Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Wujot

Użytkownik forum
  • Liczba zawartości

    2 739
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    115

Zawartość dodana przez Wujot

  1. W polskich Sudetach sytuacja jest skomplikowana - dwa ośrodki sporo inwestują i mają ruch Czarna Góra i Zieleniec. Świeradów sporo zainwestował i... stagnacja ale nie wiadomo dlaczego wstrzymano dalsze prace. Dla mnie to nieporozumienie narciarskie i nietrafiona koncepcja. Szklarska i Karpacz to na poły skanseny ale Biały Jar w Karpaczu ma się chyba dobrze i jest żyłą złota. Te dwa ostatnie miasta blokowane są przez KPN i to jest pewnie fundamentalna przyczyna mizerii. Ceny karnetów są dość wyrównane i to chyba dowodziłoby tego, że poziom inwestycji nie ma na to wpływu (ale na frekwencje już tak). Pozdro Wiesiek
  2. Nie jest istotne czy wybudujesz tanio czy drogo. Istotna jest jakość oferty - nie nakłady. To, że jedno często idzie w parze z drugim to oczywiste. Ale na politykę cenową wpływa nie wartość księgowa inwestycji a możliwości zarabiania. Unikatowa wartość oferty (np brak konkurencji) pozwala kreować wyższy zysk. Nie interesuje mnie martyrologia (czyli te dodatkowe nieprzewidziane koszty o których wspominałeś). Do tego zasadniczo się odnosiłem. Pozdro Wiesiek
  3. Wujot

    Rowerowe eskapady - relacje

    Podobnie jak pewnie spora część odwiedzających ten wątek staram się letni czas spędzić na rowerze. Ta pasja do tego stopnia się powiększyła, ze postanowiłem połączyć "przyjemne z pożytecznym" i od jakiegoś czasu wydaję "mapy" rowerowe. Słowo "mapy" jest ujęte w cudzysłów bo to są właściwie kompleksowe pomysły na wypoczynek ujęte na poskładanej kartce papieru (siłą rzeczy więc mapy). Mam doskonale rozjeżdżone okolice Wrocławia. Staram się o tym pisać na moim turystycznym blogu w dziale rowerowym. Zapraszam Was do relacji z wczoraj - siłą rzeczy łatwiej mi zlinkować do istniejącej relacji jak ją powtórnie przenosić. Ale jak pojawią się ewentualne pytania to oczywiście odpowiem tutaj. http://polandtravel.info/ulubione-trasy-rowerowe12017/ Mam nadzieję, że nie popełniam forumowego faux pas Pozdro Wiesiek
  4. Poniesione koszty nie powinny mieć specjalnego wpływu na politykę cenową bo w myśl takiej logiki można byłoby budować wszędzie nie bacząc na wydatki. Cena powinna być adekwatna do oferty, ci którzy mieszkają blisko są skłonni "przepłacić" bo doliczają koszty dojazdu do innych stacji ale o klientów z dalszej okolicy trzeba zawalczyć jakością oferty w tym ceny. To tłumaczy fenomen ośrodków typu Myślęcinek w Bydgoszczy gdzie ceny są "najwyższe na świecie" mimo, że to niewiele kosztujący talerzyk. Jak jest śnieg to kolejki są długości połowy wyciągu. Bo nie ma alternatywy w rozsądnej odległości a dostępne zasoby ludzkie całkiem spore. A jak ma się ostrą konkurencję (jak jest w Saas Fee) to trzeba cuda wymyślać aby ściągnąć narciarzy. Cena wobec tego powinna być taka aby zyski ośrodka były największe uwzględniając w tym też różne czynniki psychologiczne typu wizerunek i satysfakcja. Pozdro Wiesiek
  5. Na spadkach na których się jeździ raczej nie ma najmniejszej szansy aby skistop zatrzymał nartę. Jest skuteczny maks do 30 stopni. Za to niejednemu narciarzowi sprzęt odjechał podczas przepinek i dlatego warto go mieć. Naturalnym jego uzupełnieniem jest lonża. Ale w ogóle to raczej należy oduczyć się upadków. Pozdro Wiesiek
  6. Mój najdłuższy sezon zaczął się na początku października a skończył 26.06 czyli 9 m-cy Pozdro Wiesiek
  7. Nasz wyjazd powoli zbliża się do końca ale powinniśmy mieć jeszcze co najmniej jeden bardzo dobry dzień. Rano żegnamy krewetki, krótki skok przez morze i lądujemy na Uloyi - wyspie z jednym szczytem (i czterema wierzchołkami). Początek już znacie było jak zawsze, las (tym razem nawet z wygodną drogą i oznakowaną ścieżką!!!), hala, szczyt. Nie dziwię się, że Uloya jest taka kultowa bo widoki są tutaj powalające. Dużo wody w pierwszych planach i otwarte kierunki. Po drodze możemy zobaczyć nasze ostanie cele i Wielka Kupa (ta z prawej) co się z Diupvik jawiła niewinnie wygląda... Nasze wcześniejsze cele z Lyngseidet też możemy podziwiać w oddali. Na szczycie jak już wspomniałem jest bardzo ładnie. Kusi nas z Tomkiem aby zjechać na "ciemną" stronę Uloyi. Ta góra jest zupełnie analogiczna do tych wcześniejszych z jednej strony przyjazna i łagodna a z drugiej ściany. Ponieważ czeka nas dalszy rejs i już nie ma za dużo czasu to odpuszczamy, szczególnie, że zjazdu nie szło wcześniej zobaczyć. I było to Tomku do zrobienia! Tymczasem ekipa rozluźniona, spokojnie relaksuje się w tych pięknych okolicznościach. To 7 dzień łażenia, zero spinki. Wyjazd udał się już za...ście. Dokumentuje więc te zarośnięte od dwóch tygodni twarzyczki - pewnie wyglądam tak samo. Patrząc na Piotra widać, że musiał zahaczyć o maszynkę (podobnie też MajorSki) Ale reszta była normalna - nie musieliśmy się nikomu podobać. A właściwie to... nawet nie chcieliśmy się nikomu podobać! U El Capitano stanu zarostu nie udało mi się sprawdzić. Najlepsze, ze bałem się, że po 11 dniach przebywania w ciasnocie żaglówki będę miał już dość tych typów a tu wprost przeciwnie. Tematów do rozmów nie zabrakło do końca mimo, że wyjazd był prawie bezalkoholowy (te ceny w Norwegii kosmos...). Co to znaczy właściwa ekipa... Z czystym sumieniem powiem to nie był kolejny najlepszy dzień w Norwegii. Seria kiedyś musiała się skończyć a dorównać zjazdowi z Sormegaisa nie jest łatwo. Ale to był piękny dzień. Dokładnie piękny. Wsiedliśmy do łódki i niczego już nie oczekiwałem. A tu bonusik całkiem niespodziewany dostaliśmy (a już szczególnie ja). raz, że piękny zachód słońca był jak przepływaliśmy obok naszych pierwszych szczytów norweskich (co je też o wschodzie słońca obserwowaliśmy) Ale dwa solidnie dmuchnęło. El Capitano zarządził rozłożenie grota i gafla co wszystkich zelektryzowało Sesje foto szybko się skończyły i zaczęła się jazda. A najlepsze, że za sterem stał (zapierając się nogami z całych sił) niżej podpisany! Pozdro Wiesiek
  8. Harszle to połowa albo mniej kosztu raków więc rozpatrywanie tego co najpierw ma słaby sens. A zresztą w takich Karkonoszach to właśnie harszle byłyby pierwsze. Ale nabyć trzeba oba gadżety i nauczyć się ich posługiwania. Statystyka używalności pokaże, że za mniejsze pieniądze harszle częściej użyjesz. Ten przykład co go podałem z zagrożonym podejściem to był z życia i wszyscy (pewnie z 50 osób szło na nartach). Mój kumpel powiedział: - w dół spojrzałem tylko raz, a dalej tylko przed siebie - ja tak samo - ja też Pozdro Wiesiek
  9. Są jeszcze trzy aspekty za harszlami, których nie bierzesz pod uwagę. Przepinka do podejścia zajmuje kupę czasu. Założenie harszli to jest tylko chwila. Jak można wyść w ciągu to to robisz. Po drugie w terenie uszczelinionym zdecydowanie bezpieczniej jest na nartach, których nigdy nie ściągasz. Kolejny aspekt jest taki, że z buta z rakami dobrze się robi podejście w linii spadku a teraz weź długi trawers na stromym , twardym i podciętym stoku gdzie upadek kończy się w grobie. Zakładasz harszle i dajesz ten kilometr. Czyli to nie jest tak, że raki są uniwersalniejsze i mają szerszy zakres stosowania. To różne narzędzia. Statystyczne jest tak, że np. W Norwegii raz podchodziliśmy w rakach i parę razy (powiedzmy 6) w harszlach, w Tatrach było podobnie. Dlatego nie uważam, że jest to albo/albo. Nawet jak noże do nart Ci nie leżą to trzeba zacząć ich używać. Pozdro Wiesiek
  10. Zdania są podzielone. Zasadniczo to jest dla piechurów zamiast czekana. Na stromym podczas zjazdu i upadku pewnie lepiej mieć jak nie mieć. Ale w innych sytuacjach może być niebezpieczne. Są trzy takie kijki. Jeden ma zakładane ostrze (Gipron) ale takie dziwne. Ta droga wydaje mi się najlepsza. Pozdro Wiesiek
  11. Odszukałem tabelkę Tomka Zakładając, że objętość jest ważna (a jest) i uwzględniając ceny to praktycznie w rachubę wchodzą dwa typy Petzla. Pozdro Wiesiek
  12. Camp Nanotech Automatic (aluminiumi wzmocnienia stalowe) - 598 g Ewentualnie możesz to Tomek wpisać do tabelki. Na dzień dzisiejszy widzę 3 faworytów jako raki skiturowe: Petzl Leopard LLF (320 g) 460 zł Petzl Irvis Hybrid (530 g) 500 zł Camp 290 (376 g) 799 zł Uwzględniając cenę (dzisiejszą) to wybór jest praktycznie między Petzl-ami Pozdro Wiesiek
  13. Dla mnie harszle i raki to ekwipunek obowiązkowy. Z reguły do 30-35 stopni lepiej podchodzić na fokach, od 45 na pewno z buta (i w rakach). Przedział 30-45 stopni zależy od warunków, jeśli szlak ma dobry ślad turowy lub dla odmiany wygodne stopnie, to jest najlepsza wskazówka do decyzji. W górach gdzie nie ma stromizn z raków można spoko zrezygnować, harszle mam prawie zawsze. Nawiasem mówiąc jak się chodzi w rakach to w zasadzie z czekanem. Wybór raków - jeśli przewidujesz, że to sprzęt awaryjny tylko na skiturach (czyli leżący w plecaku a wyciągany na krótkich końcówkach podejść) to: - lekkie - małe (w pokrowcu) - automaty Czyli raki aluminiowe (lub te hybrydy o których napisał Mariusz) i z łącznikiem z dyneemy. To ostatnie to naprawdę duża korzyść. Sam mam lekkie Campy 390 a myślę o ich zamianie żeby zwiększyć ilość miejsca w plecaku. Do wyboru są dosłownie 2-3 modele. Chyba są "w wątku w oparach minimalizmu". Pozdro Wiesiek
  14. Wujot

    VOLKI V.VERKS

    Słabo tłumi drgania - odradzam. pozdro Wiesiek
  15. W zasadzie to lepsze byłoby określenie w "Białej Dupie" Pozdro Wiesiek
  16. Idealny dzień (w ujęciu skippera) Czyżby moi koledzy nie tylko zostali gdzieś daleko z tyłu na tym szlaku co go przecieram ale zgoła poszli sobie gdzieś w bok robiąc ze mnie Latającego Holendra??? Halo Panowie, miało być wspólnie, obudźcie się i ruszcie tyłki (a właściwie pióra)!!! Na początek sytuacja. Po lewej macie naszą wczorajszą turę na Wielką Kupę. Na prawo jest kolejny cel. Dość dokładnie obejrzeliśmy go sobie dzień wcześniej co niosło za sobą bardzo określone konsekwencje. Niezbyt nam się podoba wizja dymania nadmorską drogą 3 kilometrów. Ale ekonomia czasowa zwyciężą i początek jest taki. Z drogi nie mamy zamiaru ustąpić. Na środku foty nasza górka. Schodzimy na szlak przy sklepie w którym Robert kupuje kilogram cukru. Po co mu kilogram cukru w plecaku ? . Wygląda mi to na jakąś ofiarę rytualną. Będę dalej śledził uważnie poczynania mojego doświadczonego kolegi. Wchodzimy w las - jest tam założony ślad. Ale to jakaś masakra: stromo, gęstwa taka, że trzeba dosłownie przeciskać się między drzewkami, do tego upał. Co jakiś czas foki puszczają, lecąc, łapiemy się rozpaczliwie pieńków. K... latają gęsto między drzewami. No koniec końców wyłazimy na hale. A tutaj powtórka z wczoraj tyle tylko, że ani skrawka chmurki - totalna blacha. Uznaję, że mnie to zwalnia z fotograficznych czynności (bo zdjęcia bez chmur to połowa zdjęć) do tego widoki na Alpy Lyngeńskie w zasadzie identyczne nie ma się więc co rozczulać i trzeba zasuwać na górę. Ze szczytu zdjęć nie mam. Ponieważ El Capitano znacząco został na podejściu to proponuję żeby na niego zaczekać a ponieważ to może być około godziny to postanawiamy z Robertem i MajorSki zjechać z kopuły szczytowej. Mijamy Michała, później na górę i... Tak, tak dzień się zacznie jako, że nie mamy zamiaru zjeżdżać po utartych (czyli przewodnikowych ścieżkach). Wczorajsza wizja lokalna wykazała możliwość "zjazdu życia" Jedziemy kawałek granią a później jest tak. Kilkuset metrowa lufa z 35 stopniowym średnim nachyleniem (miejscami sporo więcej), do tego dziewiczy puch. 100% bezpiecznie to na pewno nie jest więc adrenalina buzuje. Wjeżdżamy w długich odstępach czasowych, Tomek z nad nawisu obserwuje zjazdy od góry. Piotr, co pojechał pierwszy, asekuruje od dołu. Zjazd jest naprawdę długi, trwa, trwa, trwa i już dokładnie wiem po co przyjechałem do Norwegi. Przyjechałem dla tego zjazdu. Proste. Na dole - no po prostu entuzjazm (ktoś ma to na fotach???). Ehhh. Dalej jedziemy przedziwnie pofałdowanym terenem. Jest po prostu bajecznie, euforia mija ale wspomnienie zjazdu (jak wszystkich innych najlepszych zjazdów) wryło się w pamięć. I już na zawsze będzie to w mojej głowie - razem z parunastu/parudziesięcioma innymi co tam tkwią. Zjeżdżamy na plażę wariantem co go wczoraj reszta ekipy opracowała. Jeszcze pamiątkowa fota - nasze ślady dobrze widać. Wieczorem, gadam z żonką i oczywiście oznajmiam, że był to najlepszy dzień w Norwegi - reszta ekipy leje bo to już szósty najlepszy dzień. Czy może być coś jeszcze? Ano może - ponieważ to jest pierwsza bezchmurna noc, oznajmiam - "obudźcie mnie jak będzie zorza" . I faktycznie Klisiu budzi mnie przed 24.00 i przez kolejne 90 min stoję w porcie w przejmującym wietrze i nad portem i wytwórnią jest tak Ale zdecydowanie lepszy jest widok na Alpy Lyngeńskie, tutaj to nawet oprócz zielonego pojawiają się niezdecydowane róże... Zorza nie ma zamiaru się skończyć ale po półtorej godziny dochodzimy z Robertem, że pora już spać (reszta poszła wcześniej). Wysyłam jeszcze żonce sms "piękna zorza czyli to był Idealny Dzień (Skippera)". Kto nie zna Pingwinów z Madagaskaru to niech koniecznie obejrzy - co prawda jakość słaba ale daje pojęcie co to jest idealny dzień!!! I de olo Wujot
  17. Małżonkom trzeba wytłumaczyć, że musimy mieć jakiś kawałek własnego świata i wyzwania. I właściwie to powinny być zadowolone, że są to obszary sportowe a nie jakieś inne. Swobody ma się tyle ile się wywalczy. Albo inaczej - równowaga jest tam gdzie się ją ustawi. A tak wpierw chcą mieć facetów z jajami a później domowych pantoflarzy. Ale tak se neda. Pozdro Wiesiek
  18. Wujot

    Narty Czechy 16/17

    Każdy musi wypracować sobie własną formułę. Dla mnie ten sezon był pierwszym gdzie naprawdę zrozumiałem ile może skiturowiec w normalnym ON. Dotychczas nastawiałem się tam na freeride - w tym roku spróbowałem większych samodzielnych wycieczek wychodząc gdzieś od wyciągów. Po przejściu kilometra jest się w zupełnie innym świecie i to jest niesamowite. Dobrze zaplanowany zjazd i znów można skorzystać z dobrodziejstwa wyciągów. W ten sposób zwiększa się ilość satysfakcjonującej jazdy. Moja strategia jest więc taka - kupuję sezonówkę (jak zawsze) aby można było tanio się poruszać. Jak jest dobry lub bardzo dobry warun to jeżdżę przytrasowo, jak jest gorzej to łażę dalej. Do tego dedykowane wyjazdy turowe. Ten rok będzie o tyle specyficzny, że udało mi się namówić sporą rzeszę kolegów skiturowców na sezonówkę z Saas Fee+ która otwiera wrota na Monte Rosę. W zasięgu łatwych, krótkich (są też dłuższe) spacerów jest parę czterotysięczników. Znika problem z aklimatyzacją, drogimi noclegami i ryzykiem pogodowym. Można zrobić te standardowe 1200-1500 m przewyższenia a mieć zjazd do dołu czyli ze 2500 m. Wniosek jest z tego taki, że uniwersalny sprzęt gdzie można zawsze wziąć zabawki i ruszyć tyłek dalej otwiera wielkie możliwości. Pozdro Wiesiek
  19. Pod tył buta - aby nie wisiał w powietrzu. Dzięki temu na wiązanie przenosi się mniej sił. I ma lepiej też trzymać. Podkładka jest w freeriderach zawsze a do riderów można ją dokupić opcjonalnie, Wychodzi oszczędność ca 150 zł (ale jest do 12 DIN) Pozdro Wiesiek
  20. Z cicha pęk to zaatakował mnie Kamil dzwoniąc w sobotę wieczorem. Nie wiedzieliśmy, że będziesz na Pradziadzie. Trzeba było wrzucić info na grupę na fejsie. A tak bardzo niewiele brakowało a byśmy zjechali do "Twoich" orczyków ale trochę czasu było mało. I faktycznie skończyliśmy o 18.40 - a tym razem było praktycznie bez przerw i w dobrym tempie. Na Pradziadzie byliśmy tak do 14.07 - na moim zdjęciu pewnie jesteś! Troszkę szkoda, że się nie spotkaliśmy...
  21. Raidery mają skistopa (a jak dodasz 170 zł to też podkładkę pod buta) A z dystrybucją to jest słabo Pozdro Wiesiek
  22. Czyli pora na relację. Zaczęliśmy w Cervonohorskim Sedle Warun, jak na początek maja (no prawie), od początku - rewelacja. Z parkingu podchodzimy niebieską (na mapie z prawej). Dalej czerwonym szlakiem w stronę Pradziada. Trasa jest przeważnie lekko pod górę, niewielkie zjazdy na fokach. Po drodze jest Svycarna - pierwsze tutejsze schronisko. To poniżej niego był ten talerzyk. Dalej jest Pradziad, który już ładnie pokazałeś. Pradziad to bardzo ciekawe miejsce. Po pierwsze to najwyższy szczyt Sudetów Wschodnich i 6-ty Sudetów, po drugie normalką jest tutaj dobry warun na początku maja i tak długo kręcące tu wyciągi a po trzecie leży na wododziale między Morzem Bałtyckim a Morzem Czarnym. Czyli nie jest obojętne gdzie się sika - dla globalnego obiegu wody - oczywiście . Na Pradziadzie są wszyscy piesi, biegacze, skiturowcy a nawet cykliści (fota Kamila) A tutaj mój autorski wynalazek do zjazdu "kepi" w którym chodzę (aby był cień) plus najbrzydszy kask na świecie czyli Sirocco Petzla. Też oczywiście nie bylibyśmy sobą gdybyśmy teraz normalnie wrócili. Zamiast wlec się, nie wiadomo jak, drogą którą przyszliśmy postanawiamy zjechać do kociołka z lewej przez las. Po dotarciu do rzeczki założyć foki i wyjść za Svycarną a dalej spróbować zjechać. Zjazd jest, delikatnie mówiąc, trudny. Dalsza droga - urozmaicona licznymi powalonymi pniami i potokami co ich na mapie nikt nie zaznaczył. Ale jak się domyślacie bardzo nam się podobało. Gdyby próbować przejść to z buta to byłby koszmar a na nartach całkiem spoko choć Kamil prowadził wrogą działalność dywersyjną abym się skąpał w potoku zrywając mostki śnieżne. i nie dość, że niszczył drogę to jeszcze czatował aby zrobić fotę jak wpadnę do wody. I z tego odcinka są właśnie pierwsze zdjęcia co je zamieściłem. Dalej przecieliśmy linię tego talerzyka przy Svycarni i wyszliśmy na niezbyt wyraziste wzniesienie. O dziwo dalej było już bez fok. Fragmentami całkiem fajne zjazdy, sporo z wolnej pięty a kawałek z buta bo fok się nie opłacało założyć. W Cervonhorskim zrobiliśmy dwa zjazdy po trasach (co się równało off piste) i te kawałki były bardzo przyjemne. Locus pokazał mi 20 km trasy i 1100 m przewyższenia. Na nogach odczułem to nawet mocniej niżby się wydawało - wiosenny warun, rozdeptane przez pieszych ślady i dość ciężkie zjazdy. Ale 30 kwiecień i taka wycieczka! A pewnie dzisiaj czy jutro niewiele się pogorszy. Pozdro Wiesiek
  23. No to TAKA fota!!! Gdzie jest Marionen??? Dawajcie Marionena! Pozdro Wiesiek
  24. Na początek małe uzupełnienie - trochę rozczarował mnie brak Waszej dociekliwości w kwestii ducha nart (a i tej drugiej atrakcji z jazdą w tle). Dbając o koloryt i przybliżenie kultury opowiem do końca tą historię. W czasach gdy żyli herosi (a nie takie konusy jak teraz) ziemia Nordlandu była areną wielkich potyczek między Odinem a olbrzymami Lokiego. Do jednej z najbardziej spektakularnych bitew doszło właśnie na półwyspie na którym turowaliśmy. Nie wdając się w sceny batalistyczne skutek był taki, że Odin wspomagany przez Thora i innych bogów pokonał dzikie hordy przeciwników. Gdy umilkł już bitewny zgiełk Odin używając sobie tylko przyrodzonych mocy ułożył wielki stos z skamieniałych ciał przeciwników. Był on pod niebo wielki. Stojąc na szczycie wydał ryk przepotężny co góry poprzestawiał. Co było dalej nie wiemy bo jedyny świadek tych zdarzeń samotny wiking Norgar Diupvik, co zaplątał się przez sztormy w te niedostępne okolice, zginął w jednej chwili od akustycznej fali uderzeniowej (ryk był naddźwiękowy). Łaskawy Odin pozwolił zamieszkać duchowi Diupvika na powstałej z kamiennych ciał górze. Ten ostatni, w kolejne rocznice bitwy, ukazuje się przybyszom opowiadając tę batalistyczną historię. Duch przyjmuje różne postacie - narciarzom ukazuje się jako narciarz. Na cześć zwycięstwa Odina miejsce to nazwano Storhaugen co tłumaczymy jako Wielka Kupa. Aby usłyszeć opowieść Norgara Diupvika trzeba być na Storhaugen na początku kwietnia, mieć pokorę wobec starożytnych bogów, umysł czysty i nieskalane serce. Po wykonaniu 7-go perfekcyjnego skrętu należy się zatrzymać pokłonić w cztery strony świata i liczyć, że stanie się! Czasem trochę już zgryźliwy Diupvik może przybrać inną, nie w pełni ukształtowaną narciarsko, postać... Pozdro Wiesiek
  25. Zaczynaliśmy tu Coraz więcej wskazówek, nawet co niektórzy podpowiadają (fe, nieładnie) w innych wątkach Pozdro Wiesiek
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...