Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

tanova

VIP
  • Liczba zawartości

    2 752
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    130

Zawartość dodana przez tanova

  1. Poniedziałek, 15 sierpnia Pierwszą sprawą do załatwienia tego dnia było znalezienie serwisu rowerowego w Trutnovie i naprawa sztycy w krossie koleżanki. Kawałka sztycy, który wpadł do rury podsiodłowej i się zaklinował, nie udało się wyciągnąć, ale nowa sztyca została docięta flexem na wymiar i zamocowana. Można jechać dalej. Warto zatrzymać się w Trutnovie na chwilę przy jednym z mostów na Upie i na starówce - obejrzeć ładnie położony rynek z wielkim smokiem na fasadzie ratusza. Już od rana miasto tętni życiem i przyciąga turystów. Pierwsze skojarzenie - fontanna Neptuna. Ale co robiłby Neptun w Trutnovie? Przy bliższym poznaniu okazało się, że to nie Neptun, lecz Karkonosz - Duch Gór, a w ręku trzyma nie trójząb, ale kij wędrowca. Przy dworcu kolejowym znajdujemy ciekawy, wielopoziomowy parking rowerowy z automatyczną windą. A z dworca można dostać się pociągiem na początek Labskiej stezky we Vrchlabi, albo jeszcze wyżej - do Szpindlerowego Młyna (podobno jeżdżą w lecie cyklobusy z Vrchlabi). Dla chętnych jest jeszcze opcja wtaszczenia roweru wyciągiem na Medvedin i dojechanie do schroniska - Labskiej Boudy, a stamtąd dojście do źródeł Łaby. U źródeł Łaby byliśmy już w lipcu, podczas naszej wędrówki Głównym Szlakiem Sudeckim. Pozostaje nam więc teraz "odhaczyć" po kolei miasta, których herby tworzą mozaikę. Opcja z dojazdem pociągiem do Vrchlabi niestety jakoś mi umknęła na etapie planowania trasy, bo skupiłam się nad możliwościami dotarcia nad Łabę rowerem. Z Trutnova do Vrchlabi raczej słabo, bo nie da się ominąć głównych dróg - a chcieliśmy uniknąć jazdy z sakwami w dużym ruchu samochodowym. Ale jest fajna trasa nr 4300 do następnego miasteczka - Hostinne. Po drodze wioska Vlčice, w której pomieszkiwał Jan Amos Komeński i nawet ponoć pracował w bibliotece tamtejszego zamku nad swoją "Didactica magna". Na horyzoncie widoki na stoki narciarskie Černej Hory w Jańskich Łaźniach: W Hostinnem zjeźdżamy nad Łabę, na ok. 50-tym kilometrze biegu rzeki. Od tego momentu będą nas prowadzić drogowskazy Labskiej cyklotrasy nr 2. Generalnie oznakowanie tras rowerowych w Czechach jest bardzo dobre. Szlaki - lokalne i długodystansowe - są ponumerowane, porządnie opisane i łatwo odnaleźć ich przebieg w terenie. Jakość nawierzchni jest natomiast bardzo różna. Prowadzą w większości bocznymi, mało uczęszczanymi drogami asfaltowymi, ale sporo jest fragmentów z brukiem, gruntowych czy szutrowych, zdecydowanie mniej jest typowych ścieżek dla rowerów. Poza krótkim fragmentem w granicach miasteczka Hostinnne szlak odchodzi od rzeki, albo biegnie asfaltową szosą wysoko nad zalesionym wąwozem i dopiero w okolicach zapory wodnej Les Kralovstvi ponownie prowadzi przy korycie Łaby. Na rynku w Dvůr Králové nad Labem (znanego z ogrodu zoologicznego) Bardziej terenowy fragment trasy przed Kuks: Samo Kuks to barokowa perełka - kurort-rezydencja, w którym mieścił się okazały szpital sanatoryjny z ogrodem, Kuks było też ważnym ośrodkiem sztuki drukarskiej w XVII w. Widok na szpital i jego ogrody: I na muzeum starodruków (prywatne): Po muzeum oprowadzał nas jego kustosz - emerytowany profesor muzyki i historii. Człowiek wielkiej pasji i erudycji. To była prawdziwa przyjemność. Miło się spacerowało po Kuks i jego zabytkach, ale czas upływał i trzeba było coś postanowić w sprawie noclegu, szczególnie, że na wieczór zapowiadane były burze i ulewy. Postanowiliśmy dojechać do miasteczka Jaromeř i tam coś poszukać. Niestety odbiliśmy się od jednych, drugich, trzecich drzwi ... W końcu udało się w pobliskim Josefovie. Akurat wolny był na jedną noc apartament w dawnej oberży z XVIII wieku, z czasów, gdy - na polecenie wspomnianego już w tym wpisie cesarza Józefa II - powstawała twierdza. Dzisiaj pensjonat Wunsch prowadzi potomek mistrza kamieniarskiego, który budował fortyfikacje i sam budynek. Bardzo sympatyczny właściciel i bardzo sympatyczne miejsce - jeśli będziecie w pobliżu, to szczerze polecam. A więcej o twierdzy Josefov - w kolejnym wpisie. [cdn.]
  2. tanova

    Główny Szlak Sudecki

    Dziękuję - będę miała na uwadze . Następnym razem zamierzam dać jeszcze szansę wysokim butom z wilczą łapą w logo, które posiadam, a jak nie, to rozejrzę się za La Sportivą. Pozdrawiam serdecznie.
  3. tanova

    Główny Szlak Sudecki

    @moruniek - myślałam o tym - skarpety były trekkingowe, bez szwów i ze wzmocnieniami w newralgicznych miejscach, ale nie jakieś z górnej półki. Pęcherze robią się trochę nietypowo bo od spodu palców i typowo - na piętach. Ogólnie wrażenie jakby braku objętości w butach, które do niedawna pasowały dobrze. Ale zasadniczo mnie praktycznie każde buty obcierają, jak dłużej pochodzę, takie mam nogi.
  4. tanova

    Rowerowe eskapady - relacje

    Również pojeździłam trochę w podgórskich okolicach w niedzielę i poniedziałek. Więcej na blogu, zapraszam:
  5. tanova

    Doliną Bobru na rowerze

    Ostatni dzień przed powrotem do domu spędziliśmy z Darkiem na wycieczce rowerowej po Parku Krajobrazowym Doliny Bobru. Tym razem pojechaliśmy szlakiem ER-6 w dół rzeki aż do zapory w Pilchowicach i wróciliśmy przez Pogórze Kaczawskie. Pierwszy odcinek - od Jeleniej Góry do Siedlęcina - prowadzi malowniczym Borowym Jarem. To głęboki przełom Bobru, wzdłuż którego poprowadzono DDR-kę i pieszy szlak. Bliskość rzeki i cienisty liściasty las dawały przyjemną ochłodę w poniedziałkowym upale. Poniżej Jeleniej Góry na Bobrze znajduje się kilka budowli hydrotechnicznych i zbiorników retencyjnych - pierwszy z nich to jezioro Modre: W Siedlęcinie zatrzymujemy się przy Wieży Książęcej. W tej średniowiecznej budowli z początku XIV w. zachowały się unikatowe polichromie z legendą o sir Lancelocie z Jeziora. Opowieści o Rycerzach Okrągłego Stołu na Dolnym Śląsku? Kto by się spodziewał, a jednak ... Gotyckie mury wieży również dawały miły chłodek, a opowieść o zakazanej miłości pobudzała wyobraźnię, ale trzeba było ruszać dalej. Za Siedlęcinem szlak ER-6 zmienia swój charakter - zamiast wygodnej DDR-ki mamy ścieżkę wzdłuż rzeki: Na zdjęciach są akurat w miarę równe fragmenty, ale miejscami trzeba było pokonać wystające korzenie i kamienie. Dwa razy asekuracyjnie zsiadałam z roweru ze względu na ekspozycję i trudności terenu. Dojeżdżamy do zapory we Wrzeszczynie: I tutaj zasadniczo kończą się żarty. Za zaporą kamienista, krzywa droga o luźnej nawierzchni pod górę, potem kawałek asfaltu od zakładu metalowego do Barcinka. Przy bramie zakładu taki ciekawy eksponat: W Barcinku krótki postój i jedziemy dalej. Mapa kieruje nas ... tutaj. Ta nikła ścieżynka ledwo widoczna w trawie to ma być szlak euroregionalny? A jednak ... Co było dalej? Zasadniczo była ... dzicz. Na początku jeszcze przejezdna. Gdzieś po drodze spotkaliśmy parę młodych ludzi na spacerze z psami, którzy z uśmiechem stwierdzili, że prawdziwe wyzwania to jeszcze przed nami. Podjazd, a raczej wypych pod Trawnicę - stromo, luźne kamienie, muchy i patelnia w pełnym słońcu. Ponad 30 stopni. Oj, nasłuchał się małżonek soczystych przekleństw! Zdjęcia z tego fragmentu brak, nie miałam siły. Ale za to jakie widoki na górze i jaki zjazd ... Zbliżamy się do zapory w Pilchowicach. A im bliżej, tym gorszy fetor. Niestety Bóbr w tym miejscu zakwitł jadowitą zielenią, a w zasadzie na tym jeszcze plamami czegoś obrzydliwego. Wielkie, śmierdzące bajoro - masakra! Uciekamy czym prędzej drogą w stronę Strzyżowca - to kolejny, długi podjazd, tym razem asfaltowy, więc da się wjechać. I kolejna panoramka z góry: Droga prowadzi znów do Siedlęcina i w Borowy Jar, gdzie w gościńcu "Perła Zachodu" zatrzymujemy się na bardzo dobry obiad z pięknym widokiem: Z gościńca już tylko 2,5 km do Jeleniej Góry i parkingu z naszym autem. Szybki przepak i po czterech godzinach - przed godziną dwudziestą - jesteśmy w domu. Mapka wycieczki:
  6. Niedawno natknęłam się na opis szlaku rowerowego Magistrala Bobru na stronie kolegi @Wujot "Dolny Śląsk Rowerem". Planowaliśmy i tak krótki wypad do Jeleniej Góry, były dwa dni do zagospodarowania - może to jest jakiś pomysł? Wrzuciliśmy więc rowery do auta, a że w niedzielę rano nie bardzo mogłam chodzić, lecz mogłam jeździć - to wybraliśmy się z moją drugą połówką tą trasą w górę rzeki. Miało być rekreacyjnie, widokowo i na luzie. Magistrala Bobru jest zaklasyfikowana jako Euroregionalny Szlak Rowerowy - stąd skrót ER-6 na pomarańczowych tabliczkach (lub starszych biało-zielonych), który towarzyszył nam przez cały czas. Bardzo dobrze oznakowana w terenie - poza jednym miejscem, gdzie jakiś dowcipniś poprzekręcał drogowskazy i ze dwoma miejscami w terenie, gdy trzeba było skonfrontować mapy.cz, można było jechać na znaki. Cała trasa ma ok. 120 km długości od granicy polsko-czeskiej w okolicach Lubawki do Bolesławca i dość urozmaicony charakter. Tuż za rogatkami miasta można było podziwiać piękną panoramę Karkonoszy, po których wędrowaliśmy w poprzednie dni, w tym oczywiście Śnieżkę: Kilka kilometrów pedałowania i zbliżamy się do Rudawskiego Parku Krajobrazowego. Rudawy Janowickie "odkryłam" rok temu, w czasie rodzinnego wyjazdu, gdy chodziliśmy głównie pieszo po szlakach, teraz przyszła kolej na poznanie ich z siodełka. Na początek - dwa wspaniałe pałace w Łomnicy i w Wojanowie. Ten pierwszy udostępniony jest do zwiedzania, w tym drugim mieści się luksusowy hotel. Obydwa otoczone są pięknymi ogrodami, malowniczo położonymi nad rzeką. Łomnica: i Wojanów: Po przejechaniu mostu docieramy do trzeciego pałacu - w Bobrowie - który niestety jest w kompletnej ruinie, szkoda: Trasa trzyma się bardzo blisko rzeki, wykorzystując lokalne, boczne drogi o znikomym natężeniu ruchu. Jedzie się bardzo dobrze, a widoki? Sami zobaczcie! W Janowicach Wielkich zatrzymujemy się na piknik na półwyspie przy ładnie zagospodarowanym stawie w centrum wioski: Potem wracamy na szlak, który na chwilę odchodzi od rzeki, płynącej ponoć głębokim i wąskim przełomem. Szkoda, że nie ma tam szlaku rowerowego, tylko pieszy - teraz czeka nas za to najostrzejszy podjazd do Miedzianki. Ponad 1.5 km, na których trzeba pokonać 125 m wysokości. Można dostać zadyszki. Na górze można się posilić lub uzupełnić izotoniki w lokalnym browarze, tym razem jednak nie zatrzymujemy się tutaj. Zjeżdżamy w stronę Ciechanowic szutrową i asfaltową drogą, ale zdecydowanie gorszej jakości niż podjazd. I kolejny most na Bobrze: Znajdujemy w Ciechanowicach również pałac, ale że wstęp na ogrody kosztuje aż 30 zł od osoby, to nie decydujemy się na zwiedzanie, tylko zaglądamy po drodze przez murek: Tak malowniczo się jedzie: Dojeżdżamy do Kamiennej Góry - pora na drobne zakupy spożywcze na stacji benzynowej (niedziela). Samo miasteczko nie robi na nas jakiegoś wybitnego wrażenia. Szlak prowadzi trochę bokiem, możliwie blisko koryta rzeki, gdzie od czasu do czasu można zobaczyć jakieś stare urządzenia hydrotechniczne: Na odcinku do Lubawki trzy razy przeprawiamy się przez plac budowy drogi ekspresowej S3 - na szczęście jest weekend i nikt tam nie pracuje: Ostatnie kilometry przed Lubawką prowadzą śliczną drogą przez Janiszów i Błażkową - Bóbr jest tutaj ledwie szerszym strumykiem: I w końcu dojeżdżamy do Lubawki. Mamy jeszcze trochę czasu do odjazdu pociągu, więc kręcimy się trochę po rynku i okolicach - ładna, historyczna zabudowa, choć mocno zaniedbana, a samo miasteczko sprawia wrażenie sennego i wyludnionego. Fasadę ratusza zdobi figura św. Krzysztofa - patrona podróżników, więc pewnie i rowerzystów? Ale prawdziwą osobliwością Lubawki jest dworzec. Budynek wywalony w kosmos - monumentalnych gabarytów dworca sporego miasta wojewódzkiego. Obecnie niszczejący pustostan, a do jedynej linii kolejowej, łączącej czeski Trutnov ze stacją Sędzisław trzeba przedzierać się bokiem przez jakieś krzaki: Sam pociąg też jest ciekawy - czeski spalinowy wagonik, warczący jak traktor i sapiący jak stary autobus: W Sędzisławiu przesiedliśmy się do pociągu Kolei Dolnośląskich - niemiłosiernie zatłoczonego sprintera "Chojnik". Oczywiście miejsca dla rowerów były pozajmowane przez innych podróżnych, więc staliśmy wciśnięci w przejście koło WC. Dawno nie podróżowałam w tak nabitym ludźmi pociągu - dobrze, że to tylko pół godziny do Jeleniej Góry. I mapka:
  7. Zapraszam do lektury relacji z trzydniowej wędrówki po Górach Izerskich i Karkonoszach na blogu:
  8. tanova

    Główny Szlak Sudecki

    I jeszcze na koniec parę wniosków z tej trzydniowej wędrówki: Na GSS z pewnością wrócimy, gdy czas i obowiązki pozwolą. 30 km dziennie po górach to jednak jest dużo i taki odcinek zajmuje mi prawie cały dzień. 20-25 km pewnie byłoby optimum i nie znokautowało mi nóg. Buty - totalna porażka, choć niby były rozchodzone. Mam jeszcze w domu drugą parę górskich butów - wysokich, o pół numeru większych. Zobaczymy, czy sprawdzą się, czy trzeba będzie pomyśleć o wymianie. . Dobrze natomiast sprawdził mi się plecak. Spakowałam się w bardzo wygodny i lekki plecak Gregory Sula o objętości 28 litrów. Bez prowiantu i wody waga wynosiła 5.5 kg, więc ostatecznie pewnie było to nieco ponad 7 kg. Zostało jeszcze sporo wolnego miejsca, więc pewnie dałoby radę zmieścić trochę więcej rzeczy np. na dłuższą wędrówkę.
  9. tanova

    Główny Szlak Sudecki

    Przed świtem w schronisku i pod nim zaczął się ruch - to miłośnicy podziwiania wschodu słońca ze Śnieżki. Ja potrzebuję jeszcze trochę więcej snu i regeneracji, ale po szóstej wstaję i budzę Darka. Jemy po kanapce i "na lekko", bez plecaków wspinamy się na królową Sudetów. Sama Śnieżka nie leży na Głównym Szlaku Sudeckim, ale jak tu jej nie odwiedzić, skoro jest się tak blisko? Pora dnia robi swoje i na zazwyczaj zatłoczonym szlaku jest pusto - jak miło. Widok na nasze schronisko: I na dolinę Łomniczki, którą będziemy schodzić do Karpacza: Na szczycie jesteśmy tylko my i parka, która zrobiła nam zdjęcie, a po drodze minęło nas jeszcze troje biegaczy: Na niebie widać zmianę pogody - nadciągają frontowe chmury, a prognozy zapowiadają od południa przelotne opady i burze. Schodzimy Drogą Jubileuszową: W schronisku jemy jajecznicę na śniadanie i tak wzmocnieni zabieramy plecaki i ruszamy w dół, naszym szlakiem. Chwilę zatrzymujemy się przy symbolicznym cmentarzu Ludzi Gór w dolinie Łomniczki. Nad wodospadem Łomniczki: Faktycznie około południa zaczyna siąpić lekki deszcz. Trochę popada i przestaje. Dochodzimy do Karpacza - na stacji benzynowej kupujemy hotdogi i zastanawiamy się, co dalej. - Słuchaj, potrzebuję nowych butów, bo w tych już nie wyrabiam. Jeśli mamy gdzieś jeszcze iść, to muszę zmienić buty! - mówię do Darka. Na deptaku w Karpaczu kupujemy więc parę malinowych tenisówek o jeden rozmiar większą, niż noszę zazwyczaj, bo w inne się nie mieszczę. Co za ulga! I kolejne pudełko plastrów żelowych. Pogoda w międzyczasie poprawia się, a gdy wchodzimy na Karpatkę nawet świeci słońce. Szlak prowadzi teraz przez lasy i polany przedgórza, gruntowymi drogami i ścieżkami. Dochodzimy do ruin prewentorium dla dzieci chorych na gruźlicę. Wcześniej, przed wojną, było tu niemieckie schronisko Bergfriedenbaude: Na dwa i pół kilometra przed zejściem ze szlaku złapała nas zapowiadana nawałnica - z gradobiciem, burzą i oberwaniem chmury. Takie atrakcje na koniec! Na szczęście zdzwoniliśmy się ze znajomym, który o tej porze akurat wracał autem z Karpacza, więc zamiast przemoczeni czekać na PKS w Miłkowie, mieliśmy wygodną podwózkę do Jeleniej Góry. Mapka wycieczki:
  10. tanova

    Główny Szlak Sudecki

    Nocleg mieliśmy w pensjonacie nieco oddalonym od szlaku, więc rano czekał nas marsz przez Szklarską Porębę, do Rozdroża pod Kamieńczykiem. Rzut oka na letnią odsłonę kolei linowych na Szrenicę: Pogoda - sztos. Słońce i ciepło, ale nie upalnie. O kilka stopni chłodniej niż czwartkowy skwar. Chwilę czekamy w kolejce u wejścia do wąwozu Kamieńczyka - przepustowość reguluje ilość kasków, które należy założyć wchodząc do tego pięknego miejsca. Nieco powyżej wąwozu wkraczamy na teren Karkonoskiego Parku Narodowego. Chciałam od razu kupić bilety na dwa dni - nie da się. Można kupić bilet na jeden dzień, albo na trzy dni. Kasjerka nie bardzo wie, co zrobić z turystami, którzy chcą wędrować dwa dni - w końcu sprzedaje nam bilet na jeden dzień radząc, abyśmy na ten drugi kupili bilet wychodząc następnego dnia z terenu parku, albo przez stronę internetową. Na Halę Szrenicką idzie się właśnie taką drogą, miejscami są fragmenty z trylinki (trochę wygodniejsze do chodzenia). Przy schronisku chwilę odpoczywamy i robimy sobie mały posiłek, podziwiając panoramę Gór Izerskich po drugiej stronie doliny. Dalszy odcinek to spacer główną granią Karkonoszy. Trzy Świnki Szrenica: Pod Łabskim Szczytem odbijamy na czeską stronę, do źródła Łaby - z którą wiążemy jeszcze pewne plany tego lata. Umowne źródło jest ocembrowanym zbiorniczkiem, koło którego umieszczono herby miast czeskich i niemieckich, leżących nad tą rzeką. Sporo ludzi tutaj - słyszy się głównie języki niemiecki i czeski. Łabski Szczyt: i samo źródło: W drodze na Śnieżne Kotły: Kotły za każdym razem robią na mnie wielkie wrażenie: Maszerujemy w stronę Czeskich i Śląskich Kamieni - po czesku te pierwsze to "Męskie Kamienie", a drugie - "Kamienie Dziewczęce", co wiąże się z legendą o śmierci młodej dziewczyny w tym miejscu. Szlak lekko opada w stronę Przełęczy Karkonoskiej, na której mamy nadzieję zatrzymać się na obiad. Po prawej stronie mamy widok na stoki w Szpindlerowym Młynie: Przed sobą przełęcz ze schroniskiem Odrodzeniu i Śnieżkę w oddali: A w trawach hasa sobie sarenka Wędrowanie po górach ma tę zaletę, że bezkarnie można wciągnąć taką bombę kaloryczną (w schronisku Odrodzenie): Za nami już 20 km marszu, do Domu Śląskiego zostało 8 km. Kondycja stóp niestety fatalna - plastry żelowe tylko trochę poprawiły sytuację, więc idę raczej powoli. Na otarcie łez mam piękne widoki. Słoneczniki: Wielki Staw: Strzecha Akademicka i Samotnia nad Małym Stawem: Cel wycieczki coraz bliżej: Krótko przed zachodem słońca docieramy na miejsce. Zimne piwo na tarasie w takiej scenerii smakuje znakomicie. Schronisko obite żółtą blachą raczej urodziwe nie jest, ale co za miejsce!
  11. Nigdy do tej pory nie wędrowałam jeszcze po górach długodystansowo, z plecakiem - więc chciałam sprawdzić, czy to coś dla mnie. Wybraliśmy Główny Szlak Sudecki - bo lubimy z Darkiem Sudety, bo jest względnie blisko ze Szczecina, bo dobrze skomunikowany i można go robić etapami. Całość to ok. 440 km od Świeradowa-Zdroju do Prudnika (albo odwrotnie - jak, kto woli) i w zależności od kondycji można go pokonać w turystycznym tempie w dwa-trzy tygodnie. My akurat zdecydowaliśmy się na początek na trzydniówkę, z opcją, że jak nam się spodoba, to za jakiś czas będziemy kontynuować. Tydzień temu, we środę po pracy przyjechaliśmy do Jeleniej Góry, gdzie zanocowaliśmy i zostawiliśmy auto. Do Świeradowa jeżdżą ze cztery PKS-y dziennie, ostatni około 17.00, więc niestety nie było opcji, aby wieczorem dostać się tam transportem publicznym. Pojechaliśmy zatem pierwszym kursem, około 8.00 rano - autobus kluczył po wioskach, więc podróż trwała ponad godzinę. O 9.30 byliśmy w Świeradowie - trzeba poszukać początku szlaku. Czerwona "kropka" znajduje się naprzeciwko budynku dawnego dworca kolejowego (pociągi nie jeżdżą od lat 90-tych), przerobionej na "Stację Kultury": Idziemy najpierw przez park zdrojowy, robimy ostatnie zakupy spożywcze, a następnie szlak wspina się na Stóg Izerski, znany doskonale narciarzom. Na szczycie Stogu Izerskiego odpoczywamy chwilę w schronisku, posilając się zupą dnia - to ostatnia "cywilizacja" na długim odcinku szlaku przez Góry Izerskie. Szlak prowadzi głównie drogami - szutrowymi, czasami asfaltowymi - przez las. Świetna opcja na rower - i rzeczywiście trochę osób tutaj jeździ, natomiast pieszo marsz trochę się dłuży. Na Polanie Izerskiej dochodzimy do szlaku narciarskiego: Za Rozdrożem pod Kopą szlak biegnie po większych wzniesieniach - docieramy do jednego z widokowych miejsc przy Sinych Skałkach: Słońce grzeje mocno, a ja czuję, że rozchodzone przez trzy lata buty niestety zaczynają mocno mnie obcierać. Niedobrze. Dochodzimy pod Wysoką Kopę, należącą do Korony Gór Polskich. Sam wierzchołek jest nieco w bok od szlaku, ale jest porośnięty lasem i nic z niego nie widać. Kawałek dalej wchodzimy na drogę, która zimą jest jedną z tras biegowych wokół Jakuszyc - do kopalni kwarcu "Stanisław". Ładnie jest latem w Izerach, ale zgodnie dochodzimy z Darkiem do wniosku, że to zimą, ze śniegiem nabierają prawdziwej magii. Widok na Szrenicę: Teraz maszerujemy do schroniska na Wysokim Kamieniu. Buty cisną, nogi bolą po dwudziestu paru kilometrach, pić się chce. Na miejscu okazuje się, że bar czynny tylko do 17.00, ale właściciel krzątający się wokół schroniska bez problemu sprzedaje nam jeszcze dwa zimne radlery. Siedząc na ławeczce przed schroniskiem podziwiamy postępy w budowie kamiennej wieży widokowej. Gdy byliśmy tutaj w styczniu - dachu jeszcze nie było. Schodzimy czerwonym szlakiem do Szklarskiej Poręby, która pod wieczór jest głośna i tłoczna. Już w mieście przelatuje lekki deszcz, który przeczekujemy w karczmie. W nogach mamy ponad 30 km, a następnego dnia - Karkonosze. [cdn.]
  12. tanova

    Rowerowe eskapady - relacje

    @cyniczny dziękuję za świetną fotorelację z miejsc mi znanych i nieznanych . Ścieżka z Nowego Targu trasą kolejową robi wrażenie, gdy się od niej zaczyna pętlę - gdy się kończy, to już emocje nie te, ale przynajmniej nogi odpoczną. W Oberży pod Różą jedliśmy śniadanie - co za przypadek, że trafiliście dokładnie do tego samego lokalu. Nabrzeże z płyt nad Orawą rzeczywiście dla osób o mocnych nerwach - ciekawe, czy ktoś kiedyś faktycznie się skąpał? Jak widać trasa wokół Tatr niejedno ma oblicze, ale w każdym wariancie jest zachwycająca .
  13. tanova

    Rowerowe eskapady - relacje

    To czekamy na kolejną, ciekawą fotorelację - po nadmorskiej czas na góry . Pogoda zapowiada się bardzo dobra, choć pewnie będzie trochę dogrzewało. Sporo tutaj ostatnio wpisów z różnych fajnych wakacyjnych eskapad - czuję, że również już bardzo potrzebuję urlopu. Na razie udało się wygospodarować kilka dni na Sudety - będzie trochę łażenia i trochę rowerów, taką mam nadzieję. Ruszamy jutro .
  14. tanova

    Rowerowe eskapady - relacje

    Tak, oczywiście miałam na myśli @surfing - kliknęła się nie ta podpowiedź, co trzeba
  15. tanova

    Rowerowe eskapady - relacje

    @sstar dziękuję. Dla amatorów mtb też znajdą się trasy w bliższych i dalszych okolicach Szczecina. Góry Bukowe, Wzgórza Warszewskie (nawet z bike parkiem niedaleko Szczecińskiej Gubałówki), wyspy Wolin i Uznam, albo Pojezierze Drawskie z moim ulubionym Drawieńskim Parkiem Narodowym. Nie są to oczywiście takie verticale jak w "prawdziwych" górach, ale kilkaset metrów przewyższenia spokojnie można zrobić nawet na niedługiej wycieczce. Większość tych tras można przejechać również zwykłym rowerem trekkingowym czy crossowym i mnie osobiście jest tak wygodniej. Turystyk Unibike sprawdza mi się b. dobrze. Nie są bardziej płaskie niż większość okolic Wrocławia, ale poznać warto . Na rajd dookoła Zalewu Cię kolega wyciąga, czy jakiś prywatny spontan?
  16. tanova

    Rowerowe eskapady - relacje

    Nie przejmuj się, ja też nie zostałam wymieniona - pewnie za karę dlatego, że zdarza mi się jeździć na pokracznym rowerze i mam niewystarczająco płaski brzuch. Współczuję męki na Zakynthos 🙈. Koszmar! U nas na Pomorzu rześkie 20 stopni i tras rowerowych po kokardę. Jak się obrobię do wieczora, to pewnie karnę się na jakąś żałosną rundkę po okolicy.
  17. tanova

    Rowerowe eskapady - relacje

    Trochę przerażające te dekoracje w takiej scenerii 🙈
  18. tanova

    Dookoła Tatr rowerem

    No cóż, smutno czytać, że przez takich jak ja zmuszony byłeś rozebrać domek. Ja pamiętam jeszcze z dzieciństwa kontrowersje wokół wysiedlania ludzi z zalanych wiosek i budowy zbiornika, mimo że były to czasy zamierzchłego PRL-u. Brak basenu jakoś przełknęłam - w knajpie był niezły kocioł, pomimo iż mieliśmy zamówiony obiad. Cały program był raczej na tempo, więc może innym razem, jeśli będę w tej okolicy indywidualnie. A, nie napisałam jeszcze, że poza paroma fragmentami po polskiej stronie, szlak w ogóle nie jest oznaczony w terenie, więc jeśli nie jedzie się za prezesem klubu , to warto wgrać sobie ślad, albo mieć dokładnie opracowaną trasę, bo można pobłądzić.
  19. tanova

    Dookoła Tatr rowerem

    Niedziela: Leśnica - Jezioro Czorsztyńskie - Nowy Targ Ostatni dzień czterodniowego rajdu to bonus w postaci objazdu Jeziora Czorsztyńskiego, znad którego po południu pojechaliśmy prosto do Nowego Targu, skąd mieliśmy transport powrotny do Szczecina. Pogoda dopisywała przez cały długi weekend, ale niedziela była prawdziwie upalna - dlatego też trasa nad wodą okazała się całkiem niezłym pomysłem. Na początek jednak już znaną, malowniczą drogą z Leśnicy do Nowej Białej popedałowaliśmy z widokiem na Tatry. I dalej w kierunku na Dębno i Frydman - już nad jeziorem. Na początku ścieżka prowadzi koroną betonowych umocnień, ale woda w tym miejscu jest mętna i nieładnie pachnie. Po krótkim postoju zatem ruszyliśmy podjazdem w stronę Falsztyna i tu zaczęły się fajne widoki. Jest podjazd ... ... i jest zjazd. Niestety na tym zjeździe byliśmy świadkami wypadku. Chłopak - nie z naszej grupy na szczęście - zaliczył wywrotkę i dość mocno się poharatał. W Niedzicy grupa rozdzieliła się na dwie części - bardziej ambitni, w tym Darek, pojechali pełną pętlę podjazdem przez Sromowce Wyżne, a kilkanaście osób (w tym ja) wybrało wariant bardziej ulgowy transferując się łódką do Czorsztyna. Widok na przystań i zamek w Niedzicy: Z zapory: A po drugiej stronie Czorsztyn: W Czorsztynie zainstalowaliśmy się w kawiarence nad wodą, czekając na resztę grupy. Miło było zrelaksować się w takich okolicznościach, po trudach ostatnich dni: Trasa północnym brzegiem jeziora to kręta DDR-ka, biegnąca estakadą tuż nad brzegiem jeziora i wcinająca się w kilka zatoczek: Jeszcze obiad z widokiem na jezioro i kuszący basen - niestety tylko dla gości hotelowych. A tak by człowiek chętnie wskoczył do wody po upalnym dniu i przed podróżą do domu! Ostatnie 20 kilometrów prowadziło przez Velo Dunajec do Nowego Targu - trasa odbiegła więc nieco od widocznej mapki z komoota w pierwszym poście. Gorąco niemiłosiernie i zmęczenie dawało się we znaki. Na koniec więc poszukaliśmy jeszcze ochłody w jakimś dopływie Dunajca: Około siedemnastej byliśmy na miejscu - szybki przepak przy busach i w drogę do Szczecina, która przez korki na Zakopiance wydłużyła się do 13 godzin. Ale cały wyjazd - super! Świetna trasa, choć wymagająca kondycyjnie i fajnie zorganizowany rajd.
  20. tanova

    Dookoła Tatr rowerem

    Sobota: Poprad - Leśnica Najdłuższy i najbardziej wymagający etap szlaku wokół Tatr - ale i chyba najpiękniejszy, prowadzący po słowackim i polskim Spiszu. Zaraz za Popradem wspinamy się na bardzo widokową szutrówkę do Kežmaroka. Widać ślady nocnej ulewy: W oddali dostrzegam panoramę miasteczka Žakovce A po lewej tak ... ... albo tak: W Kežmaroku przerwa na lody w rynku. Gorąco się robi. Mają tu też ciekawy zamek: Teraz jedziemy wzdłuż rzeki Poprad: Jazda jest dość wymagająca i teraz będziemy przez 25 km zasuwać pod górę. Jedziemy przez Spisską Belę do Ždiaru. Słońce pali niemiłosiernia, a momentów wytchnienia od podjazdów jest niewiele. Przydają się wszystkie przełożenia, a zwłaszcza te naljżejsze. Z trudem dojeżdżam do knajpki w Ždiarze, w której mamy przerwę obiadową. Pewnie w zimie roi się tutaj od narciarzy, bo tuż za budynkiem jest wyciąg. Uczta dla podniebienia ... ... i dla oczu: Ruszamy dalej - to jeszcze nie koniec morderczego podjazdu. Ale widoki - cudne! Odbijamy w prawo na drogę asfaltową, która ponoć momentami ma do 22% nachylenia. Zdjęcia? Nie ma siły. Wreszcie jest szczyt - co za ulga! A dalej? Wielokilometrowy, epicki zjazd pustą szosą - jakby z dachu świata w dół. Ech, piękne to było! Trzeba było mieć dobre hamulce - Darek swoje klocki zdarł do cna. Zbliżamy się ponownie do słowacko-polskiej granicy - w Kacwinie. Niestety to nie koniec podjazdów - jeszcze ze trzy góry, a nogi już jak z waty. Czyż jednak nie warto? Mijamy kolejne miejscowości - Łapsze, Dursztyn (ostatni podjazd), Nowa Biała. Widoki? O takie: Drogi? Proszę bardzo: Nogi już mdleją z wysiłku - dobrze, że jest w dół. Dojeżdżamy do Leśnicy, gdzie jest nasz nocleg. Gdyby ktoś nie mógł zasnąć... Mnie to nie grozi. Na kolację mamy grilla, całe szczęście że na miejscu, bo bym się już nigdzie nie dowlokła. W nogach znów prawie 100 km i tym razem ponad 1300 m elewacji. Dałam radę, choć jestem ledwie żywa. [cdn.]
  21. tanova

    Dookoła Tatr rowerem

    Piątek: Liptowski Mikulasz - Poprad Dzień rozpoczął się przejażdżką po starówce Liptowskiego Mikulaszu, w którym przez weekend akurat odbywał się festyn. Wyjeżdżamy z Mikulasza doliną Wagu: Liptovski Hradok: Za tym miasteczkiem zjeżdżamy z główniejszych dróg w dziurawe, boczne asfalty - cały czas przy rzece. Jest pięknie i widokowo Kolejny akcent narciarski - jeździł ktoś w Łopusznej dolinie? Im bliżej Popradu, tym więcej rowerzystów na szlaku, a także spacerowiczów i rolkarzy. "Gryfusy" mocno zasuwały w peletonie, więc znów nie było czasu na zdjęcia. Wieczór zakończyliśmy za to kolacją w miłym towarzystwie na popradzkim deptaku.
  22. W długi weekend czerwcowy wybrałam się ze swoją drugą połówką i ze Szczecińskim Klubem Rowerowym "Gryfus" na czterodniowy rajd wokół Tatr. Do tej pory bywaliśmy z Gryfusami na imprezach dookoła Zalewu Szczecińskiego, które są bardziej masowe, a że szlak wokół Tatr kusił mnie od jakiegoś czasu - właściwie to od czasu, gdy w blogu opisał go @marboru, to nie wahaliśmy się długo, gdy klub ogłosił zapisy w pasującym nam terminie. Trasa rowerowa wokół Tatr ma kilka wariantów - z jednej strony szosowy, który co ambitniejsi pokonują w jeden dzień, z drugiej ekstremalny mtb po górskich ścieżkach i różne warianty pomiędzy. Ten nasz był właśnie taki "z gestem" - 3/4 asfaltu bardzo różnej jakości, a reszta to szutry, terenowe drogi a nawet kamieniste górskie szlaki. Mapka? Proszę: Dystans - ponad 330 km, przy blisko 2.500 m przewyższenia. Zasadniczo trzy dni na objechanie Tatr, bo ostatni dzień to objazd Jeziora Czorsztyńskiego i fragment Velo Dunajec. Czwartek: Nowy Targ - Liptowski Mikulasz Pojechało nas czterdzieści parę osób - dwoma busikami z przyczepami na rowery. Parę osób miało elektryki, były gravele, rowery górskie - chyba najwięcej, crossy i kilka trekkingów (między innymi nasze). Wyjazd ze Szczecina był we środę wieczorem - noc w podróży, a w Nowym Targu byliśmy ok. siódmej rano. Przepak na rowery, śniadanie w oberży i przed dziewiątą ruszamy na szlak. Pogoda super - słońce świeci od rana. Pierwszy odcinek prowadzi DDR-ką, dawną trasą kolejową do Trsteny. Po drodze ładne wiaty, w góralskim stylu. W Chochołowie miejscowi górale w pięknych, odświętnych strojach zmierzają na nabożeństwo z okazji Bożego Ciała: Przejeżdżamy przez granicę do Słowacji. Szlak prowadzi do Trsteny, my jednak odbijamy w kierunku na Vitanovą - to znaczy taki był plan, ale część grupy się zgubiła i trochę potrwało, zanim wszyscy wrócili na ślad. Mieliśmy więc nadprogramowy postój w takich okolicznościach przyrody - po jednej stronie Babia Góra: ... a po drugiej Tatry. I mój towarzysz drogi, po raz pierwszy na wyjeździe: Z Vitanovej jest kawałek drogą publiczną do Oravic. Wioska ta jest znana z kąpieliska termalnego, ośrodka narciarskiego - w którym jeszcze nie byliśmy - i ślicznej Doliny Juranovej, w której byliśmy na pieszej wycieczce. Tym razem nie było ani kąpieli, ani nart, ani wędrówek, tylko postój w barze i zimna kofola. Mniam! I tutaj koniec zabawy - trzeba było nabrać sił przed dwoma solidnymi podjazdami do Zuberca. Zdjęć nie robiłam, będąc zajęta mozolnym pokonywaniem kolejnych metrów przewyższenia w czerwcowym upale. Dopóki dało radę to rowerem, a stromsze odcinki pieszo. Nagrodą były spektakularne zjazdy, ale najlepsze czaiło się jeszcze za rogiem. Minęliśmy wioskę Huty i znów zjechaliśmy z asfaltu - tym razem wgłąb przepięknego wąwozu Doliny Prosieckiej: Po fragmencie równej, żwirowej ścieżki, zrobiło się bardziej terenowo. Darek jedzie z górki: Na widocznym w dole zakręcie jest rozwidlenie szlaków. Zostawiamy rowery i kawałeczek idziemy spacerkiem do pięknego, zabytkowego młyna: Powrót bardzo ekstremalną ścieżką w górę - dobre kilkaset jeśli nie więcej metrów pchania rowerów pod strome zbocze: Uff, jesteśmy - dalej jedziemy w dół Kvacańską Doliną - zjazd był też bardzo wymagający i prawie nie robiłam zdjęć, ale było bardzo ładnie. Widok w dół wąwozu: Od wlotu doliny do Liptowskiego Mikulasza - gdzie czekał na nas nocleg - mieliśmy jeszcze trochę kilometrów, a na niebie gęstniała warstwa ciemnych chmur: Znów pod górę ... Do hotelu dotarliśmy przy pierwszych kroplach deszczu, po pokonaniu blisko 100 km i ponad 1000 m przewyższenia - to mój rekord, choć nie na długo. Zdążyliśmy się zakwaterować, gdy rozpętała się burza i nawałnica. Padało całą noc i rano. [cdn.]
  23. Dzięki . Miło się dowiedzieć, że komuś się przydała moja pisanina i miło zobaczyć znane miejsca innymi oczyma
  24. tanova

    Rowerowe eskapady - relacje

    Ale kolarki w sensie rowerzystek czy spodenek? I czemu popsuły wyjazd? Robiły piekło? Czy piły w kroku i piekło ?
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...