Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Zagronie

VIP
  • Liczba zawartości

    511
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    15

Zawartość dodana przez Zagronie

  1. Zagronie

    Covidowe narty

    20201207_121958.mp4 Pani pulmonolog obejrzawszy moje płuca na zdjęciu i mając badania krwi na antyciała powiedziała-wszystko wskazuje na wirusowe zapalenie płuc na tle...Mam więc pokaźną liczbę tych antyciał, co jest pocieszające. Teraz należy zastosować jakieś "regenerum" na mój aparat odechowy. Dawniej Rabka była znana w leczeniu suchot. Wybieram Koninki i Jurgów. W Koninkach aklimatyzacja do wysokości npm. W Jurgowie gimnastyka na stoku. Jedziemy w poniedziałek(wczorajszy). W Białce ślni Kotelnica i banery pięknej pani z bujnymi krztałtami i bujnymi blond lokami. Ale ruch minimalny. Za to jest piękne słońce, które stopniowo znika, gdy zbliżamy się do Tatr. Jurgów to nasz ulubiony stok. Z góry, patrząc na południe, ma się wrażenie, że to Alpy. Skaliste szczyty sterczące do półtora kilometra nad widzem. Wystarczy wyciągnąć rękę, by je dotknąć... W Jurgowie zawsze było znacznie luźniej, niż w Białce. Tłum stanowili często Słowacy. Na wiosnę pod koniec sezonu często było tu sporo seniorów, których podejrzewałem, że są z samego Zakopanego lub okolicy. Starzy stokowi wyrypiarze. Seniorska, spokojna jazda. Liczą się tylko narty i góry. Reszta nie ma znaczenia. Niestety Tatry, zapewne pięknie ośnieżone, skryły się za grubą warstwą ciemnych chmur. Na stoku ćwiczy przyszła kadra. Ten gigant przesuwali w miarę zużycia materii. Nie było to dla nas turystów najlepsze, ponieważ przyszło nam jeździć, po wyciętych, przez przyszłych mistrzów rowkach. Nie było jednak źle. Było świetnie zważywszy, że to pandemia, początek sezonu i jesteśmy seniorami. Resztę opowiedzą załączone zdjęcia i nazwy plików. Na koniec całkowita personalna wiwisekcja w postaci video. Staramy się ciągle podnosić swój poziom. Widzimy własne błędy. Nieco nas usprawiedliwia początek sezonu. Pewna widoczna sztywność. Ze swej strony mam wrażenie, że szybko jeżdżę. Że szybciej i częściej skręcając nie da się za żadne skarby. Wiatr w oczach bez gogli, ponieważ za ciemno i nie widać rzeźby powierzchni śniegu. Za to na filmie katastrofa! Co tak wolno? A gdzie ta jazda na krawędzi? Następnym razem poprawię się, przyrzekam... A może by tak jeszcze w tym tygodniu? Moja druga połowa nie może. Jeszcze śnieg wytrzyma i będzie chłodniej i twardziej. Następna zima dopiero za miesiąc. Tak mi wychodzi z obserwacji meteo. Zagronie 20201207_123114.mp4
  2. Zagronie

    Kasprowy po latach

    Ruch na Kasprowy był tak zorganizowany. Wagon jeździł co 10 minut. Jak odjechał w górę to za chwilę przyjeżdżał po drugiej linie ten z góry i był gotowy do zabrania pasażerów. Tak działo się na obu odcinkach. Do Myślenickich Turni(przesiadka) i wyżej na samą górę. Wagonik zabierał 32 " średnie"osoby. Po jego modernizacji, gdy zmniejszono jego wagę, wpuszczano 36 osób(może się nie mylę). Do każdego wagonika, który z góry miał ustaloną godzinę odjazdu(np. 10,20) i numer wyjazdu były wydrukowane miejscówki. Inne wzory na każdy dzień. Po to by ktoś nie pojechał o podanej godzinie, mając niewykorzystaną miejscówkę z poprzednich dni. Rozprowadzano jwśród klubów, Orbisu itp. tylko miejscówki na dany dzień. Część była w kasie. Miejscówka kosztowała ułamek ceny biletu. Natomiast bilet to inna sprawa. Każdy mógł mieć inna cenę, że wzgledu na ulgi. Był okres, że student mógł kupić(miałem taki) ulgowo karnet 24 przejazdowy. O miejscówki musiałem sie starać. Zreszta kasa w holu była otwarta przez cały dzień, gdy kursowała kolejka. Więc podchodząc do kasy z miejscówką w ręce kupowało się bilet na przejazd. Bez miejscówki nie sprzedawano. Zreszta kontrola przy wejściu na peron skupiała się tylko na miejscówkach. Możeś nie zauważył, że dostałeś dwa kartoniki w kasie. Jeśli sprzedawano na bierzące przejazdy, bo były miejscóki w kasie na te przejazdy to i sprzedawano razem z biletami. Kolejki, które się ustawiały do kasy, nieraz o piatej rano stały po miejscówki. I kasa tylko je sprzedawała. Po dwie na osobę. I nimi handlowano w holu. Zresztą działały tu zawsze też "koniki". Gość szeptał- mam dwie na 9,30. Marża była taka, że wyjazd był pięciokrotnie droższy. Zagronie
  3. Marzec 2004 Kasprowy po latach....(retrospekcja) Siedzimy w Koninkach. Za oknem piękna, wiosenna zima. Śniegu napadało ze trzydzieści centymetrów. I dalej sypie. Stok narciarski pusty. Kto by jeździł na takim śniegu? Wystarczy wziąć go do ręki, ścisnąć i robi się kulka. Kiedyś się walczyło i na takim. Teraz taki ubity i te karwingi - jadące krawędziach – to śmierć w oczach.... Żona czyta „W stronę Pysznej”, którą gdzieś wyszperała. Taka fajna książeczka o narciarskich wyrypach i wspinaczce przed wojną. Wiesz - mówi- jak patrzę na ten śnieg, to aż mnie skręca. Nie da się jeździć! Moja droga. Nawet w Białce. Pod spodem jest rozmiękły stary śnieg. Wymieszany z tą papką, powoduje, że raz jedzie się szybciej, raz - wolniej… Niebezpieczne! Zresztą boli cię kolano. Lekko szarpnięte parę tygodni temu na Zarze. Wjechała szybko w kopkę sztucznego śniegu. Szarpnęło nartą i kolano lekko boli z boku. Może by tak na Kasprowy...Mamy w szkole rekolekcje. Mogłabym urwać się we wtorek. W środę nie mogę. Szybka, myślowa analiza. Tam teraz też sypie. Meteo zapowiada od poniedziałku poprawę pogody. Pcha się wyż. Przejdzie nad Polskę. Ja jestem stary meteorolog. W końcu przepracowało się kiedyś te dwa lata w PIHM. Wtorek. Nie ma ferii, świąt, okresu przedświątecznego, żadnych zawodów. Może być nieźle...Słońce, świeży puch...i nie ma tłumów. Wczesna miejscówka na górę. Ech marzenia...Weźmy to jednak pod uwagę. Winien jestem żonie ten Kasprowy. Była już wiele razy wyżej i w trudniejszych sytuacjach. Ale Kasprowy to Kasprowy...Mamy w bloku sąsiada. Jeździ dość rzadko, ale tylko na Kasprowy. Biznesmen, wiec jeździ sobie w dzień powszedni. Często nas widzi ładujących narty na samochód. Dzień dobry, gdzie państwo jedziecie? Bo ja byłem w zeszłym tygodniu...Kompromitacja! Żona jeszcze nie widziała Kasprowego w zimie. W lecie owszem. Odbyliśmy wycieczkę szlakami narciarskimi z dokładnym moim opisem, gdzie tu się jeździ a gdzie spada... Z Kasprowym to jednak nigdy nic nie wiadomo. Góra nieobliczalna. W latach wczesnego Gierka mieliśmy w zakładzie machera od TKKF`u. Miał jakieś chody w Zakopanem i załatwiał miejscówki na Kasprowy. Co prawda nie te wczesne, ale zawsze. Wyjeżdżamy w niedzielę z Krakowa autobusem marki San. Piękne słoneczko. Mrozik. Będzie miejscóweczka. Dokupi się następne na giełdzie w holu kolejki. Życie jest piękne. Giełda w holu kolejki to było specjalne doświadczenie. Nie było jeszcze wyciągu na Goryczkowej. Gąsienicowa, pojedyńcze krzesełko, zakopiańskie klubowo-goprowskie wipy...podjeżdżające bez kolejki. Lepiej nie mówić ile tam się stało. Więc zdobyć ze cztery miejscóweczki na dzień. Cztery obroty przez Goryczkową. No, tak średnio, co półtorej godziny. Bez szaleństw. Tylko skąd te miejscówki. Kasa już dawno oficjalnie wszystkie wysprzedała. Ale holu jest giełda. Wpada facet, z jakiejś obisowskiej wycieczki, mającej załatwione miejscówki. Ktoś z wycieczki zrezygnował. Mam cztery na czternastą... Cztery na czternastą – przecież to zaraz będzie koniec jazdy, myśli niedoświadczony giełdziarz. Doświadczony kupuje wszystkie, zawsze się sprzeda. Ma się więc te cztery i można głośno krzyczeć – wymienię dwie na wcześniejsze... Komuś tam brakowało do kompletu czternastej a miał, powiedzmy, kilka na pierwszą...I tak można było zostać szczęśliwym posiadaczem kompleciku na cały dzień. Bilecik się kupowało bez problemu w kasie. Giełdziarz musiał być szybki i nieco brutalny. Stado hien otaczało zawsze sprzedającego. Najlepiej było być z przygotowanymi pieniążkami. W holu widywało się znane postacie. Wiele razy widziałem tam Alinę Janowską. Zapaloną narciarkę. Na ekranie wyglądała jednak lepiej... No wiec jedziemy tym Sanem. Drapie się on na Mały Luboń. Słoneczko świeci. Na horyzoncie pojawia się znany ząbek. Rzut oka na świerki, czy się ruszają. Jak się ruszają, to d...pa zbita. Wieje. Będzie w Kuźnicach przez głośnik znany komunikat. Kolejka na Kasprowy w dniu dzisiejszym z powodu silnego wiatru nie kursuje...Halny – a tu takie piękne słońce...Taki jest Kasprowy. Z Wadowic wyjeżdżamy o pół do szóstej. Po zmianie czasu, dopiero świta. Żona w obawie przed bezsenną nocą, zażyła sobie coś na sen. Chmury się rozrywają. To dobrze. Na Obidowej widać nasze góry. Promienie słońca oświetlają szczyty Tatr Zachodnich. Ale Wysokie pokryte są jednak czapą ciemnych chmur. W Poroninie widać już jasno oświetlone Czerwone Wierchy a na ich tle Śpiący Rycerz. Na Rondzie tylko kilka aut. Ale jest dopiero po siódmej. Elegancja, facet nam ładuje narty do kosza. Nie to, co stary Jelcz z koszem, który należało obserwować pilnie na każdym przystanku - z nosem przylepionym do tylnej szyby, czy moje narty nie zmieniły przypadkiem właściciela. A tu za dwa złocisze taki luksus. Pusto w Kuźnicach i lekki mróz. Na tablicy: Kasprowy minus dziewięć, na dole minus trzy. Nieźle. Co jest? Hol zamknięty! Aha – tylko z drugiej strony. Żona się śmieje – widać dawno tu nie byłeś. No tak około jedenaście lat. Byłem ze dwa razy. Drugim razem Kasprowy był łaskaw w stosunku jeden do siedmiu. Na osiem dni pobytu na Gąsienicowej, siedem wiało i nic nie jeździło. Góra zlitowała się w pierwszy dniu pobytu i pozwoliła na wyjazd na górę. Inaczej trzeba było nieść ciężki wór i narty przez Boczań na Halę. Byłem wtedy po ponad dziesięcioletnim niepobycie. Zwróciła wtedy moją uwagę całkowita zmiana twarzy. Jeżdżąc dawniej często na Kasprowy znało się twarze, szczególnie lepiej jeżdżących. Wielu gości z Krakowa poznawałem po twarzach, bo często tu bywali. Choć ich osobiście nie znałem. Nie ma cielętnika? Ale zmiany. Będąc na urlopie w mieście Zakopane, wyjeżdżało się pierwszym autobusem do Kuźnic. Coś przed szóstą. Z Jelcza wysypywało się kilkadziesiąt chłopa i biegiem do cielętnika. Kto pierwszy ten lepszy. Każdemu po dwie miejscówki, ale dopiero jak otworzą kasę, za jakieś dwie godziny. Aby tylko załapać się na zerówki. Następne miejscówki po południu. Reszta wyparowała. Ile tych zerówk jest? Cztery, pięć. Ale za to o dziewiątej jest się na górze. Kolejeczka niewielka. Za nami kilku małolatów w kaskach i z pokrzywionymi kijkami. Będzie jakiś zjazd? Nie....Supergigant! Francja-elegancja. Bilecik całodzienny za jedyne osiemdziesiąt siedem w promocji. Wyjazd na górę incl. Wagon jakby jeszcze starszy. Konduktor na siodełku ze swoimi dwoma, nieśmiertelnymi przyciskami. Człowiek czuje się jak w domu. Suchy Żleb rzeczywiście zarasta. Rośnie też jakiś mały lasek na brzegu pod schroniskiem. Na Myślenickich Turniach bez zmian. Ten zbiornik to do wożenia wody na górę - mówię do żony. Wsuwają go do kolejki, napełniają i wożą na górę- po zakończeniu normalnego ruchu. Tam nie ma wody. Stań tu przy szybie. Pokażę ci Żleb pod Palcem. Miałem przyjemność tu kiedyś zjechać. Nie mogę zaszpanować? To jest Turnia Palec. Wygląda jak postawiony w górę kciuk. Żleb ten jest znany ze skoku goprowca z Zakopanego Uznańskiego. Niemcy go dopadli i wieźli na Kasprowy, gdzie była placówka. Nie zrewidowali go i miał przy sobie broń. Miał też narty. Przy dojeździe ich, jak teraz się mówi, sterroryzował i skoczył do żlebu...W holu, na górze, żadnych zmian. Ta sama „boazeria”. Mamy czas. Dopiero po ósmej. A może po siódmej. Słońce prześwieca przez dziury w chmurach. Wiesz, spałem tu kiedyś w kurtce puchowej, o na tej ławie...Wybraliśmy się z kolegą, aby w kwietniu przejechać, prędzej przejść, grań polskich Tatr Zachodnich, od Kasprowego po Wołowiec. Tatry Zachodnie są prawda od Przełęczy Liliowe, ale to sobie podarowaliśmy. Wyjechaliśmy po południu na Kasprowy i pojechaliśmy granią w stronę Czerwonych Wierchów. Plecaki miały ponad dwadzieścia kilo. Namiot, materace gumowe, buty, żarcie...Rozbiliśmy namiot na przełączce pod Kopą Kondracką. Odciągi przymocowaliśmy do wbitych nart. Nie ma mojego puchowego śpiwora. Jasny szlag trafi! Śpiworek elegancki, kiloczterdzieści puchu, szyty przez panią Momatiukową. Idę z powrotem na Kasprowy, bez nart. Musiał zostać w holu. Zapadam się co chwila w śnieg. Trzeba było jednak wziąć narty. Po dwóch godzinach jestem na miejscu..Hol na szczęście otwarty. Ale zupełnie pusto. Żywego ducha i mojego śpiworu. Lepiej tu spać niż w namiocie bez spiwora. Zresztą było już ciemno. Może Wawrytko schował. Schował, schował. To Pana śpiwór? Mój – serdeczne dzięki. Fajnie, ale jesteśmy spóźnieni pół dnia. O tej porze powinniśmy już być na Czerwonych Wierchach. Nie doszliśmy do Wołowca. Skończyło się na Pyszniańskiej Przełęczy. Dwa dni zaplanowane na urlop to za mało. W trzy może by się przeszło. Zresztą Człowiek się więcej napodchodził. Zjazd z plecakiem dwudziestokilowym granią, nawet łatwą Tatr Zachodnich nie należy do największych przyjemności. Śnieg nie przypomina jakiegoś tam sztruksiku. Dzisiaj byłoby to też ciekawe. Narty Hagan`a, lekki namiocik, Red Bull...Przejść Całą grań Tar Zachodnich, łącznie z częścią Słowacką. Może na czas? Wawrytko już chyba umarł? Za oknem rusza duże koło. Zbieramy się. Jedziemy na Gąsienicową. Goryczkowa będzie po południu. Tam jest znacznie dłuższy stok i trudniejszy. Ale się nam udało. Kasprowy oświetlony słoneczkiem Lekki mróz to dobrze. Śnieg nie puści za szybko. W komunikacie na dole napisali warunki trudne i to po obu stronach. Lodoszreń. Nie jeździmy od kilku tygodni. Nogi zastane. Widać z góry, że w kotle wygłaskali dość szeroką traskę. Czy to jest lodoszreń? Może? Na trawersie, lekkie zgrzyty pod nartami. Nieco twardo. Ale mamy naostrzone, nasmarowane karwingi. Beta Race Carve! Beta to alfa, beta. Race się przyda . Carve jak najbardziej, dopóki nie zmięknie. Mnie zawsze ogarnia lekki strach, gdy przyjdzie zjeżdżać nieznanym, trudnym stokiem. Doświadczam go i tu. Ten stok jest znany, ale po tylu latach nieznany. Pierwsze skręty. Jest okey! Mniej stromo i można puścić narty. Lekko drgają na ratrakowej pralce. Co widzę? Taka szerokość i taka gładkość. Gdzie my jesteśmy? Co za piękne góry? Słoneczko, liczko dnia pięknego. Udeczka jeszcze nie rozgrzane. Nieco bolą. Ciekaw jestem jak sobie poradzili na dole, przy pierwszej podporze. Tam było zawsze ciasno. A park za żadne skarby nie pozwoli użyć spychacza. Nie jest źle i na dole. Węziej, ale w miarę bezpiecznie. Przy dużym ruchu można jedna wpaść na kogoś. Kolejne zjazdy są coraz lepsze i szybsze. Śnieg nieco puścił. Narty już tak nie drgają. Maksymalna oszczędność sił. Żadnych dodatkowych przyruchów. Krawędzie i mięciutkie, szybkie kiwnięcie. Do zatrzymania długi, miękki łuk a nie brutalne zatrzymanie. Szkoda ud. Jest po dziewiątej a przed nami cały dzień. Szesnasta czterdzieści pięć koniec jazdy. Prawda, czy nieprawdopodobne! Pytam się wyciągowego, li to prawda! No, no! Gdzie te czasy, gdy pół do czwartej było nieprzekraczalnym końcem. A jak zawiało to dwie godziny odkopywali wyciąg. Małolatom ustawili ten niby supergigant. Od połowy kotła. Po prawej stronie stoku, patrząc z wyciągu. Od strony „turystycznej” odgrodzony powiewającymi chorągiewkami. Kończą na znanym wypłaszczeniu, gdzie zawsze była meta w razie zawodów. Pełny szpan z pomiarem czasu. Jako żoniny ekspert wyjaśniam, że przy przejedzie są zasadniczo dwa miejsca trudne. Stromy stok, strome ścianki, gdzie facet się obślizguje na bramkach i wypłaszczenia, gdzie trzeba umieć się ślizgać. To jest też sztuka. Żadnej brutalności. Należy nartom pozwolić jechać. My też musimy tak dzisiaj tu jeździć, bo należy te osiemdziesiąt siedem złotych wykorzystać. W końcu jestem z Krakowa. Facet jedzie w Alpy. Kupuje drogi karnet i głównie pije piwo w ładnym miejscu. Drogie piwo, ale to jego sprawa. Może i lepiej, bo jest mniejszy tłok na stoku. To była budka starego wyciągu - wyjaśniam mojej damie. Kolejki, stojącej przed nią, nie potrzebuję ci opisywać. Z tej strony podjeżdżali lepsi goście. Głównie zakopiańscy zawodnicy, goprowcy. Ale pierwszy wyciąg miał dolną stację tam wyżej - wtrąca się starszy pan. Starszy pan? Ja też jestem starszy...Widać tam jakieś znane od lat ruiny, ni to domku. Coś mi się obiło kiedyś o uszy. Nie znam tego wyciągu. Jak tu zacząłem jeździć w sześćdziesiątym czwartym to go nie było. Postawili go w czterdziestym siódmym. Ja już sześćdziesiąt sześć lat na nartach - mówi. Pogratulować! Przepraszam, może nieco niedyskretnie, ile lat? Zacząłem jak miałem pięć. I jak tu nie lubić nart. Kochajcie artystów - mówi często Jasiński w czasie benefisów w teatrze Stu. Kochajcie narty!!! Jest jedenasta a zaliczyliśmy już z dziesięć zjazdów. Muszę w tym miejscu odszczekać swoje wątpliwości odnośnie liczby zjazdów. Wątpliwości, które miałem w czasie dyskusji na tym forum. Faktycznie. wyciąg jedzie teraz szybciej. Z góry nie śpiesząc się można zjechać za trzy minuty. Kto jedzie szybciej wyrobi się w dwóch minutach. Zmęczenie jest minimalne, przy długich łukach i na dzisiejszych nartach. My zawsze odpinamy klamry u dołu a zapinamy je na górze. Robimy się też przerwy na trasie. Bo i gdzie się spieszyć. Lepiej szybciej, porządniej, ujechać kawałek i odpoczynek minuta. Nad techniczną jazdą trzeba nieustannie czuwać. Zmęczenie jest wrogiem poprawnej jazdy. Tak, więc gość ze zdrowymi nogami, bijący rekordy, przy dobrym śniegu zjedzie od dziewiątej do końca jazdy, może ze czterdzieści a nawet więcej razy. Tylko, po co? Wyjeżdżam trawersem na Beskid. Na zryty, nieubity stok. Zjeżdżam w stronę dna kotła. Da się jeździć, choć śnieg jest już przewiany i trzeba się przyłożyć do skrętu. Nóżki to jednak zaraz czują. To nie jazda po tej gładziźnie niżej. Przewijam się na wschodni stok Beskidu. Tu jeszcze gorzej. Śnieg jest mokry. Świeżo spadły, z przed kilku dni. Jeszcze nie firn. Niżej jeszcze gorzej. Lekka szreń łamliwa na powierzchni. Wczoraj go przytopiło i w nocy zamarzł. Wracam na ubitą trasę. Adio dziewcze śniegi. Mam to już za sobą. Należy teraz korzystać z ratrakowo-karwingowej tiochniki. Speed, speed, na miarę możliwości. To jest rausz. No, może z wyjątkiem puchu na wyrównanej trasie, ew. firnu lekko puszczonego. Ale to są rzadkości. Co by się jednak nie powiedziało, to do jazdy po dziewiczych śniegach najlepsza jest deska. Leci toto po wierzchu. Przejedzie po kamieniu i kosodrzewinie. Narta się zawsze zagłębi. Nie jest możliwe całkowite, równomierne, w każdym momencie, obciążenie obu nart. To jest brutalna prawda towarzysze...Chcąc jeździć po dziewiczym terenie, ucz się raczej na desce... Siedzimy sobie w pobliżu trawersu na Goryczkową. Poważne zmiany. Szeroka aut...-nartostrada. Porządna siatka. Gdzie te słupy, jak telegraficzne. Gdzie siatka, nieraz przysypana śniegiem. Teraz bracie nie wpadniesz do Cichej. I nart sobie nie zniszczysz na kamyczkach. Lampeczka! Piramidalny Krywań na horyzoncie. Kiedyś uważany za najwyższą górę w Tatrach. Dopóki nie zaczęto naukowo mierzyć. Widzisz te trzy szczyty. Kiedyś tam sobie szliśmy. Na ich tle widać taki szczyt ze stokiem w północną stronę. Od naszej strony ma pas skał. To Kościelec. A ten pas - to zachodnia ściana Kościelca. Tu zginął Świerz. O którym czytałaś w „W stronę Pysznej”. Od dołu jest komin Świerza, w którym poleciał. Podobno partner miał szanse go uratować, tylko się zagapił. Zdziwił się,że Świerz leci z kawałkiem skały w dół. Przecież Świerz nigdy nie lata. Lina mu leciała przez palce. Jak zaczął ją wyhamowywać, to Świerz już miał taką szybkość, że trzasła. Zmarł przy znoszeniu przez TOPR. Na dole śnieg przytopniał, szczególnie w miejscach lepiej wystawionych do słońca. Mołolaty skończyły swój trening. Spróbujemy Goryczkową. Jak będzie źle to się wrócimy. Czasu mamy jeszcze parę godzin do zamknięcia wyciągów. Ale po tamtej stronie wyciąg nie jest taki fajny. Twarde krzesła i jedzie dłużej. Buźki będziemy mieli wystawione na słońce. Trawers na Cichą, do grani w stronę Pośredniego Goryczkowego. Półeczka od wyciągu do grani. Nowa półeczka do góry kotła. Szeroko jak na warunki terenowe. Wszystko ogrodzone siateczkami. Co za luksusy? Nic tylko śmigać. Kociołek równiutki. Ale czym bliżej szyjki, to śnieg bardziej miękki. Po południu już tu przypiera się słońce. Widzisz to jest szyjka. A to jest stok Pośredniego Goryczkowego. Stok poryty esami śladów od samej góry. Deskarze!. Trawers do Świńskiego Kotła też założony. Dzisiaj jest śnieg raczej dość pewny. Podłoże było stare i dość cienkie. Nie napadało zbyt dużo śniegu i wiązał się z podłożem. Lawina raczej nie poleci. Nie znaczy to, że w innym miejscu w Tatrach lawiny nie polecą. Taką prywatną prognozę można sobie zawsze robić. Zatrzymujemy się na Bulce. Ooo! Jaki szeroki stok poniżej.? Siata jak z PŚ. Cuś jednak za mało śniegu. Tu trzeba uważać, bo sporo tu kamieni. Trasa fajna, urozmaicona, ale warunki gorsze niż na Gasienicowej. Śnieg jest mokry i ciężki. To jest słynny mostek. Jak brakuje śniegu, to tym żlebem można dojechać aż do tego miejsca. W żlebie jest go zawsze więcej. Koniec! Ale gorąco! Jedziemy na górę. Niziutkie krzesełko. Czasami jeździło się od Bulki, tędy, obok tej podpory. To jest taki mały żlebek. Ale już zarósł świerkami. Tu na Goryczkowej jest zimno, często wieje. Jak uruchomili ten wyciąg to dawali tzw. ornaty. Były to dwa, zszyte krótszymi bokami, koce. W środku była dziura na głowę, taki ornat. Wiara wtedy nie miała tych różnych gorteksów. Jeździło się w portkach elastycznych. Na górze oddawało się ten ornat. Jak padał śnieg to ornaty nasiąkały nim? Zamarzało to wszystko, sztywniał ornat i stały takie postacie w kolejce do wyciągu. Z góry ornaty jechały na dół na krzesełkach. Ładowali to na kupę i nieraz spadały po drodze. Po kilku latach zrezygnowano z nich. Zresztą pojawiły się kombinezony narciarskie. Szczyt mody.Widzisz ten żleb. Z tego żlebu zeszła lawina. Przeszła przez las i zasypała schronisko na tej polanie. Zginęli prowadzący schronisko - małżeństwo Polakowie i zdaje się trzech żołnierzy służby granicznej. Wyciąg sobie jedzie. Właśnie w tym miejscu, jak jechałem, usłyszałem takie charakterystyczne stęknięcie. Mówiłem ci o tym. Całe to zbocze się zmarszczyło i zaczęło zsuwać do szyjki. Zasypało kogoś? Nie, bo lawina była bardzo wolna. Czoło zatrzymało się niedaleko Bulki. Gdyby doszła do tego żlebu mogłaby się rozpędzić i rejonie mostka mogłoby być źle. Zrobimy sobie taki portrecik na tle Świnicy. Bliżej tego sznurka. Nie bój się. Tu nie ma nawisu. Nie wpadniesz z nim do Cichej. We mgle ktoś dawniej tam mógł zacząć zjeżdżać, albo pojechał na ubraniu po stoku. Do ludzi drogę miał długą. Dolina jest długa. Znowu jesteśmy na dole. Wiesz co, ja już nie jadę - mówi żona. Boli mnie kolano. Dobra odpoczywamy. Kawka? Wysokogórska? Cena też wysokogórska. Ale upał. Jestem wycięta. Na Gąsienicowej z piętnaście. Tu dwa. Dla mnie dość. Wiesz - mówię- tu się przychodziło z Kuźnic, jak uruchomili wyciąg. W niedzielę, jak się przyszło od dziewiątej, to w ciągu dnia można było zjechać pięć, sześć razy. Kolejka zaczynała się oo, za tamtą podporą, szła łukiem przez polanę, następnie od dołu stacji i do krzesełka. Ile się stało? Godzinę, półtorej. Ale można się było ładnie opalić. Kasprowy to historia polskiego narciarstwa. Tak historia. Kto dawniej jeździł w Alpy z Polski? To jest jedyna taka alpejska góra. Jeździł tu Bachleda, gdy był jednym z najlepszych na świecie. Później jeździły Tlałkówny. Nawet mam pewien wątek rodzinny związany z tą górą. Rodzice pobrali się w Zakopanem. Mam parę zdjęć z ich ślubu. Na nich miejscowi w tradycyjnych strojach. Tato przywędrował do Zakopanego z bratem, z dalekiej wsi. Rozeszła się wtedy po Polsce pogłoska, że budują kolejkę na Kasprowy i można zarobić. Pracował przy tej budowie. Później budował stare schronisko w Dolinie Pięciu Stawów. Tu poznał mamę. Niestety wojna spowodowała, że musieli opuścić Zakopane i stracili oszczędności, za które zamierzali kupić dom. Skoczę na górę. Zjadę ze dwa razy. Ostatni zjazd. Moje kolano zaczęło lekko boleć w tym samym miejscu, co żonie. Zaraźliwe? Muszę uważać. Na trawersie do kotła mały tłumek z przedszkola. Przedszkole nosi nazwę Małgorzata Tlałka-Szkoła Narciarska. Poniżej esa, na nartostradzie, ładny widoczek na góry. Mam jeszcze jedno zdjęcie w aparacie. Szybciutko, bo słońce schowa się za chmurą. Aha. Tędy na Kalatówki. Tu na Kondratową. A tu się zabił goprowiec z Zakopanego. Stok żaden. Gość doświadczony. Były tu takie belki. Wpadł na nie... Było nieźle, Było świetnie. Kiedy tak świetnie się mi jeździło, jak dzisiaj na Gąsienicowej? Na pewno nie w zeszłym roku na początku maja na Kicusiu. Rano było tam, owszem, równo, ale tylko przez chwilę. Później słońce i tłum robił swoje. Kilka lat temu w Val di Sole, ale tylko w jednym miejscu w Ponte di Legno. Ale wtedy nie miałem karwingów. Śnieg, dzisiaj, miał być trudny? A jak będzie, gdy warunki będą bardzo dobre? Musimy tu parę razy w zimie wpadać, jak Hausner, albo inny nie pozbawi nas przyszłych, pewnych dochodów. A teraz ciekawostka. Lawina na Goryczkowej. Czternasty kwietnia, godzina druga po południu. Jedziemy z moją ŚP żoną wyciągiem do góry. Słyszę takie głuche „stęknięcie”. Odwracam instynktownie głowę w prawo i widzę, że całe zbocze Pośredniego Goryczkowego się marszczy i urywa nieco poniżej szczytu. Granicą obrywu był wyżłobiony trawers do Świńskiego Kotła, do którego tu też często jeździłem. Być może wcześniej w tym dniu…
  4. Zagronie

    Szczyrk - COS Skrzyczne

    Jeźdiłem wiele razy po wszystkich tych trasach. Z wyjątkiem "Widokowej" od Jaworzyny do wcięcia z czerwoną "Kaskadą". Jakoś to mnie nigdy nie interesowało, a i był tu zwykle brak śniegu. Małe nieporozumienie, jeśli chodzi o FIS poniżej "Dolin". Od takiego zakrętu w lewo o 90 st. FIS biegnie w prawo, omijając z lewej tu stojący dom. (Chociaż bardziej prawidłowy przebieg byłby z prawej strony tego domu). I dalej tzw. "Kanionem"(chyba nie mylę nazwy) na szeroką polanę. Miejsce to znam jako "Dunacie". I to jest prawidłowy przebieg FIS`u. Mającego z "wieży"ok. 2200 m długości i 620 m różnicy poziomów. Z "Dunacia" przez mały mostek na potoczku w lewo, wysokim brzegiem na miejsce, z którego się dało już jechać do dolnej stacji krzesła na Jaworzynę. Podobno na tym brzegu jest teraz mały wyciąg. Podchodzenie ukosem było mało komfortowe. Jeździłem tym FIS` em z żona i nieraz myśleliśmy, gdyby z "Dunacie" był wyciąg na górę Skrzycznego, to byłaby najlepsza trasa w Polsce. Urozmaicona i typu "ścianka, wypłaszczenie". Co uwielbiam. Na której można się wyżyć. Natomiast od wspomnianego zakrętu w lewo, poniżej "Dolin", to nie FIS. Wąsko, płasko i kombinowanie po polanach. Po resztkach śniegu na wiosnę, lub po trawie. Możnaby tu też jeździć do samego dołu, gdyby rozszerzyć przebieg trasy i dobrze naśnierzyć. Wtedy mamy 750 m różnicy poziomów z góry. I warianty- FIS, lub odskok w lewo na Jaworzynę przed "Grzebieniem" i powrót na "Doliny". Całość naśnierzona, od dołu do góry. Ponad trzy miesiące super jazdy. Marzenia, może coś z tego będzie. FIS do "Dolin" jest super, tylko ten wyciąg? Lepiej przeznaczyć ich siłę i wytrzymałość na jazdę dół. Zagronie
  5. Dziękuję serdecznie Administratorowi za możliwość założenia blogu. Kolegom za zachętę . Jak dojdę do siebie, to zacznę gryzmolić pierwszy post. Zagronie
  6. Mam prośbę do Administratora. Chciałbym pisać blog o moich wspomnieniach. Ostatnio leżę od dwóch tygodni w łóżku. Dwóch pozytywnych w bliskiej rodzinie. Gorączka,kaszel, temperatura. Ale już lepiej .Na myślenie mam czas. Wychodzą szczegóły z przyszłości...Jak to było z nartami i górami. Chciałbym o tym pisać. Począwszy od obecnego okresu i cofając się wstecz, gdzieś do roku 1964. Będą to głównie wspomnienia górsko-narciarskie. A także ciekawostki praktycznie nie znane nikomu w Polsce. Nieuniknione sa pewne wątki osobiste. Będę starał się zachowywać w praktyce chronologię wydarzeń(chronologię wstecz). Bedą to opowiastki starego narciarza i miłośnika gór. Każda będzie osobnym rozdziałkiem, opisującym pewien okres, czy konkretne wydarzenie. Wyobrażam sobie zorganizowanie tego w następujący sposób. Jakiś główny tytuł blogu, np. Zagronie, wspomnienia. Potem w podtytułach koleje wątki i przykładowo: - San Anton-rozczarownie --------------------------- - Narty na dachu świata ----------------------- - Zakład Badań Rakietowych i Satelitarnych ----------------------- - Kalatówki ----------------------- - Kursy narciarskie w Zakopanem w 1964 roku. Coś sobie przypomnę, będę miał ochotę, to będę pisał. Myślałem o wykorzystaniu swoich klisz. Zawsze dużo fotografowałem. Fotografia to było moje hobby. Więc postaram się coś z tym zrobić. Szkoda tego materiału. Jest to historia gór i nart widziana przez pasjonata. Więc jak w praktyce to uczynić, by można było dodawać kolejne wątki? Zagronie
  7. A ja w zasadzie nigdy nie ćwiczyłem prze sezonem. Dawniej kilkadziesiąt lat temu w sezonie letnim śmigałem po górkach(Beskidy, Tatry). Lubię majsterkować na wolnym powietrzu, ale czasami była robota wewnątrz. Potrafiłem tak pracować. Po 12, czternaście godzin na dobę. I to na kilku drożdżówkach i owocach plus picie wody mineralnej. I to się zdarzyło nawet w tym roku przez kilka dni z rzędu. Po takim dniu byłem dętka. Ale następnego dnia znowu. Po kilku dniach odpoczynku mogłem "stanąć" na nartach. Zawsze uważałem, że mam dobrą kondycję. Nie jakąś specjalną, jak sportowiec, ale wystarczającą choćby na narty Wystarczająca w różnych porach roku na jakiś ruch na zewnątrz. Każdy intensywniejszy ruch przygotowuje ciało. Rąbanie drew też. Motto - nie ma brzydkiej pogody jest nieodpowiedni ubór. Narty. Tu dbałem strannie o delikatne rozpoczynie sezonu. Dopiero po kilku dniach jazdy zacząłem czuć narty tak, jak na wiosne. Nie robiłem specjalnych ćwiczęń. Co najwyżej kilkadziesiąt wymachów, dziesięć pół przysiadów. Resztę zrobią narty. Nie groził mi początek sezonu, gdzieś na lodowcu. W czasie takiego wyjazdu chce się do maksimum wykorzystać karnet. Jeżdże bardzo lekko. Nastawy 6,5 przód 7,0 tył. Ostatnie wypięcie tyłu nastąpiło na FIS na Skrzycznym. Chyba 15 lat temu. Wałek śniegu, skok kilkumetrowy i narty spadły na tępy śnieg. Wyleciałem jak z katapulty. Przód, nie pamiętam kiedy się wypiął. Zwykle kładłem się na bok i mnie obracało. Ale życie byłoby zbyt piękne. Dwa lat tem na Czarny Groniu na początku sezonu starszy(ale młodszy odemnie) wpakował się, jadąc od góry , na płaskim terenie, prosto we mnie Zobaczyłem go, leżąc nosem w śniegu, dziesięć metrów przede mną. Cholera jeszcze się facetowi coś stało. Zeszły sezon, początek. Białka. Bardzo uważam , gdy skręcam. Po południu luźniej. Jadę z boku przy sznurku. Rozkręcony, parę bardziej dynamicznych i podkręconych skrętów. I nagle strzał. Piętnąście metrów przede leży chłopak. Spogląda dwójka mężczyzn. Jeden z nich ojciec. W obu przypakach wypięły całe Czy ja się nie wywracałem w życiu? Ostatnie dziesięć, dwdzieścia lat to raz, lub dwa w sezonie. I to,gdy postanowiłem pójść "na całość" Ponieważ z boku trasy były bezpańskie tyczki.Raczej rzadko. Zwykle jeździłem jako amator szybko po Kasprowym i w Szczyrku. Raz mi zwrócił uwagę pan (z PZN), że jeźdzę za szybko. Dlatego bardzo dbałem o technikę, ponieważ przy takiej jeździe gleba mogła się źle skończyć. Lata mijały bez przygód i bez "przygotowania". Gdzieś tam zerwałem ACL nie wiedząc o tym. Wyszło przy artroskopii łąkotki( przycięta). Minęło cztery lata. Wyjazd do Chamonii, Lungau, San Anton. Średnio w każdym sezonie ponad dwadzieści dni. Zeszły dwdzieścia. Nigdy nic nie zażywałem na wzmocnienie kolan(chrzątki). Jeżdżę teraz na slalomce Dynastara. Mam też stary COD. Dłuższy od slalomki o 13 cm. To jest moja historia "przygotowań". Nic nie sugeruję. Każdy ma własną. Zagronie
  8. To może nieco wyjaśnień skąd te kłopoty użykowników fotoogniw z zakładem energetycznym się biorą. Fotoogniwa to bardzo zmienne żródło enegii. Z punktu widzenia Polskiego Systemu Elektroenergetycznego(PSE) jest z takimi maleńkimi "elektrowniami" sam kłopot. Idea jest słuszna, to co wyprodukujemy u siebie na dachu, nie będzie produkowane z węgla w elektrowniach. Ale najlepiej byłoby, żeby taki producent wogóle odłączył się od sieci elektrycznej(od systemu jw) i gromadził sobie nadwyżki u siebie na czarną godzinę braku słońca. Skąd takie problemy? To się staje jasne, gdy się wie jak działa PSE. Jest to system składający się(u nas)z elektrowni węglowych. Wszystkie elektrownie są połączone ze sobą przy pomocy sieci przesyłowych(wysokiego napięcia). Wszyskie elektrownie oddają energię do tej sieci. Ktoś mieszkający w pobliżu elektrowni myśli, że jak jest blisko to ma prąd głównie z niej. Ma prąd z systemu. I nie da się stwierdzić z jakiej elektrowni fizyczne prąd dopłynął do jego domostwa. Tym bardziej że wiele razy jest przekształcany przez transformatory zmieniające napięcie. System ma jedną zasadniczą cechę. Jest to system samosynchronizujący się. To znaczy wszystkie generatory w systemie obracają się z taką samą prędkością. Obracając się np. 3000 obrotów na minutę wytwarzają enerię elektryczną w układzie trójfazowym z częstotliwością 50 Hz(hertzów). Ta częstotliowóść musi być utrzymywana możliwie jak najbliżej 50 Hz. Np. 50(50-0,2. 50 + 0,2) Hz. Skąd kłopoty z utrzymaniem częstotliwości? Otóż pobór energii z generatora elektrowni wywołuje w nim "opór". Czym więcej energi z niego płynie, tym bardziej trudno go zmusić do obracania się. Więc trzeba więcej pary do jego turbiny(więcej wody w elektrowni wodnej). Para to więcej pyłu węglowego w kotle produkującym parę. Co się dzieje w systemie. Ludzie załączają i wyłączają odbiorniki. W Warszawie jest centralna dyspozycja mocy. Dyspozytorzy wydają polecenia elektrowniom, oberwując pobór mocy w systemie. Powiedzmy, że system(nowych danych nie mam) ma zainstalowane 25 000 MW. Jest to suma mocy wszystkich generatorów. Teoretycznie mogłyby tyle wyprodukować. Ale produkują tylko tyle ile jest pobierane. Jeśli w danym momencie jest pobierane, np 17 560 MW, to tyle muszą produkować generatory. Tyle pary w turbinach, tyle węgla w kotłach. A za godzinę obciążenie systemu wzrośnie o 1000 MW. Dawniej atrakcyjny meczt to nagły wrost o 600 MW. Więcej węgla do kotła...Albo zmaleje obciążenie. Co będzie, gdy się nie będzie reagować. Generatory raz będą przyhamowane, albo hamowanie się zmniejszy. Więc i częstliwość może być 49, 48 Hz lub 51 Hz. To niedopuszczalne. W różnych miejscach w przemyśle i nie tylko używane są silniki synchroniczne. Ich obroty zależą ściśle od częstotliwości. Nasz system jest połączony z systemami sasiednich krajów. Cała Europa pracuje na jeden system. W razie braku enegii można kupić np. 1000 MW u sąsiada. Ale nie można przesłać(po liniach trójfazowych), jeśli się nie pilnuje częstliwości. Jest połączenie z szwedzkim sytemem Najpierw się wyprostuje z trójfazowego na stały, potem się sfaluje na trzy fazy. Takie połączenia różnych systemów są możliwe Jeśli chodzi o elektrownię pompowo- szczytową to mamy piękną pod górą Żar. Ma moc 4x130 MW. Była koncepja za Gierka giganta w dolinie Dunajca przed Krościenkiem. Miała mieć 2000 MW. Na szczęście do tego nie doszło. Taka elektrownia to czasem konieczność, ale to dosyć marny interes. Droga. w budowie. Generator staje się silnikiem. Turbina wodna pompą, by wypchać trzysta metrów górę masy wody. Parę godzin i wszystko jest na dole. Zagronie
  9. Zagronie

    Blog

    Dziękuję serdecznie za ofertę. Spróbuję jakoś uruchomić swój. Nie będę siedział i skanował wszystkiego po kolei. Tym bardziej, żeby dostać zdjęcie o najwię kszej rozdzielczości(tak rzędu ok. 2400x4000 pixeli) skanowanie trwało(jednego przeźrocza) ok 4 min. Przy okazji okazało się, jak wyglądało nieraz wywołanie tych ORWO z biegiem lat. Używałem Corela do korety śmieci. To żmudna potwornie robota. Automatycznie dostaje się zmiękczoną całość. Więc ręcznie powiększam obraz, by otrzymać wyraźne pixele. Śmieć to jakaś plama w pixelach. Na przykład masz jednostajne, niebo, bez lub z chmurkami. I widzisz, że w pewnym miejscu jest czarna plama. Skąd? To śmieć z wywoływania! Jakiś włosek z kasetki, coś innego. Lub zadrapanie kliszy. Dobieram "pipetą"z Corela kolory z otoczenia plamy. I "narzędziem"(np. piórko) likwiduję plamę. To jest obłędna robota, ponieważ gdy mi szczególnie zależało na przeźroczu to zabierało to nawet osiem godzin na jedną przeźrocze. Efekt jest bardzo fajny. Do drukowania na papierze niewielkich zdjęć taka szczegóła korekcja nie jest potrzebna. Ale gdy się powiększa obraz na monitorze, by zobaczyć, co tam było(np. szczegół na ścianie skalnej, lodowcu itp.) to musi się dokładnie korygować. Ale też trzeba uważać, ponieważ można usunąć coś, co nie było plamą, tylko pewnym szczegółem. Może jeszcze pożyję, to coś z tych starszych rzeczy opublikuję na forum. Zagronie? W Koninkach, jadąc do wyciągu, jakiś kilometr wcześniej, jest informacja - do Orkanówki. W lewo wąską, asfaltową dróżką. Za potokiem ostro w górę. Gdy po ok. kilometrze droga się kładzie, widać osiedle "Zagronie". "Mieszkam" tu od 43 lat. Remontując chałupkę, której część belek ma sto lat. Jest to charakterystyczny domek po lewej stronie tej asfaltowej drogi, jakieś sto metrów przed przełęczą(fajny widok), z której jedzie się do Niedźwiedzia, lub skręcając w prawo do bardzo bliskiej Orkanówki. Domek ma z przodu dwa duże modrzewie. Na jednym rośnie gigantyczny bluszcz i dzikie wino. Trochę gość z Zagronia zepsuł nam pejzaż stawiając stajnię dla byków. Na szczęście wiatry są zachodnie, plac przed stajnią z drugiej strony i da się żyć z widokiem na stok narciarski, który był powodem dlaczego tu się znalazłem. Zagronie
  10. Zagronie

    Blog

    Dziękuję wszystkim serdecznie za zachętę! Kiwam się jakby to robić. Mogę pisać tylko o czasie przeszłym o moich przeżyciach, ale nie tak bym skupiał się na sobie. Dla mnie czyjeś relacje są najciekawsze, gdy są na pewnym tle. Wszystko to co przeżyliśmy w życiu było na jakimś tle. Tłem jest wszystko - miejsce, pogoda, sprzęt, ale też trudności z dojazdem, finansowe itd. itp.. To tylko przykład. Ja zawsze bardzo dużo fotografowałem. Mam całe zbiory zdjęć z nart, gór od pół wieku. Są to czarno-białe błony(klisze). Ale też mam kolorowe z początku lat siedemdziesiątych robione na przeźroczach ORWO. Przeźrocza te skanowałem(są na dyskach). Potem pojawiły się błony(negatywy)kolorowe. I wreszczie aparat cyfrowy. Trzeba pogrzebać w tych materiałach. I coś zamieszczać, chronologicznie, z pewnym opisem. Ja się coś pisze o znanym dawniej, to zuważyłem, że coś się mózgu otwiera, jakaś komórka... Na razie problem jest taki, że mój skaner dla klatek 24x36 mm jest nieczynny. Nie chce się zainstalować w Windows 7. To stary, niemiecki skaner i być może pod Windows XP da się go uruchomić. Lub też poszkać nowego. Bez tego skanera nie da się mojego archiwum wykorzystać, skanując negatywy i je odwracając. Nie zapomnę! Czasu mam dużo. Zagronie
  11. Zagronie

    Blog

    Witam koleżanki i kolegów! Czasy mamy ponure. Pisanie na forum jest dobre dla zdrowia psychicznego. Jest to coś w rodzaju "teoretycznych" nart. Jakaś namiastka, by nie wpaść w depresję. Nie mam problemów z pisaniem. Siedzi we mnie tyle wspomnień. Począwszy od dzieciństwa rozpoczętego w czasie wojny, aż do dzisiaj. Moi rodzice poznali się przed wojną w Zakopanem i tam brali ślub. Nie zostałem Zakopiańczykiem, ale zaszczepili mi(głównie Mama) miłość do gór. Naturalne było też odkrycie nart. Te dwie główne pasje przewijają się do dzisiaj. Pisać blog, ale taki, że wszyscy uczestniczymy w nim. Ja piszę, ciągnę przez lata swoje wspomnienia. Każdy może dodać swoje, skomentować. Tworzymy wspólnie "dzieło". Dzieło pasjonatów, począwszy od seniorek i seniorów, poprzez wiek średni, aż do przedszkolaków. Czy warto się w to bawić? Zagronie
  12. Patrząc wstecz był to najlepszy mój wyjazd w Alpy, w sensie ściśle narciarskim. Mieliśmy szczęście, ponieważ spadło dużo śniegu. Jechaliśmy w ciemno. Miałem nową Favoritkę i namówiłem kolegów z biura na ten wyjazd. Teren wybrałem(kto w kraju słyszał o internecie?) z takiego skiatlasu niemieckiego - ADAC). Niemiecki znam. Przyjechaliśmy do tej ogromnej doliny(Ziellertal), gdzie jest tyle ośrodków, łącznie z Tuxem. I zaczyna się szukanie kwatery. Dojechaliśmy do Lanersbach. Nie ma! Potem niżej do Finkenberg. Nie ma. Objechaliśmy z pięć, sześć miejsc. Nie ma. Dlaczego? Wreszcie ktoś nam wytłumaczył, że rozpoczął się zjazd świąteczny z Niemiec. Do Wielkanocy było jeszcze dwa tygodnie. Wreszcie w jednym pensjonacie w Finkenberg babka mówi - na tydzień nie, ale pięć dni tak, ponieważ ktoś z Niemiec ma przyjechać. Nie przyjechał i mieliśmy luksus. Ferienwohnung. Kuchnia, łazienka. Co prawda śpię z kolegą w łóżku małżeńskim, ale to detal. Dwieście metrów od nas kolejka na Penken(do 1700 m, dalej krzesło). Startujemy na tą górkę i jeździmy w pierwszym dniu w jej okolicy. Na sąsiednią górkę 2200 m(skleroza, jeśli chodzi o nazwę). Potem się okazało, że jakieś "harakiri" chyba też zaliczyliśmy. Na końcu mówię do kolegów zjeżdżamy do pensjonatu. Sporo śniegu, więc da się przez polany i leśne drogi. I dało się z dwa tysiace na siedemset metrów. Nie było połączenia z Lanersbach. I tak się walczyło. Lanersbach(Vorderlanesbach), koledzy gdzieś w ośrodku w dole doliny. Ale najwięcej Tux. Z którego zjeżdżałem kilka razy sam do samego dołu. Z Fuxer Ferner Haus zjeżdżało się w dół, do takiego "dołka". Z którego orczyk(?) wyciągał na grzebiet, gdzie była stacja kabiny jadącej z samego dołu. Opad spowodował, że dało się dalej jechać na dół. Parę osób zjeżdżało. Reszta kolejką, Nie ubite ratrakiem, wąskie, muldy. Ekstrema dla większości. Dla mnie Szczyrk, Kasprowy, normalka. Raz podjechałem krzesełkiem z tego miejsca w górę na przełączkę(ok. 2400 m). I z tego miejsca też do dółu. Trasa niby free. Takie w Austri oznaczano czerwonymi rombikami. Temperatury? Na górze 3250 m, ok minus 20 i wiatr. Moja alpinistyczna puchówka w sam raz. Ale koledzy sini. Austriacy wyjeżali na górę. Niektórzy z gołymi głowami, ale kombinezonach. Szybciutko do knajpy(Tuxer Ferner Haus). My nie. Nie ma kasy. Herbatka w termosie. Czas goni. Takie szerokie rówiutkie trasy, takie wyciągi. Gromada ratraków, dbająca o nieskazitelną płaszczyznę śniegu. Sporo się włóczyłem po Tuxie w dziewiczym śniegu. Pojawili się wtedy pierwsi deskowcy. Nawet spotkałem deskowca z kijkami, który mi proponował wspólne jazdy, ponieważ on zna fajne miejsca. Był za młody i odmówiłem. Wykończy mnie w tym śniegu. Jemu się wydaje, że dobrze jeżdżę, ponieważ mnie zobaczył jak kawałek przejechałem. Nie ma sie co kompromitować. Potem doszedłem do wnioski, że to były monoski. Nie wiedziałem o takich nartach. Zresztą nie patrzyłem mu na nogi. Z tego "dołka"było podwójne krzesło w górę. Mniej, więcej równolegle do takiej charakterystycznej, długiej ściany skalnej. Potem jeszcze orczyk. I góry na dół wzdłuż tej ściany nieźle się jeździło. Pamiętam nawet taki szczegół, że u dołu przy stacji krzesła był wychodek, a w nim duże role papieru. Ten zjazd na południe skończył się przy zaporze(duży zasypany dwumetrową warstwą śniegu parking. Potem jazda w dół, dopóki był śnieg. A potem drałowanie w butach(turystycznych, które wziąłem przezornie). Ci z przewodnikiem minęli mnie, jadąc wygodnie busikiem). A ja sumie od zapory do miejscowaci, gdzie był bus miałem ok. 14 km. Ale było się "młodym". Potem busem na dół, kolejnym do Finkenberg. A koledzy - robisz sobie jaja! Na koniec zaliczyliśmy jeszcze Zell am Zieller. Miałem przyjemność tu użyć nieco "zjazdu". Z 2000 m na 1300 m. Była traska czerwona, ładnie ubita. Więc nieco gazu na jajo. Dlaczego pusta?. Okazało się, że ostatnie dwieście metrów różnicy poziomów jest zagrodzone. Muldy, brak śniegu miejscami. Nie dla mnie! Jestem z kraju nad Wisłą, gdzie takie przeszkody nie istnieją. Toż to przecież zupełnie normalne. Więc z pięć razy to zaliczyłem. Pycha. Jajo to równie dobra jazda, jak młócenie śniegu na muldach. Może nawet lepsza! A jaki gaz na moich dechach. Niestety nie miałem nic do pomiaru szybkości. Tylko raz przekonałem się, gdy z lasu wychynęlą grupka narciarzy i przecinała poprzecznie mój tor jazdy. Byli jakieś sto metrów przede mną. Trzeba hamować! To nie takie proste z tego gazu. Chłopie - spokojnie, nie nerwowo. Podnieś się, rozłóż ręce...Na szczęście byłem bez gumy. Więc kurtka świetnie przyhamowała. Piszę i ciągle mi przychodzi do głowy jakiś szczegół. I jak tu nie kochać nart! Zagronie.
  13. Kolega "marboru" przekazał ciekawą relację z lodowców w Austrii. Tak się sklada, że Tux był piewszym moim wyjazdem w Alpy w 1993 roku. Na przełomie marca-kwietnia. Spadł nam śnieg przed przyjazdem, więc dolina Hintertux jest w śniegu i dało się zjechać do dolnej stacji kolejek na lodowiec. Załączam zdjęcia, by się przyjrzeć, co się stało z lodowcem w ciągu dwudziestu siedmiu lat. Na południowej stronie , pod przełęczą(schonisko) między Gefrorene Wand Spitze i Oelpererem był jeszcze lodowiec i wyciąg krzesełkowy pod skałami. Schronisko pod Oelpererem jest na wysokości ok 2500 m na południowej stronie. Zrobiłem sobie samotny zjazd do doliny, w stronę jeziora zaporowego, widząc od wyciągu z daleka, w dole przewodnika z klientami. Byłem więc pewny, że stok jest do zjazdu i nie jest podcięty skałami. Nudziło mi się tylko jeździć po trasach, lub obok. Wiosna, więc jest dużo śniegu na lodowcu. Ale łatwo rozróżnić, gdzie jest lodowiec. I porównać, co teraz tam jest. Tragedia - dziesięć, góra dwadzieścia lat i nie będzie lodowców w Austrii dla narciarzy. Mam jeszcze zdjęcia z 2007 roku.
  14. Rano śpi się mi najlepiej. W nocy paskudnie. Narty są dla mnie zbawieniem. Jedynie narty i ciekawy wyjazd mnie mobilizują, by wstać. Nie da się rozpocząć dnia narciarskiego od południa. Chociaż sporo osób to czyni, choćby na Mosornym. Śmiejemy się z żoną, wracając do domu, że jadą na druga zmianę. Do południa się rozkręcam. Po południu jeździ mi się najlepiej. Ale mniej przyjemnie. Stok wyślizgany, zryty. To raczej walka, by jakoś to wyglądało. Zawsze dziwię się drugozmianowcom. To kategoria częsta w marcu. Mokry śnieg, na całym stoku, skutecznie hamuje deski. Więc wystarczy jakoś je skręcić i się jedzie. Rano na sztruksie za to szaleją ścigańci i sportowa elita. Zagronie
  15. Może, żeby więcej niektórym purystom namieszać w głowie, to opiszę zjazdy na biegówkach z Turbacza do Koninek. Nie zdjąłem nart nawet na moment, z wyjątkiem odpoczynków. Kto zna Gorce i te tereny, tylko z turystyki, będzie miał pojecie o jeździe terenowej. Oczywiście jest to inny zjazd, niż pędzenie sto na godzinę po bardzo stromym, dziewiczym śniegu. Na wiosnę, gdy kończyłem sezon zjazdowy wyjeżdżałem wyciągiem na Tobołów w Koninkach i przez Stare Wierchy udawałem się na Turbacz. Powrót następował przez Obidowiec do stacji wyciągu i dalej zjazd stokiem na dół. Raz postanowiłem zjechać do Koninek wprost do istniejącego ośrodka(właściciela wyciągu). Mniej więcej wzdłuż szlaku, lasem. Był śnieg, ponieważ bez niego nie da się zjechać. Zakosztowałem jazdy terenowej w Białce. Po pewnej "męskiej" operacji musiałem pauzować bez nart. Zrobiła się piękna zima, więc z rodzinką wybraliśmy się do Białki. Wziąłem biegówki(lżejsze, mniej dynamiczne, nie napina się bioder itp.), pokręcę się na dole. Ale wyjechałem na górę, tam jest fajniej. I tam się śilzgałem po górze(Kotelnica). Nawet dotarłem do sąsiedniego wyciągu w kierunku południowym. Tam zjechałem do niego w dół. Potem w górę na Kotelnicę i stokiem do parkingu. Ale w Białce to była łatwizna. Po stoku zjeżdżałem "równolegle"( z Tobołowateż). Tak to jest z nartami uniwersalnymi Zagronie
  16. Wnioski Bumera odnoszą się w dużym stopniu do mnie. Tak nie można upraszczać! Dobry narciarz zjedzie w różnych warunkach na każdej narcie. Ale dobry szczególnie strannie stara się dobrać nartę do swojego stylu jazdy, stoku, śniegów itd. I będzie to narta nie uniwersalna a dedykowana. Jeśli, np. zacznie w większym stopniu(a nie incydentalnie) jeździć w terenie a nie na twardym stoku, to nie będzie się katował, tylko sobie kupi inne narty. Testowanie ma sens. Ale nie ma dużego sensu wyciąganie daleko idących wniosków(zakup) z kilkugodzinnej jazdy na konkretnym stoku. Każda nowo zakupiona narta jest testowana. To trwa. Mam takie podejście z siedem dni jazdy, po różnych stokach(nachylenie, szybkość, dłuższe i krótsze skręty, twardo, miękko, muldy itd). Po urozmaiconym sezonie można powiedzieć - niezła, ale w takiej a takiej sytuacji ma takie a takie zalety(wady). Każdy ma własną kasę i nic mi do tego, jak zdecyduje się na zakup po kilku zjazdach. Podnoszenie umięjetności jest wręcz konieczne, gdy się wybiera trudny stok. Ja każdego szanuję na stoku. Szczególnie uważam na słabszych. Silniejsi sobie dadzą radę. Ale niektóre stoki, w pewnych dniach, stały się dla wszystki bardzo niebezpieczne. Nie tylko ze względu na wielu narciarzy, ale zbyt słabe umiejętności, lub za trudny dla nich teren Testy są niestety nauką tajemną. Dla mnie też. Coraz większe pojęcie o własnościach narty się ma, gdy się ją zmusi od jazdy w różnych, warunkach śnieżnych, szybkości, przy skrętach o różnym promieniu. Wtedy pokazuje całe swoje możliwości, czy ujawnia wady. Narta to tylko mechaniczny element ślizgający się pod butem narciarza. Wygina się, prostuje, jedzie bardziej na krawędzi, czy płasko. Jest chyba jasne, że lepszy narciarz uzyska więcej informacji o niej w czasie jazdy. Ale oczywiście testowanie, na żadnym poziomie zaawansowaniea, nie jest zabronione. Co się ktoś dowie z tego testowania to nie moja rzecz. Bardzo się cieszę, że miliony jeżdżą na nartach. Rodzice z dziećmi. Szczególnie na nie uważam. Nie narzekam na tłok, jak już zdecydowałem się na jazdę. . Ludzie chcą jeździć, ja też. Nic mi do ich sprzętu. Nie pouczam nikogo na stoku, by się podciągnął. Choć nieraz widać to szamotanie z nartami, śniegiem, bo się wybrało stok o dwa numery za trudny. Dyskusja toczy się na forum, gdzie uczestnicy raczej nie zaliczają się do milionów. I gdzie dyskutuje się o wiele bardziej nazwijmy to -"fachowo", wsród ludzi, dla których narty(tu amatorskie) są pasją, hobby. Przyjemność z uprawiania tej pasji rośnie proporcjonalnie do umiejętności. I dla takich osób kieruję moje posty. W końcu to co napisałem, to są tylko moje obserwacje, moje poglądy. Nie jesteśmy w szkole, a ja nie jestem nauczycielem, który stawia stopnie za "tajemną" wiedzę, którą przekazuje. Co ktoś z tego wyciągnie, to jego sprawa. Zagronie
  17. By zakończyć swoje przemyślenia doszedłem do wniosku. Gdybym miał teraz trzydzieści lat i wiedział to co teraz wiem, to wybrałbym jako nartę uniwersalna taką jaką miał Bargiel na K2. Lekka, nie za długa. Przytroczona do plecaka. Wtedy mnie to bardzo rajcowało, by wyjść na jaką górkę i zjechać na dół bezpiecznie i w przyzwoitym czasie. W ciekawym terenie. Gdym trafił przypadkowo na stok przygotowany przez raktaki, stromy. Nawet nieco zlodzony, to też nie byłoby problemu. Zawsze gdzieś bokiem można się zręcznie przemknąć. Nie interesowałby mnie zupełnie zawody, rywalizacja na takim stoku. W terenie, dowolnym - owszem. Teraz pół wieku później mam slalomkę. Naprawdę fajną dla mnie. Sprawdzoną z dużą przyjemnościa poniżej Grzebienia. Chociaż zdenerwował mnie jakiś facet w wieku wnuka, przelatując dwa metry odemnie. Nie jechałem tak całkiem wolno. Gdyby los mnie rzucił na jakąś fajną polanę z fajnym puszkiem, to dlaczego nie. Gdyby puszek zwilgotniał mocno, to razem ze slalomką zjedziemy w dół. Czyli jest dla mnie uniwersalna. Wiosenny pusty sztruks na takim Mosornym idealanie się nadaje na ten Allround, by uprawiać coś w rodzaju supergiganta bez tyczek z szybkością sprawnego emeryta. Testowanie(choćby możliwe) też mnie nie interesuje. Na swoim starym rzęchu mogę dodać gazu do dechy. Gwałtownie przyhamować, czy gwałtownie skręcać, nawet gdy bardziej ślisko. Wiem co potrafi. Nowe auto nawet z wyższej półki to zawsze na początku zagadka. Trzeba się wjeździć, tu i tam. A czy z nartami nie jest podobnie? Jak ktoś dysponuje możliowściami(kasa, czas, siły), to dlaczego nie. Nawet to jest polecane. I tam tym skończę swoje przydługie posty. Pozdrawiam kolegów i życzę(sobie też) jak najwięcej na nartach, na śniegu. Gdzie to już ma mniejsze znaczenie. Zagronie
  18. Ja piszę o własnych odczuciach wynikających z praktyki. Nic nikomu nie narzucam. Poszukiwanie jakiejś uniwersalnej narty, do różnych warunków. Przykładowo: stok twardy i bardziej stromy(slalomka). Stok łatwiejszy, ale też potrzeba jazdy długim łukiem(krótkie skręty-śmig słabo bardzo opanowane). Zaliczanie kilometrów(narta dłuższa coś w rodzaju GS). Stok zryty, miękki , też dłuższa(może coś w rodzaju z rokerem, szersza, ale bardziej miękka). Na większe szybkości na pustym, równym stoku(jakiś komórkowy GS). Poza trasą to już te szerokie łopaty z podgietym dziobem, bez camberu). Mam ten Allround, niby 20 % poza trasą. Ale prawdę powiedziawszy, to tylko na nie głęboki, leciutki puch na równym podłożu. Cięższe śniegi raczej wykluczone. Może pojedzie, ale przy większej szybkości, co wymaga jednak dobrej techniki i sił w nogach. Praktycznie w sumie tylko na równe, sztruksowe stoki. Żeby to wszystko wyczuć, a jeżdziłem na boazerii dużo w latach siedemdziesiątych na Kasprowym, czy w Szczyrku na ówczesnej męskiej zjazdowej, trzeba czuć śnieg i jak się zachowuje dana narta w danych warunkach. Nieraz zupełnie skrajnych. Może być puch, mokry, ciężki śnieg. Lodowa szreń, wiosenny firn i niżej ciapa. Zamarznięte muldy, wąski teren i stromy. Można tak wyliczać bez końca, na co się trafiło przez ponad pół wieku jazdy, na najciekawszych stokach w Polsce, ale też Alpach(zaliczyłem tu lodowce Hintertux 2 razy(pierwszy 1993 r), Stubai, Kicuś, Cervina i Zermatt. Zjazd Białą Doliną z Aig du Midi. I inne. Czuję narty pod sobą. Czuję śnieg. I żeby jeździć pewnie, z przyjemnością, dającą dużo satysfakcji, naprawdę w różnych warunkach na trasie i poza trasą to trzeba być objeżdżonym. Nie musi być to perfekcyjna technika, ale to objeżdżenie. Ta pewność, że gdyby się z tym gościem wybrało na jakąś górę, to zjedzie ze mną wybraną trasą. Poradzi sobie z różnym nachyleniem i różnym śniegiem. A nie będzie leżał co chwilę i tracił sił. Nie musimy efektownie pędzić w dół, ale pewnie zjechać, nieraz ze sporym plecakiem, w sensownym czasie. Czy taki człowiek potrzebuje rady, jaką nartę "uniwersalną" sobie wybrać? Wybierze taką, która będzie najbardziej odpowiednia w terenie, gdzie najcześćiej jeździ. A może kupi sobie kilka par dla różnych warunków. A ktoś bez takiego doświadczenia jest w stanie sobie wybrać nartę uniwersalną dla różnych warunków, których jeszcze nie zna, ponieważ się nigdy w nich nie znalazł? Jasnowidz? Aby się przekonać praktycznie, że jest uniwersalna, należałoby się przejechać przez wszystkie te zjazdy, które zaliczyłem w życiu. Co jest absurdem. Coś trzeba wybrać. Przy małym doświadczeniu, podpowie producent, czytanie różnych testów, dla kogo na jaki śnie, skręt długi, krótki... Jakiś obraz się wyłania, rzetelnie oceniając własne możliwości. Wpasować się w jakiś model. Może potem w następny, jak się ma forsę. A jak nie, to dbając o podnoszenie własnego poziomu, będzie on coraz bardziej "uniwersalny". Testy nie daja żadnej absolutnej pewności. To zbyt krótko, określone warunki(stok, śnieg, temperatura). Można odrzucić lub zaakceptować. Potem za późno, gdy się pojeździ. To tak na gorąco. Zagronie
  19. Szukanie uniwersalnej narty( na wszystkie stoki i rodzaje śniegu na nich) jest chyba bez sensu. By jeździć w miarę przyzwoicie na takich stokach należy być uniwersalnym narciarzem. To już wysoki poziom amatorski. Można powiedzieć poziom "ekspercki". Wybrażam sobie podział takich ekspertów na dwie grupy. Pierwsza - narciarze wychowani głównie na przygotowanych stokach i na dedykowanych do nich nartach. Potem zachorowali na dziewicze tereny. I doszli do niezłego poziomu. Druga- narciarze którzy sami rozpoczęli ślizganie się w terenie, by dojść do biegłości w takiej jeździe. Mogą się zapędzić na przygotowaną trasę i nie widać po nich, że mają jakikolwiek problem z szybką i bezpieczną jazdą. Obserwowałem na filmie w YT z dużą ciekawością karierę Bargiela. Wiadomo jest niesamowity, jeśli chodzi o wytrzymałość, aklimatyzację, siłę woli. To wyjątkowy organizm. Interesowała mnie szczególnie jego jazda na niesamowicie stromych stokach. Osobiście nie miałem problemów z jazdą na stromym terenie, ale gdy to były tylko ścianki. Przy dłuższych stokach włączała się wyobraźnia, co będzie, gdy..? Pewnego rodzaju "technika", by się nie "wywrócić" i zsuwać na stromiźnie. By narty nie straciły swej roli hamulca, w czasie niejako spadania po stoku. Górna warstwa śniegu się zsuwa, ale krawędzie wcinają się w śnieg, narty zakręcają i szybość maleje. Ta jego jazda jest superpewna. Każda zmiana kierunku jazdy nie niesie jakiegoś dreszczu emocji, co będzie gdy się "odchyli", narty zaczepią o siebie, niewłaściwe je obciąży, itp. To wszystko wypracował sam. Jeżdżąc po coraz trudniejszym terenie, różnym śniegu i wyciagając wnioski. Tam gdzie to już jest niebezpieczne(dla niego) ze względu na stromość używa ześligu. Dla bezpieczeństwa czekana lub liny(poręczówki). Doskonale wyczuwa też teren poniżej, mimo że ma go zapewne doskonale wbity do głowy. Jeżdżąc teraz po przygotowanych jak najlepiej stokach. Dawniej w erze przedratrakowej, praktycznie poza trasami, myślę sobie po co mi narty uniwersalne. Z konieczności jeździłem dawniej na "uniwersalnych". Na nartach, które udało się kupić. Skoro moją pasją są dziewicze śniegi(chyba o nie coraz trudniej), to mam narty do nich dedykowane. Zjadę na nich po cywilnym stoku bez trudności. Jeśli moją pasją jest sport i cywilne stoki, to znowu mam do tego sprzęt. Na tyle jestem dobry, że sobie jakoś poradzę poza trasą. Ale w zasadzie to nie moja bajka. I nie będę w tym biegły. Zagronie
  20. Podziękowałem Panu Kurdzielowi za rady Byłem ciekaw, co po tym wykładzie bym sobie dobrał za narty. Biorąc pod uwagę zaawansowanie i stoki na których obecnie jeźdżę. Moje zaawansowanie. Nie jestem początkującym. Nie jestem też tylko zaawansowanym. Przejeździłem bez żadnych awarii od roku 1964(po bardzo dobrym kursie w Zakopanem) ok. czterdziestu lat na "ołówkach" dwumerowych i więcej. Można powiedzieć w każdych śniegach, jakie się trafiły. Było to poza "trasą". Wszystko wtedy było poza trasą. Miałem incydenty buto- turingu( z konieczności) i zjazdu stromymi stokami w Tatrach Wysokich. Teraz jeźdżę od około dwudziestu lat na nartach karwingowych. Nie zamiatam piętkami(mogę bez problemu zademonstrować zamiatanie) Staram się bardzo poprawnie używać krawędzi. Jeżdżę z szybkością bardzo dobrze technicznie wyszkolonego emeryta(tak w granicach kilkudziesięciu lub wiecej km/g) na wszystkich oficjalnych trasach. Ze szczególnym wyborem czerwonych, ale także i czarnych, gdy mam jeszcze nieco sił. Lubię też niebieskie, wypoczynkowe. Nie schodzę ze stoku, gdy pojawią się lodowe placki i odsypy. Poza trasę się raczej nie wybieram, ponieważ nie mam już sił, by utrzymać w ryzach narty. Gdyby to był lekki puch na równym podłożu to co innego. Jak już by się coś takiego zdarzyło, to bez trudu radzę sobie pługiem, ześlizgami, nawet w stromym lesie. Slalomki są wtedy bezcenne. Trudno mi się ocenić, ale według Pana K. chyba należę już do ekspertów, do trzeciej grupy. Narty wybrałem sobie sam, ponieważ uważam, że nikt lepiej ode mnie mi ich nie dobierze. W końcu ja nalepiej wiem, gdzie chcę jeździć i jak będę jeździł(np. zamiatał itp). Ale wróćmy do początku wykładu. Narciarz początkujący, chcący jeździć wszędzie. To absolutna sprzeczność. Początkujący to sobie może przez parę dobrych lat pozjeżdżać po dobrze wyrównanym stoku, stopniując kolory. Wtedy może przejdzie do kategorii zamiataczy. Zaawansowani powinni utrwalać swoje umiejętności przez wiele lat na przygotowanych stokach. A jest co robić, gdy śniegi się zmieniają a powierzchnia stoku jest raz- twarda, bardzo miękka, poryta itp. Od czasu do czasu można spróbować gdzieś z boku, by przekonać się, że zupełnie inna bajka. Ale, że przy pewnej cierpliwośći można to też znakomicie opanować(przykład Bargiela) i zajść bardzo daleko. Zaawansowany może już nieco powiedzieć, jakie by chciał mieć narty. Ale nie narty do wszystkiego, tylko do stoku, na którym najczęściej jeździ. Początkujący niech pyta. Jak będzie miał szczeście, to trafi na dobrą radę. Sam niech nie próbuje sobie ich dobrać. Pozostaje ekspert(tzn ja). Zawsze chciałem mieć jak najlepsze narty(dawniej zawodnicze). Chętnie by pojeździł na kilku różnych parach. Ale kasa zawsze była b. chuda. Teraz też jest chuda. Więc co posiadam Allround 178 cm(wzrost 175 cm). Komórkę SL 165 cm. Nie liczę starszych karwingów. Chciałbym(w marzeniach) jeździć wszędzie. Ale wiem doskonale, że praktycznie są dla mnie, z braku szybko wyczerpujących się sił, stoki dobrze wyrównane. Wszelkie muldy, nierówośći, ciężki śnieg bardzo mnie szybko męczy. Stąd slalomka na poprawną jazdę na stromszych stokach. Stąd druga narta, gdy bardziej płasko, miękko i pusto, by ją rozpędzić. I gdzie ten leciutki puch poza trasą? Ale gdybym nie miał co z forsą robić, to dlaczego nie mieć jeszcze parę par bardziej wyspecjalizowanych? Nawet taki GS mnie racuje, gdy widzę pusty struksowy stok wiosną. Tylko, że brakło by dni w zimie, by je wszystkie wykorzystać. Nie twierdzę, że rady Pana K. są złe. Coś trzeba wybrać, gdy chce się wybrać. Jeździć się da. Ale czy to będzie optymalny wybór w przypadku konkretnego narciarza to inna sprawa. Zagronie
  21. Ciekawa dyskusja. Porównywanie różnych okresów. Jak by się to dało porównać. Dawniej jeździli słabo, a teraz poziom wzrósł niebotycznie. Co tu się porównuje? Narciarza pół wieku temu, lub więcej. A może sto lat temu? Z obecnym. Faktem jeździł wolniej, może dużo wolniej. Ale dzisiaj taki sprzęt, taki stok, jego ubiór, wyżywienie, dojazd na stok - to prawdziwa ekstrema. Był słaby( w stosunku do dzisiejszego, mającego nieporównywalnie większe możliwości, by połykać kilometry). Przedzierał się w dziewiczym terenie. Był słaby w szybkości, w liczbie pokonanych kilometrów. Ale był silniejszy, dużo silniejszy w psychice, by ten sport uprawiać. Nie płakał do telefonu komórkowego. Niedługo jakiś nowoczesny mądrala powie, że zdobywcy biegunów, najwyższych szczytów ziemi, wędujących w poprzez Afryki byli słabi, ponieważ poziom w tych dyscyplinach bardzo wzrósł. To może jeszcze o innych sportach. Porównujmy mistrzów olimpiad. Mistrzów świata w piłce nożnej. Zagronie
  22. Jak się zwolni, do 0,25 filmy podane przez Mitka, to wyraźnie widać, że całe to dociskanie narty to tylko prostowanie nogi zewnętrznej i jednocześnie przyginanie wewnetrznej(bez tego byłoby na niej choćby minimalne oparcie). Obie te czynności są jednoczesne z pochylaniem obu nóg do wnętrza skrętu. Jest to możliwe ponieważ równowaga dynamiczna jeźdźca jest zachowana. Skręt się zacieśnia, promień maleje(narta bardziej ugięta), szybkość po łuku rośnie. Więc narciarz jest "podtrzymywany", by nie położyć się na stok, lub z konieczności podeprzeć nartą wewnętrzną. Całe dociskanie narty zewnętrznej to jedynie reakcja jej mięśni na parcie całego ciała na nartę zewnetrzną. Dociskanie polega więc na prostowaniu tej nogi, a nie utrzymywaniu jej w stałym zgięciu, co jest bardziej męczące. "Herminator" był chyba jednym z pierwszych, co tak jeździł. Poprostu ją prostował(drugą przyginał) i resztę czyniła narta. W tym wszystkim jest ważna reakcja śniegu na nartę. Taka reakcja, by narta zagłębiając się, z przesadą, na grubość krawędzi zmuszała nartę do poruszania się w tym idealnym krzywym rowku. Bardzo dużo zależy to także od narty. Zakładając, że jeździec już ma opanowany nieźle powyższy "docisk". Jeździłem z dziesięć lat na topowej sklepówce SL Vokla. Teraz mam Dynastara z komórki. Niby podobnie się uginają pod naciskiem na wiązania, opartę dziobami o ścianę. Ale na testowym pólku, poniżej Grzebienia, czuję się dużo pewniej. Może coś tam nieco poprawiłem odnośnie nacisku(tzn. poprawiłem wyprost zewnętrznej nogi). Ale to inna narta. A co do wprowadzenia mnie w maliny, jakieś dwadzieścia lat temu? Otóż przez kilka dziesięcioleci opanowałem jazdę z dość mocno zgiętymi kolanami. I pewnym, króciutlim ruchem inicjującym skręt, na "górce" obok muldy. Zabójstwo dla prawdziwego karwingowca. Gdybym trafił wtedy na instruktora, wyszkolonego od zera na krawędzi, to by zauważył może ten niedostrzegalny ruch. A tak się szamotałem, czytając madrości o dociskaniu i odsyłaniu. W sumie nieźle wyszło. Nie jestem rasowym karwingowcem, do przecinania gładkich stoków. Radzę sobie na bardzo różnych. Z racji wieku gładkie cenię obecnie bardzo (ale nie twarde). Tu starm się być karwingowcem. Mając ten ideał komórkowy pod sobą, nic mi więcej nie potrzeba. Tylko ten cholerny COVID! By jeszcze pożyć.
  23. Mały poemat o doginaniu. W zamierzłych czasach doginałem nartę opartą na dziobie i piętce stając na niej jedną nogą(druga w powietrzu) To była ilustracja(dla niezorientowanych) ile narta wytrzyma. Mogłem się na niej bujać i nie trzeszczała. To przypadek, gdy się najedzie na dziurę w stoku, obciążając tylko jedną nartę. Teraz o doginaniu teraźniejszych nart w skręcie. Nie wiem jak je dogiąć. Aczkolwiek na przypadkowych klatkach(zdjęciach) w skręcie widać, że są nieco ugięte. Jak to się stało, ponieważ nie przypominam sobie, że chciałem je doginać( może nie 3g- te 3g to moja waga(80kg) razy trzy). I to na jednej nodze(zewnętrznej). Klops- moja biedna noga tego nie wytrzyma. Nawet połowę tego. Nieźle zorientowany w różnych niunsach o doginaniu. Szczególnie płodni są ci z USA. Doszedłem do wniosku, że doginanie narty to bzdura. To się sprawdza na dwóch krzesełkach, albo na maszynie, gdzie skraje narty są opartę na rolkach a środek jest doginany, aż nartę szlag trafi. Chciałbym tak jeździć, by moja noga nie była w stanie wytrzymać chwilowej siły, W szczycie łuku skrętu. Tylko nie potrafię tak ustawić narty(kąt w stosunku do pow. śniegu), mieć takiej chwilowej szybkości i takiego chwilowego promienia, że nóżka w kolanie składa się jak scyzoryk. Jeden z kolegów trafił w sedno. Najlepsze są miękkie narty(łatwo się wyginają w łuk), tylo szkopuł, że nie bardzo na nich da się jeździć po twardszym terenie. Stąd potrzeba bardziej twardych, by zechciały nieco się wgryść w lód. A jak się ma to wgryzanie w przypadku narciarzy o różnej wadze. To pytanie bez sensu, gdy się nie weźmie pod uwagę umięjętności. Przez to doginanie(dociskanie) straciłem parę lat, czytając różne wynurzenia o dociskaniu, odsyłaniu, na początku ery karwingu. Jeździłem na zbyt płaskich nartach i dociskałem lub odsyłałem. Efekt był znany. Teraz staram się nie dociskać, ani odsyłać i jest lepiej. Mierzę kąt między płaszczyną ślizgu i śniegiem. Maksimum 30-40 stopni. To karwing ślizgowy, w przypadku slalomek z komórki. I żaden docisk nie pomoże. Zagronie
  24. Znam skiforum. Pisałem tam może więcej niż dziesięć lat. Moim konikiem była technika narciarska. Ale przestałem, ponieważ nie znoszę chamstwa. Za szybko niektórzy sięgali w dyskusji po broń ostateczną. Uderzanie przeciwnika poniżej pasa. Szukanie przysłowiowego " dziadka z Wehrmachtu". Gdy brakło wiedzy w jakiej dyskusji, gdy przeciwnik był lepszy, bardziej doświadczony, nawet oczytany, to zaczynało się szukanie "haków". Na forum szukam nart i wszystkiego tego, co jest z nimi związane. Można wszystko pisać, wybiegać poza aktualny wątek. Sprzeczać się bez końca, dzielić włos na...To jest Forum. Ale wchodzenie w wątki osobiste(mój kolega czasem mawiał-Nie wchodź mi butami do łóżka- gdy dyskusja schodziła na jego prywatne sprawy rodzinne). Forum narciarskie to też nie miejsce na politykę, religię...Tego mamy do przesytu na codzień. Właśnie przed tym uciekam na forum. Choćby po to by zapomnieć o codzienności. Szkoda byłoby skionline. Często tu zaglądałem przy opisie różnych stacji narciarskich. Oglądałem zdjęcia JC, by sobie przybliżyć wizualizację terenu, przed ew. wyjazdem. I jestem za moderacją wypowiedzi. Nie do przyjęcia jest dla mnie pogląd, znanego na obu forach uczestnika. Uderza poniżej pasa, ponieważ jest szczery w swoich wypowiedziach. Dziękuję za taką szczerość! Dla mnie to zwyczajne chamstwo!
  25. Dla mnie podział na klasykę i carving jest sztuczny. W pewnym sensie ma to sens, gdy się zestawi zdjęcie narciarza na stoku(lub lepiej film) z przed kilkudziesięciu lat z filmem obecnym. Zakładając, że to są narciarze z niezłym poziomem. Wszystko jest inne. Narty, stok(nie przygotowany). Ale jazda jest podobna. Ustawienie nart też na krawędzi. Inaczej się nie da w skręcie. Skończyłem niedawno osiemdziesiąt lat. Zeszły sezon był niezły, mimo marnej zimy. Lepszy jeszcze byłby, gdy nam z żoną nie uciekła Austria w marcu. Ale jesteśmy cykory. Na nartach rozpocząłem się bawić mając dwadzieścia cztery lata. Praktycznie każdy sezon to około dwadzieścia dni(lub więcej) na stoku. W tej "klasyce" doszedłem do przyzwoitego amatorskiego poziomu. Nieźle jeździłem po muldach. Pojawiły się informacje o karwingach. Opisy nart i ich właściwości. Więc się zainteresowałem. Minął wiek dwudziesty, kupiłem tą nowość i tak byłem napalony, że wybrałem się zaraz za miasto i ubiłem sobie stok. Było to przed Bożym Narodzeniem. Piewsze dziwne wrażenie. Te narty same skręcają. Muszę je delikatnie temperować. I tak się męczę od tego czasu. Mam frajdę. Stoki gładkie, wyciągów skolko ugodno. I ciągle jest to dla mnie wielka przyjemność. Na nartach żyję. Tu mogę się jeszcze porównać z narciarzami o kilkadziesiąt lat młodszymi. Jeśli chodzi o styl - to jak jeżdżę klsycznie czy karwingowo? Staram się "karwingowo". Przynajmniej w sensie unikania ześlizgów. Ale też bez problemów mogę jeździć ześlizgami "klasycznie". Zawracanie głowy. Albo się panuje nad nartami, albo narty wiozą narciarza. Który nawet o tym nie wie. Za to nie mam najmniejszej ochoty(próbowałem raz) jeździć na nartach "klasycznych"(parę par jeszcze gdzieś leży).To byłby jak powrót do samochodu bez wspomagania hamulców, kierownicy, bez ABS, ESP itd.. W dodatku na oponach letnich i w czasie ślizgawicy. Dziękuję! Niech się inni podniecają klasyką. Zagronie
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...