
  7. cyniczny

    Ischgl

    Oni nagrywają w grudniu, a Ty pewnie jeździsz w lutym😉
  8. cyniczny

    Nassfeld 26-29.01.2023

    W Nassfeld byłem ze trzy razy, praktycznie zawsze w lutym lub koniec stycznia czyli raczej w wysokim sezonie i raczej nie stałem dłużej niż 10 minut. Kluczem do sensownego w czasie wciągnięcia się gondolka jest bycie rzecz jasna z 5-10 min przed uruchomieniem gondolki. Dodatkowo ponieważ parkingi położone są kawałek od samej stacji my prawie zawsze podjeżdżaliśmy na nartach do stacji gondolki kawałek taką naśnieżona drogą i główną trasą i wchodziliśmy wejściem od strony stoku - tam praktycznie zawsze mniej ludzi do bramek i generalnie od razu blisko bramek jesteś. Tak to wygląda na mapce - czerwona kreska to ta droga A na zdjęciu ta droga po lewej za laskiem - jak widać mimo iz mało śniego ona zawsze jest naśnieżona - przynajmniej jak ja tam byłem No i przed południem nie radzę zjeżdżać trasą numer 80 na sam dół, bo wtedy trzeba odstać właśnie mniej więcej 30-40 minut.
  9. W sumie tak samo, czyli zjazd niebieska trasa nr 9 pod dolną stacje dwuosobowego krzesła i dalej czerwona 6 i czarna 5 pod ta sama gondolke z której ruszałem z Arabby, I tak tamtędy trzeba wracać na Belveder, bo to część pomarańczowej Sella Rondy. Ale tak jak pisze Jeeb lepiej zaparkować na Passo Fedaia i od razu stamtąd ruszać na dół do gondoli na Marmolade.
  10. Na marmolade da się dojechać z Arabby (a tym samym z Sellla Rondy) gondolką nr 3 Portados, kawalek zjeżdżasz na dół do krzesełka nr 9 Carpazza i trasa nr 6 pod to wolne dwuosobowe krzesełko nr 10 Sass de la vegla. Jechałem tak 1.5 tyg temu bez żadnych problemów. Co do skipassu to ewentualnie jeśli olejesz cały region Sella Rondy to jest Valle silver na ski Latemar, San Pellegrino, Alpe Lusia, Carezza I Castroza. Choć będziesz mieszkał w pozza di fassa więc choćby region Buffare warto by zaliczyć. Różnica w cenie nie jest duża więc bralnym jednak dolomiti superski. Co do jazdy ma Marmolade radzę wybrać się tam jak najwcześniej rano, ja stałem około 15 minut będąc tam około 9, ale kumpel pojechał około 13 i stał 40 min do pierwszego wahadła. I piszę tu o terminie zupełnie pozaferyjnym czyli 11-18/01.
  11. No niestety, cieniutko, choć i tak nieźle, bo dosłownie na 2-3 dni przed przyjazdem troszkę przysypało.
  12. Poniżej fotorelacja z tygodniowego pobytu w Val di Fassa/Val di Fiemme. Dzień 0 Ruszamy rano w sobotę, kierunek Vigo di Fassa, gdzie mamy zaklepaną kwaterę. Dojazd bez żadnych komplikacji i przed 20:00 meldujemy się w apartamencie. Dzień 1 - Alpe Lusia Na pierwszy ogień idzie mały, ale jakże wdzięczny ośrodek Alpe Lusia. Ludzi mimo niedzieli jest całkiem umiarkowanie, pogoda super - lekki mróz, bezwietrznie no i piękne słoneczko. Do gustu przypadają mi praktycznie wszystkie trasy, zarówno ta do bujania się niebieska przy gondoli (bardzo fajne przynajmniej trzy warianty trasy) jak i czerwone z Le Cune i Laste. Jedyna drobną niedogodnością jest niebieski łącznik na Le Cune, który jest dość płaski w obydwie strony. Jakby przez przypadek, pierwszy raz na naszym wyjeździe wypracowaliśmy system, nie czekamy - jeździmy. Spotykamy się tylko na przerwy około 10:30 i obiadową około 14-14:30. I to jest super, nikt na nikogo nie czeka, każdy wybiera trasy takie jakie mu pasują i dogodnym dla siebie tempie. Przy okazji w przerwach jest mnóstwo gadania, uwag, śmiechu itd. Dzień 2 - Ski Latemar (Predazzo, Pampeago - Obereggen) Parkujemy przy gondolce nieopodal skoczni narciarskich w Predazzo, a właściwie kawałek przed miejscowością, patrząc od Moeny. Pogoda w sumie bardzo podobna do dnia poprzedniego...okropna:-) Lekką wadą ośrodka jest brak trasy na sam dół, więc trzeba pilnować ostatniej gondolki - reszta super. Rano dwa razy zjeżdżam do górnej stacji gondolki Predazzo - Gardone, później lecę do dalszych części ośrodka. Trasy, które na pewno warto polecić to 28,29 i 30 przy krzesłach Tresca i Monte Agnello oraz w okolicy Obereggen czyli 2,5 i 6. Dzień kończę wyciskając wszystko z tras w Pampeago. Stamtąd już wystarczy wciągnąć się krzesełkiem na Passo Feudo i pozostaje ostatni zjazd pod górną stacje gondolki. Dzień 3 Belveder, Arabba, Marmolada i Alta Badia Dzisiaj startujemy w okolice Sella Rondy, parkujemy pod gondolką w Canazei. Ja nastawiam się na Arabbę i Marmoladę, może trochę Alta Badii oraz Belveder. Marcin podobnie, Bagiet leci do Alta Badii, a Pędzik na pomarańczową Sella Rondę. Rano od razu ruszam do Arabby, aby jak najszybciej wciągnąć się na Marmoladę. W Arabbie zamiast wciągać się wahadłem (już rano całkiem spora kolejka) jadę gondolką Portados i krzesłem Carpazza. To dobry pomysł, bo jadę bez żadnych kolejek do kolejek. Na wolnym dwuosobowym krzesełku Sass de la Vegla rozmawiam z przygodnie poznanym Szwajcarem. Dziwi się, że jest tylu Polaków w tych ośrodkach, bo dojazd jest dość długi - faktycznie nasz język jest pierwszym albo drugim jaki się słyszy. Pyta m.in. o czas dojazdu i kiwa głową z niedowierzaniem gdy mówię co 12-13h. On sam ma raptem 4-4,5h, a jeździ w Dolomity, bo jak twierdzi "to góry zupełnie inne niż wszystkie". W 100% się z nim zgadzam. Przy pierwszym wahadle na Marmoladę jestem przed 10:00 i kolejka już lekko "wystaje" z budynku. Łapię się na trzeci wagonik stojąc około 15 min. Marcin, który wybrał się na Marmoladę około 3h później stał w kolejce ponad 40 min - miazga. Dodatkowo gdy on jechał, trasa była już mocno zmęczona i mnóstwo ludzi na niej. Później kręcę się trochę na stokach Arabby, jadę też do Alta Badia. Niestety wszędzie dość sporo ludzi na trasach (kolejek do kolejek na szczęście brak), stąd koło 13 zawijam się z powrotem na Arabbę, a dzień kończę na Belvederze. Na koniec dnia spotykamy się w knajpce przy dolnej stacji krzesełka Kristanii. Tam dwóch z nas postanawia zjechać na nartach do Canazei, Bagiet bierze kluczyki i krzesełkiem wciąga się na górę, aby później zjechać wahadłem i gondolką na parking. Ja chcę na maksa pojeździć przy Kristanii i potem pod górną stację gondolki. Po 2-3 zjazdach wsiadam do gondolki i zjeżdżam na parking. Jestem dość zdziwiony, bo po Bagiecie słuch zaginął. Dzwonię do delikwenta, nie może znaleźć gondolki powrotnej do Canazei. Okazało się, że zamiast do wahadła na Pecol wsiadł do wahadła do Alby:-) Jak to się już wyjaśniło, sprawa powrotu była prosta. Bagiet wsiada w skibusa i po chwili jest już na parkingu. Jedziemy po chłopaków i lecimy na termy w Canazei, które dają miły odpoczynek zmęczonym nogom. Dzień 4 - San Pellegrino - Falcade Nowy dzień - nowy ośrodek, tym razem pada na San Pellegrino. Startujemy w San Pellegrino. W tej części są trzy krzesła i kilka kombinacji tras m.in. bardzo klimatyczne krzesełko dwuosobowe Cima Uomo, które dojeżdża do najwyższego punktu w tej części ośrodka L'Om Picol 2483m n.p.m. Przed 12:00 przebijam się wahadłem w stronę Falcade. Po tej stronie ośrodka jest znacznie mniej ludzi - w sensie trasy są praktycznie puste. Chciałem przejechać trasą Panoramica, ale niestety ustawili na niej giganta. Stąd poleciałem prosto na dół do Falcade. Pod koniec dnia ponownie wracam na stronę San Pellegrino i tam już dobijam do końca dnia. Dzień 5 - ponownie Ski Latemar Parkowanie takie samo, pogoda taka sama, co tu pisać:-) No może z tą różnicą, że po stronie Passo Fauda jeżdżę w słoneczku dopóki nie zrobiła się kolejka do krzesełka. A później już znajome trasy do Pameago i w Obereggen. Wszedłem też na chwilkę do ciekawej knajpki Oberholz Hutte - widoki z niej były obłędne dzięki trzem zupełnie przeszklonym ścianom:-) Dzień 6 - San Pellegrino - Falcade Ostatni dzień na nartach, z automatu wybieramy San Pellegrion - Falcade. Z uwagi na piątek trochę boimy się tłumów, ale podjeżdżając na parking o 8:15 (ośrodek startuje o 8:30) wiemy, że będzie dobrze albo lepiej. Jesteśmy na nim prawie sami. Dzisiaj testowałem narty syna Volkl Deacon XTD Elite 175 - w tych warunkach idą jak świnie w kartofle:-) Po wciągnięciu się pierwszym krzesłem na chwilę zatrzymujemy się na jedyne wspólne zdjęcie i za chwilę rozjeżdżamy, każdy w swoim tempie i w swoja stronę. Na trasie przy krześle Le Buse Laresei widoczny jest ośrodek Civetta. Na tym wyjeździe tam już nie zawitam. Po południu wracam do San Pellegrino i do końca ujeżdżam tamtejsze trasy. O 16:14 wsiadam ostatni raz na krzesełko Costabella, które wywozi mnie na ostatni zjazd po praktycznie pustej trasie przy zachodzącym słoneczku. I to już koniec, rano o 7:30 wyjeżdżamy w drogę powrotną. W okolicach Kufstein tankujemy i gogiel kieruje nas przez Niemcy drogą lokalna z uwagi "chyba" na duży korek na autostradzie. Droga dłuższa, ale jest piękna pogoda, a po stronie niemieckiej przejeżdżamy przez region chyba mocno popularny wśród narciarzy biegowych. Trasy ciągną się wzdłuż drogi przez ładnych kilka kilometrów. Około 20:30 dojeżdżam szczęśliwy do domu. Podsumowując był to jeden z najlepszych jak nie najlepszy wyjazd narciarski o czym świadczą m.in. statystyki - zrobione 404 km zjazdów i ponad 78 tys. m w pionie, co daje średnią na dzień 67 km i 13 tys. m. Świetne i puste trasy (nie licząc okolic Sella Rondy), pogoda bajeczna, lampa praktycznie przez 6 dni i bezwietrznie. Trasy trzymały przez cały dzień i były perfekcyjnie przygotowane, no i last but not least jak zwykle świetne, sprawdzone w bojach towarzystwo:-).
  13. Kurka to łamane krzesło wydaje mi się, że było znacznie wcześniej, gdzieś w okolicy Ubergangsjoch. Pamiętam, że stanowiło połączenie Zell am Ziller z dalszymi częściami Areny. Ale jak patrze na mapkę to coś mi się nie klei, bo teraz widzę tam gondolkę Wilde Krimml, której w ogóle nie kojarzę. Fakt w Zillertalu ostatni raz byłem 6 lat temu to może i zmodernizowali.
  14. Hehe i jak mogą być różne odczucia tego samego ośrodka dla różnych osób. Arenę traktuję trochę jak dwa ośrodki. Pierwszy czyli trasy ze szczytów Plattenkogel z Konigsleitenspitzen - zazwyczaj podjeżdżaliśmy samochodem na Gerlospass i tam spędzaliśmy cały dzień, bez przebijania się i ewentualnej nerwówki czy sie zdąży na ostatni wyciąg. I druga część czyli Zell am Ziller i trasy ze szczytów Ubergangsjoch i Karspitz - zwłaszcza trasa nr 18 do stacji pośredniej. Natomiast nie przepadam za trasami na Isskogel, zazwyczaj miałem tam najwięcej ludzi i trasy też jakoś takie mniej ciekawe.
  15. No ale coś w tym jest:-) W sobotę wróciłem z val di fassa/val di fiemme, objedzone w 6 dni Predazzo-Obeteggen, San Pellegrino, Alpe Lusia i Arabba/Alta Badia i praktycznie cały czas lampa. No może jakieś dwa dni były jakies chmurki ale maks do 10-11, aż mi kremu zabrakło do opalania i twarz mam jak czerwonoskóry:-)
  16. Ano, i ta stacja w Kufstein też, ale ceny powyżej 2 eur przy autostradach w AUT też nie są żadnym wyjątkiem. Stąd czasem warto poszukać alternatyw.
  17. Żadna promka, po tyle samo (1.57-1.59) płaciliśmy w tym tygodniu w Salzburgu (500m od A1 stacja turmol sparexpress) i Kufstein, zjazd z A12 na węźle Kufstein Sud (stacja tankpool24)
  18. Tia, I te spotkania ze niby na górze. Też się wtedy zapisałem i na jeździłem,:-) Piękna zima była, dużo śniegu.
  19. cyniczny

    Polska - nowe inwestycje

    Yyy z tego co pamiętam Czarna Góra to Koziniec, a nie Litwinka
  20. cyniczny

    Polska - nowe inwestycje

    albo na mapy.cz wybierasz mapę zimowa i wyklikujesz trasę narciarską biegową - dla tras zjazdowych działa całkiem nieźle.
  21. cyniczny

    Rowerowe eskapady - relacje

    W ostatni weekend z braku chętnego towarzystwa ruszyłem na pierwszą samotną wycieczkę dwudniową. Z domu startuję samochodem w piątek chwilę po 5:00. Cel Niepołomice gdzie docieram po 3 h jazdy. Parkuję prawie w centrum na bezpłatnym parkingu. W trakcie przebierania się i ogarniania roweru podchodzi starszy pan, zagaduje, a gdzie dokąd po co itp. Stwierdza, że do Myślenic może mi podpowiedzieć trasę w miarę po płaskim. Ale moim celem jest pojeżdżenie po górkach stąd nie korzystam:-) Z Niepołomic kieruje się do Dobczyc, po minięciu A4 i pierwszym podjeździe pokazują się pierwsze ładne widoki. Tak często kończą się drogi rowerowe na wioskach. Stąd zazwyczaj omijam je szerokim łukiem. Pierwszy popas robię w Gdowie nad brzegiem Raby. W sumie zupełnie nieplanowany, ale jest czas i miejsce na zjedzenie kanapek które przygotowałem na drogę. jezioro Dobczyckie mijam od południa, prawie go nie widząc Garmin i jego climbpro, na niby płaskiej końcówce podjazdu pokazuje, że ostatnie 300 metrów będzie miało średnie nachylenie 1%. Rzeczywistość była trochę inna i to 300 metrów miało nachylenie 10%. Malowniczo położony kościółek św. Wojciecha w Drogini. W parku w Myślenicach robię kolejny mały popas. Zaczynam ogarniać kwaterę na nocleg. Plan minimum dojechać do Makowa Podhalańskiego (90km trasy), plan optimum to Skawinki przed Lanckoroną, a maksimum dotrzeć pod Wadowice. Plan minimum od początku mi się nie podobał, bo zostałoby ponad 160km na sobotę, dodatkowo od razu z rana czekałby mnie podjazd na górę Makowską. Plan optimum odpadł, bo jedyna sensowna kwatera została zarezerwowana, został plan maksium. Ceny niestety dla 1 osoby wysokie, bo oscylowały w okolicach 170-250pln. Zaczynam obdzwaniać kwatery korzystając z googla maps i trafiam na agroturystykę Rudy Kot pod Wadowicami. Cena 80 pln jest świetna biorąc pod uwagę, że w ofercie jest wielki pokój + łazienką i oddzielna kuchnią. Dodatkowo rower bez problemu będę mógł wprowadzić do mieszkania, a sklep spożywczy w odległości 5 minutowego spaceru. Szybka decyzja i kwatera zarezerwowana. Informuje właścicielkę, że mogę być dość późno, około 18-20 w zależności jak mi pójdzie droga. Nie ma z tym żadnego problemu. Raba w Myślenicach. Do Makowa jadę początkowo wzdłuż S7 - droga znana z wielokrotnych podróży na Podhale również na narty:) Barierkoza level hard, IMHO zupełny bezsens zwłaszcza, że ruch na tej drodze relatywnie niewielki. Za Pcimiem odbijam od doliny Raby i przez Skomielną Czarną jadę do Wieprzca. Tej drogi nie polecam, choć w sumie alternatywnej nie ma. Ruch bardzo duży, jadę przez ciągnące się w nieskończoność zabudowania, więc widoków zero. Również zero cienia i cały czas lekko pod górkę, co powoduje, że trasa umyka powoli. W Wieprzcu odbijam na Żarnówkę i tam już robi się całkiem spokojnie i ładnie. Robię mały popas na przystanku, wcinam batona i coś tam piję;-) Do Makowa dojeżdżam całkiem żwawo i już bez zbędnych formalności wbijam się na podjazd na górę Makowską - 3.3km średnie nachylenie 7,3%. Podjazd początkowo idzie małymi serpentynami, jest dość sztywny (około 8-9%), ale idzie całkiem sprawnie. Po pokonaniu serpentyn robi się bardziej stromo i nachylenie nie spada poniżej 10%, a bywa i 14%. Trudności kończą się po 2,5km w okolicy kapliczki, później jest nawet mały zjazd i krótki odcinek 7%. Odpoczywam chwilę przy kapliczce, a kawałek dalej otwiera się bardzo ładny widok na okolicę. Zjazd do Jachówka jest znacznie bardziej stromy niż podjazd. Po około 1km nie spada praktycznie poniżej 12-13%, a jest odcinek około 500 metrowy z nachyleniami po 17-18%. Ręce bolą. Za Budzowem jest kolejny podjazd, według garmina łatwy ze średnim nachyleniem 4%, ale w połowie podjazdu jest kilkusetmetrowy zjazd, więc wiem ze końcówka będzie bardzo stroma no i taka była. Ładne widoki z drogi do Skawinek Za Skawinkami decyduje się ominąć Lanckoronę i podjazd na nią prowadzący. Jestem mocno zmęczony, upał też już daje popalić. Droga do Stryszowa jest mocno ruchliwa, nie wiele zmienia się po odbiciu z niej na Łękawicę. Tam też zaczyna się przedostatni podjazd tego dnia. Według garmina ma się skończyć na krzyżówce drogi z Dąbrówki, ale po dotarciu do zakrętu okazuje się że do szczytu brakuje ładnych 600 metrów. Na szczycie na przystanku autobusowym odpoczywam wcinając ostatnia kanapkę. Ruch jest cały czas duży i odpoczynek jest mało przyjemny. Z Łękawicy zjeżdżam nad jezioro Mucharskie, tu ruch jest już bardzo niewielki, przyjemna droga na której można odetchnąć. Po minięciu jeziora czeka mnie ostatnia wspinaczka, idzie ona całkiem sprawnie. Teraz już tylko zjazd nad Skawę, do kwatery zostało niewiele kilometrów, a część z nich po VeloSkawa Mocno zmęczony docieram na kwaterę - wszystko jest tak, jak pani obiecywała przez telefon:-) Podsumowanie dnia 1 Dzień drugi Rano idę do sklepu (czynny w soboty od 5:00) po zakupy na śniadanie. Okazuje się, że są dostępne gotowe kanapki. Biorę dwie + drożdżówkę. Po śniadaniu w miarę szybko się ogarniam i już o 7:00 jestem na trasie - Skawa o poranku. Dzisiaj czekają mnie podjazdy tylko w pierwszej część trasy, czyli do Krakowa. Zdarzają się ścianki, ale są krótkie. Ruch na drogach znacznie mniejszy i jest całkiem ładnie. Przez pogórze Wielickie kieruje się powoli do doliny Wisły. Kanał Łączany - Skawina idący równolegle do koryta Wisły, powstał w celu doprowadzania wody do elektrowni Skawina. Alwernię omijam od wschodu zahaczając o rezerwat przyrody "Dolina potoku Rudno". Za Grojcem przejeżdżam nad trasą A4 i jadę do zamku Tenczyn. Znaki mówią ze jest objazd, ale liczę że rowerem bez problemu przejadę. Niestety już z daleka widzę, że droga jest dokumentnie rozkopana wiec rezygnuje z dotarcia do zamku i jadę dalej przez Tenczyński Park Krajobrazowy. Jadąc przez park krajobrazowy przypominam sobie pewne zdjęcie zrobione dokładnie w tym samym miejscu 15 lat wcześniej podczas podróży z Krakowa do Częstochowy odbytej z kolega Januszem - jednej z pierwszych wielodniowych wycieczek rowerowych. Łezka w oku się zakręciła:-) Docieram do Krakowa, jeszcze tylko ostatni podjazd do ZOO w Krakowie. Tam w kawiarence kawka, ciastko i lemoniada. W planach miałem małą kąpiel nad zalewem w Kryspinowie, ale dzikie tłumy zniechęciły mnie do tego. W Krakowie wbijam się na WTR. Niestety z uwagi na remonty czasem muszę od niej odbić. Zwłaszcza w okolicy klasztoru sióstr Norbertanek oraz przy bulwarze inflanckim. Sama jazda jest dość monotonna, zwłaszcza po minięciu centrum Krakowa. Mokry sen "czasowca" - WTR w okolicy mostu S7 na Wiśle. Nie przepadam za takimi trasami. Trasę miałem kończyć od razu w Niepołomicach, ale postanawiam jeszcze przez Wole Batorską dotrzeć do puszczy Niepołomickiej. W puszczy - plan był dotrzeć do południowych rubieży lasu i przez Kłaj wrócić do Niepołomic, ale jest mocno zmęczony, upał daje się mocno we znaki i jakoś bardzo słabo mi się jedzie. Stąd rezygnuję z jazdy dalej i najkrótszą drogą wracam do samochodu. Statystyki 2 dnia.
  22. cyniczny

    Rowerowe eskapady - relacje

    hehe przy tej via ferracie staliśmy u góry, nawet ktoś się akurat wdrapywał na górę. Piękne widoki i tak jak piszesz przepiękne tereny na wszelkiego rodzaju aktywności fizyczne. Szkody tylko, że to jednak kawałek drogi ode mnie, bo jeździłbym tam znacznie częściej.
  23. cyniczny

    Rowerowe eskapady - relacje

    Poniżej relacja z 4 dniówki rowerowej po kraju libereckim i usteckim z zahaczeniem o Saksonię. Start wycieczki zaplanowany został z Bogatynii, stała brygada czyli Marcin, Sylwek i ja. Na tej wycieczce wyjątkowo poruszałem się rowerem MTB pożyczonym od Sylwka. Niestety w moim Fuji trzasła rama, a dokładnie dolna rurka tylnego widelca blisko mufy suportowej. Dzień pierwszy. Z Piaseczna ruszamy dość późno bo około 7:30. W Bogatynii meldujemy się przed 13:00 i niespełna pół godziny później ruszamy na trasę. Z Bogatyni wyjeżdżamy fajną ścieżką wzdłuż ogrodów działkowych i za chwilę przekraczamy granicę z Czechami. Chwilę później zjeżdżamy z głównej drogi i świetnym bocznym asfaltem jedziemy do Hermanic Za Hermanicami tylko na chwile wjeżdżamy na główną drogę nr 13 by po raptem 2 km zjechać ponownie na boczne drogi. W Chrastavie na rynku pierwsze czeskie piwko. Na całym wyjeździe za piwo wyjdzie nam płacić 48-55 koron, co przy kursie 0,17 za koronę wychodzi poniżej 10 pln za piwo w knajpie. Za Chrastavą pojawia się nasz główny cel dzisiejszego dnia czyli Jested. Podjazd dość długi - Garmin wskazał 11km, Wahoo Sylwka zaczęło już odliczać na 16 km przed celem. Od Liberca do skrętu w lewo (jakieś 4-5km) spory ruch samochodowy i motocyklowy. Po skręcie w lewo ostatnie 2,5km znacznie spokojniejsza droga, ale i stromsza. Z Jested kierujemy się w stronę Osceny. Początkowo główna drogą, ale po kilku kilometrach zjeżdżamy na fantastyczną boczną drogę W Mimon mamy ochotę na jakąś obiadokolację, ale w Restauracji Drevenko dostajemy informację że kuchnia tylko do 19:00. Widząc nasze smętne miny właściciel proponuje nam knedliki z borówkami na ciepło i to jest przysłowiowy strzał w 10. Knedliki są przepyszne, nadziewane jagodami, posypane cynamonem i podlane bitą śmietaną...pycha. Kwaterę na pierwszą noc zaklepaliśmy jeszcze w Polsce 4 km od Mimon. Stąd robimy tylko małe zakupy na wieczór i śniadanie i lecimy na nocleg. Podsumowanie dnia pierwszego. Dzień drugi Nasza kwatera na pierwszą noc. Byliśmy jedynymi gośćmi. W nocy i rano zgodnie z prognozami dość mocno padało, stąd zbytnio nie śpieszymy się. Pani sprzątająca wygania nas równo o 10:00 (a właściwie 5 minut przed czasem:-)). O tej porze pogoda mniej więcej się wyklarowała, jest pochmurno, wieje mocny wiatr, ale nie pada, a drogi całkiem nieźle przeschły, no powiedzmy na polach, bo lesie mokro mocno. W okolicy Velenic zachowały się dwa budynki dawnych sklepów lustrzanych. Obiekt w tym miejscu nazywany był zwierciadłem Rabštejna, a drugi, położony około 800 m dalej, zwierciadłem Velenickiej. W tym drugim oprócz sklepu, była również szlifiernia luster. Lustra wykonywano na 8 maszynach polerskich, które napędzane były płynącym w dolinie potokiem Svitavka. W dalszym ciągu mocno pochmurno, ale prognozy mówią, że powinno być coraz lepiej Pierwszy mały popas robimy pod skalnym zamkiem Sloup I to jest świetny pomysł, bo przechodzi jeszcze krótka ulewa i dosłownie chwilę później robi się pięknie - i tak już będzie do końca wyjazdu. Staw Radvanecky przed Nowym Borem Ścieżka rowerowa do Nowego Boru - przepiękna Za Nowym Borem czeka nas 4 km podjazd - kończący się bardzo ładnym punktem widokowym Panska Skala - bardzo charakterystyczna skała z wychodnią bazaltu, zwana też bazaltowymi organami. rzeka Ploucenice W Decinie mamy ochotę na konkretny obiad, znajdujemy dwie restauracje obok siebie, ładujemy się do pierwszej, pani pyta się co podać, słysząc że chcemy coś zjeść proponuje nam piwo:-) Od słówka do słówka okazuje się, że żadnej kuchni w lokalu nie mają, na pytanie o restauracje na przeciwko stwierdza, że tam jest tak samo. Kieruje nas do knajpy w mieście o nazwie Kocanda. Logujemy się tam i zamawiamy karkówkę z pieczonymi warzywami i frytkami. Pałaszujemy wszystko choć mięso smakuje średnio, a warzyw jest tyle co kot napłakał. No nic grunt że najedzeni. Po obiedzie ruszamy na punkt widokowy położony po drugiej stronie Łaby. Podjazd krótki, ale ciężki. Nachylenie praktycznie nie spada poniżej 15% i wchodzi w kolana konkretnie, ale warto było się pomęczyć, bo widoki bardzo ładne. W trakcie obiadu ogarnęliśmy kwaterę kilkanaście kilometrów za Decinem w okolicy Sneznika. Cała droga na kwaterę idzie pod górę. Niepotrzebnie wybieramy początek drogi ulicami Sneznicka i Druzstevni, bo na tej drugiej asfalt kończy się wraz z zabudowaniami i przez ponad 2km jest droga gruntowa z dość luźnych kamieni i ponad 1 km z nachyleniami pod 15%. W końcu droga dobija do asfaltu i dalszą część podjazdu jedzie się całkiem przyjemnie. Na kwaterze szybko rozpakowujemy się, bo wpadliśmy na pomysł wjechania na Sneznik dzisiaj i skorzystania z pięknego zachodu słońca. , Podsumowanie dnia drugiego. Kolejnego dnia ruszamy dość szybko, bo i nie ma co zwlekać. Pogoda piękna i wiele miejsc do odwiedzenia. Większość tego dnia spędzimy po niemieckiej stronie granicy, ale na ostatni nocleg wrócimy do Czech. Po kilku kilometrach wjeżdżamy do Niemiec, niestety nie ma żadnej tabliczki. Nie licząc 2 km podjazdu do zamku Konigstein przez 25 km mamy cały czas w dół z wyjątkiem 2-3 małych hopek niewartych wspomnienia:-) zamek Konigstein I już nad Łabą. Elberadweg, czyli Łabski szlak rowerowy, jedziemy nim tylko 10 km do Stadt Wehlen, ale i te 10 jest bardzo ładne. Most Bastei jedna z najbardziej charakterystycznych budowli Szwajcarii czesko-saksońskiej. Na prom czekamy dosłownie chwilę i przeprawiamy się na drugą stronę Łaby - koszt 3 euro z rowerem. Tylko na chwilę zatrzymujemy sie w miasteczku na kilka fotek i lecimy piekna drogą rowerową położoną w głębokim kanionie do Rathenwalde Hohnstein Z HohnStein jedziemy kawałek bardzo ładna trasa rowerową. I zamknięta drogą dobijamy się do drogi prowadzącej z Bad Schandau do Hinterhermsdorf - 9 lat temu jechaliśmy nią, ale w drugim kierunku. Drogą tą nie jedziemy długo i po chwili skręcamy w las na szlak rowerowy wzdłuż potoku Kirnitzsch i w kierunku granicy z Czechami. Droga jest bardzo przyjemna, w lesie panuje całkiem miły chłodek. Graniczny mostek Od granicy przez 2-3 km jest szuter, miejscami dość mocno luźny, ale widoki przepiękne. Później szuter przechodzi w asfalt W Jetrichovicach stwierdzamy, że mamy bardzo dobry czas, bo na zarezerwowaną kwatera zostało około 4km. Stąd spędzamy ponad 1h na życie chwilą:-) Sam podjazd był po górskiej gruntowej drodze z całkiem konkretnymi nachyleniami, bywało i pod 18%, stąd lekko nie było. W końcu docieramy do noclegu - schronisko na Tokani. Siedzimy chwilę delektując się kolejnym piwem i ciszą, ale to nie trwało długo. Po chwili zajeżdża 10-12 bikerów i od razu zrobił się gwar i harmider. Podsumowanie dnia czwartego Dzień czwarty Ostatni poranek na wyjeździe - pogoda znowu jak drut:-) Z samego rana czeka nas dokończenie wczorajszego podjazdu, początek asfalt, ale za chwilę ślad każe nam zjechać na szuter. Tam w pewnym momencie nachylenia i nawierzchnia robią się bardzo trudne do podjechania - 22% i miejscami łachy piachu. Z trudem docieram na szczyt, później droga już się wypłaszcza i docieram do asfaltu. krótki popas gdzieś za Krasnym Polem. Droga do Krompach, obfituje w piękne widoki Za Krompachami też pieknie Czeka nas ostatni konkretny podjazd na tej wycieczce, około 5km i zjazd do Hradka nad Nisou. Podjazd nie jest zbyt trudny, ale jakość nawierzchni zarówno na podjeździe jak i na zjeździe jest tragiczna. W Hradku jemy jeszcze obiad i tu trafiamy na świetną restaurację o nazwie "K" gdzie każdy z nas zamawia co innego i wszystkie dania są przepyszne. Do końca wycieczki zostało już około 15km, ale została jeszcze jedna atrakcja - trójstyk granic PL/CZ/DE. To mój trzeci objechany na rowerze. Ten jest jednym z ładniejszych, duże trzy flagi narodowe + unii europejskiej. Bardzo ładnie to wygląda. Jeszcze rzut oka na kopalnie odkrywkową i docieramy do samochodu. Podsumowanie dnia czwartek i mapka całości , Podsumowanie Przejechane około 350km i według Garmina zrobione ponad 5600 w pionie. Wycieczka przepiękna, w wielu miejscach byłem po raz pierwszy, wiele widoków zostanie ze mną na zawsze. Pogoda i towarzystwo dopisało i obyło się bez żadnych wypadków czy awarii.
  24. zgadza się, ale tak jak napisałeś pod warunkiem, że jadę sam, co jeszcze na nartach mi się nie zdarzyło:-) Zazwyczaj jedziemy w 3-4 osoby (minimum 2, ale to sporadycznie), więc koszt podróży samochodem jednak mocno się rozkłada.
  25. No i podróż samochodem znacznie łatwiej zorganizować z dnia na dzień niż samolotem. Większość moich wyjazdów narciarskich to szukanie i klepanie kwatery środa/czwartek i w piątek po robocie wyjazd na pogodę.
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...