Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Zagronie

VIP
  • Liczba zawartości

    511
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    15

Zawartość dodana przez Zagronie

  1. Jestem prowokator. Ale większość życia narciarskiego miałem narty uniwersalne. Miałem jedną parę. Z trudem zdobytą. Jeźdźiłem po różnych stokach. I różnych śniegach. Decydowały o tym możliwocści wyjazdu, dojazdu. Finansowe itp. Jaki teren? Ono, ciekawa górka? Jaki śnieg? To mniej ważne, by tylko był. Jak przygotowana trasa? To zależy od opadów, pogody. Częściowo od narciarzy, jeśli częstu tu jeżdżą. O tym, czy się będzie mi dobrze jeździć i będę zadowolony sam decydowałem. O tym czy, co chwilę będę leżął, skręcę nogę, czy ją złamię. Też sam decydowałem. Musiałem się "dopasować" do nart, śniegu, terenu. Teraz też się dopasowuję. Wybierając teren. Gładki, dorze przygotowany przez maszynę. Może być częściowo też stromy. Wolę szerszy niż węższy. W nartach ma wiekszy wybór. Od paru par, całkiem znośnych ołówków i kilka par już z tej nowej generacji biszkoptów. Wybieram ostatnio slalomkę jako jako uniwersalną, dla ww. stoku i skrętów o różnym promieniu. Przez kilka niedawnych lat byłem zauroczony "codem" wyższym odemnie. Jako uniwersalnym. Też jest do dyspozycji. Ale slaomka mi wystarczy. Tym bardziej, że świetnie jeździ. Może jej ta sportowa komórka pomogła. Nie śmigam na niej szybko. Porównuję swoją szybkość z licznikiem samochodowym. Waha w się w granicach sześć dziesiątki. Na tym "codzie" na pustym Mosornym i gładkim może bym, chcąc bić rekod był w stanie osiagnąć setkę. Ale smar trzeba by zmienić. Ciaśniejszą kurteczkę ubrać. Ale nie zrobię tego. Jeżdżę bardzo pewnie. Średnio jedna na kilka lat wywrotka. Ale gdy się widzi te wypadki na PŚ przy tej szybkości. Oczy mam słabe. W samochodzie w okularach. Na stoku bez. Siatek na Mosornym nie ma. Minimalne podbicie narty, gdzieś na stoku. Lepiej nie mówić. Zostaje slalomka. Ale blisko słupów i lasu ta pięćdziesiątka, czy sześćdziesiatka to też niebezpieczeństwo.
  2. I Ty nic nie zrozumiałeś o co mi chodzi! A chodziło mi tylko o to, że pisząc slalomka miałem na myśli tylko wyszkolenie narciarza. Narciarz wykształcony na początku "slalomowo" i narciarz wykształcony "gigantowo". Podobnie młody zawodnik. Już osiągający najlepsze wyniki w slalomach, lub gigantach. Potem ci ludzie jw. się dalej rozwijają. I uparcie będę twierdził, że rozwój w kierunku dłuższej narty(myśląc o konkurencji) jest łatwiejszy niż przeciwnie. Stąd mowa, że zawodnicy specjalizujący się konkurencjach szybkościowych niewiele mają do powiedzenia w slalomie. Wszyscy dyskutanci się zasugerowali, że polecam slalomkę. Ponieważ jest tak powszechna na stokach. Pożycza się w wypożyczalni i już się "swobodnie" kręci na gładkim stoku. Ilu instruktorów uczy kursantów śmigu. Zdaje się że niektórzy kandydaci na instruktora poznają go nieco dopiero na kursie. Mówię o poprawnym wykonaniu, a nie o prymitywnym szuraniu, gdy się rozchodzą tyły nart. Te tyczki miały udowodnić, że do śmigu jest potrzebna slalomka. A slalom zawodniczy to przecież śmig, o zmiennym promieniu, tempie. Myśl troszkę szerzej o nartach. Nie miej zafiksowanych definicji z podręcznika PZN. Narty żyją swoim życiem, bez podręczników. Sukcesów w krótkich skrętach. Najpierw sprawdź się na polecanych przeze mnie tyczkach. Na ile jesteś wydolny. Ustaw sobie parenaście tyczek i zmieniaj ustawienie. Na ile dajesz radę. Gdy będzie trudniejsze. To bardzo ciekawe doświadczenie. Wydolność organizmu, szybkość reakcji. Ja się zmienia z wiekiem, zmęczeniem itp. Ja sobie bardzo cenię swoją wydolność(w moim wieku!), właśnie w takich skrętach i ciągle walczę by nie wybierać "łatwizny" w długich łukach. Owszem jazda może być ekscytująca na długich nartach. Sprawdzałem to już. Pustym i równym stoku. To też upaja. Ale możliwości są nadzwyczaj rzadkie. Krótko można robić gdzieś z boku często. Gdy się pogorszy, gdy się wyniosą. Wiedziałem, że wywołam burzę. Ciągle mi chodzi o techniczne wyszkolenie narciarzy na stoku. Jest podstawą bezpieczeństwa. Jestem wtedy pewniejszy, że nikt mi nie wjedzie na plecy, gdy gdzieś z boku usiłuję kręcić swoje łuczki. Jeżdże często na Mosorny. W zeszłych latach czasem do Szczyrku na FIS. I naprawdę nadzwyczaj rzadko ktoś mi się rzuca w oczy, że jedzie krótkim skrętem, szybko na stromszym stoku. Zauważ, że pojęcie śmig istnieje tylko w Europie. W Stanach się takiego nie używa. Są tylko skręty o różnym promieniu. Różnym rytmie. Taka jest praktyka na stokach. Śmig to jest wyidealizowany skręt, dla sprawdzania sprawności instruktora. I dla pisania podręczników nauki jazdy. Gdzie każdy ruch narciarza musi mieć swoją definicję. A gdyby ktoś o tym nie wiedział, tylko uczył się od lepszego na stoku jedynie przez naśladownictwo. To co? Nie mógłyby zostać świetnym narciarzem? A tak? Ile jest slalomów amatorskich? Ile gigantów? I jacy ludzie tam startują? To też ciekawa obserwacja. Najwięcej kandydatów jest, zdaje się, w jeździe na "krechę". To wszyscy potrafią. Tak jak na stokach. Oczywiście zwyciężają nie przypadkowi goście! Muszę to podkreślić. Ponieważ mnie posądzą, że lekceważę długie skręty. I byle kto to potrafi.
  3. Oberwując ewolucję zawodników z PŚ wyraźnie widać, że slaomiści "wydłużają" swoje narty. W miarę starzenia się zaczyna się dokładać gigant, supergigant, czy zjazd do kombinacji. Typowi zjazdowcy(supergigantowcy, czy gigantowcy) nigdy nie wracają do slalomu. Poprostu dlatego, że są już za mało "ruchliwi"Wolniejsze reakcje). To samo zjawisko istnieje i u amatorów. Oczywiście na innym poziomie. I mało jest amatorów jeżdżących przyzwoitym śmigiem. Czy na slalomie zawodnik nie może jechać na narcie gigantowej. Przynajmniej na treningu. Są jednak różnice w przejeździe, w komkretnej konkurencji, na narcie dedykowanej. I to chodzi. A nie przytaczanie anegdot, że ktoś potrafił zjechać na drzwiach od stodoły, ponieważ był tak dobry na stoku. Każdy jednak ma swoje zdanie. Niech już tak zostanie.
  4. Ustaw sobie wertikal dla slalomu. Tyczki co dziesięć metrów. Tak, żebyś musiał jechać ok. 50 km/h. Potem odstaw je nieco w bok, by zwiększyć pogłębienie skrętów. Przyślij mi film z przejazdu na slalomce 165 cm. I na narcie gigantowej 185 cm. To wtedy pogadamy. Ja też na nartach dłuższych o 15 cm od slalomki bedę jeździł krótkimi skrętami. Ale mnie chodziło o porządną jazde na poziomie prawie zawodniczym. A nie amatorskie kaleczenie. Chyba, że jesteś zawodnikiem. Wtedy sorry.
  5. A ja przekornie twierdzę, że najlepszą jest slalomka. Z prostego powodu. Śmig. Opanowane krótkie skręty to baza do wszystkiego. Można je wydłużyć, na dłuższych nartach. Zyskując na szybkości jazdy. Potem wyjść w teren. I tam ćwiczyć na dobranych nartach. W drugą stronę to nie działa. Ze świetnego offpistowca nie zrobi się świetnego slalomisty. Co zresztą widać w kombinacji. Gdzie prawie wyłącznie wygrywają slalomiści. Krótkie, szybkie skręty. To szybka reakcja, przy zmieniającym się terenie. To reakcja jest zawsze jest potrzebna. Wszędzie, w każdym śniegu. Ale tego się nabywa raczej tylko w młodych latach. I stąd to jest bariera nie do przeskoczenia dla wielu narciarzy. Upierających się, że tylko długie narty. Takie skręty to dynamika. Mimo, że nie powalają szybkością jazdy. I są, niestety, bardzo męczące. Nie dla leniwych kolekcjonerów kilometrów. Tylko dzięki takiej jeździe jeszcze mam ochotę wstać rano, gdy się mi tak fajnie drzemie.
  6. Co za paradoks! Europa nie jeździ na nartach. Zdaje się tylko z wyjątkiem Szwajcarii. Dzisiaj pod Babią Góra w Zawoji cudowny pusty stok. Siedem stopni mrozu na górze. Cały czas twardy. Ale z twardościa całkiem przyjemną. Na takim stoku prymitywne szaleństwo na ilość zjazdów to bezsens. Poćwiczyć szybkie długie skręty. Krótsze. Co kto woli. Bez obawy, że wjadą na plecy. Narty trzymają. "Lodu" nie ma. Spokojnie cały dzień do dyspozycji. Czasem chmurka nad Babią. Niestety każdy zjazd to ubytek sił. To czuć w kolanch. Każde przyspieszenie szybkości skrętów czuje się w płucach. Białe szaleństwo. Do wyszalenia się. Ale nie dla wyciągu, z tymi nielicznymi klientami. Rozsądek bierze górę. Jak już trudno zmusić nogi do szybszych skrętów, tylko je trzeba wydłużać i jechać z większym luzem. No to koniec. Nie lubię się, po fajnej dynamicznej jeździe, się wozić. To mi nic nie daje. Nie mobilizuje.To tylko kilometry, niepotrzebnie męczące już zmęczone mięśnie. To ryzyko kontuzji. Obserwuję tu często trenujących zawodników. Dziesięć przejazdów na tyczkach. Zmęczenie to jednocześnie trudności z koncentracją. To jazda dla jazdy. Jest pewne optimum. Pierwsze zjazdy to rozgrzewka. Poznanie śniegu. W każdy dzień jest nieco inny. Potem mała euforia. Świetnie dzisiaj się mi jeździ. Można szybciej, można cześciej. Potem wkrada się narastające zmęczenie. Niby nic. Na wyciągu nic sie nie czuje. Troszkę coś w okolicy kolan. Wszystko w porządku. Ale na stoku ciało już bardziej ciężkie. Próba przyspieszenia skrętów napotyka na opór. A chciałoby się dalej jeździć, ćwiczyć, przez kolejne godziny...Jedziemy do domu. Andrenalina opadnie. Pojawi się zmęczenie. Nie przeskoczy sie własnego organizmu. I tak do kolejnego wyjazdu.
  7. Nauka małego dziecka, dla rodzica pasjonata nart, to bardzo ważna sprawa. Jak najszybciej chciałoby by się z nim jeździć razem. Żeby było bezpieczne na stoku. Żeby były postępy i można było się przenosić na dłuższe, trudniejsze stoki. Może z czasem, jeśli będą możliwości i dziecko będzie chętne to jakaś szkółka. A jak nie to przecież warto się dobrze nauczyć jazdy na nartach. To sport od maluszka do sędziwego starca. Jest taki inny ciekawy i pasjonujący sport? Ja nie znam. Ale jak zrobić początek samemu. Taki, że będziemy się w stanie wybrać się na łatwy stok z talerzykiem. Wspólnie tata, mama, i ja sobie pojeździmy, i się coś nauczymy w trakcie tego dnia? Rodzinna jazda to coś wspaniałego. Robimy przerwę na herbatę, kanapkę. Dzieciak się znudzi, zmęczy więc może jakiś listek, czy rynienka do ślizgania. Cztery godziny dziecko nie będzie jeździło. Nie wiem jakie wykłady z pedagogiki dziecięcej, czy też zajęcia praktyczne mają instruktorzy, którzy się specjalizują w małych dzieciach. Nigdy się tym nie interesowałem. Stosowałem proste metody praktyczne. I dzisiaj, gdybym miał uczyć trzylatka, czy nieco starszego, stosowałbym takie same metody, jak dawniej. Piewsze kroki to zawsze(dla dorosłego też) jest przyzwyczajenie się do butów. Można robić to w domu, spacerując. To jest ważna czynność. Następnie spacer w nich na śniegu, zabawa. Kolejne wpięcie w narty i wręczenie kijków. Tu przykładem będzie rodzic. W sprzęcie na śniegu. Kolejny krok to wyciąg. Dziecko dostaje coś w rodzaju kija do szczotki. I można go ciągnąć po płaskim terenie, po osiedlu. Samemu spacerować w butach. Dzieciak się trzyma drążka. Jedzie na wyciągu. Kijki nosimy sami, lub lepiej trzyma pod pachą. Na malutkim, niewiele pochylonym, stoczku z płaskim wybiegiem ubijamy sobie półko. Ubija tatuś z mamusią. Może to być lekko pochylona leśna droga. Na której własnymi nartami robimy tor. Wyciąg ze szczotki(lub kijka, czy dwóch złączonych) ciagnie małego do góry. Stawiamy w torze i za mamusią(tatuś z tyłu) stramy się zjeżdżać do wypłaszczenia. Tatuś i mamusia mają kijki. Jadą superwolniutko, ale prawidłowo. Dziecko też ma kijki. Ćwiczymy takie zjazdy. Zwracając uwagę na to, by dziecku nie uciekały narty i nie siadało na nich. Dalsze ćwiczenia to podchodzenie bokiem do góry, jodełka. Obroty na nartach na płaskim. Dziecko jak się wywróci powinno być zachęcane do samodzielnego wstawania. Wykluczone branie pod pachy i stawianie na nartach. Jak dziecko zacznie już dość swobodnie zjeżdżać w dół do wypłaszczenia(zwiększając stopniowo długość i stromość zjazdu). Nadejdzie czas na pierwsze skręty. Jest to dziecinnie prosta sprawa. Wystarczy na stoczku na którym ćwiczono szus ustawić z dziesięć "tyczek". Mogą to być zwykłe, wiotkie patyki. Np. co pięć, sześć metrów. Tatuś musi objechać te patyki na nartach równoległych. Mamusia też. Póżniej startuje dziecko. Dziecko ma objechać te patyki. Krzyczymy w właściwym momencie-skręcaj. Kijki w rękach w przodzie. Dziecko o dziwo próbuje objechać patyk. Jak? To jego tajemnica. Widział mamusię i tatusia. To ważne bardzo. Co dalej z tą pedagogiką. W Koninkach był wyciąg. Lina z tworzywa. Pięćdziesiąt metrów. I mały leciutko pochylony stok. Na którym ustawiono "tyczki" w postaci kolorowych postaci. Wnuk(Kuba) przyglądał się przez chwilę jeżdżącym dzieciom. Rzucił kijki, chwycił się linki i pojechał do góry. Spróbował objechać te postacie. Następny wyjazd już z kijkami i je sobie objeżdżamy. Cały dzień trwa taka zabawa z przewą na posiłek na stoku. Potem zabawa na placu dla dzieci. Kolejny krok to wyszukanie łatwego talerzyka. Niech jeździ. I niech skręca. Trzeba zachęcać do jak naczęstrzych skrętów. Są ciągoty do jazdy szusem. Stąd pomocne są wszelkiego rodzaju "tyczki"do objeżdżania. Można stopniować trudności skrętów. Bardziej pogłębione, nieregularne. Wreszcie pojawił się problem wspólnego zjazdu głównym stokiem w Koninkach. Pusto! Nikt nie wystraszy małego. Gładko.Śnieg naturalny. Do góry na kolanach dziadka. Ale stok jest znacznie stromszy , od stoku pod talerzykiem? Trzeba wykonać test techniki na "stromiźnie". Dziadek się poświęca na stromszej części na dole stokui ciągnie małego do góry. Jakieś pięćdziesiąt, potem sto metrów. Zmodyfikowany kij do szczotki służy za orczyk wyciągu. Jest za stromo, by się sam wypiął z orczyka. Pomoc drugiej osoby jest potrzebana. Ustawiony w dół zaczyna się rozpędzać. Okrzyki skręcaj i własna świadomość, że należy to robić, bo za szybko, powdują że pojawiają się skręty. Co dziwne jakieś całkiem prawidłowe. Widać, że obciąża w większym stopniu zewnętrzną nartę. Wewnętrzna się sama wysuwa do przodu w skręcie. Trzyma ręce z kijkami z boku i w przydzie. Nie wbijając ich. Ale stabilizując ciało. Test zaliczony. Pojedziemy na górę. Da radę w każdym miejscu na tym stoku. Po każdym zatrzymaniu się następuje głośne- świetnie panie instruktorze! On jest instruktorem. Na początku peletonu babcią. Jako wzór techniki skrętu. Potem liczba skrętów i kilometry trasy rosły błyskawicznie. Jeździliśmy już po czerwonym. Potrzebny był na to jeden sezon. Około trzydziestu dni na śniegu. To cała pedagogika. Nie było pługu(jakiś mały się małemu się samorzutnie robił w skręcie). Nie było żadnego tłumaczenia, co ma naciskać i kiedy. Jak ma trzymać kijki i kiedy wbijać. Widział jak my wbijamy. No i szukaliśmy gładkich stoków, z minimalną liczbą osób. Początek był zrobiony. Można było wspólnie jechać na narty. I ciągle korygować jazdę. I tak to trwało. Potem się okazało, że lepiej gdyby ktoś inny uczył(posłuszeństwo). Że jakaś grupa w podobym wieku, to rywalizacja(szkółka).
  8. Ściśle jeden to mój syn. Szybko opanował jazdę. W wieku lat pięć zjechaliśmy razem z Kasprowego na Gąsienicową, a potem na Goryczkową. Dawał sobie radę. Ćwiczyliśmy potem w Koninkach na Jaworzynie slalom na patykach. Ale w miarę czasu zorientowałem się, że narty to nie jego pasja. Jeździł poprawnie, ale pasywnie. Nie miał tego "zębu". Który widać u slalomistów. Tej szybkiej reakcji w krótkich skrętach. Tego ciągu, że tylko narty. Został płetwonurkiem. Ta jego powolność świetnie się sprawdza w wodzie. To go pasjonowało, gdy chodził do liceum. Przy nurkowaniu z butlą nerwy, pośpiech to zwiększone zużycie sprężonego powietrza. I mniejsze bezpieczeństwo. Jeździ czasem mimo stu kilogramów, bardzo pewnie, ale swoim wolnym skrętem. Miał wpojoną pewną sylwetkę i to trzyma. Drugi to wnuk mojej żony. Publikowałem jego filmy na forum. W wieku czterech i pół roku. Ten z kolei po paru latach jeżdżenia, nie dał sobie wcisnąć żadnych uwag, żadnych ćwiczeń. Żona go trochę rozruszała, by nie jeździł na stojąco, tylko był ten ruch w górę i w dół w czasie skrętu. Próba nauczenia krótkich skrętów(śmigu) się nie powiodła. On umie jeździć i wali długim skrętem. Nie opdpowiadał mu ten szybki rytm. I tak po dziesięciu latach(prawie co rok w Alpach z ojcem) jest nieźle objeżdżony. Ma tendencję do offpiste. Kupił sobie szerokie dechy i nieźle sobie na nich radzi. Aktualnie teraz w Szwajcarii. Mówię do jego matki Asiu- jakiś kurs młodzieżowego instruktora rekreacji. Potem pomocnik w PZN i zostanie w przyszłości instruktorem. Duży chłopak, wyższy odemnie. Silny i będzie miał fajne hobby w życiu. Do tego pływanie, tu też jako amator nieźle pływa. Każdy rodzic, zakochany w nartach, może chciałby, żeby jego latorośl była lepsza od niego. Ale jak to jest to życie pokazuje.
  9. Ale rewelacja! Świętej pamięci Joubert już pięćdziesiąt lat temu stwierdził, że dobrze wybrany wyciąg dla dziecka więcej znaczy niż instruktor. Tak się tym przejąłem, że udało mi sie wyszkolić dwóch maluszków w wieku czterech pięć lat. Jeździły ładnie równolegle z kijkami po trasach czerwonych. JUż po roku nauki. I kilku dorosłych też z kijkami. Wszystko bez pługu. Tylko na początku ten wyciąg. No i proste obserwacje "kursanta" przez instrutora in spe. Jaki błędy robi i które są istotne, w pierwszej kolejności do eliminacji. A które można "olać". Da się przyjacielu nauczyć bez pługu! Bez większego zadęcia, że to jakaś nowa metoda. Tylko trzeba wybrać miejsce do nauki. Najważniejszy jest wyciąg dostępny, od pierwszych kroków na śniegu. Dziecko bardzo szybko "łapie" o co tu chodzi przy zjeździe. Nieoceniony jest przykład innych dzieci. Własny przykład. Starannie dobrany sprzęt. I te kilometry. Każdy zjazd, każdy skręt dziecko coś uczy. Gadanina do niczego nie służy. Tylko jazda. I jeszcze jedno. Instruktorowi musi bardzo zależeć na postępach. To w przypadku własnych dzieci jest oczywiste. W przypadku instruktora na godziny już nie!
  10. Bardzo kibicowałem Marynie. Pewnie pół Zakopanego tam krzyczało. Przed swoimi, to dodatkowa presja. Ładnie jeździ. Ale licza się wyniki. Mam prywatna analizę błędu. Ostatnie bramki do mety. Już dość plasko. Puszcza się narty, by jechały. Sił już brakuje. Minimalne spóżnienie skrętu i brakuje kilkadziesiąt cm, by nie wpakować się między tyczki....No cóż! Zawodowe narty to gra błędów. Jak się ogląda transmisje. Tylko najlepsi robią ich najmniej. Ale każdemu się zdarzają. Maryna jeździ bardzo ładnie technicznie. Tu chyba nic nie brakuje. Teraz jest kwestią jej psychiki, czy się usadowi przez kilka następnych lat, w tej piętnasce na stałe. A może jeszcze i w supegigancie? Byłby to silny bodziec dla trenujących dziewcząt w naszym kraju. Widzę ich coraz więcej na Mosornym.
  11. Poziom średni zapewne tak. W dzień powszedni nieraz jest sporo narciarzy amatorów przyzwoicie jeżdżących, gdy jeszcze jest stok równy. Gdy bardziej zryty to już ich brakuje...Ale problemem są inni. Wypuszczający się od góry prawie na krechę. Udowadniający innym, że tylko szybkość się liczy...Na tym stoku uzyskuje się od góry szybko spory speed. Jest dość szeroko, więc na wypłaszczeniu się go jakoś wytraci. Można dostać uczulenia, gdy skręcając, przemknie obok kilka metrów jadący dwa razy szybciej. To jest świetny stok, jak są dobre warunki i jest pusty. Tu można sobie potrenować amatorski karwing. Poczuć jak jest trudno zacieśnić skręt, gdy się jedzie szybciej. Ale tak zacieśnić, by nie zmniejszać szybkości. Takie skręty to podstawa w gigancie. To można trenować bez tyczek. Wytyczając sobie w głowie taki przejazd. Ciasne skręty, ale jak najszybsze. Skręt prawie bez wysiłku i tylko presja na nogę zewnętrzną To jest dla mnie technika. Uwielbiam ten pusty stok! Zapominam czasem zupełnie, że jedżę średnio z dwa razy młodszymi ode mnie.
  12. Przegłądając posty trafiam na stwierdzenia - zmiękło, więc nie da się ostro jeździć. W innym miejscu ludzie walczą o życie. Walczą ponieważ jest tak miękko. Jeździłem dzisiaj z żoną dzisiaj na Mosornym. Nie było miękko, więc dało sie ostro jeździć. Ostro, przez dwie godziny, jeździli młodzi zawodnicy. Najpierw się rozgrzewali robiąc długie, gigantowe wężyki. Przyjemnie się patrzy na taką jazdę. Jest to słuszny skręt o promieniu dostosowanym do bramek giganta. Skręt pogłębiony, ciągnięty. Z zadanym promieniem. Ale jaki szybki. Można powiedzieć ostra jazda! Gdy taki osobnik jedzie za mną w odległości stu metrów. I za chwilę mnie wyprzedzi to jestem bezpieczny na stoku. Przewidzi mój tor jazdy, bezpiecznie się oddali odemnie. Niestety na stoku jest wielu "świetnych" narciarzy. Nawet wiekszość. Jeżdżących ostro. Gdy jest twardo. Gdy zmięknie już jest ich mniej. Ale można przecież jechać równie szybko, jak po twardym. Gdy jeszcze zmięknie i będzie ciapa też można całkiem szybko posuwać się do przodu. Nie trzeba walczyć o życie. Nie jeżdżę ostro. Staram się jeździć dość szybko. Często skręcam. Łuki mam regularne. Zbliżone wymiarem do giganta. Staram się czasem o krótsze skręty, zbliżone do slalomowych. Ale to jest na dłuższą mętę zbyt męczące. Lubię tak jeździć, by każdy skręt był wykonany z jak najmniejszym nakładem sił. Najlepiej to wychodzi na dość twardym stoku, leciutko puszczonym. Gdy jest jeszcze bardziej miękko też jest fajnie tylko, że siły się wcześniej wyczerpują. Na ciapie długie łuki są przyjemne, ale spodnie mokre. I też to jest bardziej męczące, ponieważ trzeba narty trzymać cały czas idealnie równoległe, z wyczuciem Przyszłość dla mnie i żony maluje się fatalnie. Dlatego, że usiłujemy mozolnie wykonywać ciągle na stoku te swoje regulane, łądne wężyki. Naszą wadą jest brak ostrości w jeździe. Ostrość, która charakteryzuje tym, że gość na stoku cywilnym rozwiaja jakieś 70 km/h, albo jeszcze szybciej. Robiąc łuki o promieniu stu metrów, albo i więcej. Moje wężyki z szybkością czterdziestu na godzinę leżą torze jego jazdy. To doświadczony narciarz. Jeździ ostro i szybko. Szybciej, niż ta młoda przyszłość polskich zjazdów, na tyczkowym slalomie. Czy mamy jeszcze szanse z żona pojeździć na nartach. Te nasze wężyki będą przecież coraz wolniejsze. Zbyt miękki stok, gdzie ludzie walczą o życie też nam już nie odpowiada. Nie z powodu tej walki, tylko z braku sił. Na stoku bardziej twardym nie jeździmy ostro. Nigdy nie jeździliśmy ostro. Zawsze priortetem była kontrola szybkości. Kontrola nart. I tak już zostało. Jakiś przeżytek. Nie dostosowanie się do postępu w amatorskim narciastwie zjazdowym. Po co to cyzelowanie łuczków? Teraz trzeba ostro. Od piewszego dnia wpięcia się w narty z wypożyczalni. I gdzie te tłumy wykształconych instruktorów. Może oni też jeżdżą ostro?
  13. Tylko FIS. Ale czy wytrzyma jeszcze dwa tygodnie?
  14. Ja dziś z moją damą udaliśmy sie na Mosorny. Super. Twardo, ale nie betonowo. Dwie, trzy godziny fajna jazda. Potem też, ale trzeba mieć młodsze nogi. Tu trenuje kadra polski. Tak się reklamuje Mosorny. Faktycznie od jakiegoś czau już o siódmej lub wcześniej stoją tyczki. To świetny stok dla treningu. O dziewiątej znikają. I fajnie! Turyści, jak ja z żoną, nie będą narzekać, że wąsko. Teraz jest jakis obóz sportowy. Obok wypożyczalni stoją oparte o ścianę same komórki. Gość rozłożył profesjonalny stolik do serwisu. I smaruje, poleruje. To dobry pomysł. Rano stok dla przyszłych mistrzów. Gdzieś muszą trenować. Potem turyści. Kolejka zarobi. Młodzi się podszkolą. Prawdę powiedziawszy, to gdzie mają jeździć młodzi zawodnicy? Chodzą przecież do szkoły. Teraz jest może łatwiej, ponieważ przez internet można być na lekcji pod stokiem w Zawoji.
  15. Zagronie

    Chamonix - Aiguille du Midi

    Byliśmy 12 dni. Tydzień jest bez sensu. Trzeba pojeździć w miejscowych ośrodkach- Balm, Brevant, Flegere, Les Grandes Montets, ew. Megeve. Zaklmatyzować się. Mieć rezerwę na gorsza pogodę. Jeszcze parę zdjęć. Dojazd i widoki z Aiguille du Midi. Ośrodki - Balm, Brevant, Flegere, Les Grandes Montets. Zdjęcie nr 3_Mont Blanc du Tacul, Mont Maudit, Mont Blanc, Dom. Z6-ośrodek Les Houches(Zjazdy i slalomy PŚ) Z7- Masyw Aiguilles Rouges, ośrodki narciarskie Brevant i Flegere Z8,9,10 -Balm na początek Z11-Widok z Flegere na trasę kolejki z lodowca Mer de Glace. I niżej leśna droga do Chamonix, którą można zjechać od lodowca, gdy jest wystarczająco dużo śniegu. Z lewej ośrodek w Argentiere, Les Grandes Montets. Z12-Kolejka na Les Grandes Montets(3270 m). Stąd trasy frirajdowe do lodowca Argentiere, lub nawet na Mer de Glace. Z13- widok z górnej stacji kolejki Bochard na Igły Chamonix, otoczenie lodowca Geant, masyw Mont Blanc Z14-21-ośrodki Brevant i Flegere. Z22-25- zjazd z Les Grandes Montets. Wstępne przygotowanie do zjazdu z Aiguille du Midi. Z26-widok "gigantów" alpejskich Grande Combin i Matterhorn z tarasu Aguille du Midi. Z27- Grand Plateau. Trasa zjazdu fri z kopuły Mont Blanc do Chamonix przez lodowiec Bosson.
  16. Zagronie

    Chamonix - Aiguille du Midi

    Te kilka lat to 2016. Ale mieliśmy farta. Było wtedy na Aiguille du Midi 6,5 m nowej pokrywy. Marzec dwunastego. Siedem stopni munus na górze i lampa. Śnieg praktycznie skończył padać prze naszym przyjazdem. Pokrywa od dwóch tygodni siadała. To wszystko bardzo ważne szczegóły. Ponieważ małe opady to lodowiec Mer de Glace może być słabo przykryty. Obserwuję pokrywe śnieżną w tym rejonie i były zimy, gdy się nie dało dojechać do końca. Tam musi być dużo śniegu ponieważ na lodowcu jest mnóstwo kamieni. Jest bardzo nierówny. No i ta pewna pogoda, bez zagrożenia lawinami. Miałem zdjęcie z lata, z lotni całego tego terenu. Wszystko jest popękane. Więc duże opady zatykają mniejsze szczeliny. Jeszcze parę zdjęć. Troszkę pomieszane.
  17. Zagronie

    Chamonix - Aiguille du Midi

    Kilka lat temu zjeżdząłem w marcu żoną z Aiguille du Midi. Napisałem na temat pobytu w Chamonix post na "skiforum", pt. "Impresje z Chamonix". Jest tam sporo zdjęć z tego zjazdu z opisami pejzażu. Przewodnikiem byłem sam. Ale przygotowywałem sobie trasę zjazdu prawie przez rok wbijając sobie charakterystyczne cechy terenu do głowy. By być pewnym wybranej trasie zjazdu, nawet, gdy ew. pogorszy się widoczność. Zejście bezpieczne na miejsce, gdzie zakłada się narty wymaga raków. Są liny ograniczające zejście, ale lepiej jest być asekurowanym dodatkowo liną przez przewodnika, lub kogoś kto ma takie umiejętności. Można bez raków poślizgnąć się i 'wyjechać" pod liną poręczową w stronę doliny Chamonix. Należy jechać w uprzęży biodrowej. To na wszelki wypadek, gdyby się wpadło do szczeliny lodowca. Jak zaczepić linę, gdy ratownik zjedzie do nieszczęśnika? Zjazdy są cztery. Trzy absolutnie niemożliwe bez przewodnika. Przez "Valle Blanche". Tu są ogromne szczeliny i strome ścianki między nimi, z dziewiczym śniegiem. Czwarty, najłatwiejszy, przez lodowiec "Geant"(Giganta), tzw. "klasyczny". Ten zjazd nie wymaga specjalnym umiejętności, typowo narciarskich. Trasa może być przetarta przez zjeżdżających. Trudności zjazdu z Aiguille du Midi(czwarty wariant) nie polegają tylko na umiejętnościach narciarskich. Głównie na bezpieczeństwie. Pierwsza trudność to zejście granią, dalsze to orientacja. Jest tu mnóstwo śladów narciarskich. W razie mgły, zawiśniecia jakiejś chmurki, jest się w ogromnym niebezpieczeństwie. To ogromny teren lodowcowy z mnóstewm szczelin. Widoczne są tylko te szersze. Ale jest ich znacznie więcej tylko węższych, zasypanych śniegiem. Na lodowcu tworzą się szczeliny w krztałcie litery "A"". U góry wąska, potem się rozszerza. Narty dają pewne bezpieczeństwo, ponieważ ciężar rozkłada się na większą powierzchnie. Chodzenie w tym terenie jest możliwe tylko z asekuracją. Zjazd jest piękny, wyjątkowy na świecie, ze względu na panoramę. Ale to nie jest typowy offpiste. Tu jest wysokość, niebezpieczeństwo czychające pod nartami, orientacja. Zjechaliśmy do samego Chamonix. Dojeżdża się do końca lodowca i trzeba podejść ok. sto metrów w górę do małej przełączki, gdzie stoi budka i jest picie(głównie w lecie, z pięknym widokiem na słynną Dru). Stąd leśna drogą(musi być śnieg). Sześć set metrów w dół(jak z Hali Gąsienicowej do Kuźnic). Przekraczając tory kolejki, dojeżdża się do miasta. Parę zdjęć ze zjazdu. Na zdjęciu nr pięć jest skała szczyt Gross Rognon. Na nim są podpory kolejki, która jeździ w lecie z Aiguille du Midu na stronę włoską, gdzie jest kolejka z Courmayeur. Widać wiszące w górze wagoniki. Tak wisza całą zimę. Trafienie na przełęcz po prawej stronie Gross Rognon jest bardzo ważne. Zjechanie w lewo przed tym szczytem to tylko z przewodnikiem i umiejętnością dobrej jazdy po dziewiczych, stromych śniegach. Za przełęczą jest lodowiec Giganta. Mający tu ok czterech km szerokości.
  18. Mogę się zacytować? Mogę. Ten wtorek, po poniedziałku, w Jurgowie to był horror. Byliśmy o dziewiątej. A tu już pełno aut. Ludziska dostali amoku na stoku. Czym słabszy narciarz, tym szybszy. Dokładnie odwrotnie. Po dwóch zjazdach z dreszykiem, czy ktoś nie wpadnie nam na plecy, próbujemy na Pomie na górze. Będziemy się elegancko wozić. Niestety tu też dzieciaki utworzyły dużą ludzką bułę. Kończymy te narty. Żona się ostatntio nieco łamie z powodu obawy, czy ktoś nie wjedzie na nią. Po złamaniu ręki przez bezmyślnego bysiora w Koninkach. Nie stoki są groźne. Nie warunki śnieżne. Tylko człowiek pędzący w dół, bezmyślnie, byle szybciej. Wróciliśmy do Koninek. Nieco sobie pospałem. Małżonka rano nieco markotna. Co sie stało? W Krynicy się dwóch zabiło na nartach. Zderzyli się. Tragedia ludzka . Ale czy to takie dziwne, gdy się wczoraj widziało stok w Jurgowie?
  19. Oddając karnet w kasie(za 5 zł) pod Mosornym mówię-do następnego sezonu. Zamkną budę za parę dni. Kasjer nie wiadomo? Ma jakieś informacje z za kulisów? Mamy z żoną farta. Ten Mosorny to ewenement. Dzisiaj rano paru gości. Wzorowa separacja. Tyczkowcy już nie trenowali. Odbyli swoje Małolatowe Mistrzostwa Polski i stok był dla takich, jak ja emerytów. Stok, do jedenastej, całkiem jeszcze nie za miękki. Ale i potem po lewej stronie, szukając twardszego można było pokręcić. Nie wjeżdzając, w mokre śnieżne zwały. Tylko dość szybko, ponieważ ten bardziej równy kawałek był wąski. Jest druga metoda przejazdu takiego paska. Na wariata. Może się nie trafi na pechowca, który niepatrznie zaplącze się pod narty. A jak się zaplącze to polecą drzazgi. Kontynuując temat warunki w Polsce. To warto się jeszcze wybrać do Jurgowa. Czynne są szybkie, czarne wężyki. Do dwunastej będzie jeszcze nie za miękko. Przy tej lampię i tych alpejskich widokach, naprawdę warto. Wstajemy z moją damą o szóstej, by być na dziewiąta. Powrót do Koninek. Na kilka dni opalania się. A może nie zamkną stoków i się oziębi. Mosorny ma zgromadzone spore zapasy sztucznego. Krokusów jeszcze nie ma. Więc po co się spieszyć z zamknięciem sezonu.
  20. Kopa, Kopa. Taki długie pojedyńcze krzesełko. Zima, gdzieś w roku 1966? Dostałem wczasy studenckie w Przesiece. To był dyskusyjny obóz filmowy. Poważne filmy, studyjne. Ośrodek jakiegoś zakładu. Wyżywienie super. Kelnerki nam podawały do stołów. Filmy były wyświetlane wieczorem. Dzień był poświęcony na narty. Grupą opiekował się miejscowy instruktor. W samej Przesiece, śniegu prawie nie było. Jakieś tylko półko do ćwiczeń jazdy na jednej narcie itp. Za to na Kopie(w Karpaczu ?) był prawdziwy wyciąg. Najpierw długo płasko, a potem stromiej do góry. A u góry rosła, zdaje się, kosodrzewina i sterczała Śnieżka. Na która miałem ochotę wyjść na nartach i zjechać. Czasu na to nie było, ponieważ grupa była czymś tu dowożona z Przesieki. A może jechaliśmy jakimś autobusem. Z Kopy sobie zjechałem do Strzechy Akademickiej. Podziwiając Śnieżne Kotły i ich żleby dobre na wiosnę. Raz pan instruktor zrobił nam wycieczkę granią Karkonoszy. Obeszliśmy(objechaliliśmy) górą te Kotły. Potem granią dalej na zachód. Nic mi nie zostało z niej w głowie. Został tylko zjazd do Przesieki jakąś leśną drogą. I znacznie później ta straszna tragedia z lawiną Szukałem na jakiejś mapie, gdzie też żleb? Jakiegoś wielkiego żlebu tu nie widziałem, pętając sie w okolicy Kopy. W głowie miałem żleby, ale tatrzańskie. Ale gdy śniegu są góry to niewielka pochyłość jest groźna. Była jeszcze wycieczka do Szklarskiej Poręby. I wyjazd krzesełkiem na Halę Szrenicką(?). Tu jakiś oczyk w zamglonej pogodzie. I potem zjazd słynną Lolobrygidą. Zjazd w beśnieżnym lesie. Tylko na tej aktorce jakieś pasemko śniegu. I jeszcze jakiś zjazd trudną ścianką(a może to gdzieś indziej?). I tyle mi zostało w pamięci z tych okolic. Powrót ciuchcią do Krakowa. Ale filmy były klasa! Żarcie też w porównaniu ze stołówkowym. W tym czasie w kinie Sztuka w Krakowie szły często najlepsze filmy włoskie(Felinii), czy francuskie. A może ten instruktor jeszcze żyje. Nie był dużo starszy od studentów.
  21. Bardzo mi się podobała decyzja Esportu, aby pokazywać w tych mistrzostwach. Tych ostatnich. W zjeździe supergigancie, gigancie. Toż to mistrzowie swoich krajów. Mistrzowie, którzy siedzą w przysłowiowych "Alpach". Nie przysłowiowych, tylko prawdziwych. Z prawdziwymi trenerami. Ja ich absolutnie nie wyśmiewam. Trenują od dziecka. By dostać na biegu zjazdowym 10s. Ale to był zjazd dla najlepszej trzydziestki na świecie. Tu już naprawdę trzeba umieć jeździć, by przejechać z tym marginesem czasowym, jak wyżej i się nie zabić. To świetnie ilustruje, jak trudno się dopchać na szczyty. Mamy rodzynka w tej grupie trzydziestu wspaniałych. Może będą jeszcze inni. Chłopcy? Polak podobno potrafi!
  22. Co tam w tym budynku jest, że ludzie się tak tam cisną?
  23. Triatlon! To sportowcy. Inna kategoria ludzi. To ekstremaliści. W alpinizmie solo po ekstremalnych drogach. Więc to co napisałem w tym temacie nie odnosi się do nich! Nie ma sensu pisać o znajomośći gór, pogody, własnym wyczerpaniu, gdy to jest tylko pole dla sprawdzenia własnej wydolności. Zwrócę jednak uwagę na pewne zjawisko. Mam taką umiejętność, że bardzo szybko potrafię sobie zapamiętać w pamięci rzeźbę terenu. Szczególnie w górach skalistych . Wystarczy mi mapa z poziomicami. Nawet tzw. graniówka. Zdjęcia, filmy. Jeśli gdzieś byłem na własnych nogach, to długo to pamiętam. . A przez Czerwone Wierchy szedłem wiele razy. Na nartach conajmniej dwa razy. Z Hali Kondratowej do Ciemniaka i zjazd ścieszką letnią w stronę wylotu Doliny Kościeliskiej. Koniec przez las. Drugi raz przy próbie przejechania na nartach grani polskich Tatr Zachodnich z biwakami w namiocie. Na początku kwietnia. Z Kasprowego do Wołowca. Skończonym na Pyszniańskiej Przełęczy z braku czasu. W głowie mi siedzi do dzisiaj rzeźba Kondrackiego, Czerwonych Wierchów. Gdzie jest niebezpiecznie. Gdzie są stoki podcięte, strome, żleby itp. Wydaje mi się, że przy zamieci, mgle jakoś bym nie zszedł w bok na stronę słowacką, lub w stronę Turni nad Małą Łąką. Gdybym miał na telefonie miał jakieś informacje, jak wygląda teren, to przy najmniejszym podejrzeniu, wierzyłbym własnemu odczuciu. A jak jest teraz w praktyce skituringu?
  24. Człowiek w swoich decyzjach podlega czasem różnym chwilowym impulsom. Oto przykład takiego impulsu. Nocleg w Murowańcu w zimie, to było często marzenie ściętej głowy. Chody trzeba było mieć w Warszawie. Murowaniec podlegał pod tamtejszy oddział PTTK. Skoro na początku kwietnia udało mi się zarezerwować osiem dni. To byłem szczęśliwy. Niecałe pół godziny od krzesełka na "świętą górę". Potężny plecak, zapasowe ciuchy, coś do żarcia, by taniej. I wyjeżdżam po południu kolejką na górę. Zjazd w kierunku Murowańca. Cud się realizuje. Dostaję miejsce w czwórce z jednym facetem. Murowaniec z jego niepowtarzalną atmosferą. Toż to były polskie "Alpy". Te prawdziwe to tylko ze słyszenia, albo z informacji, że zawodnicy tam jeżdżą. I mam przed sobą siedem dni szaleństw z Kasprowego. Kwiecień, słońce, bajka. Budzę sie rano i widzę ruszające się świerki za oknem. Oj, niedobrze. Wieje! Już tu czuć. Co będzie wyżej? A wyżej, przez dalsze siedem dni wiało. Czasem z rana puszczali kolejkę, ponieważ było widać na górze jakieś postacie. I za chwilę koniec. Krzesełka wyciagu majtają się na wietrze. Nuda. Co tu robić? Dwa razy wyszedłem na Kasprowy. Cisza. Hol pusty. Raz podszedłem pod północną ścianę Świnicy. Pójdę na Zawrat. I zjadę żlebem. To jedno z marzeń o zjazdach w Tatrach. Miałem w głowie takie wytypowane. Parę się udało zrealizować, min., zjazd z Kasprowego Żlebem pod Palcem. Idę środkiem Czarnego Stawu Gąsienicowego. Potem narty na ramię i "letnią" ścieżką dochodzę do Zmarzłego Stawku. Ile tu śniegu! Siedzę na tym stawkiem, Którego można się domyślać w zakleśnieciu niżej. Cała Zmarzła Dolinka kompletnie oblepiona śniegiem. Skał nie widać. Wszystko białe. Wydaje mi się, że jest ponad dwumetrowa pokrywa. Zawrat dobrze widoczny w górze. Spokojnie zakosami się dojdzie. Na butach niemożliwe. Będę się zapadał. Iść? Nie iść? Za dużo śniegu. Wiatru tu niema. Ale przecież wieje u góry. Kolejka i wyciąg nie jeżdżą. Taki fajny śnieg. I byłby ładny zjazd! Za duże ryzyko! Może to wszystko wyjechać, jak zacznę nartami przecinać podchodząc tę gładką śnieżną płaszczyznę. Przypomniał mi się Wacek. Wspinaliśmy sie czasem w lecie na Hali Gąsienicowej. Wacek wtedy był zatrudniony, jako administrator "taboriska" Klubu Wysogórskiego na Hali Gąsienicowej. To taborisko już nie istnieje. Jakieś półtora kilometra niżej, przy drodze na Halę. Z Wackiem w środku zimy, będąc w Murowańcu postanowiliśmy zakosztować wspinaczki zimowej. Najpierw rozgrzewka na Pośrednią Turnię. Następnie coś bardziej ambitnego. Żlebem ze Zmarzłej Doliny na Mały Kozi Wierch. Zaczął padać śnieg. Grzebiemy się tym żlebem. Śnieg głęboki. Wolno to idzie. I ciągle pada. Pokrywa rośnie. Nie wyjdziemy na górę. Decyzja zjeżdżamy. Poświęcając kilka haków, jesteśmy na dole pod skałami. Ledwo ruszyłem nogą po zapakowaniu sprzętu, gdy podemna marszczy się zbocze i deska śnieżna mknie na dół do Zmarzłego Stawu. Niedobrze. Klejąc się do skał trawersujemy w stronę Żlebu pod Zawratem. Tam będzie mniej stromo. W schronisku, gdzie wpisaliśmy się do Księgi Wyjść, był już pewien niepokój. Było ciemno, jak wróciliśmy. No więc iść? Czy nie iść? Taka okazja sie nie zdarzy. Być na Hali. Tu nocować! Na początku kwietnia. Do Zakopanego autobusem. To cała wyprawa! Taka okazja. Zaliczyć ten zjazd. I potem te wytypowane w głowie. Nazywano to wtedy narciarstwem wysokogórskim. Ski tury, ski alpinizm. To było potem. Choć jeśli chodzi o skialpinizm to już był. Już był pierwszy zjazd z Mont Blanc. Konopka w Polsce wyprawiał różne cuda na "ścianach" wspinaczkowych(min północna ściana Świnicy). Chodziło się zakosami w poluźnionych butach. Pewnie tam, na zachodzie, to mieli sprzęt! No i wróciłem! Z Zawratu nigdy nie zjechałem. Zrobiłem dobrze? Chyba tak, ponieważ piszę ten post. Czy zjechałbym bez niespodzianek? To jedynie zna mój Pan i Stwórca tego świata.
  25. Zgadałem się kiedyś ze szwagrem o wspinaniu i o "lataniu"(odpadnięcie od ściany). Czasem się go pytam, co w trawie piszczy. Ma już siedemdziesiąt lat. Stary instruktor taternictwa jaskiniowego i taternictwa. Jeszcze czyny na kursach skałkowych. Kukuczka w początkach wspinania miał z nim kontakt jako instruktorem. Uczeń bardzo przerósł mistrza. Zresztą szwagier nigdy nie miał spektakularnych osiągnieć. Wiekszość takich instruktorów było w Klubie Wysokogórskim. Był na ciekawych wyprawach jaskiniowych. W górach, min., Tiricz Mir, Cerro Tore i ciekawe bardzo Ruwenzori(pół roku to trwało). Jego syn i mój siostrzeniec to wspinacz głównie skałkowy. Chyba niezły, ponieważ próbowali coś wyprostować na Kazalnicy. Czy próbowali filara Freneya. Robi prace wysokościowe i jeździ do Maroka, do Hiszpanii. I tam gdzie są ciekawe ściany do wkoszenia. Głównie w zimie. Szwagier mi powiedział - zapomnij o dawnej asekuracji(lina "obwiązana" na piesiach). Teraz się lata. Próbuje się przejść trudne miejsce(teraz skale trudności są niebotyczne!) i się odpada. Lina pochłania energię. Uprząż łagodzi szarpnięcie. Miejsce zaczepienia karabinka, czy jakiegoś "frienda" ("kostka" w szczelinie)wytrzyma. No więc sprzęt zupełnie nie ten, co dawniej. Ale góry i skały takie same. I pogoda i zmęczenie też. Dzisiejszy "zawodowy" wspinacz też nie ten. W domu ma ściankę i cały czas wisi na niej. Wisi dosłownie na jednym palcu. Kiedyś namówiłem Jurka W. Był moim kierownikiem w Hindukuszu. Na wyjazd wyjazd do Austrii. Byłem wtedy w podłym stanie psychicznym. Jurek już się nie wspinał, ale w Towarzystwie Nauk o Ziemi służył za przewodnika w Alpach. Dla grup, które chciały wyjjść na łatwiejszy szczyt. Ale gdzie potrzebny był sprzęt. Obserwowałem go, jak podchodziliśmy z lodowca Pasterze, do najwyżej położonego schoroniska w Austrii, pod Grossglocknerem. Niewielka szczelina. Jurek wkręca śrubę lodową. Jurek wtedy pisywał do jakiegoś górskiego pisemka o wydolności starego "alpinisty". Jak to się zmienia wydolność z wiekiem. Jego syn Józek z Żyszkowskim napisali przewodnik o zjazdach skialpinistycznych w Tatrach. W Austri Jurek wypaczył książkę "Sicherheit und Risiko in Fels und Firn" - Pit Schubert. Abym ją kupił. Szef komisji bezpieczeństwa Deutschen Alpenverein. Z 25 lat doświadczeń. Sam bardzo dobry alpinista. Komisja badała przyczyny wypadków górskich. I we wnioskach zalecała, min., pewne zmiany w sprzecie. Czyta się to, jak kryminał. Ile zadziwiających wypadków było w górach. Wynikających z ludzkich błędów. Na początku opis tragedii na Filerze Freneya(południowa strona Mont Blanc). Lato! I takie nazwiska, jak-Veille, Guillaume, Oggioni, Kohlmann, Bonattii, Mazeaud. Czołówka alpejska swego czasu. Załamanie pogody. Zimny front, niewidziany na horyzoncie z południowej, strony MB. Zaczęło padać, chwycił mróz. Nie doszli filarem na Mont Blanc. Liny sztywne od mrozu. Zaczęli zjazd. Potem powrót. Biwaki przypadkowe. Śnieg sięgał do ramion. Torowanie drogi, na zmianę, drogi trawało godzinami . Po drodze do schroniska przełęcze. Do schroniska Gamba dotarła dwójka. Pierwsi, wyliczeni wyżej, zostali w śniegu. Życie z nich uszło z wyczepania i wyziębienia. Parę lat temu na Mięguszowieckim zginęły dwie dziewczyny. Letnia wspinaczka z instruktorem. Pojawił się śnieg i mróz. Na skale lód. Moje osobiste doświadczenie górskie jest skromne. Włóczyłem się czasami samotnie w Tatrach Wysokich. Na łatwych drogach z przewodnika Paryskiego. Ryzykownnym za bardzo na pewno było moje samotne wyjście na Gran Paradiso i w kilka dni póżniej na Mont Blanc drogą klasyczną. Marzyłem o tym wyściu. Nie koniecznie samotnym. Z partnerem. Ale tak wyszło. Pojawił się po Gran Paradiso impuls. Świetnie się mi tam szło. Mostki na szczelinach były przedeptane... Na Mont Blanc przez schronisko na Aiguille du Gouter. Żonę zostawiłem w schronisku niżej. W nocy była burza. I padał śnieg. Doszedłem rano do wniosku, że pójdę dalej, jak ścieszka będzie przedeptana. Jak nie - zawrócę. I szedłem w rakach z czekanem i kijkiem. Za schronem Vallota było już ze trzydzieści cm świeżego śniegu. Ale był ślad. Od tych, co wstawali o drugiej w nocy. Dojście na szczyt zajęło mi pięć godzin. Tysiąc metrów przewyższenia. Dla biurowego piędziesięcioośmiolatka może być. Szczyt we mgle. Gdzie jest? Wiedziałem, że jak się zacznie obniżać grań to szczyt już był. Inaczej zejdę na Brenvę, lub pójdę na Mont Blanc du Courmayeur. Pojawił się przewodnik z dwoma klientami. Czy to "sommet du... ". Oui! I zawrócili. Jeszcze poprosiłem o dokumentację na moim aparacie. Wpadło mi później dokładne zdjęcie tej wyjściowej grani. Głębokie i szerokie szczeliny w lodowcu dochodziły prawie do jej ostrza. Ja ich nie widziałem! Ja rozumiem pasję. Do dziś jestem pasjonatem gór i nart. W góry już nie póję. Kolana nie pozwalają. Ale narty to wisiłek na kilka minut w dół. Żal mi tych młodych ludzi, którzy giną. Rozpacz ich rodzin. Ta kobieta, która chciała w zimie wyjść na K2(nazwisko uleciało). Napisała, że ta góra nie warta jest palca(czy coś w tym rodzaju). To bardzo rozsądne podejście. Jakakolwiek niebezpieczna psja. To tylko pasja. Nie obowiązek. To nie zajęcie pilota oblatywacza, czy kosmonauty. Nie jesteśmy sami. Mamy rodziny. Mamy bliskich, którzy nas kochają. I czy warto tych ludzi skazać na cierpienia, z powodu zbyt dużego ryzyka. Biorącego się z różnych przyczyn. Ale główną jest często brak odowiedniego doświadczenia. Za to nie brak własnego silnego egoizmu. Wybacz, że nie odpowiedziałem jednoznacznie na postawione pytanie. Nie ma prostej odpowiedzi - tak lub nie! Są tylko wątpliwości.
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...