Narty - skionline.pl
Skocz do zawartości

Ranking

  1. marboru

    marboru

    VIP


    • Punkty

      31

    • Liczba zawartości

      7 177


  2. idealist

    idealist

    Użytkownik forum


    • Punkty

      16

    • Liczba zawartości

      1 224


  3. andy-w

    andy-w

    Użytkownik forum


    • Punkty

      13

    • Liczba zawartości

      1 561


  4. marcinn

    marcinn

    VIP


    • Punkty

      12

    • Liczba zawartości

      4 717


Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 16.01.2021 uwzględniając wszystkie działy

  1. Wczoraj pierwsze wyjście i zjazd po ciemku. Mróz już trochę dawał, ale towarzystwo i atmosfera wynagrodziła wszystko.
    12 punktów
  2. 12 punktów
  3. A może ktoś będzie chciał się wybrać na Rysiankę. Warunki fantastyczne. Żłatna - Hala Lipowska-Rysianka i zajebisty zjazd do Złatnej.
    12 punktów
  4. Przed chwilą dostałem informację bezpośrednio od obsługi ośrodka w Szwajcarii Bałtowskiej: "Policja jest na stoku, jeździ, stoi przy wyciągach. Obserwują, o nic nie pytają, nie reagują. Wszystko działa normalnie". Jeśli coś się będzie działo - mają mnie informować.
    10 punktów
  5. Kolega narciarz dzisiaj zaprosił na zabawę w hokeja 😮 Ot inspiracja dla tych, którzy mają kawałek działki.
    8 punktów
  6. 7 punktów
  7. I jest!!!! Świetny wynik Maryny 10 miejsce w GS w PŚ!!!! Olbrzymie brawa!!!
    6 punktów
  8. Auto naprawione. Sprzęgło znaczy. Grzechem nie wykorzystać warunków. Okolice Jakuszyce-Szrenica będzie pół metra świeżego. Można wpaść;-)
    6 punktów
  9. Witam wszystkich w tych popieprzonych czasach. Krótko o mnie - totalny nowicjusz, zero dni na nartach, ten sezon ma/miał być tym pierwszym. Pozdrawiam!
    5 punktów
  10. Byłem ja - syn Górala Puchu po pas, a prowadzący wyciąg na mchu jadali
    4 punkty
  11. jak nie pomrzemy to pomożemy
    4 punkty
  12. Źle zrozumiałeś. To Policja ma go informować.
    4 punkty
  13. Na Śląsku chyba nikt nie otworzy (za wyjątkiem jazdy a la Emilewicz). To było pewne, że popękają. U górala na Podhalu też pewnie pozamykane. A tak się produkował Pitoń do kamery :).
    4 punkty
  14. Niestety w weekend mam już, od tygodnia, inne plany - nie przewidziałem takiego stanu rzeczy. Idę w GŚ. Jak nie ugną się przed reżimem władzy, to będę zaraz po weekendzie na jazdę wieczorną. Na razie nie, jak pojadę na początku tygodnia, to się przekonam i napiszę. Tym czasem kilka faktów odnośnie jakości wprowadzanego prawa przez wybrańców suwerena.
    4 punkty
  15. Dzisiaj już dosypało poważniej, mniej uczęszczane szlaki trzeba było przecierać (temperatura -8) -zabawa niezła.😉
    3 punkty
  16. Jakie są limity w ilości alkoholu i spożywki po wjeździe do Szwajcarii? Widziałem na forum wpis że ludzie dostali mandat 600 franków w dniu dzisiejszym. Mieli jedzenie na cały tydzień.
    3 punkty
  17. Dziś w tej dyskusji ale i na przyszłość ,warto przypomnieć sobie zdanie naszego rodaka .
    3 punkty
  18. Wszyscy sportowcy z licencją? 🤔 Tylko tyczki gdzieś się zapodziały . Może mundurowi węszą gdzie są ? Hmmm
    3 punkty
  19. Dzisiaj też przejażdżka wzdłuż Dunajca. Trzeba korzystać z zimowego krajobrazu. Świeże 5cm śniegu, łącznie około 20cm. Temperatura w ciągu dnia od -2 do -5. Po drodze na wałach mijam dwóch biegaczy na nartach. Trasa około 20 km, do bobrowiska pod Starym Sączem i powrót. Przy dojeździe do starosądeckich stawów i bobrowiska widok na smutny w tym "sezonie" stok w Rytrze. Jazdy tam brakuje mi najbardziej z tych lokalnych. Może za jakieś 11 miesięcy w końcu spotkamy się ponownie. Bobrowisko
    3 punkty
  20. Koninki - Turbacz - Obidowiec - Suhora - Tobołów - Koninki.
    3 punkty
  21. Wymyśliłem ze zanim solidnie sypnie śniegiem trzeba by chociaż na chwile iść w góry i dotlenić organizm. Wypadło na okolice Babiej (jakoś dziwnie przeważnie tak wypada 😉). Z reguły ponad sama królową Beskidów przedkładam okoliczne szlaki - a bo to mniejszy tłok, a bo mało czasu, a bo w końcu Babia najlepiej podziwiać z oddali a nie z samej Babiej. Niebo zwiastowało rychły śnieg wiec wybór padł na stosunkowo bliska hale Śmietanową i po drodze Mosorny - w sam raz trasa na parę godzin z zejściem jeszcze za dnia. No i wreszcie bez ludzi bo trochę chłodno (przed południem -8 stopni) . Po drodze na Mosorny spotkaliśmy 4 osoby (nie licząc narciarzy na stoku), dalej już nikogo. W drodze powrotnej byliśmy już sami. Na górze spotkaliśmy trochę trenujących zawodników i parę osób na skiturach ...oraz pięknie przygotowany stok...ehhh... zdecydowałem ze przeorganizuje jednak poniedziałek i pojadę na stok jeśli górale nie wymiękną Kilka przekleństw szpetnych straszliwie i poszliśmy dalej .. po zimnym i piekielnie śliskim.... W oddali widoczne stoki. Wróciliśmy przed zmrokiem, mimo niepewnej szaro burej pogody warto było..👍
    3 punkty
  22. Dwudziestego piątego lipca Budzę się. Na zegarku godzina dziewiąta. W schronie panuje półmrok. Tylko przez małe okienko, z rozbitą szybą, wpada trochę słońca do środka. Czuję się lepiej. Ból głowy się zmniejszył. Z Elżbietą jest dalej źle. Na śniadanie gotujemy zupę mleczną i jeszcze coś innego. W pamięci została mi tylko zupa, bo ją tylko można było, z jakim takim apetytem, zjeść. Słońce przygrzewa. Nad Doliną Sarczal unoszą się mgły, ciągnące się hen daleko w stronę Morza Kaspijskiego. Snujemy się dookoła schronu i próbujemy ustalić nazwy szczytów, porównując je z mapką. Co do Alam Kuh to wszyscy jesteśmy zgodni. Ten nad nami, po drugiej stronie lodowca to chyba Siah Kaman(4480 m) - twierdzę. Skąd wiesz? To chyba jasne, nie! Zorientujemy mapkę. Jest niewielka i pochodzi z jakieś czasopisma, gdzie był artykuł opublikowany przez jakąś polską wyprawę. Chyba tak, to jest Siah Kaman. A ten w środku to Mian Sehczal(4250 m). Za tą granią, która odchodzi z niego w prawo, w stronę Alam Kuh powinien być schron Alamczal – do którego chcemy dojść, bo stamtąd będziemy mieli znacznie bliżej na okoliczne szczyty. Jest znakomita, fotogeniczna pogoda. Śnieg, słońce i chmury. Nie chce mi się jednak wyjąć aparatu. Jutro - myśle sobie. Usiłuję coś porządkować w schronie. Do bałaganu, jaki tu panował, dołożyliśmy swój. Powyjmowałem żywność z bębnów i dalej nie chce mi się nic robić. Nachodzą mnie jakieś wojskowe przyzwyczajenia. Mam ochotę wygrzebać latrynę w śniegu. Siadam jednak przed schronem na skrzynce, pozostawionej przez poprzedników. Musimy coś robić - mówi Janusz. Oczywiście, że musimy. Trzeba by było zrobić rekonesans lodowca i zobaczyć jak wygląda Alamczal. No i znaleźć najlepszą do niego drogę. Jest do niego około sześciu kilometrów i pięćset pięćdziesiąt metrów różnicy poziomów. Warszawiacy - jak czytałem w „Taterniku”- mówię - szli siedem godzin. Chodziło mi o wyprawę, Klubu Wysokogórskiego z Warszawy, z zeszłego roku. Poszlibyśmy z Jackiem - mówi Janusz. Pokaż mapę - ustalimy drogę. Gdzie jest Alamczal? No tam, za tą grania od Mian Sehczal. Trzeba by było iść zboczem, obok lodowca do takiej małej, zielonej buli, tam pod tymi skałkami - pokazuję ręką. A stamtąd trawers w lewo, przez lodowiec, w stronę takiej jakby przełęczy między Mian Sehczal a Siah Kaman. Ale to nie jest przełęcz, to tylko tak stąd wygląda. Tam za tym powinien być lodowiec Jachczal i na nim pod Alam Kuh, gdzieś tam jest schron. Weźmiemy trochę konserw. Pomagamy im pakować się. Biorą konserwy, Juvel i czekany. Jak nie dojdziecie do Alamczal, to wróćcie przed zmrokiem tutaj. Zostawcie konserwy po drodze i wracajcie. Tylko zaznaczcie dobrze to miejsce. Dobrze, dobrze. Poszli, objuczeni plecakami. Niedaleko od schronu cieknie trochę wody ze śniegu. Ryśka poszła się myć i zamierza coś przeprać. Jeśli w takiej zimnej wodzie można mówić o praniu. Patrzę przez lornetkę, gdzie zniknęli panowie J. Nic nie widać. Nie wiadomo, jak ten lodowiec wyżej wygląda. Może jest jakiś uskok, szczelina i gdzieś tam się skryli. Mamy około siedmiu litrów benzyny. Wydaje mi się, że zostaniemy tu dziesięć do dwunastu dni. To braknie. A to nie byłoby najlepiej. W schronie stoją jakieś bańki po poprzednikach. Może w którejś jest benzyna? Benzyny nie ma, ale jest nafta i prymus naftowy. Historia odkryć geograficznych, to także historia prymusa. Strasznie kopci to urządzenie, ale za to oszczędzamy benzynę. Menażka z zupą mleczną jest już prawie czarna. Nie ma ich! Systematycznie przeszukuję lornetką lodowiec. Kawałek, po kawałku. Jdź się umyć. Poczujesz się o wiele lepiej - mówi moja dama. Do wody trzeba zejść trochę niżej, jakieś sto metrów. Dookoła schronu rosną kolczaste kule - traganki. Woda jest zimna. Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego przy myciu się zimną wodą marzną, przede wszystkim ręce, a nie reszta ciała. Jeszcze mycie ząbków i koniec tej pańszczyzny. Schron wygląda stąd jak mała kamienna budka. Drzwi z desek, niewielkie okienko z wybitą szybą, niewielki podest na którym teraz stoją teraz puste bębny, służące nam jako fotele i stoliki. Dach z płytek łupka, obciążonych dodatkowo kamieniami. Na ścianie żółta tablica z logo JMF. To jest teraz nasza baza - tak go dumnie nazwaliśmy. Baza stoi na małej buli kończącej ramię spadające ze szczytu Siah Gug - tak się domyślam. Ponieważ trudno z dołu ustalić to dokładnie. Następnie myje się Elżbieta, a ja powracam do poprzedniego zajęcia, oglądania lodowca przez lornetkę, z podziałką w tak zwanych tysięcznych. Jest to sprzęt wojskowy, jeden okular, zagięty. Ciekawy jestem w jakiej wielkości będą Jacek i Janusz na lodowcu na polu podziałki, w porównaniu z leżącymi na nim dużymi głazami. W Tatrach takie głazy nazywają wantami. Taka wanta będzie miała ze sześć metrów - mruczę sobie pod nosem. Do niej będzie ze dwa kilometry w linii prostej. Oj! Nawet przez lornetkę trudno ich będzie dostrzec. Wraca Elżbieta po skończonych ablucjach. Widzisz ich? Nie. Szukam bez przerwy i nic. Dziewczyna czuje się znacznie lepiej. Siada obok na skrzynce i teraz ona próbuje szczęścia z lornetką. Na prymusie - smarowniku gotuje się makaron. Potem podgrzewamy konserwę. Trzeba włożyć masę wysiłku, aby to zjeść. Herbata jest trochę lepsza. Z kolei Ryśkę zaczyna boleć głowa. Musi widocznie złożyć haracz górom. Dotychczas trzymała się dzielnie. Kładzie się w schronie do „łóżka”. Elżbieta ogląda góry przez lornetkę, a ja piszę swój pamiętnik. Mgły nad doliną wiszą sobie dalej. Słońce skryło się za granią i nasz schron jest w cieniu. Chłodno. Przez lornetkę, oglądam po raz, nie wiem który, lodowiec. Są! Prawie jednocześnie wykrzykuję z Elżbietą. Mignął mi gdzieś w obiektywie ruchomy punkcik. Oo, jeden się rusza, drugi stoi. Szukam po znanym mi polu śnieżnym. Jest! Rzeczywiście. Widzę wyraźnie jak jeden idzie - to chyba Janusz, a drugi – przystanął, a potem zaczyna zbiegać. Chyba doszli do Alamczal – dzielne chłopaki! Gotujemy z Elżbietą budyń. Rysia leży. Jest godzina siódma. Powinni tu być za godzinę. Gotujemy dla nich herbatę. Pierwszy idzie Jacek. Co z Januszem? Kopczykuje drogę przez lodowiec. Za chwilę zjawia się Janusz. No, jak tam? Schron jest zburzony i kupa Irańczyków. Śpią w kilku namiotach, postawionych na podeście. Pokazywali nam zdjęcie panoramy Alam Kuh, ale nie było tam polskich dróg na szczyt. Tylko niemiecka, irańska i włoska. Francuska - wtrącam. Tak - francuska. Da się nasze namioty postawić? Da. Ale gdzie? No! Na podeście - tylko go trzeba uprzątnąć. Do góry szliśmy trzy godziny, a w dół półtorej. Przyszlibyśmy wcześniej, tylko Janusz ustawiał kopczyki - wtrąca Jacek. Prawidłowo. Konserwy zostawiliśmy pięć minut od schronu - kontynuuje dalej Janusz. Mam nadzieję, że nikt się do nich nie dobierze -wtrącam. Wcinają zasłużony obiad, będący też kolacją. Świetnie się spisali. Dokładnie nad szczytem Siah Kaman jest widoczna jasna gwiazda. Ryśka się wczoraj pytała, czy tam jest obserwatorium. Tu - obserwatorium! Za jego granią świeci księżyc, który jakoś nie może z za niej wyjść. Grań biegnie ukosem górę i księżyc też tak się porusza. Stoki, szczyty nad nami i warstwa szczelnej mgły nad doliną - wszystko jest oświetlone światłem księżyca. Tylko nasz schron jest cieniu. Ogarnia mnie w takich chwilach jakiś romantyzm. Najpiękniejsze rzeczy, że użyję takiej nazwy, tworzy natura, Stwórca tego świata, a nie człowiek. Jestem czuły na to piękno. Śliczny mam przed oczami widok. Trwaj jak najdłużej. Zostaniesz w pamięci, w wyobraźni ty czarna piramido, nazwana Siah Kaman, z bielejącymi pasemkami śniegu w żlebach. To co jutro wyruszamy wszyscy pod Alam Kuh? Szef grupy Janusz mąci ten nastrój. Bierzemy sprzęt, żarcie i tylko zostawimy trochę konserw na Demawend. Gwiazda - światełko znad szczytu przesunęła się w prawo i w górę. Z dołu dochodzi słaby szum potoku. Pora iść spać.
    2 punkty
  23. Dwudziestego czwartego lipca. Budzik zaczyna się wściekać o piątej. Mamy godzinę czasu do wyruszenia. Upychamy, wyjęte z plecaków rzeczy, z powrotem do nich. Jacek gotuje herbatę, a dziewczyny przygotowują kanapki z pumperniklem. O szóstej pojawia się pierwszy muł. I zaczyna się obciążanie tego zwierzaka. Na grzbiecie ma coś w rodzaju grubej maty, sięgającej do połowy brzucha. Po obu stronach grzbietu mulnicy mocują plecaki, wiążąc je sznurami i mocując pasami, przechodzącymi pod brzuchem muła. Jeden muł zabiera około osiemdziesięciu kilogramów ładunku. Potem kolej na drugiego i trzeciego. Biegam dookoła z aparatem fotograficznym, aby uwiecznić ten dla nas „doniosły” moment, formowania „karawany”. Czytało się o tym dotychczas tylko w książkach. Teraz to jest naszym udziałem. Ranek jest szary. Nad wsią snują się mgły. Gór nie widać, za wyjątkiem najbliższych stoków. Dokładnie szósta trzydzieści karawana wyrusza w drogę. Mamy do pokonania prawie dwadzieścia kilometrów pod Alam Kuh. Założymy obóz pod północną ścianą tego szczytu, na wysokości ponad cztery kilometry. Rudbarak leży na wysokości tysiąc dwieście metrów. Ubrani jesteśmy bojowo, w ciężkie górskie buty i w aparaty fotograficzne. Nastrój znakomity. Mgła rzednie. Obok drogi szumi, przelewając się na kamieniach, Sardab. Na przedzie muły, za nimi dwóch mulników. Na końcu my. Starszy z nich ma około czterdziestu lat, młodszy ze dwadzieścia. Na nogach mają coś w rodzaju kaloszy. Ceremonia kierowania mułami jest prosta. Używa się do tego patyka i cmokania. Pojawia się żółta tablica z napisem - Hesarczal, Alam Kuh. Skręcamy w kierunku, który wskazuje. Po drugiej stronie potoku, u wylotu trawiastego żlebu, leży duży płat brudnego śniegu. Śnieg w lipcu na tej wysokości? To prawdopodobnie pozostałość po dużej lawinie. Niezłe tu muszą być w zimie opady! Widzimy jakieś ogromne zielska, nieco podobne do naszych łopianów. Stoki gór są porośnięte dość gęstym, liściastym lasem. To przeważnie buki. Ale spotyka się tu dęby, wiązy, jesiony, wierzby a nawet bukszpany. Sosny włoskie, cyprysy i tuje rosną na niższych wysokościach. Przechodzimy obok prymitywnej chałupki. Posiada tylko trzy ściany, z których czołowa jest ułożona z kamieni, a dwie pozostałe stanowi skalne zacięcie. Dach jest wykonany z płytek łupkowych i obciążony kamieniami. Na którymś z zakrętów doliny Hesarczal, którą idziemy, ukazują się w głębi potężne ośnieżone szczyty. Tacht-e-Sulejman -pytam się przewodnika. Yes – tak! To daleko. Dwadzieścia kilometrów i dwa tysiące czterysta metrów do góry. Jeszcze dzisiaj przed nami. Pod samą Alam Kuh muły nie dojdą. Jak się czujesz-pytam Ryśki? Za szybko idą - nie mam kondycji. Nie dobrze - myślę. To dopiero początek. Na kamieniu leżą dwie kozice. Jedna z poderżniętym gardłem. Obok kilku Irańczyków. Jeden z nich ma lornetkę. Szakal – mówią. Tu są więc szakale. Moment odpoczynku, ponieważ i mulnicy się przyglądają. Tylko muły poszły swoja drogą. Ryśka coraz bardziej wysiada. Postój będzie w Vandaraban, do którego dojdziemy - według informacji pana Nagavi - około dwunastej. Teraz jest dziewiąta. Moja dama nie wytrzyma jeszcze trzy godziny tego tempa. Swoje trzy grosze zaczyna dorzucać słońce. Zrobiła się pogoda i tylko gdzie, niegdzie włóczą się po szczytach mgły. Tapol, tapol - wykrzykuje młody mulnik. What`s – tapol? Z mimiki można się domyślić, że będzie tam postój. Przekraczamy Sardab i Tapol okazuje się być pojedyńczą chałupą. Muły dostają siano, a nam mała dziewczynka zaofiarowała herbatę. Nie bardzo chcemy z niej korzystać, bo mamy własną, a poza tym nie mamy drobnych rialsów. Z drugiej strony gospodarz, prawdopodobnie ojciec dziewczynki, może się obrazić. Otoczenie domu wskazuje, że właściciel utrzymuje się tylko z pasterstwa. Trudno bowiem uważać za źródło utrzymania kilka słoneczników rosnących na marnej grządce. Nasze panie, a szczególnie Rysia, są solidnie zmęczone. Komu w drogę, temu czas. Zaczyna się dyskusja. Musimy chyba zapłacić za herbatę? Nie! Ile im damy? Dziesięć herbat -pięćdziesiąt rialsów. To za dużo. Nie mam zresztą drobnych. A z doświadczenia wiem, że pieniędzy się często nie wydaje. Przynajmniej w takich okolicznościach. Mogą zresztą nawet, gdyby chcieli rozmienić, tu nie mieć możliwości, bo nic nie mają. Wezmą to, co im damy. Ile - zwracam się do Janusza? Który nosi wspólną kasę. Grzebie w portmonetce i wyciąga dwadzieścia rialsów. Daj ty - mówi do mnie. On uważa, że to jest za dużo. Ja - za mało. A gospodarz uśmiecha się tajemniczo. Ba! Kto miał rację? Późniejsze doświadczenia wykazały, że Janusz. Dwadzieścia rialsów, to trzydzieści centów. A w tym kraju tak łatwo się pieniędzy nie zarabia. Może, z wyjątkiem, gdy to są cudzoziemcy. Tacy jak my. Muł zaczepił o ogrodzenie moją nową horolezką. Ciągnie bydle i zaczynają w niej pękać paski. Cmokanie przywołuje go do porządku. Góry łysieją coraz bardziej. Ich szczyty już są pozbawione drzew, tylko niżej pozostały pojedyncze ich grupy. Słońce dopieka. Nad potokiem Sardab miejscami są śliczne łączki. Oh! Żeby tu rozbić biwak, posiedzieć tu trochę - wyrywa się Ryśce. Nie potośmy przyjechali do Iranu, aby siedzieć nad potokiem - mówię do żony. Kolejny dom z dużym polem słoneczników. Na tym pustkowiu to prawie pałac. Nasz mulnik chce od nas „cigarets” - papierosów. Nikt z nas nie pali. Ale je mamy. To tylko, jak wynika z doświadczeń różnych wypraw, dobry środek służący do ułatwienia załatwienia różnych spraw. Są głęboko w plecaku - informuje Elżbieta. W Vandaraban - mówię do niego. Częstuje nas podpłomykiem. Kurtuazja nakazuje jeść, choć każdemu z nas na pewno przypominają się - dżuma, cholera, ospa i diabli wiedzą co. Na stokach pasą się konie. Vandaraban. Kolejna osada. Jest nią gliniany dom w kształcie litery „L”, który od zewnątrz, na dłuższym boku, ma krużganek. Do słupów krużganka można by przywiązać konie i byłoby ranczo. Tym razem honory gospodarza pełni kobieta. Zauważyliśmy, że po tej stronie gór, kobiety nie noszą czadorów. Góry Elburs są nie tylko granicą klimatyczną, ale i etniczną. Na dywanie, po turecku, siedzi grupka miejscowych, do których dosiedli się nasi mulnicy. A wśród nich starzec z siwą brodą. Nad małym ogniskiem, w czajniku gotuje się woda. Siadamy na drugim dywanie. Jak ludzie dobrze wychowani, zdejmujemy buty. Nawet, gdybyśmy nie byli - to i tak zdjęlibyśmy, bo nogi nasze tego wymagają. Zapowiada się dłuższy postój. Muły zostały pozbawione swojego ciężaru i spokojnie zajadają sobie siano. Pijemy podaną nam herbatę, gotujemy swoją i podgrzewamy konserwę. Obok płynie Sardab, mulnicy zaciągają się otrzymanymi od nas papierosami i płynie spokojna rozmowa na sąsiednim dywanie. Tylko my jesteśmy dysonansem, w tym spokojnym i jakby leniwym obrazie, ze swoim pośpiechem. Ludzi cywilizowanego świata. Którzy tu przyjechali, aby zaliczyć jeszcze jeden kraj, jeszcze jeden szczyt, jeszcze jedno miasto. Starzec pokazuje Elżbiecie, że boli go głowa. Ci ludzie widocznie wierzą, że potrafimy leczyć. Z tym leczeniem to miały nieraz kłopot ekspedycje himalajskie. Dostaje dwa proszki na ból głowy. Oby tylko za nim nie poszli inni, bo apteczkę mamy skromną. Możemy rozdawać co najwyżej witaminy. Wyruszamy w samo południe, płacąc pięćdziesiąt rialsów. Tak dużo, bo nie mieliśmy drobnych. Droga wiedzie teraz Doliną Sarczal. I potok też się tak nazywa. Drzewa kończą się definitywnie, wyżej będzie trawa, jeszcze wyżej śnieg i lód. Zostało nam jeszcze tysiąc sześć set metrów podejścia. Mamy wyjść na wysokość trzy tysiące sześć set metrów do schronu Sarczal. Leżącego powyżej moreny czołowej lodowca o tej samej nazwie. Wszystko tu nazywa się Sarczal. Zbliża się do nas z góry mikro karawana, złożona z jednego muła i kilku ludzi. Na grzbiecie niesie narty. Uprzejme „helou” i pytania z obu stron - kto, skąd i dokąd? Przed nami mamy mistrza narciarskiego Iranu. Champion wraca z treningu pod Alam Kuh. My też jesteśmy narciarze. Charakterystyczne ugięcie nóg w kolanach, ręce w lekko bok. Znana sylwetka. I rozumiemy się doskonale. By - część, do widzenia i idziemy dalej. Ostatni dom na trasie, jak wynika z mapy. Dookoła niego pełno owczego łajna i sfora psów. Kończy się to, szczęśliwie dla nas, tylko na głośnym – hau , hau. W miejscach, gdzie ścieżka jest kamienista, muły zwalniają. Żeby tych kamieni było jak najwięcej - mówię do Jacka. Ja też wysiadam - odpowiada. Kilkadziesiąt metrów za nami idzie Ryśka, a kawałek dalej Elżbieta i Janusz, który jej towarzyszy. Potok Sarczal, który szumiał daleko w dole, pojawił się znowu obok nas. Musimy go przekroczyć, bo ścieżka biegnie dalej po drugiej stronie. Z góry pędzi prąd wściekłej wody. Pierwsze przechodzą muły, potem mulnicy, a na końcu skacząc po kamieniach Jacek. Ja zostaję i poczekam na Ryśkę, bo sama tu nie przejdzie. Nie jestem już też w stanie wytrzymać tempa mulników. Widzę jak Jacek stoi na zboczu po drugiej stronie i wymachuje rękami, coś krzycząc. Zdaje mi się, że do nadchodzącej Ryśki. Nic nie słychać, bo ten wściekły ryk wody zagłusza wszystko. Wydaje mi się, że jej widocznie chce pokazać, gdzie jestem. Na stoku powyżej pasą się owce. Są różnokolorowe, białe, czarne, brązowe. Czekam na Ryśkę, a wyżej, po drugiej stronie potoku, czekają na nas mulnicy z Jackiem. Pomagam jej się przeprawić. Mulnicy poszli dalej. Prawdopodobnie już ich dzisiaj nie dogonimy. Dostrzegamy Elżbietę i Janusza. Są jeszcze dość daleko od nas. Machamy do nich rękami, wskazując dalszy kierunek drogi. Janusz nas dojrzał i możemy iść spokojnie dalej. Ciężko się nam idzie. Potok został w dole. Siadamy na kamieniach. Wyciągam mapkę doliny Sarczal. Jeszcze jakieś siedemset, dziewięćset metrów w górę. Rozglądam się dookoła. Ten szczyt to chyba Siah Kaman, ma prawie cztery i pół kilometra. Tam po drugiej stronie grani powinna być dolina Naft-e-Czal. Turnie, turniczki - bez nazwy. To nie Tatry, gdzie prawie każdy kamień jest nazwany i pomierzony. Po kilkuset metrach znowu siedzimy. Jesteśmy bardzo zmęczeni i chce nam się pić. Widać morenę czołową lodowca Sarczal. Tam gdzieś obok niej powinien być schron. Odpoczywamy już nie siedząc, a leżąc. Sto metrów i kładziemy się gdzieś w cieniu pod kamieniem. Następne sto i znowu leżymy. Jestem przerażony. Chcę w przyszłym roku jechać w Hindukusz, a tu na wysokości niewiele ponad trzy tysiące metrów jestem zupełnie do niczego Dysponowałem zawsze dobrą kondycją w Tatrach. Pocieszam się, że się zaaklimatyzuję. Ryśka czuje się trochę lepiej ode mnie. Dopadamy wody wypływającej z lodowca. Piję i się polewam. A ameby - mówi jakiś głos we mnie? Bzdura - ameby! Jaka ta morena wysoka! Teraz odpoczywamy, co kilkanaście metrów. Gdy wychodzimy na morenę dostrzegam schron Sarczal, a głębi wymarzona panorama Alam Kuh. Jakoś to wszystko nie robi na mnie wrażenia, z wyjątkiem faktu, że schron jest blisko. Idziemy przez małą łączkę, na której rosną śliczne, malutkie, niebieskie kwiatki. Od strony schronu w naszą stronę idą muły. Wracają. Młodszy wręcza mi kartkę od Jacka. Daj im jeszcze pięćdziesiąt rialsów. Opłata za muły wynosiła siedemset pięćdziesiąt rialsów. Czyli jakieś niecałe dziesięć zielonych. Obawiamy się z Rysią, że Janusz z Elżbietą nie dojdą dziś do schronu. Patrzyliśmy w dół moreny i nie było ich widać. Jest prawie piąta. Za dwie godziny będzie ciemno. Wydrapuję scyzorykiem- ponieważ nie mam długopisu - na kamieniu napis ”pomoc przyjdzie”. Owijam to w kartkę Jacka i daję mulnikom. Na pewno ich spotkają. W schronie Jacek pichci herbatę. Nalewam ją do kubka i do tego dwie łyżki glukozy. Wiesz co - zaczynam? Patrzyliśmy z Ryśką długo w dół moreny. I nie widzieliśmy nigdzie Janusza i Elżbiety. Sądzę, że oni dzisiaj nie dojdą. Elżbieta wysiadła zupełnie. Należałoby wziąć śpiwór, coś do żarcia, Juvel. Naszą machinę do gotowania i iść w dół. Może byś ty poszedł - mówię do Jacka. Bo ja jestem zupełnie „lewy”. Dobrze - pójdę. Ładujemy plecak i Jacek schodzi. Popijam herbatę i patrzę jak Jacek schodzi. Ee, ee - odbija mi się i cała herbata z glukozą użyźnia ziemię. To skutki picia lodowatej wody w czasie podejścia. Zaczyna mnie boleć głowa. Jacek zniknąl mi z oczu. Szukam lornetki. Może przez nią go dostrzegę. W lornetce widzę Elżbietę i Janusza wychodzących na morenę. A gdzie jest Jacek? Oby się nie rozminęli! Już mam zamiar krzyczeć, gdy Jacek ich dostrzega. Wloką się razem przez łączkę, ze ślicznymi kwiatkami. W kamiennym schronie brud. Stalowe łóżka z poukładanymi w poprzek deskami. Materace z gąbki, leżące na betonie. Znajduję lampę naftową, kilka świeczek, jakieś woreczki napchane pestkami ze słonecznika. Jest jeszcze cały szereg rzeczy, które zwykle zostawia się po sobie w schronach górskich. Pichcimy z Rysią herbatę. Trójka jest już blisko. Biorę miskę od kochera z herbatą, kubek i schodzę do nich. Elżbieta idzie resztką sił. Pije i siada na kamieniu. Imponuje kondycją Jacek. Siedzimy przed schronem i gotujemy. Zapada wieczór i robi się chłodno. Elżbieta leży. Jest całkowicie wykończona. Ja nie mam zupełnie apetytu. Nawet pić mi się nie chce. Inni też apetytem nie imponują. O Elżbiecie nawet nie ma co mówić. Zimno mi i coraz bardziej boli mnie głowa. Wkładam sweter, skafander i czapkę narciarską. W rzeczywistości to nie jest tak znowu zimno. Objawy te są oznaką zmęczenia organizmu i braku aklimatyzacji. W schronie pali się lampa naftowa. Kładę się do „łóżka”, to znaczy na materac gąbkowy. Ubieram piżamę, bo i taki luksus mamy. Na to sweter. Na nogach mam skarpetki, a na głowie czapkę narciarską. Dostajemy z Elżbietą, jako „chorzy”, gorący barszcz do łóżka. Pozostali jeszcze coś tam jeszcze gotują. Zapada noc na wysokości trzy tysiące sześćset metrów. Latarka leży obok głowy. Wiecie co? Może ostatni wyniesie lampę do przedsionka, bo jak ktoś w nocy ją uderzy, to spłoniemy. Dookoła nas pustka. Ostatni ludzie zostali półtora kilometra niżej. Jak to inaczej wygląda - myślę - gdy się siedzi w domu i planuje taką wyprawę. W wyobraźni jawią się wtedy potężne szczyty, obsypane iskrzącym się w słońcu śniegiem i spadające z pod nich lodowce. A niżej zielone doliny, pokryte lasem i cudowne potoki. Wyobraźnia nas umieszcza, siedzących przed obiektywem aparatu fotograficznego, na jednym z tych szczytów. Za plecami mamy wspaniałą panoramę górską. Drugi obrazek - leżymy leniwie, po trudach „zdobywania”, obok namiotu, który powinien być w lasku i nad potokiem. Taką ma się czasem wyobraźnię, ukształtowaną na podstawie książki, albumu. Głos rozsądku, powstałego z doświadczenia, jednak mówi - uważaj bratku! Góry to piekielne zmęczenie, to brud, to zimno i mokro. I to, że za łyk gorącej herbaty, oddało by się wszystko, co się posiada. Aby tego doświadczyć, nie trzeba być koniecznie wybitnym alpinistą. A cudowne, ośnieżone szczyty i głębokie, zielone doliny, to raczej widzi się później, we wspomnieniach. Dzisiaj też nie widziałem nic cudownego, tylko rozpadające się szczyty, ciemne kamienie i brudny śnieg. Wiem jednak, że jak wrócę do domu, to po latach góry wyładnieją, a śnieg będzie bardziej biały. Ból głowy, lepkie od brudu ręce i skurcze żołądka będą odległym i jakby nieprawdziwym wspomnieniem. Zdjęcia 1. Przed domem pana Nagavi. Rysia, muł i mulnik, Elżbieta. 2. Nasza karawana. Droga wiedzie wzdłuż potoku Sardab. 3. Gdzieś w głębi doliny powinny się pojawić ośnieżone szczyty. Sterczące trzy kilometry nad nami. 4. Schron Sarczal - 3600 m npm. Janusz, Rysia i moja skromna osoba. Pogoda, w czasie robienia zdjęcia, była równie ponura, jak schron. Otaczała nas przed wieczorna mgła.
    2 punkty
  24. ..👍..mandat plus zabrali CD Zenka, sorry 🤕 ..to tylko 7-8 dni COOP nie jest zamknięty
    2 punkty
  25. Wczytaj się w tekst: Obsługa ośrodka poinformowała go, że "Policja jest na stoku, jeździ, stoi przy wyciągach. Obserwują, o nic nie pytają, nie reagują." I potem dodał "Jeśli coś się będzie działo - mają mnie informować", gdyby to o obsługę chodziło to napisałby "ma mnie informować". Nie wierzysz? To łaskawie zadzwoń do Komendanta Głównego Policji tylko upewnij się najpierw, czy Marboru pozwoli mu z Tobą gadać. Adres biura chyba znasz. Pro tip: Pytaj Lucynki, szefa nie drażnij.
    2 punkty
  26. Obserwuję rozwój sytuacji, bo może jednak jutro skoczymy. Prosimy o informowanie na bieżąco 😉
    2 punkty
  27. Kilka lat temu, kiedy jeszcze teren ośrodka Sabat Krajno nie był ogrodzony, widziałem jak gościu robił za wyciąg VW transporterem. Tam jest tak, że jest dojazd od dołu i droga przez szczyt ,(jakieś 30 m od początku trasy). Kiedyś to nawet niektórzy stawali autami na górze i zjeżdżali do kasy. Ale wracając do tego wyciągu VW. Facet po prostu miał chyba z 5-6 narciarzy których zabierał do busa i jechał wywożąc na górę, wtedy wracał na dół. Na nartach to ok 800m taki zjazd, drogą nie więcej niż 2- 2,5 km. Jak bus dojechał narciarze już czekali aby do niego wsiadać. Nie pamiętam ile wówczas kosztował jeden wjazd, przyjmijmy 2,5 zł, może 3 zł, widocznie opłacało mu się skoro to robił. Później ogrodzono teren od góry no i chytry pomysł górali świętokrzyskich nie mógł być realizowany.
    2 punkty
  28. Skoro Cie informują na bieżąco o sytuacji to chyba nasz większościowe udziały w tym ośrodku😁
    2 punkty
  29. Warmia zaprasza na biegowki puste lasy bez police i sanepidu
    2 punkty
  30. Na freerajderach chyba był post w stylu "jak kogoś nie będzie, to niech napisze post". Może tak łatwiej? 🙂
    2 punkty
  31. Gdzie były te oferty "wyciągów" samochodami 4x4 w Sczyrku ? Pytam poważnie. Ktoś by się wybrał jutro ?
    2 punkty
  32. Między Radomiem a Warszawą, w lesie W Szwajcarii Bałtowskiej już 4 Policjantów stoi pod stokiem... na razie tylko patrzą jak ludzie jeżdżą: Kamerki - Szwajcaria Bałtowska (szwajcariabaltowska.pl) Jazda wygląda tak jak zawsze.
    2 punkty
  33. Jesteśmy za Insbruckiem, autostrada do Kufstein miejscami biala lub błoto pośniegowe. Teraz wychodzi słoneczko. Niestety dochodzą do nas informacje, że droga za Pfunds zamknięta w obydwu kierunkach. Rodzi się problem.
    2 punkty
  34. @surfing daremny trud ten twój sprzeciw wobec bezczelności, chamstwu, nienawiści, uprzedzeniom tych zadufanych w sobie niby wiedzących wszystko. Przykro mi to pisać ale to prawda. Gorzej że mało kto reaguje na to, no i to, że mają przyzwolenie.
    2 punkty
  35. Kilka zdjęć na podparcie powyższego w Jungfrau. Mieliśmy jeden dzień słońca, jeden dzień jeszcze dobrej widoczności. I to były dwa dni jeżdżenia po twardych trasach. Kolejne trzy dni to ciągły opad, słaba widoczność, puch i miękko na trasach. Jeeb - oficjalne podziękowania dla Ciebie za cenne wskazówki 🙂 Szkoda że to już koniec. Murren
    2 punkty
  36. Wolna niedziela i wreszcie jakieś nieco bardziej przyjazne prognozy – dokąd by się tu wybrać? Na narty? – można zapomnieć. Na rower? – za zimno na dłuższe wycieczki. Nad morze? – za krótki dzień. To może piesza wędrówka gdzieś bliżej, gdzieś, gdzie nas dawno nie było? Padło na Puszczę Bukową, czyli Park Krajobrazowy na Wzgórzach Bukowych, na południowy wschód od Szczecina. To spory kompleks leśny, będący dość popularnym obszarem rekreacyjnym dla prawobrzeżnej części miasta. Około 10 rano zostawiamy auto na parkingu przy Jeziorze Szmaragdowym – powstałym w wyrobisku dawnej, średniowiecznej kopalni kredy, w szczecińskiej dzielnicy Zdroje. My – my czyli Monika (moja sąsiadka), Darek i ja. Na parkingu jeszcze pustawo, ledwie kilka samochodów, mimo iż godzina nie jest już wczesna. Temperatura – 0 stopni, po mroźnej nocy. Kaczki na podmarzniętej tafli jeziora – nieco apatyczne, chyba im zimno. Niedaleko grupa morsów żwawo przebiera się po kąpieli, świecąc gołymi, wypiętymi częściami ciała . Brr! Ruszamy na niebieski szlak, ostro wspinający się na klif nad jeziorem, a dalej prowadzący na południe, aż do Lipian. Naszym celem jest jednak pobliski Bukowiec – najwyższe z Wzniesień Bukowych – mierzący 149 m npm. Maszerujemy przez zimową buczynę rezerwatu Bukowe-Zdroje, a z każdym metrem lekko wznoszącej się ścieżki, robi się coraz bardziej biało. Miejscami jest dość ślisko – nawet raz ląduję na czterech literach, ale przynajmniej błoto zamarzło. Na południe od autostrady „Berlinki” jest prawie całkiem pusto – z rzadka mijamy biegaczy czy spacerowiczów. Monika i ja Skrzyżowania szlaków i inne charakterystyczne miejsca oryginalnie opisano kamiennymi znakami. Kamieni jest zresztą sporo – głazy narzutowe i ruiny przedwojennych budowli to częsty element tutejszego krajobrazu. Docieramy do Drogi Kołowskiej (asfaltowa szosa wijąca się grzbietem wzniesień, popularna latem wśród szczecińskich kolarzy). Teraz na asfalcie jest szklanka, czym zdają się nie przejmować mijający nas kierowcy. Z Przełęczy Trzech Braci odchodzi szlak w kierunku kulminacji Bukowca. Nazwa przełęczy pochodzi ponoć od trzech wielkich głazów granicznych – posiadłości Szczecina, klasztoru cystersów w Kołbaczu i dóbr rodziny von Palenów z Chlebowa. Miejscowa legenda głosi jednak, że kiedyś napadali tutaj na podróżnych trzej bracia rozbójnicy. Pewnego dnia rzucili się oni na przechodzącego tędy ślepego harfiarza z urodziwą córką. Ślepca zabili, a następnie pomordowali się wzajemnie w kłótni o względy pięknej dziewczyny. Córka harfiarza pochowała zbójów pod trzema głazami, z których wyrosły trzy wzgórza – Bukowiec, Klasztorne i Kopytnik, a sama po takich strasznych przeżyciach zamieniła się w dąb. Z dala widać stalową dostrzegalnię przeciwpożarową na Bukowcu. Szkoda, że nie ma tutaj ogólnodostępnej wieży widokowej, ponad koronami drzew, bo pewnie panorama na okolicę byłaby super. Z Bukowca schodzimy czarnym szlakiem niecały kilometr, ostatni fragment dość stromym zejściem do krzyżówki z czerwonym szlakiem. Dalej za czerwonymi znakami, głęboką doliną Zielawy. Obok nas porośnięte buczyną i zaśnieżone zbocza – czujemy się prawie jak gdzieś w Beskidach. Zamarznięte rozlewisko Zielawy: Niżej śnieg znika, a szlak robi się błotnisty. Docieramy do Drogi Chojnowskiej – starego brukowanego traktu. „Wodospad” na Zielawie: Znów przekraczamy autostradę – im bliżej Jeziora Szmaragdowego, tym więcej ludzi. Przewędrowaliśmy już 10 km – zgłodnieliśmy, więc czas na piknik. Kanapki i herbata z termosu smakują wyśmienicie. Wracamy nad Szmaragdowe, zaglądając jeszcze w kilka ciekawych miejsc. Odrestaurowany zajazd Szmaragd, który będzie niebawem pełnił funkcję schroniska młodzieżowego: Hmm, gdzie ten pies? Ruiny pałacu Toepffera – szczecińskiego przedsiębiorcy, właściciela dużej cementowni „Stern”. Piękny, dziewiętnastowieczny pałac z ogrodem przetrwał drugą wojnę światową, ale jak niestety wiele historycznych budowli, został w latach 50-tych bezmyślnie rozebrany na cegłę, wywiezioną gdzieś, pewnie na odbudowę Warszawy… Ostatnie spojrzenia na Jezioro Szmaragdowe - w promieniach popołudniowego słońca. Spacerowiczów po południu przybywa – nie chcąc mieszać się ze skupiskami ludzi, decydujemy się na powrót do auta. Z trudem wyjeżdżamy z przepełnionego parkingu i zastawionej samochodami ulicy Kopalnianej. Za nami solidny, trzynastokilometrowy spacer, dający dużo pozytywnej energii na kolejny tydzień zdalnej pracy .
    1 punkt
  37. Widziałam też taki w Austrii, w wiosce przy długodystansowym szlaku rowerowym - miejscowość była niespecjalnie turystyczna.
    1 punkt
  38. Coop zamknięty w niedziele, a w soboty do 17.30 więc warto mieć coś na rozruch. Ze sklepów najbardziej podobały mi się takie 🥰
    1 punkt
  39. Rowerem przez zaspy . Tyle śniegu teraz w styczniu, takie piękne góry i taka piękna zima, a pojeździć można tylko siłą własnych mięśni. Ale ważne, że czas spędzony zdrowo, aktywnie i na powietrzu.
    1 punkt
  40. Hmmm...to nie wiem ile tego towaru nabrali 🙈 https://szwajcariaporadnik.pl/szwajcaria-limity-przewozowe/
    1 punkt
  41. Weszli kozaki 💪👌⚡️
    1 punkt
  42. Po nocy, w ogóle się tym nie przejmowałem. A teraz odebrałem z paczkomatu latarkę Skilhunt H04, więc będzie moc w ciskaniu po nocach. 😈 Dla mnie - nocnego marka to rzecz niezbędna.
    1 punkt
  43. Poki co kwarantanny w CH nie ma, wiec planować wyjazd bo wszystko może się zmienić . Dla przykładu choć to nie alpejski region już dziś trwa dyskusja o zamknieciu granic w BE a kolejne państwa mogą w UE pójść podobnym klimatem jak domino . https://www.bag.admin.ch/bag/de/home/krankheiten/ausbrueche-epidemien-pandemien/aktuelle-ausbrueche-epidemien/novel-cov/empfehlungen-fuer-reisende/quarantaene-einreisende.html#-1340404494
    1 punkt
  44. Po prostu lewacy, przecież to komentarze nienawistne do własności prywatnej, a lewica od zawsze nienawidziła prywatnej własności. Mowa nienawiści z ust profesora na forum narciarskim? Czytałeś Oko za oko John Sack ? @JC ostatnie 7 postów łącznie z moim do wywalenia.
    1 punkt
  45. Wczoraj kapitalne warunki na Bieńkuli zjazdy po kolana w puchu , świeżego śniegu bez podkładu od 50cm do 70cm na otwartych przestrzeniach warunki kapitalne w lesie nieco mniej śniegu . Jeszcze jak trochę dosypie to będzie można dowolnie pozjeżdżać .
    1 punkt
  46. Jazda przy minus 10 stopni przy śliskiej nawierzchni bez nakrycia głowy, a zwłaszcza bez kasku, to nie szacun, tylko głupota.
    1 punkt
  47. Dokumentacja wyprawy Dalsza część naszej przygody w górach będzie, o wiele bardziej zrozumiała, po przeczytaniu podanego dalej materiału. Dlatego postanowiłem napisać ten dodatkowy post. Nie jechaliśmy do Iranu „na wariata”. Zebraliśmy w czasie przygotowań, jak najwięcej materiałów o górach Elburs. O interesującym nas rejonie działania. Ponieważ już wcześniej tu działali Polacy, więc były publikacje w „Taterniku”, czy też w innych pismach. Relacje w „Taterniku” skupiały się głównie na wspinaczce. Na trudnościach „dróg wspinaczkowych”. Wiadomości, o jakichś ciekawych, nowych górach, rozchodziły się zawsze szybko wśród wspinaczy. Materiałów tych nie było wiele. To co posiadaliśmy fizycznie, ilustrują podane dalej zdjęcia. Informacje o górach Elburs Góry Elburs(noszące też nazwę Alborz) tworzą potężne pasmo o odługości 900 km. Nie mylić z Elbrusem, najwyższym szczytem Kaukazu. Okalając południowe wybrzeże Morza Kaspijskiego. Wybrzeże to jest bardzo wąskie. Stoki gór szybko rosną do wysokości ponad cztery kilometry. Teren ten jest ogrodem Iranu. Napływające powietrze, znad Morza Kaspijskiego i dalszej północy, dosłownie opiera się o ten wysoki łańcuch górski. Stanowiący dla niego potężną zaporę. Powietrze traci całą wilgoć, w miarę wnoszenia się. Padają tu obfite deszcze. Rzeki są krótkie i spływają do Morza Kaspijskiego. Iran, na południe od tych gór, jest krajem gorącym w lecie i suchym. W czasie naszego pobytu, bez przerwy widzieliśmy, w kierunku północnym, równomierną, niżej położoną pokrywę chmur. Morze było niewidoczne. Z wysokości ponad cztery kilometry, powinno być widoczne na horyzoncie. Mieliśmy z powodu takiej sytuacji bardzo ładną pogodę pod Alam Kuh. Przypominała, w pewnym stopniu, pogodę w czasie wyżowej inwersji. W dolinach mgły. A u góry słońce i ciepło. Wybrzeże Morza Kaspijskiego było głównym celem urlopowym Teherańczyków. Tych, co sobie mogli na to pozwolić. W Teheranie nie jeździło się na urlop nad Zatokę Perską. Tam jest pustynia i sporo ponad tysiąc kilometrów. Niewiele też się różni klimatycznie od sąsiadów, z drugiej strony Zatoki Informacje o grupie Tacht-e-Solejman Jest to najciekawszy wspinaczkowo teren w górach Elburs. Cytuję, prawdopodobnie z czasopisma „Poznaj Świat”: „Granie Tacht-e-Solejman opadają ku dolinom olbrzymimi polami piargów, bądź ścianami sięgającymi do 700 m wysokości. Doliny Sarczal i Barur mają zdecydowanie alpejski krajobraz. Zlodowacenie plejstoceńskie pozostawiło tu ślady, w postaci jedynych w całym Elbursie lodowców dolinnych. Mają one do 5 km długości i przeważnie pokryte są gruzem skalnym. Obszary frnowego zasilania lodowców są stosunkowo małe. Na skałach krystalicznych rozwinęło się wiele ścian, wśród nich najpiękniejsza-północna Alam Kuh. Załączone zdjęcia 1. Mapka grupy Tacht-e-Solejman. Mapkę opracował Jerzy Wala. Grubą linią zaznaczyłem(w czasie pobytu) mój i Janusza powrót do namiotu, po wspinaczce drogą Steinauera na Alam Kuh. Później będzie to opisane. 2. Widok ze szczytu Siah Kaman na otaczający teren. 3. Strona „Taternika” , miesięcznika Klubu Wysokogórskiego. Podane tam były różne "drogi "na północnej i północno-zachodniej ścianie Alam Kuh. Wśród nich Polaków, nry: - 3, -4, -6. Były to, przypuszczam, wszystko nowe drogi „piątkowe”. Steinauera(5) była „czwórką”. 4. Taki schron stał pod Alam Kuh. Zniszczony przez lawinę śnieżną. Identyczny stał pod Demawendem.
    1 punkt
  48. Profil Alpejskiego Pucharu Świata wrzucił też taką grafikę, było to również podium numer 100! 68 razy 1 miejsce, 13 razy 2 miejsce, 19 razy 3 miejsce.
    1 punkt
www.trentino.pl skionline.tv
partnerzy
ispo.com WorldSkiTest Stowarzyszenie Instruktorów i Trenerów Narciarstwa PZN Wypożyczalnie i Centra testowe WinterGroup Steinacher und Maier Public Relation
Copyright © 1997-2021
×
×
  • Dodaj nową pozycję...